Skocz do zawartości

crouschynca

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    829
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez crouschynca

  1. Nie ma niestety, jest tylko odrobinka dekoltu na jednej z okładek A tak poza tym, zdrowych i spokojnych świąt!
  2. Jeżeli jesteś ciekawy, spieszę z wyjaśnieniem, ale na wszelki wypadek ukryję jako spoiler Jest to jednak bardzo ogólnikowe wyjaśnie, gdybyś chciał poznać więcej szczegółowych informacji, daj znać, to dopiszę, oczywiście w kolejnym spoilerze. Masz rację, to jak najbardziej też, ale główny nacisk został tu położony przez autorkę na sytuację kobiet. Swoją drogą, wątek wyższej pozycji mężczyzn pojawił się ponadto w innych fragmentach powieści. Z samym spadkiem w ogóle było tak:
  3. Philippa Gregory, która zasłynęła takimi tytułami jak ?Kochanice króla? czy ?Biała królowa?, postanowiła zaserwować czytelnikom pewną odskocznię od zbeletryzowanych biografii, aczkolwiek jednocześnie nie porzuciła konwencji powieści historycznej. Tym razem jednak snuje przed nami opowieść o fikcyjnych bohaterach, zamiast skupiać się na postaciach autentycznych. ?Odmieniec?, który otwiera cykl o nazwie ?Zakon Ciemności?, oferuje pierwsze spotkanie z owymi protagonistami. Głównymi bohaterami tej osadzonej w średniowiecznej Europie historii są młodzi ludzie o imionach Luca i Izolda. Początek powieści zarysowuje nam tło fabularne, przybliżając wydarzenia, które doprowadziły do późniejszego położenia obu postaci, a tym samym przyszłego splecenia ich losów. On, czyli Luca Vero, to przystojny, inteligentny młodzian i zarazem tytułowy odmieniec. Czym zasłużył sobie na takie miano? Nie do końca pewnemu pochodzeniu, a to dlatego, że pojawił się w życiu rodziców, kiedy ci byli już nie pierwszej młodości. Stąd w wiosce, gdzie mieszkali, krążyły plotki, wedle których chłopak został podrzucony pod drzwi przez istoty nadnaturalne. Ba, zabobonna ludność nie wykluczała nawet, że to być może dziecko demonów. Pogłoski te nie stanęły jednak na przeszkodzie, by Luca wstąpił do klasztoru. Oczywiście nie znaczy to, że młodzieńca ominą komplikacje. A upomną się o niego, gdy z powodu nadto bystrego umysłu ściągnie na siebie oskarżenie o herezję. Niemniej ostatecznie zostaje zwerbowany do specjalnego zakonu, za którego założenie odpowiada sam papież. W ramach służby Vero musi zaś wypełnić szereg misji, przywdziewając szaty inkwizytora. Kim jest natomiast Izolda? Jako że jej również wypadałoby poświęcić trochę więcej słów, spieszę z dalszymi wyjaśnieniami. To piękna córka potężnego krzyżowca ? pana Lucretili. W chwili, kiedy poznajemy dziewczynę, nad jej głową zaczynają gromadzić się ciemne chmury, acz panna nie spodziewa się aż takiego obrotu spraw. Choć umiera ukochany ojciec Izoldy, młoda kobieta początkowo nie odczuwa nadmiernego niepokoju względem przyszłości, pamiętając wcześniejsze zapewnienia rodziciela o spadku w postaci zamku, wraz z podległymi ziemiami. Niestety, Giorgio, brat naszej protagonistki, oświadcza, iż tatko zmienił na łożu śmierci swoją ostatnią wolę. Według najświeższej wersji testamentu, wszystko ma trafić w ręce Giorgia, podczas gdy dziewczę dostaje ultimatum ? klasztor albo ślub z konkretnym kandydatem. Ponoć to dla jej dobra? No na pewno! Sama zainteresowana też nie dowierza takiemu wytłumaczeniu, lecz braciszek nic sobie z tego nie robi. Zdaniem Giorgia tak w sumie powinno być ? jemu należy się cała scheda, jako pierworodnemu i przede wszystkim mężczyźnie. Sytuacja Izoldy stanowi zatem modelowy przykład nierównego traktowania kobiet w dawnych czasach. Mimo że pechowa spadkobierczyni rozumie, że mężczyźni nadużywają władzy, koniec końców podporządkowuje się jednej z testamentowych opcji. Jak łatwo przewidzieć, pretendent do jej ręki nie przypomina Chrisa Hemswortha, Kita Harringtona ani innego filmowego amanta. Nadobna panna nie garnie się więc do ślubu z obleśnym facetem, nie wspominając o tym, że w ogóle nie rozmyślała o zamążpójściu. Cóż, przynajmniej tyle dobrego, iż w klasztorze otrzymuje najwyższe stanowisko. I tak oto dochodzimy do sedna, a konkretnie spotkania Izoldy z Lucą. Mianowicie młody inkwizytor także przekracza klasztorne progi, gdyż czeka go tam pierwsza z wyznaczonych misji. Zadanie polega na przeprowadzeniu dochodzenia w związku z dziwnym zachowaniem zakonnic (lunatykowanie, wizje, stygmaty itd.). Vero musi odkryć prawdziwą naturę źródła okolicznych lęków, które zakładają ingerencję diabła, powodowaną obecnością nowej przełożonej, czyli Izoldy. Jeżeli Luca odkryłby dowody na demoniczną działalność, przyszłoby mu odprawić ewentualne egzorcyzmy i urządzić inkwizytorski sąd. Co ciekawe, domniemane opętanie zakonnic nie jest jedyną zagadką, jaką przyszykowała autorka powieści. Oprócz tego, na kartach ?Odmieńca? znajdziemy jeszcze śledztwo, które dotyczy podejrzenia o aktywność wilkołaka. Należy przy tym podkreślić, iż Philippie Gregory udało się bardzo dobrze oddać realia oraz nastroje, panujące w epoce średniowiecza. Brytyjska pisarka kreśli wiarygodny obraz mrocznych czasów, kiedy królowały zabobony, strach przed wiedźmami, demonami i innymi istotami nadnaturalnymi, a także ogólne lęki przed nieznanym. Szczególnie interesuje tu autorkę końcowy okres średniowiecza i obawy, nawiedzające Europejczyków z powodu upadku Konstantynopola. Akcja książki rozgrywa się zresztą w roku 1453, po zdobyciu tego miasta przez Turków. Zaniepokojeni ludzie widzą w owym fakcie zwiastun nadciągającego końca świata. Tak na marginesie, Zakon Ciemności, którego nazwa spina całą serię, to wykreowany przez literatkę odpowiednik autentycznego Orderu Smoka. Istniejący w rzeczywistości zakon został powołany do życia w XV wieku, a jego istnieniu przyświecała idea obrony Europy, wraz z chrześcijańską wiarą, przed Imperium Osmańskim. Chociaż powieściowe intrygi (klasztorna i likantropiczna) są łatwe do rozgryzienia, autorka posiada niezaprzeczalną umiejętność zainteresowania czytelnika. Fabuła została poprowadzona sprawnie, bez zbędnych dłużyzn, a w jej pozytywnym odbiorze pomaga też wspomniany wyżej średniowieczny klimat. Całości nie można ponadto odmówić detektywistycznego posmaku ? wszak Luca zajmuje się przeprowadzaniem śledztw, przesłuchuje ludzi, zbiera dowody i wyciąga z tego odpowiednie wnioski. A gdy, przykładowo, rozwiąże tajemnicę szaleństwa wśród zakonnic, wygłosi mowę w stylu prywatnych detektywów, przedstawiając argumenty na potwierdzenie swoich teorii. Początkującego inkwizytora nie nazwałabym jednak geniuszem na miarę Sherlocka Holmesa czy Herkulesa Poirota, nic nie ujmując z jego dużej inteligencji. Wydaje mi się, że to celowy zabieg ze strony pani Gregory. Chłopakowi przydałoby się po prostu więcej doświadczenia, którego powinien nabrać z czasem, w kolejnych odsłonach cyklu. Co więcej, pisarka poniekąd pozwoliła w ten sposób zabłysnąć innej postaci ? byłemu kuchcikowi Freize, który przyjaźni się i podróżuje u boku Luki. Ten młody mężczyzna to szczery, sympatyczny człowiek, który wznosi nieco humoru do fabuły. Na pozór nie wydaje się grzeszyć zbyt lotnym umysłem, lecz w rzeczywistości posiada dużo tzw. mądrości życiowej. Jest spostrzegawczy i zna się na ludzkiej naturze, przez co niejednokrotnie dostarczy swojemu przyjacielowi cennych wskazówek. Przy okazji, chciałabym też wyróżnić pewną postać kobiecą, która szczególnie przypadła mi do gustu. A jest nią tajemnicza Iszrak ? towarzyszka Izoldy, legitymująca się wykształceniem medycznym oraz biegłością w sztukach walki. Na końcu książki zamieszczono słowa, które Philippa Gregory kieruje bezpośrednio do czytelnika. Informuje wtedy, że stworzyła ?Odmieńca? dla czystej przyjemności pisania. Nie ukrywa również, iż chciałaby zaciekawić wymyśloną przez siebie historią odbiorców. W moim odczuciu jak najbardziej udała się jej ta sztuka, bowiem perypetie bohaterów rzeczywiście wciągają, a za sprawą lekkiego pióra pisarki tym żwawiej przejdziemy przez kolejne strony. Reasumując, ?Odmieniec? to solidna lektura, która zachęca do sięgnięcia po następne tomy ?Zakonu Ciemności?. Ocena: 7,5/10 Tytuł polski: Odmieniec Tytuł oryginalny: Changeling Autor: Philippa Gregory Wydawnictwo: Egmont Polska ------------------------------------------------------------------------ Wpis dostępny również na blogu zewnętrznym.
