Skocz do zawartości

Elano

Forumowicze
  • Zawartość

    1908
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    6

Wszystko napisane przez Elano

  1. Wygląda na to, że redakcji forum już nie interesuje, a komunikacja z czytelnikami odbywa się w komentarzach pod wpisami na stronie.
  2. Pomimo najgorszej z całej trylogii grafiki (co zrozumiałe) i drewnianego strzelania to chyba moja ulubiona część serii. Najbardziej kameralna, z nieco inną fabułą niż typowo bioware'owe "zbierz drużynę i uratuj świat" (chociaż też nie jakąś mega oryginalną, ale nie ma to większego znaczenia), wprowadzająca w świetne, bogate uniwersum. Postacie także są dużą zaletą, bo to ciekawe osobistości. Zgadzam się jednak co do ludzkich towarzyszy - Kaidan i Ashley są najsłabsi, nudni i w wiadomej misji trudno było mi wybrać, którego z nich ocalić, ale nie z powodu tego, że obydwoje mi się podobali... Dwie uwagi: 1. Nie wyjaśniasz co to widmo 2. wziąść w szóstym akapicie!!!
  3. Myślę, że jest to zwyczajnie typowe "autor stał się zbyt mainstreamowy, a my nie chcemy być utożsamiani z mainstreamem, więc już go nie lubimy". W końcu trochę wstyd powiedzieć, że lubi się tego Sapkowskiego, skoro nawet pani z kiosku i wujek Marek wiedzą kto to jest. Może jeszcze nawet czytali?
  4. Super tekst, przecinki na swoich miejscach, język też OK choć nic nie zapadło mi w pamięć. Oby tak dalej.
  5. Zbieraj przez całą grę mikstury na "te poważne walki" Nigdy ich nie użyj, bo walka z tym bossem to nie jest "ta poważna walka". Co tam, że to ostatni boss xd Jak dla mnie nie powinno być ograniczeń co do wagi albo ilości przedmiotów. No chyba, że gra w jakiś sposób nie wyrabia, to można dać wysoki limit. I tak te "normalne" wartości udźwigu w grach są nienaturalnie wysokie (bo chyba nikt normalny nie nosi przy sobie kilku zbroi i broni, a w pasie na mikstury nie ma 100 fiolek), więc można by je zupełnie wywalić.
  6. Najlepszy Baldur jedynka to ten z modyfikacją, która łączy go z częścią drugą, na tym samym interfejsie, z tą samą oprawią i tak dalej. Po przeczytaniu faktycznie trudno uważać inaczej, niż napisałeś w tytule.
  7. Za gnoja wolałem Icewind Dale'a i Morrowinda. Jeśli dobrze pamiętam, interfejs był jakoś dziwnie skomplikowany, a początek był tragicznie nudny. Najgorsza gra Bioware'u spośród tych, w które grałem. Może jakbym wrócił, to zmieniłbym zdanie, ale mi się nie chce. Dwójkę przeszedłem za to z przyjemnością (no, prawie, wymuszony format skasował mi sejwy przed ostatnim bossem), choć w moim osobistym topie by się nie znalazła. Muszę kiedyś nadrobić dodatki.
  8. Nie wiem, czy to dobra recenzja czy zła, bo byłoby to nieobiektywne stwierdzenie. Mogę powiedzieć, że jest to recenzja do czytania.
  9. I tu też masz rację. Zapewne dało się to zrobić. Coś jest nie tak, jeśli niektóre zadania główne są gorsze od średnich pobocznych. Dla mnie między jedynką a dwójką jest pod tym względem przepaść.
  10. Rozumiem, że każdy ma inne oczekiwania co do konkretnych tytułów, ale hm, w tej grze raczej nie chodzi o ukończenie wątku głównego byle prędzej (bo jeśli zrobiłeś to po 50 godzinach, a ja po 90 jestem przed ostatnim bossem i wiem, że wielu rzeczy nie zrobiłem...), a raczej eksplorację świata, gubienie się w nim i szukanie ścieżek (tak, tutaj to zaleta!) oraz wyszukiwanie różnych fajnych rzeczy. Niemniej zgadzam się z wieloma wadami, o których wspomniałeś - poczynając od fatalnego bohatera niemowy, przez grind do zadań głównych aż do technicznych niedoróbek. Pierwsze Xeno lepsze, ale to i tak jest świetne, choć zalety ma inne niż poprzednik. Polecam zagrać kiedyś w jedynkę, to naprawdę kapitalna rzecz. Bardziej liniowe, ze znacznie lepszymi towarzyszami i niby prostszym i podobnym systemem walki co X, ale jednak bardziej satysfakcjonującym.
  11. No i po co zakryłeś, przecież widzę, że jest tam napisane "mangozjeby". Tak w ogóle to chodziło o to, jak uczniowie wzajemnie siebie określają.
  12. Szczerze mówiąc, ostatnio słucham praktycznie tylko muzyki z gier. Także z wymienionego Deus Exa, który ma chyba najlepszy cyberpunkowy soundtrack spośród wszystkich pozycji tego... gatunku, nurtu? Za to spokojna muzyka ze Skyrima jest świetna np. do czytania. Sam mimo wszystko wolę raczej coś bardziej energicznego (choć też przygrywającego podczas eksploracji np. w obu częściach Xenoblade'a. Np. to: ), ale muzyka growa jest na tyle bogata, że można znaleźć coś na każdą okazję i humor.W ogóle sądzę, że muzyka jest bardzo ważną częścią większości gier, ale poświęca jej się mało uwagi. Chyba głównie z powodu tego, że trudno się o niej pisze, a mało która osoba pisząca o grach zna się na tym. Zawsze mam z tym w swoich tekstach spory problem.
