Skocz do zawartości

Knight Martius

Emerytowani Eksperci
  • Zawartość

    2680
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Knight Martius

  1. Kiedy człowiek widzi, że jego rozmówca wchodzi na forum, a mimo to nie odpisuje, to do głowy mogą przyjść naprawdę różne rzeczy... O, a na to nie zwróciłem uwagi. Do zmiany! A w sumie to dobry pomysł. Szczególnie biorąc pod uwagę to, jak Drenzok walczy. Nie zrozumieliśmy się. Nie chodziło mi o język w sensie kulturowym, ale o styl wypowiedzi. Ustosunkowałem się do tego zresztą, odpowiadając na Twoje zastrzeżenia do rozdziału drugiego. Bądźmy poważni. Pisząc o wulgaryzmach, nie miałem na myśli, dajmy na to, wrzucania "przecinków" co piąte zdanie, tylko wyrażenie odpowiedniego nacechowania emocjonalnego. Takiego, które pasuje do postaci, jaką jest Drenzok. Pragnę tylko zauważyć, że wyrażenia z danego języka niosą ze sobą również odpowiednie konotacje, rozpoznawalne przez użytkowników tego języka i właściwe dla ich kultury. Jak to się ma do obecnego zagadnienia - tak jak wcześniej dawałem do zrozumienia, choćby dialogi wypowiadane przez smokowców to tak naprawdę tłumaczenia z języka iklestryjskiego na polski. I tutaj są m.in. dwie strategie do wyboru: egzotyzacja (tj. przybliżamy czytelnika do kultury tekstu oryginalnego, do czego pasowałaby Twoja sugestia, by Drenzok "nie klnął po ludzku") albo domestykacja (tj. przybliżamy tekst oryginalny do czytelnika, tak żeby np. odbiorca tekstu docelowego miał odczucia jak najbardziej zbliżone do tych, które miałby odbiorca tekstu oryginalnego; za przykład mogą posłużyć chociażby te nieszczęsne wulgaryzmy). Co chcę przez to powiedzieć - żeby idealnie odwzorować w tekście kulturę smokowców poprzez język, musiałbym tak naprawdę pisać ich kwestie mówione po iklestryjsku. Tu już mocno kombinuję, ale chodzi mi o to, że o ile zgadzam się, że na wspomniane konotacje warto w tym wypadku zwracać uwagę, o tyle przy przyjętych przeze mnie założeniach (np. wiernym oddaniu nacechowania emocjonalnego) ścisłe trzymanie się obcej kultury nie zawsze jest możliwe. Ale żeby nie było - wpadłem na rozwiązanie kompromisowe. Wulgaryzmy w dialogach, które normalnie byłyby prowadzone w języku innym niż iklestryjski, zostaną zapożyczone z języka iklestryjskiego (co będzie do Drenzoka pasować, ale nie uprzedzajmy faktów...). Natomiast wulgaryzmy w dialogach prowadzonych w języku iklestryjskim pozostawię bez zmian, przynajmniej dopóki nie wymyślę lepszego rozwiązania. Ale wiesz, że normy językowe podlegają stałym zmianom? Poza tym, może czytuję niewłaściwe książki, ale rozstrzelonego druku nie widuję w żadnej współczesnej pozycji. Za to w pozycjach drukowanych choćby kilkadziesiąt lat temu jak najbardziej. Nie mówię, że jego stosowanie jest złym pomysłem; po prostu sądzę, że pogrubianie wyrazów lepiej obrazuje problem i przy okazji jest przyjemniejsze dla oka. W tej konkretnej sytuacji użycie broni oddechowej ze strony Drenzoka oznaczałoby, że ten musiałby mieć do czynienia z dużym wyzwaniem, skoro posunąłby się do czegoś takiego. Czyli - w pewnym sensie to byłby właśnie akt desperacji. Ale w sumie to chyba nie ma większego znaczenia. Nie wiem, gdzie napisałem, że nie jest wojownikiem (argumentowałem raczej na odwrót). Jeśli tak stwierdziłem, to znaczy, że popełniłem błąd. Ale - to chyba nie będzie tajemnicą, że Drenzok jeszcze do "Zjednoczenia" powróci, a i przy okazji planuję co nieco opowiedzieć o nim samym. Może więc na tym temat zakończę. Miałem na myśli, że kasta jest to grupa społeczna, o przynależności do której decyduje wyłącznie urodzenie (tj. nikt z zewnątrz nie może do niej dołączyć). Natomiast smoczy rycerze - w rzadkich przypadkach, ale mimo wszystko - pod pewnymi warunkami dopuszczają do siebie też kogoś spoza ich warstwy społecznej. To zresztą chcę jeszcze dokładniej obmyślić. Myślę, że w połączeniu z fanatyzmem, który ogólnie charakteryzował lud naga, to może być niezły punkt wyjściowy do jakiejś głębszej motywacji. Np. że najpierw załatwią smokowców, a potem, powiedzmy, będą planowali utworzyć imperium, podbijając też inne rasy. Ale nigdzie tego nie opisałem, więc proszę traktować to raczej jako luźną myśl niż kanon. Odnoszę wrażenie, że tym razem nie ja tutaj kombinuję. "Smoczy bogowie" byłoby frazą nieostrą znaczeniowo, bo oprócz tego, o czym wspomniałem, sugerowałaby, że chodzi o bogów przypominających smoki. W tym przypadku nie byłoby to błędem, ale za jej sprawą mogłoby chodzić równie dobrze o cały panteon bóstw wyznawanych przez smokowców. A Kalderan swoją modlitwą chciał oddać cześć tylko Teiresowi i Irrioni. Wiesz, dlaczego o to pytam? Bo tak naprawdę pytam o to też inne osoby, które do tego rozdziału doszły, i na tej podstawie chcę wysnuć wniosek, czy warto ten zabieg ciągnąć. Tu mam tak naprawdę skrajne opinie, bo: - jedna beta-czytelniczka powiedziała kategorycznie, że czas teraźniejszy mam wywalić (inna sprawa, że już nie czyta mojej powieści, i to też z innych powodów); - inny stwierdził, że ten zabieg mu nie przeszkadza, a nawet stanowi pewnego rodzaju odświeżenie językowej; - jeszcze inny oznajmił, że dla niego zmiana czasu stanowi wręcz walor. Jeśli o mnie chodzi, to absolutnie nie mam nic przeciwko takim zabiegom, a i w tym konkretnym przypadku wydawało mi się, że zmiana czasu na teraźniejszy może stworzyć wrażenie inności (wszak dotyczy to snu!). Nie zawaham się jednak tego ujednolicić, jeśli okaże się, że większości czytelników ten zabieg będzie tylko przeszkadzał w odbiorze. BTW, jeśli Cię to pocieszy, to pierwotnie fragmenty z Idrinusem też były pisane w czasie teraźniejszym. Zmieniłem to jednak, ponieważ tam rzeczywiście nie ma dla tego zabiegu uzasadnienia. Yyy - ale czy z treści rozdziału drugiego (tj. tego, że Kalderan wparował do domu Einusa i zapytał o wskrzeszenie jego pobratymców) nie wynika, co Antreri mogła smoczemu rycerzowi szepnąć? Czy mi się wydaje? Swoją drogą, powoli zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że tak zamęczam swoją polemiką... A praca magisterska i powieść same się nie napiszą.
  2. Z własnego doświadczenia wiem, że pośpiech w takich sprawach jak pisanie prozy jest wybitnie niewskazany. Czyli jeśli wyjdzie tak, że ciąg dalszy "Wilczego stada" wrzucisz dopiero po powrocie z wyjazdu, to nic złego się nie stanie. Nie widzę niczego sztucznego ani przekombinowanego we frazie, która 1) jest poprawna, 2) pasuje do postaci, 3) wyraża to, co chciałem powiedzieć. Heh, zawsze zapominam o takich szczegółach. Dorzucę odpowiednią reakcję, gdy będę poprawiał ten rozdział. Nadal nie przekonałeś mnie ani trochę. Przede wszystkim praktycznie od momentu, gdy Kalderan pierwszy raz przemówił, przedstawiałem go jako "sir Galahada z ogonem i skrzydłami" (mniej więcej tak jeden z beta-czytelników "Zjednoczenia" określił naszego smoczego rycerza). To z kolei wiąże się z nakreśleniem go m.in. poprzez odpowiedni styl wypowiedzi. I powiem to szczerze - w tym wypadku nie obchodzi mnie, że narracja tudzież kwestie innych postaci brzmią inaczej. Nie widzę też niekonsekwencji w tym, że nie wprowadzam anachronizmów do dosłownie każdego zdania wypowiedzianego przez Kalderana. Znaczy - mógłbym zacząć to robić, ale dopiero to byłoby dla czytelników nie do strawienia. Uznałem to po prostu za wątek rozwijający w pewnym stopniu zarówno postać (tzn. dowiadujemy się o Kalderanie czegoś więcej, i to jest tutaj pokazane, nie opisane), jak i jej relacje z Einusem. Nie mówiąc o tym, że jak dla mnie jest to logiczna konsekwencja tego, co wydarzyło się w "Przyjacielu". Nie pamiętam, czy to było w wersji, którą czytałeś, czy dodałem to dopiero później, ale smoczy rycerz przyznał się tam, że kiedyś umiał czytać. To jest odniesienie do kwestii Einusa, gdzie uczony zauważył, że Kalderan pomylił ze sobą terminy "Drakh'kirena" i "smokowcy". Owszem, wiem, że wybuch smoczego rycerza w tej sprawie jest wzięty zupełnie "od czapy" - ale właśnie o to chodzi. U introwertyków bowiem - generalizując - normalne jest, że wracają do kwestii, która wprawdzie padła w trakcie rozmowy, ale potem przepadła (bo np. rozmówcy płynnie przeszli do innego tematu). Tym bardziej naturalne wydaje mi się to u kogoś, kto ze względu na przynajmniej kilka lat samotności jest kompletnie na bakier z zachowaniem przyjętych norm społecznych. Powyższe wnioski rzeczywiście mogą być wysunięte zbyt daleko, co nie znaczy, że to nie jest interesujące zagadnienie. Rzeczywiście bowiem nie przedstawiam sił wyższych jako niepojęty byt abstrakcyjny, ale jako coś, co jak gdyby stanowi część tego świata. Einus natomiast mówi, że nie może się sprzeciwić boskiej woli, ponieważ on i inni magowie, z którymi się koleguje, obrali sobie za cel zachowanie pamięci o smoczych rycerzach, a więc i o wyznawanej przez nich religii. Przyznam się jednak szczerze, że tu jeszcze nie przemyślałem konsekwencji zachowania typu: "A jeśli to po prostu oleję, to co?". Jeżeli takie są Twoje odczucia wobec Kalderana, oznacza to, że... wyszło mi lepiej, niż sądziłem. Doskonale bowiem zdaję sobie sprawę, że smoczy rycerz po prostu nie działa zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Nie wiem, czy tak nagle - nawet w swoim obecnym domostwie, jeszcze przed wiadomym snem, frustrował się tą sytuacją (poprzedni rozdział...). Powiem też, że zarówno sen Kalderana, jak i pojawiająca się nagle wskazówka od bóstw, gdzie smokowiec powinien rozpocząć poszukiwania, zostały tutaj wrzucone w pełni "on purpose". Dlatego cieszę się, że chcesz czytać tę powieść dalej. Akurat czytałem tę dyskusję, o której wspomniałeś (a co, twórczość ReptileCynrika też sobie czasem przeglądam). A tak w oderwaniu od "Zjednoczenia" - planuję napisać pewnego razu powieść, której akcja dzieje się akurat w Iklestrii, i to jeszcze przed wyniszczającą dla niej wojną. Coś tam bowiem już wymyśliłem na potrzeby tego królestwa i szkoda by było, gdyby reprezentowany przezeń potencjał się zmarnował. Pewnie więc prędzej czy później się takiej opowieści doczekasz. EDIT: Od jakiegoś czasu zastanawia mnie jedno: skoro śledzisz wszystko, co piszę, dlaczego nie zasubskrybujesz mojego bloga? Jestem pewien, że w ten sposób byłoby Ci wygodniej.
