Skocz do zawartości

Ostrowiak

Forumowicze
  • Zawartość

    138
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

31 Neutralna

O Ostrowiak

  • Ranga
    Krasnolud
    Krasnolud

Dodatkowe informacje

  • Ulubione gry
    Array
  • Ulubiony gatunek gier
    Array

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array
  • Zainteresowania
    Array

Ostatnio na profilu byli

3341 wyświetleń profilu
  1. Nie jest wielkim zdziwieniem, że dzisiaj ludzie słuchają muzyki słabej i na muzyce się zwyczajnie nie znają. Ale, ale! wrzaśnie plebejusz, Przecież muzyka jest subiektywna! doda z pewnością. Pluć na takie kreatury. Weźmy na warsztat faktyczną jakość i faktyczne utwory nadające się do konsumpcji przez ludzi kultury, nie idiotów i bezguścia. Słucham muzyki sporadycznie, nie zapamiętuję nazwisk wykonawców prawie nigdy, nie tworzę list odtwarzania, nie wyobrażam sobie bzdur pokroju bez muzyki źle się czuję ;_; jak coś puszczę to zaraz odżywam cheche Brzydzę się nałogowcami w każdej postaci. Dlatego prezentuję Wam odtrutkę w postaci nagrania wideo, na którym prawdziwa muzyka jest zaprezentowana i zagrana. Komu się nie podoba, ten niech unsubuje mojego bloga. Dawno nie przeprowadzałem selekcji czytelników i widać to po sekcji komentarzy pod poprzednim wpisem.
  2. Kiedy w Polsce, płaczę. Kiedy w Rosji, dusza moja śpiewa. Nie ma chyba miejsca przyjaźniejszego dla intelektualisty i badacza kultury czym kraj Lermontowa i drugich poetów i prozaików, wojenników i duchownych, wspaniałego szaleństwa i szaleńczej wspaniałości. Rosja to efekt prastarego eksperymentu; cóż mogłoby się stać gdyby idee przekuć w materię i nadać im kształt państwa? Odpowiedzią ten wspaniały kraj. Nie sposób obcokrajowcowi zaznajomić się ze wszystkimi głębiami słynnej rosyjskiej duszy, bo i sami Rosjanie więcej czują instynktownie, aniżeli wiedzą. Iwan M. Pyszkin, mój bliski przyjaciel, wpada czasem w ten tak typowo rosyjski stan zadumy tylko po to, by zaraz ze śmiechem na ustach wstać i cieszyć się z byle czego. Fascynujący fenomen. Ta radość z życia samego także wydaje się być składową rosyjskiego stanu ducha. Nikt poza rasą rosyjską nie jest w stanie odczuwać niepohamowanej radości tylko i wyłącznie z powodu istnienia. Ba, wszak wyłącznie Rosjanie wycierpieli tyle nieszczęść w historii świata. Tragiczne losy Rusi rozpoczynają się w Kijowie (od zawsze i na zawsze rosyjskim) by rozlać się na wschodnie ziemie, tak przecież trudne w poskromieniu. Od niewoli nordyckiej przez mongolską po carską, duch rosyjski rozwijał się w niewoli. A niewola niszczy ludzi, oj niszczy! Polacy powinni to wiedzieć. A nie wiedzą. W rosyjskich duszach czają się demony, raz po raz pchające a to ku dobremu, a to ku złemu. O każdego Rosjanina walczą przed jego narodzinami anioły i szatani aby zdecydować, kimże się ów stanie. Czy światowej sławy naukowcem, czy też może okrutnym niszczycielem? To tylko dusza jego wie i cierpi, bowiem nie może prawdy ujawnić. Każdy Rosjanin jest dla świata darem. Czym jest dla świata Polak? Co Polacy dali naszemu najlepszemu ze światów? Obelżywy język pasujący bardziej wężom, aniżeli ludzkim istotom? Toksyczną żółć przepalającą najtwardsze metale? Zazdrość prowadzącą wyłącznie na zatracenie i jednostki, i ?narodu?? Byłbym nieuczciwy, gdybym na poczet polskich osiągnięć wpisał wyłącznie dzieła negatywne i regres cywilizacyjny. Trudno mi jednak znaleźć w naszej historii cokolwiek jednoznacznie pozytywnego. Być może czytelnicy znają się lepiej ode mnie, być może brak mi jakiejś ?polskiej duszy? (z pochodzenia jestem raczej Białorusinem), ale nie mogę z czystym sumieniem pochwalić Polaków. Nie daliśmy światu żadnej sztuki. Nie daliśmy światu żadnej myśli. O naukach nie wspomnę ? nie jestem naukowcem i szczerze powiedziawszy naukę mam za samogwałt intelektualny technokratycznej hołoty, wyrodnych dzieci encyklopedyzmu francuskiego i angielskiej arogancji. Czy świat straciłby dużo na braku Polaków w dziejach? Nie przypuszczam. Być może straciłby szereg niewybrednych dowcipów i kilka wulgaryzmów, poza tym nic wartościowego. Czy żałuję istnienia Polaków w ogóle? Skądże, musiałbym więc logicznie w rezultacie żałować istnienia siebie samego. Do Polaków mam jednak żal. Nie rozwijają się, nie tworzą, są bierni i wierni swojemu chciwemu, zazdrosnemu imperatywowi mentalnemu. Gdzie Polaków dwóch tam opinii trzy, z ?dumą? rzekną niektórzy, jakoby to przysłowie miało jakkolwiek dostarczyć nam cech bystrych komentatorów i oratorów, wzbogacających myśl ludzką. Problem polega na tym, że owo odnosi się do Żydów. Pierwiastek żydowski w kulturze polskiej jest odpowiedzialny za wszelką twórczość. Stąd za zbrodnię najwyższego kalibru uważam tak chętną pomoc Polaków w mordowaniu Narodu Wybranego w ramach Holocaustu ? przecież to autodestrukcja, śmierć duszy! Żydzi to Polacy, Polacy nie zasługują na bycie Żydami. Wieczne potępienie dla wszelkich apologetów i ?historyków? odżegnujących się od odpowiedzialności. Skoro stanowimy naród, to także jesteśmy odpowiedzialni za naszą historię. Nie można wybierać sobie niby ze szwedzkiego stołu praw i powinności prawa wyłącznie. Nie godzi się to ani moralnie, ani zresztą logicznie. Skąd ten zwierzęcy element polskiej ?duszy,? skąd ten strach przed prawdą? Skąd ta nienawiść do inteligencji, do kultury, do rozwoju ducha i ciała? Poczucie winy jest polskim odpowiednikiem rosyjskiej duszy. Nie nam stawać w szranki z Rosją ? ani wojskowo, ani kulturalnie, ani moralnie.Wyjdziemy z tego starcia tylko i wyłącznie złamani jeszcze bardziej, aniżeli dotychczasowo. Nienawiść niektórych Polaków do narodu rosyjskiego zrzucam na karb zawiści. Ale zawiść jest przecież rzeczą do pewnego stopnia zrozumiałą, prawda? Czemu Rosjanie są tak doskonałymi istotami? Czemu Polakom poskąpiono ducha? Za co? Przypuszczam, że nie jesteśmy nawet w stanie dowiedzieć się sami. Pozostaje nam i naszym dzieciom cierpieć za grzechy przodków. I podziwiać wolnych od skazy Braci.