  13. Z nieukrywaną radością spoglądam na progres szwedzkiego studia Image & Form. Zaczynali od pierdółkowatego SteamWorld Tower Defense dostępnego tylko w DSiWare, potem rzucili na rynek całkiem strawne, lecz zupełnie inne SW Dig, by teraz zaskoczyć ponownie ? co prawda SteamWorld Heist nadal jest grą osadzoną w uniwersum napędzanych na parę robotów, ale gatunkowo to dość oryginalna, side-scrollowana strategia turowa. Czy i tym razem mamy do czynienia z solidnym indykiem za niewygórowaną kwotę? Nie do końca, choć mogę się z tego tylko cieszyć. Ale po kolei. Robot robotowi robowilkiem W Dig poruszaliśmy się jeszcze po wyniszczonej i bezludnej Ziemi. W Heist niebieska planeta już nie istnieje, a przynajmniej nie bardzo trzyma się kupy ? rozleciała się bowiem na dryfujące w przestrzeni kosmicznej fragmenty. Steambotom udało się z niej co prawda uciec, ale nie żyją one ze sobą w zgodzie. Pod wodzą królowej zgromadzili się fanatyczni Rojaliści, a reszta została zepchnięta na margines i zajmuje się przemytem czy napadami. Jednym z takich robotów (robocic? Bo to ewidentnie kobitka) jest Piper Faraday. Nie zamierza ona poddać się wspomnianym poddanym niezrównoważonej władczyni, ale na początku musi przebić się przez sporą armię innych podobnych sobie wyrzutków. I nie załatwia spraw gadką czy perswazją ? w ruch idą pistolety, strzelby i kupa innej broni bardziej lub mniej palnej! Większość misji toczy się na losowo generowanych statkach, które da się przejść wzdłuż w kilka-kilkanaście tur. Ale po drodze czekają przeciwnicy, którzy tę wędrówkę utrudniają. W jednej turze możemy albo przejść kilka kroków i wykonać jakąś akcję, albo zaniechać strzału i wykorzystać pozostałe punkty ruchu na ukrycie się za osłoną czy zajście przeciwnika od tyłu. Ale, ale ? aby trafić przeciwnika w zadek, wcale nie trzeba widzieć jego pleców. Tu wchodzi do gry odbijanie kul od ścian. Niemal każda broń pozwala na wystrzelenie pocisku, który kilkukrotnie tańczy na blaszanych okryciach statku. Niektóre posiadają nawet laserowe celowniki, dzięki czemu można mieć większą pewność co do trafienia, ale ich wadą jest mniejsza siła ognia czy brak możliwości oddania strzału po ruchu. Są też bardziej bezkompromisowe bronie ? fani wyrzutni rakiet czy minigunów też znajdą tu coś dla siebie, a i solidna piącha w głowę daje radę. Nie sposób nie wspomnieć o najróżniejszych przedmiotach wspomagających. Zaliczyć do nich można zarówno buty zwiększające liczbę punktów ruchu albo jetpacki pozwalające skakać wyżej, jak i granaty, paralizatory czy choćby kamizelki kuloodporne. Cele rozrzuconych po Układzie Słonecznych misji są różnorodne, choć zazwyczaj nie obędzie się bez bitki. Nawet jeśli musimy wyłączyć generatory czy zebrać skarby, po drodze będziemy musieli zezłomować kilku przeciwników. No właśnie, skarby. Co prawda nie musimy zbierać żadnych porozrzucanych po planszach sakw, ale warto to robić, bo znaleźć możemy tam kilka rzeczy. Po pierwsze wodę, która jest walutą w świecie gry (czymś chłodzić rozgrzane ciała przecież trzeba), a po drugie ekwipunek, który co prawda możemy kupić też w sklepie (znajdują się one w barach, w których przygrywa świetna muzyka będąca połączeniem steampunku i country), ale możemy się bez tego obejść, jeśli będziemy uważnie wypatrywać znajdziek. Zaoszczędzone H20 będziemy mogli wydać wtedy choćby na... o, nakrycia głowy! Są zupełnie bezużyteczne, ale fajnie wyglądają. Wieśniara, wilk morski i cyrkowiec Do Piper szybko dołącza kilku towarzyszy. Każdy z nich przynależy do jakiejś klasy, które różnią się umiejętnościami w obsłudze poszczególnych typów broni. Zawody, w których specjalizują się postacie są raczej standardowe i choć jest ich kilka, można je podzielić na dwa główne rodzaje ? jedne nastawione są na przemieszczanie się po planszy i szukanie okazji do oddania jak najcelniejszego strzału, inne oferują sporo punktów życia, okazje do starć twarzą w twarz i użycie ciężkiej broni. Same postacie to całkiem ciekawa menażeria. Niektóre dołączają do nas za darmo, inne musimy przekupić albo mokrą walutą, albo zdobyciem sławy. Interakcja z towarzyszami nie jest co prawda zbyt rozbudowana ? ot, można sobie pogadać z nimi między misjami ? ale budzą oni sympatię. Szkoda za to uproszczonego rozwoju bohaterów. Po wbiciu kolejnego poziomu doświadczenia (to otrzymuje się za ukończone misje i dostają je tylko postacie, które daną wyprawę przeżyły) robot dostaje jeden perk w postaci nowej umiejętności, zwiększenia liczby punktów zdrowia czy ruchu. Można było pokusić się o jakiś większy wybór, co byłoby fajne w przypadku ponownego przechodzenia gry. A tak, to nasze postacie zawsze będą takie same, co średnio współgra z generowanymi losowo miejscami potyczek. Jak jest z przeciwnikami? Również nieźle, bowiem nie brakuje różnych ich rodzajów. Początkowo walczymy głównie z podobnymi sobie robotami wyposażonymi w analogiczny do naszego ekwipunek, ale potem robi się ciekawiej. Wrogowie zaczynają wysyłać małe latający bomby, które chcą nam spaść nam na głowę, inni najpierw rozpylą łatwopalną substancję, by potem ją podpalić, a będziemy musieli poradzić sobie także z przeciwnikami, którzy teleportują się na nasze tyły, do tych Steambotów, które lepiej trzymać z dala od ognia walki. Obecni są także bossowie, którzy, chyba trochę z racji charakteru rozgrywki, nie są wielkimi, przerażającymi mechami, ale całkiem dobrze spełniają swoją rolę bardziej wytrzymałych, uciążliwych przeszkód. Może poza ostatnim, który zaskakuje negatywnie i, przynajmniej na tym poziomie doświadczenia, na którym grałem (a był to drugi z pięciu), był bardziej upierdliwy niż ciężki do ubicia. I jeszcze jeden, i jeszcze raz! Gra jest nastawiona na powtarzanie. Nie jest to jednak smutny grind znany z jrpgów. I to nie tylko dlatego, że strzelanie jest po prostu bardzo satysfakcjonujące. Wspominałem o gwiazdkach zdobywanych za wykonywanie misji. Otóż do progresu w trwającej kilkanaście godzin pojedynczej rozgrywce wymagane jest zdobycia określonej ilości tychże, co nie zawsze udaje się podczas pierwszego przejścia misji. A to przypadkowo ktoś odstrzelił nam łeb, a to generator wylosował akurat taką planszę, że tylko czekać na zjazd do bazy. Przy okazji powtórnego przechodzenia zadania możemy uzupełnić surowce (które traci się, jeśli przegrywamy bądź poddajemy misję) i podszkolić nieco naszych bohaterów. Co prawda Heist jest nieco dłuższy od Dig, ale to gra jeszcze bardziej nastawiona na zabawę w odblokowującym się po pierwszym ukończeniu gry New Game+. Po wskoczeniu do czarnej dziury znajdującej się po ostatnim bossie okazuje się bowiem, że dziwnym trafem całe zebrane doświadczenie zostało nam zabrane, jednak nie musimy już kompletować naszej ekipy od nowa ? wszyscy kamraci są dostępni od początku. Nic, tylko wybrać wyższy poziom trudności i tym razem korzystać z nieco innych robotów, broni czy wspomagaczy. Im trudniej, tym przeciwnicy mają więcej życia i zadają więcej obrażeń, ale jednocześnie na nasze konto wpada więcej ikspeków, więc gra warta jest świeczki. See you space Cowbot Jakość gier studia z siedzibą w Göteborgu rośnie w zastraszającym tempie, co wpływa także na cenę. Heist jest nieco droższy niż poprzednicy i, przynajmniej na 3DS-ie, które jest na razie jedyną platformą, na której się ukazał, kosztuje 80 zł (choć kilkanaście dni po premierze można go było dorwać za nieco mniej, ale promocja już się skończyła). Poza tym, jeśli akurat nie macie przenośniaka od Nintendo, na pecetach, reszcie konsol i telefonach z jabłkiem (które dostaną grę "kiedyś w 2016") tytuł będzie taniał zapewne nieco szybciej, bo powody. Ale nawet jeśli nie, to i tak warto, bo nie jest to gra na kilka godzin i odłożenie na cyfrową półkę. To kompetentny tytuł, który złożonością przewyższa sporo gierc wydanych na takim 3DS-ie za pełną kwotę. Jest zabawny, wyróżnia się mechaniką i nie jest na raz. Z niecierpliwością czekam na kolejne dziełko skandynawskiej ekipy. Nie mam pojęcia, w co celują tym razem Image & Form, ale prawdopodobnie znów pozytywnie mnie zaskoczą. Źródło screenshotów: strona twórców (http://imageform.se/...eamworld-heist/)
  14. Obejrzałem kawałek walki z Deusem i... już wiem, że muszę kiedyś zabrać się za wszystkie odcinki. Kurna, jaki ta potyczka miała klimat i otoczkę, chociaż była dla mnie zupełnie wyrwana z kontekstu. MSaint>>>mimo licznych problemów Xenogears nie bez powodu jest pamiętane do dzisiaj. I skłoniło Bandai Namco do sypnięcia groszem na Xenosagę.