  4. Knight Martius, chętnie zajrzę na Twojego zewnętrznego bloga, ale tu też będę odwiedzać
  5. Uczucie, jakie połączyło Allie i Noaha, było czymś więcej niż przelotnym wakacyjnym romansem. Czy jednak siła powstałej między nimi więzi wystarczy, by spędzili razem resztę życia? I to pomimo lat rozłąki oraz innych przeciwności losu? O tym właśnie opowiada ?Pamiętnik? spod pióra Nicholasa Sparksa. Nazwisko amerykańskiego pisarza powinno być dobrze znane nawet tym czytelnikom, którzy nie mieli bezpośredniej styczności z jego utworami. Sparks specjalizuje się w obyczajówkach z elementami romansu, a popularność owego literata wykracza poza ramy książkowego świata, owocując niejedną filmową adaptacją. Nie inaczej było w przypadku ?Pamiętnika?, na podstawie którego powstał znany obraz z Ryanem Goslingiem i Rachel McAdams w rolach młodych kochanków. Historię miłości głównych bohaterów spina klamra w postaci wydarzeń, jakie mają miejsce współcześnie w pewnym domu opieki. Przebywa tam starszy pan, który posiada tytułowy pamiętnik. Można powiedzieć, iż notatnik stanowi część codziennego rytuału mężczyzny. Każdego dnia staruszek odwiedza bowiem inną pacjentkę ośrodka ? chorą na alzheimera kobietę, a robi to dlatego, by odczytać jej owe zapiski. Treść zeszytu obejmuje natomiast losy Noaha Calhouna i Allie Nelson, które rozgrywają się w latach trzydziestych oraz czterdziestych minionego stulecia. Młodzi wydają się dla siebie stworzeni, mimo że dziewczyna jest z wyższych sfer. Wprawdzie pochodzenie chłopaka nie zyskuje uznania w oczach rodziców Allie, ale para nie zamierza rezygnować z randek. Niestety, panna Nelson zawitała do New Bern, rodzinnego miasta Noaha, jedynie na wakacje, zaś wraz z końcem lata wraca do domu. Co gorsza, młodzieniec nie otrzymuje odpowiedzi na żaden z wielu listów, jakie wysłał potem swojej ukochanej. Ich drogi krzyżują się ponownie, lecz dopiero po kilkunastu latach, gdy wiedziona przeczuciem kobieta przyjeżdża do New Bern. Długa rozłąka zrobiła swoje, acz nie zdołała całkowicie wypalić uczuć dawnej pary. Niemniej istnieje jeszcze jedna, dość istotna kwestia, która stoi na drodze do ewentualnego wspólnego szczęścia. Otóż Allie ułożyła sobie w międzyczasie życie u boku akceptowanego przez jej bliskich Lona Hammonda, a data ślubu zbliża się wielkimi krokami. Na zdj.: kadr z filmu "Pamiętnik" O ile teraźniejszość została opowiedziana w pierwszej osobie przez mieszkańca domu starców, tak Nicholas Sparks wyodrębnia zawartość notatnika wprowadzeniem trzecioosobowej narracji. Śledząc wydarzenia z kart pamiętnika, w pewnym sensie skaczemy pomiędzy Allie i Noahem, co pozwala nam poznać tę historię z obu perspektyw. Jak wspominają pamiętne lato, gdy narodziła się ta pierwsza, prawdziwa miłość? W jaki sposób dalsze życie wpłynęło na ich wzajemne spostrzeganie? Autor powieści próbuje odpowiedzieć na tego rodzaju pytania, koncentrując się zarówno na odczuciach Noaha, jak i Allie. Jednocześnie dostajemy też, acz w znacznie mniejszym wymiarze, wgląd do punktu widzenia ?tego trzeciego?, czyli Lona. Amerykański pisarz posługuje się prostym, lekkim językiem, dzięki czemu książkę czyta się szybko nie tylko ze względu na niezbyt duże gabaryty. Co istotne, autor raczy nas plastycznymi i zarazem zwięzłymi opisami scenerii, a także wiarygodnym nakreśleniem emocji, jakie targają protagonistami. W tym miejscu muszę po raz kolejny nawiązać do postaci Lona. Chociaż partie poświęcone jego odczuciom są bardzo krótkie, fabuła zyskuje na obecności tych fragmentów. Owszem, to Noah jest bohaterem, któremu ma zyskać największe poparcie wśród odbiorców. Calhoun od początku został przedstawiony tak, aby wzbudzić sympatię czytelników. Jednakże Hammond również szczerze kocha Allie, a co za tym idzie ? możliwość utraty przyszłej żony przeraża go, lecz nie z powodu plotek wśród towarzystwa lub potrzeby samczej dominacji. Jak najbardziej zrozumiałe są więc dylematy panny Nelson, która nie chce skrzywdzić narzeczonego. Mimo że perypetie zakochanych trącą czasem pewną naiwnością, nie żałuję czasu poświęconego na lekturę. Jak przystało na kronikę miłości, Nicholas Sparks napisał wzruszającą i przepełnioną sentymentalną atmosferą powieść. Podsumowując, ?Pamiętnik? to rzecz do schrupania dla wielbicieli romansów, aczkolwiek przypuszczam, iż wielu miłośników gatunku ma już ową pozycję za sobą. A jeśli nie, warto w tym wypadku nadrobić czytelnicze zaległości. Ocena: 7/10 Tytuł polski: Pamiętnik Tytuł oryginalny: The Notebook Autor: Nicholas Sparks Wydawnictwo: Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz ------------------------------------------------------------------------ Wpis dostępny również na blogu zewnętrznym.
  6. @pikaz512 Cieszę się i dziękuję za miłe słowa @Knight Martius Dziękuję za komentarz, a także odwiedziny na obu blogach Co do oceniania (tych odcinków i filmów ogółem), masz rację. Generalnie najlepiej więc samemu obejrzeć (oczywiście o ile ma się ochotę) i przekonać się na własnej skórze. Ja np. swego czasu spotkałam się z utyskiwaniami na "Kobietę jelenia", a sama akurat zbytnio nie narzekałam, mimo że to nie było żadne arcydzieło.
  7. ?Prawo do śmierci? (?Right to Die?) [odc. 9 ? sezon 2] Do wyreżyserowania dziewiątego odcinka w drugim sezonie ?Mistrzów Horroru? zaproszono Amerykanina Roba Schmidta. W jego przypadku można by polemizować na temat tego, czy aby na pewno powinien znaleźć się w opatrzonym takim tytułem cyklu. Tego typu wątpliwości pojawiały się zresztą niejednokrotnie przy omawianiu owej antologii, lecz skupmy się teraz na tym jednym twórcy oraz ?Prawie do śmierci?, czyli przygotowanym przez niego epizodzie. Rob Schmidt jest dla gatunku swoistym odpowiednikiem osoby, którą w muzyce określa się mianem ?artysty jednego przeboju?. Amerykański reżyser nakręcił bowiem ?Drogę bez powrotu? (?Wrong Turn?) z Elizą Dushku w roli głównej. Co prawda ów film nie był ani wybitnym dziełem, ani kasowym przebojem, ale zarobił wystarczająco pieniędzy i zdobył jakąś tam popularność, by obrodzić kilkoma sequelami, skierowanymi na rynek video (tak na marginesie, kontynuacje nie wyszły już spod ręki Schmidta). Co do samego ?Prawa do śmierci?, akcję zaczynamy śledzić od momentu, gdy niejaki Cliff jedzie samochodem wraz ze swoją żoną Abby. Między parą czuć nerwowe napięcie, co raczej nie zwiastuje nic dobrego, zwłaszcza w połączeniu z późną godziną podróży, a także opustoszałą drogą. Wprawdzie nie dochodzi do rękoczynów, lecz przejażdżka i tak ma tragiczny finał w postaci wypadku samochodowego. Choć Cliff wychodzi z kraksy w jednym kawałku, tego samego nie można niestety powiedzieć o Abby. Owszem, żyje, przynajmniej na razie. W wyniku nieszczęsnego incydentu atrakcyjna kobieta zostaje jednak potwornie poparzona. Dlatego też pilnie potrzebuje przeszczepu skóry, aczkolwiek udany zabieg nie przywróci jej dawnego wyglądu, nie wspominając już o możliwości samodzielnego funkcjonowania. Fabuła epizodu pozwoliła na poruszenie problemu eutanazji, gdyż w obliczu braku dawcy Cliff postanawia odłączyć żonę od aparatury. Niemniej istotę scenariusza stanowią tutaj wątki typowe dla horrorów. Otóż wokół protagonisty zaczynają dziać się dziwne rzeczy w rodzaju podejrzanych hałasów czy niepokojąco realistycznych wizji, będących mieszanką zmysłowości i makabry. Wszystko wskazuje na to, że małżonka nie zamierza dać mu spokoju. Gwoli ścisłości, nie mamy do czynienia z klasycznym duchem, gdyż Abby jeszcze nie zmarła, tylko znajduje się w stanie śpiączki. Warto podkreślić, iż pozacielesna aktywność kobiety została wykorzystana przez twórców do wprowadzenia nielubianych przeze mnie elementów gore. Scenariusz został jednak na tyle znośnie rozpisany, by przez większą część seansu wysiedzieć na filmie z umiarkowanym zainteresowaniem. Całkiem niezłym pomysłem było wplecenie kilku retrospekcji, wyjaśniających dosyć ważne małżeńskie sprawy. Z kolei niewypałem okazał się końcowy fragment obrazu. Mimo że w okolicach finału pokuszono się o nienajgorszy twist, pozytywny efekt doszczętnie niszczy sekwencja, która nazbyt hojnie raczy widzów obrzydliwościami. Wystarczyłoby jedynie zasygnalizować wystąpienie przedstawionego wówczas zdarzenia, pokazując tzw. chwile przed i po. Widz nadal byłby zszokowany, a na dodatek uzyskano by lepszy klimat. ?Prawo do śmierci? zaliczałabym do odcinków, które jako tako da się obejrzeć. Pośladków mi nie urwało i pewne rzeczy można było zrobić inaczej, tzn. lepiej. Jeżeli ktoś lubi, gdy fabuła doprawiona