Skocz do zawartości

XMirarzX

Forumowicze
  • Zawartość

    295
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez XMirarzX

  1. "Awatar" (Legenda Aanga) powstał troszeczkę wcześniej, niż "Avatar" Camerona (w stanach chyba puszczany był od 2005, ale głowy nie dam, jest napisane w Wikipedii [!!!]), dlatego ma prawo nie mieć z tym drugim związku ;) Ostatnio jednak pojawiły się nawet NOWIUŚKIE odcinki Awatara (ku wielkiej radości mojej i mej młodszej siostry) ;). W ten sposób wyrażę swoją opinie o tymże serialu i Nicku jednocześnie: nawet w morzu szajstwa i badziewia można znaleźć perełkę :) Właściwie, to na Nicku warto chyba oglądać tylko przygody Aanga... A Sokka faktycznie takie teksty wali nieraz, że padaczka mnie łapie ^^

  2. Postanowiłem się przełamać i umieścić tutaj (tzn. w tym temacie ;)) jedno opowiadanko, na temat którego nikt nie chciał się wypowiadać (prócz mojego taty, ale cytował nie będę : P).

    Nękany koszmarami sennymi, w których widzę siebie, piszącego ? być może nawet to ? sprawozdanie z pewnego (prawie) niewytłumaczalnego epizodu z mojej nie takiej znowu zamierzchłej przeszłości, po czym napada mnie biurko i próbuje mnie wykończyć, gwałtownie wysuwając szuflady wymierzone prosto w moją głowę, postanowiłem to z siebie wyrzucić. Raz na zawsze.

    Otóż w wieku lat osiemnastu, zafascynowany rozwojem technologicznym w latach 1914-1918, przypadających ? jak powszechnie wiadomo ? na czas, w którym toczyła się I wojna światowa, zakończyłem budowę mojego największego życiowego projektu: wielkiego, pięknego dwupłatowca o sześciu silnikach, którym niedługo później uciekłem z domu (i w ogóle z kraju). Silniki zużywały na tyle mało paliwa, że w powietrzu spędziłem około tygodnia. Być może leciałbym dłużej (i wrócił, aby wybadać nastroje rodziców, a jeśli okazałyby się dla mnie korzystne ? zostać), gdyby nie zdarzenie, mające miejsce w nieokreślonym geograficznie miejscu, a którego nie chcę opisywać, zwłaszcza zagadkowej iskry, kłębu dymu z silnika numer pięć i dość potężnej eksplozji, która mimo swej siły nie uszkodziła mojego środka transportu tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Niemniej jednak nie miałem innego wyjścia niż przymusowo lądować. Pamiętam jeszcze moje rozpaczliwe niemal próby w miarę bezpiecznego posadzenia maszyny na piaszczystym pustkowiu, mocne szarpnięcie podczas uderzenia w ziemię? a potem straciłem przytomność.

    Oczy otworzyłem nawet nie wiem kiedy, za to wiem gdzie: w malutkim, ciemnym mieszkaniu, składającym się z jednego tylko pokoju, z jedną, jedyną żarówką w zwisającym smętnie ze ściany kinkiecie.

    Podniosłem się ze zmaltretowanego łóżka i próbowałem rozpoznać cokolwiek spośród gratów wokół mnie. Udało mi się to tylko z kredensem, szafą i regałem. Inne klamoty pozostały dla mnie do dziś zagadką tyleż niepotrzebną do rozwiązania, co ? mimo wszystko ? nierozwiązaną.

    Po chwili zza jednej ze ścian doszedł mnie ryk syren ? nie wycie, ale ryk, tak głośny, że ogarnęło mnie przerażenie i nieodparta, prawie instynktowna chęć podjęcia próby ucieczki z tej klitki. Szybko znalazłem klamkę, otworzyłem drzwi i wypadłem na klatkę schodową, omal nie spadając ze schodów; drzwi od stopni dzielił może metr podłogi. Po bokach zaś, w świetle mrugającej do mnie podejrzanie żarówki (też z kinkietu) zobaczyłem tylko dwie błyszczące klamki.