  15. Pierwsze Xenoblade Chronicles wyrwało mnie z butów i muszę to napisać jasno i wyraźnie ? to jedna z najlepszych gier w moim życiu. Z tego też powodu bardzo, bardzo czekałem na kolejną pozycję z literkami X, E, N i O w tytule. Nieco z niepokojem spoglądałem jednak na to, że X ma być tytułem sandboksowym, które zazwyczaj mocno tracą w kwestii fabuły. A to właśnie historia była główną siłą napędową "jedynki". Cóż, jedno zostało nam zabrane, a co innego dane. Hitchcock może się schować... ... bowiem gra zaczyna się od czegoś znacznie poważniejszego niż jakieś tam trzęsienie ziemi. Otóż dwie rasy obcych toczą w pobliżu Ziemi ogromną bitwę. Jako że ich zaawansowanie techniczne znacznie przewyższa wszystko, co znane na niebieskim globie, planeta zostaje doszczętnie zniszczona. Atmosferę opuszcza jedynie kilka przygotowanych wcześniej statków-ark, mających za zadanie uratować część ludzkości przed spodziewaną zagładą. Jednym z takich okrętów jest White Whale, któremu w zamieszaniu udaje się jakimś cudem umknąć wrogom. Po dwóch latach krążenia w przestrzeni kosmicznej okazuje się, że wrogowie są nieubłagani. Znajdują statek i doprowadzają do jego upadku na pobliską planetę. Pojazd zostaje kompletnie zniszczony, ale nienaruszone pozostaje zamknięte w ogromnej kapsule miasto, które ma stać się początkiem nowego życia na nieznanym globie. Kapsuły z zamkniętymi wewnątrz w stanie uśpienia ludźmi zostają rozrzucone po całej jego powierzchni. W jednej z nich znajduje się nasza stworzona przed chwilą postać, odnaleziona przez Elmę, kobietę w czerwonej zbroi, która zaczyna wyjaśniać nam o co chodzi (amnezja, znowu amnezja). I tu szybko okazuje się, że nasz bohater zapomniał także mowy. Możemy wybierać zazwyczaj pomiędzy dwiema niewiele różniącymi się kwestiami, których postać dodatkowo nie wypowiada, a jedynie kiwa głową czy pokazuje jakiś gest. O wiele ważniejszą postacią dla fabuły jest sama Elma, ale Monolith Soft szybko pokazuje nam, kto jest prawdziwym bohaterem tej pozycji. Kapitan Planeta Mira ? taką nazwę nadają nieznanej planecie przypadkowi ludzcy kolonizatorzy. To właśnie ten ogromny, złożony z pięciu kontynentów świat jest tym, co ma nas do pozycji przyciągać. I przyciąga jak cholera! O ile samo miasto New Los Angeles jest, przynajmniej początkowo, raczej nudne i wszystkie najważniejsze przybytki znajdują się niemalże w zasięgu oka, o tyle same kontynenty to ogromne połacie terenu do dogłębnego zbadania. Mamy początkową krainę Primordia, trawiasty obszar z ogromnymi, kilkudziesięciometrowymi dinozaurami wędrującymi od jeziora do jeziora. Mamy Noctilum, nieprzebrany las z gęstwiną wijących się w niewiadome strony gigantycznych korzeni. Mamy też Oblivię, pustynię z burzami elektrycznymi i kolosalnych rozmiarów stalowymi obręczami niewiadomego pochodzenia. Jest też mój ulubiony obszar, Sylvalum, niby-śnieżna kraina z dziwną organiczną kulą górującą nad krajobrazem. A na końcu świata znajduje się skrajnie nieprzyjazne, ogniste Cauldros. Nie wiem, czy to największy świat w historii sandboksów. Podobno jest większy od Skyrima, Fallouta 4 i Wiedźmina 3 razem wziętych. Nie wiem, nie mierzyłem. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nie ma tu zbyt wielu podziemi takich jak choćby w TES-ie V, które można było zwiedzać godzinami, ale z pewnością jest na co popatrzeć i czuć, że jesteśmy tylko ludzkimi robaczkami. Teoretycznie niemal wszędzie możemy się dostać od razu po rozpoczęciu gry, w praktyce będzie to trudne zadanie, bo wysokopoziomowe potwory mają nas na jeden cios, a że gra dość swobodnie traktuje hitboxy (może nas zabić coś stojącego 50 metrów dalej), lepiej nie próbować. W ogarnięciu tego wszystkie pomaga nam świetnie zrobiona mapa. Mira została na niej podzielona na heksagony, a w każdym z nich mamy coś do zrobienia. Najważniejszym z "cosiów" jest umieszczanie sond działających nieco jak GPS. Ustawiona sonda odkrywa "mapę wojny" i pokazuje, co mamy do zrobienia w danym ograniczonym sześciokątem obszarze. Dodatkowo w zakotwiczonych już w glebie czujnikach możemy instalować zdobywane tu i ówdzie ulepszenia, które pozwolą nam wydobyć surowce, w tym najważniejsze Miranium, a także zwiększyć przychody pieniężne ? co jakiś czas na naszym koncie będzie się pojawiać solidna pensyjka. Co do heksagonów - w niektórych musimy odnaleźć mniej lub bardziej ukryty skarb, inne zostaną zaliczone "okejką" po wykonaniu określonego zadania (często zlecanego w zupełnie innym miejscu, zazwyczaj w mieście), a jeszcze inne zostaną odhaczone po zabiciu Tyranta, silnego stwora patrolującego okolicę. Na ekranie mapy spędzamy sporo czasu i może to tylko moje kartograficzne zboczenie, ale jaram się tą mapą, lubię na nią patrzeć i próbować zapełnić na 100%. A jak nie gram, to wyjmuję z pudełka wersję drukowaną i jeżdżę po niej palcem. Przytłoczony Takim właśnie słowem najłatwiej określić mi to, co gra oferuje w kwestii ekwipunku i rozwoju postaci. Szczerze mówiąc nie wiem, czy jestem zadowolony z tych wszystkich dostępnych do rozważenia opcji, bo czuję się głupi przy takim ogromie możliwości, których zapewne nigdy w pełni nie wykorzystam. Ekwipunek każdej z postaci składa się z dwóch broni, jednej dystansowej i jednej do walki wręcz, oraz pięciu części zbroi. Te albo kupujemy w jedynym w grze sklepie, albo znajdujemy w truchłach pokonanych przeciwników. Dzikie bestie mają w brzuchach karabiny i takie tam, ale to pewnie dlatego, że zjadły jakiegoś kolonistę. Stroje dzielą się na lekkie, średnie i ciężkie. Te pierwsze mają najwięcej miejsc na ulepszenia, a te