Skocz do zawartości

FaceDancer

[Ekspert] Weteran Sesji RPG
  • Zawartość

    6211
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    6

Wpisy blogu napisane przez FaceDancer

  1. FaceDancer
    Do tej pory było głównie o sporcie, ale napiszę wreszcie coś o naszej "szarej" rzeczywistości. Ciekawi mnie jedna rzecz: w jaki sposób kształtowały się na przestrzeni ostatniego 50-lecia relacje międzyludzkie? Dokładnie to chodzi mi o kulturę osobistą, co poniektórych obywateli Najjaśniejszej.
    W telewizji, co chwila katują nas wspomnieniami (a raczej koszmarami) z przeszłości PRL-owskiej. Możemy się zazwyczaj dowiedzieć jak wtedy było źle i głóśno z tego pośmiać. Niektórzy wręcz chwalą się "piękną kartą" podkładania bomb i wymigiwania od pracy, jako wielkimi zasługami. Zresztą podobna sprawa ma się z wieloma dziennikarzami, którzy publicznie "chwalą się" jakimi to byli "nogami" z matematyki, czy fizyki. Ciekawy temat na wpis, ale tymczasem nie o tym zamierzałem napisać.
    Pośród licznych zbrodni komuny, terroru bezpieki i cenzury samo społeczeństwo jawiło się pod względem kultury osobistej dużo lepiej niż to obecne, po częściowo wolnych wyborach z 1989 roku. Zastanawiające jest, to co słyszę szczególnie z opowieści dziadków, ale też i rodziców. Ludzie byli wobec siebie dawniej po prostu milsi. W autobusach panowie jak prawdziwi gentlemeni ustępowali kobietom miejsca, ludzie rozmawiali na różne tematy z przypadkowo spotkanymi osobami. Coś takiego jest nie do pomyślenia w dzisiejszym świecie. Jako przyszły socjolog postanowiłem sformułować kilka hipotez, które mogłyby wyjaśnić to zjawisko.
    1. Ludzie wcale nie zachowywali się lepiej, to po prostu wyidealizowane opowiastki starszych osób, jak to kiedyś było lepiej niż jest teraz.
    2. W czasie Polski międzywojennej wykształciły się pewne zasady dobrego wychowania, które były praktykowane szerzej przez obywateli.
    3. Chęć "okiwania" państwa, które było traktowane jako wspólny wróg, przeciwko któremu ludzie się jednoczyli.
    4. W systemie komunistycznym (a w zasadzie socjalistycznym) właśność prywatna nie była tak rozpowszechniona. Każdy oczywiście posiadał jakieś dobra, ale nie za bardzo mógł się wzbogacić i wskoczyć do klasy wyższej. Ludzie wiedzac o tym, że pogoń za zyskiem nie jest możliwa, mieli także więcej czasu niż obecnie i wykorzystywali go na kształtowanie relacji międzyludzkich w rodzinie i społecznościach lokalnych.
    Wydaje mi się, że wszystko podane wyżej ma znaczenie, ale najbardziej skłaniałbym się ku ostatniej hipotezie. Wraz z wkroczeniem systemu kapitalistycznego i "niewidzialnej ręki" rynku Polacy zachłysnęli się otrzymaną nagle wolnością. Na półkach pojawiły się towary, pieniądze nabrały realnego znaczenia. Chcąc mieć więcej dóbr trzeba było więcej pracować i zarabiać. Dlatego relacje międzyspołeczne uległy drastycznemu osłabieniu. Ilu z nas mieszkających w blokach, zna swoich sąsiadów z klatki schodowej? Podobna sytuacja miała miejsce na wsi, gdzie tradycyjna więź z sąsiadami przestała mieć znaczenie. W socjologii mamy do czynienia z definicjami społeczności lokalnej i zbiorowości społecznej. Ta pierwsza żyje na określonym obszarze, druga tylko ten obszar zamieszkuje. Wydaje mi się, że stwierdzenia, że doszło do pewnej erozji społeczności lokalnej i ich przemiany w zbiorowości społeczne jest jak najbardziej uprawomocniona.
  2. FaceDancer
    W związku z zakończoną niedawno ósmą edycją Pucharu Konfederacji, przypomniało mi się, co się wydarzyło, gdy 6 lat temu odbywał się on we Francji. Zupełnie bez echa przeszła szósta już rocznica śmierci kameruńskiego piłkarza, Marca Viviena-Foe.