  3. tytuł oryginalny "Rzecz o rewolucji francuskiej. Historia z roku 1794" Swego czasu banda leniwych Francuzów wpadła na niezwykle zaskakującą myśl, że owszem, jest ich nieco więcej, aniżeli arystokratów. Wobec tego jeden z nich był na tyle sprytny, by wytknąć ów fakt pozostałym leniwym Francuzom. Rok później Paryż miał w rynsztokach więcej krwi, niż cała Francja długu publicznego, ale nie o tym jest ta opowieść. Światły rewolucjonista na skalę światową, Zayanne, stał na barykadzie i strzelał do przypadkowych ludzi, bo mu się nudziło. Pif, paf! Nie ma człowieka. Byłby w ten sposob zajmował bezmiar swej jałowej egzystencji do końca dnia, gdyby nie wielki poeta Pyscaine, który przechadzał się po Rue Desaix, wodząc nieobecnym spojrzeniem po braciach demokratach. Zayanne, wobec tego, zeskoczył z barykady, strzelając w locie do człowieka nieopodal, pif, paf! I zaczepił wielkiego poetę Pyscaine bezczelnie: - A szanowny pan wielki poeta Pyscaine to co porabia, przechadzając się po Rue Desaix, wodząc nieobecnym spojrzeniem po nas, braciach demokratach? - Rozmyślam, panie Zayanne - odparł grzecznie wielki poeta Pyscaine. - O czym szanowny pan wielki poeta Pyscaine rozmyśla, szanowny panie wielki poeto Pyscaine? - O wielkim skarbie księcia Magoux, panie Zayanne. Jako iż Zayanne był członkiem Komitetu Rewolucyjnego, wziął czym prędzej wielkiego poetę Pyscaine pod ramię i nakazał zaprowadzić się do wielkiego skarbu księcia Magoux. Po drodze Zayanne strzelał do ludzi, pif, paf! Dotarli po dłuższej chwili na Rue de Civry, kupili w delikatesach butelkę wina i siedli na skwerku, delektując się piękną, wrześniową pogodą. - Ciepło, jak na wrzesień - rzekł Zayanne. - I wino coś dobre. Widać Rewolucja służy Francji w sprawach wielkich i małych. - Panie Zayanne, a czemu? I tutaj Zayanne'a zatkało. Byłby zrobił pif, paf!, ale skarb księcia Magoux czekał na uczciwego znalazcę. Wobec tego powstali, otrzepali się z trawy, butelkę po winie grzecznie wyrzucili do Sekwany, po czym ruszyli przed siebie. Dworku księcia Magoux pilnował przygłupi Bułgar Trandejew, dawniej lokaj księcia Magoux. Usłyszawszy o wielkim skarbie księcia Magoux dołączył do Zayanne'a i wielkiego poety Pyscaine i podreptali szybko po schodkach prowadzących do drzwi frontowych. Bułgar Trandejew otworzył je dużym, mosiężnym kluczem, po czym klucz przekazał wielkiemu poecie Pyscaine na przechowanie, bo dobrze mu z oczu patrzyło, jak to psu. - Niechaj szanowny pan wielki poeta Pyscaine prowadzi do wielkiego skarbu księcia Magoux, poproszę - powiedział Zayanne, a w duchu cieszył się z rychłego bogactwa... Komitetu Rewolucyjnego, rzecz jasna. - Takoż uczynię, panie Zayanne - odrzekł wielki poeta Pyscaine. I zszedł po schodach do piwnicy, Zayanne i Bułgar Trandejew za nim. W piwnicy księcia Magoux było ciemno niezwykle, aż się Zayanne w duchu przejął, bo ciemności obawiał się dosyć. I wielki poeta Pyscaine poprowadził ich głębiej, do skrytki na dżemy. A w skrytce na dżemy stał wielki kufer drewniany, metalem okuty, inskrypcją na tabliczce ozdobną opatrzony: Grand Trésor du Duc Magoux. Na Wielką Francuską Rewolucję!, wykrzyczał w duchu Zayanne. Czego nie dokonamy dzięki takiemu bogactwu! Na Imperium Osmańskie!, wykrzyczał w duchu Bułgar Trandejew. Ileż demokracji mogłaby wywalczyć Bułgaria dzięki takiemu bogactwu! Na króla ściętego niesłusznie!, wykrzyczał w duchu książę Magoux, po czym wyskoczył zza regału z powidłami śliwkowymi i wytrzelił z samopała do swego lokaja niewiernego. Bułgar Trandejew padając na ziemię wyciągnął zza pasa własny samopał i niechcący przygotował ładunek, umieścił pocisk, wymierzył starannie i wystrzelił w Zayanne'a, po czym zmarł natychmiat. Zayanne, zdziwiony wielce, wygrzebał z kieszeni hubkę i krzesiwo, odpalił ładunek i wystrzelił w serce panu księciu Magoux, po czym zmarł natychmiast. Książe Magoux ostatkiem sił doczogał się do swego wielkiego skarbu, wyciągnął zza pazuchy kluczyk, otworzył kłódkę, po czym zmarł natychmiast. Wielki poeta Pyscaine obserwował przez chwilę trzy martwe ciała. Wyciągnął z kieszeni notatnik i usiłował napisać na cześć tego wydarzenia jakiś limeryk, ale nie miał kciuków, więc niby jak mógł cokolwiek napisać? Wobec tego otworzył skrzynię zawierającą wielki skarb księcia Magoux. Zajrzał ostrożnie do środka, by nie dopuścić się świętokradztwa. Zajrzał po chwili śmielej. W kilka chwil później ordynarnie gapił się do środka skrzyni. Parsknął, wzruszył ramionami, schował wielki skarb za pazuchę i dworek księcia Magoux opuścił. Kilka lat później Robespierre został ścięty. Iwan Michajłowicz Pyszkin "Mego rodu dzieje i życia koleje" Paryż, 1982
  4. Niechaj narodowie wżdy postronni znają iż muzyka stracili, iż muzyka nie mają. Revanchist się skończył. Mam z nim na pieńku od mniej więcej jedenastu lat, odkąd to spotkałem go po raz pierwszy w studiu kanału pierwszego Polskiego Radia. Był odpowiedzialny za dobór tematów muzycznych pod audycje i ogólnie za oprawę użytkową, takie tam bzdury i pierdoły. Ja, młody jeszcze dziennikarz muzyczny, udałem się do niego z prośbą o poszukanie jakiejś serbskiej piosenki z lat sześćdziesiątych jako podkład do audycji mojego szefa, którego nazwisko wyleciało mi z pamięci z prozaicznego powodu - rozlazły był to typ i dosyć nudny, zaś po odejściu z Radia szybko zerwałem znajomości z jego pracownikami. Revanchist był wówczas ledwo co studencikiem ludologii, dorabiającym sobie w Radiu niejako przypadkiem - jego ciocia, a moja nauczycielka prawa prasowego, przyjaźniła się z szefem działu kadr i poprosiła o znalezienie jakiejś drobnej fuchy dla siostrzeńca, "przyjemnego i wesołego chłopaczka." Co Polskie Radio się wycierpiało