Skocz do zawartości

FaceDancer

[Ekspert] Weteran Sesji RPG
  • Zawartość

    6211
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    6

Wpisy blogu napisane przez FaceDancer

  1. FaceDancer
    Największy niemiecki tygodnik Der Spiegel opublikował 20 marca serię drastycznych zdjęć, zrobionych przez amerykańskich marines, którzy pozowali nad ciałami zabitych Afgańczyków. Na jednym z nich można było zobaczyć żołnierza, który trzymał za włosy odciętą głowę cywila. Pentagon starał się szybko ograniczyć rozpowszechnienie owych zdjęć, aby nie wywołały one kolejnej fali oburzenia w świecie Islamu, tak jak miało to miejsce po wydarzeniach w irackim więzieniu Abu Ghraib.
    Na całym świecie media podchwyciły temat, m.in. New York Times, brytyjski Guardian, o Der Spieglu, który całą sprawę odsłonił na światło dzienne nie zapominając. W polskiej prasie można było przeczytać o tym wydarzeniu w tygodnikach "Polityka", "Forum" i "Przegląd".
    Oddział zorganizowany przez Calvina Gibbsa dla zabawy "polował" na afgańskich cywili, zabierając z nich "trofea" niczym myśliwy zabierający poroże łosia. Mowa tu o odciętych palcach, kościach, a nawet zdarzył się przypadek zabrania na pamiątkę ludzkiej czaszki. Kill Team liczył 12 osób. Nikomu w jednostce nie przeszkadzało to co robili jej członkowie. Wyłamał się jedynie Adam Winfield, który powiadomił swojego ojca na facebooku o tym co dzieje się w Afganistanie, zdradzając także, że boi się o własne życie. Podobno Christopher Winfield wielokrotnie informował o tym wojsko, ale prawdopodobnie nie dano wiary temu co mówił. Rozmowę Winfielda z ojcem można przeczytać na stronie tygodnika "Polityka" http://www.polityka.pl/swiat/tygodnikforum...a-zabojcow.read.
    Aby móc bezkarnie zabijać Gibbs i jego ludzie podrzucali Afgańczykom broń, a później mówili dowództwu, że musieli odpowiedzieć ogniem na atak talibów. Jedna z relacji opisuje jak pewien mułła został przez nich zmuszony do klęczenia w rowie, do którego Gibbs wrzucił granat. Później kazał jeszcze swoim ludziom dobić dogorywającego strzałami z karabinu. W raporcie przekonywał, że mułła chciał rzucić w nich granatem, ale wcześniej zdążyli go zastrzelić. Sierżant nie miał też skrupułów, aby terroryzować własnych podkomendnych, którym groził śmiercią, gdyby odważyli się komuś opowiedzieć, o swoich wyczynach.
    Co prawda wojska ISAF odpowiadają "tylko" za śmierć 16% z poległych w 2010 w Afganistanie 2777 cywilów, a talibowie aż za 2/3, ale to wciąż za dużo, żeby zdobyć serca Afgańczyków. Dopóki zdarzac się będa przypadki bestialstwa w szeregach wojsk koalicyjnych, dopóty nie uda się przekonać do siebie ludności cywilnej, co jest równoznaczne z wygraniem tej wojny (choć niewiadomo czy da się ją w ogóle wygrać). Na pewno jednym z pozytywów jest fakt, iż dowództwo US Army wyda surowe wyroki na członków Kill Team. Prawdopodobnie większość spędzi resztę życia za kratami.
    Jak żywo przypomniała mi się sytuacja, kiedy Wikileaks publikowało nagranie, w którym żołnierze amerykańscy strzelają do irackich cywilów, gdyż mylnie założyli, że jeden z nich trzyma RPG (choć na zapisie wideo było widać wyraźnie, że to kamera). Tam można jeszcze było powiedzieć, że doszło do pomyłki, ale w przypadku "Kill Team"" o czymś takim mowy zupełnie być nie może. Ci ludzie działali z pełną świadomością swoich czynów, chcąc się rozerwać strzelali do bezbronnych cywilów. Miejmy nadzieję, że ktoś z wojskowych zmądrzeje i nie będzie dochodziło do podobnych sytuacji w przyszłości.
  2. FaceDancer
    Marie Fredriksson i Per Gessle ze szwedzkiej formacji Roxette byli jednym z bardziej popularnych zespołów w latach 90-tych. Popularność na międzynarodową skalę zdobyli dzięki albumowi Look sharp!, którego singiel The Look wywindował ich na szczyty list przebojów w Stanach Zjednoczonych.

    Singiel The Look, który otworzył Roxette drzwi do międzynarodowej kariery
    Jednak wydawało się, że tłuste lata mają już za sobą i będą odcinać kupony od własnej sławy, zamiast tworzyć coś nowego. Po albumie Rooms Service z 2001 roku, ze świetnym "Real Sugar", było już tylko gorzej. U Marie wykryto raka mózgu, którego lekarze musieli operacyjnie usunąć. Niestety uszkodzenia były na tyle poważne, że wokalistka straciła wzrok w prawym oku, zdolność do czytania i liczenia oraz w pewnym stopniu ograniczone zostały możliwości ruchowe jej prawej strony ciała.

    Sleeping in my car

    How do you do

    Real Sugar jeszcze trzymał poziom, później było już tylko gorzej
    31 grudnia w sylwestrową noc zespół dał koncert w Warszawie. Już w styczniu ukazała się ich najnowsza płyta Charm School, którą promuje singiel She's got nothing on. Może nie jestem jakimś fanem Roxette na śmierć i życie, ale zawsze lubiłem ich muzykę. Gessle i Fredriksson pomimo wielu trudności wydali po wielu latach kolejną płytę, która coś sobą reprezentuje i nie jest zwykłym "jechaniem" na marce zespołu. Odbiór Charm School w innych krajach zdaje się to potwierdzać.

    She's got nothing on - czyli powrót w wielkim stylu
    Oby inne muzyczne dinozaury szły w ich ślady, zamiast bez końca odgrzewać stare kotlety.
  3. FaceDancer
    W sezonie 2003/2004 w Lidze Mistrzów doszło do niemałej sensacji. Giganci światowej piłki niespodziewanie odpadali jeden po drugim. Dochodziło do wielu nieprawdopodobnych rozstrzygnięć. W finale doszło do spotkania dwóch europejskich kopciuszków. Francuskie AS Monaco spotkało się Arena AufSchalke z portugalskim FC Porto. Chciałbym w tym wpisie przybliżyć historię, tych przegranych, którym również udało się zrobić kariery.
    Porażki potentatów
    Real Madryt vs AS Monaco
    Wszyscy stawiali na gwiazdozbiór z Madrytu. Figo, Zidane, Raul, kontra jakieś francuskie leszcze. Nikt nie przewidywał porażki. Wszystko potwierdzało ten scenariusz podczas pierwszego meczu na Bernabeu. Chociaż Monaco prowadziło po pierwszej połowie 1:0 po golu Squillaciego, to Real odpowiedział trafieniami Figo, Helguery, Zidane'a i Ronaldo. Fani Królewskich gromkimi brawami przyjęli zmniejszenie wysokości porażki przez Fernando Morientesa, którego nie chciano już w Madrycie. Kibice nie wiedzieli wtedy, że ten gol miał się później okazać gwoździem do trumny Realu. W rewanżu wszystko przebiegało planowo i po golu Raula faworyt prowadził 1:0. Później po dwóch golach Giuly'ego i jednym Morientesa okazało się, że to Francuzi przechodzą dalej. Jako ówczesny kibic Królewskich byłem w ciężkim szoku i nie mogłem uwierzyć w to co się stało.
    Chelsea FC vs AS Monaco
    Faworytem była londyńska Chelsea, której budowę dopiero rozpoczynał Abramowicz. Na stadionie Ludwika II długo utrzymywał się wynik 1:1. Później za kontrowersyjne uderzenie Claude'a Makelele czerwoną kartką został ukarany Akis Zikos. Wydawało się, że Anglicy wykorzystają przewagę jednego zawodnika, ale to Monaco strzeliło dwie kolejne bramki i wygrało 3:1. Rewanż ułożył się idealnie dla piłkarzy z Londynu, którzy prowadzili 2:0, ale po golach Ibarry (chyba ręka po główce Morientesa) i Morientesa zremisowali 2:2 i awansowali do finału.
    AC Milan vs Deportivo La Coruna
    Piłkarze z La Coruni dostali w pierwszym meczu srogie lanie od mediolańczyków. Przy wyniku 4:1 zdawało się, że nie mają już czego szukać. Jednak gol w 5 minucie Waltera Pandianiego dał im nadzieję. Później Hiszpanie kierowali jeszcze trzykrotnie piłkę do siatki rywali i wygrali 4:0. Podobna przypadłość dotknęła Milan jeszcze rok później, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach ulegli Liverpoolowi w finale Ligi Mistrzów.

    Pogrom na Riazor
    Manchester United vs FC Porto
    Anglicy przegrali w Portugalii 1:2 po fantastycznym występie Benniego McCarthy'ego, który strzelił oba gole dla Porto. Jednak w perspektywie meczu rewanżowego na Old Trafford był to dość korzystny rezultat. Długo utrzymywało się korzystne dla Czerwonych Diabłów 1:0 po golu Scholesa. Rudowłosy Anglik strzelił nawet bramkę na 2:0, ale sędzia niesłusznie jej nie uznał. Później w doliczonym czasie gry, rzut wolny wykonywał McCarthy. Tim Howard katastrofalnie odbił piłkę prosto pod nogi Costinhi, który skierował ją do siatki. Do dziś pamiętam reakcję młodego i nieznanego wtedy trenera, który latał jak szalony po zakończeniu meczu. Oczywiście tym trenerem był Mourinho.
    http://www.youtube.com/watch?v=b8gGUwCDMrI
    Costinha strzela bramkę, a "bombowiec" Mourinho nurkuje przy linii bocznej
    Przechodzimy już do głównego punktu programu czyli zawodników AS Monaco. Jak ułożyły się ich kariery?
    Flavio Roma

    Podstawowy bramkarz drużyny. W Monaco występował aż do 2009 roku, kiedy to odszedł do AC Milan, gdzie gra do dziś. Chociaż słowo "gra" to trochę za dużo powiedziane, bo na swoim koncie ma ledwo dwa występy, ale już w 2011 roku. Zanotował na swoim koncie także kilka meczów w barwach Squadra Azurra. Być może Flavio powalczy jeszcze o miejsce w składzie klubu z Mediolanu.
    Hugo Ibarra

    Argentyńczyk, który przebywał w tamtym sezonie na wypożyczeniu z Porto. W kolejnych rozgrywkach znalazł się w składzie hiszpańskiego Espanyolu, ale nie zagrzał tam długo miejsca. Znacznie lepiej wiodło mu się w rodzinnej Argentynie. Przez 5 sezonów reprezentował barwy Boca Juniors w latach 2005-2010. Wywalczył z nim 3 mistrzostwa kraju i aż 4 Copa Libertadores. W 2010 ogłosił zakończenie piłkarskiej kariery. Jedenastokrotnie wystąpił w reprezentacji Argentyny.
    Gael Givet

    Givet występował w Monaco przez 7 lat, w 2007 przeniósł się do Olympique Marsylia, ale nie miał tam pewnego miejsca w składzie. W 2009 poszedł na wypożyczenie do Blackburn Rovers, rozegrał tam 14 meczów i zdobył uznanie menadżera Sama Allardyce'a. Solidny obrońca i pewny punkt drużyny Rovers. Wielokrotnie powoływany do reprezentacji Francji.
    Patrice Evra

    W latach 2002-2008 grał w barwach Monaco. Swoją dobrą postawą zwrócił na siebie uwagę sir Alexa Fergusona, który postanowił ściągnąć go do Manchesteru United. Wydawało się, że będzie tylko zmiennikiem Gabriela Heinze, ale szybko wygryzł Argentyńczyka ze składu i przekonał do siebie szkockiego menadżera. Uznawany za jednego z najlepszych bocznych obrońców Premier League. Wciąż stanowi silny punkt drużyny z Old Trafford, etatowy reprezentant Francji.
    Julien Rodriguez

    W AS Monaco grał od 1997 aż do 2005 roku. Później przeszedł do Glasgow Rangers, gdzie za czasów rządów rodaka Paula Le Guena był ważną postacią w zespole. Wraz ze zmianą szkoleniowca odszedł do Marsylii, gdzie gra do dziś. Choć zazwyczaj zajmuje miejsce na ławce rezerwowych.
    Edouard Cisse

    Defensywny pomocnik, który w 2004 roku był w Monaco na wypożyczeniu z Paris Saint Germain. Po powrocie z Lazurowego Wybrzeża zyskał miejsce w podstawowym składzie PSG. W 2007 roku odszedł do Besiktasu Stambuł, gdzie występował przez kolejne 2 sezony. Od 2009 roku broni barw Olympique Marsylia, gdzie ma pewne miejsce w składzie i znajduje uznanie w oczach starego/nowego trenera Didiera Deschampsa.
    Akis Zikos

    Defensywny pomocnik. Reprezentował barwy AS Monaco w latach 2002-2006. Później wrócił do Grecji, gdzie przez dwa lata występował w AEK Ateny. W 2008 roku ogłosił zakończenie kariery. Nie wiodło mu się w kadrze, gdzie nie widział dla niego miejsca Otto Rehaggel. Pomimo wielu protestów greckiej opinii publicznej, Niemiec nie wziął Zikosa na Mistrzostwa Europy, które Grecy niespodziewanie wygrali.
    Lucas Bernardi

    Bernardi był defensywnym pomocnikiem, ale potrafił zagrać niekonwencjonalnie, choćby pamiętna klepa z Morientesem, która wypracowała gola na 2:2 z Chelsea w półfinale Ligi Mistrzów. Argentyńczyk do 2008 grał w Monaco, a później przeniósł się do Newells Old Boys, gdzie gra do dziś. Sześciokrotnie wystąpił w kadrze narodowej Argentyny.
    Jaroslav Plasil

    Czeski pomocnik z całkiem udaną karierą międzynarodową. Do 2007 roku w Monaco. Przez kolejne dwa sezony reprezentował barwy hiszpańskiej Osasuny, dla której strzelił 8 bramek. W 2009 znowu wrócił na francuskie boiska, obecnie gra dla Girondins Bordeaux. Ma na koncie już 61 meczów dla czeskiej reprezentacji.
    Sebastien Squillaci

    Brat bliźniak Gaela Giveta , razem grali w Monaco, a teraz obaj znowu znaleźli się razem w lidze angielskiej. Sebastien do 2006 roku grał w Monaco, kolejne dwa lata spędził w Lyonie, a między 2008 a 2010 bronił barw hiszpańskiej Sewilli. Ściągnięty w 2010 roku przez Arsena Wengera do Arsenalu Londyn. We francuskiej kadrze wystąpił 21 razy.
    Jerome Rothen

    Francuski David Beckham. No może trochę przesadzam, ale miał świetne dośrodkowanie i wyróżniał się także sposobem uczesania. Po 2004 roku przeszedł do PSG za 11 mln euro, gdzie grał ze zmiennym szczęściem do 2010 roku. Miał być jednym z filarów drużyny, ale nie wykorzystywał do końca swojego talentu i często "gwiazdorzył" zamiast grać. W swojej autobiografii zdradził, że w końcówce rewanżowego meczu AS Monaco - Real Madryt, gdy został sfaulowany przez Zidane'a w samej końcówce meczu, Zizou podszedł do niego i szepnął "wstawaj ty ***", co wywołało spore poruszenie we Francji. Obecnie przebywa na wypożyczeniu w tureckim Ankaragucu. Rothen rozegrał też 13 meczów we francuskiej kadrze, a debiut zaliczył w przegranym 0:1 ćwierćfinale z Grecją.
    Ludovic Giuly

    Kapitan AS Monaco i jedna z najważniejszych postaci w tej drużynie. Strzelił dla klubu z księstwa 47 goli w 6 lat gry. Po przegranym finale Ligi Mistrzów zdołał wyrobić sobie nazwisko i ściągnąć uwagę włodarzy FC Barcelony. Spędził tam 3 sezony, strzelił 19 bramek i był ważną postacią zespołu. W sezonie 2005-2006 przyczynił się do zdobycia z klubem Pucharu Mistrzów, strzelając jedyną bramkę w półfinałach z AC Milan. W rozgrywkach 2007-2008 grał we włoskiej Romie, strzelając 6 bramek. Od 2008 gra dla francuskiego PSG, w którym pełni istotną rolę. Siedemnaście razy wystąpił we francuskiej kadrze.
    Shabani Nonda

    Napastnik urodzony w Burundi, ale reprezentujący Demokratyczną Republikę Konga. Dla Monaco strzelił 57 goli, w czasie swojej pięcioletniej przygody z tym klubem. Był nawet raz królem strzelców ligi francuskiej. W sezonie 2005-2006 w Romie, ale tam ustrzelił ledwie 4 gole. Następny sezon spędził na wypożyczeniu w Blackburn, gdzie w 26 meczach strzelił 7 goli. W latach 2007-2010 występował w Galatasaray Stambuł strzelając dla tureckiego klubu 23 gole. Najlepszy strzelec w historii reprezentacji DR Konga. W 49 meczach zdobył aż 32 bramki. Obecnie pozostaje bez klubu. Warto wspomnieć, że jego karierę skutecznie ograniczyły ciężkie kontuzje.
    Dado Prso

    Chorwacki napastnik wsławił się tym, że w czasie pamiętnego meczu Ligi Mistrzów Monaco - Deportivo (8:3) strzelił aż 4 gole dla klubu z księstwa. Po sezonie 2003-2004 przeszedł do Rangersów w barwach, których rozegrał ostatnie 3 sezony swojej piłkarskiej kariery. Dla klubu z Ibrox strzelił 31 goli w 94 meczach. Po ostatnim meczu rozegranym dla Rangersów Prso wrócił na boisko już po końcowym gwizdku z opatrunkiem na uszkodzonej kostce, kibice zgotowali mu owację na stojąco. Prso nie wytrzymał i opuszczał murawę we łzach. W reprezentacji Chorwacji strzelił 9 bramek w 32 występach, w tym jedną bramkę w zremisowanym 2:2 meczu z Francją podczas Euro 2004.
    http://www.youtube.com/watch?v=1G5XS400zDM
    Dado Prso w barwach Glasgow Rangers
    Fernando Morientes

    Gracz, którego przedstawiać nie trzeba. Niechciany w Realu Madryt poszedł na wypożyczenie do AS Monaco. W 28 meczach ligowych zdobył 10 bramek, ale tak naprawdę różnicę zrobił w Lidze Mistrzów. Został najlepszym strzelcem z 9 bramkami, pogrążając między innymi swoich dawnych kolegów z Realu. W następnym sezonie wrócił jeszcze do Madrytu, ale szybko go pożegnano. Później grał jeszcze w Liverpoolu, ale bez większego powodzenia. Trochę lepiej wiodło mu się w Valencii. W sezonie 2009-2010 grał dla Olympique Marsylia, ale strzelił tylko jednego gola w 12. meczach. W 2010 ogłosił zakończenie kariery. Strzelił dla reprezentacji Hiszpanii 27 goli w 47 meczach.
    Emmanuel Adebayor

    W Monaco pełnił rolę 4 napastnika. Prym wiedli Morientes, Prso i Nonda, chociaż reprezentant Togo zdołał strzelić w 10 meczach Ligi Mistrzów 2 bramki. W styczniu 2006 roku przeszedł do Arsenalu za 3 mln funtów. W drużynie Kanonierów szybko objawił wielki talent i wyrósł na gwiazdę. W sumie w 106 spotkaniach ligowych dla londyńskiego klubu zdobył 46 goli. Po zakończeniu sezonu 2008/2009 przeszedł za kwotę 25 mln funtów do Manchesteru City. Nie potrafił jednak wywalczyć sobie silnej pozycji w drużynie. Niedawno poszedł na wypożyczenie do Realu Madryt, gdzie zdążył już strzelić kilka bramek. W barwach kadry narodowej Togo strzelił 23 gole i był liderem drużyny, która uzyskała pierwszy w historii kraju awans na MŚ 2006 w Niemczech, tam jednak nie spisała się najlepiej odpadając po rundzie grupowej. Najlepszy strzelec w historii kadry Togo.
    Didier Deschamps

    Last but not least. Wielki piłkarz, który w swojej karierze klubowej i reprezentacyjnej wygrywał wszystko. Dotarł z klubem z księstwa do Finału Ligi Mistrzów. Później objął Juventus Turyn, z którym awansował z Serie B z powrotem do Serie A, ale gdy tylko udało się wywalczyć promocję zrezygnował z prowadzenia drużyny. Od 2009 roku prowadzi Marsylię. W pierwszym sezonie udało mu się wygrać Puchar Ligi i zdobyć pierwszy od 18 lat tytuł dla OM. W kolejnych rozgrywkach jest bliski powtórzenia tych osiągnięć. Marsylia wywalczyła Puchar Ligi ponownie, a obecnie prowadzi w Ligue 1.
  4. FaceDancer
    Swoją poważną przygodę z grami komputerowymi zaczynałem w 1996 roku. Co prawda, pierwsze były Megapacki, które zawierały po 10 gier, ale zwykle nie zawierały jakichś większych hitów. Moje pierwsze samodzielnie kupione gry to Warcraft II oraz Lords of the Realms II. O ile ten pierwszy jest uznawany przez wszystkich za kultowy, to pokuszę się o stwierdzenie, że to właśnie "Lordsi" byli grą zdecydowanie lepszą. Czemu, wyjaśnię poniżej.