  3. Na blogach panuje nieco większa tolerancja w tym zakresie niż ogólnie na forum, tzn. można używać wulgaryzmów, o ile nie stanowią głównej treści wpisu. I trzeba też pamiętać, że w skrypcie działa automatyczna cenzura. Ja w kawałkach mojej twórczości prozatorskiej, które tu wrzucam, wszelkie mocniejsze wulgaryzmy po prostu częściowo gwiazdkuję.
  4. Nie każdy. Np. polski fandom fantastyki trzyma się dobrze i jakoś nie słyszałem o żadnych szkodliwych działaniach z jego strony.
  5. Bo tak to jest, kiedy leży się chorym w łóżku, a nad magisterką pracować się nie chce? Ale następny rozdział jest, i to na szczęście wcześniej, niż z początku zapowiadałem. Tym razem muszę powiedzieć, że z niego jestem bardziej zadowolony niż z poprzednich. A propos rozdziałów poprzednich ? oprócz bloga zewnętrznego i FA zamieściłem je też m.in. w forum Weryfikatorium, gdzie otrzymałem opinie na ich temat. Zarówno tutejsze, jak i tamtejsze komentarze uświadomiły mi, że wspomniane fragmenty wymagają solidnej poprawy. I zamierzam się za to zabrać. Gdy tylko coś z tego wyjdzie (mimo wszystko mam na razie rzeczy bardziej zobowiązujące?), dam znać. Od teraz postaram się utrzymywać tempo jednego rozdziału miesięcznie, w związku z czym rozdział trzeci powinien pojawić się pod koniec lutego. Powinien. Miłej lektury! * * * II Einus przeglądał notatki, które sporządził na dalekim kontynencie. Wrócił dosłownie dzień wcześniej, a nie mógł nadziwić się, ile nowego zobaczył. Kitsune okazali się bardzo gościnni, pokazując uczonemu wiele ze swojej kultury: ogrody, broń, domy, świątynie. Mag nawet otrzymał kilka sadzonek runianki ? rośliny z ciemnozielonymi, ząbkowanymi liśćmi oraz różowymi bądź białymi kwiatami. ?Bardzo sympatyczne społeczeństwo z nich? ? pomyślał. ?A runiankę na pewno posadzę. Jeśli naprawdę jest w stanie wytrzymać zimę, będzie ładną ozdobą mojego podwórka?. O, tak, przydałoby mu się coś takiego. Zbudowany z polnych kamieni dom, na tyłach którego pyszniła się trzypiętrowa wieża ? klasyczne mieszkanie dla maga, jakim był Einus. Uczony nie narzekał, wręcz przeciwnie. Wiedział jednak, że wypadałoby urozmaicić ten obraz. ?Szkoda, że nie poprosiłem o więcej takich kwiatów? ? pomyślał uczony. ?Może warto by w ogóle się nimi zainteresować? Kwiatami w ogóle? Ale to raczej po jesieni. I zimie. Choć? dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat nie zaszkodzi. Trzeba być jakoś przygotowanym??. Nagle Einus usłyszał, jak drzwi otwierają się gwałtownie. Wstał jak na komendę. Zaraz jednak uspokoił się i zaczął schodzić na parter, mamrocząc pod nosem: ? Tyle mówiłem. Tyle mówiłem! Nie przeszkadzać mi, kiedy pracuję! Dlaczego to do nikogo nie dociera? Jeszcze żeby chociaż zapukał, ale nie! Jak temu chamowi coś powiem, to się nie pozbiera, słowo daję? Wtedy Einus dostrzegł w środku Kalderana. Złagodniał momentalnie. ? Muszę z tobą pomówić, Einusie ? rzekł smoczy rycerz. Uczony był zaciekawiony. Odkąd się poznali, smokowiec zawitał u jego progu już kilka razy, lecz nigdy nie zaczynał mówić pierwszy. Nie okazywał też większych emocji; być może umiejętnie je ukrywał. Wyraźnie starał się robić to również tym razem, ale Einus widział, że półsmok wygląda na strapionego. ? Rozumiem, że to poważna sprawa ? odparł mag. ? Usiądź, bez pośpiechu. Kalderan leniwie objął wzrokiem staromodne krzesło, które po chwili zajął. Zamyślony patrzył na drewniany, podniszczony stół; westchnął głęboko. ?Wygląda nieszczęśliwie? ? pomyślał Einus. ?Co się stało??. ? Chcesz może coś do jedzenia, picia? Smokowiec nie oderwał wzroku od mebla. Delikatnie pokręcił głową. ? Więc to naprawdę musi być coś poważnego ? stwierdził uczony, po czym usiadł naprzeciwko gościa. ? Powiedz mi w takim razie, co się urodziło. Półsmok, nieponaglany przez Einusa, układał przez chwilę myśli. ? Miałem sen. ? Sen! A cóż w nim takiego? Kolejny moment milczenia, żeby Kalderan mógł wszystko zebrać. ? Spotkałem? smokowca. Kirenę. Mówiła o Drakh?kirenach? ? Półsmok pokręcił głową. ? Smokowcach. Mówiła, iż mogę ich odnaleźć. Dała mi trop, wskazówkę, która prowadzi do ciebie, Einusie. ? No cóż ? rzekł mag, wykorzystując następną pauzę. ? To? intrygujące. A na czym polega ten trop? Kalderan delikatnie drapał stół. Przestał, kiedy znalazł słowa, by kontynuować: ? Należysz do magów, którzy poświęcają życie zachowaniu pamięci o mej rasie. Przeto na pewno dywagowaliście nad tym, co by było, gdyby smokowcy ożyli. I znacie odpowiednie zaklęcia, dzięki którym tak by się stało. ? Smoczy rycerz zbliżył twarz do Einusa. ? Kiedy miesiąc temu wyrwałeś mnie z objęć śmierci, mówiłeś, że chciałbyś tego. Chciałbyś, aby mój lud się odrodził. Dlaczego więc go nie wskrzesicie? ? Kalderanie? ? To było jedyne słowo, które uczony zdołał z siebie wyrzucić, usłyszawszy przemowę smokowca. Dopiero po chwili zdobył się na dalszą odpowiedź: ? Wymagasz ode mnie czegoś, co jest? znacznie bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Zaczekaj chwilę, coś ci pokażę. Einus podszedł do regału i przez moment w nim szperał. Wybrał dwie twardo oprawione książki: ?Moje doświadczenia magiczne? Rikadesha z klanu Isek oraz ?O różnych dziwnych przypadkach z magyą związanych? Martena Horsona. Obie położył na stole. ? Zwróciło moją uwagę, że pomyliłeś terminy ?Drakh?kirena? i ?smokowcy?. Na którymś spotkaniu ustaliliśmy, że jeśli tak będzie ci wygodniej, możemy rozmawiać po iklestryjsku. Jeżeli więc nie masz nic przeciwko, to się na ten język przesiądę. ? Uczony usiadł z powrotem. ? Weź do ręki Rikadesha i znajdź rozdział o zaklęciu wskrzeszenia. Kalderan zaczął wertować książkę, aż natknął się na rozdział zatytułowany: ?Moje doświadczenia z zaklęciem wskrzeszenia?. Na pierwszej stronie narysowana była mało szczegółowa rycina z martwym smokowcem. ? Znalazłeś? Przeczytaj na głos, co tam jest napisane ? polecił Einus. Smoczy rycerz mówił, że w czasach Iklestrii nauczył się czytać, lecz przez lata tułaczki zapomniał, jak to się robi. Już niemal od początku ich znajomości mag poczuł się zobowiązany, by oswoić go z tą umiejętnością na nowo. Kalderan przystał na propozycję, choć nie bez oporów. Smokowiec zaczął czytać: ? My, smoczy ludzie? wierzymy, że magią można dokonać wszystkiego. Dlaczegóż by więc nie sprawdzić tego, co nurtowało naszych cz? czarodziei od wielu pokoleń, czyli ożywienia zmarłego? Jednak moje badania nie mają nic wspyl? wspl? ? Wspólnego ? poprawił Einus. ? ?wspólnego z nekromancją. W tym rozdziale opiszę swoje? ? Przepraszam, że ci przerwę ? odezwał się uczony. ? Dalej jest napisane, że Rikadesh opracował to zaklęcie i przyniesiono mu zwłoki do testu. Przejdź trzy strony dalej i czytaj od pierwszego akapitu, który się tam zaczyna. Smoczy rycerz posłusznie przeszedł dalej. ? Wpis trzeci. Wygląda na to, że moje zaklęcie udało się: ten oto młodzieniec oż? ożył. Mówi i myśli jak smoczy człowiek, jeno miewa bóle, jak to ktoś, kto leżał zszt? zesztyw-tyw? ? Zesztywniały? ? Zesztywniały. Jak to ktoś, kto leżał zesztywniały przez dłuższy czas. Ale czuję się skrajnie wyczerpany, muszę odpocząć. ? Wpis czwarty ? Kalderan czytał dalej. ? Niedługo po rzuceniu zaklęcia zacząłem czuć odryńtwienie? ? Odrętwienie. ? ?odrętwienie, które nie zniknęło aż do tej pory. Jakby tego było mało, nie mogę nawet wstać, a co czas jakiś chwyta mnie przejmujący ból. Czyżby to bogowie pokarali mnie za sprzeciwienie się ich planom? Ale przecież to jest irrrrr? irracjonalne. Zwróciłem pisklakowi życie? ? Wystarczy ? przerwał Einus. ? Dość powiedzieć, że o ile Rikadesh wrócił do zdrowia po dwóch miesiącach, choć nie odzyskał nigdy pełnej sprawności, o tyle obiekt do testów znowu zmarł tydzień później. A teraz pozwól, że ja ci coś przeczytam. ? Uczony ujął w dłoń książkę Martena Horsona, którą zaczął wertować. ? Mam. To jest po penhalcku, więc uważaj. ?Co możemy powiedzieć o wskrzeszaniu istot zmarłych??. To jest tytuł rozdziału. ?Możemy jeno powiedzieć, że niczym to nie jest, jak tylko żartem z natury, wynikającym z arogancji przeświadczeniem, iż istota rozumna może być wyżej niż bogowie. Wieleśmy widzieli w pielgrzymkach, jak magowie głowili się nad tą zagadką. A ci, którzy się nagłowili i użyli tego plugawego czaru, z czasem sami umierali w męczarniach. Nie mogliśmy im w żaden