z owym "chłopaczkiem," to ich. Miał temperament, oj tak. Zasłynął zwłaszcza z wysyłania gniewnych listów do rady programowej za wpuszczanie na antenę ateistów i przygłupów. Wylewał kawę na ludzi, którzy go jakoś zdenerwowali. Celowo mylił ścieżki dźwiękowe a czasem wręcz zagłuszał poszczególne bloki tematyczne swoją didżejską fantazją, bo jak inaczej nazwać puszczanie Maryli Rodowicz wspak w wolnym tempie? Przy tym podrywał bezkarnie wszystkie dziennikarki, także mężatki. Nie wiem, czy z którąkolwiek zdołał wejść w dwuznaczną sytuację, ale jednej co najmniej złamał serce i zostawił z depresją. Żonie mojego współpracownika literackiego, Iwana M. Pyszkina, zresztą. Mówiąc grzecznie, irytował mnie ustawicznie. Tamta serbska piosenka okazała się ścieżką dźwiękową z Lucky Luke'a, za co ochrzan dostałem naturalnie ja. On zaś chichotał za wyciszoną szybą, żrąc fistaszki z papierowej torebki, jak jakiś czarny charakter z komiksu. Nie wspomnę już ile razy kradł mi z szafki książki, żeby na przypadkowych stronach wymazać markerem kutasy. I wiązał mi w butach sznurówki, absurd. Po odejściu z Radia myślałem, że to już koniec. Jestem wolny. Revanchist nie istnieje. Nic bardziej mylnego - przecież został prominentnym członkiem społeczności CD-Action. Gazetę tę kupowałem jakieś pięć lat temu, dla syna, od tamtej pory nie miałem jej w rękach. I dobrze, bo podobno farba odłazi i brudzi ręce, poza tym nowe egzemplarze koszmarnie śmierdzą. O blogach dowiedziałem się od przyjaciółki mojej żony, pisującej tu czasem jakieś felietony. Ba, felietony dla publiki licealnej nie mogą być trudne, stwierdziłem. Toteż założyłem i ja bloga na CD-Action i dzielnie walczyłem z namolnym reżymem, kochałem i nienawidziłem, tryumfowałem i umierałem, miałem zwyczajnie dobrą zabawę. Do czasu, gdy ponownie potrzebowałem pomocy Revanchista. Piszę wraz z moim współpracownikiem, wzmiankowanym Pyszkinem, kilka opowiadań do antologii rosyjskiej naszego starego przyjaciela z Petersburga. Sergiej Ż. poprosił mnie o poszukanie jakiegoś muzyka, który mógłby skomponować utwór muzyczny dla telewizyjnej reklamy, zdając sobie sprawę z mojej znajomości z polską sceną muzyki alternatywnej. Niestety, jedynym człowiekiem w Polsce deklarującym się jako specjalista od dziewiętnastowiecznej muzyki rosyjskiej wplecionej gustownie w saksofonowe motywy noir jest Andrzej T., znany Wam jako Revanchist. Poprosiłem go dzisiaj, po dłuższej rozmowie o życiu i śmierci, o podjęcie się tej kompozycji. Odmówił w sposób wulgarny i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Wobec tego czuję się usprawiedliwiony i wywlekam nasze brudy na światło dzienne. Revanchist się skończył, Panie i Panowie. Revanchist jest nikim.
  5. Nie jest wpis ten bynajmniej skokiem na temat wiecznie żywy i zatem clickbaitem, skądże. Najzwyczajniej w świecie miałem napisany tekst, odłożony do szuflady od kilkunastu lat, zaś teraz postanawiam go dla Was opublikować. A o czymże traktować może? Rzeczą godną podziwu jest ludzka idolatria, o której pisałem już swego czasu na łamach owego bardzo poczytnego bloga o życiu i kulturze. Nie tylko i wyłącznie podziwu, ale i dogłębnej analizy socjologiczno-filozoficznej, wspieranej przez osobę znanego skąd inąd na blogach CD-Action Revanchista, katolika staroobrządkowego, jako iż ja sam jestem szczęśliwie niewierzący. Nie mam zamiaru pastwić się nad fenomenem wiary bezdowodowej, bowiem pastwili się nad nią mądrzejsi i wartościowsi ode mnie (niewielu ich było, ale kilku się znalazło). Dokonać mam zamiar wyłącznie rozbioru logicznego samego święta Wielkanoc i ewentualnych jego błędów i wypaczeń na naturze ludzkiej, typowych zresztą dla wiar mojżeszowych a zwłaszcza chrześcijańskiej. Jak mawiał mój nauczyciel rosyjskiego w szkole zasadniczej, ?jak można w takie brednie wierzyć.? Przyjmę zatem na ten jeden dzień stanowisko katolickie, w którym mnie nie wychowano, ale w którym kulturalnie egzystuję. Wspomógł mnie w uświadomieniu sobie światopoglądu tegoż Revanchist wzmiankowany. I zatem przejdźmy wreszcie do sedna sprawy, a mianowicie Wielkiej Nocy. Tyle tytułem wstępu. 1. Gdzie jest Jezus? Wyjątkowo irytuje mnie trend laicyzowania święta bądź co bądź kościelnego do granic przesady czy też dobrej woli. Jezusa Zmartwychwstałego wymienia się zającem trzymającym się za jaja, czy innym kogutem. Na czym polega ten fenomen? Jak mawiał znany rosyjski poeta, Iwan Michajłowicz Pyszkin; ??? ????? ???? ???? ?????? ?????, ?? ???? ?? ??? ??? ??? ???. ??????? ????-?? ?? ???? ?????, ?? ?? ??? ?? ?????. ????? ??? ?? ?????? ?????? ??????? ??? ?? ?????? ??? ????????!? Te wymowne słowa pięknej mowy rosyjskiej dogłębnie oddają istotę problemu. Nie mam zamiaru poprawiać po mistrzu, ale rozszerzę myśl ? nie tylko zapomnieliśmy jak się na Chrystusa patrzy, ale i po co. Oto Zmartwychwstały niesie światu pokój i odkupienie grzechów, jego zwycięstwo nad śmiercią jest pamiątką Boga i zapowiedzią Królestwa Niebieskiego po kres wieków. Niemożliwa myśl ? zmarły powstaje z grobu i drepcze sobie ścieżką do miasteczka nieopodal, gdzie chodzi tu i ówdzie, spotyka się z osłupiałymi znajomymi, przebacza winy swoim krzywdzicielom i odchodzi do Domu Ojca. Co zapamiętaliśmy z tej lekcji? Bóg jest spełnieniem i k'niemu zwracać się powinny nasze oblicza. Klasyczną interpretacją chrześcijaństwa, pogardzaną wyjątkowo przez Nietzschego, jest kult słabości i pokory, nienaturalny wobec zdobywczej natury ludzkiej. Oto człowiek przyjmuje moralność niewolnika i kultywuje w sobie resentyment, judzi bliźnich przeciwko ludziom osiągającym sukces, pluje na głowy lepszym od siebie i wykoślawia wielkie dzieła ludzkości, bowiem ?po śmierci