ostatnie rekompensują to większą ilością defensywy. Dodatkowo w niektórych gatkach i hełmach znajdują się miejsca na ulepszenia, które, ponownie, albo możemy kupić w sklepie (a raczej wykonać), albo znaleźć w najdziwniejszych miejscówkach. Lista ulepszeń jest przerażająco rozbudowana, a w ich tworzeniu nie pomaga brak możliwości wyszukania konkretnego przedmiotu w bazie. Co prawda możemy podejrzeć w niej każdego przeciwnika i rzeczy, które z niego wypadają, ale szukanie konkretnego ogona krokodyla żyjącego tylko na określonym obszarze to niekiedy zajęcie żmudne. Również rozwój postaci to nie "wybierz którąś z dwóch umiejętności i jedź dalej". Nasz bohater rozwija się nieco inaczej od towarzyszy. Zaczynamy w jednej klasie, by potem wybrać którąś z trzech, a dalej wyspecjalizować się w jednej z dwóch ścieżek. Jest więc sześć różnych dróg rozwoju, po dziesięć poziomów każda, ale klasy możemy w dowolnej chwili zmieniać, by nauczyć się Arts (umiejętności, każda ma pięć poziomów) i Skilli (pasywne efekty dodatkowe, te także mają pięć poziomów) innych zawodów. Nie sądzę, że ma to wiele sensu, bo ilość punktów na rozwój jest ograniczona, a jak chcemy stać się każdym, to stajemy się niezdolnym do sensownej walki nie wiadomo czym, ale nieco zamieszać warto. Szkoda, że nie można zresetować umiejętności i rozdzielić ich od nowa, bo zachęcałoby to do śmielszych eksperymentów. Co do towarzyszy, to każdy z nich ma z góry określoną specjalizację, w której może osiągnąć maksimum dwudziesty poziom. A że kompanów do wyboru jest ponad dwudziestu, to problemu ze znalezieniem pasujących nie ma. Feel the flow of the battle! System walki z przypomina to, co Takahashi i spółka zaprezentowali w jedynce, ale został nieco przebudowany i skomplikowany. Podstawa pozostała taka sama ? ciosy wyprowadzane są automatycznie (tym razem możemy przełączać się między bronią dystansową i bliskiego rażenia), ich siła często zależy od ustawienia względem przeciwnika, a poza tym możemy używać Artów różnych rodzajów (ataki, aury czy inne zdolności wspomagające/osłabiające), które mają określone cooldowny. Nadal obecna jest także mechanika ogłuszania, a potem przewracania potworów, dzięki czemu możemy zadać im więcej obrażeń. Usunięto za to bardzo fajny system Chain Linków, podczas których zatrzymywał się czas, a my mogliśmy na spokojnie zaplanować poszczególne ataki. Tym razem siłą dewastującą przeciwników jest Overdrive. Po zdobyciu 3000 punktów nabijanych różnymi ciosami możemy wybrać znajdujące się na środku paska zdolności koło zębate. Tracimy wtedy wszystkie zgromadzone punkty, ale nasze umiejętności odnawiają się znacznie szybciej i dostają trzecie koło naładowania, dzięki czemu są silniejsze i powodują u przeciwników różne nieprzyjemne stany. Jeśli będąc w stanie Overdrive'a będziemy używać Artów w określonej kolejności, możemy trwać w nim niemal bez przerwy, a jeśli dodatkowo włączą go nasi towarzysze (do trzech naraz), bossowie kładą się jak domki z kart. Problem w tym, że oczywiście nie jest to takie proste, dodatkowo gra praktycznie niczego nam nie tłumaczy i musimy zajrzeć do instrukcji. Przyznam, że dawno mi się to nie zdarzyło, ale przewertowałem manuala i... dalej nie do końca rozumiem, o co chodzi z tym systemem, ale oglądałem kilka filmików i da się to opanować, jeśli się chce. Ogólnie polecam zapoznanie się z instrukcją, bo gra wychodzi z dziwnego założenia, że mamy ją opanowaną. Drugą nowinką jest mechanika nazwana trochę górnolotnie Soul Voice. Każdy z bohaterów ma określone "Głosy Duszy" (no głupio to brzmi), które czasem komunikuje podczas walki odpowiednią kwestią. Jako że potyczki to zazwyczaj bajzel z jękami, stękami i wokalem z soundtracku, na pasku naszych zdolności podświetlone zostają umiejętności o określonym kolorze. Jeśli ich użyjemy, nasz towarzysz zyska jakiś bonus i przy okazji odnowi mu się nieco punktów życia. Soul Voice'y kompanów są nie do zmienienia, ale edytować możemy własne, w tym cztery zupełnie dowolnie, więc możemy dostosować je do naszego stylu gry. Jedno nie zmieniło się na pewno ? walki z dużymi przeciwnikami są strasznie satysfakcjonujące, a bossowie potrafią się postawić. Gra nie ma poziomów trudności, ale jeśli kilka razy polegniemy w walce z którymś z głównych przeciwników zostaniemy zapytani, czy chcemy obniżyć poziom wyzwania li tylko na określoną potyczkę. Haniebne, każualowate, ale, biada mi, dwa czy trzy razy skorzystałem. A i tak nie za wiele mi to pomogło i jedną z misji głównych zresetowałem, podlevelowałem i wróciłem do niej ponownie, tym razem nie mając już takich problemów. W końcu to jRPG, można sobie przegrindować. ? ? ... Fly across our sky Tonight is the time... ? ? Główną atrakcją nowego Xeno miały być Skelle, ogromne mechy, którymi możemy samodzielnie sterować. Twórcy poświęcili im sporo czasu w przedpremierowych pogadankach, a i sama okładka atakuje nas wizerunkiem wielkiego transformersa. Pierwszego Megatrona zdobywamy po kilkudziesięciu godzinach gry i... wow, wow, wow! Od tego momentu gra zmienia się diametralnie. Skella możemy zamienić w samochód, co pozwala poruszać się znacznie szybciej po świecie gry i pozornie zmniejsza jego ogrom (choć nadal pozostaje on duży). Może on też podskakiwać nieco wyżej niż nasi bohaterowie (którzy i tak skaczą tak, jakby byli na Księżycu) i dotrzeć do nowych miejsc. Ale nie jesteśmy niezniszczali ? choć w mechu możemy poradzić sobie z przeciwnikami mającymi kilka-kilkanaście leveli więcej, to nadal możemy spotkać stwora, który, wkurzony przez przypadek na przykład wjechaniem mu