Skocz do zawartości

batonski

Forumowicze
  • Zawartość

    348
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez batonski

  1. batonski
    Niedawno przeczytałem info, że programiści nowego studia o wdzięcznej nazwie Blue Omega Enetertainment zostali posłani przez Codemasters "na zieloną trawkę". Tak się kończy wiara w amerykański sen i bajki o kopciuszku. Losem chłopaków nikt się za bardzo nie przejął, a ludziom obgryzającym paznokcie i wylewającym kawę w reakcji na każdy news o syfie zwanym Damnation (baśni o cyberpunkowych kowbojach), nie trzeba będzie zmieniać pieluchy.
    Uspokoję Was. Decyzja Codemasters, oczywiście pozbawiona altruizmu i humanitaryzmu, jest jak najbardziej słuszna. Nie musicie nawet wyrzucać pieniędzy w błoto, aby przekonać się, jakim syfem jest Damnation. Odpalcie sobie filmik z rozgrywki, na którym kwadratowy kowboj wdzięcznie zatapia ręce w linie, zjeżdżając po niej i szyjąc z trójkątnego karabinu do prostokątnych wrogów. Ale zabawa. A teraz łyżka dziegdziu do tej beczki miodu - cała gra obfituje w takie mrożące krew w żyłach pojedynki i pieszczące oko detale.
    Zastanawiam się, czemu wogóle ktoś wpadł na pomysł (w dobie "crysisu!"), aby bandę domorosłych informatyków obdarować woreczkiem złota i zaoferować im współpracę. Czy kasa rozpuściła ludziom w zarządzie mózgi, że podejmują takie decyzje?
    A niedawna afera z "Witcherem na konsole". Zastanawiam się, dlaczego inne polskie firmy radzą sobie z konsolowymi wersjami gier, tylko specjaliści od Wiedźmina muszą szukać pomocy za granicą. U ludzi, którzy tak na prawdę niczego nie dokonali. Życie to nie bajka. A potem decyzja o zwolnieniu twórcy ścieżki dźwiękowej... To jakby strzelać gole do własnej bramki.
    Nie mamy warunków, ani możliwości aby produkować przez kilka lat ledwo zwracajace koszty produkcji twory. Wiara w grową "utopię", to jak wiara, że od czaso udostępnienia przez Crytek silnika Crysisa będą powstawały idealnie wyglądajace gry, albo od czasu wyjścia GTAIII każda gra, to będzie ociekajacy miodem sandbox. Nic z tych rzeczy. W rzece gowna pływa tylko kilka rodzynów.
  2. batonski
    Gdy ekran monitora zdążył ostygnąć po wciągającym Californication, intrygujacym Dexterze i Lostach, których scenanarzyści w pewnym momencie pogubili się, o czym właściwie piszą, nastał sezon ogórkowy. Postanowiłem dla odmiany wrzucić coś ugrzecznionego - ot, doktor House.
    W Waszym czasopiśmie (któremu zapewne składacie hołd rano i wieczorem, i zabieracie je obowiązkowo na kibelek) przeczytałem, że jest to serial o cynicznym i utalentowanym lekarzu. Co prawda dopiero się rozkręcam, więc moje wrażenia są na świeżo, ale w sumie "ma to swoje zady i walety" - jak mawiał mój przyjaciel, pokerzysta.
    Czego się dowiedziałem o Hamerykańskiej służbie zdrowia na podstawie tego już dość przejrzałego owocu tamtejszych scenarzystów? Przede wszystkim odkryłem, że pacjenci, to z reguły skretyniali hipochondrycy, albo ciężkie i wyjątkowe ("Ty jedna na milion") przypadki. Nie ma stanów przejściowych. Pacjenci (jak na razie) mają kaszel, wydaje im się, że mają kaszel, albo mają coś co wydaje się kiłą, potem okazuje się stwardnieniem rozsianym, a na końcu pacjent dostaje leki na hipermutację wirusa odry.