    Podczas turnieju o Puchar Konfederacji drużyna Nieposkromionych Lwów zmierzyła się z Brazylią i Turcją, wygrywając te spotkania po 1:0. W obu z nich wystąpił pomocnik Kamerunu Marc Vivien-Foe. W następnym meczu już nie grał, ponieważ awans był zapewniony i trener postanowił oszczędzić najlepszych zawodników na półfinał. W tym zespół z Afryki spotkał się na Stade de Gerland w Lyonie z Kolumbią. Tragedia wydarzyła się w 72 minucie, kiedy to Foe przewrócił się w środku boiska i zasłabł. Pomimo natychmiastowej reanimacji nie udało się go uratować i zmarł wkrótce po przewiezieniu do miejscowego szpitala. Ta śmierć położyła się cieniem na imprezie, a pytanie kto zwycięży nikogo już nie interesowało. Spotkanie finałowe na Stade de France pomiędzy kolegami Foe, a Francją mogło się właściwie nie odbyć - tak jak chcieli piłkarze po obu stronach, którzy tym sposobem chcieli uhonorować zmarłego. Do meczu jednak doszło, a zwycięstwo zapewnił Francuzom w doliczonym czasie gry Thierry Henry. To było tak naprawdę bez znaczenia. Nie było szampanów, zamiast tego kapitanowie obu reprezentacji Marcel Desailly i Rigobert Song wspólnie trzymali trofeum, a podczas wręczania medali, dwóch kameruńskich piłkarzy - wspomniany wcześniej Song i Samuel Eto'o, trzymało zdjęcie Marca. Na jego krawędzi zawieszono srebrny medal. Pośmertnie piłkarz otrzymał także Brązową Piłkę, jako nagrodę dla III gracza turnieju, przyznaną w publicznym głosowaniu. Warto przypomnieć, że Foe odszedł po swoim najlepszym sezonie klubowym, kiedy to będąc na wypożyczeniu w Manchesterze City strzelił w Premierleague 9 bramek w 35 meczach. Ówczesny menadżer 'The Citizens', Kevin Keegan oglosił, że klub zastrzega nr 23 - ten z którym grał u nich Marc - tak, że już żaden piłkarz nigdy więcej go nie założy.
    W tym momencie stawiam pytanie: Po jaką cholerę nam Puchar Konfederacji? Niektórzy twierdzą, że ma to być ostateczny test przed zbliżającymi się finałami Mistrzostw Świata. Ja jednak uważam, że to tylko pozory, a głównym celem jest nabijanie kiesy ludziom z FIFA. Piłkarze są żyłowani do granic możliwości. Przykładem może być Manchester United z minionego sezonu, który oprócz występów w rozgrywkach ligowych i pucharowych, musiał także jechać do Azji i mordować się na Klubowych Mistrzostwach Świata - imprezy bez której spokojnie moglibyśmy się obyć. Do tego w tym roku Puchar Konfederacji, a w połowie przyszłego Puchar Narodów Afryki, a w czerwcu Mistrzostwa Świata. Kalendarz jest strasznie napięty, a panowie z FIFA wymyślają tylko kolejne psu na budę potrzebne turnieje, z powodów czysto komercyjnych, pozasportowych. Tylko kwestią czasu jest jak zacznie dochodzić do coraz częstszych kontuzji i kolejnych zagadkowych śmierci.
    Dość już o tym. Marc Vivien-Foe znany był postacią bardzo lubianą, ze względu na radość jaką czerpał z gry oraz duże poczucie humoru. Mogliśmy się o tym przekonać szczególnie podczas meczów Kamerunu, kiedy zawsze jednakowo cieszył się z bramek zdobytych przez siebie bądź swoich kolegów. Dlatego nie mam zamiaru na swoim bruku zniżać się do poziomu dna, jak robią to liczne serwisy sportowe, i wrzucać tu filmiki ukazujące jego agonię. Zapamiętam tę radość, którą wnosił do futbolu, a nie te okropne chwile, których byłem świadkiem.
    http://www.youtube.com/watch?v=UpEDgESiluo
    Marc Vivien Foe (nr 17) i Patrick 'Magic' Mboma cieszą się ze strzelonej bramki

    Spoczywaj w pokoju, Marc.
  3. FaceDancer
    Nie wiem jak wy, ale ja zawsze jak oglądam MŚ to porównuje je do tych sprzed 11 lat. Tamte miały swój specyficzny urok. Były to moje pierwsze Mistrzostwa, a ponadto dopiero od ok. 1997 roku zacząłem interesować się profesjonalnym futbolem. Wcześniej tylko kopałem "łaciatą" na boisku (obrońcy praw zwierząt - uspokajam! - nie chodziło mi o krowę ;p).
    Przypomnę wam magię związaną z tamtymi Mistrzostwami. Oglądałem praktycznie wszystkie mecze, a ileż z nich zapamiętałem na lata. Postaram się w tym pisie zawrzeć wszystkie najciekawsze rzeczy, jakie mi przychodzą na myśl. Podobało mi się wówczas wszystko. Począwszy od maskotki Footixa, aż do oficjalnej piosenki mistrzostw, "Tubthumping" w wykonaniu zespołu Chumbawamba.