    Intro do gry, które nawet filmiki specjalistów od Blizzarda wówczas pożerało na śniadanie. Dzisiaj też wygląda dobrze, postacie i ich ruchy świetnie odwzorowane. Zaczyna się od wiadomości, że król właśnie zmarł i jeden szlachcic wzburzony wyszedł ze spotkania możnych. Każdy chce zostać nowym królem, więc szykuje się wojna. Później mamy obrazki z pola bitwy, wszystko tak zrobione, że tylko przyklasnąć. Po tym imponującym starcie zaczynamy przygodę z grą.

    Jakby kogoś interesował gameplay, to może zobaczyć na tym właśnie filmiku, gdzie gościu omawia większość aspektów związanych z grą. Świetnie dobrany narrator pomaga nam tłumacząc zawiłości gry. Lords of the Realm 2, to w mojej opinii prekursor wszystkich gier typu Total War. Aspekt ekonomiczny zarządzania hrabstwami i produkowaniem wojska odbywa się na mapie głównej i odbywa w turach, a bitwy w czasie rzeczywistym. Rok dzieli się na wiosnę, lato, jesień i zimę, przy czym ma to duże znaczenie jeśli chodzi o plony. Część zboża przeznaczamy na zasiewy i siejemy dopiero zimą, a plony zbieramy na jesieni. W każdym hrabstwie znajduje się kilkanaście pól uprawnych, na których możemy wypasać krowy bądź uprawiać zboże. Czasem mamy do czynienia z eventem jak np. powódź czy susza, gdy pole zostaje wyjałowione i musimy posłać część chłopów do jego rewitalizacji (co trwa najkrócej 4 tury). W hrabstwie zazwyczaj mamy też ośrodki produkcji takie jak kopalnia żelaza, drwal, kamieniołom i kowal. Zazwyczaj w każdej prowincji jest drwal, a drugim surowcem są albo żelazo, albo kamienie. Te pierwsze służy nam do produkcji broni (tylko łuki robimy wyłącznie z drewna), a drugie do stawiania zamków. Praktycznie zawsze w prowincji jest kowal. Czasem są pewne odstępstwa (np. gdzieś nie ma drwala), ale nigdy nie uświadczyłem sytuacji, żeby w jednym miejscu była zarówno kopalnia jak i kamieniołom. Klikając na miasto widzimy obrazek na, którym są kowal, kamieniołom/kopalnia, drwal, pola, łąki, zamek i pusty środek, gdzie siedzą bezrobotni. W zależności od tego, gdzie ich poślemy będą zajmowali się różnymi czynnościami.
    Każdy w grze dysponuje tymi samymi rodzajami jednostek. Są miecze, maczugi, piki, łuki, kusze i zbroje. Dlatego możemy produkować mieczników (twardzi, średnio szybcy, odporni na ciosy, ale miecze wymagają dużo żelaza), pikinierów (tani w produkcji, dobrzy w obronie, powolni, świetni do zakopywania fos), maczugiści (bardzo szybcy, ale mało odporni na ciosy, idealni do ataków z flanek na wrogich łuczników), łucznicy (duży zasięg i szybkostrzelność, ale mniejsze obrażenia) oraz kusznicy (mniejszy zasięg od łuczników, ale dużo lepiej eliminują opancerzonych przeciwników), ostatnią jednostką są rycerze (tacy miecznicy na koniach, najdroźsi w produkcji, bardzo szybcy, wytrzymali i zadają duże obrażenia, dobrze się ich kontruje pikinierami). Są jeszcze chłopi uzbrojeni w widły (nic do nich nie potrzeba, ale są bardzo słabi). Tworząc armię możemy wybrać z jakich jednostek będzie się składała. Ogranicza nas ilość broni w naszych składach i liczba ludności w hrabstwie. Im więcej ludzi zarekrutujemy, tym bardziej spadnie nam zadowolenie. Niskie może grozić buntem i utratą prowincji. Kiedy w hrabstwie dzieje się naprawdę źle czasem powstaje armia buntowników, która maszeruje przez kolejne prowincje i podsyca niepokoje. Zadowolenie jest zależne od zdrowia poddanych, racji żywnościowych, wysokości podatków, rekrutowania, albo eventów. Mam tu na myśli dżumę, która ostro kosi populację prowincji (dobry sposób to podniesienie racji żywnościowych podczas jej trwania). Po takiej ostrej zarazie miasto długo dochodzi do siebie. Oprócz tego możemy poprawiać nastrój na krótką metę fundując piwo u kupców. Na mapie głównej zawsze jest kilku kupców, którzy ze swoimi kramami przemierzają wszystkie hrabstwa. Można u niego kupić wszystko - materiały, broń, piwo, krowy, ziarno.
    Bardzo ważne jest budowanie zamków. Normalnie hrabstwo zajmuje się przez atak na miasto. Wówczas pojedynkujemy się z tabunem chłopstwa i dodatkiem pikinierów czy łuczników. Nasze miasta będą się składały z samego chłopstwa, więc nie możemy dopuścić do ataku przeciwnika na nie. Najlepszym sposobem jest postawienie zamku. Przeciwnik będzie mógł zająć hrabsto po zdobyciu zamku (jeśli ten jest pusty, to przez atak na miasto). Mamy 5 rodzajów, od małego drewnianego, do wielkiego kamiennego z wypasioną fosą i garnkami z wrzącym olejem. Pierwszy możemy obsadzić 150-osobowym garnizonem, ostatni pomieści 600 żołnierzy. W dodatku posiadanie zamku poprawia wskaźniki ekonomiczne. Wysokość podatków z prowincji zależy od liczby ludności, a w zależności od rodzaju naszego fortu mamy premię. Za podstawowy mamy 50% premii w przychodach, a kolejno 75%, 100%, 125% i w końcu 150%.
    Wypada coś wspomnieć o przeciwnikach. Mamy ich maksymalnie czterech.
    Rycerz - młody, gniewny i chciałoby się powiedzieć głupi, ale czasem daje popalić. Robi zwykle całkiem dobrze dozbrojone armie, stawia raczej małe zamki i nastawia się głównie na ekspansję. Potrafi być irytujący.
    Baron - człowiek rozsądny, jego armie to miks różnych jednostek. Stara się działać ostrożnie, zabezpieczać prowincje stawiając forty. Aktywny dyplomatycznie. Dobry sojusznik, bo rzadko wbija nóż w plecy.
    Hrabina - groźny przeciwnik. Zdradliwa, stawia silne zamki, a jej armie bardzo często składają się z kuszników i jednostek zaawansowanych takich jak miecznicy.
    Biskup - udający sługę bożego, nie cofnie się przed zdradą czy szantażem. Produkuje wielkie chłopskie armie, często ze sporym wspariem łuczników i pikinierów. Ma dziwną technikę stawiania zamków, bo jego prowincje są często wielkim placem budowy. Stawia sobie największy możliwy i potem nie może go zbudować (choć czasem mu się udaje). Zwykle wyżyłowuje swoje prowincje z ludzi posyłając wszystkich do ataku.
    Do każdego można posłać komplement, zniewagę, prośbę sojuszu, czy ataku na przeciwnika. Oczywiście możemy nawet sami napisać mu wiadomość, ale to bez znaczenia. Jeśli poślemy mu laurkę, ale jako insult wtedy i tak się na nas obrazi. Przeciwnicy zwykle wysyłają komunikaty np. kiedy ich armia wkracza do twojego hrabstwa lub pobijesz ich w bitwie. Jeśli uda się pokonać jakiegoś przeciwnika w kilku, kilkunastu bitwach dostajesz od niego powiadomienie o zemście, czyli to znaczy, że będzie z tobą walczył do ostatniej kropli krwi. Podobnie jak w przypadku narratora głosy, którymi mówią nasi rywale także zostały bardzo dobrze dopasowane do ich postaci.
    Przechodzimy do bitew. Maksymalnie armia może liczyć 1500 żołnierzy, a minimalnie 50. Możemy powoływać najemników, widać ich obecność gdy nad naszym miastem mamy ikonkę złotego miecza i monet. W armii może być tylko jeden oddział najemników, gdyż nie lubią przebywać w swoim otoczeniu. Np. mając 200 irlandzkich pikinierów, nie dodamy do niej 150 mauryjskich łuczników. Same bitwy wyglądają jak na owe czasy świetnie. Każda jednostka ma określoną liczbę "żyć". Zazwyczaj jedna obrazuje 4,8, 16, bądź 32 żołnierzy, w zależności od armii. Jeśli walczy na mapie armia 200 przeciw 300, to skala będzie mniejsza niż jak 1000 vs 900. W każdej chwili możemy zapauzować bitwę. Mapy są dość różnorodne i a bitwy wymagają pewnej dozy taktyki.
    Oprócz tego mamy też kilkanaście kilkunastosekundowych filmików. Zazwyczaj pojawiają się one po przegranych/wygranych bitwach, pokonaniu jakiegoś przeciwnika (miło słuchać jak Baron użala się zakuty w dyby, Biskup płacze jak tłum obrzuca go zgniłymi warzywami, a hrabina trafia do celi), po oblężeniach, zdobywaniu kolejnych prowincji. "Bravo! Your troops have counquered a province. You have made an excellent start in your attempt to become a king!". Podsumowane przez narratora.
    http://www.youtube.com/watch?v=1wY1GnrnC6E
    Muzyka także stoi na bardzo wysokim poziomie. Na początku sielska, spokojna, w miarę rozwoju wypadków na mapie kampanii robii się bardziej monumentalna. Podczas bitew dynamiczna. Wszystkie głosy jak już napisałem zostały dobrane idealnie. Odzywki jednostek, szczęk oręża, fanfary po wygranej bitwie. Naprawdę wszystko to wciąga w zdobywanie mapy. Te są bardzo różnorodne, bo możemy zagrać np. na Półwyspie włoskim, w Niemczech, Francji, czy jakichś zupełnie wymyślnych typu pentagon.
    Autorzy z Impressions postarali się też o różne szczególy, które urozmaicają rozgrywkę. Przykładowo jeśli zaatakujemy prowincję, która nie ma granicy z żadnym z naszych hrastw, to nie stanie się ona naszą własnością. Możemy jednak wykorzystać to uderzając na rywala i oddzielając jego państwo na kilka części. Przy dobrym uderzeniu, będzie miał problem i straci kilka prowincji.
    Podsumowując. Sierra i Impressions zaskoczyli mnie naprawdę świetną grą, która wyprzedziła swoją epokę o wiele lat. Dopiero później na piedestał awansowała seria Total War wypuszczając Shoguna. Szkoda, że seria poszła w zapomnienie po fatalnie zrealizowanej trójce, która nie dorostała poprzedniczce do pięt. Ja pomimo tych piętnastu lat jakie upłynęły od premiery, nawet dzisiaj lubię usiąść i zagrać sobie partyjkę w Lords of the Realm II, do czego i was zachęcam.
    PS Warto wspomnieć, że gra była kiedyś dodana na Cover CD, do miesięcznika CD-Action, może nazwa tego pisma coś wam mówi
  5. FaceDancer
    Nie będzie to zwyczajna recenzja tej kultowej gry, ale swoisty powrót do przeszłości w moim wykonaniu. W tym wpisie chciałem pokazać jak wyglądał mój pierwszy kontakt z Operation Flashpoint - Cold War Crisis. Demko wyszło w 2001 roku i było umieszczone na cover CD dodawanym do CDA. Na tej samej płycie było też demo Desperados: Wanted Dead or Alive inna z moich ulubionych gier wszechczasów.
    Czemu gra czeskiego studia Bohemia Interactive podbiła serca graczy na całym świecie? Być może to za sprawą genialnego dema. W nim dostępna była jedna z misji (Ambush), w którą można było pograć także w pełnej wersji gry. Zaczyna się obiecująco. Czarnoskóry kapitan i postać gracza stoją na sporej górze i przez lornetkę obserwują wieś po drugiej stronie zatoki. Żołnierze radzieccy zdają się przegrupowywać, więc amerykańskie dowództwo postanawia odbić Houdan z rąk przeciwnika. Wsiadamy do jeepa jako pasażer i obserwujemy piękne plenery, którym towarzyszy klimatyczna muzyka. Później szef wychodzi i pyta się dwóch patrolujących teren marines czy nie widzieli czegoś podejrzanego. Wracamy do samochodu, tylko teraz możemy sami pobawić się w kierowcę. Po drodze trzeba jeszcze odebrać członków oddziału i dowieźć ich do punktu skąd oddział Bravo ma przeprowadzić atak na wioskę. Sami musimy pojechać przez las na miejsce spotkania z oddziałem Alpha. Oczywiście po drodze zwykle udawało mi się szybko rozbić jeepa na okolicznych drzewach i dalej trzeba było zaiwaniać na piechotę. Kapitan odjeżdza z powrotem samochodem (o ile się go wcześniej go nie rozwaliliśmy). Zostajemy w towarzystwie kilkunastu kompanów i ładujemy się na ciężarówkę.
    Klimat zaczyna gęstnieć. W czasie drogi nasz nowy dowódca tłumaczy nam, że nie chce aby ktokolwiek wracał do domu w trumnie, więc mamy się obyć bez bohaterskich popisów. Oprócz tego kilku towarzyszy dzieli się z oddziałem swoimi przemyśleniami. Głosy są naprawdę dobrze dobrane i człowiekowi naprawdę robi się smutno na sercu myśląc, że któryś z tych chłopaków miałby już nie wrócić. Wreszcie dojeżdżamy na miejsce. Spotkanie z wrogiem i pierwsze zaskoczenie - ginie się od jednego, górka dwóch wystrzałów. To samo można powiedzieć o przeciwniku. Celny strzał w głowę i po sprawie. Akcję dopełniają też komunikaty naszych towarzyszy w trakcie rozgrywki np. "6 o'clock enemy BMP" czy "ammo low" albo w przypadku śmierci jednego z kamratów "oh no! 3 is down!". Gdy zginie dowódca (nr 1) usłyszymy "1 is down! 2 taking command! I say again 2 taking command!".
    Gdy walczymy w okolicach jakiegoś gospodarstwa z Sowietami słyszymy rozpaczliwy komunikat od oddziału Bravo, który jest masakrowany w pobliżu Houdanu. BMP ( Bojowy Wóz Piechoty) jedzie teraz na naszą pozycję, ale udaje nam się go pokonać przy użyciu wyrzutni LAW (ewentualnie można zabrać RPG jakiemuś poległemu przeciwnikowi). Rosjanie biją się całkiem dobrze i potrafią zadać całkiem spore straty. W końcu przełamujemy ich obronę i zajmujemy Houdan. Wtedy okazuje się, że 3 czołgi T-72 jadą na nasze pozycje aby odbić wioskę. T-72 to ciężkie czołgi, których nie da się załatwić przy użyciu RPG (na BMP wystarczają dwa pociski, a do T-72 potrzeba ok. 4-5). Uciekamy na plażę, a tam niedobitków zabiera Blackhawk. Niestety zostajemy zestrzeleni przez wrogą Szyłkę (samobieżne działo przeciwlotnicze) i opadamy na spadochronie. W tym momencie gra się kończy.
    Osobiście wiem, że najczęściej w demie występowało właśnie takie zakończenie. Nie ma tu żadnych skryptów. Grałem chyba w tą misję ze 100 razy i czasem przeżywało z 8 osób, czasem trzech. Kilka razy zostałem sam i wysyłałem zrozpaczoną wiadomość do dowództwa, które kazało mi brać nogi za pas. Raz pamiętam jak bohatersko próbowałem bronić się przed atakiem czołgów. Położyłem się pod ciężarówką Ural i uzbrojony w RPG czekałem na przyjazd wrogich tanków. Nie było to zbyt mądre z mojej strony, bo jeden strzał z działa w ciężarówkę i byłbym martwy. Wtem okazuje się, że misja kończy się sukcesem, a nam udaje się zająć Houdan.
    Grając w to mnóstwo razy próbowałem różnych wariacji. A to strzelałem kapitanowi w twarz i bawiłem w zdrajcę. A to samochodem wjeżdżałem na pozycje Rosjan. Raz wziąłem opuszczonego Urala i pojechałem do Dourdan (wioska skąd miało iść uderzenie czołgów). Jeszcze sobie zrobiłem widok z kamery na wprost. Wyglądało to coś na kształt szalonego kowboja, który z łokciem na drzwiach jechał na spotkanie śmierci. Raz próbowałem dopomóc oddziałowi Bravo, ale niestety pozbawieni wyrzutni rakiet (kto posyła od frontu oddział bez broni przeciwpancernej?!) nie mieliśmy szans z BMP.
    Klimat naprawdę jest świetny. W tej grze zależało mi nie tylko na tym, żeby przeżyć, ale także to aby misja się powiodła i jak najwięcej moich kolegów przetrwało. Pełną wersję Operation Flashpoint kupiłem jakiś czas później i się nie zawiodłem. Gra oferuje mnóstwo zabawy, szczególnie, że patrzymy z perspektywy różnych żołnierzy. Raz jesteśmy Armstrongiem, który odpowiada za działania piechoty. Raz Jamesem Gastovskim, agentem specjalnym, który podkrada się pod przeciwnika i podkłada ładunki wybuchowe. Kiedy indziej czołgistą Abramsa, albo pilotem helikoptera. Najbardziej klimatyczną misją była według mnie ucieczka z niewoli. Zostaliśmy zestrzeleni i byliśmy jeńcem. Którejś nocy dwóch żołnierzy specnazu zabrało mnie na przejażdżkę do lasu (obawiałem sie najgorszego). Nagle kazał mi wysiąść z wozu i iść przed siebie. "Pewnie zaraz zapakują mi kulkę w plecy". Udałem, że wychodzę, ale szybko wdarłem się z powrotem do wozu, pojechałem przed siebie przy okazji potrącając śmiertelnie jednego ze specnazowców. Drugi strzelał, ale udało mi się zwiać. W końcu udało mi się natrafić na oddział amerykańskich żołnierzy i byłem bezpieczny. Misje, gdzie gra się jako James Gastovski także są emocjonujące. Jesteśmy sami, w każdej chwili możemy oberwać kulką od zabłąkanego żołnierza. Czołgi czy transportery opancerzone są tutaj bogami i trzeba się modlić, żeby nas nie zauważyły i otworzyły ognia.
    To by było na tyle. Następnym razem podzielę się z wami jakimiś innymi spostrzeżeniami w swoich przygodach z grami komputerowymi.
  6. FaceDancer
    Ostatnio napisałem trochę przekornie po jednym z meczów Gortata, że jesteśmy świadkami narodzin gwiazdy. W ostatnich dwóch meczach, Marcin zagrał tak dobrze, że mógłby kandydować do miana najlepszego centra na Zachodzie i samego Meczu Gwiazd.
    Najpierw starcie z jedną z najlepszych drużyn w NBA - wicemistrzowie ligi Boston Celtics, którzy mają najlepszy bilans na Wschodzie, a drugi w ogóle. Zostają powstrzymani w Phoenix i to nie rzutami za trzy punkty, ale obroną. Rzucają ledwie z 34% skutecznością, przegrywają najwyżej w tym sezonie, bo aż 17-toma punktami. Jednym z bohaterów tego meczu, był Polak, który rzucił 19 punktów, trafiając 8 na 13 oddanych rzutów. Oprócz tego dominował pod tablicami zgarniając aż 17 zbiórek. Ustanowił rekord kariery w punktach, bo wcześniej aż 5-krotnie nie mógł pokonać bariery 16 punktów.
    Mecz z New Orleans Hornets nie zaczął się zbyt dobrze z polskiego punktu widzenia. W pierwszej kwarcie w ciągu nieco ponad minuty zarobił dwa szybkie faule i musiał opuścić boisko. W końcówce drugiej zdobył co prawda cztery punkty, ale zanotował kolejne przewinienie. Później miała miejsce eksplozja. Wcześniej Gortat zwykle dobrze zaczynał, a w drugich połowach nie udzielał się za bardzo w ofensywie. Marcin zdobył 21 punktów w całej drugiej połowie i uzbierał w sumie 11 zbiórek, tak aby wystarczyło na kolejne double double. Oprócz tego miał 2 bloki i 100% skuteczności rzutów wolnych (7/7). Miał 3 faule (wszystkie w pierwszej połowie), raz dał się zablokować i nie zaliczył żadnej straty! Praktycznie zero "złych" akcji, a na takim poziomie to nie zdarza się zbyt często. W sumie kolejny punktowy rekord kariery i 25 oczek. Drugi pod tym względem Hill miał ledwie 16. Kiedy Polak opuszczał parkiet zwycięstwo Suns wydawało się pewne, bo na 30 sekund do końca mieli 8 punktów przewagi. Jednak jego partnerzy znowu pokazali, że dla nich nie ma rzeczy niemożliwej. Najpierw odpuścili krycie Chrisa Paula, który trafił za trzy, na 18 sekund do końca. Wystarczyło wybić piłkę zza linii końcowej i czekać na faule rywali, chcących przerwać upływ czasu. Hill tak podał do Nasha, że rywale przechwycili piłkę, a Frye faulował Paula przy rzucie za trzy. Gwiazdor Hornets trafił wszystkie trzy osobiste, więc Suns mieli już tylko dwa punkty przewagi. Znowu tragicznie wyrzucona piłka z boku i zakończyło się to stratą Cartera. Phoenix mieli tylko dwa punkty przewagi, a rywale piłkę na 10 sekund do końca. Na szczęście dla Gortata i jego kolegów nie trafili. Trener Gentry chciał dać Polakowi owację na stojąco od zgromadzonej na hali publiczności, a prawie mogło to ich kosztować zwycięstwo.
    Czemu twierdzę teraz, że Gortat to enbiejowy All-Star? Znowu kuszę los jak przy ostatnim wpisie. Poza tym pozycja centra jest dość słabo obsadzona na Zachodzie. Yao Ming będzie chyba kończył karierę z powodu kontuzji. Bynum w Lakers już nie imponuje i ciągle ma problemy ze zdrowiem. Nene, Marc Gasol czy Tyson Chandler to raczej przeciętniacy. Zawodnicy dobrzy, ale nie na tyle aby mówić o nich jak o gwiazdach. Tak grający jak w ostatnich dwóch meczach Gortat miałby nawet szanse (przy mobilizacji w Polsce - skoro Chińczycy mogli, to czemu my nie) przebić się do pierwszej piątki Meczu Gwiazd. W końcu do gry w tegorocznym wystarczało mieć ledwie 1 mln 200 tys. głosów. Pierwszy był Ming, który rozegrał jeno 5 spotkań. Drugi Bynum już poniżej 1 mln, a trzeci Nene niecałe 600 tys.
    Zobaczymy jak rozwinie się sytuacja, ale na razie jest pięknie. W siedmiu ostatnich meczach Marcin Gortat double dobule uzyskiwał aż 5 razy. W poprzednich dwunastu w barwach Suns taka sztuka nie udała mu się ani razu. Początki były różne, ale podkreślałem, że Polak dopiero przenosi się do nowego zespołu i musi zgrać z kolegami. Jak widać postępy robi wielkie, ale nic dziwnego, bo cały czas ciężko pracuje na treningach a nie ma nad sobą panikarza Van Gundy'ego, który sadzał go na ławkę za każdą próbę oddania rzutu.
  7. FaceDancer
    Przez jakiś czas na bieżąco relacjonowałem zmagania naszego polskiego jedynaka w NBA, ale jako że takie codzienne relacje i sprawozdania bywają męczące, postanowiłem pisać w dłuższych odstępach czasowych. Dzięki temu możemy wysnuć jakieś głębsze wnioski, czego nie można by było zrobić po jednym meczu.