jest nutką makabry, niewykluczone, że nawet mu się spodoba. A i jeszcze jedna rzecz ? w filmie znajdą też coś dla siebie fani gołych bab, bo dwie aktorki nie poskąpią widzom demonstracji swoich wdzięków. Ocena: 4/10 ?Wszyscy wołamy o lody? (?We All Scream for Ice Cream?) [odc.10 ? sezon 2] Nazwisko Toma Hollanda obecnie może w pierwszej chwili kojarzyć się z nowym odtwórcą roli Spidermana, ale nie o brytyjskim aktorze będzie teraz mowa, tylko o amerykańskim reżyserze. Co najistotniejsze, obecność owego filmowca w gronie ?Mistrzów Horroru? nie wzbudza jakichkolwiek wątpliwości. Nie dość, że Holland specjalizuje się w gatunku grozy, to jeszcze odpowiada za nie byle jakie obrazy, bo m.in. za komediowy ?Postrach nocy? z 1985 roku czy ?Laleczkę Chucky? z 1988 roku. W ramach serialowej antologii Amerykanin wyreżyserował zaś epizod pt. ?Wszyscy wołamy o lody?, będący adaptacją opowiadania autorstwa Johna Farrisa. Lody, lody, lody dla ochłody? O tak, wiele osób ma na nie ochotę, a zwłaszcza dzieciaczki, gdy dodatkowo kuszą ich przeróżne smaki czy atrakcja w postaci barwnego wozu, prowadzonego przez obwoźnego handlarza. Jak byłam mała, to u mnie na osiedlu też jeździła tego typu furgonetka, sygnowana przez firmę Family Frost. Do dziś zresztą pamiętam charakterystyczną melodyjkę, przy pomocy której pan lodziarz obwieszczał swój przyjazd. Specyficzne dźwięki zwiastują również wizytę sprzedawcy z obrazu Toma Hollanda, tyle że nabierają tu bardziej złowieszczego wymiaru. Bo cóż innego można pomyśleć o aucie, które jeździ nocą, w towarzystwie mgły i z demonicznym klaunem za kierownicą? Na domiar złego, dziatwa ciągnie do nawiedzonego samochodu jak zahipnotyzowana, a oferowane lody nieprzypadkowo mają ludzkie kształty. To coś w stylu laleczek voodoo ? gdy dziecko zacznie konsumować taki przysmak, sprowadza śmierć na jedną dorosłą osobę. Co ciekawe, nie zawsze tak było. Przed laty, ów klaun zjawiał się wyłącznie za dnia, pełen prostoduszności i dobroci. Każda jego wizyta stanowiła dla dzieciaków okazję do zabawy, ale nie wszystkim to odpowiadało. Jeden z lokalnych łobuzów postanowił dopiec Bogu ducha winnemu klaunowi, przymuszając znajomych rówieśników do wzięcia udziału w podłym wybryku, który miał tragiczny w skutkach finał. Teraz, kiedy tamte dzieci dorosły, sprzedawca powraca jako żądny zemsty duch, by odpłacić pięknym za nadobne. Chociaż epizod pt. ?Wszyscy wołamy o lody? nie jest komedią, fabuła nie została potraktowana w stu procentach na serio, co wyszło produkcji na zdrowie. Zaryzykowałabym stwierdzenie, iż Holland zafundował widzom ucieczkę w stronę świadomego kiczu. Potwierdza to już otwierająca obraz sekwencja, złożona z odrobiny przewrotności, groteski oraz szczypty upiornej bajki. W obraną konwencję dobrze wpisuje się również postać diabolicznego klauna, przy czym jednocześnie jego losy doprawiono nutą tragizmu. O ile jako upiór jest głównym czarnym charakterem, o tyle w retrospekcjach, które rozgrywają się za jego życia, wzbudza sympatię, a także współczucie w obliczu uczynionych mu krzywd. Należy przy tym zaznaczyć, iż portretujący lodziarza William Forsythe wypadł przekonująco zarówno w demonicznym wcieleniu, jak i we fragmentach wspominkowych. Dziesiąty odcinek drugiego sezonu ?Mistrzów?? przypomina po części powieść ?To? Stephena Kinga. Najbardziej oczywista rzecz dotyczy klauna, a ponadto dochodzi fakt, iż bohaterowie mają z nim styczność w dzieciństwie oraz w okresie swojej dorosłości. Jednakże u Kinga pojawiało się zło w najczystszej postaci, natomiast lodziarz był za życia nieszkodliwym człowiekiem i to właśnie nieletni zgotowali mu wtedy marny los. I mimo że ?Wszyscy wołają o lody? raczej nie przyprawia o dreszcz przerażenia, nie można tej historii odmówić specyficznego klimatu. Propozycja od Toma Hollanda jest zatem jednym z tych epizodów, które starają się jakoś ratować honor całego serialu. Ocena: 6/10 cdn.
  8. W takim razie "Skubani" będą dla Ciebie dobrym wyborem, Stillborn Przyznam, że generalnie lubię filmy animowane i chyba już mi tak zostanie Nie przepadam w zasadzie tylko za takimi bardzo dziecinnymi bajeczkami. Co do Feedstopota, dziękuję za dodanie
  9. Ile to już razy twórcy filmowi sięgali po dwóch skontrastowanych bohaterów? Ileż powstało animacji ze zwierzętami w rolach głównych? A ile mieliśmy produkcji o podróżach w czasie? Odpowiedź na każde z powyższych pytań brzmi: ?dużo?. Ów urodzaj bynajmniej nie oznacza powodów do narzekań, zwłaszcza jeśli owocuje satysfakcjonującą rozrywką. A do takich solidnych tytułów zaliczają się właśnie ?Skubani?, gdzie znajdziemy zarówno zwierzaki, jak i niezbyt dopasowany duet wraz z czasoprzestrzennymi wojażami. U podstaw problemów, jakie skłaniają protagonistów do działania, leży Święto Dziękczynienia. Tak się składa, że nasi bohaterowie są indykami, a ptaki te lądują owego dnia na obiadowym stole. Franek, skromnej postury inteligent, od dawna zdaje sobie sprawę ze świątecznych zwyczajów. Niestety, jego pobratymcy ignorują wszelkie ostrzeżenia, widząc w ludziach dobrodziei, chętnie rozdających smaczne ziarno. Odtrącony przez stado Franek o mały włos staje się kulinarnym przysmakiem, lecz unika marnego losu dzięki ingerencji prezydenckiej córeczki, która zapewnia mu ułaskawienie ze strony przywódcy USA. Dziewczynka zabiera indyka do siebie, gdzie, jako domowy pupil, rozsmakowuje się w wygodzie, jedzeniu pizzy i oglądaniu telewizji. O dawnym życiu przypomina Frankowi Olo ? nawiedzony indyczy komando, który nie grzeszy zbyt bystrym umysłem, ale nadrabia wielką krzepą oraz silnym duchem walki. Nowy kolega pragnie cofnąć się w czasie, by dokonać stosownych zmian w dziękczynnym menu. Zasiedziały w domowych pieleszach Franek nie garnie się zaś do jakichkolwiek podróży, mimo że Olo wyznaje bliskie mu niegdyś ideały. Skoro ma teraz tak dobrze, to po co wychylać dziób? Nieustępliwy osiłek zaciąga jednak pana wygodnickiego na misję, w efekcie czego obaj przenoszą się do roku 1621. Tam spotykają grupę indyków, które muszą bronić się przed apetytem amerykańskich osadników. Zakręcone perypetie bohaterów posłużyły twórcom do poczęstowania widzów niejedną komiczną sytuacją oraz galerią interesujących postaci. W początkowej części obrazu szczególnie rozbroiła mnie mała prezydentówna i trochę nawet żałuję, że nie poświęcono jej ciut więcej czasu antenowego. Niemniej nie ma co rozpaczać, tym bardziej że, jak wspomniałam wcześniej, ?Skubani? posiadają inne atuty. Zderzenie spokojnego Franka z dynamicznym Olem wypada całkiem zabawnie, a wehikułowi czasu wbudowano sztuczną inteligencję o imieniu S.T.E.V.E., której przypadło w udziale kilka humorystycznych momentów. W filmie znalazło się też miejsce dla żartobliwego wytknięcia paradoksów, związanych z takimi podróżami. Oprócz tego, wizyta w przeszłości, gdzie nasi herosi zabawią najdłużej, zaowocuje dla przykładu rywalizacją pomiędzy Olem a lokalnym samcem alfa. Ich konfrontacja doprowadzi do prześmiesznego popisu umiejętności, który wygląda niczym taneczny układ ? tę scenkę po prostu trzeba zobaczyć! Co istotne, siedemnastowieczne indyki przedstawiono w ciekawy i barwny sposób. Stado zostało wystylizowane na indiańskie plemię, które ma swojego wodza oraz osobnika pełniącego funkcję na wzór szamana. Ponadto grupa dzielnie opiera się najeźdźcom, a tym samym stanowi opozycję dla współczesnych ptaków, leniwie przesiadujących na farmach. Jednocześnie warto podkreślić, że Frank i Olo dokonają w trakcie wyprawy rewizji własnych poglądów oraz poczynań. ?Skubani? to bowiem nie tylko historia ku rozbawieniu publiczności, lecz również okazja do zaserwowania paru wzruszających akcentów. Podsumowując, przygody indyków są sympatyczną propozycją dla młodych widzów, ale i dorośli nie powinni nią pogardzić. Niektóre fragmenty celują zresztą bardziej w starszych odbiorców, jak choćby odniesienia do innych produkcji, np. ?Powrotu do przyszłości? czy ?Supermana?. Obraz jest także przyjemny dla oka pod kątem jakości animacji, co należy uznać za kolejny plus. Wprawdzie ?Skubani? ponadczasowym klasykiem nie zostaną, lecz nie przeszkadza im to w zapewnieniu udanego seansu. Ocena: 7,5/10 Tytuł polski: Skubani Tytuł oryginalny: Free Birds Reżyseria: Jimmy Hayward Scenariusz: Scott Mosier, Jimmy Hayward Gatunek: animacja, familijny, przygodowy, komedia Produkcja: USA Rok produkcji: 2013 Czas trwania: 87 minut ------------------------------------------------------------------------ Wpis dostępny również na blogu zewnętrznym.