    Footix
    http://www.youtube.com/watch?v=Z_IpRynZKXc
    Tubthumping
    Wracając już do esencji, czyli piłki nożnej, oto wybrane i zapamiętane przeze mnie mecze, czy ciekawostki. Kolejność przypadkowa.
    1. Meksyk. Ich się wtedy oglądało. Duet Cuahtemoc Blanco i Hernandez potrafił rozmontować prawie każdą defensywę. Blanco czarował jak prawdziwy magik. Gdy w meczu z Koreą Meksykanie prowadzili już bezpiecznie 3:1 ominął dwóch rywali przytrzymując piłkę między stopami i oddając żabie skoki. Ciekawostką jest, że Meksyk, kiedy pierwszy tracił bramkę nigdy nie przegrywał. Z Koreą przygrywali 0:1, by w konsekwencji wygrać 3:1, mecze z Belgią i Holandią przegrywali już 0:2, by w obydwu doprowadzać do remisów. W meczu 1/8 trafili na Niemców i na swoje nieszczęście pierwsi strzelili bramkę. Mecz przegrali 1:2, decydującego gola stracili w 86 minucie.
    http://www.youtube.com/watch?v=OcfuEhi54Ms
    Luiz "El Matador" Hernandez ratuje Meksyk w 95 minucie
    Cholercia! Blanco i Hernandez rzeczywiście wybitne postaci, ale zapomniałem zupełnie o jeszcze jednej, jakże charakterystycznej. Najmniejszym i najbardziej kolorowym bramkarzu świata. Jorge Campos, jeden z moich ulubionych golkiperów z dzieciństwa.
    http://www.youtube.com/watch?v=TXxtPEbhZJY
    Tutaj możecie zobaczyć jak bardzo kolorowo się ubierał
    2. Holandia. Piłkarze z kraju tulipanów specjalizowali się w dramatach, ale i pięknych bramkach. W meczu 1/8 z Jugosławią pogrążyli zawodników z Bałkanów w 92 minucie, po golu Edgara Davidsa. W ćwierćfinale trafili na Argentynę. Kiedy wszyscy szykowali się już na dogrywkę Carlosa Roę pokonał po cudownym przyjęciu piłki i ograniu obrońcy Dennis Bergkamp, w 90 minucie. Jeśli się nie mylę to ta bramka została oficjalnie ogłoszona golem turnieju. W pólfinale Holendrzy po karnych odpadli z Brazylią.
    http://www.youtube.com/watch?v=exlBHTyB1R0
    Dennis Bergkamp ;]
    3. Chorwacja. Ta drużyna miała wielu wybitnych piłkarzy. M.in. Davor Suker, Robert Jarni, Goran Vlaovic, Mario Stanic czy Robert Prosiniecki. Ten pierwszy został królem strzelców imprezy. W ostatnim meczu grupowym, po zwycięstwach nad Jamajką i Japonią, prawdopodobnie Chorwaci "podłożyli się" i przegrali z Argentyną, po to by nie trafić w 1/8 na Anglików. Rumunów, którzy ograli Anglię w grupie i wyszli z pierwszego miejsca pokonali po karnym 1:0. Następny mecz w ich wykonaniu to była poezja. Widok Niemców przegrywających 0:3 był po prostu miodny ;]. Później półfinał z Francją, gospodarzem turnieju. Wszystko szło zgodnie z planem i po golu Sukera Chorwaci prowadzili, do czasu, kiedy Lilliam Thuram zdecydował się strzelić dwie bramki - jego jedyne w całej reprezentacyjnej karierze! Chorwaci musieli się zadowolić trzecim miejscem, pokonując Holednrów, którym specjalnie już nie zależało.
    http://www.youtube.com/watch?v=ljHm_DgzWgg
    Francja vs Chorwacja
    4. Francja. Droga gospodarzy po tytuł była bardzo kręta. Na szczęście nie dochodziło tutaj do gospodarskiego sędziowania, tak jak na niektórych turniejach, które mieliśmy okazję śledzić ostatnio. W grupie spacerek - dwa pogromy przeciw RPA(3-0) i Arabii Saudyjskiej(4-0). W ostatnim meczu przeciwko Danii, Les Blues długo się męczyli, ale wygrali 2:1. Prawdziwe schody zacząły się dalej. W heroicznej walce z Paragwajem, którego defensywą mistrzowsko kierował Jose Luis Chilavert, wybrany bramkarzem imprezy, doszło do dogrywki. W niej Francuzi wygrali po złotym golu obrońcy Laurenta Blanca w 113 minucie. Symbolem tej drużyny stało się całowanie przez Blanca łysej głowy bramkarza Fabiena Bartheza. W ćwierćfinale z Włochami, wygrywają po karnych 4-3. Półfinał i bohater Liliam Thuram i jego zwycięskie bramki. W końcu finał, Zidane strzela w nim 2 gole głową po dośrodkowaniach z rzutów rożnych w pierwszej połowie. Wcześniej uważano, że gra głową to największa ze słabości Francuza. Później Brazylijczyków w 93 minucie po szybko przeprowadzonej kontrze dobija Emmanuel Pettit. Francja Mistrzem Świata! Ciekawostką jest fakt, że Aime Jacket, trener mistrzowskiej drużyny był przed turniejem mocno krytykowany. Prasa ostro domagała się jego zwolnienia, a już po meczu finałowym w najpopularniejszym z francuskich pism sportowych "L'Equipe" wydrukowano wielki artykuł "Aime, przepraszamy". Po zwycięstwie nad Brazylią, Aime Jacket zrezygnował z funkcji trenera reprezentacji Francji.
    http://www.youtube.com/watch?v=NADkyMVzMfA
    Złoty gol Laurenta Blanca zapewniający zwycięstwo nad Paragwajem
    5. Austria. Żadnego zwycięstwa, drużyna, która odpadła już po fazie grupowej. Wymieniam tu ich jako ciekawostkę. Otóż Austriacy w swoich trzech meczach strzelili 3 bramki, po jednej na każde spotkanie. Nie byłoby w tym nic specjalnie interesującego, gdyby nie fakt, że wszystkie padały w 90 minutach meczów ;].
    Najbardziej pamiętne mecze wg Face'a.
    1. Ćwierćfinał Brazylia - Dania 3-2. Duńczycy pod wodzą Petera Schmeichela i braci Laudrupów nie przestraszyli się aktualnych wówczas Mistrzów Świata. Gole Bebeto i Rivaldo zapewniły zwycięstwo nad Skandynawami. Ależ to się oglądało...
    2. Półfinał Francja - Chorwacja 2:1. Liliam Thuram mężem opatrznościowym Francji! Liliam Thuram, który strzela swoje jedyne bramki w reprezentacyjnej karierze(rozegrał ponad 100 meczów). To był prawdziwy cud!
    3. 1/8 finału Argentyna - Anglia 2:2 (karne 4 - 3) Piękne bramki, dramaturgia. Gole Shearera i Owena dla Anglii, Batistuty i Javiera Zanettiego dla Argentyny. Później pamiętna sytuacja, gdy Beckham za kopnięcie Diego Simeone, który go wcześniej faulował, wylatuje z boiska. W dogrywce Anglicy strzelają bramkę, ale sędzia jej nie uznaje. W konsekwencji znowu przegrywają po karnych, tak jak 2 lata wcześniej przed własną publicznością, na Euro 96.
    http://www.youtube.com/watch?v=_zTne4JzgBM
    David Beckham vs Diego Simeone
    4. Mecz grupowy Hiszpania - Bułgaria 6:1 Bez znaczenia dla samych Mistrzostw, ale dla mnie prawdziwa esencja powiedzenia, że Hiszpanie "grają pięknie jak nigdy, a przegrywają jak zawsze". Paragwaj pokonuje Nigerię 3:1 i wynik tego meczu nie ma żadnego znaczenia. Mimo to, Iberowie aplikują rywalom aż 6 bramek. Na trybunach kibice wiedzą, że ich drużyna odpada z imprezy. Wzruszający płacz, który ogarnął cały stadion.
    5. Mecz grupowy Nigeria - Hiszpania 3:2 Mecz, który zaważył na odpadnięciu Hiszpanów z turnieju. Wielkie emocje, grad goli. Zwycięstwo zawodnikom z Czarnego Lądu zapewnia Sunday Oliseh, po kapitalnym strzale z dystansu.
    http://www.youtube.com/watch?v=ePXaJ1AHsfs&NR=1
    Nigeria vs Hiszpania
    6. Mecz grupowy Rumunia - Anglia 2:1 Od wyniku tego spotkania zależało kto zdobędzie pierwsze meijsce w grupie. Zapamiętałem go głównie z uwagi na Micheala Owena, który wchodził dopiero do kadry. Praktycznie już przy swoim pierwszym kontakcie z piłką strzela bramkę na 1:1, a przy drugim tafia w słupek. W 90 minucie niespodziewanie zwycięską bramkę strzela dla Rumunów, dobrze znany w Polsce, Dan Petrescu.
    http://www.youtube.com/watch?v=Sh-mxQAWZKw
    Dan Petrescu i Rumunia pokonuje Anglię
    7. Mecz grupowy Norwegia - Brazylia 2:1 Jeden z bardziej niesamowitych comebacków na tych mistrzostwach. Brazylia prowadzi po golu Bebeto z 78 minuty, ale w 83 i w 88 minucie Norwegowie odpowiadają golami i pokonują Mistrzów Świata. Już wiadomo czemu Tore Andre Flo zasłużył na swój pseudonim - Flonaldo.
    http://www.youtube.com/watch?v=WS4sz6lRBhg
    Norwegia vs Brazylia
    8. Mecz grupowy Paragwaj - Bułgaria 0:0 Jedno z najnudniejszych spotkań jakie pamiętam podczas tamtych finałów. Nie wiem w zasadzie czemu je umieszczam w tym zestawieniu, w zasadzie nie powinienem, ale jest przyczyna. Jose Luis Chilavert i jego rzut wolny, jak ja wtedy żałowałem, że to nie wpadło! Byłby pierwszym bramkarzem, który strzelił gola na MŚ...
    http://www.youtube.com/watch?v=HRwMWHP3erg&feature=related
    Paragwaj vs Bułgaria
    Tak sobie piszę, piszę i piszę i wciąż o czymś zapominam. Zapomniałem napisać rankingu najładniejszych goli turnieju. Oto ona:
    1. Dennis Bergkamp - gol w ostatnich minutach turnieju, decydujący o awansie do półfinału. Ponadto klasa sama w sobie. Kapitalne przyjęcie piłki, którym Holender zwodzi obrońcę i następnie strzał oddany jakby od niechcenia, zewnętrzną częścią stopy.
    2. Sunday Oliseh - decydujący gol w spotkaniu z Hiszpanią. Piękne, soczyste uderzenie z dystansu. Atom!
    3. Javier Zanetti - gol na 2:2 w spotkaniu 1/8 Anglia Anglia - Argentyna. Najbardziej mi się podoba rozegranie stałego fragmentu i kompletne zaskoczenie Anglików. Strzał też niczego sobie.
    http://www.youtube.com/watch?v=ZCUDk6myo3A
    Javier Zanetti strzela i David Seaman musi wyciągać piłkę z siatki
    4. Adrian Ilie - dający zwycięstwo Rumunii nad Kolumbią. Znakomity drybling, ogranie obrońcy, a następnie kapitalny lob nad bramkarzem w samo okienko.
    http://www.youtube.com/watch?v=Z7fWdJDGR34
    Adrian Ilie! Magnifique!
    5. Davor Suker - musiałem przecież uhonorować najlepszego strzelaca imprezy. Chociaż praktycznie wszystkie bramki z tego spotkania są bardzo ładne, to ta Davora podoba mi się najbardziej. Przyjęcie piłki, okiwanie kilku obrońców. Szkoda, że im jeszcze do bramki nie wbiegł ;].
    http://www.youtube.com/watch?v=4r5MeneysFI
    6. Pierre Njanka - czy to Romario? Czy to Suker? Może Batistuta? Nie to Pierre Njanka, obrońca Kamerunu. W gościnnej roli tyczek slalomowych występują Austriacy. Trochę zapomniany, ale dla mnie jedna z ładniejszych bramek imprezy.
    http://www.youtube.com/watch?v=L3JogSTLxNo
    7. Paul Scholes - 89 minuta i mały rudzielec ustala wynik spotkania z Tunezją, po kapitalnym strzale zza pola karnego.
    http://www.youtube.com/watch?v=c8-HY2V__DU&feature=related
    8. David Beckham - świetne uderzenie z wolnego. Mondragon bez szans.
    http://www.youtube.com/watch?v=f2fKw5v5VZw
    Z nieocenionym polskim komentarzem
    9. Cuauthemoc Blanco - gol na 1:2 w spotkaniu z Belgią.
    http://www.youtube.com/watch?v=lufJNyYiDpU
    To by było na tyle. Jeśli pamiętacie jeszcze coś z tamtych Mistrzostw lub uważacie, że w którymś miejscu coś pokręciłem, to mnie poprawcie.
    PS Zostawiam wam dwa ostatnie miejsca na liście do zapełnienia. Jakieś propozycje na najładniejsze bramki? Tak, wiem, Tur zaraz zakrzyknie "Cuauthemoc Blanco!" i będę musiał dodać gola z meczu Meksyk - Belgia Dobra już dodaję ;p Rest - przykro mi, ale musiałem ;p
  4. FaceDancer
    Serial opowiadający o losach kontrowersyjnego lekarza zadebiutował w amerykańskiej telewizji już w 2004 roku. Jednak z tego co zauważyłem, to w ostatnim czasie doszło do prawdziwej "House'omanii", która rozprzestrzeniła się na ogromną rzeszę populacji. Wysnuwam taki wniosek na podstawie tego co widzę na naszym forum i pojawianiu się tematu House'a w felietonach redaktorów CDA. Co jest w nim tak zajmującego, że tak długo potrafi przyciągać do telewizorów?