    Przez jakiś czas Gortat grał całkiem przyzwoicie, zdobywał kilka razy ponad 10 punktów, ale ciągle zrzędziłem, że jest za mało agresywny na tablicach. Suns przegrywali, ale później udało im się wygrać parę spotkań. Polak pełnił w nich raczej poboczną rolę, a w ofensywie brylował Lopez. Wydawało się, że karta się odwróciła, ale nie... Marcin znalazł się w ogniu krytyki. Zbierał przyzwoicie, ale za mało jak na oczekiwania. Rzutów z wyskoku nie trafiał prawie w ogóle, więc większość kibiców stwierdziła, że po prostu nie potrafi rzucać, a do tego zdarzało mu się "przestrzelić" layupy spod samego kosza, a dunków unikał jak ognia. Kibice zaczęli podważać jego pseudonim "Polish Hammer", bo przestał pakować piłki do obręczy, dodatkowo pojawiły się ironiczne komentarze, że nie trafiłby w stodołę, nawet gdyby stał metr od niej.
    Na szczęście Gortat odpowiedział na to najlepiej jak mógł - dobrą, a nawet bardzo dobrą grą. Najpierw w meczu z Cavaliers zaliczył pierwsze double double w historii swoich występów dla Phoenix Suns - 16 punktów, 12 zbiórek i 3 bloki. W kolejnym meczu po raz pierwszy w karierze miał dwa "duble" z rzędu a spotkanie z Wizards zakończył z 13 pkt, 14 zb i 3 przechwytami. Wczorajszy występ przeciw Pistons okrasił kolejnym, trzecim już z rzędu double double 11 pkt, 13 zb i 1 blokiem. Suns dwa pierwsze mecze wygrali, a trzeci w koncertowy sposób podarowali gospodarzom z Motown. Tylko tak można nazwać roztrwonienie 15-punktowej przewagi w ciągu ostatnich 8 minut gry. Gortat rozegrał średnio w tych trzech meczach 30 minut, osiągał statystyki na poziomie 13 punktów, 13 zbiórek, trafił 15/24 rzuty z gry (ponad 60%), a do tego znakomicie z wolnych 10/10 (przypominam średnia w karierze to 66%). Króluje pod tablicami, dobrze broni, a do tego często udziela się pod koszem rywali. Narzekałem, że odpuszcza walkę o zbiórki, a w ostatnio obejrzanym przeze mnie meczu z Pistons niemal latał nad głowami rywali żeby złapać piłkę. Nie mogłem wyjść z podziwu. W zasadzie jedyne jego błędy to kroki w pierwszej akcji, danie się zablokować przez McGrady'ego i pudło w drugiej połowie, kiedy zamiast wbijać z wsadem pod kosz postanowił rzucać. Patrząc na rewelacyjne występy jego kolegów - Vince Carter 3/11, Channing Frye 3/14, Grant Hill 4/14, Nash 5 strat - to można powiedzieć, że nie popełnił żadnych błędów. Trafił więcej rzutów niż każdy z nich, oddając ich przy tym mniej (5/7).
    Jaka teraz przyszłość przed Gortatem? Wszystko rysuje się w optymistycznych barwach. Z ostatnich ośmiu meczów Suns wygrali aż 6. Jeszcze nie wszystko idealnie się układa, ale drużyna zdecydowanie poprawiła się w obronie, tracąc trochę na ataku. Polak wreszcie zaczął robić to czego od niego oczekiwali wszyscy w Arizonie, konsekwentnie zbierać double double i poprawiać statystykę zbiórek zespołu, który pod tym względem jest ostatni w NBA. W pierwszych meczach Gortata dominacja rywali na tablicach była aż nadto widoczna. Jak jest teraz? W ostatnich trzech spotkaniach Suns przegrali nieznacznie walkę na tablicach z Pistons ( o 3) i Waszyngtonem (o 1), a z Cavaliers nawet wygrali (o . Być może gdyby na centrze w pierwszych minutach meczów stał ktoś inny niż Lopez mający średnią 3,5 zbiórki to statystyki te byłyby lepsze.
    Polak na pewno odzyskał zaufanie wśród partnerów i kibiców. Oczywiście także trenera, który z zadowoleniem patrzy jak Marcin pracuje na treningach. Najlepiej w zespole dogaduje się ze Stevem Nashem i Goranem Dragiciem. Mądrze bo to dwa rozgrywający Suns, z których przynajmniej jeden jest przez cały czas na parkiecie (na pozycji nr 1 gra albo Nash albo Dragic z ławki). Jak wiemy odpowiadają oni za dobre rozdzielanie piłek, więc Polak może bardzo skorzystać na tej współpracy. Powinien jeszcze poprawić chwyt przy łapaniu piłki w pick'n'rollach, bo czasem ją gubi.
    Na koniec zostawiam najważniejszą sprawę - czemu Gortat nie gra jeszcze w pierwszej piątce, jak Robin Lopez wystepuje tylko po 12 minut? Otóż największą głupotą Genty'ego byłoby machnięcie ręką na podstawowego centra i wprowadzenie świetnie radzącego sobie Marcina. Koszykówka to gra zespołowa i Suns potrzebują aby obaj wysocy dawali z siebie jak najwięcej. Gentry sądzi, że Lopeza lepiej można wykorzystać, gdy gra z zawodnikami pierwszej piątki, a Gortat świetnie wspomaga drugi skład. Coś na kształt różnych formacji ataku, które zgrywają się między sobą w hokeju. Oczywiście nie musi to być najlepsze wyjście. Być może zdegradowanie RoLo do roli ( ) zawodnika wchodzącego z ławki zmotywowałoby go do lepszej gry. Na pewno jedno wyraźnie daje się zauważyć. Gortat gra z pasją i radością, a Lopez jakby mu ktoś kazał pańszczyznę odrabiać i robi wielką łaskę, że zagra. Znana jest sytuacja, gdy podczas udzielania wywiadu dziennikarzom przez Lopeza obok stanął Mickael Pietrus i zaczął go przedrzeźniać. Oczywiście były to tylko takie żarciki. Lopez podszedł, spojrzał jakby miał rozerwać Francuza na strzępy i oddalił się z naburmuszoną miną. Wracając do trenera Gentry'ego widać, że ma już duże zaufanie do Gortata. Polak gra coraz więcej w końcówkach, a do tego pojawia się na parkiecie nawet wtedy gdy jego główny rywal nie ma problemów z faulami.
    Zobaczymy jak będzie dalej, ale póki, co Gortat jest najlepszym zbierającym wśród Suns, jego wskaźnik przekracza 7 zbiórek. W skali całego sezonu najlepszy jest Frye z 6, ale dlatego, że Marcin w Orlando nie miał zawiele do ugrania. Jak na razie średnia z całych rozgrywek Polaka to 5,6. Ważne aby wciąż grał tak jak ostatnio, trafiał możliwie jak najwięcej rzutów (ale nie siłował niepotrzebnie własnych), dominował pod tablicami i dobrze bronił, najlepiej żeby przedłużał swoją serię double doubles.
    http://www.youtube.com/watch?v=oz5DFnz2soo
    Z innych wydarzeń w NBA - Kevin Durant zapewnił zwycięstwo Oklahomie trafiając rzut za trzy równo z syreną. To chyba pierwsza taka akcja od czasu, kiedy trzy lata temu trafiał dla nieistniejących już Sonics.

    Blake Griffin potwierdza, że jest All-Starem pierwszej klasy. W ostatnim meczu poprowadził swoich Clippers do zwycięstwa nad Warriors zdobywając 30 punktów (świetne 9/14 FG) notując 18 zbiórek (trzeci raz wyrównuje swój rekord w NBA) i 8 asyst. Gdyby partnerzy rzucali lepiej, to byłoby tripple double. Jednak w tym meczu pokazał, że jest liderem z krwi i kości i ma jaja ze stali. Przy remisie 105-105 i 2 sekundach pozostałych do końca akcji, trafił za trzy równo z syreną. Myślałem, że Griffin nie umie rzucać za trzy i jest to jedyna rzecz jakiej nie potrafi. Jak widać i tutaj się pomyliłem. Patrząc na rozwój takich zawodników Griffin 21 lat, DeAndre Jordan 22 (drugi potwór na tablicach, całkowicie zatrzymuje rywali pod koszem rozdając czapy na lewo i prawo), Eric Gordon 22, a do tego młodzi zdolni Bledsoe 21 i Al-Faroug Aminu 20, to wszyscy mogą się bać. Ci młodzi gracze są jeszcze do tego idealnie poukładani do gry w jednym składzie. Bledsoe to rozgrywający, Gordon rzucający obrońca, Aminu skrzydłowy, Griffin silny skrzydłowy, a Jordan to center. Być może niedługo będziemy mieli w NBA taki Arsenal, którego średnia wieku będzie wynosiła 21 lat! Najważniejsza sprawa dla Clippers to pozbycie się Chrisa Kamana. Kaman miał świetny ostatni sezon. Trafił do meczu gwiazd, ale w tym złapał kontuzję. Do składu wskoczył Jordan i idealnie uzupełnia się z Griffinem, a dodatku obaj są najlepszymi kumplami. Jordanowi niedługo kończy się umowa i na pewno Clippers wysupłają pieniądze na lepszy kontrakt i wyrównają każdą ofertę z innego zespołu. Jordanowi pewnie też nie będzie się nigdzie spieszyło, bo jest starterem i świetnie gra mu się dla tej drużyny. Clippers mają cenny towar na zbyciu w postaci Kamana. Wysokich z prawdziwego zdarzenia jest teraz jak na lekarstwo, więc gdyby udało się pozyskać kogoś kto wzmocniłby pozycję nr 3 (bo Aminu gra dość chaotycznie) np. Geralda Wallace'a to Clippers mieliby w zasadzie kompletny skład. Jeszcze wypada wspomnieć Davisie, któremu dzięki świetnej postawie Griffina chce się jakby bardziej, a umiejętności i doświadczenie Barona są nie do pogardzenia. Oj, coś mi się wydaje, że niedługo na mecze Clippers będzie chodzić znacznie więcej ludzi niż na Lakers. Grają bardziej przyjemnie dla oka, można pooglądać popisy Blake'a a do tego bilety sporo tańsze
    Bulls wygrali za sprawą Rose'a kolejne spotkanie i wciąż czają się tuż za Miami Heat. Niespodziewanie Hornets pokonali najlepszych w lidze Spurs, wszystko za sprawą rzutów za trzy, których trafili 12/15 (sic!) a Chris Paul okrutnie zabawił się z Tonym Parkerem.
    http://www.youtube.com/watch?v=Gc1FOA5PxME
    Chris Paul omal nie połamał Parkerowi kostek.
    Do zobaczenia już wkrótce w kolejnym wpisie poświęconemu NBA i Gortatowi!
  8. FaceDancer
    Przez ostatnie lata byliśmy pochłonięci przygotowaniami RPA do przeprowadzenia Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Afryka długo czekała na ten turniej i w końcu się doczekała. Jednak nie była to pierwsza wielka impreza zorganizowana na tym kontynencie. Mistrzostwa Świata w Rugby w 1995 roku również miały się odbyć w RPA. Pierwszy raz o tej historii dowiedziałem się niedawno. Czytając artykuł autorstwa dziennikarza z RPA, Afrykanera, który starał się przybliżyć jak doniosłe w dziejach światowego sportu było to wydarzenie.