sposób pomóc, i dobrze; oto kara dla tych, którzy sprzeciwiają się planom sporządzonym na samym początku istnienia?. Einus położył książki Horsona i Rikadesha jedna na drugiej. ? Rikadesh był czarodziejem, a jak dobrze wiesz, twoja rasa miała jednych z najpotężniejszych magów na świecie ? rzekł uczony. ? Na drugim krańcu mamy społeczność mniej uzdolnioną magicznie, na dodatek opis ten wyszedł z pióra kapłana, nie czarodzieja. Dobrałem takie zestawienie nie bez powodu. Chciałem pokazać, dlaczego twój pomysł jest niemożliwy do zrealizowania. Kalderan spojrzał na Einusa, jakby domyślał się, o co chodzi. Wyraźnie jednak oczekiwał jeszcze wyjaśnień. ? Rikadesh miał duże problemy z tym zaklęciem, choć był potężnym magiem ? ciągnął uczony. ? Wprawdzie przeżył je, ale okazało się, że jako jeden z niewielu. Pewnie tu sobie pomyślisz: ?Ale tu nie chodzi o nic innego, tylko o przywrócenie organizmowi funkcji życiowych!?. A może ja bym tak pomyślał, nieważne. W każdym razie miałbym wtedy część racji. Tyle że w tekstach masz też wyjaśniony powód, dla którego nie jest to takie proste, a nazywa się bogowie. A ty akurat powinieneś wiedzieć, że są to siły, z którymi nie można igrać. ? Weź jeszcze pod uwagę, Kalderanie, że nie mówimy tutaj o pojedynczych trupach, ale o dużej społeczności. Aby wskrzesić ją całą, trzeba by zebrać wszystkich magów na świecie i pewnie okazałoby się, że to nadal za mało. W dodatku ci magowie musieliby zgodzić się na ewentualne poświęcenie życia, i to w sprawie, na której zyskaliby niewiele. Albo wcale. Smoczy rycerz powoli trawił te słowa, delikatnie kręcił głową. ?Szkoda mi go, bardzo szkoda? ? pomyślał Einus. ?Ale co innego mogłem zrobić??. ? Rozumiem ? rzekł w końcu Kalderan, po czym wstał, sposobiąc się do wyjścia. ? Gdzie idziesz? Półsmok rzucił tylko: ? Wyruszam na poszukiwania. ? Czego chcesz szu? ? Uczony nagle zrozumiał, aż wstał z krzesła. ? Tylko mi nie mów, że? Powiedziałem przecież, że nikt ci nikogo nie wskrzesi! ? Swych pobratymców ? sprecyzował Kalderan, stojąc u progu. ? Nie czarodziei. ? I gdzie chcesz się za to zabrać? Nagle smokowiec odwrócił głowę w stronę Einusa. Patrzył nań zniecierpliwiony. ? Zadałem ci pytanie, gadzie ? syknął uczony. ? Gdzie chcesz się za to zabrać? Masz jakieś poszlaki, cokolwiek? ? Bogowie wskażą mi drogę ? odparł smoczy rycerz. ? Bogowie to ci wskażą, jak zdechniesz! ? Kalderan znów skierował się w stronę wyjścia. ? Ja z tobą nie skończyłem! Nigdzie nie lecisz! ? Zatem co mam zrobić?! ? ryknął nagle półsmok. Tak to zaskoczyło Einusa, że nie wiedział, jak zareagować. ? Kalderanie ? rzekł po chwili. ? Rozumiem, co tobą targa. Pewnie na twoim miejscu? zachowywałbym się tak samo. Ale zrozum, że jeśli zapuścisz się na nieznane ci tereny bez żadnego pomysłu, od czego zacząć, możesz spotkać tylko śmierć. ? Nie, Einusie ? odparł Kalderan, namyśliwszy się. ? Nie rozumiesz, co mną targa. Nie masz prawa rozumieć. ? W porządku, masz rację. Wszak jesteśmy w zupełnie innych położeniach. Ale spróbuj mnie zrozumieć, jesteś ostatnim przedstawicielem swojej rasy, a przynajmniej jedynym, o którym wiem. Takie życie jest cenne jak żadne inne i nie możesz szafować nim ot tak. Smokowiec westchnął głęboko. ? Przeto tym tylko jestem? Mam dla ciebie wartość jeno jako ostatni smoczy człowiek? ? Dobrze wiesz, że nie to miałem na myśli! Bardzo cię szanuję, Kalderanie, i dlatego nalegam, żebyś został na posterunku i pozwolił nam rozpatrzyć tę sprawę. Smoczy rycerz spojrzał na uczonego pytająco. ? Ech, widać, że trudno kojarzysz fakty. Mówię o magach zajmujących się zachowaniem pamięci o dorobku Iklestrii. Kalderan spojrzał na Einusa z zaciekawieniem. ? Właściwie to jest coś, o czym mogę ci opowiedzieć ? ciągnął uczony. ? O ile oczywiście zechcesz znowu usiąść. Po co mamy tu stać? Smoczy rycerz przystał na propozycję. Mag położył łokcie na stole i splótł ze sobą palce, a półsmok siedział, wpatrując się skupiony w rozmówcę. ? Kiedyś do naszego zrzeszenia należał niejaki Renard ? zaczął Einus. ? Miał bardzo? specyficzne poglądy. Twierdził bowiem, że smoczy ludzie wcale nie wyginęli, a konkretniej uszły z życiem niedobitki, które z dala od czyichkolwiek oczu zaczęły budować na nowo swój kraj. Ale ów Renard nie miał żadnych dowodów na tę tezę, więc wszyscy, w tym ? no cóż ? ja, uznaliśmy to za absurd. Postanowił więc odejść i od tego czasu słuch po nim zaginął. ? Ostatnio zacząłem się nad tą sprawą zastanawiać ? mówił dalej uczony. ? Naszym głównym argumentem przeciwko tezie Renarda było: ?Przecież gdyby ktoś się uchował i chciał odbudowywać Iklestrię, to byśmy o tym wiedzieli! To niedorzeczne, nic nie umknie naszej magii, co to w ogóle za pomysł??. I tak dalej, i tym podobne. I nagle przed sobą mam dowód, że jako magowie jesteśmy słabi. ? Czarodziej otworzył ramiona w stronę Kalderana. ? Po ucieczce z Iklestrii znalazłeś się pod wpływem zaklęcia, które sprawia, że nic ani nikt nie jest w stanie cię wykryć magicznie, nawet lud naga. Dość powiedzieć, że przez te kilka lat, kiedy to cały czas mieszkałeś sobie niedaleko mnie, nie miałem pojęcia, że w ogóle istniejesz. To może oznaczać tylko jedno: teza naszego kolegi wcale nie była tak absurdalna, jak z początku myśleliśmy. ? Raz na pół roku spotykamy się, żeby omówić pewne sprawy, a nie dalej niż za trzy tygodnie będzie kolejne zebranie. I tu mam dla ciebie propozycję: chciałbym, żebyśmy udali się na nie wspólnie. Kalderan zmrużył oczy. ? Nie widzę w tobie entuzjazmu. Spodziewałem się tego, ale taką prośbę wysunąłem nie bez powodu. Na najbliższym zebraniu chcę przedstawić problem i zasugerować, abyśmy sprawdzili tezę Renarda. A łatwiej przekonam do tego kolegów, jeśli pokażę im żywego smoczego człowieka. Smoczego rycerza na dodatek. Sam więc widzisz, że opłaca to się nam obydwu. ? Dlatego chcę, żebyś na razie porzucił poszukiwania smoczych ludzi i pozwolił najpierw zadziałać tym, którzy mają do tego środki i wiedzę. Podejrzewam, że jako smoczy rycerz masz z magią tylko tyle wspólnego, ile naturalnie miał każdy z twojej rasy. I nie, nie namawiam cię, byś przestał o tym myśleć. Po prostu uważam, że nie wiesz, na co się porywasz. Półsmok wbił wzrok w stół, westchnął głęboko. Einus jednak zobaczył, że smokowiec dyszy, jakby ze wściekłości; chwila nieuwagi, a zapewne by wybuchł. ? Zatem wymagasz ode mnie dwóch sprzeczności ? rzekł powoli. ? Nie, Kalderanie ? odparł spokojnie uczony. ? To jest zupełnie? Nagle smoczy rycerz zerwał się z krzesła. Niebezpiecznie zbliżył twarz do maga, tak że człowiek z wrażenia omal nie spadł. Z paszczy wydobył się przeciągły warkot. ? Drażni mnie to, iż nazywacie mnie ?smokowcem?. Sam tego słowa używam, lecz jeno ze względu na szacunek dla cudzego języka. Jednakże wygląda to tak, jakbyście uważali, iż ktoś taki jak ja należy do podgatunku smoków. Jakbym był ich odpryskiem. To nieprawda, Einusie. Jestem potomkiem owych wielkich gadów, jako iż posiadam część ich potęgi. Jestem Drakh?kiren, Drakh?teire, co tłumaczycie jako ?smoczy człowiek?, ?smoczy rycerz?. ? Kalderan wyprostował się, spojrzał na wciąż zaskoczonego Einusa bez emocji. Mówił dalej, a z jego słów biły ból i tęsknota: ? To nie twój lud został wyniszczony, Einusie. Biada mi, iż muszę znosić tę niesprawiedliwość, pozwalać bogom i losowi pchać mnie tam, dokąd sobie zażyczą. Żądasz, abym cię zrozumiał, lecz co ze mną? Po tylu latach tułania się po świecie nareszcie odzyskałem nadzieję, wszystko dzięki kirenie ze snu, a ty chcesz mi to wszystko zabrać? To jest nie do przyjęcia? ? Moment, bo chyba czegoś nie zrozumiałem ? przerwał wzburzony uczony. ? Mówiłeś, że przyśniło ci się coś i dlatego tutaj przyleciałeś, zgoda. Ale to był jeden głupi sen. I co, i na nim chcesz to wszystko oprzeć? Znasz chociaż tę kirenę? ? Nie. Jednakowoż ów ?głupi? sen dał mi powód do czynu. Nie zniewolisz mnie, Einusie. Sam jestem sobie panem, a wyżej mnie są jeno Teires, Irrioni tudzież inni bogowie z panteonu mej rasy. Twoja oferta, aby zająć się tym wspólnie z innymi magami, jest hojna, acz wy też nie znacie sposobu na odnalezienie mych pobratymców. ? A myślisz, że po co się zbieramy? Żeby połechtać własne ego? Nie, żeby przedyskutować to i owo. Jeśli faktycznie smoczy ludzie odbudowują Iklestrię, spróbowalibyśmy