Jakiś czas temu mój kochany tatuś kupił mi moją pierwszą furę. Po pierwszej wizycie u lekarza i kilku jazdach testowych nadszedł czas na przerejestrowanie samochodu na moje nazwisko. Jako iż mi na tym zależało postanowiłem się z ową rejestracją uporać jak najszybciej. O 8 rano wraz z kompletem dokumentów i kserówkami wszystkich możliwych umów i dowodów udałem się do Wydziału Komunikacji. Okienko pierwsze, miła pani, dwa szybkie pytania i do następnego okienka. Sympatyczny pan obejrzał wszystkie papiery, wystawił rachunek, polecił aby uregulować go w kasie i wrócić. I tu pojawiły się pierwsze problemy. W kieszeni niecałe dwanaście złotych, a z sakiewki trza było wysupłać 72,50. Przejażdżka do domu (mniej więcej dziesięć minut drogi samochodem), powrót, wpłata i do okienka. Gdy tylko się pojawiłem miły pan poinformował mnie, że nie może wystawić mi dowodu gdyż na umowie brakuje podpisu współwłaściciela pojazdu. Jeden telefon, godzina czekania na kontrahenta, kolejna, dziesięciominutowa wycieczka, podpis i z powrotem do urzędu. Wysiadając z samochodu zauważyłem, że brakuje mi dowodu rejestracyjnego poprzedniego właściciela, który jest praktycznie niezbędny w procesie rejestracji. Przeszukałem wóz, wróciłem do domu aby tam poszukać i ogień do Wydziału. Po krótkim streszczeniu całej sytuacji urzędnik polecił abym pojechał do stacji kontroli pojazdów w której był ostatni przegląd, wziął duplikat badania samochodu i wypełnił oświadczenie o zgubieniu dokumentu. Kolejny telefon do poprzedniego właściciela(z zapytaniem o miejsce poprzedniego przeglądu), następnie na stację i return do urzędu. Tam sprawdzenie wszystkich dokumentów, pół godziny czekania na dowód tymczasowy i-wreszcie!-powrót do domu ok. godziny 15. Ufff....