w tyłek, spowoduje powrót do domu na piechotę. Na szczęście po zniszczeniu Skella na ekranie pojawia się prosty quick time event i musimy wcisnąć jeden przycisk w odpowiednim momencie, by... ubezpieczyciel pokrył naprawy za friko. Szkoda, że w realnym świecie tak to nie działa. Gdy przyzwyczaimy się już nieco do robota i wykonamy kilka kolejnych misji wątku głównego, na stół wjedzie danie wieczoru ? moduł pozwalający latać! Po krótkiej misji wszystkie posiadane przez nas Skelle zostaną wyposażone w silniki turboodrzutowe czyjakieśtamnieznamsię i możemy fruwać gdzie chcemy. Chcesz dostać się na wspomniane wcześniej gigantyczne obręcze? Nie ma problemu. A może mały desant z powietrza na bazę obcych? Proszę bardzo, zainstaluj sobie kilka ciekawych broni i przeciwnicy będą latać jak szmaciane lalki. Tylko najpierw uzbieraj grubą kasę na to wszystko, bo o ile pierwsze Skelle nie są jeszcze takie drogie, o tyle lepsze potrafią kosztować kilka milionów. Wydaje mi się, że trochę tu przesadzono, bo uzbieranie takiej kwoty zabiera mnóstwo czasu, a to przecież tylko jeden mech ? do efektywnej walki musimy mieć minimum cztery, dla każdego towarzysza po jednym. No właśnie, walka w Skellach. System przypomina ten z potyczek na piechotę, chociaż został nieco uproszczony ? Artów nie rozwijamy, bowiem są one zależne od posiadanych w danej chwili części, a Overdrive jest mniej złożony i jego przedłużenie jest losowe. Musimy się za to troszczyć o paliwo, które zużywa się podczas fruwania oraz używania umiejętności. Na szczęście baki ładujemy przytoczonym już Miranium, którego, przynajmniej mi, nigdy nie brakowało, bowiem odnawia się ono co kilka-kilkanaście minut. Najcięższe walki głównego wątku fabularnego to zazwyczaj właśnie pojedynki na Skelle, przy czym oczywiście te "ich" są większe i mają kosmiczne części. Po pewnym czasie wynikł z tego pewien problem. Stałem się leniwy i nie troszczyłem się za bardzo o umiejętności dotyczące starć bez mechów, co obróciło się przeciwko mnie w jednej z misji, gdy nagle umawiamy się z przeciwnikami na walkę face-to-face. Nie skończyło się to dla mnie najlepiej. No i walka z ostatnim bossem, która... ale o tym dalej. Typowa fabuła sandboksa? Nie do końca, ale... Jak już wspominałem, postacią wokół której kręci się fabuła jest Elma, dwudziestoparoletnia, a już siwa członkini organizacji BLADE. Na początku gry wiemy o niej tyle, że jest utalentowana, piękna i jeszcze na Ziemi zasłynęła z kilku zacnych czynów. Ogólnie rzecz biorąc to bardzo dobrze napisana i przyzwoicie zdubbingowana postać (angielskie głosy są zazwyczaj dobre, chociaż wyjątki się zdarzają), czego nie można powiedzieć o niektórych z towarzyszy. W poprzedniczce postaci było mniej, ale każdej z nich poświęcono dużo czasu i uwagi. W X-ie też mamy kilku "główniejszych" kompanów. Mowa tu zwłaszcza o 13-letniej Lin, o której głośno było przed premierą z powodu cenzury (która okazała się być wybiórcza, patrząc na screeny takie jak ten: Obie panie razem z naszym sidekickiem uczestniczą w każdej misji głównego wątku. Poza tym jest już niestety o wiele słabiej. Pięć czy sześć postaci całkiem często przewija się przez fabułę, przy czym kołem zamachowym historii jest co najwyżej jedna z nich, a cała reszta to typowe kukły typu "mam dwie misje, zrób je, to będziemy ze sobą chodzić". O wiele chętniej ujrzałbym mniejszą liczbę bardziej dopracowanych druhów. A, jest jeszcze wkurzający Nopon (rasa małych, futrzanych istot) Tatsu, który ma być maskotką, ale chwilami najchętniej zostawiłbym go w pojemniku, w którym go znajdujemy. Ciąg misji głównych kręci się wokół poszukiwania Lifehold, który... no, nie będę wam mówił co w nim jest, ale jest to rzecz na tyle ważna, że nieodnalezienie jej skończy się dla ludzkości marnie. Przeciwne plany do nas ma Ganglion (nie wpisujcie tego słowa w grafikach Google, proszę), syndykat obcych ras, składający się główne z paskudnych mord. To te same skurczybyki, które przyczyniły się do zniszczenia Ziemi, a potem spowodowały upadek naszego statku na Mirę. Najgorzej, że kompletnie nie wiemy, czemu w ogóle Ganglionowi tak bardzo zależy na wytępieniu ludzkości co do sztuki. Oczywiście wraz z poznawaniem fabuły dużo rzeczy się klaruje, jednak gdybym miał porównać historię X-a do poprzednika, to wypada ona niestety gorzej, co, jak już wspomniałem, nie bardzo mnie dziwi ze względu na inny charakter rozgrywki. Fabuła ma kilka kapitalnych momentów, które powodowały, że moje półkule tańczyły Macarenę, a historie niektórych towarzyszy naprawdę mnie interesowały, ale są też misje nudne i sztampowe. No i jeśli nie zobaczę za kilka lat sequela, to będę wysyłał do siedziby Monolithu obraźliwe listy, bo zostawili mnie z historią w takim momencie, że spekuluję i będę spekulował niczym bankierzy z Wall Street. PS. Ostatnia walka to koszmar, nawet po obniżeniu poziomu trudności. Rozumiem, że można dać walkę kilkuetapową, to nic nowego. Ale to, co się tutaj dzieje... Jako że bardzo chciałem wiedzieć, jak się ta historia kończy, po którejś z rzędu nieudanej próbie pokonania ostatniego przeciwnika obejrzałem końcówkę na Youtubie. W swojej grze muszę się jeszcze trochę podszkolić, kupić lepsze mechy i spróbować raz jeszcze, bo na pewno nie dam się tak łatwo. PS2. Zadania poboczne są podzielone na trzy główne rodzaje. Basic Missions to pierdoły typu "znajdź 5 czegoś", Normal Missions to nieco bardziej rozbudowane przygody, które czasami urastają do rangi wciągających, a Affinity Missions pozwalają na lepsze poznanie towarzyszy i, w przeciwieństwie do pozostałych, mają