  10. Nie od dziś słyszy się o więzi, jaka łączy bliźnięta jednojajowe. Czasami tego typu zależność urasta nawet do rangi fenomenu, który podchodzi pod kategorię zjawisk nadprzyrodzonych. Nic więc dziwnego, że upomniała się o to literatura rozrywkowa. Tak się składa, że miałam ostatnio przyjemność przeczytać podejmującą ową tematykę książkę, a konkretnie ?Dwa słodkie aniołki? autorstwa Mary Higgins Clark. Jest to zresztą nie pierwszy mój kontakt z twórczością amerykańskiej pisarki, w której portfolio figuruje wiele bestsellerów. Po zapoznaniu się z paroma jej pozycjami (m.in. ?Jesteś tylko moja? oraz ?Zanim się pożegnasz?), wiem, że nie można jej odmówić talentu do opowiadania wciągających i trzymających w napięciu historii. Co istotne, nie inaczej jest w przypadku ?Dwóch słodkich aniołków?. Jak zasygnalizowałam wcześniej, recenzowana przeze mnie powieść bierze na tapetę więź psychologiczną pomiędzy bliźniętami jednojajowymi. Mary Higgins Clark postanowiła sięgnąć po ten motyw, gdyż od zawsze interesowały ją sprawdzające się przeczucia oraz telepatia. W takim właśnie kontekście przygląda się bliźniaczemu rodzeństwu na przykładzie trzyletnich dziewczynek Kathy i Kelly Frawley. Robi to jednak w stylu, dzięki któremu zyskała sławę wśród czytelników. Losy malutkich sióstr zostały bowiem ubrane w konwencję kryminału, czyli gatunku, w jakim specjalizuje się popularna literatka. Kryminalna intryga skupia się tu wokół porwania, a jego ofiarą padają Kathy oraz Kelly. Dziewczynki uprowadzono w dniu, który powinien o wiele lepiej zapisać się w ich pamięci. I do pewnego stopnia tak było, bo wypadające wtedy urodziny bliźniaczek uczczono wcześniej udanym ponoć przyjęciem. Do tragicznego incydentu dochodzi zaś wieczorem, kiedy dzieci zostają w domu z opiekunką, a rodzice przebywają akurat poza miastem. Autorka od samego początku buduje odpowiednie napięcie, sugerując, że coś jest nie tak (zgaszone światło, niepokojąca cisza czy, wręcz odwrotnie, jakiś podejrzany szmer). Szybko też przechodzi do meritum i rzuca siostrzyczki w ręce napastników. Na zdj.: Mary Higgins Clark Fabułę utworu można poniekąd podzielić na dwie części. Pierwsza i zarazem krótsza skupia się na bezpośrednich konsekwencjach uprowadzenia. Pisarka przedstawia zaistniałą sytuację z dwóch perspektyw: porywaczy oraz osób, które chcą wydostać dzieci z niewoli (rodzice ofiar, policja itd.). Obie strony snują własne plany, a także doświadczają komplikacji i związanego z tym stresu. Dla przykładu, w obozie przestępców zdarzają się błędy, które zwiększają ryzyko odkrycia ich tożsamości. Rodzice dziewcząt boją się natomiast o los swoich pociech, a ponadto mają problem, skąd wziąć pieniądze na okup, wynoszący aż 8 milionów dolarów. Druga, dłuższa część prezentuje nam wydarzenia, jakie następują po spełnieniu żądań porywaczy. Mimo że zostaje zapłacona cała kwota, transakcja nie kończy się nazbyt pomyślnie, a to dlatego, iż rodzice odzyskują tylko jedną z córek ? Kelly. W tej partii powieści wyeksponowano wątek współodczuwania oraz telepatycznego kontaktu bliźniąt. Chociaż znalezione dowody wskazują, że Kathy nie żyje, zachowanie jej siostry zdaje się temu przeczyć. Otóż Kelly nierzadko twierdzi, iż wie, co się w danym momencie dzieje z drugą dziewczynką. Czasami mówi również wymyślonym językiem, w jakim porozumiewała się wyłącznie z Kathy. Oprócz tego, można odnieść wrażenie, że stan zdrowia domniemanej zmarłej ma pewien wpływ na Kelly. Niemniej policja nie przyjmuje tego rodzaju rewelacji za pewnik, aczkolwiek śledczy nie lekceważą swojej pracy. Przedstawiciele prawa w pocie czoła prowadzą dochodzenie, gdyż szukają wszystkich winnych i sprawdzają wszelkie poszlaki. Wszak z pozoru trywialne szczegóły mogą okazać się kluczowymi elementami układanki, przybliżającymi do zakończenia śledztwa. Wprawdzie czytelnicy niemalże od razu poznają tożsamość niektórych współwinnych, historia nie traci przez to na atrakcyjności. Autorka skroiła elegancką intrygę, co nieco zdradzając i jednocześnie nie wykładając wszystkich kart na stół. Z powodzeniem kieruje też podejrzenia na różne postacie, bo za porwanie sióstr Frawley odpowiada ktoś jeszcze ? ten kto, wynajął kidnaperów. Z kolei osoby, spośród których jedna faktycznie może być zleceniodawcą, przypuszczalnie skrywają niezbyt przyjemne sekrety. Co ciekawe, ich tajemnice niekoniecznie muszą dotyczyć uprowadzenia. Podsumowując, ?Dwa słodkie aniołki? to sprawnie napisany kryminał, wzbogacony o delikatny aspekt paranormalny, jakim są telepatyczne więzi. Fani prozy Mary Higgins Clark nie powinni zatem poczuć się rozczarowani. Ocena: 7,5/10 Tytuł polski: Dwa słodkie aniołki Tytuł oryginalny: Two Little Girls in Blue Autor: Mary Higgins Clark Wydawnictwo: Prószyński i S-ka ------------------------------------------------------------------------ Wpis dostępny również na blogu zewnętrznym (pojawiają się tam także teksty, których tutaj nie publikuję).