    Czekając na MŚ w Piłce Nożnej śmialiśmy się z mieszkańców RPA, którzy oczekiwali na turniej jak na spełnienie cudu. Oto nagle rozwiążą się wszystkie problemy, kraj stanie się oazą opływającą w dobrobyt, nie będzie problemu ze znalezieniem pracy, itd. Jednak trudno się dziwić tambylcom, że oczekiwali czegoś podobnego. W końcu już raz taka historia się przydarzyła. W 1995 roku.
    Ludzie lubią upiększać fakty, mitologizować zdarzenia po latach. Cały świat był wzruszony tą historią, ale jak często bywa szybko się o takich rzeczach zapomina. Może nie do końca, ale wszystko się zaciera. Ciemne plamy zostają wymazane i zastąpione bardziej odpowiednimi dla przeciętnego widza. Jednak tutaj mamy do czynienia z sytuacją, w której mieszkaniec danego państwa, wciąż jednoznacznie pozytywnie ocenia to co się wówczas wydarzyło. Przestanę być tajemniczy i powiem wreszcie dokładnie, o co mi chodzi.
    Mistrzostwa Świata w Rugby w 1995 zostały zobrazowane w filmie "Invictus", gdzie Morgan Freeman wciela się w postać nowego prezydenta RPA Nelsona Mandeli, który zamierza uchronić swój kraj od wojny domowej. Zanim obejrzałem "Invictusa" widziałem także dokument zrealizowany przez ESPN z serii 30 for 30 zatytułowany "Szesnasty zawodnik". Również on opowiada o tym samym, ale prezentuje szerszy kontekst tych wydarzeń.
    Zacznijmy od początku. 11 lutego 1990 roku Nelson Mandela opuszcza więzienie w Paarl, kończąc tym samym 27 lat swojej odsiadki. RPA stoi na krawędzi wojny domowej. Z jednej strony czarni, którzy stanowią ok. 75% ludności i są traktowani jako obywatele drugiej kategorii. Z drugiej biali, rządząca mniejszość ciesząca się władzą i przywilejami. To właśnie tutaj powstał system apartheidu, który bazował na separacji odmiennych ras jako najlepszym możliwym rozwiązaniu. Czarni byli gotowi chwycić za broń i zemścić się za lata poniżeń. Biali z obawy przed utratą władzy, przywilejów czy nawet życia także nie pozostawali bierni. Szkolili własne paramilitarne bojówki, które pomogłyby im w przyszłej walce. Mandela obiecał Afrykanerom, że w zamian za zgodę na demokratyczne wybory (czyli oddanie władzy czarnym, którzy stanowili większość) nagrodzi ich Pucharem Świata w Rugby jaki będzie mogła zorganizować RPA. Za czasów apartheidu narodowa drużyna RPA w Rugby - Springboks (Antylopy), była wykluczona w ramach sankcji za stosowanie polityki segregacji rasowej. Przez lata rugby było traktowane jako sprawa polityczna a nie zwykły sport. Tylko biali mogli grać w klubach i kadrze. Rugby pozostawało sportem białych, natomiast piłka nożna czarnych. Gdy tylko czarni pojawiali się na meczach rugby (nie na sektorach dla białych), zawsze dopingowali drużynę przeciwną.
    Mandela stanął przed ciężkim zadaniem. Musiał przemówić do swoich zwolenników aby powstrzymali gniew, a z drugiej przekonać białych, do tego, że rozwiązanie pokojowe jest najlepsze. Przy czym rozmawiał ze wszystkimi, nawet największymi przeciwnikami. Przywódców bojówek zaprosił do swojego domu na herbatę i przekonał, aby powstrzymali swoich żołnierzy od rozlewu krwi. Mimo tego RPA to wciąż była bomba z opóźnionym zapłonem. Mandela wymyślił sobie, że rugby będzie tym, co pozwoli mu budować naród tęczy. Państwa zarówno dla białych jak i czarnych koegzystujących ze sobą w pokoju. Plan był z góry skazany na niepowodzenie. Czarni nienawidzili rugby i reprezentacji Antylop. Narodowy związek sportowy przegłosował nawet uchwałę, która miała obedrzeć ją z logo, nazwy i barw. Mandela natychmiast udał się na miejsce i wyperswadował działaczom tą niezbyt dobrze przemyślaną decyzję. Zarządzono nowe głosowanie, w którym poparcie uzyskała propozycja przywrócenia barw i logo reprezentacji rugby. Dla Afrykanów była to duża sprawa, bo dla większości z nich narodowa reprezentacja rugby była największym skarbem. Mandela wiedział, że odbierając im jej tradycje i to co kochają straci ich poparcie (jeśli takowe w ogóle było).
    Prezydent zaangażował się w promocję rugby wśród czarnych. Sam rozmawiał z kapitanem kadry Francois Pienaarem, którego chciał zainspirować do wielkich rzeczy. Mandela chciał aby Antylopy sięgnęły po pierwszy Puchar Świata w historii. Zakrawało to na kpinę. Reprezentacja dopiero co wróciła z banicji. Nie miała doświadczenia i zbierała ciężkie lanie od wszystkich lepszych drużyn świata. Nikt nie dawał im szans na więcej niż ćwierćfinał. Byli w grupie z broniącą mistrzostwa Australią, oraz Rumunią i Kanadą. O ile dwaj ostatni przeciwnicy byli spokojnie do ogrania, to porażka z niepokonaną od ponad roku Australią zmuszała do gry w następnych fazach turnieju kolejno z Anglią i Nową Zelandią. Potęgami w światowym rugby. Mandela przyleciał na dzień przed decydującym meczem niezapowiedzianie na trening rugbystów. Przeprosił za to, że przeszkadza. Przywitał się z zawodnikami, zadziwiając ich znajomością imion każdego z nich. W prezencie dostał czapeczkę reprezentacji, którą bez wahania i z uśmiechem na ustach założył. Wtedy było to nie do pomyślenia, żeby czarnoskóry polityk prezentował się w symbolach utożsamianych przez większość czarnych za wrogie. Jednak Mandela skalkulował to ryzyko jako opłacalne.
    Nikt nie dawał gospodarzom żadnych szans w meczu otwarcia, jednak ci zszokowali cały świat ogrywając Kangury 27-18. Wyjście z grupy było już tylko formalnością, bo kolejne mecze kończyły się zwycięstwami 21-8 nad Rumunią i 20-0 nad Kanadą. Po meczu z Australią rugbyści pojechali na wycieczkę na Robben Island. Miejsce, gdzie Mandela spędził 18 ze swoich 27 lat uwięzienia. Kapitan reprezentacji Francois Pienaar wspominał, że niektórzy widząc cele w jakich siedzieli skazani, płakali. Wyjazd ten sprawił, że kadra stała się scementowana jak nigdy. Warto też wspomnieć o przekazie jaki prezentowały Antylopy - "one team. one country" jedna drużyna, jeden kraj. Miało ono symbolizować koniec podziałów. W meczu ćwierćfinałowym RPA zmierzyło się z Samoa. Gospodarze gładko wygrali 42-14, a Chester Williams, jedyny czarnoskóry gracz w drużynie, zaliczył 4 przyłożenia (20 punktów). W meczu półfinałowym znowu mierzyli się z potentatami. Francja była faworytem w tym starciu. Mecz odbywał się w Durbanie. Rozpoczęcie przekładano z powodu ulewnego deszczu. W końcu sędzia zawodów powiedział Pienaarowi, że jeśli nie uda się rozpocząć spotkania, to nagrodzona zwycięstwem zostanie Francja. Było to pokłosie zasady, że w takich sytuacjach awansuje drużyna, która miała na koncie mniej fauli w całym turnieju. Na minuty przed końcem deszcz przestał padać. Boisko było bardzo grząskie, ale gracze RPA walczyli ze wszystkich sił. W końcówce dzielnie bronili prowadzenia i w ostatniej chwili zatrzymali Francuzów, którzy byli w drodze po zwycięskie punkty. Ostatecznie gospodarze zwyciężyli 19-15.
    http://www.youtube.com/watch?v=qele6K63kzM
    Ostatnie fragmenty meczu RPA vs Francja
    W finale RPA miało się zmierzyć z Nową Zelandią. Drużyną uznawaną za jedną z najlepszych w historii. All Blacks rozprawili się po drodze do finału z Irlandią wygrywając 43-19, Walią 34-9, Japonię zdemolowali 145-17, co było międzynarodowym rekordem. W ćwierćfinale poległa Szkocja ulegając 30-48, a w półfinale Anglia 29-45. Największym zagrożeniem dla przeciwników był maoryski gigant, uznawany za najlepszego zawodnika na świecie, Jonah Lomu. W meczu z Anglikami zanotował 4 przyłożenia, przy czym w jednej akcji zdemolował kilku Anglików, jednego praktycznie tratując na miejscu. Nikt nie dawał cienia szansy drużynie z RPA.
    http://www.youtube.com/watch?v=xAY_Mi5spxA
    Jonah Lomu w jednej z najlepszych akcji w historii MŚ w rugby
    http://www.youtube.com/watch?v=QKFrtR4ZP48
    Najciekawsze fragmenty meczu finałowego. Nelson Mandela wręcza Puchar Świata Francois Pienaarowi
    Na mecz finałowy z zapartym tchem czekało całe RPA. Biali i czarni, biedni i bogaci, wszyscy spieszyli obejrzeć decydujący mecz. Mandela postanowił raz jeszcze wesprzeć swoich zawodników i pojawił się na płycie boiska by uścisnąć ręce zarówno gospodarzom jak i gościom. Gdy Mandela pojawił się na boisku publiczność (w 95% biała) zaczęła skandować jego imię. To było nie do pomyślenia. Jeszcze rok temu, ci sami ludzie buczeli na sędziwego prezydenta. Mandela był przebrany w koszulkę z numerem 6, dokładnie taką samą jaką nosił kapitan drużyny Francois Pienaar. Zawodnicy RPA nie ulękli się maoryskiego tańca wojennego - słynnej Haki, którą odprawiają przed każdym spotkaniem All Blacks. Podeszli bardzo blisko swoich rywali patrząc im prosto w oczy. Mecz finałowy był bardzo emocjonujący. RPA wygrało po dogrywce 15-12, a wszystkie punkty zdobył kopacz Joel Stransky. W tym decydujący z drop goala, w samej końcówce doliczonego czasu. RPA oszalało. Gdy tylko sędzia odgwizdał koniec spotkania, Pienaar cały we łzach przykucnął na środku boiska, szybko dołączyli do niego pozostali. W pamiętnym pomeczowym wywiadzie udzielonym na płycie, na pytanie dziennikarza, który spytał o świetny doping zgromadzonych na stadionie 65 tys. kibiców Pienaar odpowiedział, że czuli wsparcie nie 65 tys. a 43 milionów rodaków. Gdy Mandela wręczał mu Puchar Świata powiedział "Dziękuje ci, za to co zrobiłeś dla naszego kraju." Pienaar odpowiedział "Myli się pan, panie prezydencie. Dziękuję za to co pan zrobił." Gdy autobus z zawodnikami ruszał ulicami Johannesburga na ulice wybiegły tysiące ludzi. Biali cieszyli się obok czarnych, chwilowo wszyscy zapomnieli o problemach i kolorze skóry. Sukces jakiego potrzebował kraj stał się faktem. Oczywiście nic nie jest takie sielankowe jak mogłoby się wydawać. Niektórzy gracze Nowej Zelandii skarżyli się na zatrucie pokarmowe jakiego miała dopuścić się jakaś tajemnicza kelnerka w restauracji. Jednak wyglądało to raczej na kiepskie tłumaczenie faworyta, niźli poważne oskarżenie.
    Arcybiskup Desmond Tutu, laureat pokojowej Nagrody Nobla powiedział później: "Kto mógłby sobie kiedykolwiek wyobrazić, że ludzie będą tańczyć na ulicach w Soweto (biednej afrykańskiej dzielnicy Johannesburga) z powodu zwycięstwa rugby drużyny Antylop? Daj spokój, człowieku. Ale tak było!"
    Dlatego przywołuję raz jeszcze dziennikarza-Afrykanera, który podczas meczu finałowego MŚ wykrzyczał "To mój prezydent!" podobnie jak wielu innych białych. To właśnie była siła Mandeli. Potrafił zjednywać sobie ludzi jak mało kto.
    Jeden z zawodników James Small stwierdził, że Mandela był ich szesnastym zawodnikiem. Kobus Wiese, Joel Stransky, pozostali gracze powiedzieli, że jedynym człowiekiem, który zjednoczył kraj był Nelson Mandela. Oni mieli w tym mały udział, z którego będą do końca swoich dni dumni. Była to także nadzieja, że skoro udało się zdobyć Puchar Świata, to może udać się także w innych dziedzinach.
    Nie wszystko oczywiście skończyło się tak bajkowo. Bieda wciąż pozostaje problemem dręczącym RPA. Jednak na pewno wielką zasługą Mandeli było uniknięcie konfliktu rasowego na wielką skalę. Coś niewyobrażalnego, że facet, który przesiedział 27 lat w więzieniu mógł spokojnie rozmawiać ze swoimi oprawcami, kroczyć drogą pokoju a nie krwawej rewolucji, jak zdarzało się w innych państwach afrykańskich.
    W 2010 kolejny Pienaar miał wznieść Puchar Świata. Kapitan drużyny narodowej w piłce nożnej RPA Steven Pienaar. Jednak taka sytuacja jaka miała miejsce w roku 1995 już się nie powtórzyła. Nic dziwnego. Takie rzeczy zdarzają się raz w historii.
  9. FaceDancer
    Właśnie dla takich meczy ogląda się NBA. King to najsłabsza drużyna w obecnych rozgrywkach, ale kilka spotkań przegrała minimalnie po bardzo zaciętej walce. Tym razem znowu zanosiło się na porażkę.

    Najpierw przechwyt Evansa w końcówce i prowadzenie dla Kings po efektownym wsadzie. Jednak Grizzlies mieli punkt straty i piłkę, na kilka sekund do końca. OJ Mayo trafił z niesamowitej pozycji na 1.5 sekundy do końca. To musiało być zwycięstwo Niedźwiadków, ale potem... Sami zobaczcie.
    EDIT:
    http://www.sport.pl/koszykowka/1,65035,888...to__WIDEO_.html Niesamowite jak to ludzie mają mało inwencji i nie mogą się wysilić na własny tytuł
  10. FaceDancer
    Zaczynamy mecz. Pierwsze piątki w następujących składach. Phoenix Suns: Steve Nash, Vince Carter, Grant Hill, Channing Frye, Robin Lopez. Philadelphia 76ers: Jrue Holiday, Jodie Meeks, Andres Nocioni, Elton Brand, Spencer Hawes.
    3:15 Pierwsze punkty w meczu rzuca Nocioni. Szybka odpowiedź po penetracji Nasha.
    3:16 Carter zaczyna całkiem nieźle, bo od asysty. Nocioni trafia z faulem. Jak na razie słaba defensywa Hilla.
    3:17 Vince Carter nie trafia, ale zbiera piłkę w ofensywie po własnym rzucie i zdobywa swoje pierwsze punkty dla Suns. Holiday trafia swój kolejny rzut. Nash po penetracji dogrywa do wbiegającego Lopeza na łatwy wsad.
    3:20 Świetny początek ma Lopez. Trafia dwa rzuty wolne i ma już 8 punktów ze wszystkich 14 dla Suns.
    3:22 Oba zespoły jak na razie słabo w obronie. Najpierw Nocioni zdobywa łatwe punkty spod kosza, później po przeciwnej stronie boiska Hill odpowiada tym samym z łatwością wdzierając się w pomalowane.
    3:24 Vince Carter trafił jak na razie 1 z 4 rzutów. Do tego ma dwie zbiórki. Zobaczymy czy dzisiaj będzie half man half amazing zgodnie ze swoim przydomkiem. Carter źle do Lopeza, który zarobił już swój drugi faul. Gortat już na parkiecie. Znowu mamy remis po 45.
    3:39 Dragić żenująco w obronie. Dwie kolejne akcje 2+1 Louisa Williamsa.
    3:26 Carter nie trafia trójki, ale piłkę zbiera Hill i podaje na wsad do VC.
    3:28 Dobra akcja pick'n'roll Gortata z Nashem. Center gości mógł tylko faulować Polaka.
    3:31 Trafia tylko 1 z 2 wolnych. W następnej akcji zbiórka defensywna Polaka. Później trafienie Nasha za trzy. Gortat znów gra za daleko od kosza przeciwników. Mam nadzieję, że zacznie atakować tablice agresywniej. Nash jak na razie ma 10 punktów, 6 asyst i 3 zbiórki. Suns prowadzą, ale pozwalają na łatwe punkty drużynie z Filadelfii, która gra dzisiaj bez swojej największej gwiazdy Andre Igoudali.
    3:35 Trochę Gortata w grze. Najpierw zablokował rzut Holidaya a później trafił swój pierwszy jumpshot w meczu. Jednak wciąż, gdy piłkę na obwodzie mają Suns pałęta się daleko od kosza. Powinien stać bliżej i próbować zebrać piłkę w ofensywie. Po pierwszej kwarcie Suns prowadzą 35-33.
    3:40 Znowu remis, bo za trzy celnie trafia Mickael Pietrus.
    3:41 Nash już wrócił, bo Dragić złapał 3 faule w 3 minuty. Gortat ładnie spod kosza po akcji Dudleya. Później zbiórka w obronie Marcina.
    3:43 Dwie nieudane akcje Nasha w ofensywie, Phila trafia dwa razy spod kosza. Dudley odpowiada trójką z czystej pozycji.
    3:45 Gortat jak na razie całkiem nieźle, choć mógłby być aktywniejszy. Póki co 5 punktów i 3 zbiórki. Raz Nash podawał mu przy pick'n'rollu ale trochę nie w tempo.
    3:47 Jak na razie rozczarowuje Carter 2/9 FG.
    3:48 Kolejny świetny pick'n'roll Gortata z Nashem. Polak trafia łatwy layup spod kosza. I kolejny! Gortat is on fire!
    3:49 Marcin fajnie w defensywie próbował wymusić szarżę, ale niestety sędziowie odgwizdali faul w obronie. Dobra próba gry w obronie przez Gortata.
    3:53 Cały czas remis tym razem po 51. Gortat trochę za słabo się stara na deskach, ale jest diablo skuteczny w ofensywie. 4/4 celne rzuty z gry.
    3:56 Grant Hill stracił piłkę i Frye musiał faulować żeby nie pozwolić na łatwe punkty. Głupia strata Frye'a i Sixers mają szansę odskoczyć na 5 punktów trafiając wolne.
    3:58 Warrick pojawił się na parkiecie i od razu zaliczył efektownego wsada. Po drugiej stronie faul Granta Hilla i kolejna okazja na punkty z linii rzutów wolnych dla gości. To chyba już 4 albo 5 kolejny faul Phoenix z rzędu przy posiadaniu Sixers.
    4:02 Goście po 2 wolnych Nocioniego prowadzą 5 punktami, ale dobra zasłona Gortata i Pietrus trafia za trzy.
    4:03 Defensywa Phoenix wygląda bardzo słabo. Ciężko praktycznie o zbiórkę w obronie, bo kończy się albo na faulach, albo na celnych rzutach Phillies.
    4:04 Brand trafia bardzo trudny rzut pod kryciem. Szkoda, bo Gortat stał sam pod koszem i miałby zbiórkę. Warrick faulowany pod koszem Sixers i trafia 2 wolne. 64-60 dla gości.
    4:06 Defensywa Suns wygląda jeszcze gorzej niż w meczu, bo stracili więcej punktów, ale ich ofensywa działa o wiele sprawniej. Jeszcze celny rzut w końcówce za trzy Pietrusa i na przerwę goście schodzą z minimalnym prowadzeniem 66-65.
    RAPORT: Gortat jak na razie świetnie trafia, kilka razy dobrze wchodził pod kosz i dlatego ma wyższą skuteczność niż kilka dni temu. Na razie ma 9 punktów i 4 zbiórki, do tego blok. Nieźle, ale mogło być lepiej. Lopez ma dwa faule, przy zerowej ich liczbie u Polaka. Jak na razie słabo Carter 2/9 z gry. Świetnie Pietrus, który trafił 3 trójki na 4 oddane próby. Nash ma 14 punktów i 11 asyst. Pick'n'rolle świetnie im dzisiaj wychodzą z Gortatem. Całkiem możliwe dzisiaj pierwsze double-double Gortata dla Suns. Słońca muszą poprawić obronę. Jak przeciwnik zacznie pudłować to będzie łatwie o jakieś zbiórki. Przydałoby się też trochę agresji pod atakowaną tablicą. Za często Marcin zagapia się i zostaje na obwodzie jak powinien walczyć o pozycję przy zbiórce. Ciężko poza tymi zbiórkami jest się do czego przyczepić w grze Marcina. W ogóle nie zaliczył faulu czy straty. Powinien jednak częściej ustawiać się do pick'n'rolla, bo w ostatnich akcjach grał trochę zbyt pasywnie. Double figures Marcina w punktach bardzo bliskie.
    4:25 Wracamy po przerwie. Zmiany w Phoenix. Na boisku pojawiają się znowu Lopez, Carter i Frye. Ten ostatni dobrze zaczyna, bo od celnego rzutu za dwa. Dwa celne wolne Meeksa, a później Carter celnie za dwa Suns prowadzą dwoma.
    4:27 Znowu bez obrony. Hill i Carter trafiają, na to odpowiada Spencer Hawes. Spencer Hawes trafia jumpera? Koniec świata! Kolejny faul Lopeza? A to peszek, chyba trzeci.
    4:30 Zaczęło się pudłowanie po obu stronach. Dobry przechwyt Frye'a ale nie zamieniony na punkty. Holiday doprowadza do remisu. Nash w ostatnich meczach słabo sobie radzi w obronie. Carter z kolei teraz dwa niecelne rzuty. 4/13 FG VC.
    4:32 Elton Brand fauluje Lopeza i wścieka się na sędziów. Sędziom się to nie podoba i nagradzają go faulem technicznym. W międzyczasie Carter nie trafia trójki.
    4:34 Oh dear Lord! Lopez zbiera piłkę w ofensywie i nie trafia dunka spod samego kosza! Hill zbiera piłkę, a Nocioni wślizgiem niczym z piłki nożnej ścina Granta. Sędziowie się trochę pogubili. Holiday znowu trafia, a Vince przełamuje niemoc strzelecką. 77-76 dla Suns.
    4:38 Syjamskie bliźnięta Gortat i Pietrus wchodzą na parkiet!
    4:39 Fatalna strata Nasha, za którą faulem musiał zapłacić Pietrus. Carter za trzy! Pierwszy raz trafia zza łuku w tym meczu!
    4:41 Nocioni ma dzisiaj dzień konia trafia and one nad Pietrusem. Gortat zbiera w następnej akcji piłkę w obronie. Nash trafia za dwa, ale w kolejnej akcji pudło Cartera. Suns jednym.
    4:42 Sixers powiedzieli sobie "Carter jest za słaby, nie trafi". A Vince jak na złość trafił.
    4:44 Nieudana akcja w ataku 76ers. Piłkę mieli wyrzucać z boku Suns, ale nagle sędziowie zmienili decyzję i przyznali piłkę gościom. Nash jest wściekły. Gortat musi go odciągać, bo inaczej Kanadyjczyk mógłby coś zrobić arbitrowi. Widownia buczy z dezaprobatą. Suns jednym, ale piłkę mają Sixers.
    4:48 Holiday znowu trafia. Gortat ma już 6 zbiórek, ale usnął w ofensywie. Przynajmniej zaliczył asystę do Pietrusa. Kroki Nocioniego w ostatniej akcji.
    4:49 Dudley właśnie zagrał jak panienka. Nie dość, że pozwolił na punkty Nocioniemu, to faulował go na tyle lekko, że będzie akcja 2+1. Trzeba było mu urwać łapsko! Phillies wychodzą na 6-punktowe prowadzenie.
    4:51 Koniec kwarty. Prowadzenie gości 92-86. Gortat chyba się przestraszył, bo w ogóle nie wychodzi do grania pick'n'rolli. W pierwszej połowie wychodziło mu to całkiem nieźle. Zamiast tego zaczęły się jakieś forsowane przez Dragicia akcje z trudnych pozycji. Oczywiście niecelne.
    4:54 Gortat dobrze w obronie. Airball Hawesa, ale źle zastawiona tablica i Sixers wymuszają faul.
    4:57 Pietrus zaczął rzucać na, za przeproszeniem, pałę. Nieobecność Gortata w ofensywie zaczyna już być irytująca.
    4:59 Dragić kolejny mecz gra bardzo słabo. Łapie czwarte przewinienie, a do tego za pyskówkę dostaje technicznego. Nie pomaga też partnerom w ofensywie. Oby wrócił Nash. Sixers mają już 100 punktów.
    5:02 Gortat najpierw zablokował rzut rywala, ale później zaspał w obronie i pozwolił Hawesowi na dobitkę.
    5:05 Warrick znowu w roli kibica. Zaspał w obronie i nie przypilnował swojego rywala, który będzie rzucał wolne po faulu Cartera.
    5:07 Gortat w końcu pick'n'roll z Nashem i jest faulowany. Trafia oba wolne.
    5:08 Gortat dwie słabsze akcje. Najpierw odpuścił z niewiadomych powodów Branda, który trafił z czystej pozycji, a potem rzucił niecelnie z półdystansu.
    5:10 Filadelfia prowadzi już 106-97. Zostało niecałe 6 minut. Sixers mają bilans 0-14 kiedy pozwalają przekroczyć rywalom 100 punktów.
    5:12 Znowu nie było dobrego zastawienia tablicy. Nocioni zalicza ofensywną zbiórkę i jest faulowany.
    5:15 Trójka Hilla. Bład 24 sekund Sixers. Kapitalna akcja Nasha i Gortata i spokojny layup Marcina.
    5:16 Nash trafia za trzy, ale Holiday odpowiada celnym rzutem. W kolejnej akcji strata Nasha i jego przewinienie techniczne. Znowu rośnie przewaga Szóstek.
    5:17 Zawodnicy Sixers wykręcają w tym meczu swoje najlepsze osiągnięcia. Hawes ma double-double. Nocioni też ale 22 pkt i aż 12 zbiórek. Holiday 23 punkty, a Turner 18 na świetnej skuteczności.
    5:23 Turner trafia za trzy i chyba grzebie szanse Suns w tym meczu. 10 punktów straty i niecałe dwie minuty do końca.
    5:27 Po meczu. Gortat pechowo przestrzelił z półdystansu. Za to Turner i Brand się nie pomylili. 14 przewagi Sixers.
    5:30 Koniec. 123-110 dla Szóstek. Sixers mieli nie istnieć na tablicach a w tym względzie zmietli Suns 46-31. Wymusili dużo więcej wolnych, bo z nich zdobyli 30 punktów, a dla porównania Suns ledwie 15.
    Gortat statystycznie całkiem dobrze. 13 pkt, 5/7 FG, 6 zbiórek, 2 asysty i 2 bloki. Jednak słabo na tablicach i w obronie dzisiaj. Chociaż to samo można powiedzieć o pozostałych. Skoro daje się takim Sixers, którzy średnio na mecz rzucają 95 punktów pozwolić na 123, to jest to tragedia. Gdyby Gortat zebrał te parę piłek więcej to jego występ można by było oceniać wyłącznie pozytywnie, a tak pozostaje niedosyt. Chociaż na pewno Marcin gra coraz więcej. Dzisiaj 35 minut w porównaniu do 13 Lopeza. Świetnie wychodziły pick'n'rolle z Nashem. Szkoda, że było ich tak mało w drugiej połowie. Gortat częściej punktował spod kosza, ale jeszcze brakowało agresji na bronionej i atakowanej tablicy. Nad tym Polak musi jeszcze popracować. Zaspany reporter udaje się na zasłużony odpoczynek. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Sixers zmietli rywali, bez swojej największej gwiazdy Igoudali. Za dwa dni wyjazd do Detroit, gdzie łatwiej nie będzie. Dzisiaj przegrali tam Boston Celtics. Ciężko przewidywać, żeby Suns spisali się lepiej. Ale to NBA. Tutaj niemożliwe nie istnieje.
    That's all folks.
  11. FaceDancer
    Już niedługo zaczynamy relację. Ladies and gentleman! Let's get ready to ruuuumbleeee! Zacytuję mojego ulubionego komentatora sportowego: "Proszę państwa siadamy w fotelach i zapinamy pasy!"