ostatni będą pierwszymi.? Uważam tę interpretację za krzywdzącą, chociaż chrześcijaninem naturalnie nie jestem. Boga, w moim mniemaniu, chrześcijanie doświadczają w codziennej modlitwie i pracy ? te wartości wydają się być bardzo ważnymi dla całej ichniej kultury. Wobec tego praca nad indywidualną doskonałością wiedzie tutaj prym nad potrzebą dominacji. Nietzsche mylił się twierdząc, że chrześcijańska pokora jest czymś szkodliwym. Nienaturalnym, zaiste też nie jest. Zwierzęta także miarkują siły na zamiary i nie lecą czołem naprzód w objęcia niemożliwych wyzwań. Wobec tego umysł ludzki, który zerknął na absolut, wie doskonale z czym ma do czynienia, a przynajmniej się domyśla. Stąd postawa służebności nie musi być koniecznie postawą bierności, tak długo jak ostateczną instancją nie są kanony ludzkiego prawa czy moralności, a wola boska ? wedle Kierkegaarda i jemu podobnych. Jezus jest postacią wybitną, czy uznamy go za Boga (a jeżeli mielibyśmy uznać kogokolwiek, to jest chyba jedynym wartościowym kandydatem), czy też nie. Ta niezwykła filozofia myślenia o sobie w charakterze części istoty doskonałej, ale jednocześnie zmuszająca do jednostkowego dążenia, zamiast bierności i tępoty typowej dla filozofii wschodnich (bo religiami trudno te bzdury nazwać), jest przełomem myśli i ducha. Gdyby chrześcijaństwa nie było, to chciałbym sam je wymyślić. Piękna, najpiękniejsza z religii, a mówię to jako badacz. Stąd wybitnie ubliża mi, obserwatorowi zewnętrznemu, pomijanie osoby Chrystusa czy samego wydarzenia Zmartwychwstania w dyskursie wielkanocnym. Ograniczył się do kościołów jako folklor, podczas gdy pod popularne strzechy trafiło pogaństwo. 2. Totemy i bożki Króliczki, kurczaczki, mikołaje i inne bzdury ? szczerze powiedziawszy, gdybym był socjopatą, to prawdopodobnie siedziałbym w więzieniu za ludobójstwo, a przynajmniej brutalne pobicie. Forsowanie symboli pogańskich jako zastępujących Chrystusa ubliża mi. Nie podoba mi się wcale spłycanie misterium Zmartwychwstania dla "dzieci." Za moich czasów dzieci doskonale bawiły się w atmosferze depresji, grozy, męki, czuwania i religijnej ekstazy, jaką jest Wielki Tydzień. Skondensowanie jej do Żiżkowskiego wręcz konsumeryzmu pijanego symbolatrią to grzech, o ile dobrze rozumiem, poza tym że umysłowy niedowład. Tolkien powiedział raz, że mity są niby meble ? cóż, było nam z nimi przyjemnie, ale nadszedł nowy fason, trzeba się pozbyć staroci, wsadźmy je do pokoju dziecinnego. Tak powstają bajki, na podstawie rzeczy dużo bardziej pierwotnych i częstokroć mrocznych. Tak też chrześcijaństwo stało się niewygodne i z wiary kutej w kamieniach, wymagającej krwi, potu i łez, stało się niedzielnym hobby, zestawem bajeczek i dziwnych zwyczajów. Jezus Chrystus stał się Jezuskiem, Madonna Bozią, o Bogu i Duchu już w zupełności zapomniano, bo trynitaryzm przecież wykracza ludzkiej logice, natomiast kult Kreatrix w postaci Maryi wystarcza w zupełności, zwłaszcza w kraju Matki Boskiej Częstochowskiej. Wiara stała się dziecinadą, żeby nie powiedzieć ? propagandziochą, zwłaszcza w wykonaniu herezjarchy rzymskiego Bergoglio. Nic dziwnego, że ludzie uciekają do wiary przodków, do wiary starszej niż kamienie i krew, zakodowanej na poziomie morfogenetycznym. Stąd panteon animistyczny duchów, które pozwolę sobie nazwać Królikiem, Kurczakiem i Baranem. Królik mnoży się niby królik, stąd też alegoria życia i różnych tego typu bzdur. Królik także ucieka przed niebezpieczeństwem szybko, umiera łatwo, smakuje nienajgorszej, z futra można zrobić czapkę. Królik to urodzona ofiara. Nie tak szlachetna jak piękny, czyściutki baranek, jednak wciąż doskonała, żeby zaspokoić bogów starszych niż Jezus. Kurczak, w symbiozie z nieodłącznym jajem, symbolizuje proces, krąg przemiany, śmierci i narodzin ? odrodzenie, chciałoby się rzec. Drobny, tak łatwy do zgładzenia nawet jedną dłonią (dla ćwiczenia zalecam czytelnikom udusić w ręku kurczaka). Jajko takie kruche. Balans pomiędzy kolejnymi wcieleniami kręgu jest delikatny, trzeba o niego dbać Ostatni jest baran. A czemu baran? A, bo jest równie idiotyczny, jak te powyżej. Tak drodzy czytelnicy, słowa powyżej to czyste New Age p... [autor przeklął dość brzydko, wyciąłem w edycji ? A.K.]. Bo ta mitologia nie ma nic do dnia dzisiejszego. Nie ma żadnego wytłumaczenia na zbiorowy onanizm nad bajkową brzydotą. Jezus zmartwychwstał, ch... [jw. ? A.K.] mają do tego kolorowe zwierzątka? 3. Głupota bliźnich, a zarazem puenta Przyzwalacie na to, chrześcijanie. Przyzwalacie na kpiny z własnego Boga, wysyłając do siebie ?miłe? i ?sympatyczne? kartki. Przyzwalacie na to spłycając swoją wiarę do poziomu bajek dla dzieci przez własne lenistwo, niesystematyczność, nienawiść wobec Jezusa Chrystusa. Żal wam poświęcić czas i wysiłek na współcierpienie, mimo iż w dzisiejszych czasach posty ścisłe i biczowanie nie są stosowane nawet przez najpobożniejszych mnichów. Nie powiem, że się Wami brzydzę i won z mojego bloga, bo to niegrzeczne. Chciałbym jednak, by każdy jeden zastanowił się nad istotą święta i pomyślał raz i drugi, nim wyśle bliźniemu zajączki i króliczki, albo pożyczy ?wesołego jajka? sąsiadce. Wolałbym raczej chrześcijan płonących świętą wiarą Piotra i Pawła, niż cieplaków pokroju x. Sowy, czy innego Lemańskiego. Ogień w sercach nie jest powodem do wstydu, wręcz przeciwnie ? ogień w sercach to policzek wymierzony ?antynihilistom? i innym oskarżycielom chrześcijaństwa, przypisującym tej wspaniałej religii miano największej hańby ludzkości. Nie wstydźcie się, idźcie i głoście Ewangelię. 4. Drobne postscriptum dla niewierzących i licealnych cyników przy okazji ????? ???*?, chociaż jeden dzień w roku.