    House M.D. skupia się na postaci Gregory'ego House'a, genialnego diagnosty, pracującego w fikcyjnym szpitalu Princeton-Plainsboro, oraz na osobach z którymi współpracuje. Doktor wraz ze swoim zespołem zajmuje się najcięższymi przypadkami, które trafiają do jego placówki. Jego rola ogranicza się do zdiagnozowania objawów i określeniu na co cierpi pacjent. Wydawałoby się to proste, ale tylko pozornie. Serial pokazuje, że tak naprawdę poprawne rozpoznanie choroby jest kluczowe dla jej powstrzymania, bo dopiero wtedy można określić sposób leczenia pacjentów.
    Jeśli ktoś nie oglądał dotychczasowych 4 sezonów, które ukazały się w polskiej telewizji, a chciałby się tematem zainteresować, to radzę nie czytać dalej tego wpisu. Być może pojawią się tu pewne informacje na temat fabuły - SPOILER - dlatego proszę nie mieć do mnie pretensji, jeśli jednak zdecydujecie się to czytać.
    Sam należę do osób, które raczej nie interesują się falą seriali, które powstały jak grzyby po deszczu. Ze wszystkich, które się do tej pory ukazały, na jakiś czas przyciągnął mnie LOST, ale po II sezonie sobie odpuściłem. Jako fan Stargate, oglądam jeszcze spinn-off Stargate: Atlantis. Nie można jednak powiedzieć, żebym był miłośnikiem tych seriali. Inaczej jest z House'm. Jak to się stało, że nawet osoba taka jak ja stała się fanem Dr Gregory'ego i spółki?
    Pewnie ze względu na głównego bohatera. Nie pamiętam wielu produkcji, których kluczowa postać byłaby tak kontrowersyjna. Z jednej strony genialny lekarz, najlepszy specjalista w swoim fachu, który posiada olbrzymią wiedzę i kwalifikacje. Z drugiej osoba całkowicie bezkompromisowa, drwiąca sobie z political correctness (w USA to dopiero osiągnięcie!), obrażająca pacjentów, współpracowników, stosująca moralnie wątpliwe środki, byle tylko dotrzeć do celu. Stwierdzenia, że "geniusz ociera się o szaleństwo" i "cel uświęca środki" są chyba jak najbardziej adekwatne do tej postaci.
    Zabawne jak doszło do mojego pierwszego spotkania z lekarzem. Pamiętam, że trafiłem na niego przypadkowo, oglądając go u dziadków (to oni oglądali). Odcinek ten wyrobił mi początkowo zupełnie inną opinię o Housie Wybrał się on w nim do kasyna, razem z dyrektorką szpitala Cuddy i Wilsonem. Jednak zamiast grać i ogólnie korzystać z życia, to zupełnie inaczej niż dyrektorka, House martwił się o swego dziecięcego pacjenta i postanowił sprawdzić co się z nim dzieje. Okazało się, że gdyby nie jego interwencja z dzieckiem mogło być bardzo źle. I tak stereotyp zaczął działać - House był dla mnie dbającym o pacjenta lekarzem, a Cuddy bezmózgą babą, która nie zna się zbytnio na medycynie. Mimo to odcinek zrobił swoje, bo zachęcił mnie do dalszego oglądania. Dzięki temu mogłem sobie już wyrobić prawidłową opinię .
    Ważnym elementem serialu jest zespół. W jego skład wchodzą Eric Foreman, czarnoskóry neurolog, który zdaje się mieć największą wiedzę spośród całej trójki specjalistów i ma za sobą niejasną przeszłość, zwykle kłóci się z House'm co do metod, ale dlatego, że uważa je za nieskuteczne. Allison Cameron również ma na pieńku z doktorem, ale ona ma akurat wątpliwości natury etycznej, niektóre zachowania i pomysły Gregory'ego budzą jej wyraźny sprzeciw. Ostatnią osobą w zespole jest Kangur Robert Chase, którego rola opiera się zwykle na zgadzaniu z House'm i wykonywaniu jego poleceń bez zbędnych pytań. W miarę upływu czasu Cameron i Chase coraz bardziej lgną do siebie (a Foreman do House'a xD ).
    Ważnymi bohaterami są także Lisa Cuddy, dyrektorka szpitala, która podjęła ryzyko zatrudniając głównego bohatera, oraz James Wilson, jego najbliższy przyjaciel. W zasadzie każde spotkanie z Cuddy obfite jest w różnego rodzaju podteksty (głównie erotyczne - ale z niego seksista! ), jednak Cuddy nie jest mu dłużna i bardzo często to jej udaje się wygrywać te sprzeczki. Dialogi między House'm i Wilsonem należą do moich ulubionych części w serialu. Panowie dokuczają sobie niemal jak koledzy w podstawówce, ale widać, że obaj potrzebują swojego towarzystwa. Esencją ich konfliktów może być odcinek, kiedy Wilson, by zmusić House'a do zatrudnienia nowego zespołu, "porywa i przetrzymuje" jego gitarę jako zakładnika.
    Najważniejsze jest dla mnie jednak to, że wraz z rozwojem wypadków i kolejnymi sezonami serial, w przeciwieństwie do większości innych, robi się coraz ciekawszy. Początkowo fabuła poświęcona jest głównie przypadkom z jakimi zmagają się lekarze. W miarę rozwoju akcji zaczyna dominować życie poszczególnych bohaterów i praca jest do tego jakby dodatkiem, który ma tylko ubarwić serial. Wszystko to wychodzi mu, w mojej opinii, na dobre. Sezon IV to dla mnie arcydzieło, ponieważ łączy to co było do tej pory, z elementami Big Brothera - które pojawiają się w związku z "castingiem" na nowy zespół House'a.
    Nie wiem jak wy, ale ja w niecierpliwości czekam na V sezon .
  5. FaceDancer
    Przed nami najbardziej oczekiwana premiera tego roku. Cytując Tychusa Findleya, jednego z głównych bohaterów drugiej części mogę rzec "Hell, 'bout damn time!" Co jak co, ale fani tacy jak ja musieli się naczekać. Ponad 11 lat minęło, odkąd Starcraft zagościł na mojej półce i w moim sercu.