    Mam nadzieję, że Gortat będzie grał dla Looney Tunes
    Oczywiście "niedługo" to pojęcie względne, bo dopiero za trzy godziny, ale naród polski trzeba przygotować, żeby nieopatrznie nie poszedł spać.

    Ten wpis sponsoruje Michael Buffer
    Mam nadzieję, że Stan Podolak dzisiaj nie wygra, bo to by oznaczało zwycięstwo amerykańskiej polonii z Filadelfii ;p

    A to moja ulubiona piosenka grana na parkietach NBA. Pamiętam, że jak jeszcze oglądałem Jordana w latach 90-tych to puszczali. Poezja dla uszu
  12. FaceDancer
    Już za nieco ponad 24 godziny, w nocy ze środy na czwartek spotkają się zespoły Phoenix Suns i Philadelphia 76ers. "Słońca" są w trakcie krótkiej serii wyjazdowej na Wschodzie. Najpierw zmierzą się z drużyną z Atlantic Division, a dwa dni później udadzą się do Detroit, gdzie ich rywalem będą Detroit Pistons. W związku ze spóźnionym poruszeniem jakie wywołała relacja z meczu przeciw Miami Heat przeprowadzę relację na żywo z pierwszego z tych spotkań.

    Najpierw parę słów o jutrzejszym rywalu Suns. Drużyna z Filadelfii jest obecnie na 9 miejscu w Konferencji Wschodniej i z bilansem 12 zwycięstw i 19 porażek. Ma tyle samo wygranych meczów, co zajmujący 8 miejsce Milwaukee Bucks, jednak ci mają o dwie porażki mniej. "Szóstki" to drużyna na pewno groźna u siebie. W Wachovia Center (nawiasem mówiąc jest więcej polskich akcentów, właścicielem klubu jest Ed Stefanski) wygrywają częściej niż przegrywają, mogą pochwalić się bilansem 8-6. Nie jest to jednak typowa drużyna własnego parkietu. Jednak można powiedzieć, że drużyna Douga Collinsa zaczyna się powoli rozkręcać. Zaczęli sezon od katastrofalnego 3-13, a od tego czasu częściej wygrywają niż przegrywają (9-6). Ostatnio jednak wyraźnie ulegli Golden State Warriors 95-110. Drużyna chaotyczna, bez wyraźnej pierwszej piątki.
    PG - Jrue Holiday rozpoczynał mecze w pierwszym składzie za każdym razem w tym sezonie. To dopiero jego drugi sezon w NBA, gra całkiem przyzwoicie. W ciągu 34 minut na parkiecie zdobywa prawie 14 punktów, ponad 6 asyst i prawie 4 zbiórki na mecz. Jednak rzuca ze skutecznością ledwie 43% i średnio trzy razy w meczu traci piłkę. Dobry zawodnik, ale bez rewelacji.
    SG - Tutaj właśnie widać, że nie ma zbyt wiele stabilności w składzie. Ostatnio w pierwszej piątce wystąpił Argentyńczyk Andres Nocioni, ale zazwyczaj trener stawia na debiutanta Evana Turnera, którego Sixers wybrali z drugim numerem w drafcie. Póki, co jest to jednak jeden z większych zawodów w lidze, bo ET (wants to go home) rzuca ledwie 6 punktów, ma 4 zbiórki i niecałe 2 asysty na mecz. Do tego to wszystko przy fatalnej skuteczności 38% trafionych rzutów z gry. Wszystko to w 24 minuty średnio spędzane na parkiecie.

    Żeby umilić czas spędzony przy wpisie, notkę poprzeplatałem różnymi pakami jakie funduje rywalom Igoudala.
    SF - Andre Iguodala. Tutaj mamy już do czynienia z gwiazdą NBA. Oczywiście "Igi" ma utrudnione zadanie i w ostatnich latach zaczyna się już powoli "kisić" w Sixers, tak jak niegdyś Kevin Garnett w Minnesocie. W przeciągu 38 minut rzuca 14 punktów, ma 6 zbiórek, 6 asyst, a jego skuteczność rzutów wynosi 44%. Igoudala to świetny defensor, który dobrze sobie radzi w wyłączaniu najważniejszych zawodników rywali oraz potrafi przechwycić piłkę. Jest także kapitalnym dunkerem, co pokazał niejednokrotnie. Raz powinien zostać nawet zwycięzcą konkursu wsadów na All-Star Game, ale przez głupotę jednego z sędziów (specjalnie zaniżył notę, żeby móc obejrzeć dogrywkę pomiędzy nim na Natem Robinsonem).

    Dzisiejszy wpis sponsoruje Andre "Skywalker" Igoudala.
    PF - Elton Brand. Brand to lider w drużynie jeśli chodzi o zdobywane punkty, zbiórki, przechwyty i bloki. Nie róbmy tu jednak owacji, bo liczby te są znacznie niższe od tych jakie wykręcał Pippen w czasie nieobecności Michaela Jordana. 15 punktów i 9 zbiórek, to nie jest jakiś znakomity wynik. Chociaż skuteczność na poziomie 50% całkiem przyzwoita.

    Oby tylko Marcin nie dał się uwiecznić, tak jak w ostatnim meczu przeciw Blake'owi Griffinowi
    C - Spencer Hawes. Center jakiego mają w swoim składzie Sixers przypomina mi tych z dawno minionej epoki. Jak czarni królowali w lidze, a biali wyglądali przy nich jak mięczaki, które nie potrafią skakać. Oprócz tego za grosz atletyzmu, czyli tzw. przeze mnie "białe flaki". Całkiem podobnie prezentuje się Hawes. Ma zaledwie 22 lata, ale to już jego 4 sezon w NBA. 7 punktów i 5 zbiórek to nie są osiągi jakimi można się chwalić.

    Ważni rezerwowi - Thaddeus Young (Tadeusz, kolejny polski akcent!), Jodie Meeks, Louis Williams i Marreese Speights. Trzej pierwsi notują ponad 10 punktów w każdym meczu. Young potrafi walczyć na tablicach i jest groźny w półdystansie. Williams to raczej strzelec dystansowy. Speights ma bardzo słaby sezon. W poprzednich latach zdarzały mu się mecze z 20 punktami i ponad 10 zbiórkami, a teraz statystyki ma zatrważające.

    Nawet LeBron James się nie oparł i został uwieczniony jako kolejna "ofiara".
    Drużyna 76ers ma bardzo duże braki. Nie mają centra z prawdziwego zdarzenia, podobnie rzucającego obrońcy. Młody skład, bo za wyjątkiem przekraczających 30-tkę Branda i Nocioniego, reszta nie przekracza nawet 25 lat. Igoudala ma 26. Żaden z zawodników nie wybija się w tym sezonie na lidera, bo Sixers nie mają nawet jednego zawodnika, którego średnia punktowa przekraczałaby 20 oczek. Mają za to aż 6 notujących dwucyfrowe liczby w tej najważniejszej ze statystyk. Ich siła nie tkwi w gwiazdach, ale w kolektywie. Pomimo słabej siły podkoszowej i braku dobrej "dwójki" potrafią wygrywać przynajmniej raz na trzy spotkania. W ostatnim czasie nawet 1 na 2. Ich siłą jest obrona, a słabością atak.
    Jak ten mecz może wyglądać dla Gortata. Żaden z zawodników Filadelfii nie ma warunków aby sprostać Gortatowi. Brand raczej punktuje z półdystansu, czasem z bliższej odległości. Fakt, że jest liderem swojej drużyny na tablicach nie mówi o nich zbyt dobrze. W dodatku Brand jest stary i w dość dalekiej od optymalnej formie. Hawes być może jest wyższy od Marcina, ale dużo wolniejszy i mniej skoczny. Co powinien robić Gortat? Wykorzystać swoje warunki, aby zdominować strefę podkoszową zarówno swoją jak i przeciwnika. Ospały Hawes powinien mieć problemy przy bronieniu pick'n'rolli, gdzie Marcin będzie wchodził z dużą szybkością pod kosz. Liczę na przynajmniej kilka ładnych wsadów i łatwe punkty pod tym względem. Brak wysokich zwiększa też szansę na ofenwyne zbiórki i tym samym umożliwia dobitkę z najbliższej odległości. Marcin musi jednak przestać bać się rywali i rzucać z półdystansu, ale wykorzystywać własną siłę i wchodzić w trumnę. Nawet jeśli nie będzie punktów to może uda się wymusić jakiś faul. Marcin powinien postarać się w tym meczu wykręcić przynajmniej double-double. Zebrać 10 piłkek i zdobyć ok. 15 punktów, wtedy można będzie powiedzieć, że jego występ był udany. Tutaj już nie ma Blake'a Griffina i DeAndre Jordana, którzy całkiem dobrze radzą sobie przy zbieraniu piłki.
  13. FaceDancer
    Myśleliście, że nie dam rady i prześpię mecz? Niedoczekanie wasze. Już niedługo okaze się, jak Gortat spisze się w nowej roli na boisku. Trzymajmy kciuki.

    Vince Carter w związku z opuchlizną i bólami w kolanie nie jest jeszcze gotowy do gry, ale o tym się mówiło. Zaskoczeniem jest za to brak Wade'a bez którego zagrają Heat. Jego miejsce w wyjściowym składzie zajmie James Jones, który całkiem nieźle rzuca za trzy i prawie zginął w zamachu jaki ostatnio zorganizował na niego JaVale McGee.
    http://www.youtube.com/watch?v=wl2b0fMXrGg
    4:16 Tak jak przewidziałem Gortata brak w pierwszej piątce, ale nie powinniśmy się tym przejmować, bo nikt nie zakładał takiego scenariusza, że od razu odbierze miejsce Lopezowi.
    4:19 Tymczasem dawny kumpel Marcina, Dwight Howard miażdzy Timmiego Duncana i spółę. Rzucił już 26 punktów, zebrał 14 piłek i 3 razy zablokował rywali. Wygląda na to, że Orlando wygra po raz pierwszy od pięciu spotkań.
    4:21 Muszę przyznać, że niespodziewałem się takiego blowoutu "nudziarzy" z San Antonio. Gillbert Arenas FTW! Żartowałem...
    Składy:
    Phoenix Suns

    Steve Nash - Point Guard średnie w sezonie: 17,6 pkt; 3,4 zb; 10,2 as; FG(celność rzutów) 53%