  6. Po kolejnym urlopie spędzonych na Balearach stwierdzam, że temu środowisku nadal należy się człowiek wartościowy, prowadzący je ku oświeceniu i czystości myśli i ducha. Stąd niezrażony kontynuuję swoją misję edukacyjną, zaś tym razem będę rozprawiał się z ewidentną transfobią zawartą w grze komputerowej "Pillars of Eternity". Bogu ducha winni (a ludziom pieniądze) twórcy gry, studio Obsidian, pozwolili Kickstarterowiczom odznaczającym się wyjątkową lojalnością (a zdecydowanie wyjątkową majętnością) na umieszczenie różnorakich tekstów w świecie gry, jako memento, które to by miało oznajmiać wszem i wobec ? oto ja, X, wsparłem projekt sumą znaczną. Mementa te dzielą się zasadniczo na dwie grupy; wyjątkowo majętni dostali możliwość napisania "backstory" przypadkowych NPC tła, których dusz główny bohater może "dotknąć", aby dowiedzieć się nieco o życiu ich poprzednich inkarnacji. Stąd też gigantyczna ilość "żółtych NPC", których gracze szybko zaczęli ignorować, a to ze zrozumiałego powodu ? zwykły człowiek nie umie pisać ani doskonale (jak chociażby ja czy Revanchist), bardzo rzadko też jest w stanie pisać zwyczajnie strawnie. Interesujący fenomen, prawda? Cóż to takiego, napisać krótką historyjkę, choćby i o Andrzeju zmierzającym k'monopolowi po ćwiartkę? Dar jest to jednak, dar udzielany wyłącznie potomkom muz i poetów, skąpo wydzielany nielicznym i mimo egalitarnej podobno kultury dnia dzisiejszego warto o tym pamiętać. Ludzie nie są równi, mają różne talenty, do różnych rzeczy się nadają. Czy to kwestia "wrodzonego" drygu, zapewne opartego niejako na indywidualnej biologii, czy też może długotrwałej praktyki, ja nigdy nie będę mistrzem windsurfingu, zaś Wy dobrymi pisarzami. Tak czy inaczej, wracając do dwóch grup mementów ? wyjątkowo majętni pisali te nieszczęsne backstory. Stąd też kwiatki w stylu łzawych historyjek czy zwyczajnej propagandy, jak historyjka dwóch niewinnych czarodziejek-homoseksualistek obrzucanych na jarmarku jabłkami, którą zaobserwować można w pierwszej godzinie gry. Do wątku propagandy jeszcze wrócę. Mniej majętni pisali nagrobki. Znamy to niewątpliwie z wielu gier ? nagrobki są pokrywane śmiesznymi wierszykami, tajemniczymi wskazówkami czy zwyczajnie humorem rubasznym. Żarty tego typu sięgają jeszcze lat dziewięćdziesiątych i pamiętam je choćby i z Monkey Island. Nic dziwnego, bo to zgrabny i niezaśmiecający krajobrazu easter egg, czasem nawet zabawny. W "Pillars of Eternity" nie ma indywidualnych nagrobków, tylko zbiorowe mauzolea z płytami nagrobnymi w formie przewijanej ramki. Inaczej nie sposób byłoby zmieścić wszystkich nagrobnych żarcików w grze bez wprowadzania cmentarza ofiar masowego ludobójstwa. Żarty te są, jak i wyżej wzmiankowane backstory, zazwyczaj kiepskie. Często żenujące. Perełki wywołują ironiczny rechot, jak chociażby ten zgrabny wierszyk: "Here lies Firedorn, a hero in bed, He was once alive, but now he's dead. The last woman he bedded, turned out a man And crying in shame, off a cliff he ran." Oto i on stał się kością niezgody. O co poszło? Ba, o transfobię przecież. Jak śmiał bezczelny autor zakpić sobie z uciśnionej mniejszości nieheteronormatywnej? Na pal gnoja, tudzież na galery! Kierownik projektu, Joszua E. Sawyer, prędko ustosunkował się do twitterowego terroryzmu i obiecał "przyjrzeć się sprawie". I byłoby tego na tyle, gdyby Sawyer nie był tolerastą okropnym i gdyby jego tolerastia nie przejawiała się także w świecie gry. Ten wpis nie jest poświęcony tejże z prostego powodu ? jeszcze nie skończyłem grać, więc zapewne znajdę przykładów jeszcze więcej. Jeżeli będę miał czas i ochotę, może łaskawie je Wam przytoczę i opatrzę komentarzem. Nie, dzisiaj zajmijmy się samą kontrowersyjnością żartu. W epoce marksizmu kulturalnego jesteśmy powoli przyzwyczajani do wszelakich schorzeń z dziedziny asocjacji i wmawia się nam, że chore jest zdrowym, słabe silnym, głupie dobrym ? ??? ?????. Zwyczajny człowiek spotkany na ulicy żadnego transseksualisty na oczy nie widział, a jeżeli widział, to niespecjalnie go to obchodzi. Jego sprawa? Skądże znowu. Dlaczego więc zwyczajnego człowieka bombarduje się już nie tolerancją, ale akceptacją? Mel Brooks poświęcił swoją karierę filmową misji ośmieszenia Adolfa Hitlera do tego stopnia, by nikt już nigdy nie wziął go na poważnie. Można by rzec, udało mu się to w sposób bardzo wyraźny. Stąd też nie rozumiem oburzenia żartem wyżej. Czy jest to żart z transseksualisty? Nie, raczej z transfoba, który wlazł babie ze sztywnym do łóżka i zorientował się po fakcie, a że był niepewny siebie i swojego postępowania, postanowił ze sobą skończyć w sposób cokolwiek spektakularny. Kto tu wyszedł na idiotę? Transseksualizm ani żadne inne schorzenie nie wymaga "obrońców", bo doskonale sobie radzi, tak jak doskonale radziło sobie przez wieki. Już w dwudziestoleciu międzywojennym nasi podobno sztywni przodkowie dowcipkowali sobie w kuluarach o wyczynach tego czy tamtego pana czy pani i nikt się nie gorszył ? wszystko wszak było częścią sfery towarzyskiej i do sfery publicznej nie przenikało. Odrazą byłoby wywlekać publicznie takie czy inne sprawy i to dla wywlekającego, nie wywlekanego. Wywlekany byłby obiektem kpinek i bon