    Z uwagą śledzę wszystkie wzmianki, oglądam udostępniane przez Blizzard materiały, w tym jakże ciekawe Battle Reporty. Póki co mają one zadowolić głód informacji kolejnej wielkiej produkcji "Zamieci". Podobno beta jest już gotowa, ale to nie o tym będzie ten wpis.
    Korea Południowa - kraj przeszło 3 x mniejszy od Polski, z liczbą ludności dochodzącą do prawie 50 mln. To tutaj Starcraft cieszy się uwielbieniem, mozna powiedzieć, że ludzie traktują go jak religię. Profesjonalni zawodnicy cieszą się podobną popularnością, co piłkarze, jeśli nie większą. Znane są przypadki, gdy ludzie umierali ponieważ nie byli w stanie się oderwać od gry, by załatwić swoje fizjologiczne potrzeby. To w Seulu Blizzard pokazał światu trailer, od którego wiadome było pojawienie się "dwójki".
    Martwi mnie tak duża dysproporcja wśród graczy - Koreańczycy są najlepsi, łożą największe pieniądze, itd. Oczywiście nie jestem rasistą, ale nie podoba mi się takie dogadzanie Koreańczykom. Ostatnio zażartowałem w rozmowie z InDyKiem, że niedługo wprowadzą do gry koreańskich bohaterów, żeby podnieść sprzedaż. Mam nadzieję, że się mylę, że seria nie stanie się grą, która będzie uwielbiana głównie w Korei, a reszta świata zostanie zepchnięta przez to na margines. Chociaż panowie z Blizzarda zawsze pokazywali zdrowy rozsądek, więc przypuszczam, że jednak nie nakryją nas czapkami