różnych metod, aby ich znaleźć. Może wszyscy są pod wpływem tego samego zaklęcia co ty? Przestudiowałoby się ten czar i wykorzystałoby do tego, żeby co niektórych z twojego ludu wykryć. To już jest jakieś wyjście! Daj nam po prostu czas, być może nawet nie będziesz musiał nic robić. Kalderan spojrzał na maga rozkojarzony. Głęboko nabrał powietrza do nozdrzy i wypuścił. ? Nie mogę czekać, Einusie. Jeżeli chcę uzyskać owoce, muszę zadziałać samodzielnie. ? Smoczy rycerz wstał. ? Dziękuję, iż poświęciłeś mi czas. ? Jasny gwint? ? mruknął uczony, który też się podniósł. ? Gabriel jednak miał rację: na ciebie to czasami naprawdę nie ma rady. Niech będzie! Umywam ręce! Leć sobie, jak tak bardzo chcesz! Niech bogowie mają cię w swojej opiece! A czekaj, czekaj? ? Mag powoli usiadł z powrotem. ? Mówiłem o bogach? Zaraz, moment? Mam pomysł, jak to rozwiążemy. ? Wskazał klapę w podłodze, znajdującą się niedaleko stołu. ? Zejdziemy do piwnicy i przywołam ołtarz Teiresa i Irrioni. Porozmawiasz z nimi. Jeśli powiedzą, że twoja droga jest słuszna, to niechaj wiatry ci sprzyjają, bo nie mogę sprzeciwić się boskiej woli. ? Wiem, co uczynić, Einusie ? odparł smokowiec. ? Do cholery, proponuję ci to, bo właśnie nie wiesz, co uczynić! Nie masz żadnego planu, nic! Potrzebujesz przynajmniej wskazówek. A czego ja nie umiem powiedzieć, to Teires i Irrioni doradzą spokojnie. Półsmok zdawał się zastanawiać przez chwilę, aż otworzył klapę. Obaj z Einusem zeszli do piwnicy. W ręce uczonego zapulsowała szkarłatna kula energii, od której pełna probówek i butelek piwnica zatrzęsła się. Z podłogi na samym końcu pomieszczeniu wychynął ołtarz ? niewielki, marmurowy słup zwieńczony głową smoka z otwartą paszczą. Kiedy magowi oraz smokowcowi ukazał się w całości, wstrząsy ustały. ? Miłej rozmowy ? rzekł Einus bez emocji, po czym opuścił piwnicę. Kalderan uklęknął przed ołtarzem na jednej nodze i oparł miecz o podłogę czubkiem ostrza. Wymówił inkantację: ? Wznosimy nasze miecze ku waszej potędze i majestatowi. Wiernie służymy, dzięki składamy, uniżenie wielbimy. Przeto, chocieśmy niegodni, pokornie prosimy, byście ukazali nam się, stanowili dla nas oparcie, wysłuchali wątpliwości naszych serc i umysłów. Usłyszcie! Dajcie słowo! Niech stanie się wasza wola. Dopiero po chwili smoczy rycerz usłyszał w głowie Teiresa, boga honoru: ? Słyszymy twe wołanie, śmiertelniku. Wiemy, z czym przychodzisz. Smokowiec milczał. Zamierzał najpierw poprosić o poradę, lecz przypomniał sobie, że bogowie widzą jego poczynania. ? Panie? Einus nie ma racji ? usprawiedliwiał się. ? Nie mogę czekać. Wszelako potrzebuję wskazówek, od czego mam zacząć poszukiwania. ? Wiernie nam służysz, więc i otrzymasz radę ? odrzekła Irrioni, bogini sprawiedliwości. ? Czy wiesz, gdzie znajdują się Burzowe Góry? Półsmok próbował sobie przypomnieć, aż odpowiedział: ? Nie wiem, do którego miejsca sięgnąć pamięcią. ? Burzowe Góry znane są z tego, iż w zamierzchłych czasach wykluło się tam jedno z plemion ptaków gromu ? wyjaśniła bogini. ? Tam po same niebo wznoszą się słupy skalne. W jaskini wewnątrz jednego z nich mieszka ktoś, kto wskaże ci drogę. Burzowe Góry. Więc tak się nazywały. ? Kimże jest ten osobnik? Czy dowiem się odeń, gdzie mogę odnaleźć swych pobratymców? ? spytał smokowiec. ? Poznasz go, gdy dotrzesz na miejsce ? odparł Teires. ? Od niego będzie zależeć, czy znajdziesz to, czego szukasz. ? Zatem udam się tam. Dziękuję po wielokroć za waszą pomoc. ? To nagroda za twą posługę ? rzekła Irrioni. ? Na tym polega sprawiedliwość, Kalderanie. Trans przeminął. Półsmok pomodlił się, po czym wyszedł z mieszanymi uczuciami, zwłaszcza wobec tego, jak bogowie rozumieją sprawiedliwość. Kiedy Kalderan zszedł do piwnicy, Einus poszedł do kuchni zaparzyć sobie herbatę, byle tylko zająć czymś myśli. Cały czas jednak miał w głowie sprawę smoczego rycerza. Co musiał zrobić, żeby namówić go, by został? Z przyjemnością nawet powyrywałby sobie wszystkie stojące rude włosy i przestałby tak często zmieniać obiekt zainteresowania. Nadal bowiem nie mógł pozbyć się wrażenia, że smokowiec popełnia ogromny błąd. Myśli samobójcze, nostalgia? Uczony nie umiał stwierdzić, dlaczego smokowcowi nagle zaczęło tak zależeć na tym, aby odszukać pobratymców. Z drugiej strony smoczy rycerz zawsze chodził własnymi ścieżkami. Raz uczony zaproponował, by półsmok zamieszkał u niego, ale ten odmówił. ?Nie chciałbym nikomu nic zawdzięczać? ? tłumaczył się. Potem nie wracali do tematu. Lecz w jednym Kalderan miał rację: Einus nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji. Czy więc uczony mógł go osądzać? Herbata gotowa. Einus usiadł z powrotem na jednym ze staromodnych krzeseł, patrząc z namysłem na surowe ściany wyłożone polnymi kamieniami. Czekał tylko, aż smoczy rycerz skończy rozmowę z bogami. Długo to nie trwało. Klapa otworzyła się i wszedł smokowiec we własnej osobie. ? I co, Kalderanie? Co ci poradzili? Smokowiec pomachał delikatnie ogonem. To znaczyło, że się zastanawia. ? Muszę polecieć do Burzowych Gór ? rzekł w końcu. ? Mieszka tam ktoś, kto posiada wskazówki, dzięki którym odnajdę smoczych ludzi. ? A wiesz, gdzie to jest? Smoczy rycerz kiwnął głową. ? Już raz tam się udałem. Jednakowoż nikogo nie było mi dane spotkać. ? No, przynajmniej tyle, że już znasz te góry. O ile pamiętam, są jakieś dwadzieścia staj stąd, czyli dla twoich skrzydeł to niewiele. W ogóle to bogowie powiedzieli ci, kogo tam szukać? Kalderan pokręcił głową. ? Rozumiem? ? odrzekł Einus z namysłem. ? No dobrze. Kiedy chcesz wyruszyć? Smoczy rycerz namyślił się chwilę. ? Natychmiast. ? I poszedł w stronę wyjścia. ? Zaczekaj, Kalderanie ? powiedział Einus. ? Mam do ciebie prośbę. Smokowiec odwrócił się. ? Co by się nie stało, masz nie zdechnąć. Żeby to do ciebie, gadzie zakichany, dotarło. Kalderan kiwnął delikatnie głową. Wyszedł na zewnątrz, po czym opuścił dom człowieka na skrzydłach.
  6. Chodziło mi o to, że lekkie/ciężkie może być coś, co mało/dużo waży. Są puryści językowi, którzy się tego czepiają. A czy nie dawałem Ci swego czasu do rozumienia, że używać tautologii też trzeba umieć? =D Tymczasem ta kwestia dialogowa brzmi IMO dość nieporadnie i od razu nasuwa odpowiedź związaną z Sherlockiem czy innym Kapitanem Oczywistym. No ale - w tym wypadku może to był celowy zabieg. By pokazać, że Egon'thierowi zależy.
  7. Przepraszam, że przez tyle czasu nic nie pisałem, ale miałem bardziej zobowiązujące lektury. Tak sobie myślę, że Endoriil bardzo szybko pozbierał się po takiej stracie. Nie wiem nawet, czy nie za szybko, ale zdaję sobie sprawę, że okoliczności zmusiły go do tego, by się ogarnął. Ogólnie czytało się to dobrze, ale w trakcie lektury wychwyciłem dość duży błąd logiczny. Skoro Ri'Baadar tak dobrze gra w kości, tak że w zasadzie bez problemu wykupił się m.in. od karczmarza, to jak to możliwe, iż nie wykorzystał tego, aby wygrać od kogoś pieniądze i w związku z tym mieć z czego opłacić najemników? Pozwolisz, że przy czytaniu ograniczę się do tego, co zamieszczasz na tym forum. Nie z jakkolwiek pojmowanej złośliwości, ale dlatego, że ze względu na ilość wolnego czasu w zupełności wystarczy mi to, co jest. W związku z tym - czy planujesz zamieszczać coś jeszcze? Bo od miesiąca nie ma tu nowego kawałka, a i nie odpisałeś na mój komentarz do rozdziału drugiego.
  8. Hm, a na czym? Ja do fabuły nie mam zastrzeżeń, mogę jedynie czekać na ciąg dalszy. Tylko myślę, że wypadałoby spojrzeć na ten rozdział pod kątem redakcyjnym, bo oprócz błędów wyłapanych przez Kefkę zauważyłem ich jeszcze odrobinę, w tym literówki. Co to więc jest ciężka frustracja? Miało tu chyba być "...i osobistego dopilnowania...". Bo w obecnym kształcie zdanie jest niegramatyczne. Chyba czepiam się całkowicie, bo prawidłową wersją tej frazy jest "odnośnie do". Brzmi bardzo formalnie, ale do Auvelian może pasować. "Nie znajdował" chyba by jednak bardzo pasowało. Właśnie wyczytałem, że "znajdywać się" się używa, ale obecnie bardzo rzadko. Powtórzenie. Stopniem. Rozumiem, że próbujesz wczuć się w Auvelianina także pod kątem stosowanego słownictwa, ale odnoszę wrażenie, iż "irrelewantnych" zwyczajnie nie pasuje do stylistyki tekstu. Powtórzenie. Zaimka osobowego na dodatek. "Nie gadaj, Sherlocku".