  11. Jeżeli bohater powieści grozy szuka świętego spokoju, można przyjąć za pewnik, że harmonia i cisza pozostaną jedynie w sferze jego marzeń. Już autor postara się zadbać o to, aby dostarczyć swojej postaci zupełnie innych wrażeń. Wszak formuła horroru do czegoś zobowiązuje. Taką też drogą podąża Guy N. Smith w książce pt. ?Przyczajeni?. Gatunkowe reguły nie są mu zresztą obce, gdyż domenę tego brytyjskiego literata stanowią przede wszystkim horrory. Bohaterem, który w ?Przyczajonych? tak bardzo pragnie wewnętrznego wyciszenia, jest zaś Peter Fogg. Podobnie jak autor utworu, mężczyzna trudni się pisarstwem. Co więcej, to właśnie jego zawodowe plany sprawiły, że postanowił przeprowadzić się wraz z żoną Janie i synem Gavinem do wiejskiego domku, położonego na terenie Walii. Wprawdzie nie na stałe, ale pan Fogg zamierza tam pomieszkać wystarczająco długo, by w ciszy popracować nad nową powieścią. Teoretycznie wszystko powinno pójść po myśli Petera, bo na pierwszy rzut oka wylądował w warunkach, które rzeczywiście sprzyjają skupieniu. Mianowicie Hodre, czyli wynajęta posiadłość, stoi na odludziu, w bliskim sąsiedztwie znajduje się las, a wioska już ?troszkę? dalej. Jednakże problemy nie każą na siebie zbyt długo czekać, coraz bardziej dając w kość rodzinie Foggów. Koniec końców, nie jest to zatem miejsce, w kontekście którego chciałoby się zacytować słowa Jana Kochanowskiego: ?Wsi spokojna, wsi wesoła??. Kiedy biorę do rąk powieść grozy, a na dodatek taką, której protagonista chwyta za pióro, automatycznie nasuwają mi się skojarzenia ze Stephenem Kingiem. Dlatego nie mogłam oprzeć się pokusie porównania ?Przyczajonych? z twórczością autora ?Lśnienia?, zwłaszcza że amerykański pisarz zasłużenie uważany jest za autorytet w dziedzinie horroru. Zestawiając Smitha z Kingiem, widać, że to literatura innego kalibru. W porównaniu z lepszymi pozycjami w dorobku Amerykanina, ?Przyczajeni? jawią się jako typowy przykład przeciętnego rzemieślnictwa, aczkolwiek nie powiem, by lektura była dla mnie męcząca. Na zdj.: Guy N. Smith Brytyjczyk stawia na maksymalnie skondensowaną formę, a co za tym idzie ? nie uświadczymy w ?Przyczajonych? rozbudowanych portretów psychologicznych. Trzecioosobowa narracja ukazuje punkt widzenia różnych postaci, lecz Smith nie zanurza się zbytnio w psychice bohaterów, i to nawet w przypadku Petera oraz Janie, którym poświęca najwięcej uwagi tudzież książkowych stronic. Ot, pani Fogg często się boi i pragnie wrócić do miasta, porzuconego na rzecz wsi. Ponadto ubolewa nad mężowską pogonią za zarobkiem oraz związaną z tym chęcią spłodzenia bestsellera. Z kolei główny bohater początkowo bagatelizuje część obaw kobiety, ale później ogarnia go coraz silniejszy niepokój. Niemniej na próżno wypatrywać tu jakiejkolwiek głębi i generalnie cała historia została bardzo pobieżnie potraktowana. Nieźle wypadło natomiast lawirowanie w kwestii prawdziwej natury tego, co dzieje się wokół Petera oraz jego najbliższych. Problemy, które mogą mieć paranormalne podłoże, nachodzą się z komplikacjami stwarzanymi przez zwykłą, szarą rzeczywistość. Z jednej strony, Hodre dzieli niewielka odległość od kręgu druidów, gdzie w dawnych czasach składano krwawe ofiary. W konsekwencji niektóre incydenty nasuwają przypuszczenia, że nie obyło się bez ingerencji sił nieczystych. Z drugiej, mieszkańcy tego regionu nie tolerują obcych, zaliczając Foggów do niemile widzianych przybyszy z zewnątrz (Gavin ma przez to na pieńku z pewnymi chuliganami). Być może większość nieprzyjemnych zdarzeń da się więc wytłumaczyć próbą zastraszenia. Powyższa niejednoznaczność (wespół z elementami scenerii) pozwoliła wykreować nienajgorszą atmosferę osaczenia, acz Smith powinien darować sobie fragmenty o bestialsko zamordowanych zwierzakach. Oparty na niedopowiedzeniach zabieg zawiódł dopiero w finale, lecz w zasadzie bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie, iż po prostu nie zdołał on choćby w minimalnym stopniu podratować rozczarowującego wyjaśnienia całej tajemnicy. Niestety, ze wzmożoną siłą odezwała się wtedy powierzchowna konstrukcja fabuły. Czytając ostatnie strony powieści, odniosłam wrażenie, że autor usiłował jak najszybciej zakończyć perypetie Petera. Jak wspomniałam wcześniej, nie męczyłam się podczas czytania ?Przyczajonych?. Zważywszy jednak na zaobserwowane niedociągnięcia, nie mogę nazwać owej powieści lekturą godną polecenia. Owszem, odbiorcy szybko przebrną przez książkę Guya N. Smitha, bo jest krótka, a akcja nie toczy się niemrawym rytmem. Mimo wszystko to taki typowy średniak, który nie wywołuje ani zachwytów, ani nadmiernego zgrzytania zębami ze złości. Ocena: 5/10 Tytuł polski: Przyczajeni Tytuł oryginalny: The Lurkers Autor: Guy N. Smith Wydawnictwo: Phantom Press ------------------------------------------------ Wpis opublikowany również na blogu zewnętrznym.
  12. Dziękuję za komentarz Co do samego serialu, wiele nie tracisz, odpuszczając go sobie Ja już jakoś chcę się zmusić do końca, skoro zaczęłam. Poza tym, zawsze jest szansa, iż trafi się coś znośnego (kilka odcinków było przecież ok).
  13. ?Sposób na szkodnika? (?The Screwfly Solution?) [odc. 7 ? sezon 2] Dużo czasu minęło od poprzedniego wpisu na temat serialu ?Mistrzowie Horroru?. Oj, dużo. Nie powiem, bym szczególnie stęskniła się za tą antologią grozy, skoro większość dotychczas obejrzanych odcinków pozostawiała wiele do życzenia. W końcu jednak zdecydowałam się powrócić do oglądania, acz bez przesadnego entuzjazmu. Cóż, widocznie słoneczko za mocno mi przygrzało, gdyż siódmy epizod drugiego sezonu poddał w wątpliwość słuszność tego posunięcia. Tak, znowu było źle. Eh? Na początek wypadałoby poświęcić kilka słów materiałowi źródłowemu oraz reżyserowi tego odcinka. Obraz pt. ?Sposób na szkodnika? jest adaptacją opowiadania z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Literacki pierwowzór został napisany przez amerykańską autorkę Alice B. Sheldon, tworzącą pod pseudonimami James Tiptree, Jr. i Racoona Sheldon. Za kamerą produkcji stanął natomiast Joe Dante, odpowiedzialny za takie filmy jak ?Pirania? (1978), ?Skowyt? (1981) czy ?Gremliny rozrabiają? (1984). W poprzednim sezonie ?Mistrzów?? podarował z kolei widzom ?Powrót do domu?, który stanowił średnie połączenie politycznego manifestu z horrorem o żywych trupach. Tym razem Dante zostawia zombiaki w spokoju. Owszem, trupów nie zabraknie, i to w ilościach hurtowych, lecz nikt potem nie powstaje z martwych. Ofiarami seryjnych morderstw padają natomiast kobiety, a ich katami okazują się mężczyźni. Panowie najwyraźniej ubzdurali sobie, że damskie piersi są synonimem wcielonego zła ? bez względu na to, czy małe, duże, młode, stare, naturalne bądź silikonowe. W pierwszej chwili wygląda na to, że dziwne zachowania objęły wyłącznie mieszkańców niektórych regionów USA. Niestety, podobne przypadki mają również miejsce w innych zakątkach świata, a w dodatku na coraz większą skalę. Sprawa jest o tyle poważna, że tego typu epidemia grozi wyginięciem rodzaju ludzkiego. Podobnie jak ?Powrót do domu?, ?Sposób na szkodnika? stara się poruszać istotne zagadnienia. Dla przykładu, w pierwszej części obrazu jest mowa o enzymie, który stworzono w celu zaburzenia cyklu reprodukcyjnego pewnych owadów. Ponoć nie działa on na inne organizmy, ale w związku z alarmującą sytuacją amerykańscy naukowcy zastanawiają się początkowo nad istnieniem potencjalnych skutków ubocznych. W ten sposób przemycono krytykę ekspansywnej gospodarki człowieka, która odbywa się kosztem zwierząt oraz roślin. Jedna z postaci otwarcie zresztą zakwestionuje nadmierną ingerencję w przyrodę, sugerując, że zbytnie zadzieranie z naturą może się na nas zemścić. Oprócz tego, atakujący męskie umysły wirus dał twórcom pretekst do wypowiedzenia się w takich kwestiach jak przemoc domowa czy przedmiotowe traktowanie kobiet. Problem w tym, że nie zaowocowało to udaną i angażującą historią. Przekaz rozmywa się pod naporem nie najlepiej poprowadzonego scenariusza, który nierzadko nudzi, a także nie ustrzegł się totalnie nietrafionych scen. Na domiar złego, całość została zwieńczona słabym i przewidywalnym finałem. Dziwnie się trochę czuję biorąc za tzw. przykład średniaka, jakim był ?Powrót do domu?. Niemniej nie mogę uniknąć porównań tej produkcji ze ?Sposobem na szkodnika?, skoro oba tytuły łączy przynależność do jednego serialu, osoba reżysera oraz pragnienie zabrania głosu w dręczących świat sprawach. Krytykujące wojnę w Iraku zombie wypadły jednak lepiej, jeśli chodzi o siłę oddziaływania. A i sam film był już bardziej wciągający, chociaż daleko mu do ideału. Szaleństwa nawiedzonych mężczyzn niby próbują przekazać coś mądrego, lecz z dużo gorszym skutkiem. Po seansie pamiętałam więc przede wszystkim o tym, że zmarnowałam czas na słaby film. Ocena: 3/10 ?Valerie na schodach? (?Valerie on the Stairs?) [odc. 8 ? sezon 2] Nazwisko Micka Garrisa wielokrotnie pojawiło się już w kontekście ?Mistrzów Horroru?. Wiadomo, to ojciec całego serialu. Poza tym, przy kilku odcinkach szczególnie zaangażował się w ich powstanie, pełniąc funkcję reżysera lub/i scenarzysty. Fajnie, że facet tak aktywnie uczestniczy w projekcie zamiast tylko siedzieć przy kierowniczym biurku. Szkoda jednak, iż sygnowane przez niego epizody zaliczają się do tych najsłabszych. Niestety, historii o Valerii również nie grozi miano ?debeściaka?. ?Valerie na schodach? jest kolejną, po ?Opowieści Haeckela? z pierwszego sezonu, adaptacją opowiadania Clive?a Barkera. Przedstawiona w filmie historia przybliża losy niejakiego Roba Haniseya, młodego pisarza, który wprowadza się do hotelu dla niespełnionych literatów. Jak łatwo zgadnąć, główny bohater nie będzie przez cały czas siedział przed laptopem i spokojnie tworzył swoją powieść, acz z takim właśnie zamiarem wkracza na teren budynku. Już przydzielony mu pokój nie nastraja zachęcająco, bo zmarł tam poprzedni lokator. Pomimo tego Rob planuje normalnie pracować nad książką, lecz jego artystyczną działalność, pomijając ogólne problemy z weną, coraz bardziej zakłócają dziwne dźwięki, tajemnicze pukanie do drzwi, a także wizje. Mało tego, facet zaczyna widzieć tajemniczą dziewczynę, która albo prosi o pomoc, albo ostrzega przed zagrożeniem. Czasami też pojawia się bez odzienia, w tym raz w łóżku pana Haniseya, co bynajmniej nie wynika z nadmiernego czytania ?świerszczyków? przed snem. Początkowo film nawet nie najgorzej buduje klimat, a to za sprawą pierwszych oznak, sygnalizujących, że coś niedobrego dzieje się w domostwie dla niezrealizowanych pisarzy. Wprawdzie sięgnięto po ograne motywy w rodzaju dziwnych hałasów itp., lecz ogólnie było znośnie. Niemniej im dalej w las, tym bardziej obraz rezygnuje z grozy opartej na sugestywnej atmosferze niepokoju. Produkcja staje się coraz bardziej groteskowa, próbując przykryć scenariuszowe niedostatki domieszką golizny oraz gore. Niby odcinek posiada pewien potencjał ? jak pokazują powieści Stephena Kinga oraz gra Alan Wake, pisarz może być bohaterem solidnego horroru. W obsadzie zachęcił mnie zaś udział Christophera Lloyda (?Powrót do przyszłości?), grającego tu jednego ze starych lokatorów. Z kolei fanów gatunku powinien ucieszyć angaż Tony?ego Todda (?Candyman?), który wciela się w diaboliczną Bestię, inną, obok Valerie, istotę nawiedzającą hotel. Mimo wszystko nie przełożyło się to na interesujący seans i otrzymaliśmy słabego straszaka, jakich wiele. W ogólnym rozrachunku ?Valerie na schodach? nie jest jeszcze najgorszym epizodem ?Mistrzów Horroru?. Jednakże taki stan rzeczy nie stanowi dla obrazu żadnej rehabilitacji, zwłaszcza gdy przypomnę sobie o Kingowskich historiach z bohaterami, którzy imają się sztuki literackiej (np. ?Misery? czy ?Lśnienie?). Wprawdzie jakoś dałam radę wytrwać do finału, lecz nie przyszło mi to z łatwością i koniec końców jestem bardzo rozczarowana. Nie po raz pierwszy w przypadku tej antologii. Ocena: 3,5/10 cdn.