pełny voice acting. Hej, właśnie się wczytałem, co słychać? Miałem pewne obawy co do oprawy graficznej i tego, jak gra poradzi sobie na Wii U, sprzęcie, który ma 2 GB RAM-u i procesor gorszy od tego z mojego starego PC-ta, na którym od lat nic już nie działa. Trzeba było pójść na kompromisy. Gra ledwo zmieściła się na płycie, a jeśli chcemy mieć szybsze czasy ładowania (a chcecie, możecie mi wierzyć), możemy pobrać z konsolowego sklepu około 10 GB dodatkowych tekstur i innych usprawnień, które poprawią wydajność. Niestety, to i tak nie zapobiegło sytuacjom, w których NPC-e wczytują nam się tuż przed nosem, a tekstura o odpowiedniej jakości ładuje się po kilku sekundach. Nie zabrakło też ząbków to i ówdzie. Mi to zupełnie nie przeszkadza, bo o takich rzeczach podczas grania szybko zapominam i raczej się z nich śmieję niż nimi martwię, ale zaznaczam z kronikarskiego obowiązku. O 60 klatkach także nie ma co marzyć, a i 30 nie zawsze udaje się wyciągnąć. Zawiechy nie są jednak częste, a jeśli już się pojawiają, to w sytuacjach, gdy można sobie na to pozwolić, na przykład w mieście. Wątpliwości miałem także co do twarzy postaci, które postrzegałem jako paskudne i słabsze niż w jedynce, ale w grze wygląda to lepiej i nie irytuje. Wszystkie te problemy techniczne nie przeszkadzają jednak temu, by gra wyglądała miejscami obłędnie. Krajobrazy robią naprawdę ogromne wrażenie, a najlepsze jest to, że każda z pięciu lokacji ma zupełnie inny "feeling". Przemierzając lesiste Noctilum, dziwaczne Sylvalum i pustynną Oblivię czuję się jak w kilku zupełnie różnych grach. Fajne jest też to, że tak naprawdę do końca nie wiemy, o co chodzi z niektórymi elementami krajobrazu. No bo czym są te wielkie obręcze, które przytaczam już po raz trzeci w tej recenzji? Albo ta ogromna, wyglądająca jak balon kula? Może wyjaśnia to któryś z questów pobocznych, których jeszcze nie rozwiązałem, a może pozostawiono to w sferze domysłów grającego? Podobnież zastanawiam się nad krążącymi tu i ówdzie bardzo silnymi robotami albo przepotężnymi istotami znanymi z pierwszego Xenoblade'a, których nie chcę tutaj spoilować. Zastanawia mnie to wszystko, jestem tego ciekaw i mam nadzieję, że uda mi się co nieco odkryć. Mira pochłania i twórcy dobrze o tym wiedzieli, bo w pewien sposób nawiązali do tego w fabule, ale zamykam się już, bo coś mi się wymsknie. W zatonięciu w świecie gry pomaga także soundtrack autorstwa Hiroyukiego Sawano. Przyznam, że nie znałem wcześniej tego pracującego głównie nad animcami kompozytora i... może dobrze się stało? Słyszałem, że facet remiksuje sam siebie, ale że jest dla mnie świeży, to pierwsze zderzenie z jego muzyką wywołało u mnie stan przedzawałowy. OST-a słuchałem długo przed premierą gry, słuchałem w grze, będę słuchał w grze i będę słuchał poza grą. Nie powiem, że sam Sawano pobił to, co przy okazji pierwszej części zrobili Ace+, Yoko Shimomura, Manami Kiyote i Yasunori Mitsuda, bo jest to zbiór utworów zupełnie inny. Ale że dorównuje mu jakością ? to przyznam bez cienia wątpliwości. Już powala epickością w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Po kilkunastu minutach gry atakuje nas prezentacja różnorodności Miry w rytm i wtedy kopara opada już do dna. A przecież są jeszcze klimatyczne ścieżki każdego kontynentu tylko potęgujące immersję ( , , ) czy , który nigdy się nie nudzi.No właśnie, przed premierą zastanawiałem się, czy utwory z tekstem będą tutaj pasowały, zwłaszcza do potyczek, gdzie i tak dzieje się wiele. Myliłem się tak jak w przypadku twarzy postaci ? wpasowały się idealnie. Oczywiście są to tu też kawałki mniej strawne, jak na przykład główny motyw w mieście (taki trochę czarny rap, którego "UHH", "YEAH, YEAH" szybko zaczyna wkurzać) albo muzyka podczas latania w mechu, która zawsze jest taka samo popowo marna, niezależnie od regionu w którym jesteśmy (co zachęca mnie do łażenia na piechotę od czasu do czasu. Jeśli taki był tego cel, to udało im się). Ale ogólnie jest to jedna z najświetniejszych ścieżek muzycznych w grach ever, udanie mieszająca w jednym kotle różne, wydawałoby się zupełnie nie pasujące do siebie gatunki. There's more to explore Po zakończeniu wątku głównego, co, mam nadzieję, niebawem mi się uda, w żadnym razie nie mam zamiaru opuszczać świata Xenoblade Chronicles X. Widziałem wrogów na poziomie dziewięćdziesiątym, choć maksymalnym jest sześćdziesiąty, odkryłem może jakąś trzecią część świata (a przynajmniej tyle pokazuje mi mapa) i nie robiłem jeszcze misji multiplayerowych, które są swego rodzaje endgamem, dają multum kasy i punktów na rozwój postaci. Ta gra jest po prostu za duża. Nie ma tak intensywnej i wciągającej fabuły jak pierwszy Xenoblade, nie ma też tak dobrych postaci i magicznej atmosfery. Wynagradza to wielkim, pięknym otwartym światem, Skellami i chęcią powrotu do tego wszystkiego, podjęcia się kilku zadań, porobienia nowego ekwipunku albo zapolowania na jakiegoś silnego stwora. Jak nie macie Wii U, to weźcie sobie kupcie, bo to nawet nie jest moja gra roku na tę konsolę.
  16. Uwaga techniczna: link jest do całego bloga, a nie do wpisu. A co do tematyki wpisu, to może sam napiszę, dlaczego czytam mniej, niż na przykład 3-4 lata temu. Otóż powodem jest laptop ze stałym dostępem do internetu. Wcześniej miałem komputer na kilka osób, nie miałem konsoli, więc czasem czytałem i te 15-20 książek rocznie wyszło. W tym roku wyszło tego mniej, kilku w ogóle nie skończyłem z różnych powodów. Ogólnie to chyba jestem głupszy, a przynajmniej taki się czuję, ale przynajmniej zacząłem pisać bloga.