    Kojarzycie tego pana? Tak to Samir, najbardziej tajemniczy z bohaterów świata SC. Ciekawe co nam, graczom szykuje w związku z drugą częścią? Ktoś zna na to odpowiedź?
    PS Dla fanów Starcrafta - w dziale Sesja RPG znajduje się prowadzona przeze mnie sesja w świecie Starcraft. Jeśli ktoś jest zainteresowany odgrywaniem RPG(story-telling) i fabularną zabawą to zapraszam.
  6. FaceDancer
    W końcu, po wielu dniach oczekiwań, które były wiecznością, doczekałem się. Mogę założyć bloga, a naród F-Ejowy ujrzy moje dzieło! Będę rządził światem <śmieje się rubasznie> Ale dość już tego. Tyle tytułem wstępu.
    Postanowiłem podjąć się trudnego zadania i jako fan koszykówki, a w szczególności jej najlepszej ligi świata - NBA, trochę rozpropagować tę trochę zapomnianą w Polsce dyscypline. Powiecie "Ej, no... Zaraz... Marcin Gortat był szybszy!", nie zaszkodzi jednak trochę wspomóc "Wizarda" (jak ja nie lubię określania go mianem "Polish Hammer", źle mi się kojarzy ;p)
    To jednak nie o Marcinie Gortacie będzie ten wpis, co mógłby sugerować jego tytuł. Ta osoba urodziła się jednak dokładnie tego samego dnia. Dokładnie 23 lata wcześniej. Koszykówka nie byłaby tym czym jest dzisiaj, gdyby na ziemię nie zstąpił Bóg, przebrany pod postacią niepozornego, czarnego mężczyzny z charakterystycznym wąsem. Panie i panowie... MICHAEL JORDAN!