    Syreny tymczasem drążyły mi w głowie dziury wielkości pięści (przynajmniej tak się czułem), a ?impuls ucieczki? jeszcze bardziej przybierał na sile. Popędziłem wąskimi schodami w dół. Czasem drzwi innych mieszkań się otwierały, dzięki czemu miałem okazję ujrzeć (to znaczy ?zobaczyć zarys?; ?ujrzeć? to zbyt mocne słowo, zwłaszcza, że na każdym piętrze był tylko jeden kinkiet dyskusyjnej jakości i żadnego okna) wychodzące z mrocznych zakamarków MOCNO skromnych wnętrz (jak mniemam skromnych, rzecz jasna) niewyspane, ziewające i przeciągające się postacie. Część wychodzących nie okazywała jednak kompletnie nic ? po prostu wychodzili z mieszkań, szli na schody i podążali w dół, spokojnie, podczas gdy mnie przez wycie syren o mało mózg nie wypływał uszami.

    Kiedy wypadłem z ciemnej klatki schodowej przez szeroko otwarte drzwi, moje oczy na tyle przywykły do prawie całkowitego mroku, że zobaczywszy ostre, słoneczne światło, myślałem, iż oślepnę; musiałem zamknąć oczy, zmrużonymi rozejrzeć się dookoła, a z powodu (ciągle) słabej widoczności, zamknąć je znowu. Dopiero po chwili natarczywą biel zastąpił widok, który, prawdę mówiąc, nie bardzo mnie zdziwił.

    Ujrzałem oto bowiem ulicę niemal nienormalnie długą, z obu stron zajętą przez ponure, zakurzone kamienice z nienajgorszymi nawet rzeźbami, stojącymi we wnękach, najczęściej na piątym piętrze. Szczególnie zauważalny był fakt, iż w żadnej kamienicy nie było ani jednego okna. Zamiast nich, w równych odstępach, ze ścian wystawały zardzewiałe, ale ? jak miałem okazję się przecież przekonać ? bardzo mocne, głośne syreny, które, nawiasem mówiąc, zaczynały już cichnąć ? powoli, bo powoli, ale jednak.

    Sama ulica wyglądała jak ziemia w miejscu, w którym niegdyś znajdował się zbiornik wodny, poddany działaniu globalnego ocieplenia i pory ekstremalnie suchej: spękana, twarda, parująca powierzchnia. Asfalt (jeśli to w ogóle był asfalt) poprzecinany był ?rozpadlinami w skali mikro?, jak zwykłem je już nazywać. Ponadto z nawierzchni i chodnika przy każdym moim kroku unosiła się chmura pyłu, jakby to surrealistyczne miasto znajdowało się na środku pustyni.

    Zdążyłem się już nawet przestraszyć w momencie, kiedy minęła mnie duża grupa ludzi, idących chodnikiem w szeregu, równym krokiem zmierzając ku ? najwyraźniej ? wspólnemu celowi, który znajdował się po mojej lewej stronie. Po chwili, kiedy syreny całkowicie ucichły, z pozostałych drzwi kamienic zaczęły wychodzić podobne ciche, karne szeregi mieszkańców, co przywiodło mi na myśl film pod tytułem ?1984? na podstawie książki George?a Orwella. Nie wiem tylko za bardzo, czemu, niemniej jednak tak właśnie było.

    Wszystkie grupy ? oddziały? ? zmierzały ku jednemu celowi, znajdującemu się po środku ulicy. Dołączyłem do jednej z grup i szedłem z nimi, nie wypowiadając ani jednego słowa; nie śmiałem nawet westchnąć ani kichnąć, szczególnie to drugie było trudne, ponieważ jako idący na samym końcu miałem najgorzej z racji tumanów kurzu, wznoszonych przez ten zaspany, milczący, całkowicie spokojny tłum. Podobnych grup naliczyłem dziesięć, wszystkie twarze miały taki sam wyraz: rezygnacja, zmęczenie i skrajne otępienie.