  9. Dzięki za kolejną analizę, aczkolwiek nie byłbym sobą, gdybym znowu nie wdał się w polemikę. Od teraz jednak spróbuję się z nią nieco ograniczać, gdyż ostatnio mam stosunkowo mało czasu. Powód obsuwy rozumiem, chociaż po mojej PW spodziewałbym się przynajmniej szczątkowej informacji zwrotnej, bo tak to myślałem: "Nie ma czasu? Czy obraził się, bo jeden fragment zerżnąłem od samego siebie?". Muszę też powiedzieć, że przy okazji zamieściłem prolog i rozdział pierwszy "Zjednoczenia" także w kilku innych miejscach, w tym na forum Weryfikatorium. Z tamtejszych komentarzy wynika, że mam dużo, dużo do poprawienia (na pewno w prologu, bo ludziom najwyraźniej nie chciało już przedzierać się dalej; choć obecny rozdział też wymaga zmian). Ale wiem jedno: lepszego wyboru podjąć nie mogłem. Zasadniczo tak jak sam napisałeś (choć w innym kontekście): konsekwencja musi być. Zapewniam jednak, że co innego będzie stanowić główną treść powieści, więc do tej koncepcji nie będę często wracał. Na pewno to zmienię, bo przyznam się szczerze, że jeszcze przed Twoim komentarzem dotarło do mnie, iż ta scena nie ma najmniejszego sensu. Myślę, że to jednak dość trudne, gdy daną istotę (z innymi oczami, z paszczą itd.) widuje się pierwszy raz w życiu. I gdy wcale nie jest się zainteresowanym, aby taką istotę poznać bliżej. (Gabriel z wiadomego utworu nie miał z tym problemów...). Smoły. Złe porównanie? Dziabnął ręką. Aż się zastanowiłem, bo przy takim opisie założyłem, że czytelnik automatycznie przyjmie, iż chodzi o rękę. Bo to, żeby postać w prozie mówiła własnym językiem, jest najwyraźniej nie do pomyślenia... Kiedyś wyczytałem, że autor, pisząc kwestie mówione postaci z wymyślonego świata, przytacza w prozie jedynie tłumaczenia tychże kwestii na język zrozumiały dla odbiorcy. A ja - także jako aspirujący tłumacz - nie mam na ogół nic przeciwko adaptacji kulturowej. A tak na serio: prawdę mówiąc, na razie nie mogę nic w tej kwestii wyrokować, ponieważ wciąż mam zbyt słabo obmyśloną kulturę smokowców. Niemniej jednak opisany przez Ciebie mechanizm znam i rzeczywiście trzeba będzie nieco uważać. Tylko dwa zastrzeżenia: - wulgaryzmy bardzo mi pasują do charakterystyki Drenzoka jako postaci; - zapożyczanie żywcem wyrażeń z języka danej rasy to może być dobry zabieg, ale nie pasuje mi on w sytuacji, gdy rozmawiają ze sobą przedstawiciele tej samej rasy albo przynajmniej użytkownicy tego samego języka. Z tego względu wymyśliłem, że będę stosował kalki językowe (nie wiem, czy w tym rozdziale jakkolwiek to widać). Rozstrzelony druk wydaje mi się archaiczny, szczerze mówiąc. Wiem, że wytłuszczenia normalnie się nie używa, ale uznałem, że właśnie ono najlepiej obrazuje kwestię, tj. akcentowanie wyrazów (po angielsku byłoby łatwiej, bo w tym języku występuje coś, co się nazywa bodajże "emphasis"...). IMO w tej sytuacji na jedno wychodzi. Poza tym, Drenzok ma akurat inną broń oddechową, ale ten szczegół pozwolę sobie zachować na ciąg dalszy. (Przepraszam, spoiler). Jeżeli Drenzok jest w walce w taki sposób szczególnie wyćwiczony, to ja nie widzę z tym problemu. BTW, smoczy rycerze to nie kasta. Podstawowe pytanie: czy przeczytałeś może poprawki do "Przyjaciela", tak jak Ci proponowałem kilkakrotnie? Powinieneś tam znaleźć odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Fraza "smoczy bogowie" sugerowałaby, że chodzi o bogów wyznawanych przez smoki, a to już rozmija się z tym, co chciałem powiedzieć. Mówisz o (ptero)daktylach? Nie widzę powodu, dla którego nie mógłbym umieścić ich u siebie, choć zdawałem sobie sprawę, że gdybym nazwał je "prawidłowo", to nikt by w ich obecność nie uwierzył... Mam niejasne przeczucie, że traktujesz to tak, jakbym robił Ci tym na złość. Bo pamiętam, że już ostro zwracałeś mi uwagę, kiedy jakąś frazę napisałem w niewłaściwym czasie. Swoją drogą, czy mam zatem rozumieć, że czas teraźniejszy w tym fragmencie raczej przeszkadza Ci w odbiorze? Powiedzmy, że zbieram dane wywiadowcze. ;] W zamierzeniu czytelnik miał z kontekstu się domyślić, co ten gest mógłby oznaczać. Skoro jednak jest problem z interpretacją, jeszcze się nad tym zastanowię. Dla mnie ten pomysł nie jest dziwny, gdyż - co mogę powiedzieć od razu - nie będzie to żadna tajemnica. Uznałem to po prostu za dobry punkt wyjściowy dla następnego rozdziału.
  10. Nie rozumiem zdania. Ogólnie jednak - podobało mi się.
  11. Pora trochę się obnażyć. Pisanie prozy bowiem jest głównym hobby, którym się zajmuję ? ale nie jedynym. Ogólnie bardzo lubię też słuchać polskiego dubbingu (serio, w tym segmencie istnieje wiele opracowań, które naprawdę mi się podobają). Lubię to do tego stopnia, że myślałem kiedyś, by pójść w kierunku aktorstwa ? głównie głosowego, oczywiście ? ale na szczęście pomysł ten zarzuciłem. Postanowiłem więc połączyć przyjemne z pożytecznym i pobawić się w dialogistę. Bo w przyszłości z chęcią bym przekuł wspomnianą zabawę w zawód. Ale gdzieś praktykować trzeba. Dlatego w pierwszym kwartale zeszłego roku poszukałem trochę na temat grup fandubbingowych, aż zakręciłem się wokół grupy Hoshi Akari. I tu wracamy do punktu wyjścia, czyli tytułu wpisu. ?How The Desolation of Smaug Should Have Ended? to jeden z projektów, w których brałem udział jako autor polskich dialogów. Obejrzyjcie, proszę, i powiedzcie, jak wyszło. (Przepraszam, że wrzucam to w formie linka, a nie filmiku, ale w tej drugiej jakimś cudem nie chce mi działać ? w miejscu filmiku pokazuje się tylko biały ekran. Wie ktoś, co mogłoby być przyczyną problemu?). Aneks: Powyższy problem nieaktualny, za co serdecznie dziękuję 849. Poniżej filmik:
  12. To nie musi być szczegółowa analiza, zdaję sobie sprawę, że możesz mieć coś ważniejszego/ciekawszego do roboty. Dla mnie liczy się każda rozsądna opinia.
  13. Wiele z opisanych sytuacji jestem w stanie przełożyć na język opowieści, zatem uważam ten wpis za przydatny. Zastanawia mnie tylko końcówka wpisu z bloga zewnętrznego, że został on opublikowany przez automat. Tzn. przygotowałeś go sobie jakoś wcześniej? Bo próbuję wyobrazić sobie sytuację.
  14. Dzięki za życzenia i zainteresowanie. Hm, skoro więc czytasz to, co piszę, czy mógłbym liczyć na merytoryczny komentarz z Twojej strony? Bo jeśli moja proza się podoba, to bardzo się cieszę, ale dla mnie wszelkie opinie będą bardzo pomocne. ;]
  15. Idziemy za ciosem, czyli ? następny rozdział. I jednocześnie pierwszy, w którym opisana została ?właściwa? akcja, z głównym bohaterem, którego być może niektórzy jeszcze pamiętają. Powiem wprost: jestem średnio zadowolony z tego fragmentu. Nie dość, że beta-czytelnicy zgłaszali, iż nie czytało im się go aż tak dobrze (w najlepszym razie), to jeszcze sam podczas lektury czułem opór. Mam nadzieję, że ostatnimi poprawkami udało mi się to załagodzić, ale to już Wy ocenicie. Czytelnicy pamiętający ?Dzicz? doznają przy tym rozdziale silnego uczucia deja vu. Ale tylko w pierwszym fragmencie i niektórych momentach drugiego. Wesołych świąt, szczęśliwego nowego roku i miłej lektury! (Jeszcze raz zachęcam do aktywnego śledzenia bloga ?Eskapizm stosowany?. Jeśli ktoś chce go subskrybować, proszę o kontakt). * * * I Dzień wcześniej Szukając na nowo własnego miejsca w świecie, smoczy rycerz Kalderan postanowił poświęcić się zwalczaniu zła. W praktyce sprowadzało się to do jednego: bronił ludzi przed bandytami oraz potworami. Życie stwarzało mu ku temu wiele okazji, ponieważ chętnie wylatywał z jaskini, aby nacieszyć oczy pięknymi krajobrazami. Tak było i tym razem. Rozbójnicy grozili kobiecie, która trzymała w rękach płaczące niemowlę. Wyprowadzili ją na łąkę niedaleko drzew, zapewne z dala od domu; Kalderan nie zauważył w okolicy żadnej budowli. Zbirów naliczył czterech. Jeden mówił coś do ofiary i zaczynał się do niej dobierać, reszta tylko stała, pewnie żeby uniemożliwić niewieście ucieczkę. Smokowiec natychmiast wkroczył. Bandyci, usłyszawszy odgłos skrzydeł, odwrócili się. Wtedy półsmok wbił miecz w czaszkę tego, który zwracał się do kobiety. Zbir osunął się bezwładnie, a smoczy rycerz wylądował, nie spuszczając wzroku z zaskoczonych ludzi. Niewiasta stała za jego plecami. Dziecko zawyło jeszcze głośniej. Kalderan doskonale pamiętał rady, których swego czasu udzielił mu przyjaciel. ? Nie obawiajcie się ? rzekł do ratowanych. Rozbójnicy otrząsnęli się z szoku. Wyjęli miecze i z okrzykami ruszyli na smokowca. Nawet pomimo tego, co widzieli, łudzili się, że mają szanse z wytrawnym, potężnie zbudowanym wojownikiem. Jacy naiwni. Zaatakowali półsmoka jednocześnie. Wszystkie ciosy, choć silne, Kalderan sparował. Bandyci cofnęli się, po czym jeden znów natarł. Nim pozostali zadziałali, smoczy rycerz przeorał mu klatkę piersiową. Zbir wypluł krew, zatoczył się, padł nieprzytomny. Smokowiec zaryczał triumfalnie. Rozbójnicy zadygotali ze strachu, aż z krzykiem uciekli w stronę lasu. Półsmok schował miecz za plecy. Przez chwilę był w swoim żywiole; omal nie zapomniał, dlaczego właściwie zaatakował bandytów. Odwrócił się w stronę kobiety, która wpatrywała się w smoczego rycerza z przestrachem. Dziecko nadal płakało. Niewiasta przysunęła je bliżej piersi, kiedy wyciągnął doń rękę. Pokręciła głową. Kalderan spoglądał ze współczuciem najpierw na niemowlę, potem na kobietę, dopóki nie zdał sobie sprawy, że to nie ma sensu. Z gadziej mimiki nie potrafili odczytywać emocji. Niewiasta powoli odsunęła się od smoczego rycerza, nie przestając na niego patrzeć. Półsmok nie podchodził. Czego by nie