    To jest w zasadzie fajne. Pewnie w naszych warunkach starczyło by sił scenarzystom jedynie na telenowelę o babciach stojących w kolejce przed drzwiami do ulubionego lekarza przyjmującego na podstawie umowy z NFZ od 10-12. Kwitnące w przychodniach życie towarzyskie, to w istocie fascynujący materiał na dzieło pokroju "Daleko od szpitalu na noszach".
    Czego się jeszcze dowiedziałem? Że aby dostać się do zespołu "specjalistów" skłądajacego się z emerytowanego cynika i bandy młodzików musisz być fajną laską po średniej szkole z ambicjami, czarnym złodziejem po przejściach, albo bezczelnym gnojkiem.
    A teraz do meritum - House, cyniczny raz jeszcze, kipiący sarkazmem, kulawy dziadek po wylewie stanie się zapewne moim ulubionym protagonistą. To mój nowy idol. Mówi co myśli, nigdy nie kłamie i otoczenie uważa go za dupka. Prawie jak mnie. Tylko że On jest wybitnym specjalistą obdarzonym talentem, czego mi niestety brakuje. Szkoda, że obdarzeni przez naturę ludzie często wykorzystują talent, aby uchodzić za skończonych idiotów, ale jednocześnie dzięki temu talentowi sprawiają, że otoczenie, wyrażające niezbyt pochlebną o nich opinię, całuje ich po rękach. Trochę to zakręcone. Ale tak samo zakręcone jak House - facet pełen kontrastów.
    Pewnie i tak w ostatnim odcinku okaże się, że wszyscy go kochają i ma gołębie serce.
  3. batonski
    Pamiętam zachwyty przeciętną, ale dostarczającą dużo frajdy grą, jaką była GTAIII. Faktycznie, pewnie na tamtą chwilę nie dało się nic lepszego wymyślić. Gra wpasowała się w popularny wtedy nurt ("O jak ja bym chciał, żeby gry były realistyczne"). Dostaliśmy otwarte miasto, możliwość zabrania każdego samochodu i zabicia każdego przechodnia. Pomysł szybko podchwycono i skopiowano. Niedługo potem wyszła Mafia, która według mnie z uwagi na klimat plasuje się o jedno oczko wyżej, niż dzieło Rockstar. Pamiętam jeszcze szumne zapowiedzi i pierwsze zachwyty crapem, jakim był Driwtrzyer (Rriv3r). Nota bene jak przejrzałem sobie niektóre oceny gier, z którymi miałem styczność na pc w czasopismach konsolowych, musiałem poszukać szczęki pod stolikiem. Tak się akurat złożyło, że w moje ręce trafiłwczoraj karton czasopism konsolowych. Patrzę - Enter the Matrix (8? ocb?). MGS2? 8? Koleś chyba w obie gry nie grał... Ale nie ważne. Wracamy do meritum.
    Potem miało wyjść miliard wspaniałych gier, które albo nie wyszły, albo nie były sandboxem, albo były zwyczajnie crapowate. (Total overdose, True crime, godfather, scarface, 187 ride or die, snow, 2 days to vegas, 25 to life, crime life: gang wars, pirates of the XXII century, saint's row)
    Według mnie niekiedy autorzy poszli nieco w złą stronę. Próbują dać nam, czasami na siłę otwarty świat (jak w Prototype) a brakuje interakcji z otoczeniem z prawdziwego zdarzenia. Co prawda w Red Faction Guerilla mamy aż przesadzoną interakcję (ale to wynika z konwencji przyjętej w grze). Ale nie wiem, czy growi puryści będą zachwyceni, zwłaszcza gdy zobaczą "moc młota". Nawet Ubi postanowiło upchnąć w Assassin's Creed i Prince of Persia otwarty świat. Od strony technicznej wypada to wyśmienicie, co do miodności jest zwyczajnie słabo.