    Wraz z ?moją? grupą przeszedłem na tyle spory kawał, że zdążyły rozboleć mnie nogi, a rozkojarzenie wywołane tak nagłym hałasem, spowodowanym przez te zardzewiałe syreny minęło, lecz na jego miejsce wstąpiło rozbijające mi się cały czas po głowie pytanie: Skąd się tu wziąłem?, czasem ustępując swego stanowiska zgoła innemu, ale pokrewnemu zapytaniu: Gdzie ja jestem, do ciężkiej?

    Zgłupiały, o mało nie wpadłem na człowieka przede mną: widocznie poczułem się na tyle pewnie, że pogrążyłem się w swoich myślach, zamiast pilnować szeregu. ?Oddział? zaś zatrzymał się przed wysokimi, otwartymi na oścież drzwiami, do których kolejka ciągnęła się też z drugiej strony. Po około pięciu minutach czekania rozbrzmiał

    "Requiem" Wolfganga Amadeusza Mozarta, kolejka zaś momentalnie ruszyła. Co pół sekundy musiałem robić krok do przodu, co bardzo mnie zdziwiło, ponieważ przyjmowano jednocześnie ludzi z tej drugiej kolejki, która stawała się coraz dłuższa tak po mojej, jak i przeciwnej stronie. Z każdą chwilą trwania utworu tempo przyspieszało, a ponieważ byłem bliżej początku niż końca kolejki, zacząłem się nieco obawiać o siebie: co tam się dzieje? Jak udaje im się obsłużyć tak dużą liczbę ludzi w coraz krótszym czasie? Te pytania rozbijały mi się po głowie, a kiedy dotarłem do samych drzwi, o mało nie upadłem: kafelki się ruszały!

    Ruchomy chodnik, prowadzący w głąb pomieszczenia, nie wydał mi się zbyt przyjazny, toteż przeskoczyłem nad nim ? skręcał w lewo ? i przyjrzałem się całemu wnętrzu uważniej. Niestety, zostałem potrącony mniej lub bardziej umyślnie i, aby nie przewrócić się, nadepnąłem nogą na krawędź sunącej przed siebie kafelkowej taśmy, która poniosła mnie w zawrotnym tempie na sam środek pokoju.

    Tak samo jak mieszkania, tak i to pomieszczenie oświetlone było tylko przez kinkiety, ale tutaj było dwoje drzwi, przez które mogło wpadać światło, toteż było tu o niebo jaśniej. Dzięki temu zobaczyłem dziwaczne ustrojstwa piętnaście osób przede mną, przez co nie zauważyłem, że obydwa ruchome chodniki najpierw dzielą się na troje, aby potem dwie ?ścieżki? połączyły się i razem do owych ustrojstw, które zaraz opiszę, prowadziły ludzi, jak bydło do zakładu mięsnego (tego bardziej uprzemysłowionego), z tą różnicą, że tutaj ludzi nie zabijano.

    Wróćmy jednak do owych tajemniczych maszyn: przed każdą z ?dróżek? stało coś, co przypominało okulary, wyłożone z zewnątrz i wewnątrz kabelkami, układami scalonymi i podobnymi elektronicznymi szczególikami, oraz ustnik, połączony z elastyczną, białą rurką, przyrośniętą do podłogi, a do którego to ustnika za pomocą drucików i kabli połączone były swoiste okulary. Postanowiłem nie pozwolić sobie zajrzeć do kopułek na oczy, wypełnionych elektroniką, ani nie korzystać z ustnika, choćby nie wiem co, zwłaszcza, że ludzie, którzy zdążyli już z nich skorzystać, podczas swego rodzaju aktu używania tych sprzętów trzęśli się, jakby mieli dreszcze, i krztusząc się, jęczeli być może z bólu ? widocznie przez rurki podawano im coś, co niezbyt im smakowało.