    Jared Dudley - Shooting Guard 7,6 pkt; 3 zb; 0,9 as; FG 42%

    Grant Hill - Small Forward 15 pkt, 4,9 zb; 2,3 as; FG 53%

    Channing Frye - Power Forward 10,9 pkt, 6,2 zb; 1 as; FG 44%

    Robin Lopez - Center 7,6 pkt; 4,8 zb; 0,9 bl; FG 53%
    Miami Heat

    Carlos Arroyo - Point Guard 6,7 pkt; 1,9 zb; 2,1 as; FG 49%

    James Jones - Shooting Guard 7,3 pkt; 2,5 zb; 0,7 as; FG 45%

    LeBron James - Small Forward 24,3 pkt; 6,5 zb; 7,2 as; FG 47%

    Chris Bosh - Power Forward 18,2 pkt; 7,9 zb; 1,8 as; FG 50%

    Zydrunas Ilgauskas - Center 5,6 pkt; 5,1 zb; 1 bl; FG 54%
    4:52 Ech... Drobne problemy z netem... Jak na razie. Lopez bardzo słabo. Już ma trzy straty i faul.
    4:54 Nash is on fire! Dopiero połowa pierwszej kwarty a już ma 6 asyst. Chyba chce pobić rekord Scotta Skilesa i przekroczyć 30
    4:56 Nawet Kanadyjczyk jest tylko człowiekiem i właśnie popełnił stratę. Phoenix prowadzi 15-10, a Alvin Gentry bierze czas.
    5:00 Kilka niecelnych rzutów po obu stronach. Impas przełamuje Frye trafiając za trzy. Gortat wchodzi na parkiet przy owacji setek tysięcy widzów! Just kidding... Chociaż naprawdę była owacja.
    5:02 Zasłona Gortata i Nash zagrywa do Dudleya, a ten trafia za trzy. Erik Spoelstra nie wygląda dobrze. Czas dla gości przy wyniku 21-10 dla Phoenix.
    5:05 Tego można się było spodziewać. Jared Dudley robił miazgę z Jamesa Jonesa. 3/3 celne rzuty, w tym 2/2 za trzy. Zmiana i za JJ wchodzi Mike Miller. Ciekawe czy będzie ceglił jak ostatnio.
    5:07 James próbuje odpowiedzieć, ale wychodzi to średnio. Strata i trafiony jeden z dwóch oddanych w ostatnich akcjach rzutów. Na parkiecie za Hilla pojawił się też Pietrus, ale zaczął nienajlepiej od niecelnej trójki.
    5:09 Jak na razie Gortat ogranicza się wyłącznie do obrony. Marcin to nie Orlando!
    5:12 Phoenix przestało trafiać i Miami powoli odrabiają straty. Po rzutach wolnych Juwana Howarda prowadzenie gospodarzy 22-17.
    5:14 James trafia spod samego kosza. Odpowiedź Dragicia niecelna i na koniec kwarty wynik brzmi 22-19.
    5:21 Gortat się obudził. Najpierw trafił z półdystansu po asyście Pietrusa, ale później zaliczył niecelny rzut i stratę.
    5:23 Czas dla Phoenix. Chyba pora na jakieś zmiany, bo rezerwowa piątka całkowicie sobie nie radzi z drużyną gości.
    5:25 Childress w ciągu 2 minut zarobił już dwa przewinienia, Dragić także ma dwa faule. Chyba niedługo możemy się spodziewać powrotu Nasha. Przechwyt Pietrusa zakończony łatwymi punktami. Pierwsze punkty Francuza dla Suns.
    5:27 Wreszcie jakaś zbiórka Gortata. Myślałem, że on tam zasnął pod koszem. Warrick w kolejnej akcji nie trafia, a goście po wsadzie Bosha powiększają prowadzenie do 4 punktów. Tymczasem mamy zmiany w obu zespołach. W Suns powracają Hill, Lopez, Dudley i Nash, a w Miami Arroyo i James.
    5:30 Lopez na razie lepszy od Gortata. 6 pkt i 3 zb przy odpowiednio 2 i 1 Polaka. No, ale Gortat sobie długo z Nashem nie pograł.
    5:32 Kolejne punkty Bosha, który rozkręca się w tym spotkaniu. Już ma 12 punktów. Do tego coraz wyraźniejsza przewaga gości na tablicach.
    5:33 Warrick zdążył napudłować na potęgę i w końcu opuścił parkiet. Pierwsza piątka Suns w komplecie.
    5:35 Wbicie pod kosz Jamesa i łatwe punkty. Chyba Gentry powinien zacząć coś kombinować ze składem. Może Gortat z Lopezem w jednej piątce, bo goście zdobywają zbyt wiele z pomalowanego. Frye znowu pudło. Chyba nadaje się do zmiany.
    5:37 Lopez zbiera piłkę po niecelnym rzucie Nasha i dobija. Po drugiej stronie trafia Arroyo, ale Dudley odpowiada kolejną trójką. Arroyo nie trafia próbując przekonać Dudleya, że jednak jest lepszy. Howard zarobił przewinienie faulując w ataku.
    5:42 Dudley jest dzisiaj w gazie. Znowu trafia, ale tym razem za dwa. James odrabia w kolejnej akcji. Później dobry rzut Lopeza. Dwie asysty Nasha. W kolejnej akcji jednak Lopez traci piłkę. To już jego 4 strata dzisiaj.
    5:51 Słaba obrona Phoenix w końcówce. James trafia spod kosza i jest faulowany. And one i trzy punkty na konto LBJ. Po pierwszej połowie 45-39 dla Heat. W starciu Gortata z Lopezem wygrywa zdecydowanie ten drugi. 10 pkt, 5 zb i blok, chociaż przy tym aż 4 straty. Polak jak na razie 2 pkt, 1 zb i 1 strata. Statystyki jak na poziomie z Orlando. Liczyliśmy na więcej, ale z drugiej strony na boisku przebywał głównie z rezerwistami, którzy też sobie lubili porzucać (hi Hakeem!)
    6:03 Gentry powinien przemyśleć zmianę krycia. Głównym problemem Suns był w tej połowie Warrick, który nie dość, że nic nie trafił (0-3) to jeszcze dał kilka okazji Boshowi na punkty z łatwych pozycji. On i Frye spisują się bardzo słabo. Do tego Dragic kompletnie sobie dzisiaj nie radzi z rozgrywaniem.
    6:11 Prowadzenie Heat rośnie w zastraszającym tempie. 11-5 w tej kwarcie dla gości. James rzuca trójkę, do tego po dwa rzuty trafiają Arroyo i Bosh. Frye nie radzi sobie w defensywie, chyba przydałby się Gortat.
    6:13 Gortat wchodzi za Lopeza. Frye łapie trzeci faul. Być może Gentry w końcu pomyśli o tym, aby go zdjąć. Chociaż na PF wyboru nie ma wielkiego, bo obaj z Warrickiem to jedna wielka defensywna tragedia.
    6:15 Powiedziałem to w złą godzinę. Frye najpierw pozwolił Boshowi nazdobywać punktów. Zaraz zarobił 4 faul i usiadł na ławce. Zgadnijcie kto go zmienił... Tak, Hakeem Warrick!
    6:16 Gortat próbował spod kosza, ale najpierw został zablokowany przez Jonesa, później po ofensywnej zbiórce nie trafił. James złapał za to 3 faul. Niebezpiecznie dla Miami.
    6:17 Warrick robi to co potrafi najelpiej czyli wsad. Zaraz potem za trzy trafia Arroyo, a Warrick rozanielony pierwszymi punktami znowu rzuca, ale nie trafia. Na szczęście z dobitką spieszy Dudley.
    6:18 Już 4 faul Jamesa! Do końca jeszcze 17 minut.
    6:22 Nash chyba się o coś założył z kolegami, bo w ogóle nie rzuca. Ma 0 pkt i już 15 asyst. Chyba mierzy w jakiś rekord. Gortat w końcu zbiera jakiś ochłap pod koszem.
    6:25 Od dwóch minut nikt nie może zdobyć punktów. Heat zaczęli rzucać za panicznie rzucać za trzy, jakby to oni przegrywali 20 punktami. Nash kolejna asysta tym razem do Gortata. Nash to Gortat jak Stockton to Malone? Może jeszcze nie, ale oby dla Suns coś z tego było w przyszłości. Czas dla Miami bo Phoenix dochodzą na 7 punktów. 58-65.
    6:30 Chalmers trafia za 3. Chyba w końcu Gentry się skapnął, żeby nie Warrick nie krył Bosha, bo może się to dla nich skończyć. Chyba rzeczywiście Joel Anthony to mniejsze zagrożenie niż CB4.
    6:32 Powiedziałem to w złą godzinę. Najpierw Bosh zrobił 2+1 na Polaku. Później Gortat przy próbie bloku zaliczył kolejny faul. Na boisko za niego wchodzi Lopez.
    6:38 Koniec trzeciej kwarty. Jeśli Suns nie zdobędą się na jakiś szalony zryw w czwartej to marnie to widzę. 72-59, po 3/4 meczu. Stan Van Gundy trzymał się obsesyjnie pierwszej piątki, za to Gentry rotuje aż za bardzo. Nie wiem, co ma dać wprowadzanie na raz całej rezerwowej piątki. Nowi gracze są niezgrani, ale zadania nie ułatwiają im słabo spisujący się rezerwiści Dragić czy Warrick. Do tego jeszcze ten Frye...
    6:45 Dudley jeszcze utrzymuje Suns w grze. Trafia dwie trójki, do tego ma już 10 zbiórek. Jeszcze jeden celny rzut i ustanowi rekord kariery. Suns przegrywają dziewięcioma.
    6:49 No i to staje się faktem. Dudley już ma 28 punktów. Jednak James odpowiada dwoma celnymi rzutami wolnymi i trójką.
    6:50 Frye natychmiast trafia za trzy, a James jeszcze raz próbuje z dystansu, ale tym razem niecelnie. Nash w końcu na parkiecie za Dragicia. Bardzo słaby mecz Słoweńca 0/4 z gry i ledwie 1 asysta.
    6:54 Bosh niszczy pod tablicą Suns, ale Heat nie zamieniają dodatkowych posiadań na punkty. Frye rzuca kolejną cegłę, ale na szczęście Dudley jest gdzie trzeba i zbiera piłkę. Lopez jakby opadł z sił. Nie radzi sobie przy zbieraniu piłki.
    6:56 Gentry chyba też to zawuważył i znowu na boisku pojawia się Gortat.
    6:58 Faul Granta Hilla. Zawodnik Suns w ogóle sobie dzisiaj nie radzi, zresztą podobnie jak znaczna część jego kolegów. James trafia dwa wolne i już 13 pkt przewagi Heat.
    7:00 Nash w końcu się wziął za zdobywanie punktów. Na razie z wolnych. Zbiórka Gortata w obronie, a później niecelny rzut Nasha za 3. James trafia, ale po chwili popełnia 5 faul.
    7:02 Dudley trafia 2 rzuty wolne i ma już 30 punktów. Kolejny rzut trafia Nash. Za Gortata wchodzi Childress i Suns próbują grać niskim składem. Czas dla Heat.
    7:07 "Popis" Childressa. Najpierw faul w obronie. Później faul i strata w ataku. W końcu nieceln y rzut. Frye ma już 5 przewiniene.
    7:08 Dudley gra dzisiaj fenomenalnie. Przechwytuje piłkę, którą miał James po czym rzuca za trzy. W kolejnej akcji znowu przechwyt "Dudiego", ale strata Nasha.
    7:11 Jakże mocno pomyliłem się w przedmeczowej analizie. W strefie podkoszowej i na tablicach Suns aż tak wiele nie tracą. Jednak rozgrywający, którzy mieli być wielką siłą Suns i słabością Heat to zdecydowana przewaga Miami. Arroyo i Chalmers zdobyli w sumie 22 punkty, a dla porównania Nash i Dragić ledwie 5...
    7:15 Koniec meczu. Heat wygrywają 95-83. Nijaki mecz Gortata. W 17 minut ledwie 4 punkty i 4 zbiórki. Osiągnięcia podobne do tych z Orlando. Chociaż trzeba przyznać, że Gentry dał zbyt dużo pograć Frye'owi i Warrickowi w porównaniu do tego jak źle spisywali się na parkiecie. To dopiero pierwszy mecz Gortata i w kolejnych spotkaniach powinno być lepiej. Być może Gentry nie chce jeszcze zbyt dużo korzystać z niezgranych zawodników.
  14. FaceDancer
    Zapowiedziałem wcześniej, że jak na razie kończę z relacjami live z NBA, bo są one nieco pracochłonne. Zamiast tego napiszę parę słów o wczorajszym meczu między Los Angeles Clippers a Phoenix Suns. Z tego co zauważyłem, to np. na sport.pl była relacja na żywo z meczu, ale w mojej ocenie bardzo słaba i nieoddająca dokładnie tego, co się działo na parkiecie. W końcu polskich dziennikarzy znających się na baskecie można policzyć na palcach jednej ręki.

    Gortat nie wyglądał już na tak zagubionego jak w czasie meczu z Heat.
    Suns rozpoczęli w identycznym zestawieniu jak w czterech ostatnich spotkaniach. Ze Stevem Nashem i Jaredem Dudleyem jako obrońcami, skrzydłowymi Grantem Hillem i Channingiem Fry'em oraz centrem Robinem Lopezem. Ten ostatni szybko złapał dwa przewinienia i już po trzech minutach gry na parkiecie mogliśmy oglądać polskiego wielkoluda. Początek meczu był dla Gortata mieszaniną dobrego i złego. Z jednej strony trafił kilka rzutów. Z drugiej nie mógł powstrzymać pod koszem Blake'a Griffina i zastopować penetracji Gordona i Davisa. Ciężko jednak za to winić Polaka, gdyż główna przyczyna słabej obrony była na obwodzie. Niscy Clippers przechodzili przez obronę Suns jak gorący nóż przez roztopione masło. Gdy Gortat szedł na pomoc, to piłkę dostawał odpuszczony pod koszem rywal, jeśli pilnował swojego do był spóźniony do pomocy. Udało mu się jednak zebrać kilka piłek i wymusić kilka strat.

    Blake Griffin miażdży Gortata efektownym alleyopem. Najlepsza akcja dnia w NBA.
    Dodajmy jeszcze do tego wszystkiego fatalne statystyki rzutowe Nasha, który zaczął mecz trafiając 1 na 8 pierwszych oddanych rzutów i słabą postawę Dudleya wraz z pudłującym Fryem i mamy odpowiedź dlaczego do przerwy było 49-61. W grze Suns trzymali Grant Hill oraz rezerwowi Mickael Pietrus i Marcin Gortat. To właśnie postawę dwóch zmienników amerykańscy komentatorzy Phoenix Suns (mecz oglądałem na Phoenix TV) jako pozytyw w grze gości. Warto też dodać, że Pietrus i Gortat zdobyli 36 z 43 punktów wszystkich rezerwowych.
    W trzeciej kwarcie znowu oglądaliśmy Lopeza. Głównie dlatego, że Gortat złapał trzy przewinienia i Gentry nie chciał stracić jednego z lepszych zawodników swojej drużyny. W trzeciej kwarcie Suns udało się znacznie zniwelować straty. Za trzy zaczął trafiać Pietrus, obudził się Nash, a Gortat dobrze radził sobie w defensywie (szybko zastąpił Lopeza, który złapał kolejny faul). Marcin wymusił szarżę po wejściu Erica Bledsoe i zablokował rzut DeAndre Jordana. Warto też wspomnieć o świetnej decyzji Gentry'ego, który polecił kryć Griffina Grantowi Hillowi. Griffin w trzeciej kwarcie nie istniał zdobywając ledwie 2 punkty (w pierwszej połowie miał 19). W ostatniej akcji kwarty Marcin znowu powstrzymał Bledsoe'a. Mecz zrobił się bardzo wyrównany, ale później Clippers znowu odskoczyli na 10 punktów. Gentry znowu zaskoczył stosując taktykę hack a DeAndre. Jordan ma skuteczność rzutów wolnych na poziomie 44% więc faulowanie go było opłacalne. Sprawdziło się to częściowo, bo stając trzy razy na linii trafił 3 z 6 oddanych. Gortat też zdobył uznanie komentatorów. Najpierw w jednej akcji po zbiórce przewrócił Griffina, który nie zdążył do obrony, a następnie już w ofensywie postawił taką zasłonę, że Blake musiał to mocno odczuć. Tym samym Steve Nash miał miejsce na wejście pod kosz i zdobycie łatwych punktów. Komentarz do akcji? "He just got another thwack from Marcin Gortat!" No i blok Marcina został wybrany jako najlepsza defensywna akcja meczu.
    W końcówce Pietrus znowu trafił za trzy zmniejszając prowadzenie Clippers do jednego punktu. 104-103 dla Clipps, 22.5 sekundy do końca no i piłka dla gospodarzy. Trzeba było faulować, bo w przeciwnym razie drużyna z LA mogła sobie spokojnie przekozłować piłkę przez pozostałe 20 sekund. Randy Foye trafił obydwa rzuty wolne na 19 sekund do końca. Suns musieli trafić za trzy aby doprowadzić do dogrywk. Niestety Pietrus dał sobie wybrać piłkę Ericowi Gordonowi, który uruchomił szybką kontrę a Al-Farouq Aminu wsadem zapewnił zwycięstwo Clippers, którzy tym samym wygrali 4 z ostatnich 5 spotkań.
    http://www.youtube.com/watch?v=rq91aWgwegw
    Skrót z meczu Phoenix Suns - Los Angeles Clippers.
    Podsumowując. Phoenix zagrali katastrofalną w obronie pierwszą połowę. Jedynie rezerwowi trzymali wynik, który w końcówce można było uratować i wykraść cenne zwycięstwo. Pietrus i Gortat po czwartkowym niepowodzeniu potwierdzili, że będą dla "Słońc" cennymi nabytkami. Z Vincem Carterem ofensywa może wyglądać jeszcze lepiej. Mam jednak żal do Marcina, że unikał agresywnych wejść pod kosz. Skupił się na hakach i jumpshotach, nad skutecznością których powinien jeszcze popracować. Do tego za rzadko stawiając zasłonę na obwodzie ścinał pod kosz. Nawet gdyby nie otrzymał podania, to miałby szanse na zbiórkę. Podobnie w obronie. Wychodził daleko od kosza za centrem gospodarzy, który rzucać w ogóle nie umie zamiast stać w okolicach swojej tablicy i zbierać piłkę w obronie. Gortat musi mieć większe parcie na piłkę pod własnym koszem, bo inny też będzie jego odbiór przez kibiców Suns, gdy ten zaliczy przynajmniej 10 zbiórek. Marcin w tym meczu znacznie zdystansował Lopeza, który miał ledwo 2 punkty (1/3 FG), 2 zbiórki, 2 straty i trzy faule. Lopez grał w tym meczu niespełna 10 minut, a Gortat ponad 27. Czyżby Gentry przekonywał się z każdym kolejnym meczem do Polaka? Czas pokaże.
    Liczby Gortata: 11 pkt, 5/10 FG, 1/2 FT, 5 zbiórek, asysta, przechwyt, blok i cztery faule.
  15. FaceDancer
    W związku, z tym że najlepszy polski koszykarz opuścił wreszcie swoją celę w Orlando (tak można nazwać jego sytuację już od półtora roku) i w końcu będzie miał szansę na grę w dłuższym wymiarze czasowym. Postanowiłem w związku z tym, zrobić coś nowego na moim blogu, a mianowicie przeprowadzić relację na żywo z tego jakże zajmującego pojedynku.
    Phoenix Suns jak tlenu potrzebują teraz zwycięstw. Z bilansem 13-14 zajmują dopiero 9 miejsce w Konferencji Zachodniej, a do ostatniego dającego prawo udziału w playoffs, na którym obecnie znajdują się Portland Trail Blazers tracą 2 zwycięstwa. Dlatego będą chcieli wziąć się w garść i spróbować pokonać florydczyków. Najprawdopodobniej nie zobaczymy na parkiecie Vinca Cartera, który ma problemy z kolanem. Prawdopodobnie na ławce zacznie Gortat, głównie dlatego, że musi dopiero zasłużyć na miejsce w pierwszym składzie. Wyrzucanie w tym momencie Robina Lopeza na ławkę przez trenera Alvina Gentry'ego byłoby w moim odczuciu niestosowne. Jednak Lopez w ostatnim starciu przeciw San Antonio Spurs grał zaledwie przez 23 minuty. Dodając do tego możliwość gry obu wysokich razem, Gortat może liczyć na 25-30 minut. Oby nie miał problemów z faulami (odpukać!).
    Heat po serii dziewięciu zwycięstw z raczej słabszymi rywalami minimalnie ulegli w walce z jedną z rewelacji sezonu - Dallas Mavericks. Miami swoją siłę opiera głównie na All-Starach w postaci LeBrona Jamesa, Dwyane'a Wade'a oraz Chrisa Bosha. Jednak posiadają istotną dziurę pod koszem, bo Iglauskas i Joel Anthony nie należą do najlepszych zawodników w lidze na tej pozycji. W takiej sytuacji bardzo możliwy wydaje się wariant iż Lopez z Gortatem będą starali się wypracować w "trumnie" (strefa podkoszowa) przewagę dla swojego zespołu. Spodziewam się nawet tego iż Boshowi utrudniać grę będzie sam Gortat, uznawany za jednego z lepszych obrońców. Ostatnio Marcin przegrał rywalizację z Andrew Bogutem, ale potrafił wcześniej skutecznie rywalizować np. przeciwko Timowi Duncanowi, który nie mógł sobie poradzić z twardą defensywą Polaka.
    Główne zadanie dla Marcina w tym meczu? Zbierać dużo piłek. Jeśli uda mu się zgarnąć ich 15+ to będzie można odtrąbić duży sukces. Do tego przydałoby się kilka punktów zdobytych na dobrej skuteczności i parę czap. Powstrzymanie Bosha byłoby dużą korzyścią w kontekście wywalczenia sobie miejsca w składzie i pokazaniu trenerowi, że jest się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Krótko mówiąc, Gortat musi się postarać, żeby Phoenix nie przegrało tego meczu na tablicach, oraz żeby goście nie zdobyli więcej punktów spod kosza. Jeśli Suns przegra ten mecz na obwodzie (rzuty z dystansu Jamesa, Wade'a i innych strzelców) to Polak nie będzie mógł mieć sobie nic do zarzucenia.
    Zobaczmy jak będzie wyglądała rywalizacja na poszczególnych pozycjach:
    PG - Phoenix: Steve Nash/Goran Dragić vs Miami: Mario Chalmers/Carlos Arroyo - zdecydowana przewaga Phoenix. Steve Nash to już człowiek legenda. Dwukrotny MVP sezonu. Najlepszy asystent w NBA w ostatnich sezonach. Mimo 36 lat na karku w ogóle nie widać, żeby poziom jego gry spadał. Oprócz tego Dragić już wielokrotnie pokazywał, że może dać doświadczonemu Kanadyjczykowi świetną zmianę. Potrafi finezyjnie podać, a także efektownie dograć pod kosz. Rozgrywający Heat będą się skupiali głównie na rzucaniu. Piłkę w swoich rękach będą mieli Wade i Bosh, a Chalmers z Arroyo jako nieźli strzelcy dystansowi czasem rzucą z niezłej pozycji. Jednak w ich grze brakuje stabilności. Może się zdarzyć, że będa kiepsko dysponowani, albo głupio stracą piłkę.
    SG/SF - Phoenix: Jared Dudley/Grant Hill/Josh Childress/Mickael Pietrus vs Miami: LeBron James/Dwyane Wade/Eddie House/Mike Miller - ogromna przewaga Heat. Głównie jeśli popatrzeć na dwa pierwsze nazwiska. LeBron i Wade to czołówka ligi. Oni potrafią wszystko, ale zdarzyły się im już słabsze mecze. Szerszy skład mają Suns, oprócz tego Dudley, Pietrus i Childress to całkiem nieźli defensorzy, ale na gwiazdorów może to być za mało.
    PF/C - Phoenix: Marcin Gortat/Robin Lopez/Channing Frye vs Miami: Zydrunas Ilgauskas/ Chris Bosh/ Joel Anthony - remis. Bosh to znakomity zawodnik i on będzie robił tutaj przewagę. Big Z świetnie rzuca z półdystansu, ale pod koszem sobie nie radzi. Anthony coś tam coś tam potrafi, ale to nie on tutaj będzie robił różnicę. Z drugiej strony Frye potrafi rzucać za trzy, ale w ostatnich meczach robił to fatalnie. Gortat z Lopezem mogą wyłączyć z gry Bosha, ale z drugiej strony nie są aż tak mocni aby zdominować rywali. Od batalii pomiędzy wysokimi obu stron może zależeć wynik tego meczu.
    Faworytem na pewno będą Miami Heat, którzy zajmują 2 miejsce na Wschodzie i bilans 22-9. Wydaje mi się, że Phoenix Suns będą walczyć, ale w zależności od tego jak zaprezentują się nowi oraz od tego w jakiej formie będą gwiazdorzy Heat wynik może być różny. Drużyna z Florydy nie grała ostatnio znakomicie, bo wcześniej na dużym farcie ograła słabiutki Waszyngton.
    Mecz odbędzie się jutro w późnych godzinach nocnych (wczesnych rannych). Notkę na blogu napisałem głównie po to, aby ci którzy chcieli śledzić relację (jeśli tacy się w ogóle znajdą) mogli się do niej przygotować. Dlatego jutro trzeba pójść wcześniej spać i być wypoczętym przed tym ciekawym widowiskiem. Wszystkich zainteresowanych zapraszam serdecznie!
  16. FaceDancer
    Kibice NBA w Polsce dostali całkiem miły gwiazdkowy prezent, w postaci przejścia polskiego jedynaka z Orlando Magic do Phoenix Suns. Czemu wszyscy się tak nagle o tym zaczęli rozpisywać? Postaram się wyjaśnić jaka szansa otworzyła się właśnie przed Polakiem.