    Nie będę się tu za bardzo rozpisywał kim jest Michael Jordan, bo każdy człowiek na planecie zapewne go zna. Mogą go podsumować osiągnięcia:
    - zdobytych tytułów mistrzowskich - 6, za każdym razem MVP (najwartościowszy zawodnik) Finałów,
    - 10 - krotny król strzelców sezonu zasadniczego NBA,
    - 5 - krotny MVP sezonu zasadniczego.
    To są najbardziej znaczące nagrody w dorobku Mike'a, do tego możemy jeszcze dorzucić tytuł Najlepszego Debiutanta, 1 x najlepszy obrońca ligi, 10 razy w pierwszej piątce NBA, 9 razy w pierwszej piątce obrońców, trzy razy najlepszy przechwytujący, 14 - krotny uczestnik Meczu Gwiazd, a także dwukrotny zwycięzca konkursu wsadów. No i dwa razy zdobył złoto olimpijskie, jako uczestnik Dream Teamów na Olimpiadach w Barcelonie i Atlancie.
    W następnych wpisach zajmę się już bardziej szczegółowym opisywanie tego co najciekawsze. Statystyka pójdzie w diabły
  7. FaceDancer
    Lokaut praktycznie zakończony, NBA wraca na święta, więc chyba przyszła odpowiednia pora na kolejny mój wpis o najlepszej lidze świata. Prawdę mówiąc zabierałem się już za niego dość długo. Pamiętacie wpis o Oakland? Ten miał być następny w kolejce, ale wyszło inaczej.

    Krótka historia Portland Trail Blazers
    Portland od roku 1976 należy do najbardziej popularnych klubów NBA. Przynajmniej kibice w Portland darzą go bezgraniczną miłością i od mistrzowskiego sezonu po brzegi wypełniają halę w Memorial Colliseum, aż do przenosiny na większy obiekt Rose Garden Arena. Rekordowe 814 meczów z rzędu, na które nie było już biletów. Ten przypływ popularności dla Blazers został nazwany Blazermanią. Początek lat 90-tych był okresem lat tłustych. Drużyna z Clydem Drexlerem należała do czołowych w lidze, ale dwukrotnie przegrała Finał NBA, raz z Bad Boys z Detroit, a następnie z drużyną "szikagoskich" Byków.


    Bill Walton był największą gwiazdą zespołu, który zdobył w 1977 roku mistrzostwo NBA.

    Po odejściu Drexlera Portland znalazło się w kryzysie. Nowe millenium przyniosło powstanie jednego z najbardziej nietypowych zespołów ligi. Jail Blazers. Ta oryginalna nazwa powstała po zmianie jednego z członów nazwy drużyny "Trail" na "Jail", co oznacza po prostu więzienie, a brzmi niemal identycznie. Przyczyna nadania Blazers takiego przydomka była prozaiczna. Zespół z Portland posiadał w swojej kadrze zawodników, z których większość miała za sobą konflikty z prawem. W zasadzie można powiedzieć, że łatwiej można wymienić koszykarzy, którzy nie mieli nic za uszami, bo Portland w tamtym czasie stanowiło raczej stadko czarnych owieczek NBA (no offence to black people).

    Role model, czyli kim powinien być sportowiec
    Archetyp sportowca już od czasów antycznych zawsze kojarzył się z najlepszymi cechami jakie posiadał człowiek. Podobnie było w NBA, gdzie zawodnicy udzielali cukierkowych wywiadów, dziękowali wszystkim po meczach, wypowiadali się o rywalach z jak największą kurtuazją. Wszystkie zespoły występujące w lidze mają swoje programy pomocowe, a każdy z gwiazdorów znajduje czas na karmienie bezdomnych, czy odwiedzanie chorych na raka dzieci. Wszystko dla dobra lokalnej społeczności. Teraz wyobraźmy sobie, że w ten kolorowy świat wkraczają typy spod ciemnej gwiazdy, rozrabiaki, wręcz gangsterzy. Panie i panowie, przed wami Portland Jail Blazers.

    Największe "osiągnięcia" Jail Blazers
    Chyba najbarwniejszą postacią, osobą która mogła nieść sztandar tej drużyny był Ruben Patterson. Narcyz jakich mało, swego czasu określił się mianem Kobestoppera, jedynego który potrafi powstrzymać Kobe Bryanta. Na swoim koncie Patterson miał między innymi próbę gwałtu na opiekunce do dziecka, pobicie żony, napaść na mężczyznę, który porysował jego samochód pod halą. Znany był także incydent, kiedy sprowokował do bójki Zacha Randolpha i otrzymał od niego cios w twarz. Obrażenia były tak poważne, że doszło do złamania kości oczodołu. Na szczęście (albo i nieszczęście) kość zagoiła się całkiem szybko i Patterson mógł wrócić do tego co umiał najlepiej - siania fermentu w całym stanie. Kłócił się także z trenerem Natem McMillanem o to, że gra za mało i odmówił wyjścia na parkiet (Carlos Tevez anyone?) Stwierdził także iż jeśli nie będzie grał przynajmniej po 25 minut na mecz, to żąda wytransferowania go do innego zespołu.