motów, bo tak społeczeństwo działa. Po co działać jemu wbrew? Tolerastia jest siłą autodestruktywną. Pożera po kolei wszystko co dobre i nigdy nie jest jej mało, a kto usiłuje ją zaspokoić prędko staje się nową ofiarą, która będzie musiała uginać się raz po raz, aż zostanie sprowadzona do poziomu tolerastów ? do poziomu nudy i intelektualnej jałowości, skupionej wyłącznie na cudzym przyrodzeniu i jego działalności. Trzeba powiedzieć to jasno ? psuje stosunki społeczne usiłując legitymizować i wprowadzać do dyskursu wszystko, co do tej pory było prywatne, z dyskursu wyłączone. Każda myśl nowoczesna jest opętana seksem do granic dewiacji, zaś ta kiedyś przyjemna i owszem, ale z gruntu użytkowa dziedzina życia, stała się nagle filarem cywilizacji post-fukuyamowej. Może dobrze twierdzą historycy, że bezczynność popchnęła Rzym ku dekadencji, zaś dekadencja ku upadkowi. Obecnie przeżywamy to samo. Nie ma żadnego wartościowego rozwoju kulturalnego na świecie. Tkwimy w tym samym zamulonym bajorze, zamiast szukać nowych źródeł. Wypiliśmy całą wodę i obecnie smarujemy się szlamem z dna. I po co? Po to aby jeden z drugim twitterowy transkwizytor wzniecał raban, bo Boże broń! ktoś żarcik przemycił do komputerowej gierki? Zaiste kończy się świat, jeżeli to spędza sen z powiek ludziom kultury. A z transfobią trzeba walczyć, tyle że nie z wyimaginowanym "zjawiskiem", tylko z pojęciem, okaleczającym dyskurs na każdym kroku.
  7. Po sukcesach na polu gier komputerowych będę pisał o kolejnych dziedzinach kultury, w dalszym ciągu widzianej i słyszanej, tyle że już bez elementu interakcji. Schodzić mam zamiar coraz niżej, do coraz pasywniejszego odbioru sztuki, ot w ramach takiego cyklu. Pora na filmy i seriale. Owe cieszą się niesłabnością popularnością od dłuższego czasu, nie tylko wśród dzieci i młodzieży, ale i wśród ludzi dojrzałych i doświadczonych. Jak ja zresztą, czego wstydzić się nie powinienem. Hola hola, zapyta przechodzień, czy wpis ten ma zamiar być kolejną topką najlepszych dzieł od jakiegoś arbitrarnego okresu czasu do dzisiaj? Skądże, przecież wpisy nie mogą mieć zamiarów, bo nie żyją. Szczerze nie uważam, aby filmy były kulturą wysoką. Wiele się słyszy od krytyków, jakoby miały być medium ambitnym i nowatorskim, ale ja tego zwyczajnie nie widzę. A skoro tego nie widzę, to nie może być to prawdą. A skoro nie jest to prawdą, to można z tego pokpiwać do woli. Cóż zatem irytuje oświecowych kinomanów, jeżeli nie spłycanie ich "arcydzieł" do roli wypełniaczy czasu? Przypuszczalnie komentowanie podczas seansu, ale to już trolling zaawansowany, poprzestańmy na biernej agresji. Filmy nie nadają się do analizowania pod kątem kulturalnym, kropka. Uważam, że to nielicha zaleta. Przy dobrym filmie można odpocząć, odpoczywając można zregenerować siły na dzieła ambitne. Filmy mają być głupie i schematyczne, mają nudzić konwencjami, bawić starymi żartami, cieszyć na stare sposoby i wyciskać łzy w dokładnie ten sam sposob. Konsumenci lubią to, co już widzieli, prawda? Są głupie, ot i koniec dyskusji. Nie powinno się nawet walczyć z tym poglądem, szkoda czasu i nerwów. Jak wspomniałem, nie jest to wcale wada, bynajmniej nie dla człowieka z dystansem do kultury. Seriale to już inna sprawa. Nie uważam wcale, jakoby serial lejący wodę w sposób wręcz bolesny był jakkolwiek gorszy od dowolnego filmu. Film to konstrukcja głupia i prymitywna, serial musi być skomponowany pięknie i harmonijnie, by zmarnować tych kilkanaście do kilkudziesięciu godzin cennego czasu widza. Film może sobie pozwolić na fabularne bzdety i nieścisłości, bo jego przejrzenie trwa do dwóch godzin (dłuższe filmy są złe z natury), w serialu widz musi doskonale zapamiętać sobie osoby i wydarzenia. Film może być autoparodią, serial nie ma prawa. Serial to sfera wolna od pseudointelektualnego dyskursu, wolna od nadętego aktorstwa "dramatycznego", wolna od skretyniałych scenopisarzy i napuszonych reżyserów. Serial to doskonałe wino, film to jabol ze szklanki po Nutelli. Serial wymaga czasu, uwagi, skupienia, mocy przerobowej umysłu i pewnej biegłości w wykrywaniu splotów zdarzeń i konstrukcji fabularnych. Seriale wypełniły w naszym życiu próżnię po regularnych uczestnictwach w filozoficznych dysputach, podczas gdy filmy są odpowiednikiem pójścia do amfiteatru na jakieś nowe bzdety od Ksenofonta. Gdyby nie seriale, to Hitler by wygrał Nienawiść to najwyższa pochwała. Stąd na seriale wylewam największe ilości jadu, podczas gdy na filmach zazwyczaj wzruszam ramionami. Bo to tylko filmy, prawda? Nic ważnego. dedykowane I.M. Pyszkinowi, długoletniemu przyjacielowi i współpracownikowi, na pamiątkę pierwszej wydanej razem książki