    Po chwili byłem drugim ochotnikiem z mojej dróżki, który miał skorzystać z tej całej maszynerii. Dopiero z bliska zobaczyłem, że z okularów wysuwają się niewielkie kabelki i elektrody, z których część przyczepiała się do czaszki, zaś reszta ? wpełzała do uszu, i to chyba samo czucie tamtych kabli w uszach wywoływało te jęki i drgawki. Dlatego, korzystając z okazji, wyszedłem poza szereg i ruszyłem ku tym drugim drzwiom, przy których wszystkie dróżki łączyły się w jedną.

    Za tymi drzwiami zobaczyłem miejsce pracy tej rzeszy ludzi: ogromne, szare fabryki z niebotycznymi kominami, wszelkiej maści zakłady produkcyjne, od małych warsztatów po budynki z kominami wyższymi, niż wszystkie chyba siedziby wielkich korporacji na świecie, ustawione jedna na drugiej, oraz fabryki, do których owe kominy należały, niższe od nich o zaledwie połowę. Ponieważ wszystkie fabryki stały obok siebie (i również żadna z nich nie miała okien), ruszyłem ku budynkowi, który odcinał się od reszty nieskazitelną bielą? i oknami o czerwonych szybach. Przeciskałem się przez niezliczone tłumy otępiałych robotników, pracowników fabryk, mieszkających w warunkach, jakie można zastać w nikłej części piwnic w naszym kraju (ponieważ znaczna przecież ich część ma chociaż malutkie okna), traktowanych z samego rana przyprawiającym o obłęd sygnałem, zapewne oznaczającym: ?Do roboty, młotki! Dzisiaj macie do wyrobienia sto dwadzieścia pięć tysięcy procent normy, więc nie lenić się tam!?, pojonych (lub karmionych) być może tylko raz, i to przez rurkę?

    Kiedy skończył się "Requiem" byłem na tyle jeszcze blisko drzwi, że usłyszałem, jak zatrzaskuje się wejście do Sali Warunkującej. Brzmiało to tak, jakby koś zamknął pancerne drzwi skarbca. Po tym wydarzeniu rozbrzmiał "Lot Walkirii" Ryszarda Wagnera, tym głośniejszy, że stałem akurat pod samym głośnikiem.

    Byłem chyba jedynym świadomym położenia swojego i innych w tym mieście człowiekiem. Otworzyłem drzwi wysokiego budynku z czerwonymi szybami i zobaczyłem? schody. Były tak wysokie, że dostałem zawrotów głowy. Wtem jednak dostrzegłem kątem oka małą, czerwoną lampeczkę nad jakimiś rozsuniętymi drzwiami.

    Winda!

    Wszedłem do niej i nacisnąłem ten przycisk z całej dwójki, a który nie był oznaczony słowem PARTER, tylko CENTRALNE BIURO ZARZĄDZANIA.

    Poczekałem chwilę, po czym drzwi windy zamknęły się i ruszyłem w górę. Zajęło to chwilę, zapewne z powodu wieku samej windy i jej mechanizmu ? tak przynajmniej wtedy myślałem.

    Kiedy winda zatrzymała się na jedynym piętrze, na którym znajdowało się coś godnego uwagi (prócz windy, oczywiście), wysiadłem i skierowałem się w stronę czerwonych drzwi z czarną klamką, po czym otworzyłem je.

    Znalazłem się w bardzo przyjemnym pokoju, z zieloną tapetą we wzory roślinne, prawie całkowicie zastawionym przez stare, czarnobiałe telewizory, regały oraz biurko z jednym krzesłem i siedzącym na nim starym, posiwiałym mężczyzną o trzęsących się rękach. Patrzył na mnie ze zdumieniem i niemalże przerażeniem, toteż rozwścieczony jeszcze bardziej jego durną miną, walnąłem w jego biurko. Niestety, nie widziałem maszyny do pisania, która tak dobrze wtopiła się w tło, że wziąłem ją za blat biurka, i trafiłem w nią dłonią, a ponieważ była to dobra, przedwojenna, żelazna konstrukcja (choć nie mam pewności, czy maszyny do pisania robiono przed wojną z żelaza, ta jednak taka była z pewnością), rękę przeszyła mi błyskawica bólu, ba! ? przez ową dłoń przeszła burza, jakich mało!