  14. Mnie akurat ominęła ta produkcja i nie mam jej nawet w domowej kupce gier do przejścia, ale na podstawie Twojej recenzji Vicek wnioskuję, że nie mam czego żałować
  15. Mnie akurat Deponia się podobała, choć nie w takim stopniu jak The Night of the Rabbit, Klątwa Wron, ANB czy TWW. Co do Deponii, druga część wg mnie lepsza od pierwszej, a trzecia na razie jeszcze czeka na kupce wstydu
  16. Twórcy ?Niepokoju? nie wymyślili na nowo koła, lecz zaserwowali widzom historię w stylu Hitchcockowskiego ?Okna na podwórze?, tyle że skierowaną głównie do nastolatków. Pomimo takiego targetu amerykański obraz z powodzeniem mogą też obejrzeć dorośli odbiorcy i, co najważniejsze, całkiem nieźle się przy nim bawić. W pamiętnym filmie Alfreda Hitchcocka, który tak na marginesie jest adaptacją opowiadania Cornella Woolricha, głównym bohaterem uczyniono mężczyznę, unieruchomionego z powodu złamanej nogi. Wyreżyserowany przez D. J. Caruso ?Niepokój? odstawia zaś wózek inwalidzki na rzecz aresztu domowego. Taką właśnie karę ma przez okres trzech miesięcy odbyć siedemnastoletni Kale Brecht, który dał się pewnego dnia nadto ponieść emocjom i przywalił nauczycielowi w twarz. W związku z zapadłym wyrokiem chłopakowi nie wolno wyjść dalej niż poza teren przydomowego trawnika, a policja rejestruje jego ruchy przy pomocy sygnału GPS, emitowanego przez specjalną opaskę na kostce młodego ?skazańca?. Co to w sumie za kara? Te kilka miesięcy w czterech ścianach, zwłaszcza że akcja obrazu rozgrywa się w dobie powszechnej obecności multimediów? Matka Kale?a postara się jednak o to, by areszt nie przypominał zbytnio idealnych wakacji nolife?a. Koniec końców młodzian znajdzie zatem rozrywkę w podglądaniu sąsiadów, co czasami potrafi dostarczyć wrażeń nie gorszych od telewizyjnego reality show. Problem w tym, że zobaczy coś, czego raczej nie skwituje zawadiackim uśmiechem. Mianowicie nasz protagonista nabierze podejrzeń, iż jeden z sąsiadów, niejaki pan Turner, może być seryjnym mordercą. Niestety, samymi przypuszczeniami młodzieniec nie zdziała nic konkretnego, a policja raczej nie potraktuje poważnie bezpodstawnych oskarżeń. Na dodatek, ze strony osoby, która popadła w konflikt z prawem i przy okazji może trochę świrować od ciągłego siedzenia w chałupie. Dlatego więc Kale postanowi przeprowadzić prywatne śledztwo, w czym, podobnie jak u Hitchcocka, pomogą mu znajomi nie mający ograniczonego kontaktu ze światem zewnętrznym. Tzw. wsparcia w terenie udzielą mu natomiast najlepszy kumpel Ronnie oraz Ashley ? dziewczyna, która od niedawna mieszka w okolicy i wpada głównemu bohaterowi w oko. Najwięcej typowej dla dreszczowców atmosfery uświadczymy w dalszej części obrazu, lecz bynajmniej nie przeszkadza to w czerpaniu przyjemności z seansu. Twórcy produkcji umiejętnie dawkują napięcie, sprawnie łącząc elementy thrillera z dość sporą dawką młodzieżowego kina. Co istotne, nie okopali się przy tym w melodramatycznej konwencji. Wręcz przeciwnie, fragmenty, w których ?Niepokój? najbardziej kłania się nastolatkom, zostały podane w lekki, a niekiedy też w zabawny nawet sposób. Jednocześnie nie przesadzono w drugą stronę ? humorystyczne akcenty są delikatne i po prostu rozluźniają atmosferę zamiast gnać w rejony głupkowatej komedii. Chociaż bohaterowie podchodzą czasem do śledztwa na zasadzie dobrej rozrywki, gdy potrzeba, nieswojo poczują się zarówno oni, jak i widzowie. Jeśli chodzi o kreację postaci, pod tym kątem również nie ma się do czego zbytnio przyczepić. Trzyosobowa paczka w składzie Kale, Ronnie oraz Ashley to sympatyczni młodzi ludzie. Wprawdzie główny protagonista popełnił w życiu kilka błędów, ale scenariusz autorstwa Christopera Landona i Carla Ellswortha uwzględnia odpowiednie okoliczności łagodzące. Produkcję otwiera bowiem sekwencja, rozgrywająca się rok przed właściwą akcją obrazu. Widzimy wtedy Kale?a z ojcem na rybach, co posłużyło do pokazania jego dobrych relacji z rodzicielem. Niestety, rodzinne szczęście zostaje nagle przerwane przez wypadek, który słusznie będzie dla chłopaka traumatycznym przeżyciem. A skoro już o bohaterach mowa, warto podkreślić, iż gra aktorska reprezentuje tu solidny poziom. Najbardziej na plus wyróżniają się jednak Shia LaBeouf jako Kale, Aaroon Yoo w roli zabawnego Ronniego, a także David Morse, czyli filmowy pan Turner. Co do Morse?a, aktor swoim występem wzmacnia niejednoznaczny rys podejrzanego sąsiada. Czy to faktycznie psychopatyczny morderca? A może to tylko dziwny facet? W ramach podsumowania powtórzę to, co napisałam na wstępie ? ?Niepokój? nie rewolucjonizuje kina ani tym bardziej nie ma takich aspiracji. Twórcom zależało na nakręceniu obrazu, który sprawdzi się przede wszystkim w kategorii czystej rozrywki. Co więcej, plan ten udało się zrealizować z dobrym rezultatem, gdyż zachowano odpowiedni balans pomiędzy odprężeniem i dreszczykiem emocji. Ujmując rzecz nieco żartobliwie, zaniepokojony Shia daje radę. Ocena: 7/10 Tytuł polski: Niepokój Tytuł oryginalny: Disturbia Reżyseria: D. J. Caruso Scenariusz: Christopher Landon, Carl Ellsworth Obsada: Shia LaBeouf, Aaron Yoo, David Morse, Sarah Roemer, Carrie-Anne Moss Gatunek: thriller Produkcja: USA Rok premiery: 2007 Czas trwania: 100 minut ------------------------------------------------ Wpis opublikowany również na blogu zewnętrznym.