  17. 2015 był chyba najlepszym growym rokiem w moim życiu. A może i nie, krótka pamięć robi swoje. O dziwo stało się to w momencie, gdy przeszedłem na konsolową stronę mocy, skupiając się na 3DS-ie i Wii U, a PC-ta i laptopa używając do przeglądania internetu i takich tam. Suche liczby ? nie będzie. Szanuję ludzi wymieniających dziesiątki gier, ale to nie w moim stylu. Poza tym nie grałem w jakoś bardzo wiele tytułów, a jeszcze mniej ukończyłem (nawet pomijając te, których ukończyć się nie da). Mógłbym to nazwać pójściem w jakość zamiast w ilość, ale nie było to zamierzone, więc nie nazwę. Mimo wszystko, granie w gry to głównie Te Zapadające W Pamięć Momenty, których w tym roku trochę miałem. I o dziwo związane były one głównie z pozycjami, o których kupnie rok wcześniej nawet nie myślałem. Monster Hunter 4 Ultimate - gest tryumfu Potwór leży na glebie i można wycinać z niego cenne materiały, a po chwili wszyscy gracze unoszą ręce w geście tryumfu. A co było przedtem? Kilkanaście/kilkadziesiąt minut morderczej walki z gigantycznym monstrum, które jednym ciosem potrafi zabrać 3/4 paska życia. Albo i cały, jeśli ma się pecha. Uwielbiam w tej grze to, że naprawdę czuć, że boss to boss, a nie jakaś pierdoła, którą można zabić klepiąc przyciski na pałę albo biegając w kółko. Współpraca kilku graczy to podstawa. Straszną frajdę sprawia uleczenie kompana, który gdyby nie ty, zjeżdżałby na wózku do bazy albo wygrzanie ogromnemu lodowemu skurczybykowi prosto z mojej ulubionej broni, Gunlancy, co powoduje u niego opad szczęki. Dosłownie! Bardzo ładny Ukanlos, jeszcze z pełnym uzębieniem (link do obrazka, żeby nie było, że kradnę: http://www.deviantar...yvern-200623576) Najlepsze jest to, że takie chwile występują tu... masło maślane, niemal co chwilę, bo praktycznie każda walka na późniejszym etapie gry to pojedynek na śmierć i życie. Nie zawsze wygrany, ale próbuje się dalej, bo potrzebuję klejnotu z tego potwora do nowej broni czy zbroi i nie ma przebacz ? kiedyś cię dopadnę. Kilkaset godzin monsterhunterowania na koncie, a nadal nie mam szans z niektórymi okropieństwami. Ale od czego jest 2016 ? zanim trafi do nas Monster Hunter X zapewne minie trochę czasu, więc może jeszcze się uda. Zabawne, że po zagraniu w demo kilka miesięcy temu uznałem ten tytuł za zupełnie niewarty uwagi, a pełną wersję kupiłem tylko dzięki koledze, który ostatecznie grał w ten tytuł znacznie mniej niż ja. Lubię takie niespodzianki. Splatoon ? witaj pod moim wałkiem Nie lubię wszelakich CoD-opodobnych FPS-ów (ale ich nie hejtuję czy coś ? po prostu omijam), ale Splatoon to co innego. Jako duże dziecko mocno czekałem na tę kolorową strzelankę i... nie zawiodłem się! Z kilkunastu dostępnych początkowo broni warto było wybrać coś, co należałoby dobrze opanować, wymasterować. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Sprzedawca podał mi go, a ja, zanim jeszcze zapłaciłem, trząsłem się na samą myśl o tym, co zrobię z nim podczas zabawy z innymi. Wyglądał tak: I zaczęło się. Razem z moim wałeczkiem pozwalającym jednym ciosem spłaszczyć każdego przeciwnika, a dodatkowo zamienić się na kilkanaście sekund w siejącą postrach kałamarnicę, przeszedłem z amatorskiej klasy C- aż do dodanej po pewnym czasie rangi S. Mówiąc bardziej obrazowo ? z klasy jedenastej udało mi się awansować do drugiej i jedynie pierwsza, naprawdę elitarna pozostała poza moim zasięgiem (co się zapewne nie zmieni, bo aż tak dobry nie będę, a i kolejne updaty jakby nieco osłabiły moją ulubioną broń). Ale te mecze, podczas których biegając między kontenerami na mapie Port Mackerel kosiłem Squida za Squidem i kończyłem mecz ze statami 11 załatwionych/1 raz załatwiony dały mi mnóstwo radochy. Żadna pecetowa gra w ostatnich latach nie zapewniła mi takiej czystej, nieskrępowanej rozrywki. Mario Kart 8 - Luigi patrzy na ciebie z pogardą Wii U zawitało pod moją strzechę dopiero w tym roku. Tak się złożyło, że była to wersja z ósmą odsłoną ścigałek od Nintendo, a poprzednie siedem, z racji tego, że moją ostatnią (i jedyną, Pegasusa nie licząc) konsolą Japończyków był Game Boy Color, ominęło mnie. Skończyło się to tak, że jeździłem tu tyle, co normalny człowiek we wszystkich poprzednich częściach razem wziętych. W przypadku tego tytułu trudno o jeden najważniejszy moment. Może przejazd legendarną trasą Rainbow Road z wersji z konsoli Nintendo 64 w rytm ? Może oglądanie powtórek, w których ryłem z zaanonsowanych w tytule akapitu pogardliwych spojrzeń zielonego hydraulika? A może jechanie jako drugi, rzucenie na aferę zielonej skorupy i obserwowanie, jak jakimś cudem trafia ona w poruszającego się przede mną konkurenta, dzięki czemu to nie on, a ja kończę wyścig na pierwszym miejscu? Nie podejmę się wyboru.Xenoblade Chronicles ? Mechonis, ale ty tu muzykę zapuściłeś Chyba moje największe odkrycie. Dzięki komuś tam, kto zdecydował się na wrzucenie tej zupełnie mi jeszcze kilka miesięcy temu nieznanej pozycji do Virtual Console na Wii U. To najlepsze jRPG w moim życiu. Być może dlatego, że w wiele klasyków nie grałem, ale na tę chwilę tak właśnie jest, a zdanie zawsze można kiedyś zmienić. Świetny system walki? Wciągająca jak huragan Katrina fabuła? Interesujący towarzysze? Tak, owszem, ale najlepszym, najbardziej wyrytym w mojej korze mózgowej momentem Xenoblade'a jest wejście do środka Mechonisa. Od razu po dotarciu do wnętrza mechaniczego giganta zaczęło grać coś takiego: Youtube Video -> Oryginalne wideo Stanąłem jak wryty. Cała gra ma kapitalną ścieżkę dźwiękową, ale tutaj twórcy soundtracku, konkretnie trio Ace+, przeszli samych siebie. W Xenobladzie muzyka zmienia się, gdy zacznie się walka, więc musiałem zręcznie manewrować i unikać wrogów, by cały czas grało mi to cudo. Trudno wyobrazić mi sobie coś bardziej pasującego do wnętrza kilkudziesięciokilometrowego stalowego kolosa. Co prawda potem jest Agniratha i jej żałobna pieśń, a i jeszcze... dobra, o muzyce z tej gry zrobię któregoś dnia osobny wpis, bo mógłbym tak pisać i pisać. Dla zainteresowanych - rozmowa Iwaty z autorami soundtracku: http://iwataasks.nin...i/xenoblade/0/0 Wpis zaczyna robić mi się nieco za bardzo muzyczny, ale ja już tak mam, że oprawa dźwiękowa to dla mnie jeden z najważniejszych elementów każdej pozycji. Ale jeszcze trochę o muzyce, bo... Xenoblade Chronicles X ? Sawano próbuje udowodnić, że da się lepiej (i