    ? Rozumiem, że to pan jest tym naszym nowym obywatelem, nieprawdaż?

    Ręka bolała mnie tak, że nie bardzo miałem siłę odpowiedzieć, więc staruszek, uznając to za potwierdzenie swej tezy, ciągnął dalej:

    ? Widzi pan ? rzekł, siadając za biurkiem ? nasz system sprawdza się od ponad dziewięćdziesięciu lat. To, co do tej pory osiągnęliśmy, zawdzięczamy ofiarności założycieli naszego miasta oraz pierwszemu tysiącowi mieszkańców. Zgodzili się na wytężoną pracę w zamian za dobrobyt całej społeczności, ale system ten udoskonaliło kilku naszych miejscowych naukowców, doktor von Mengelstein i profesor Jacksons. Opracowali oni aparaturę, którą, jak widziałem, sprytnie pan ominął, i pożywkę, którą w niej serwujemy.

    To mówiąc, wcisnął guzik pod blatem biurka, po czym włączyły się ekrany telewizorów, a na nich widać było tak wnętrza fabryk ze wszech stron, jak i salę z systemem karmiącym.

    ? Najpierw chcieliśmy tylko karmić ludzi tą mieszanką, której pan nawet nie widział. Zawiera ona wszystkie niezbędne do życia składniki i mikroelementy, w dawce potrzebnej do przetrwania równych dwudziestu czterech godzin, czyli do następnego rozpoczęcia dnia pracy i karmienia, oraz substancję, przedłużającą życie. Ja na przykład, może nie widać, ale mam już sto pięćdziesiąt siedem lat. Żyję tyle dzięki tej właśnie substancji.

    Jak mówiłem, na początku chcieliśmy tylko karmić ludzi tym specyfikiem. Niestety, znalazło się kilka elementów wywrotowo-reakcyjnych, dlatego też musieliśmy wprowadzić i do mieszanki, i do Systemu Technicznego Zewnętrznego Usposobienia Lojalnościowego odpowiednie elementy warunkujące w postaci pewnej substancji chemicznej, powodującej ślepe posłuszeństwo rozkazom, zawartym w pewnych bodźcach, oraz Optyczny System Warunkujący, w którym dzięki bezpośredniemu oddziaływaniu na mózg i dwa zmysły: wzrok i słuch, mogliśmy opanować całą sytuację. W Goglach Warunkujących puszczamy przychylną naszemu rządowi propagandę ? filmy plus muzyka i subiektywny komentarz. Za moich czasów to była zupełna nowość, później standard, a teraz ? rzadkość?

    Pewnie dziwi pana słowo, którego często używam, a mianowicie: ?nasz?, ?nasze? itp. Otóż na początku władzę sprawowała cała partia, z której ostałem się tylko ja. Substancja, wydłużająca życie uodparnia na wszystkie choroby, na które nie cierpisz podczas jej spożywania. Wielu z obecnych mieszkańców miasta zgodziło się na ten los dobrowolnie, dla wyższego dobra, jakim jest ład i porządek na ulicach naszego miasta.

    ? Daj mi stąd odejść ? wyszeptałem wyczerpany. Chciałem opuścić to miejsce i nigdy do niego nie wracać, najlepiej o nim zapomnieć ? ale to nie było mi dane.

    ? Dobrze ? powiedział ku memu zdziwieniu dziadek. ? Musisz mi jednak coś obiecać.

    ? Słucham, zrobię wszystko ? powiedziałem, chcąc się stamtąd wydostać.

    ? Chodź ze mną do Sali Warunkującej.

    ? O nie, za Chiny Ludowe!