  8. Po urlopie spędzonym na Balearach stwierdzam, że to środowisko jest jednak do odratowania, choćby się i moi światli czytelnicy przed ratunkiem bronili zaciekle plugastwem czy oszczerstwem. Moją osobistą misją jest nieść doskonałość pośród lud prosty, toteż czynić to zamierzam w dalszym ciągu. Nie sposób jednakże takowego rzemiosła uprawiać bez oczyszczenia umysłów odbiorców z narostów przeświadczeń być może nie tyle błędnych, co niekoniecznie najzgrabniej wyciąganych. Zgodnie z ideałem maieutycznym mam obowiązek prowadzić was do prawdy, a nie obrzucać kasztanami i oczekiwać przyklasku. Potrzebne to jednak do katharsis, którego tak mało osób w życiu codziennym doświadcza ? oczyszczenie innego rodzaju, ze szkodliwych emocji. Zajmę się dzisiaj oczyszczaniem ze szkodliwych myśli. Niczym niespodziewanym jest zaawansowane stosowanie symboli (według terminologii semiologów pokroju de Saussure'a ? sygnifikatorów i sygnifikantów). Oto kultura opiera się w znacznej mierze na nich i zaskakująco trudno jest pomyśleć o cywilizacji symboli pozbawionej. Jako ćwiczenie intelektualne zalecam około godzinę, dwóch godzin dziennie poświęconych wyłącznie kontemplacji natury rzeczy i bytów. Skoro o bytach mowa, to nie można pominąć późnej scholastyki i nieodłącznej brzytwy Ockhama ? bytów ponad potrzebę mnożyć najzwyczajniej się nie powinno, tj. nadmierne komplikowanie rozwiązań oczywistych zazwyczaj prowadzi do cokolwiek większego zagmatwania niż którym prezentowało się ono uprzednio. To rzekłszy zdiagnozujmy wreszcie problem. Symbole są wszechobecne. Przedobrzyć z czymkolwiek nie jest znowu tak dobrze. Przedobrzyć z symbolami nie jest dobrze. Ten prosty sylogizm prezentuje to, nad czym głowię się od trzydziestu siedmiu lat. Formę podstawową przybiera ów defekt ludzkiego pojmowania w odbiorze różnorakich zjawisk ? recepcja staje się wyczulona na ukryte sfery semiotyczne i w przypadku niedostarczenia takowych będzie sama je produkowała, byle wyłącznie oszczędzić sobie dysonansu poznawczego. Ileż zjawisk czy pojęć umysł ludzki penetrował na przestrzeni wieków przypisując im właściwości wykraczające poza ich naturę? Niepodobna zliczyć. Czas zazwyczaj weryfikuje przeszłe błędne założenia, zazwyczaj z niewymierną pomocą filozofii krytycznej, zwanej czasem swojsko ?malkontenctwem?. Owo staje się jednak coraz to mniej tolerowane w dyskursie publicznym czy też, uściślając, kulturalnym. Przerost różnorakich form nad materią bytów przeraża. Znajdujemy się, jak twierdził Fukuyama, na końcu historii. Nie mamy żadnych zobowiązań wobec przyszłych pokoleń, jako iż będą one już tylko i wyłącznie dążyły w entropii do stanu finalnego (bardzo to, skądinąd, neoplatońskie). Stąd możemy sobie pozwolić na mnożenie bytów ponad wszelką zdroworozsądkową konieczność i mnożenie znaczeń, czy raczej dialektyki znaczeń, ponad ludzką zdolność do ich konsumpcji. Bez tej warstwy krytycznej nie sposób oszacować cóż w dyskursie jest nowotworem, zaś cóż wartością skrytą. Niekontrolowane przeintelektualizowanie dyskursu, przeniesione na sferę semiotyczną, prowadzi zaś do niekontrolowanego przyrostu pustych form. Stąd też symbole w miejscach, gdzie ich zwyczajnie być nie powinno, stąd też znaczenia ?ukryte?, których autor nigdy nie miał na myśli. Postulował swego czasu Barthes ?śmierć autora? ? gdy ten zniknie z przestrzeni publicznej swoboda recepcji i interpretacji wzrasta. Naturalnie, jednak czy jest to pożądanym? Czy chcemy żyć w społeczeństwie przypisującym rzeczom małym i dużym własności niewyobrażalne? Śmiejemy się czasem z katolików średniowiecznych, który w psie liżącym się tu i ówdzie znajdowali asumpt do mordowania niewinnych Żydów, czy palenia kobiet zajmujących się w wolnej chwili eksperymentami z zakresu prostej chemii, ?czarownic?. Czy sami nie staliśmy się im podobni? Historia kołem się toczy. Upodabniamy się do naszych przodków cyklicznie, cyklicznie powtarzamy ich błędy i cyklicznie z ich powodu cierpimy. Nie trzeba specjalistycznego wykształcenia by zaobserwować niekiedy wyjątkowo bolesne paralele podczas czytania dzieł czasów przeszłych, od renesansu począwszy, na Gilgameszu skończywszy. Tak jak oni dopatrywali się cudów w codzienności, tak my dopatrujemy się form w dziedzinach życia, czy też kultury. Blog ten poświęcony jest w przeważającej mierze kulturze, sferę życia pozostawiając czytelnikom, traktując ją jako świętą prywatność. Przesycenie symbolami doprowadza do ich wyjałowienia ? nie jest to prawo specjalnie odkrywcze, zastosowanie ma nie tylko na tym polu, im czegoś więcej, tym zapewne jest to gorsze, lub nabiera szybko cech negatywnych. Stąd ukochane przez semiotykę i semiologię symbole, wszechobecne w kulturze, tracą swoje znaczenia, lub dokonują autosubwersji. Nie można zgadzać się na taki stan rzeczy, takie powinno być stanowisko wszystkich intelektualistów lub ludzi do owego grona aspirujących. Jak być powinno a co jest to niestety stany dwa, wyjątkowo różne od siebie zresztą. Obserwujemy w kulturze zachłyśnięcie się vox populi formami. Formy oczywiste i samo stanowiące stają się wyszukanymi paradoksami, formy złożone stają się obiektem cynizmu powierzchownego. Do Platona sięgając znowu, myślimy w kategoriach dwu istnienia światów idei i materialnego. Owe formy, wkradając się do dyskursu powoli, acz definitywnie, wymościły sobie miejsce pośród naszych procesów myślowych i nie wydają się być skłonne do opuszczenia tego miejsca, stały się realnym elementem świata. Stąd nie sposób już konsumować dzieł kultury bez sztucznego stymulowania recepcji bagażem doświadczeń form niesamodzielnych, ulegamy stereotypizacji dyskursu, zamiast jego uwolnienia. Nie widzimy już tego, co niewinne i oczywiste, lecz wszelakie plugastwa przygnębiające nawet