    Gortat znajdował się w cieniu Dwighta Howarda przez ostatnie kilka lat.
    Gortat został wybrany przez Phoenix Suns z ledwie 57 nr w drafcie, a więc na samym końcu stawki. Praktycznie nikt nie dawał mu żadnych szans na zaistnienie. W końcu Macieja Lampego wybrano z numerem 30, a Szymona Szewczyka 35. Ten drugi nie rozegrał nic więcej poza kilkoma meczami w lidze letniej NBA. Z głębokiego rezerwowego będącego poza kadrą i prezentującego się na meczach w garniaku (tylko 12 siedzi na ławce, reszta na trybunach), przeistoczył się w jednego z najważniejszych zmienników. Kilka razy pod nieobecność Howarda potrafił wypełniać po nim lukę. Imponował w Finałach NBA przeciw Lakers, gdzie był jednym z niewielu zawodników nawiązujących walkę z Jeziorowcami. Po drodze potrafił sprzedawać czapy m.in. dwukrotnemu MVP ligi LeBronowi Jamesowi.

    Meczem przeciw Suns Gortat zaprezentował się szerszej widowni, kiedy musiał zastąpić kontuzjowanego Howarda. Przy okazji wykonał kilka efektownych akcji zadziwiając zaskoczonych komentatorów.
    Znakomite występy nie przeszły bez echa i wiele drużyn zgłosiło się po polskiego środkowego. Niestety Gortat był zastrzeżonym wolnym agentem. Każdą ofertę, którą otrzymał Magic mieli prawo wyrównać i to oni posiadali pierwszeństwo przy pozyskaniu zawodnika. Wielu zarzucało Gortatowi, że połasił się na kasę w Dallas, zamiast iść np. do Houston. Marcin zrobił to z bardzo prostego powodu. Wielu uważało, że Magic nie pozwoli sobie wydawać ponad 5 mln dolków na rezerwowego i puści go do Mavericks, gdzie Gortat u boku Kidda i Nowitzkiego wychodziłby w pierwszej piątce i miał realne szanse w walce o mistrzostwo.
    Jednak Orlando wyrównało ofertę i zatrzymało Polaka u siebie. Jednak taktyka preferowana przez trenera Stana Van Gundy'ego czyli "podajemy do Dwighta, jak on nie rzuci spod kosza, to odrzuca na obwód i któryś z naszych rzucających trafi za trzy". Przez jakiś czas bardzo dobrze to funkcjonowało, ale wystarczyła słabsza forma Lewisa i odejście Turkoglu i wszystko się posypało. Wiadome było, że Orlando wymieni w tym sezonie Gortata, bo zmiany były konieczne. Boston Celtics i Los Angeles Lakers się wzmocnili. Dodatkowo wyrosła nowa potęga na Wschodzie Miami Heat. Coraz lepiej zaczynają grać New York Knicks. Magic przegrali kilka ostatnich meczów z rzędu i dalsze utrzymywanie tego stanu rzeczy nie było korzystne dla nikogo (chyba, że dla rywali Magic). Tak doszło do porozumienia z Suns, w ramach którego za Gortata, Vince'a Cartera i Mickaela Pietrusa klub z Arizony oddał do Magic Jasona Richardsona, Hedo Turkoglu i Earla Clarka.

    Nowy zespół Polaka, Phoenix Suns, ma póki co remisowy bilans 13-13 w tym sezonie.
    Czemu to taki ważny moment dla Gortata? Laicy spytają "co to za różnica, gdzie będzie grał te 10 minut i rzucał 2 punkty na mecz?" Otóż spieszę z wyjaśnieniem. Marcin nie miał szans na regularną grę w Orlando w dłuższym wymiarze czasowym. Teraz za rywala będzie miał nie żelaznego Dwighta, który opuścił w sumie 4 mecze z ostatnich 5 lat z powodu urazów, ale Robina Lopeza. Szklanego centra, który nie posiada takich umiejętności jak gwiazdor Magic. Kolejny powód nazywa się Steve Nash. W poprzednim klubie Gortata głównym rozgrywającym był Jameer Nelson, który częściej myślał o zdobywaniu punktów niż obsługiwaniu kolegów podaniami, a jeśli już to adresował je głównie do Howarda. Nash jest najlepszym podającym w lidze i potrafi wycisnąć wszystko ze swoich partnerów w ofensywie. Bardzo chętnie gra dwójkowe akcje z wysokimi. Ponadto w Phoenix trenerem jest całkiem rozsądny trener Alvin Gentry, a nie panikarz Stan Van Gundy, który w ogóle nie potrafił rotować składem, trzymając się prawie wyłącznie pierwszej piątki.

    Efektowny wsad nad Lamarem Odomem
    Co teraz czeka Gortata? Prawdopodobnie walka o pierwszy skład, a także o awans do playoffs z Suns. Jeśli będzie robił to czego się od niego oczekuje w nowym zespole - zbieranie piłek, bloki, dobra obrona + jakieś punkty w ataku, to powinien grać około 25-30 minut na mecz i być istotnym ogniwem w składzie Suns. Pierwszy sprawdzian to od razu skok na głęboką głowę, bo starcie z będącym w niezłym gazie Miami Heat. Zobaczymy jak Polak zaprezentuje się na tle takich gwiazd jak LeBron James, Dwyane Wade i Chris Bosh. Chociaż Heat centrów najlepszych nie mają, więc tutaj kreuje się jakaś ciekawa możliwość. Czekamy do czwartku, wtedy będziemy już dużo mądrzejsi.

    Ci panowie spotkają się ponownie w czwartek, obaj w nowych zespołach i z nowymi numerami.
  17. FaceDancer
    Ci którzy znają już mojego bloga, wiedzą zapewne jakim jestem zatwardziałym miłośnikiem NBA. Widząc w ostatnim CD-Action bardzo przychylną recenzję gry poświęconej właśnie temu tematowi, zdecydowałem się na jej zakup. Bardzo zdziwiło mnie, że w końcu EA Sports postanowiło poważnie potraktować graczy i wydać coś, co nie będzie kolejnym odgrzewanym kotletem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy spostrzegłem, że gra nie jest sygnowana przez EA Sports, a jej autorami jest zupełnie odrębne studio 2K Sports. "No tak..." - pomyślałem sobie.
    Zacznijmy może od grafiki, bo ta prezentuje się całkiem przyjemnie. Porównując ją do trailerów zamieszczonych w internecie, wrzucanych m.in. na stronę główną CDA, wygląda znacznie korzystniej. Ruchy graczy zdają się naturalne, tekstury nie nachodzą na siebie, wszystko działa bardzo płynnie. Jedynym minusem są niedopracowane postacie trenerów, siedzące na ławce. Gracze w strojach sportowych wyglądają znakomicie, ale już tekstury łączące szyję z garniturem słabo. Raz na kilka, kilkanaście meczów zdarzają się małe zgrzyty, ale trwają najwyżej 10-15 sekund. Raz na 3-4 godziny rozgrywki nie robi dla mnie większego problemu. Czasem też "zetnie" głowę jednemu z koszykarzy, gdy kamera podjedzie z powtórką, ale też nie zaliczyłbym tego jako wielkiej wady.
    Poświecę teraz chwilę na muzykę, bo ta jest całkiem niezła. W sumie mamy tutaj ze 30 utworów, można sobie dowolnie ustawiać listę, tak aby słuchać jedynie swoich ulubionych piosenek. Sam zostawiłem sobie z tego 10 i gra mi się bardzo przyjemnie. Muzykę słyszymy głównie w menusach, ale także włączając na przykład tryb treningowy, gdzie jest ona trochę wyciszona. Jest spora różnica pomiędzy treningiem, gdzie słychać głosy poszczególnych zawodników, pisk butów na parkiecie, odbijanie piłki czy np. odgłos obręczy, gdy wiesza się na niej jakiś zawodnik. Trening ma miejsce w małej halce, a mecz na arenie, otoczeni tłumem widzów. Wszyscy robią niezły hałas. Jeśli drużyna wygrywa, wstają z krzeseł, dopingują krzycząc "defense!". Satysfakcjonujące było uciszenie widowni, gdy po jakiejś efektownej akcji gospodarzy mój zawodnik trafiał "trójkę" i słychać było jęk zawodu wydawany przez miejscowych.
    Warto powiedzieć też słowo o komentatorach. W sumie mamy czterech. Kevin Harlan jako główny, a do tego Clarke Kellogg jako support. Panowie świetnie spisują się w swojej roli. Nie przynudzają, czasem powiedzą ile dany zawodnik zdobył już punktów, a czasem krzykną z podziwu nad wykonanym właśnie alley-opem. (kilka razy byłem nawet świadkiem panicznego śmiechu jednego z nich). Można powiedzieć pokrótce, że słucha się ich jakbyśmy śledzili losy meczu w TV. Oprócz tego jest jeszcze dziennikarka Dorris Burke, która pełni rolę reportera na boisku i informuje swoich kolegów o sytuacji. Np. o tym, że ktoś odniósł kontuzję, lub jakąś uwagę, którą zasłyszała od trenera Phila Jacksona tłumaczącego coś swoim zawodnikom podczas przerwy. Mamy jeszcze jednego reportera, który prowadzi podsumowanie w połowie meczu. Wyróżnia dwóch zawodników - zwykle najlepszych, a czasem gwiazdora, który niemiłosiernie pudłuje. Zdarza mu się nawet powiedzieć ironicznie o zespole, że to raczej "konwencja ceglarzy", bo kiepski rzut potocznie określa się mianem "cegły".
    Przejdźmy do clue progrmu czyli do samej rozgrywki. Trybów mamy zatrzęsienie. Trening podzielony jest na swobodny trening z piłką, gdzie u dołu ekranu wyswietlają się nam podpowiedzi, które możemy w każdej chwili wyłączyć. Dla kogoś zupełnie nieobeznanego ze sterowanie są one jednak koniecznością. Opróćz tego jest treningowa gierka, pomiędzy dwoma zespołami oraz ćwiczenie rzutów wolnych, no i bardziej kameralny trening do akcji dwójkowych, gdzie można przećwiczyć akcje tyłem do kosza lub dwójkowe. Żeby spokojnie grać polecam kupno pada. Sam zaczynam już to wszystko jakoś ogarniać, choć jeszcze nie potrafię ustawiać zagrywek, będę musiał trochę potrenować.
    Kolejnym trybem jest Quick Game, gdzie możemy sobie zagrać mecz na szybko. Wybieramy dowolne drużyny z NBA, lub drużyny Bulls z przeszłości. Są także rywale Bulls np. Utah Jazz z roku 1998, czy Portland Trail Blazers z 1992. Osobiście to brakuje mi tutaj Phoenix Suns z 1993, w której składzie występowali m.in. Charles Barkley, Kevin Johnson czy Dan Majerle. Nic nie stoi na przeszkodzie żebyśmy włączyli mecz rookies kontra sophomores, czyli debiutantów z drugoroczniakami.
    W trybie Association (tłumaczyłbym go na "Organizacja") wcielamy się w rolę koszykarskiego managera. Wybieramy jeden z 30 zespołów NBA, ustalamy którzy zawodnicy będą wychodzić w pierwszej piątce, którzy jako ważni zmiennicy. Są także gracze zadaniowi oraz wygrzewający ławkę. W zależności od zawodnika i ustalonej pozycji w zespole każdy będzie domagał się pewnej liczby minut spędzanych na boisku. W przypadku, gdy ich nie otrzyma to pogorszy się jego samopoczucie i obniżą statystyki. Jednym słowem zacznie grać słabiej. Musimy także pilnować budżetu - tzw. salary cup, czyli nie przekraczać progu podatkowego NBA, w którym za każdego dolara powyżej musimy zapłacić dodatkowego dolara. Jest pewna różnica, bo przy kontrakcie na 5 mln, musimy wydać aż 10. Jako GM będziemy też mogli dokonywać skomplikowanych wymian, więc jeśli ktoś chce się popisać i zrobić lepszą wymianę niż Mitch Kupchak wymieniając Kwame Browna za Gasola - droga wolna. Mecze możemy rozgrywać sami, lub włączając symulację. W zależności od tego czy chcemy sobie pograć, czy wyłącznie bawić w menadżerkę.
    Jest też specyficzny tryb MJ Challenge. W tym wyzwaniu wcielamy się w rolę Michaela Jordana i musimy wykonać 10 zadań z jego barwnego życiorysu. Np. Rzucić trzy "trójki" w pierwszej połowie, zanotować odpowiednią liczbę punktów i asyst, a także powstrzymać Drexlera, by ten nie zdobył więcej niż 20 punktów. Po wykonaniu wszystkich 10 zadań będziemy mogli wcielić się w Jordana w trybie My Player i pokierować jego karierą. Właśnie tryb My Player jest moim ulubionyn. Tworzymy od podstaw własnego zawodnika. Później uczestniczymy w kilku meczach treningowych wraz z najlepszymi debiutantami. Na ich podstawie możemy zostać wybrani w drafcie. Czyli naborze zawodników do klubów NBA. Ja początki miałem mizerne, więc dostałem się do Washington Wizards z dopiero 5-tym numerem II rundy draftu. Czyli mniej więcej 35 numerem licząc I rundę. Później mamy ligę letnią, która oceni naszą przydatność do zespołu. Bardzo fajnie zrobiono system, który wlicza się do punktacji na ocenę gry zawodnika. Mamy taki żółty pasek w prawym górnym rogu ekranu. Po lewej stronie paska znajduje się ocena niższa, a po prawej wyższa. Jeśli zbierzemy piłkę z tablicy to pasek przesunie się w prawą stronę. Najgorsza ocena to F, a najlepsza A+. Po drodze mamy jeszcze między innymi F+, D-, D, D+, C- itd. Wskaźnik rośnie, gdy zdobędziemy punkty (albo chociaż rzucimy z dobrej pozycji mimo pudła), zanotujemy zbiórkę, asystę, lub chociaż dobre podanie. Także za stawianie zasłon, dobry powrót do obrony, czy powstrzymanie kontry. Minusy są za faule, straty, danie się zablokować rywalowi, czy kiepską grę w obronie (gdy będziemy blisko przeciwnika, skoczymy dobrze, a on trafi to mimo wszystko dostajemy premię za dobrą obronę, gdy jednak odpuścimy zawodnika to będzie spory minus). Wszystko składa się na liczbę punktów umiejętności, które zarabiamy po każdym meczu. Później wydajemy je na konkretne umiejętności np. rzut z półdystansu, wsady, bronienie zawodnika z piłką. Są podzielone na cechy ofensywne (rzuty, drybling, kontra nad piłką), defensywne (przechwytywanie, blok, zbiórka defensywna), fizyczne (skoczność, wytrzymałość, odporność na urazy) oraz psychiczne (umiejętność grania w ofensywie w kluczowych momentach, podtrzymywanie rzutowej passy, czy emocje.
    Oprócz tego mamy możliwość pojedynkować się w konkursie wsadów, czy w rzutach za trzy punkty. Przy jednym komputerze może grać maksymalnie 4 graczy choć do końca tego nie sprawdzałem. Zawsze można też zagrać przez sieć. Tutaj mamy też dodatkowy bajer przewidziany przez grę. NBA Today, czyli uaktualnianie statystyk graczy, którzy w tym samym czasie rozgrywają mecze. Szczególnie dobrze widać to w trybie Quick Game, gdzie mamy pokazaną pozycję zespołu w lidze, liderów w punktach, czy zbiórkach.
    Podsumowując - NBA 2K11 to chyba najlepsza gra sportowa w jaką grałem, a mówię tak po obszernym zapoznaniu się z PES-em 2009 i 2010. Oczywiście nie cieszy się taką popularnością ponieważ koszykówka w naszym kraju jest sportem niszowym. Dość powiedzieć, że nie można nawet założyć tematu dyskusyjnego związanego z tą grą, bo poza mną nie ma ani jednego chętnego. O jakości tej produkcji wiele mówi zachowanie głównego konkurenta - EA Sports, które premierę swojego najnowszego NBA Elite 11 przełożyło, prawdopodobnie dlatego, aby nie musieć rywalizować z doskonałą produkcją 2K Sports. Grę polecam wszystkim interesującym się koszykówką i nie tylko!
    Ocena:
    9+
    Zalety:
    - świetna grafika
    - mnogość trybów (Association, My Player, trening, konkursy wsadów, MJ Challenge)
    - ogromne zróżnicowanie dostępnych zagrań (autorski system kontroli V.I.P. o ile się nie mylę)
    - Michael Jordan i drużyny z przeszłości
    - całkiem niezła muzyka
    - znakomici komentatorzy!
    Wady:
    - konieczny pad, bo gra na klawiaturze to męka
    - pomniejsze błędy, które nie umniejszają przyjemności z grania
  18. FaceDancer
    Ostatnio obejrzałem sobie kilka pamiętnych akcji ze spotkań Pacers w Playoffach i postanowiłem zadedykować temu klubowi specjalny wpis na blogu. W mojej opinii to jeden z dwóch zespołów, który zasługiwał najbardziej na mistrzostwo, a nigdy go nie zdobył (drugim byli Utah Jazz Stocktona i Malone'a). W niniejszym tekście zamierzam przytoczyć sporo przykładów, dlaczego uważam ich za jedną z najbardziej pechowych drużyn w lidze.