    ? Wiedziałem, że tak powiesz. Chodź.

    Podszedł do drzwi obok regału, których nie zauważyłem, również z powodu dobrego kamuflażu: zostały pomalowane tak samo, jak ściana.

    Wyszedłem za staruszkiem na balkon. Rzuciłem jeszcze ostatni raz okiem na ekrany telewizorów. Zobaczyłem ścianę z mnóstwem korbek, przy każdej stał pracownik i kręcił swoją na potęgę. Dopiero po chwili zorientowałem się, że patrzę na zaledwie nikłą część ogromnej prądnicy. Świadczyły o tym grube, niezliczone kable, walające się po podłodze. Wolałem nie patrzeć na inne ekrany.

    Okazało się, że balkon to wcale nie balkon, tylko lądowisko dla ostatniego chyba na świecie sterowca: wielkiego, podłużnego, szarego cygara o czterech silnikach z tyłu i malutkiej sterowni na przedzie pojazdu.

    ? Prąd również wytwarzamy tylko na dwadzieścia cztery godziny, a nadmiar przechowujemy w specjalnych bateriach. Musiałeś czekać, aż winda ruszy, bo robotnicy dopiero brali się do pracy w elektrowni. Za wszystkie straty bardzo przepraszam.

    To powiedziawszy, wepchnął mnie do środka sterowca, gdzie za sterem stał kapitan, patrzący na staruszka. Ten kiwnął głową, sterowiec uniósł się powoli w powietrze, a ja zasnąłem po około pół godzinie. Obudziłem się już na ulicy, pod swoim domem.

    Od tamtej pory minął miesiąc. Wciąż się zastanawiam, gdzie może się to koszmarne miasto znajdować, aby je zniszczyć lub chociaż uwolnić tych biednych, wypranych ze wszystkich emocji ludzi od niewolniczej pracy, ciemnych mieszkań i dyktatury jednego, niedołężnego starca.

  3. Takie myślenie doskonale ukazała nam katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem :/

    Mowilem, ze o polityce w tym watku nie bede rozmawial... [smg]

    Ale kiedy to nie polityka, a... sprawy między związkami kościoła z państwem. IMO powinno się kler pogonic do kościołów albo uczciwej pracy, a nie ludziom kazać strajkować "bo krzyż nam zabierają"....

  4. Zalęgła sie u nas ciemnota i tyle... pod maską katolicyzmu i "walki o wolność wyznania":/ Ciekawe, czy oni weidzą, że mogą ranić uczucia innych w ten sposób?

    Czy byłbyś skłonny wesprzeć kogoś, kto chciałby NAPRAWDĘ rozdzielic państwo od wiary i pokazać hierarchom kościelnym, że ich miejsce jest w kościołach, a nie w telewizji?

    Mowilem, ze o polityce w tym watku nie bede rozmawial... [smg]

  5. Drogi Mikołaju...

    Oj, to nie to forum ;)

    W każdym razie: czytałeś może "Klub Dumas" Arturo Perez Reverte'a? Albo inne jego książki? (Czytałem "Klub" i bardzo go chwalę, tylko "Dziewiąte wrota" Polańskiego są zbyt horrorowate i mogą zniekształcić obraz samej książki - jej zawartości itd. Sam spodziewałem się horroru...)

  6. Opublikujesz moją opowieść Szare Wilki?

    Z tego co wiem, od tego jest stosowny wątek na forum, a możesz to zrobić też na swoim blogu metodą kopiuj/wklej :dry: (oczywiście jeśli masz; jeśli nie, wróć do początku postu...)

    Ach, i pytanie ode mnie (kolejne...), również związane z modelarstwem (przypomniało mi sie dzięki stigowi44 - thx! ;) ): czy sam zajmujesz się modelarstwem (ale nie RC)? Jeśli tak, to jakie modele preferujesz (1:72/36/inne, samoloty, samochody, czołgi etc...)

×
×
  • Utwórz nowe...