    Sandbox często odbija sobie otwarty świat na innych, równie istotnych elementach (takich jak grafika, czy właśnie spartolony w AC sposób prowadzenia rozgrywki i różnorodność misji pobocznych). Wygląda na to, że niedługo zostaniemy znów zalani sandboxami. Mafia II, Just Cause II. Teraz wychodzi Infamous, Prototype, Red Faction Guerilla. Niedawno mogliśmy bawić się w Saint's row 2, Wheelman, Mercenaries 2 (które na konsolach dostarcza dużo miodu), i "bawić się" w Ojca chrzestnego 2 i oczywiście GTA IV, które można określić jako "idealny GTA III clone". Wyrzucili wszystko, co sprawiło, że GTA zaczęło mi się podobać (klimat vice city i "upiękrzacze" z San Andreas jak np. Tuning) i zostawili... coś. W każdym razie gra niezła, ale jakoś nie miażdży. Nie ma sobie nic wyjątkowego, przełomowego. Ot, solidna, rzemieślnicza robota. (Pomijam tryb multi, ale on Was pc-towców raczej nie zianteresuje). Z resztą GTA IV to drażliwy i kontrowersyjny temat.
    Kiedy odpaliłem sobie wczoraj Uncharted, zatęskniłem za filmowo poprowadzoną rozgrywką (vide Modern Warfare), gdzie zdarzenia zaserwowane przez scenarzystów niekiedy wgniatają w fotel.
  4. batonski
    "Życie to jest teatr, mówisz ciągle, opowiadasz;
    Maski coraz inne, coraz mylne się zakłada;
    Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra
    Przy otwartych i zamkniętych drzwiach.
    To jest gra!"
    Edward Stachura
    Czasami się zastanawiam, czemu otaczająca mnie rzeczywistość jest sumą kłamstw i układów. Pewną specyficzną konwencją. A różne role społeczne, w jakie przychodzi mi się wcielać, przypominają niekiedy minigierki. QTE. Jaką wartość tak na prawdę ma wolność i prawda? Czy tę wartość można przeliczyć na pieniądze? I jaka jest dziś wartość pieniądza? Czy takowa istnieje?
    Samoświadomość każdego człowieka nosi znamię przekłamania. Jest pewną sumą obrazów, danych, które dostarczamy swojej świadomości z otaczającego nas świata.
    Kiedy patrzę na gwarancje konstytucyjne ogarnia mnie pusty śmiech. Nasza wolność jest ograniczona przez konsekwencje naszego postępowania. I przez wolność innych ludzi. Tak na prawdę wolność łączy się z prawdą. Te pojęcia nie krzyżują się, lecz wykluczają.
    To, co piszę tutaj nie jest prawdą. Jest to moja prawda, albo prawda, która według administratora może być dopuszczona do publicznej wiadomości.
    "Nothing is true, everything is permitted".
  5. batonski
    Niedawno dotarłem do raportu traktującego o wynikach sprzedaży gigantów polskiej sceny komputerowej, a konkretnie rzecz ujmując o gazetkach. Nie wiem, czy to wynik kryzysu, czy "naturalna kolej rzeczy", ale wyraźnie widać, że czytelnictwo zaczyna umierać.
    Powiem szczerze, mam nadzieję, że talentu i pomysłów Polskim pisarzom sceny komputerowej nigdy nie zabraknie. Ale boje się, że nie będą w stanie wygrać z internetem. Temat poruszany już kiedyś, dziś powraca gorący, jak nigdy dotąd. Są chwilę, gdy człowiek po prostu musi stanąć przed pewnym wyborem. Może truizmem jest stwierdzenie, że świat się zmienia, a my wraz z nim. Ale faktem jest, że do tych zmian trzeba się dostosować. Podobno żyjemy w dobie tzw kryzysu. Fikcyjnego zjawiska, które tak na prawdę istnieje w mediach i świadomości ludzkiej, co wystarcza, aby na własnej skórze odczuć negatywne skutki.
    Gdy przeciętny Kowalski wróci z mało płatnej pracy i zechce poświecić się swojemu hobby (przypuśćmy że Kowalski jest graczem), o wiele łatwiej będzie mu odpalić laptopa i przejrzeć największe portale traktujące o grach. Znajdzie tam newsy, filmiki z rozgrywki okraszone rozbrajającymi komentarzami. Najświeższe recenzje. Kowalski stwierdzi po przeczytaniu, że tekst recenzji jest tylko słabym dodatkiem do filmiku z rozgrywki, wideorecenzji i garści screenshotów. I tak na prawdę... nie przeszkadza mu to. Bo gry to twór dostarczajacy przeżyć na poziomie, który o wiele łatwiej uchwycić w przekazie multimedialnym. Kowalski wie jak wygląda gra, bez zastanawiania się "co autor recenzji miał na myśli". Biegnie do sklepu i kupuje. I każdy jest kontent.