  17. O tym, że Francuzi potrafią zrobić uroczą komedię kulinarną, przekonaliśmy się już w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, wraz z premierą filmu pt. ?Skrzydełko czy nóżka?. ?Faceci od kuchni? w reżyserii Daniela Cohena podążają podobną drogą co słynny obraz Claude?a Zidiego, opowiadając o kuchni z przymrużeniem oka. I choć raczej nie zyskają statusu równego klasykowi z Louisem de Fun?sem, nie brak im ani wdzięku, ani humoru. Fabuła produkcji z 2012 roku zderza ze sobą dwóch kucharzy, których zarówno coś łączy, jak i dzieli. Jednym z nich jest Jacky Bonnot ? młody mężczyzna rozmiłowany w sztuce gotowania. Co ciekawe, to właśnie kulinarna pasja komplikuje życie bohatera, lecz bynajmniej nie dlatego, że notorycznie przypala mięso na patelni czy piecze zakalce zamiast apetycznych ciast. Wręcz przeciwnie, Jacky posiada olbrzymi talent w tej dziedzinie, przygotowuje przeróżne smakowite dania, a składniki potraw rozpoznaje nawet po samym zapachu. Niestety, nie może znaleźć stałej pracy, mimo iż szuka fuchy w branży. Owszem, zatrudniają go, ale potem szybko zwalniają. Mężczyzna chce bowiem serwować wyrafinowane jedzenie w zwykłych restauracjach i barach, co w tego typu lokalach nie jest mile widzianym podejściem. Drugi z głównych bohaterów to Alexandre Lagarde, który już dawno zdążył sobie wyrobić renomę w kucharskim światku. Ba, można śmiało powiedzieć, iż cieszy się on opinią żywej legendy. Alexandre od lat kieruje ekskluzywną restauracją, gdzie podawane są wyłącznie wykwintne dania. Mało tego, prowadzi program telewizyjny o tematyce kulinarnej, a jego gotowanie na ekranie regularnie przyciąga dużo widzów. Niemniej nad karierą Lagarde?a zbierają się ciemne chmury. Mianowicie mężczyzna najwyraźniej cierpi na coś w rodzaju wypalenia zawodowego i ma olbrzymi problem z wymyślaniem nowych przepisów. Zagrożona jest również jego posada kuchmistrza, ponieważ właściciel lokalu tylko czeka na okazję, by pozbyć się Alexandre?a i zastąpić dotychczasowy, tradycyjny jadłospis nowoczesną kuchnią molekularną. Drogi obu protagonistów skrzyżują się w domu spokojnej starości, gdzie Alexandre składa wizytę znajomemu. Z kolei Jacky akurat tam pracuje ? nie, tym razem nie na stanowisku kucharza, acz nie omieszka wtrącić swoich trzech groszy odnośnie miejscowego menu. Zgłosił się jednak do malowania okien, gdyż dostał od ciężarnej partnerki ultimatum i obiecał ukochanej złapać jakąkolwiek robotę. Jak łatwo zgadnąć, Jacky nie oprze się pokusie współpracy ze sławnym szefem kuchni, kiedy Alexandre dostrzeże w nim potencjał, a tym samym szansę na odratowanie własnej pozycji. Spotkanie Lagarde?a i Bonnota posłużyło zaś Danielowi Cohenowi do poczęstowania odbiorców pakietem humorystycznych sytuacji. W relacjach bohaterów niejednokrotnie dochodzi do zabawnych zgrzytów, a nadmierne poświęcenie sprawom kulinarnym dość mocno miesza prywatne życie mężczyzn. Oczywiście nie obyło się też bez żartów z kuchni molekularnej, która zagraża tradycyjnie przygotowywanej żywności, podobnie jak sztuczne żarcie z przywołanego we wstępie filmu ?Skrzydełko czy nóżka?. Warto podkreślić, iż ?Faceci od kuchni? pozwalają aktorom wykazać się dużym talentem komediowym. Pierwszoplanowy duet, czyli Jacky i Alexandre, znakomicie się uzupełnia. Michaël Youn wiarygodnie wypadł w roli sympatycznego i zarazem postrzelonego na punkcie kuchni Bonnota, natomiast Jean Reno jak zwykle pokazał klasę portretując doświadczonego, lecz zdenerwowanego problemami Lagarde?a. Nie zawodzą także drugoplanowe postacie, zwłaszcza trio kucharzy, z którymi Jacky zaprzyjaźnia się w domu starców. Oprócz owej trójki, mamy jeszcze choćby Juana, innego znajomego Bonnota. To zdziwaczały spec od gastronomii molekularnej, któremu bliżej do szalonego naukowca niż eksperta od gotowania. Podsumowując, ?Faceci od kuchni? nie oferują złożonej, ani oryginalnej historii. To po prostu solidna komedia obyczajowa, po obejrzeniu której człowiekowi zrobi się cieplej na sercu. Poza humorem, znajdziemy tu również mądre przesłanie, bo wspólne perypetie bohaterów udzielą im lekcji nie tylko na niwie zawodowej, ale i w sferze rodzinnych relacji. Jeżeli więc szukacie nieskomplikowanego filmu, przy którym można się odprężyć, obraz Daniela Cohena jest bardzo dobrym wyborem na taki relaksujący seans. Ocena: 7/10 Tytuł polski: Faceci od kuchni Tytuł oryginalny: Comme un chef Reżyseria: Daniel Cohen Scenariusz: Daniel Cohen, Olivier Dazat Obsada: Jean Reno, Michaël Youn, Julien Boisselier, Raphaëlle Agogué, Salomé Stévenin Gatunek: komedia Produkcja: Francja, Hiszpania Rok premiery: 2012 Czas trwania: 81 minut ------------------------------------------------ Wpis opublikowany również na blogu zewnętrznym, który prowadzę od pewnego czasu. Co prawda niektóre rzeczy tam się jeszcze pozmieniają, ale jak ktoś miałby ochotę, to może zajrzeć już teraz
  18. James Rollins potrafi zadbać o to, by bohaterowie jego cyklu ?SIGMA Force? zbytnio się nie obijali. Bardzo dobrze również wie, w jaki sposób przyciągnąć i podtrzymać zainteresowanie czytelników. W ?Czarnym zakonie? cały czas coś się dzieje ? nie zabraknie ani niebezpiecznych wydarzeń, ani mrożących krew w żyłach tajemnic. I tak być powinno w historii, gdzie pierwsze skrzypce grają świetnie przeszkoleni agenci z elitarnej grupy pracującej dla rządu USA. ?Czarny zakon? to trzeci tom serii poświęconej członkom fikcyjnego oddziału, którego zadanie polega na zdobywaniu i ochronie różnych technologii. Akcja powieści została osadzona w czasach współczesnych, lecz otwierający książkę prolog cofa nas do jednego z ostatnich dni oblężenia Wrocławia, przypadającego na końcowy okres II wojny światowej. Grupa esesmanów ucieka akurat z miasta po uprzednim wymordowaniu kilkudziesięciu naukowców, którzy prowadzali badania dla nazistów. Egzekucja odbyła się zaś w ramach szeroko zakrojonych działań, mających na celu zabezpieczyć wszelkie dane o tajnych projektach III Rzeszy, nawet za cenę całkowitego ich zniszczenia. Wszystko oczywiście po to, żeby inne kraje nie poznały szczegółów na temat owych badań, a tym samym nie położyły rąk na nieznanych im wcześniej technologiach itp. Rollins nie zrezygnował zatem z mocnego początku, aczkolwiek nie skopiował pomysłów z pierwszych dwóch części. W poprzednich odsłonach tragiczna śmierć stanowiła główny punkt prologu, a odbiorcy podskórnie wyczuwali tzw. moment krytyczny, z napięciem czekając aż wydarzy się to najgorsze. W ?trójce? o morderstwach dowiadujemy się natomiast już po fakcie, kiedy zabójcy opuszczają miasto z powodu obecności wojsk ZSRR. Nie chcę zbytnio spoilerować, ale zdradzę, iż ucieczka nie przebiegnie dokładnie według esesmańskich planów. Gwoli ścisłości, poleje się trochę krwi ? ktoś zginie, kto inny być może przeżyje. Jednak wstęp posiada tym razem bardziej wzruszający wydźwięk, a to dlatego, iż istotna rola przypadła tutaj malutkiemu dziecku. Na zdj.: James Rollins Później przenosimy się już rzecz jasna do teraźniejszości, gdzie przyjdzie nam skakać pomiędzy takimi miejscami jak dla przykładu Himalaje, Kopenhaga czy Afryka Południowa. W każdym razie, w żadnych z odwiedzonych zakątków nie będziemy musieli martwić się o niedobór mocnych wrażeń. W Himalajach dojdzie chociażby do wybuchu tajemniczej epidemii, która doprowadzi do masakry wśród mnichów z pewnego klasztoru. Stolica Danii w pierwszej chwili zapowiada się na nieco spokojniejszy przystanek, bo intryga oscyluje tam wokół licytacji naukowych dokumentów z epoki wiktoriańskiej, a także Biblii należącej do Karola Darwina. Niemniej w Kopenhadze również znajdzie się miejsce dla pościgów, strzelanin oraz wybuchów. Koniec końców, poszczególne wątki okażą się ściśle ze sobą powiązane, i to nie tylko za sprawą członków SIGMA Force. Dzięki ?Czarnemu zakonowi? Rollins udowadnia, że nie idzie na łatwiznę poprzez kurczowe trzymanie się jednego szablonu. Owszem, nie pozwoli wiernym czytelnikom zapomnieć, iż śledzą losy znanej im amerykańskiej agencji rządowej. Mimo wszystko poszukuje też nowych rozwiązań i rozwija formułę serii zamiast niewolniczo kalkować poprzednie części. ?Burza piaskowa? (tom 1.) łączyła nowoczesną sensację z przygodą ? la Tomb Raider, podczas gdy ?Mapa Trzech Mędrców? (tom 2.) oferowała rozrywkę dla fanów prozy Dana Browna, wzbogaconą o domieszkę ?Mission Impossible?. W ?Czarnym zakonie? autor stawia z kolei na motyw nazistowskich eksperymentów, w obrębie którego dużo uwagi poświęca m.in. genetyce oraz teorii kwantowej. Zahacza ponadto o obsesję, jaką na punkcie okultyzmu mieli Heinrich Himmler oraz Adolf Hitler. Dodam jeszcze, że w paru momentach poczułam klimat ze starszych filmów o Jamesie Bondzie, a w kilku innych fragmentach dostrzegłam nawet delikatne elementy grozy. Książka generalnie jest zresztą nieco mroczniejsza od dwóch pierwszych odsłon. A jak wypadają bohaterowie powieści? Tradycyjnie wyraziście i przekonująco. Painter Crowe, który w poprzednim tomie zszedł na drugi plan, ponownie odgrywa bardzo ważną rolę, co swoją drogą wpędzi go w poważne tarapaty. Obok szefa SIGMY, drugą główną postacią jest agent Grayson ?Gray? Pierce, czyli pierwszoplanowy bohater ?Mapy Trzech Mędrców?. Oprócz tego, pojawią się inni starzy znajomi, na czele ze współpracownikami Graya ? Monkiem Kokkalisem i Kathryn Bryant. Nowe twarze w obozie pozytywnych postaci dają się na szczęście lubić, zwłaszcza sprytna nastolatka Fiona oraz inteligenta pani doktor Lisa Cummings. Posiadają też odpowiednią charyzmę, podobnie jak najistotniejsze czarne charaktery i osoby, których nie można jednoznacznie sklasyfikować. Lubicie powieści Jamesa Rollinsa? Bierzcie w ciemno. Jego twórczość jest Wam obca, ale gustujecie w sensacyjno-przygodowych historiach? Tym bardziej warto więc nadrobić zaległości, przy czym doradzam przeczytać najpierw wcześniejsze części tego cyklu. Wprawdzie ?Czarny zakon? jest przyjazny dla nieobeznanych z serią osób, lecz lektura poprzednich odsłon pozwoli w pełni docenić obecne w nim odniesienia do starszych tomów oraz relacje, jakie łączą niektórych bohaterów. Ocena: 8/10 Tytuł polski: Czarny zakon Tytuł oryginalny: Black Order Autor: James Rollins Wydawnictwo: Albatros A. Kuryłowicz
  19. Prędzej czy później trzeba będzie obejrzeć zarówno z sentymentu dla całej serii (zwłaszcza "dwójki"), jak i dla samego Arniego BTW bardzo ciekawi mnie też inny tegoroczny film z jego udziałem - "Maggie".