    Największa "gwiazda" Jail Blazers - Ruben Patterson.


    "Może gram jak fajtłapa, ale takiego ciosu nie powstydziłby się sam Mike Tyson!"

    Pozostali nie chcieli być wcale gorsi od Pattersona. Rasheed Wallace, który później był finalnym "puzzlem" mistrzowskiej układanki Pistons w 2004, specjalizował się we wszczynaniu boiskowych awantur, był liderem ligi pod względem otrzymanych przewinień technicznych. Został także zawieszony przez władze ligi na siedem spotkań po tym, gdy groził podczas meczu sędziemu. W swoich dwóch rekordowych sezonach otrzymał odpowiednio 38 i 40 "dachów". Impressive.


    Mecz bez kłótni z arbitrami był dla Rasheeda Wallace'a dniem straconym.

    Dzień powszedni
    Zawodnicy Jail Blazers świetnie czuliby się na marszu propagującym legalność konopii. Posiadanie marihuany było u nich tak powszechne, jak wyjście w sobotę rano do sklepu po bułki na śniadanie. Pewnego razu Rasheed Wallace podróżował samochodem z Damonem Stoudemirem, zostali zatrzymani przez policję, a w wozie znaleziono, pewnie sami wiecie co. Innym razem na lotnisku w Arizonie u Stoudemire'a znaleziono "ziółka" zawinięte w aluminiową folię. "Mighty Mouse" zdarzyło się także przekroczyć prędkość będąc pod wpływem narkotyków.

    Warto tutaj wspomnieć o Qyntelu Woodsie, dobrze znanym z polskich parkietów. Woods grał w Prokomie i był tam przez jeden sezon wiodącą postacią. Dzięki niemu drużynie z Trójmiasta udało się wywalczyć jeden z mistrzowskich tytułów. Woods miał za sobą kilkuletnią przygodę w NBA. Najbardziej zasłynął w Portland, gdzie wyróżnił się jako jeden z Jail Blazers. Słyszeliście o Michaelu Vicku? Gwiazdor NFL został wyrzucony z ligi za organizowanie walk psów, odsiedział swoje, wrócił do ligi i znów został gwiazdą - motyw syna marnotrawnego. Woods został aresztowany pod zarzutem znęcania się nad zwierzętami. Jednak to nie ten kaliber gracza co Vick.

    Bonzi Wells stwierdził arogancko, że fani mogą sobie na nich buczeć, ale dla nich nie ma to żadnego znaczenia. W końcu i tak do nich przyjdą po autografy. Znacznie bardziej poważne było uderzenie sędziego za co został zawieszony. Jeszcze innym razem zmieniony Wells zaczął rzucać przekleństwa w stronę trenera Nate'a McMillana, zdarzyło mu się także pokazać brzydki gest w stronę fana. Zapytany przez dziennikarza stwierdził, że czasem zdarza mu się "wyłączyć". Zresztą trener McMillan miał ciężkie życie, pomimo długiej i udanej kariery w NBA nie cieszył się u swoich "podopiecznych" żadnym szacunkiem. Darius Miles, który nie miał aż tak wiele na sumieniu, w porównaniu do pozostałych, określił go kiedyś mianem "czarnucha". Chyba zupełnie zapominając, że sam ma taki sam kolor skóry...

    Wszystko można podsumować odejściem z drużyny Shawna Kempa, niedawnej gwiazdy ligi, który musiał udać się na odwyk w związku z uzależnieniem od kokainy i alkoholu. W Seattle nie mieli z nim takich problemów, ale widać udzieliła mu się świetna atmosfera w Portland.

    Spuścizna
    Jail Blazers zostawili po sobie pewną spuściznę. Byli czymś wyjątkowym w skali światowego sportu. Inne drużyny NBA jadąc rozegrać mecz z Blazers nerwowo przełykały ślinę. Zespół McMillana zdobył specyficzną sławę w NBA i wszyscy bali się z nimi grać. Trudno się temu dziwić. Wyobraźcie sobie, że macie rozegrać mecz koszykówki. Dyscyplina sama w sobie jest jedną z najbardziej kontaktowych w sporcie w ogóle. Granie z Bad Boys z Detroit nie było przyjemne, głównie dlatego, że można było się spodziewać chamskiej gry. Granie z Jail Blazers oznaczało grę na własną odpowiedzialność. Nie było wiadomo czy Patterson zaraz nie zacznie kogoś dusić, Randolph znokautuje potężnym sierpem, czy Wallace nie rzuci wam piłką w twarz. Nieobliczalność. Chaos. Tego ludzie się najbardziej boją, przynajmniej według filmowego Jokera by Heath Ledger. Jail Blazers byli właśnie takim Jokerem w NBA. Niestety Batmana nie było nigdzie, więc trzeba było jakoś przetrwać dopóki zespół się nie rozpadł, a poszczególni zawodnicy nie rozjechali po innych klubach. Rozdzieleni nie stanowili już tej samej wybuchowej mieszanki.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo
    Dla porównania już zrelaksowany Rasheed Wallace rzuca w kolegę z zespołu piłkami od koszykówki. Nie byłoby to może takie śmieszne, gdyby nie fakt, że Maxiell udzielał akurat wywiadu dziennikarzowi lokalnej stacji, był obrócony tyłem i nie mógł się bronić. Wkrótce do pomocy w rzucaniu dołączyli też inni. Jeden z moich ulubionych wybryków Sheeda
×
×
  • Utwórz nowe...