mu się to nie udaje, ale...) Po ograniu pierwszego Xenoblade'a mój hype train na kontynuację osiągnął trzecią prędkość kosmiczną i opuścił Układ Słoneczny. Stało się tak zwłaszcza dlatego, że ktoś życzliwy umieścił na youtubie OST z gry (w końcu w Japonii ukazała się ona kilka miesięcy wcześniej) i niestety na niego trafiłem. Od tego czasu słucham go codziennie. Kilka momentów: .... bym na planecie Mirze, która jest nowym domem ludzkości, mógł eksplorować: Doszło do tego, że, gdy chciałem przejrzeć coś na komputerze, leciałem do odpowiedniej lokacji, upewniałem się, że drużyny nie załatwi mi jakiś okoliczny wysokopoziomowy stwór i zostawiałem grę na idle'u, słuchając sobie muzyki. I przy okazji wychodzi tu największa wada nowego Xeno. Gdy mamy już latające mechy, lotom nie towarzyszą unikalne dla każdej lokacji kompozycje, a jeden, ciągle ten sam popowy utwór. Straszna szkoda, że nie można zmienić tego w opcjach. Co do tytułu - Sawano nie stworzył lepszego soundtracku od tego, co kilka lat temu przy pierwszym Xeno zrobiło wspomniane Ace+, a także Yoko Shimomura, Manami Kiyota i Yasunori Mitsuda. Ale równie świetny, choć inny - jak najbardziej. Czy to wszystko? Nie no, w tylko pięć gier to nie grałem. Krótkie migawki: Super Smash Bros. świetną bijatyką jest. Kupiłem grę dwa razy, dwa razy sprzedałem, a pewnie kupię i trzeci, bo Bayonetta Pokemon Alpha Sapphire/Omega Ruby to niestety kolejne gry z serii z żenująco niskim poziomem trudności. I jakieś takie bardziej infantylne się to wszystko zrobiło Pokemon Shuffle to nowotwór i gra, którą jechałem, po czym wydałem na nią 20 złotych, żeby sobie trochę pograć Mercenaries Saga 2 to najlepszy z najtańszych tytułów w eshopie. Teraz jest jeszcze tańszy, bo promocja ? polecam! Chrono Trigger to wielkie RPG, którego jednak nie udało mi się w tym roku ukończyć, bo... sam nie wiem. Ale zrobię to w 2016 Podobnie stało się z Majora's Mask, za co jest mi wstyd jeszcze bardziej Tri Force Heroes to solidne dwywymiarowe zeldowanie, ale nic ponadto Za to Wind Waker HD jest moją pierwszą Zeldą na konsoli stacjonarnej i chcę kontynuować ten marsz dalej. Niestety, limitki Twilight Princess już wykupione... Pikmin 3 pokazuje, że da się zrobić świetną strategię na konsole. I to, że jęki topiących się Pikminów mogą śnić się po nocach... Cukierkowa grafika Yoshiego nie powoduje, że gra jest cukierkowo prosta, zwłaszcza wtedy, gdy chce się zebrać wszystkie włóczki. Czego, nie chwaląc się, dokonałem Dwa pierwsze Golden Suny są tak dobrymi grami, że nawet granie w nie na kilkudziesięciocalowej plazmie nie odejmuje im uroku, a nawet go dodaje W temacie tworzenia ciekawych plansz do Mario jestem zielony, a społeczność, tworząc pierdyliard samoprzechodzących się i żałośnie skonstruowanych etapów trochę mnie zawiodła (ale i tak staram się ograć co ciekawsze, bo jest tam kilku ludzi z talentem nie mniejszym od Miyamoto) Etrian Odyssey Untold to gra, przy której wannabe kartograf, czyli ja (pewnie i tak magazyn za 1500, ale jeszcze się łudzę), może się spełnić, rysując te wszystkie podziemia jak najdokładniej się da FAST Racing Neo faktycznie jest takie fast, że Captain Falcon zwraca ostatni posiłek, ale ta gra oszukuje Hyrule Warriors udowadnia, że jestem jednych z tych durni, który zagra we wszystko, co chociaż otarło się o Zeldę Chcę więcej takich platformówek jak Shantae i Shovel Knight Deus Ex i Mass Effect 3 smakują na konsoli lepiej, niż na PC Muszę kupić Bravely Default Podsumowanie Jak dobrze widać, w tym roku stałem się typowym, hermetycznym Nintendofagiem i.... zupełnie tego nie żałuję. Mam nadzieję, że nie wyszło na to, że jestem jakiś zaślepionym fanem jednej firmy, bo nie jestem. Jasne, zagrałbym w Wiedźmina 3, bo grałem we obie poprzednie części i wiem, że zatonąłbym w tym świecie. Pewnie, sprawdziłbym Fallouta 4, bo to w końcu najnowszą odsłona jednej z moich ulubionych serii. Ale jakoś tak wyszło, że skupiłem się na tylko dwóch konsolach, a i tak nie dałem rady ograć wszystkiego, czego bym chciał, więc nie chciałem robić sobie kolejnego kłopotu w postaci PS4. Tego jest po prostu za dużo, ale taki urodzaj mi odpowiada. Czego bym sobie życzył i w co chciałbym zagrać w 2016? Czekam na kilka tytułów (nowa Zelda, Etrian Odyssey Untold 2, Story of Seasons i masa innych), chcę pograć w kilka posiadanych, do których muszę wreszcie przysiąść (a nad takimi Fire Emblem: Awakening, SMT: Devil Survivor Overclocked albo świeżym Project Zero trochę czasu mi zejdzie), ale liczę też na niespodzianki podobnego kalibru, co w roku 2015. Może to właśnie dlatego tak dobrze mi się grało przez te 365 dni, bo nie miałem zbyt wielu oczekiwań i dawałem się ponieść a to temu, a to tamtemu tytułowi?
  18. Na szczęście futbolowe szaleństwo mi przeszło. Kiedyś się trochę przejmowałem wynikami Arsenalu, ale w tym sezonie nie oglądałem już żadnego ligowego meczu ani ich, ani innej drużyny. Tylko nick został, ale to też bardziej growy, bo od FM-a 2007.
  19. Trochę ciężko byłoby oglądać wszystko, co złe. Ewentualnie oglądać złe rzeczy po to, by jedna na 100 jednak się spodobała, choć mamy wiele innych, które potencjalnie mają większą szansę nas chwycić. Np. czegokolwiek z hip-hopu albo jakiegokolwiek GTA nie sprawdzam, bo szansa na to, że mnie ruszy jest bliska zeru. Chociaż racja z tym, że najlepiej chyba się po prostu nie wypowiadać, jeśli coś nas nie interesuje i nie mamy zamiaru sprawdzić.
  20. Kiedyś zasnąłem, ale tylko jeden przystanek ominąłem. A tak, to czasem przysypiam, także na stojąco, co się zapewne kiedyś źle skończy.
  21. Może i jest to spoko seria, ale jednak mam jakiś milion innych rzeczy do obejrzenia/ogrania/przeczytania, które mają wyższy priorytet.
  22. Ja nie chcę być niemiły, wyrwało mi się. Po prostu ostatnio mało tu takich wpisów, bo i blogosfera znacznie mniej żywa niż dawniej i sporo osób, w tym i ja, zapomniało już, że coś takiego też się tu może pojawić. Oczywiście pisz. Widać, że jesteś młody jeszcze. Ja zaczynałem coś pisać ze 2-3 lata temu i nie dało się tego czytać. Teraz jest (chyba) znacznie lepiej, chociaż nadal wiele mi brakuje. Tzn. przynajmniej ja sam czytam swoje nowsze wpisy bez większego zażenowania, za to przeglądając stare załamuję ręce.
  23. Oglądałem któreś i to taki typowy hollywódzki film. Niby można obejrzeć, 5/10, ale zapominasz po tygodniu.
×
×
  • Utwórz nowe...