  20. Wraz z ?Mapą Trzech Mędrców? James Rollins powraca do zadań, jakimi trudni się specjalny oddział SIGMA Force, działający na usługach amerykańskiego rządu. Co prawda w teren zostaną tym razem wysłani inni agenci i przyjdzie im oczywiście wykonać zupełnie nową misję, lecz zmianie nie uległa najważniejsza rzecz. Nadal mamy bowiem do czynienia z udaną literaturą rozrywkową. Powieść wita czytelników prologiem rozłożonym na dwie płaszczyzny czasowe. W pierwszej kolejności wybierzemy się do dosyć odległej przeszłości, bo aż do roku 1162. Wtedy to będziemy świadkami dramatycznej ucieczki zakonników, próbujących ochronić kości biblijnych Trzech Króli. Następnie przenosimy się do współczesności, ale nie myślcie, że akcja teraz przystopuje. No może na chwilę, gdyż wylądujemy w scenerii sprzyjającej duchowej kontemplacji, a mianowicie przed katedrą w Kolonii oraz we wnętrzu tego budynku. Odbywające się tam nabożeństwo zostaje jednak zakłócone przez mnichów, którzy, w przeciwieństwie do średniowiecznych uciekinierów, przywdziali habity w ramach kamuflażu. Na dodatek, zamierzają ukraść relikwie, nie pozostawiając przy tym żadnych świadków. Chociaż autor sięga po podobny zabieg jak w przypadku ?Burzy piaskowej? (pierwsza książka z serii ?SIGMA Force?), jest to tutaj całkowicie uzasadnione. Mocny wstęp efektownie wprowadza w główną intrygę, która oscyluje wokół brutalnej napaści na katedrę i kradzieży bezcennych relikwii. Rollins wykorzystuje więc złotą zasadę polegającą na zaczynaniu historii od przysłowiowego trzęsienia ziemi. Po prologu słusznie zaś przedstawia nam głównego agenta SIGMY w trakcie misji, ponieważ funkcję tę pełni w drugim tomie niejaki Grayson ?Gray? Pierce. Gwoli ścisłości, nie zabraknie poznanego w poprzedniej części Paintera Crowe, tyle że facet awansował na dyrektora oddziału, a zatem musi siedzieć za biurkiem. Wracając do Graya, twórca powieści pokazuje ponadto niewielki fragment z prywatnego życia bohatera. Owe informacje pozwalają zwiększyć więź czytelnika z Amerykaninem, a po części także zrozumieć, czemu akurat on wyda się intrygujący Włoszce Rachele Veronie ? innej bardzo ważnej postaci. Tak jak pan Pierce, kobieta przedkłada sprawy zawodowe nad prywatne, przez co plany założenia własnej rodziny stanowią dla niej melodię dalekiej przyszłości. Oboje błyszczą zresztą w pracy, a w ich obowiązkach da się dostrzec pewne podobieństwa. Służąc w specjalnej jednostce karabinierów, Rachele tropi skradzione dzieła sztuki i antyki. SIGMA z kolei musi często krzyżować szyki tym, którzy chcieliby położyć łapy na technologicznych nowinkach. Uprzedzonych do romansideł uspokajam, że Rollins nie wymyślił opowieści z uniesieniami miłosnymi na pierwszym planie. Wątek ten pobrzmiewa raczej w tle i został zarysowany bardzo delikatnie, aby dodać nieco dramaturgii w niektórych momentach historii. Na zdj.: James Rollins Autor woli za to skupić się na sensacyjnych aspektach fabuły oraz na przybliżeniu pozostałych postaci, które odgrywają istotne role w całej opowieści. Tak jak w ?Burzy piaskowej?, pisarz nie ma problemów z prezentacją charyzmatycznych osobników. A do takich należą chociażby współpracownicy Graya ? Monk Kokkalis i Kathryn Bryant. Jako że intryga toczy się wokół spraw kościelnych, nie mogło też zabraknąć kogoś z samego Watykanu. Ową osobą jest monsinior Vigor Verona, prywatnie wujek Rachele (to on swoją drogą zaprosił kobietę do udziału w śledztwie). Po drugiej stronie barykady spotkamy natomiast perwersyjnego sadystę z groźnej organizacji Trybunał Smoka. Skoro już nawiązałam do mniej pozytywnych postaci, nie wypada mi pominąć Seichan, która pracuje dla zorganizowanej grupy przestępczej o nazwie Gildia. Sądzę, że panna ma dużo wspólnego z komiksową Catwoman ? jest sprytna, zwinna, niebezpieczna i prowadzi swoistą grę z innymi bohaterami. Jak wspomniałam wcześniej, Rollins przykłada sporą wagę do wątków sensacyjnych. Co więcej, wychodzi mu to nadzwyczaj dobrze. Warto przy tym podkreślić, iż akcje w stylu ?Mission Impossible? splatają się tutaj z konwencją spopularyzowaną przez Dana Browna i jego cykl o Robercie Langdonie. Trybunał Smoka, któremu bohaterowie stawiają w ?Mapie Trzech Mędrców? czoła, pragnie zyskać dostęp to tajemnej wiedzy, a tym samym do wielkiej władzy. Z powodu knowań owej organizacji, protagoniści ruszą tropem sekretnych stowarzyszeń, watykańskich intryg oraz wskazówek ukrytych w różnych zabytkowych miejscach, odwiedzając dla przykładu Mediolan czy Aleksandrię. Mimo że ?Mapa Trzech Mędrców? jest drugim tomem z serii ?SIGMA Force?, nieznajomość poprzedniczki nie popsuje przyjemności z lektury. Osobiście zachęcam jednak do uprzedniego przeczytania pierwszej części nie tylko dlatego, że mi się podobała. Po prostu wychwycimy dzięki temu kilka odwołań do wydarzeń z debiutanckiej odsłony cyklu. Samą ?Mapę?? również rzecz jasna polecam, a nawet przyznam, że wciągnęła mnie jeszcze bardziej niż ?Burza piaskowa?. Podsumowując, pozycja obowiązkowa dla fanów twórczości Jamesa Rollinsa. A i wielbiciele Dana Browna nie powinni przechodzić obok tej książki obojętnie. Ocena: 8/10 Tytuł polski: Mapa Trzech Mędrców Tytuł oryginalny: Map of Bones Autor: James Rollins Wydawnictwo: Albatros A. Kuryłowicz
  21. Pierwszy "Park Jurajski" to dla mnie jeden z tych filmów poznanych w dzieciństwie, które do dziś się nie zestarzały i obejrzenie ich po latach nadal sprawia sporo frajdy. Kolejne części już słabsze, ale dawały radę. Tej odsłony też nie zamierzam ominąć, tym bardziej że jest lepsza od "dwójki" i "trójki". Dinusie górą!
  22. Pierwszy Van Helsing czeka u mnie cierpliwie na kupce wstydu. Lubię czasem pograć w hack'n'slashe, dlatego ciekawi mnie ta seria. Czy jednak sięgnę po "trójkę", tym bardziej że zrobiono ją już na siłę? Nie wiem, szczerze mówiąc. Jeżeli już, to oczywiście dopiero po zapoznaniu się z wcześniejszymi odsłonami i przy jakiejś bardzo dużej obniżce cenowej.
  23. Również uważam, że kina jeszcze przez bardzo długi czas będą się cieszyć popularnością. Jednak tak jak Ty, Sergi, nie widzę w nich idealnych przybytków. Jeśli chodzi o seanse, najwięcej czasu poświęcam takim domowym - na DVD. Oglądam sobie spokojnie, a jak potrzeba, robię pauzę. Mam też ten komfort, że mogę wyłączyć film w trakcie, lecz tego z reguły nie robię w przypadku filmów pełnometrażowych - wolę obejrzeć daną produkcję wtedy, kiedy starczy mi czasu na całość. No i oczywiście jest telewizja, aczkolwiek tu już muszę się dostosować do godziny emisji interesującego mnie filmu lub serialu.
×
×
  • Utwórz nowe...