zrobił, ona i tak nie przekona się do kogoś, kto pochodzi z zupełnie innej rasy. Z czasem kobieta zaczęła uciekać, aż zniknęła Kalderanowi z oczu. Westchnął głęboko. Chciał już odejść, kiedy usłyszał ludzki pomruk. Człowiek, którego zranił w klatkę piersiową, niemrawo próbował wstać. Smokowiec rozłożył skrzydła; nie chciał zawracać sobie nim głowy. W tej samej chwili posłyszał smoczy ryk, dochodzący od strony lasu. Znieruchomiał. Szybko jednak się opanował i wyciągnął miecz. Usłyszał ludzkie krzyki przemieszane z gadzimi warknięciami. Ten drugi dźwięk znał zbyt dobrze ? to nie był smok. Zaraz zza drzew ukazało się oblicze niespodziewanego gościa, na którego Kalderan wciąż patrzył z rezerwą. Inny smokowiec. Drenzok. Jak smoczy rycerz należał do półsmoków czerwonych, tak nowo przybyły był czarnym. Jego łuski miały kolor smoły; jedynie brzuch, błony na skrzydłach oraz policzkach jawiły się jako ciemnożółte. Z potylicy wyrastały cztery krótkie rogi, zdecydowanie krótsze od tych dwóch, które miał Kalderan. Po grzbiecie biegła parada rzadkich kolców, przy wierzchu ogona coraz mniejszych, aż w połowie zanikały kompletnie. Był zupełnie nagi, nie nosił nawet prostych ozdób. Prezentował dzięki temu masywną sylwetkę, niczym nieustępującą tej, którą eksponowałby smoczy rycerz. Drenzok poszybował tuż nad ziemią i wylądował przed czerwonym smokowcem. Kalderan schował miecz, ale wciąż milczał. Czarny półsmok patrzył na niego z mieszaniną wściekłości, kpiny oraz politowania. ? Witaj. Kalderan. ? Nagle jego uwagę przykuł kirys łuskowy, który czerwony smokowiec nosił wraz z naramiennikami. ? Zmieniłeś zbroję? To do ciebie niepodobne. ? Czego chcesz? ? spytał Kalderan zniecierpliwiony. Drenzok prychnął z rozbawieniem. ? Pytasz, a wiesz. Ja wszystko widziałem. Ci? ludzie uciekali od ciebie, czy nie tak? ? Czarny półsmok wymówił ?ludzie? w obcym, ludzkim języku, nie szczędząc pogardy. Smoczy rycerz milczał. ? Nie masz mi nic do powiedzenia? ? syknął Drenzok. ? Ta kobieta od ciebie uciekła, mylę się? ? Zawiesił głos, ale Kalderan wciąż nie odpowiadał. ? Ile razy mam powtarzać? Daj sobie spokój, do cholery. Słychać było ludzki pomruk. Dopiero wtedy smokowcy przypomnieli sobie, że nadal leży tutaj człowiek, który próbuje wstać. Czarny bezceremonialnie wbił mu pazury w brzuch. Mężczyzna drgnął w konwulsjach, po czym padł na wieczność. ? Skoro już zabijasz, rób to porządnie ? odezwał się Drenzok. ? Tamtych też zarżnąłem, bo tobie nie starczyło odwagi. ? Chroniłem kobietę ? odparł Kalderan z emfazą. ? Co to zmienia? Myślisz, że rzucą takie życie, bo ktoś ich połaskotał? Zapomnij. Byłbyś już trupem, gdybyście zamienili się miejscami. Czyżbyś zapomniał, jak wtedy ludzie cię potraktowali? Ochroniłeś ich osadę, pamiętasz? Smoczy rycerz rozłożył skrzydła. ? Co, dalej wolisz narażać swoje niewarte splunięcia życie? ? ciągnął czarny smokowiec. ? Nic nie pojąłeś. Nic! Kalderan wzbił się w powietrze. ? Jam smoczym rycerzem, barbarzyńco. Zaszczyt to dla mnie. Nakłada na mnie powinności, z których nie mogę zrezygnować. ? Nie. ? Drenzok ruszył w ślad za czerwonym półsmokiem. ? To nie tak, że ty nie możesz. Ty po prostu nie chcesz. Nawet jak smoczy ludzie jeszcze żyli, uważałem tę waszą doktrynę za śmieszną. Myślałeś, żeby ją rzucić? Chociaż raz? K***wska ułuda, nic więcej. Smoczy rycerz z warknięciem wyciągnął miecz. ? Powiedz o smoczych rycerzach jeszcze słowo. Barbarzyńca zaśmiał się. ? Grozisz mi? ? Wyzywam cię. ? Ha! Przyjmuję. Wylądujmy, bo nie chce mi się wisieć w powietrzu. Tak uczynili. Drenzok założył ręce na piersi i przyglądał się smoczemu rycerzowi z kpiącym uśmiechem. Kalderana irytowało to zachowanie, a jednocześnie zastanawiało. Czy naprawdę pozwolił się czarnemu półsmokowi sprowokować? ? O ile pamiętam ? odezwał się tamten ? twój kodeks nakazuje ci walczyć honorowo. Widzisz u mnie broń? ? Nie doczekawszy się odpowiedzi, ciągnął: ? Nie widzisz. No to odłóż tę klingę. Smoczy rycerz nie miał już żadnych wątpliwości wobec tego, co chciał osiągnąć barbarzyńca. Z drugiej strony, owszem, musiał traktować przeciwnika honorowo, więc powinien się dostosować. Nawet do tak cynicznego, zarozumiałego pomiotu, jakim był Drenzok. Kalderan schował miecz, po czym odstawił go pod najbliższe drzewo. ? Będziemy walczyć bronią daną nam przez naturę ? rzekł, wróciwszy przed oponenta. ? I to ja rozumiem! ? pochwalił pobratymca czarny smokowiec. Nie przestawał się uśmiechać. ? A co ze zbroją? Ją też masz zdjąć. Tego było już za wiele. ? Smoczy rycerz nie może zdjąć zbroi ? wycedził Kalderan. Drenzok zaśmiał się gromko. ? Cholernie zabawne! Wymądrzacie się, że macie traktować przeciwnika z honorem, ale jak trzeba przez to zdjąć zbroję, ta zasada nie jest już ważna, w ogóle! Więc tak wygląda ta twoja świętość, Kalderan? Jak stek sprzecznych bzdur? Smoczy rycerz nie wytrzymał ? rzucił się z rykiem na barbarzyńcę. Czarny półsmok usunął się w bok. Chwycił pobratymca za rękę, wolną dłonią zadrapał mu policzek. Kalderan odwrócił się gwałtownie, tak że uwolnił się z uścisku Drenzoka. Atakował jak szalony. Przeciwnik z trudem unikał, kilka razy czerwony smokowiec go trafił. Barbarzyńca rozłożył skrzydła, odleciał kilka stóp do tyłu. Smoczy rycerz poszybował w jego stronę. Czarny półsmok uniknął ciosu. Chwycił Kalderana za ogon, wykorzystując to, że się nie zatrzymał. Omal nie poleciał wraz z nim, ale zaparł się mocniej stopami o ziemię. Czerwony smokowiec zorientował się, w czym rzecz, i zahamował, inaczej wkrótce uderzyłby głową o drzewo. Obaj się cofnęli. Kalderan próbował odzyskać rozsądek; wpadł w szał, który szczęśliwie nie skończył się dla niego niczym groźnym. Drenzok też pozwolił sobie na chwilę wytchnienia. Nagle czarny półsmok wzbił się w powietrze, zamierzał zapikować. Czerwony nie pozostawał dłużny. Jednak barbarzyńca nabrał wysokości szybciej, ruszył więc do ataku. Kalderan przyjął gardę, ale Drenzok uderzył tak gwałtownie, że z trudem utrzymał równowagę. Nim wyprowadził kontrę, czarny smokowiec już odleciał. Smoczy rycerz wzniósł się i zaczął krążyć wokół przeciwnika. Oczekiwał jego reakcji. W końcu obaj się starli. Uderzali pazurami, gryźli, nie odchodzili od siebie nawet na krok. Co rusz jeden bądź drugi tracił część wysokości, tylko po to, żeby ją odzyskać. Wszystko dopóki Drenzok nie chwycił ręki Kalderana, kiedy ten natarł ponownie. Czarny półsmok wbił szpony drugiej dłoni w wolne ramię smoczego rycerza, po czym, niby drapieżnik, przyczepił się pazurami u stóp do podudzi. Zaczął spychać go na dół. Choć nie bez problemu. Czerwony smokowiec starał się uwolnić, ruszał ręką, którą trzymał barbarzyńca. Ale to on miał przewagę. Drenzok w końcu przyszpilił Kalderana do ziemi. Rykiem dodał sobie animuszu. Szarpali się jeszcze przez chwilę. Smoczy rycerz próbował wywrócić czarnego smokowca, tak żeby mieć go nad sobą, ale nadaremnie. Barbarzyńca uwolnił rękę przeciwnika i drapnął w policzek. Czerwony półsmok warknął, ale przestał się stawiać. ? I co teraz? ? spytał poważnie Drenzok. Kalderan milczał. Nie chciał uznać zwycięstwa czarnego smokowca, ale co innego mógł zrobić? Barbarzyńca westchnął. ? Kalderan? Zacznij wreszcie myśleć. Żyjesz kodeksem, który po Iklestrii jest g***o wart? a jak wpadasz w szał, i tak o nim zapominasz. ? Jam smoczym rycerzem? ? syknął czerwony półsmok. ? Nie przeszkodzisz mi? Muszę pomagać? być wzorem? ? Wybij to sobie z głowy, do cholery! Smoczy rycerz spojrzał w niebo. A przynajmniej starał się, gdyż ciągle choć kątem oka widział tego bękarta. ? Chętnie bym cię zabił ? ciągnął Drenzok. ? Nawet broni oddechowej nie użyłem. Widzisz, jaki jesteś słaby? Jeszcze nadal karmisz się złudzeniami. Wiesz co? Naprawdę chciałbym cię zabić. Ale tego nie zrobię. Barbarzyńca uwolnił z ciała Kalderana wszystkie pazury. Wciąż jednak pochylał się, spoglądając mu w oczy. ? Musimy? ? zaczął smoczy rycerz. ? Musimy? współpracować? Smoczy ludzie odrodziliby się? Drenzok wybuchnął śmiechem. ? Dureń z ciebie, Kalderan. Co te urojenia z tobą zrobiły? Jak niby chcesz przywrócić Iklestrię? Smoczych ludzi? Wiesz w ogóle, co zrobić? Czerwony smokowiec namyślił się chwilę. Ostatecznie pokręcił głową. ? Otóż to. Nie wiesz. Tak jak ja zresztą. Jesteśmy ostatni, pogódź się z tym! A skoro tak bardzo chcesz żyć z innymi, poleć do jaszczurów. Cały czas starasz się o szacunek u rasy, której to nie obchodzi, a wyobraź sobie, że oni od razu powitają cię z honorami. Każdy smok ci to powie. Czarny półsmok wstał, a zaraz za nim smoczy rycerz. Barbarzyńca ani myślał mu pomóc. ? Będę żył po swojemu? ? wychrypiał Kalderan. Drenzok wydał pomruk dezaprobaty. ? Dosyć. Chcesz, żeby mówiono do ciebie jak do kamienia? Dobrze. ? Rozłożył skrzydła. ? Ale jak następnym razem wylądujesz na bagnie, to na mnie nie licz! Barbarzyńca wzbił się w powietrze. Wkrótce zniknął czerwonemu smokowcowi z oczu. Kiedy już Kalderan wrócił do jaskini w górskiej skale, zbliżał się zachód słońca. Teraz zapadała noc. Siedział, wpatrując się w ognisko. Płomienie zdawały się tańczyć nieprzerwanie w chaotycznym rytmie. Zawsze to jakaś rozrywka. Smoczy rycerz miał posępny humor, chociaż nie umiał stwierdzić, z jakiego powodu najbardziej. Przecież ochronił kobietę z dzieckiem. Tak jak poradził mu Gabriel, niedawno poznany płatnerz i przyjaciel ? rzekł słowa otuchy. Nie krzyczała, ale smokowiec widział wyraźnie, że uciekała ze strachu. Ze strachu przed nim. Czy to możliwe, aby ludzie naprawdę Kalderana nie szanowali, czego by