  6. batonski
    Życie gracza komputerowego przypomina wyścig zbrojeń. Co chwilę nowa karta graficzna, nowy procesor. Ba! Nowa technologia (vide kilka rdzeni). Albo nowa szyna do karty grafiki (Agp jest be!). Tysiące sztuczek i kruczków na których temat można wydać kilkutomowe dzieło. Niekiedy pc-towcy zapewne z rozpędu wyzywają na pojedynek konsolowców (moja karta grafiki jest lepsza, niż to, co Ty masz w środku). Tja, fajnie. Prawie jak chwalenie się rozmiarami. Bezproduktywne (i ponoć liczy się technika).
    Pamiętam kubeł zimnej wody, jaki wylał mi na głowę Radeon 9700. Wszystko miało być super. Jednak oczekiwany efekt dała mi jedynie konsola. Nie czuję potu spływajacego po zmęczonej twarzy w oczekiwaniu na sfinalizowanie instalacji. Piękne, cudowne komunikaty o potrzebie zainstalowania nowych sterowników/ jakiegoś spyware'a niezbędnego do działania oprogramowania antypirackiego. Przez pewien czas człowiek kupujący legalne oprogramowanie przechodził piekło przez wynalazki pokroju Starforce.
    Ale wróćmy do sprzętu. Po co Wam ten sprzęt, skoro gros gier to często spartolony port z konsoli. Przypominam - architektura zamknięta, konsole 3 (jak kto woli 5 generacji) mają w środku coś a'la Radeon x1950/ge force 7800. Karty sprzed wielu, wielu lat. Nie znajduję usprawiedliwienia dla wysupłania z kieszeni 2000 na nową grafikę bo tak...
    Polecam poniższy link
    http://www.youtube.com/watch?v=OJ3frqb1Zf8
  7. batonski
    Czytałem w autobusie w drodze do pracy recenzję Prototype. Pamiętam swoją pierwszą reakcję, gdy przeczytałem zapowiedź - banan na twarzy. To miało być coś, co wgniata w fotel. Niestety okazało się, że mamy do czynienia z prostą grą, bez drugiego dna. Nie jest to co prawda zniszczenie potencjału na miarę Damnation, ale niesmak pozostaje.
    Z drugiej jednak strony ile można znieść takich Metal Gear Solidów? Kiedyś marzyłem, żeby zostać recenzentem gier. Niestety- rzeczywistość zweryfikowała moje marzenia. Do dziś się jednak zastanawiam, jak podchodzić do sprawy tzw końcowej oceny i obiektywizmu? I na czym ma się skupiać recenzja? Czy ma wywołać u czytelnika jakieś emocje? I jak to wywołać? Opis gry? Opis własnych przeżyć? "Stary, tak pędziłem, że spodnie miałem do wymiany" - czy taki opis zachęca do kupna Veyrona?
    Zastanawiam się, co by się stało, gdyby traktować recenzję jako próbę weryfikacji obietnic twórców? "W Crysisie obiecano nam otwarty teren i superzaawansowane AI. Niestety gra oferuje ekran wczytywania średnio co trzy minuty, liniową rozrywkę i żołnierzy, którzy w rozwoju zatrzymali się na etapie makaka."
    Domyślam się, że dystrybutor nie byłby wniebowzięty, gdyby dotarł do powyższego opisu...
  8. batonski
    Może na początek - krótka piłka z mojej strony. Komputer to świetna, multimedialna zabawka. Służy do wielu fajnych rzeczy - takich jak przeglądanie galerii na naszej klasie czy wiadomości na onecie. Można wypisywać pierdoły na blogach (które tak na prawdę mało kogo interesują). Można wreszcie używać komputerów do sporządzania notatek na wykładach.