turpistów. Dodajemy niesamodzielne sfery ideowe do obiektów materialnych, jak seksualna, terminowa, polityczna i im podobne. Nie jesteśmy w stanie cieszyć się tym, co widzi nasze ?szkiełko i oko?. Wszystko przeżywamy bliżej niesprecyzowanym duchem, który to degeneruje się w miarę konsumpcji kolejnych niesamodzielnych form. Dyskurs nasz staje się coraz bardziej mętny i zmierzający do punktu wyjścia. ?Sztuka dla sztuki? nie jest już kpiną, jest istotną dziedziną życia. Owo zaburzenie recepcji i za nim idące zaburzenie percepcji przenosi się na dzieła kultury z gruntu nieprzystosowane do poddawania się klasyfikacji w ramach niesamodzielnych form domniemanych. Nie zastanawiamy się przecież nad weltszmercem u aktorów (nie lubię pojęcia ?bohater?) w grach komputerowych, na Boga. Dlaczego wobec tego mielibyśmy robić to w życiu? Spójrzmy na gry komputerowe same w sobie. Ludologia twierdzi, jakoby gra komputerowa była programem kierującym się zebranych układem reguł, a który pozwala na osiągnięcie w jakimś stopniu i znaczeniu ?wygranej?. Czemu oczekujemy od gier czegoś więcej? To wykracza ludzkiemu pojmowaniu. Formy atakują ze wszech stron, niby w ?Ferdydurke? zmarłego dawno Gombrowicza. Czemu gry pozwalają klasyfikować się w ramach form nieprzystosowanych do nich z samych założeń? Że formy ulegają wypaczeniu, jest to mechanizm naturalny owej sfery niesamodzielnej, która będzie stosować wszelkie erystyczne wybiegi byle wyłącznie zaspokoić wiecznie nienasyconą dialektykę. Jednak mechanizm działa tutaj w drugą stronę ? gra powinna oddziaływać na formę, nie forma na grę. Stąd nie tyle smuci czy obrzydza co raczej dziwi mnie powszechna akceptacja zjawiska. I głównie z tego powodu nie podobało mi się The Walking Dead wcale.
  9. Oho, cebulowa armia już się zbliża, wobec tego muszę sądy wydać krótko. Jesteś bezguściem niewartym uwagi, to jest już kwestią z góry ustaloną. Usiłuję ci wytłumaczyć w słowach które być może zrozumiesz, szaraczku, jeżeli sylabizować cię nauczono. Jeżeli już cię siedzenie boli, wypad stąd. Grywasz w jakieś badziewne gierki dla dzieci, najpewniej sequele sequeli, wciąż na jedno kopyto, wciąż to samo, wciąż w ramach jakiegoś "gatunku", którego bronisz własną piersią niby matka dzieciątka, tyle że życie dzieciątka jest jeszcze mniej warte niż twoje gierki. Czujesz jałowość swojego gównosmaku, tyle że nie przyznasz się publicznie do tej oczywistej prawdy, inaczej twoje życie straciłoby sens. Jeżeli już cię siedzenie boli, wypad stąd. Kościej ci się wyrywa na wolność na myśl o "epickości", na pamięć znasz wszelkie czerstwe one-linery z badziewnych mediów kulturalnych bo znać je "wypada", konsumujesz wyłącznie to, co ci podobnie żałosny fąfel polecił w przerwie między masturbacją do czerstwego porno a płakaniem w poduszkę, że nikt go nie lubi. Jeżeli już cię siedzenie boli, wypad stąd. Nie poświęcasz mocy przerobowej swojego grubo ciosanego łba na przemyślenia nad maturą bytu i kultury, bo po co? Jest to jest, na kurac to drążyć. Jednocześnie imponują ci wolty fabularne i ambytne reversale, które to są równie innowacyjne, jak twój gust. Wcale, ty plebejuszu bez czci i cnoty. Boisz się "spoilerów" bo wciąż traktujesz książki jako oddzielne historie, zamiast jako płynnie zachodzące procesy. Na dźwięk słowa "meta" myślisz coś tam o PvP w słabych gierkach onlajne. Taki jesteś nudny i jałowy. Jeżeli już cię siedzenie boli, wypad stąd. Jesteś zapewne polibusem albo innym kucem, który duszę zaprzedał maszynie, o ile kiedykolwiek tak poetycko pomyślałeś o jakiejkolwiek części swojego ciała tudzież rozszerzonej świadomości, ale zapewne nigdy - bo jesteś nieświadomym Sebkiem albo innym Matim, który na niczym się nie zna, ale wie jedno. Nie daj Bozia skrytykować kogokolwiek, jeżeli nie umiesz zrobić lepszej, bo jak ci się nie podoba, to wyjdź. Jeżeli już cię siedzenie boli, wypad stąd. Uwielbiasz być głaskany i zapewniany o tym, że tak w sumie to jesteś w porządku. Ten debil pisze jakieś bzdury bo lubi, albo trolluje. Nikomu nie robisz krzywdy, żyjesz sobie powoli, jak każdy. Twoja sprawa co ci się podoba i nikomu nic do tego. Błąd, ty niedomyty zwierzaku. Kontrkultura służy temu, byś poczuł się nieswojo, byś myślał i rozważał, byś być może wpadł w depresję i potrzebował w rezultacie osiągnąć katharsis jakimiś metodami nieznanymi sferze szeroko lubianej i akceptowanej. Jeżeli już cię siedzenie boli, wypad stąd. Ja tutaj prowadzę kurs wyśmiewania autorytetów, przyjętych wzorców i innych narostów na kulturze, cyniczni licealiści nie znajdą tu dla siebie miejsca. Na pohybel idolatrii stawiam idol sam sobie i swojemu Gustowi, który zawsze będę odtąd wyróżniał dużą literą, w przeciwieństwie do waszych plebejskich gównosmaków. Ja będę pisał o tym, co jest wartościowe i niewiele mnie interesuje, co macie do powiedzenia w tej materii. "T-to mnie obraża, Moderator banuj jego!" A niech sobie banuje, jeżeli go siedzenie rozbolało. Udowodni tylko wszem i wobec, że nie ma miejsca na dyskurs na tej arenie wzajemnej adoracji. Jeżeli zaś Moderator jest patrycjuszem i już zrozumiał naturę tego bloga, będzie tu często zaglądał z uśmiechem na ustach. Jeżeli nie, trudno. A teraz wypad stąd.
×
×
  • Utwórz nowe...