nie zrobił? Bo zawsze widzieli go jako potwora, nie istotę rozumną? Półsmok pomyślał, iż mógł zostać przez Gabriela okłamany, lecz szybko to odegnał. Pomogli sobie nawzajem, do tego płatnerz regularnie sprawdzał zbroję smoczego rycerza, nie chcąc nic w zamian. Ale skoro człowiek nie działał w złych intencjach, co smokowiec zrobił nie tak? Drenzok znowu się pojawił, znowu śmiał obrażać to, co Kalderan uważał za święte. W trywialny sposób go sprowokował, a potem jeszcze upokorzył. Na dodatek wspomniał o tym felernym dniu! Czerwony smokowiec uratował wtedy osadę przed najazdem rozbójników, za co namiestnik króla ?odwdzięczył? się, zarządzając egzekucję. Wieśniacy, którzy już wcześniej lżyli smoczego rycerza, poparli decyzję jednogłośnie. Tego dnia też jego dawny kirys płytowy uległ zniszczeniu i trzeba było wymienić zbroję na inną. Aż dziw, że wtedy, gdy nie było już dla niego nadziei ? barbarzyńca uratował mu życie. A to nie jedyny taki przypadek. ?Gardzi mną, lecz jednocześnie chroni? ? pomyślał smoczy rycerz. ?Jaki ma w tym cel? Czyżbym był dla niego??. Nie wiedział, jak dokończyć. Zresztą nieważne. Liczył szczerze, że już nigdy Drenzoka nie spotka. Kalderanowi znów przyszła do głowy Iklestria. Skierował wzrok na wygrawerowany przy jednym z dwóch wyjść symbol ? gadzie oko przedzielone od góry mieczem. Znak smoczych rycerzy, głównej siły wojskowej królestwa; ?obserwowali? je i chronili przed najeźdźcami. Ludem naga chociażby. Wężokrwiści, mający zwierzęce głowy oraz ogon zamiast nóg, podstępem wkradli się do Iklestrii. Obarczyli kraj potężnymi zaklęciami, które sprawiały, że w smokowcach budziła się agresja ? emocja już bez tego silna jak w żadnej innej rasie. Rasa wojowników poczęła się wyniszczać, a Kalderan też brał w tym udział. Kochał swoje królestwo, jednak, niech poświadczą same smoki ? nie potrafił tego kontrolować. Gdy zaś magowie znieśli czar, było już za późno. Osłabieni smokowcy nie mogli stawić czoła ani naga, ani parszywym ludziom. Parszywym, gdyż bez mrugnięcia okiem złamali traktat o zawieszeniu broni i sprzymierzyli się z wężokrwistymi. A te gady miały jeden cel: wytępić wszystkich smoczych ludzi. Wszystkich, bez wyjątku. Cudem przetrwał tę rzeź. Obok Drenzoka był prawdopodobnie jedynym smokowcem, któremu udało się uciec, choć uczynił to wbrew własnej woli. Smoczy rycerz wstał i obejrzał symbol z bliska. Nie chciał uwierzyć, gdy dowiedział się, że jego tułaczka trwa już dwanaście lat. Nie wiedział jednak, ile z tego czasu mieszka w owej jaskini. Dawno do niej przywykł, a charakterystyczny zapach siarki nawet polubił. Teraz nie był głodny. Po powrocie zjadł mięso, które upolował na zapas. Nie mogło jednak umknąć jego uwadze, że pożywienie znalazł z trudem. Od dłuższego czasu stawało się to coraz bardziej uciążliwe. Prędzej czy później będzie musiał przenieść się gdzie indziej, choć ledwo potrafił przyjąć to do wiadomości. A potem wszystko od nowa. Dalej będzie trwał w tym śnie, w który zapadł podczas upadku Iklestrii. Dalej będzie przeżywał upokorzenia ze strony niewdzięcznych ludzi, dalej będzie robił wszystko, żeby chociaż przeżyć. Jakby był zwierzęciem, nie istotą rozumną. Kalderan z rykiem uderzył obok symbolu. Cierpliwie znosząc ból, wwiercał się pięścią w ścianę. ? Jak długo jeszcze przyjdzie mi to znosić? Nie, naga nigdy nie pokonali w tej wojnie smoczych ludzi. Jego pobratymcy wciąż żyją. To przeznaczenie nie pozwala smoczemu rycerzowi się z nimi zobaczyć. Wszystko przez nie. Smokowiec stawał się śpiący. Dobrze, może przynajmniej w nocy znajdzie ukojenie; choć pewnie jak zwykle los ześle mu koszmar. Wyciągnął miecz, uklęknął na jednej nodze, po czym zaczął odmawiać wezwanie do odkupienia. Przepraszał za wszelkie pokusy, które niesie ze sobą życie doczesne, oraz prosił smokorycerskich bogów o błogosławieństwo. Powołał się na kodeks, mający stanowić jego podporę moralną. Kalderan przemawiał jakby w transie, lecz nie dał ponieść się zapałowi. Nie był w stanie. Kiedy skończył, zgasił ognisko i usiadł, krzyżując nogi. Z czasem twardo zasnął. Między wypalonymi skałami ze spiczastymi urwiskami znajdują się liczne przepaście, a w oddali wznosi się wulkan, z którego ulatuje gęsty dym. Wszystko to pod różowawym niebem, gdzie krążą skrzydlate istoty. Z tej odległości smoczy rycerz nie rozpoznaje żadnej. Kalderan czuje ciepło, ale nie tak przenikliwe, jak myślał w pierwszej chwili. Pobliże wulkanu stanowiło niegdyś teren czerwonych smokowców; nawet gdy je porzucili, niektórzy odbywali pielgrzymki do mieszkających tam smoków. Choć parokrotnie sam był w takim miejscu, tej krainy nie kojarzy w ogóle. Idzie przed siebie. Przepaście pokonuje na skrzydłach. Krajobraz nie zmienia się, z powietrza słychać przeraźliwe skrzeki. Stworzenia nie zwracają na smoczego rycerza uwagi. Półsmok widzi, jak niektóre wzlatują niedaleko jednej ze skał. Stamtąd, oprócz nich, krzyczy coś jeszcze, ale Kalderan nie potrafi odgadnąć co. Podlatuje bliżej. Nie, nie ?co? krzyczy. To ?kto?. Smokowiec rozpoznaje tę mowę. ? Na pomoc! Pomocy! To jego ojczysta. Kalderan wyjmuje miecz, po czym zrywa się do biegu. Przelatując kolejną przepaść, dostrzega zagrożenie ? wiwerny i daktyle. Daktyle są gadami o ostrych dziobach oraz ptasim wyglądzie, z tą różnicą, że mają twardą skórę tudzież nietoperze skrzydła. Wszystkie stwory krążą wysoko, ciągle warcząc lub skrzecząc; co jakiś czas opadają za krawędź skały. Tam trzymają się jej łuskowe dłonie, nad którymi wystają skrzydła. Jedno wygląda, jakby opadło. Półsmok słyszy jęki rozpaczy. Tymczasem gady dostrzegają go i atakują. Smoczy rycerz nabiera w płuca powietrza. Po chwili zalewa potwory rzeką płomieni. Niektóre zaczynają się palić, lecz reszcie nie czyni to większej krzywdy. Wszystkie jednak odstrasza na tyle, że się wycofują. ? Pomocy! Przy wołającym została wiwerna, która próbuje go dorwać. Kalderan rusza, wydaje smoczy ryk. Tym zyskuje sobie zainteresowanie bestii, wychylającej jaszczurzy łeb. Tnie ją po szyi. Potwór zręcznie unika. Atakuje szczęką, lecz smokowiec odskakuje w bok. Musnęło mu zbroję łuskową. Półsmok znów się zamachuje. Na skale ląduje głowa wiwerny, wrzeszcząca jeszcze przez chwilę. Sam stwór spada w przepaść. Łeb drga konwulsyjnie, aż całkiem nieruchomieje. Smoczy rycerz chowa miecz i wyciąga uratowanego na skałę. Jest to przedstawiciel jego rasy, tylko niższy, ze szkarłatnymi łuskami, bardziej podłużną paszczą, krótkimi rogami oraz wypustkami kostnymi na policzkach. Klękając obunóż, dyszy z wyczerpania. Na opadniętym skrzydle znajdują się rany. Kalderan dopiero teraz zauważa, że nie ma do czynienia ze smokowcem, lecz ze smokowczycą. To kireni. Smoczy rycerz pomaga jej wstać. Półsmoczyca podnosi się z trudem. ? Dziękuję, smoczy rycerzu. Myślałam, że zginę? Jak mnie znalazłeś? ?Tak musiał zdecydować los? ? myśli Kalderan. Jednak zamiast tego pyta: ? Jak się nazywasz? ? Antreri. Przepraszam, muszę usiąść? Smokowiec kiwa głową, po czym odprowadza kirenę pod strome urwisko. W powietrzu nie słychać już odgłosów wiwern ani daktyli, żadne też nie wypełnia sobą różowawego nieba. Siadają. Rana na skrzydle boli Antrerę, ilekroć smoczy rycerz je dotyka. Najgorsze, że nie ma niczego, czym mógłby zabandażować kończynę. Chociaż nigdy nie wiadomo, co przydarzy się we śnie. Właśnie, sen. Tam wszystko jest możliwe. Musi tylko? ? Nie musisz się męczyć, Kalderanie z klanu Zyrekhen, synu Kordyrana ? mówi Antreri. ? Moje skrzydło zasklepi się? Półsmok czuje się osłupiony. ? Skąd znasz moje pełne miano? ? To jest sen, nie pamiętasz? ? Smokowczyca uśmiecha się. ? Wszystko, o czym wiesz, pojawia się tutaj. ? Nie znam tego miejsca. ? Możliwe, że zostało ono w twojej świadomości. Wielu rzeczy nie pamiętamy, ale kiedy przychodzi co do czego, potrafimy je odtworzyć. Smoczy rycerz spuszcza głowę i delikatnie podnosi ogon. To ma sens. ? Dzielnie walczyłeś z tymi potworami ? odzywa się Antreri. ? Szczególnie z wiwerną. Zupełnie jakbyś był już w tym doświadczony. ? Kiedyś? zmierzyłem się z jedną ? podejmuje Kalderan. ? Aby zostać pasowanym na smoczego rycerza. ? Stare czasy z Iklestrii? Półsmok smutno kiwa głową. ? Tak rzadko? ? zaczyna nową myśl, ale zawiesza się. ? Tak? Smokowiec mówi dopiero po chwili: ? Tak rzadko? mam okazję porozmawiać z kimś w swej mowie. Smoczy ludzie nie żyją? ? Smoczy ludzie? Oni zawsze żyją, w twoim sercu. Nie możesz myśleć, że jest inaczej, musisz tylko umieć ich odnaleźć. Ocaliłeś mnie, więc z pewnością ci na tym zależy. Kalderan milczy zamyślony. Nagle Antreri ponownie się odzywa: ? Czy chciałbyś czasem coś zrobić? Sprawić, by smoczy ludzie odrodzili się? Smoczy rycerz znów spogląda na kirenę. Smokowczyca ma zadziwiającą umiejętność spoglądania w głąb czyjejś duszy, tak że nawet półsmok nie zdaje sobie sprawy, iż naprawdę o tym myśli. I bez tego zresztą wydziela jakąś niewytłumaczalną aurę, która przyciąga uwagę Kalderana. Chce przy niej być. Jak przy bliskiej przyjaciółce. To nic, że istnieje tylko we śnie. Właściwie? dlaczego przez tyle lat tułaczki nie zrobił nic, by odnaleźć pobratymców? ? Nie obwiniaj się ? mówi Antreri, jakby czytała w myślach. ? Jestem pewna, że próbowałeś uczynić coś w tym kierunku. Jednak z czasem straciłeś nadzieję i usiłujesz żyć z tym, co masz. Nie chciałeś tego, lecz uznałeś, że nie masz wyboru. Zgadłam? Smokowiec ostrożnie kiwa głową. ? Twój wzrok mówi, że bardzo pragniesz odszukać smoczych ludzi ? ciągnie kireni. ? Zatem, bracie, przybliż się, coś ci szepnę?