    Ale do grania owe "komputery" się nie nadają. Granie na komputerze to według mnie anachronizm.
    Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że gdy brak funduszy, to można nawet z komórki zrobić "mobilną platformę do grania. Ale ja sobie takiego stanu rzeczy nie wobrażam. Nie widzę dorosłego, zarabiajacego na siebie faceta (tudzież kobiety, nikogo nie dyskryminuję), który porzuci ogromny telewizor z podpiętą czarnulką na rzecz komputera stacjonarnego, albo laptopa.
    W naszym pięknym kraju granie na pc świeci triumfy głównie z powodu piractwa. Nie dorośliśmy do tego, by uważać dobro niematerialne (jak np prawo autorskie) za coś, za co należy płacić. Ściąganie jest proste. Do tego dużą część graczy stanowią ludzie młodzi, którzy nie dysponują własnymi funduszami i nie mogą sobie pozwolić na zakup konsoli. A sam wiem, jak ciężko przekonać rodziców do kupna urządzenia, które w zasadzie służy wyłącznie do grania.
    Zastanawiam się często co kieruje ludźmi, którzy łamią zabezpieczenia. Czy chodzi o pewną formę buntu? Może to zdolni ludzie, którzy nie dostali pracy, bo tatuś/wujek nie siedzi w branży i nie mieli na tyle szczęścia, aby znaleźć rozsądnego mecenasa? Czy po prostu nudzi im się, siedzą w domu i nie wychodzą na zewnątrz, bo ważą np 200 kilo? Na prawdę ciężko znaleźć mi odpowiedź na to pytanie. Wiem jedno - Ci ludzie nienawidzą gier i chcą ich upadku. Może sam Jack Thompson w wolnej chwili po pracy siedzi i łamie zabezpieczenia, tak jak świstak zawija w sreberka.
  9. batonski
    Gram w Infamous. Jako zła osoba. Nie żeby kręciło mnie smażenie niewinnych ludzi i dbanie wyłącznie o swoje własne interesy. Pewnie gdyby nie oferowany przez dewelopera wachlarz trofeów, nigdy bym się nie pokusił o przejście na ciemną stronę mocy. A teraz - przysłowiowy klops. Najprościej rzecz ujmując - przeraża mnie granica między mną a moim protagonistą. Nie wiem w czym tkwi mój problem - w psychice, a może w tym, że gra jest zbyt sugestywna (co raczej jest mało prawdopodobne ze względu na przerysowaną i nieco komiksową stylistykę). W każdym razie ta granica zaciera się. Mam nadzieję, że nie dojdzie do momentu w którym zacznę reagować jedynie, gdy ktoś do mnie krzyknie"Cole!".
    Idę ulicą i widzę, jak jakiś baran przecina pasy na czerwonym. Tuż przede mną. Zastanawiam się, czy gdybym dysponował taka potęgą jak Cole, użyłbym jej, aby uratować swoją skórę. Albo się zemścić. Na pewno chciałbym zobaczyć minę przechodniów, gdybym owego gagadka wrzucił na dach pobliskiej biedronki za pomocą fali uderzeniowej.
    Idę dalej (widać - dużo muszę się w życiu nachodzić - ale to kolejny element, który utożsamia mnie z Cole'em). Kilku nastolatków zachowuje się ostentacyjnie. Ciekawe, jakby zareagowało otoczenie, gdybym potraktował delikwentów prądem. Zastanawiam się wtedy nad czynnikiem współmierności mojego postępowania w stosunku do wyrządzanego zamachu na dobro społeczne, którym niewątpliwie jest poczucie bezpieczeństwa.
    Im więcej gram, tym bardziej nerwowy się staje. Widzę "w głowie" różne obrazy. Czuję budzącą się do życia bestię, o której mówił Kessler. Słyszę jej szept, czuję, jak bierze mnie za rękę i prowadzi. Czuję upojenie, beztroskę. Czuję powiew wiatru na twarzy. Jest coraz silniejszy - bo coraz szybciej i coraz niżej upadam....
×
×
  • Utwórz nowe...