  16. Filmu wprawdzie nie oglądałem (a chyba powinienem, bo swego czasu interesowałem się niewolnictwem w USA w XIX w.), ale za to mogę gorąco polecić książkę Solomona Northupa pod tym samym tytułem, na podstawie której film powstał. Rewelacja. Ta książka to zresztą autobiografia. Co tylko dowodzi, że opowiedziana historia jest oparta na faktach. Nie wiem, jak to wygląda w filmie, ale w książce akurat pierwszy pan Solomona był bardzo życzliwy dla niewolników. Dopiero następni mieli w poważaniu fakt, że czarni to też ludzie.
  17. Też nie czytuję SF, ale "Diunę" mam akurat na liście pozycji do ogarnięcia. Ponoć absolutna klasyka.
  18. Przyznam, że fabuła rozwija się w trochę nieoczekiwanym kierunku. No i mamy Khajiita w ekipie. Zastanawiające jest, do czego potrzebuje głównego bohatera. W przyszłym tygodniu z chęcią przeczytam następny rozdział, żeby się tego wszystkiego dowiedzieć. A poniżej łapanka ode mnie. Zwracam tam uwagę przede wszystkim na to, że w Twoim tekście przewija się tzw. "wata słowna", tj. stosujesz określenia, które nic nie wnoszą do fabuły, w związku z czym tylko zaśmiecają powieść. Sądzę, że warto nad tym popracować. "W tej chwili" zbędne. Jestem przekonany, że takie rzeczy się pokazuje, nie opisuje. Inna sprawa, że zaraz potem się dowiadujemy, iż facet podbiegł do szefa, więc ja bym to zdanie usunął. Po czym dawało się to rozpoznać? "Swoje" zbędne. Ogólnie stosowanie zaimków osobowych tam, gdzie nie są potrzebne (szczególnie jeśli występują w nadmiarze), jest uznawane za błąd stylistyczny. Jeśli piszesz całość głównie z myślą o fanach serii TES, to myślę, że nie musisz opisywać, jak ogólnie wyglądają Khajiici. Tego zresztą można domyślić się z kontekstu, w miarę czytania rozdziału. Zaznaczony fragment brzmi mi jak opis medyczny, nie część utworu prozatorskiego. Może: "Miał on futro maści lwiej, w uzębieniu brakowało mu prawego górnego kła". "Usta" u kotopodobnego nie brzmią adekwatnie, raczej lepszy byłby tu "pysk". Plus - na pewno trzeba podkreślać to czasownikiem "kocie"? I dla utrwalenia - "swoje" usunąć. Nikt nie może otwierać cudzych ust. "Nie gadaj, Sherlocku". Tzn.? Potrzeba konkretów. "Najgorszy". Poza tym to zdanie aż krzyczy o przeniesienie do następnego akapitu, bo strasznie się gryzie z myślami Erondiila. Napisałbym: "...czy umie cokolwiek, jeśli idzie o walkę?". Nie żeby Twoje zdanie było błędne (choć można się czepiać, że "posiadać" to inaczej "mieć na własność", co z umiejętnościami niezbyt się kolokuje), po prostu można to napisać krócej. Czy samo wino by nie wystarczyło? Żeby było jasne - mnie nie dziwi to, że Ri dał strażnikom łapówkę także w postaci pieniędzy, ale to, iż nie zaczekał najpierw, jak ci zareagują na wino. Szczególnie że miała to być wypłata dla najemników; ja bym na ich miejscu bardzo się wkurzył, pewnie nawet rzuciłbym tę podróż w diabły. Pytanie też, czy warto podkreślać, że w kopercie były pieniądze, skoro 1) Erondiil nie mógł tego wiedzieć (chyba że mamy tu narratora wszechwiedzącego, a zdaje się, że tak jest), 2) tak czy siak powiedziane jest o tym pod koniec rozdziału. Klasyczny przykład infodumpingu. Co bohaterów obchodzi to, jakie niedole przeżywa jeden ze strażników? I dlaczego strażnik opowiada o tym komuś, kogo widzi pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz w życiu?
  19. Nie wiedzieć czemu, w pewnym momencie opis fabuły tej książki brzmiał tak, jakby miał w niej występować wątek nadprzyrodzony. Aż zastanowiło mnie, jak autorka sobie z tym poradziła (tj. co ostatecznie wykazało śledztwo). Zdaje się, że zadziałało tu prawo primogenitury.
  20. Dzięki za błyskawiczny komentarz. Miałem więc rację, że nadal jesteś zainteresowany śledzeniem tego, co piszę. Po czym wnosisz? A przede wszystkim nie bardzo rozumiem, co w tym konkretnym zdaniu jest nie tak. Toć już w drugim zdaniu piszę o mieszczanach oraz chłopach. Odnosząc się jednak do ogółu zarzutów na ten temat - czy dobrze rozumiem, że przy okazji powinienem wyjaśnić, jak jedni z drugimi się zetknęli? Albo w ogóle dać tu tylko chłopów? Bo w sumie nigdy nie opisywałem, co takiego Kalderan* "zrobił" także mieszczanom (choć akurat to wydaje mi się oczywiste, biorąc pod uwagę treść takiego "Smoczego rycerza"). *Mam wrażenie, że to, iż chodzi tu o Kalderana, nie jest wcale spoilerem... Jeśli się nad tym zastanowić, to tak, przy czym nie ma tam, rzecz jasna, oznaczeń poszczególnych kierunków świata (zaznaczę tylko, że na początku napisałem, iż krzyże są na tym kole zaledwie "wyobrażone", co chyba delikatnie rozmija się z tym, co jest podane teraz). Opisując ten amulet, nie miałem na uwadze róży kompasowej, ale taki wygląd i tak zostawię; powiem nawet, że w tej sytuacji jeszcze bardziej mi się on podoba. Ujmę to tak - w poprzedniej wersji tego prologu zrobiłem tak, że wprawdzie chłopi i mieszczanie się stawiali, ale ostatecznie zgodzili się, żeby Idrinus wszedł do środka sam. Wtedy ktoś zwrócił mi uwagę, że za szybko mu zaufali i że niby nie chcieli tracić przez to czasu, ale po wyjściu rycerza i tak sami się udali do jaskini (co sam z perspektywy czasu uważam za absurd). To zmieniłem. Rozumiem argumentację, ale mimo to spróbuję obronić swoją wersję. Przede wszystkim przedstawieni chłopi i mieszczanie nie mieli prawa znać Idrinusa (vide stwierdzenie, że ten przyjechał z dalekich stron), a do tego nawet nie mogli go rozpoznać, bo ten cały czas chodzi w pełnej zbroi płytowej. I pomimo tego, że "bestia" męczy mieszkańców od dłuższego czasu, tak iż ostatecznie postanawiają zebrać się oraz samemu wymierzyć sprawiedliwość, nagle pojawia się ktoś taki, kto nagle im mówi: "Zaczekajcie, najpierw sam to sprawdzę". Niezależnie od konsekwencji, na ich miejscu też bym nie był zadowolony (i przypuszczalnie również wyrażałbym to głośno, w końcu w kupie siła). A "waszmościów" tłumaczyłbym tym, że Idrinus chciał jakoś zdobyć przychylność tłumu. Kradnę! (Wykorzystam, jak wezmę się za kolejne poprawki). Chodziło o koncepcję, żeby Idrinus wszedł do środka jaskini przed wszystkimi (i przy okazji zostawił Śnieżynkę samą), ale w sumie faktycznie nie napisałem tego jasno... No, zwierzęcych kości i chrustu. To kiedy mam się przygotowywać do procesu za naruszenie praw autorskich? A symbol wziął się z powodu czystej nostalgii ze strony Kalderana oraz tego, że smoczy rycerz nie chce zapomnieć, jak wygląda (bo jest dla niego ważny itd.). Wystarczy? Myślę, że nie ma co się spodziewać kokosów raptem po wstępie. Już w rozdziale pierwszym przejdziemy do "właściwej" akcji (choć do wątku Idrinusa jeszcze w toku opowieści powrócimy).
  21. "Słuchać się" występuje tylko w mowie potocznej. Innymi słowy, wyrzucić "się". Jeśli Erondiil stracił przytomność, to jednocześnie stracił świadomość, więc o wysłuchaniu owego fragmentu rozmowy nie może być mowy. "Fajne" jakoś nieszczególnie pasuje mi do fantasy, a przynajmniej ja bym tego słowa w takich realiach nie użył. Może: "Ale mi wygnanie"? "Niezwłocznie" raczej zbędne. Dodam, że incydent z końcówki rozdziału trąci mi mocno deus ex machiną. Mimo wszystko mam zamiar czytać dalej, bo ciekawi mnie ciąg dalszy.
×
×
  • Utwórz nowe...