    Klub ma swoją siedzibę w Indianapolis, stolicy stanu Indiana, którego aglomeracja liczy ponad 2,5 miliona mieszkańców i jest pod tym względem na 33 miejscu w całych Stanach. Miasto ma także swój zespół w lidze NFL - Indianapolis Colts, który może się pochwalić pięcioma zdobytymi mistrzostwami (wcześniej drużyna grała w Baltimore, a zespół został przeniesiony do Indiany i od tego czasu mógł się pochwalić jednym tytułem - zdobytym w 2006 roku). Oprócz tego w hali Conseco Fieldhouse, gdzie rozgrywają swoje spotkania Pacers, gra także drużyna WNBA Indiana Fever, która w 2009 grała nawet w finale, ale uległa Phoenix Mercury 2 - 3. Skupmy się jednak na NBA.

    Hala Conseco Fieldhouse, w której od 1999 roku rozgrywają swoje spotkania Pacers.
    Nazwa Pacers wiąże się po części z historią stanu, gdzie popularne były wyścigi rydwanów, a także ze specjalnym samochodem, który utrzymywał prędkość podczas wyścigu Indianapolis 500, tzw. pace car, którego kibice w Polsce kojarzą bardziej z nazwą safety car z Formuły 1. Nazwa Pacers, jest praktycznie nieprzetłumaczalna na język polski, bo oznacza ona mniej więcej tych, którzy nadają tempo. Klub początkowo grał w lidze ABA (drugiej profesjonalnej lidze zawodowej w USA) i do NBA dołączył w 1976 wraz z połączeniem obu lig. Oprócz Pacers były to trzy inne zespoły, które do dzisiaj grają w najlepszej lidze świata - New Jersey Net, San Antonio Spurs i Denver Nuggets.
    Pominę tutaj szczegółową historię klubu i dojdę do tego o czym miał być wpis. Nasza historia zaczyna się w 1987. Pacers wybierają w drafcie z numerem 11 Reggiego Millera. Fani klubu wybuczeli prezydenta klubu Donniego Walsha za to, że ten nie wybrał gracza z lokalnego Uniwersytetu Indiana Steve'a Alforda. Czas pokazał, że to jednak Walsh miał rację, bo kariera Alforda w NBA była zaledwie epizodyczna. W 1988 do drużyny dołącza Rik Smits, wybrany z drugim numerem draftu. Center z Holandii, który szybko zostaje ochrzczony ksywką The Dunking Dutchman (Dunkujący Holender).
    Zespół z Indiany spisywał się dość przeciętnie, czasem udało się awansować do Playoff, ale przełom przyszedł w 1993 roku, wraz z zatrudnieniem na stanowisko głównego szkoleniowca Larry'ego Browna. Sezon zakończyli 8 wygranymi z rzędu i z najlepszym bilansem w historii 47 zwycięstw i 35 porażek, awansowali z 5 miejsca w Konferencji do Playoffs. W pierwszej rundzie ograli gładko 3-0 Orlando Magic Shaquilla O'Neala (choć dwa mecze były bardzo wyrównane). Była to ich pierwsza wygrana seria w historii. W drugiej rundzie zaszokowali wszystkich eliminując najwyżej rozstawionych na Wschodzie Atlanta Hawks. Później w Finale Konferencji spotkali się z faworyzowanymi New York Knicks. Pierwsze dwa mecze w Nowym Jorku przegrali, ale później wygrali dwa spotkania siebie. W meczu nr 5 dzięki kapitalnej postawie Millera (25 pkt w czwartej kwarcie) wyrwali zwycięstwo na wyjeździe. Jednak później nie wytrzymali presji i przegrali dwa kolejne mecze, ostatecznie ulegając 3-4.

    Reggie Miller podbija Madison Square Garden
    Sezon 1994-1995 był już dużo lepszy. Pacers sprowadzili latem rozgrywającego Marka Jacksona (3 miejsce na liście najlepszych asystentów wszech czasów - ponad 10 tysięcy udanych zagrań do partnerów). Wszystko zatrybiło idealnie i rozgrywki zakończyli notując aż 52 zwycięstwa w 82 meczach. Najwięcej w swojej historii w NBA. To dało już rozstawienie przed Playoffs z wysokim 2 numerem. W pierwszej rundzie na ich drodze znowu stanęli Hawks (tym razem siódmy bilans Wschodu). Znowu skończyło się na sweepie i trzech gładkich zwycięstwach. W drugiej rundzie po raz kolejny czaili się już New York Knicks. Po raz kolejny Miller zapracował sobie na estymę najbardziej znienawidzonego człowieka w Wielkim Jabłku. W pierwszym meczu w Madison Square Garden wszystko było już rozstrzygnięte. Knicks prowadzili różnicą 6 punktów na 16 sekund przed końcem. Najpierw Reggie rzucił celnie za trzy. Gdy Knicks wznawiali grę spod własnego kosza, naciskany przez Millera Starks popełnił błąd i się potknął. Reggie przechwycił piłkę. Cofnął się za linię rzutów za trzy punkty i uciszył Nowy Jork kolejną trójką. Przy remisie na kilka sekund przed końcem doszło jeszcze do wymiany rzutów wolnych. Miller trafił obydwa, a Starks nie trafił żadnego. Skończyło się wynikiem 107 - 105 dla Indiany. Seria była niesamowicie zacięta. W meczu nr 3 Pacers wygrali po dogrywce 97 - 95. W meczu nr 5 Knicks okazali się lepsi jednym punktem 96 - 95. Knicksi wygrali pewnie mecz nr 6 w Indianie i na ostatnie spotkanie jechali jako faworyci do Nowego Jorku. Polegli minimalnie 97 - 95 i seria skończyła się wynikiem 4 - 3 dla klubu z Indianopolis. W Finałach Konferencji doszło do kolejnego zaciętego starcia. Pacers przegrali z Magic Shaquilla O'Neala i Penny'ego Hardawaya 3 - 4. Orlando miało przewagę własnego parkietu i każdy mecz wygrywali gospodarze. Kluczowym był mecz nr 5 w Orlando. Przy remisie w serii 2 - 2, Pacers ulegli 106 - 108. Gdyby wygrali tamto spotkanie, to prawdopodobnie oni mierzyliby się z Houston Rockets w wielkim finale. Najbardziej pamiętnym meczem tej serii było jednak spotkanie nr 4 w Indianie. Gospodarze musieli wygrać, żeby doprowadzić do remisu. Końcówka była jedną z najbardziej dramatycznych w historii ligi. Najpierw w ostatnich kilkunastu sekundach za trzy trafił Brian Shaw z Orlando. W następnej akcji piłka trafiła do Reggiego, który na 6 sekund przed końcem wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie 92 - 90. Jednak chwilę później Penny Hardaway rzutem za 3 wyprowadził Orlando na ponowne prowadzenie, a do końca meczu zostało 1,3 sekundy. Wydawało się, że to koniec, jednak piłka trafiła do Rika Smitsa, który zdążył jeszcze zrobić zwód i na 0,1 sek. przed upływem czasu wypuścić piłkę z rąk. Hala eksplodowała w euforii radości, a goście w kiepskich nastrojach opuszczali parkiet.
    http://www.youtube.com/watch?v=OjPzgisMh3w
    Dwie trójki z rzędu Millera w starciu z Knicksami
    http://www.youtube.com/watch?v=_PPjS9H4O88
    Niesamowita końcówka w Indianapolis i zwycięski rzut Rika Smitsa
    W sezonie 1995 - 1996 Pacers powtórzyli bilans z sezonu zasadniczego z poprzednich rozgrywek, jednak odpadli już w pierwszej rundzie, gdyż kontuzji nabawił się Reggie Miller i zdołał wrócić dopiero na końcówkę przegranej serii z Hawks, którzy odkuli się po dwóch wcześniejszych porażkach w Playoff w zeszłych latach. Przy stanie 2 - 2 i graniu ostatniego meczu nr 5 u siebie (wtedy jeszcze grano do 3 zwycięstw w I rundzie) Indiana przegrała 87 - 89 i zakończyła przedwcześnie swój udział w postseason. Drużyna z Indiany zapisała się jednak w annałach historii wygrywając dwa razy w sezonie zasadniczym z Chicago Bulls jako jedyna w całej lidze. To nie była łatwa rzecz, bo Byki ukończyły wtedy rozgrywki z legendarnym bilansem 72 - 10.
    Rok później nie udało się awansować do Playoffs, głównie z powodu kontuzji kluczowych graczy, a także transferu Marka Jacksona do Denver Nuggets. Jackson, co prawda w tym samym sezonie jeszcze powrócił do Pacers, ale drużyna nie zdążyła osiągnąć dodatniego bilansu. Po zakończeniu rozgrywek ze stanowiska trenera zrezygnował Larry Brown, a na jego miejsce przyszedł inny Larry - dość dobrze znany kibicom koszykówki - Bird.
    W sezonie 1997 - 1998 udało się pozyskać ważnego gracza Chrisa Mullina, do tego świetnie spisywali się rezerwowi z Derrickiem McKey na czele. Zarówno Reggie Miller jak i Rik Smits w tamtych rozgrywkach zostali wybrani do All - Star Game. Dla Holendra był to pierwszy i ostatni raz. Pod wodzą Birda Pacers poprawili się aż o 19 zwycięstw w stosunku do ubiegłego roku i zakończyli sezon z bilansem 58 - 24, co dało im 3 nr w rozstawieniu. W I rundzie dość gładko pokonali Cleveland Cavaliers 3 - 1. W następnej rundzie znowu trafili na Knicksów, których rozgromili 4 - 1. Wielki kibic Knicksów Spike Lee mógł tylko zgrzytać zębami. Później doszło do epickich Finałów Konferencji z Chicago Bulls, z którymi Pacers przegrali minimalnie po zaciętym boju 3 - 4. Żadna inna drużyna nie potrafiła dokonać podobnej rzeczy przeciwko Bykom w tamtych Playoffach. W decydującym meczu nr 7 rozgrywanym w Chicago, Pacers przegrali minimalnie 83 - 88. Wszyscy jednak zapamiętają mecz nr 4, w którym Bulls na niecałe 3 sekundy przed końcem prowadzili 94 - 93, ale Reggie Miller ośmieszył Michaela Jordana, urwał się spod krycia i rzucił za trzy na 0,7 sek. do końca. Gdyby nie trafił to przy stanie 1 - 3 Indiana gładko przegrałaby serię, a tak wymusiła aż 7 meczów. Po trafieniu Miller przebiegł pół boiska i wykonał kilka piruetów ciesząc się jak dziecko. W Finale NBA Chicago wygrało z Jazz w 6 meczach. Indianie po raz kolejny uciekł tytuł mistrzowski.
    http://www.youtube.com/watch?v=Xr9ldg2jL3Q&feature=related
    Reggie Miller lepszy od Michaela Jordana, Pacers lepsi od Bulls
    W sezonie 1998 - 1999 miał miejsce lockaut, doszło do konfliktu płacowego pomiędzy zawodnikami a właścicielami klubów. Doszło do porozumienia, ale zdążono rozegrać zaledwie 50 spotkań. Pacers z bilansem 33 - 17 uzyskali 2 nr rozstawienia. Dramat przeżywali kibice Bulls. Rok wcześniej świętowali tytuł, a teraz wygrali zaledwie 13 meczów i zajęli ostatnie miejsce w Konferencji Wschodniej. Indiana szła przez Playoffy jak burza. Najpierw sweep 3 - 0 z Milwaukee Bucks, a następnie kolejny sweep 4 - 0 z Philadelphią 76ers. W Finałach Konferencji zmierzyli się... zgadnijcie z kim. Oczywiście z New York Knicks. Knicksi byli rozstawieni dopiero z 8 numerem, ale w I rundzie wyeliminowali w dramatycznych okolicznościach Miami Heat, które miało 1 nr. Wszystko rozstrzygnęło się w 5 meczu w Miami, gdzie Alan Houston rzucił swojego pamiętnego farfocla i Knicksi wygrali 78 - 77. Indiana przegrała niespodziewanie 2 - 4. Wszystko rozstrzygnęło się w meczu nr 3. Pacers prowadzili 91 - 88, ale przegrali po akcji za 4 punkty Larry'ego Johnsona.

    Tutaj zarówno farfocel Houstona, jak i akcja za 4 punkty w meczu z Pacers
    W rozgrywkach 1999 - 2000 Pacers zanotowali najlepszy bilans na Wschodzie notując 56 zwycięstw. Znowu wygrali w I rundzie z Milwaukee Bucks, a w II z Philadelphią 76ers. Tylko tym razem odpowiednio 3 - 2 i 4 - 2. Ostatni decydujący mecz rzutem na taśmę 96 - 95 z Bucks. W Finale Konferencji... to się robi trochę nudne. Znowu Knicks. Tym razem przy stanie 2 - 2 Indiana wygrała ostatnie dwa mecze i po raz pierwszy w historii awansowała do Finału NBA. Spotkała się w nim z faworyzowanymi Lakersami. LAL akurat wracali na mistrzowski szlak. W Finale Konferencji Zachodniej dokonali niebywałej rzeczy wygrywając w 7 meczu z Portland Trail Blazers, mimo faktu, że w spotkaniu przegrywali już 15 punktami. W Finałach Pacers ulegli 2 - 4, a kluczowym okazał się mecz nr 4, który Indiana przegrała 118 - 120.
    http://www.youtube.com/watch?v=ci9wtwktAWs
    Najlepsze zagrania Finałów 2000
    Larry Bird powiedział, że zakończy swoją przygodę z Pacers po trzech latach i zgodnie z obietnicą opuścił stanowisko szkoleniowca. Karierę zakończył trapiony kontuzjami Rik Smits, Chris Mullin przeszedł do Golden State Warriors, a Mark Jackson do Toronto Raptors. W drużynie z Indiany doszło do przebudowy. W kolejnych trzech latach awansowali do Playoffs, ale za każdym razem odpadali w I rundzie. Impas przełamali dopiero w sezonie 2004 - 2005. Podpisano maksymalny kontrakt z nową gwiazdą drużyny Jermaine'm O'Nealem, oraz przedłużono o dwa lata umowę z Reggiem Millerem. Prezydentem klubu został Larry Bird, który nie marnował czasu i szybko zwolnił trenera Isiaha Thomasa, który niczego nie potrafił zwojować, a zastąpił go Rickiem Carlisle. Carlisle odszedł z Detroit Pistons, a zastąpił go Larry Brown, który kilka lat wcześniej był jeszcze szkoleniowcem... Indiany. Pod wodzą Carlisle'a Pacers zanotowali swój najlepszy sezon w historii wygrywając aż 61 meczów. Indiana dość łatwo przebrnęła przez 2 pierwsze rundy pokonując Boston Celtics i Miami Heat. W Finale Konferencji zmierzyli się z Detroit Pistons. W meczu nr 2 Indiana mogła doprowadzić do dogrywki i objąć prowadzenie w rywalizacji 2 - 0. Pistons prowadzili 69 - 67, ale piłkę w ostatnich sekundach głupio stracił Billups. Pacers poszli z kontrą, a Reggie Miller biegł właściwie na sam na sam z koszem. Wydawało się, że wszystko skończy się łatwym "kelnerem" i będziemy świadkami dogrywki. Jednak jak spod ziemi wyrósł Tayshaun Prince, który jakimś magicznym sposobem dogonił Millera i zdążył zablokować jego rzut. Pistons wygrali Finały Konferencji, a następnie nie pozostawili żadnych szans Los Angeles Lakers w Finałach NBA. Rok później Pacers przegrali w Półfinale Konferencji jeszcze raz z Pistons 2 - 4, a Reggie ogłosił odejście na emeryturę. Klub z Indiany zastrzegł nr 31 i zawiesił go wysoko nad halą. Od tego czasu, żaden zawodnik Pacers nie będzie już grał z numerem 31 na koszulce.
    http://www.youtube.com/watch?v=dZaZ1UqgZP4&feature=related
    Niesamowity blok Tayshauna Prince'a na Reggiem Millerze

    Ceremonia zastrzeżenia nr 31 przez Indianę Pacers część I

    Ceremonia zastrzeżenia nr 31 przez Indianę Pacers część II
    Kluczowym dla losów organizacji Indiana Pacers była pamiętna bójka w hali Detroit Pistons The Palace of Auburn Hills. Indiana dysponowała wówczas najsilniejszym składem w swojej historii. Jermaine O'Neal, nowe gwiazdy zespołu Ron Artest i Stephen Jackson. Oczywiście Reggie Miller, a także rozgrywający Jamaal Tinsley oraz solidni rezerwowi w postaci Freda Jonesa i Austina Croshere. Pacers wygrali z Pistons w sezonie zasadniczym, ale pod koniec meczu po brutalnym faulu Artesta na Benie Wallace'ie doszło do szarpaniny pomiędzy zawodnikami obu drużyn. Artest położył się na stoliku sędziowskim, ale jeden z kibiców cisnął w niego kubkiem z piwem. Artest rzucił się w stronę delikwenta i go znokautował. Doszło do walki z kibicami na trybunach. Osamotnionemu w walce z przeważającymi siłami wroga na pomoc ruszył Stephen Jackson. Skończyło się wielomeczowymi zawieszeniami dla kluczowych zawodników Pacers (dla Artesta rekordowe w historii 73 mecze). To był koniec tłustych lat dla Indiany.
    http://www.youtube.com/watch?v=6nvF08OM_h4
    Skandal na cały świat czyli bójka w The Palace of Auburn Hills
    Ostatni sezon klub skończył poza Playoffs uzyskując jeden z najgorszych sezonów w historii notując ledwie 30 zwycięstw i zajmując 10 miejsce w Konferencji Wschodniej. Jednak pojawiły się pewne promyki nadziei. Drużyna miała świetną końcówkę sezonu wygrywając prawie wszystkie z ostatnich 14 spotkań. Mają młody utalentowany zespół. Rozgrywającego drugoroczniaka Darrena Collisona, rozwijającego się obiecującego centra Roya Hibberta, gwiazdę zespołu w postaci strzelca Danny'ego Grangera. Także młodego i perspektywicznego Brandona Rusha. Oprócz tego niezłych rezerwowych w postaci Dahntaya Jonesa, TJ Forda, Mike'a Dunleavy'ego, Jamesa Poseya oraz debiutującego w lidze Tylera Hansbrough. Jak na razie z bilansem 9 - 9 zajmują siódme miejsce w Konferencji Wschodniej.
  19. FaceDancer
    Już trochę czasu minęło od wypuszczenia tej serii reklamówek promujących najlepszą ligę świata, ale chciałbym tutaj je zaprezentować ponieważ spoty te zrobiły na mnie kolosalne wrażenie. Nie jest może ich zbyt dużo, ale znowu okazało się, że władze ligi zatrudniają prawdziwych profesjonalistów.

    Jeden z najsłynniejszych rzutów w historii NBA. Chociaż lepiej powiedzieć o tym "zagranie" niż rzut. W Finałach 1980 Philadelphia 76ers mierzyli się z Los Angeles Lakers. Z jednej strony "doktor" Julius Erving, a z drugiej Kareem-Abdul Jabbar i Magic Johnson. W meczu nr 4 Erving zdecydował się na wejście pod kosz, ale drogę zablokował mu Jabbar. Nie mając żadnej innej możliwości, zanurkował pod tablicą i jakimś cudem zdołał "dofrunąć" na tyle daleko aby prawą ręką wrzucić piłkę o tablicę do kosza. Akcja ta przypieczętowała zwycięstwo "Szóstek" w tym spotkaniu. Całą serię jednak gracze z Filadelfii przegrali.

    Tutaj słynny hak Magica Johnsona. Z takich zagrań zwykle słynął Jabbar i kiedyś nawet przesądził nim o zwycięstwie nad Celtics, ale nigdy rozgrywające Lakers. Larry Bird powiedział później, że przypuszczał iż mogą przegrać po rzucie hakiem, ale nie myślał, że wykonującym go będzie Johnson. Rzut ten dał "Jeziorowcom" jednopunktowe zwycięstwo w meczu nr 4 Finałów 1987. Lakersi zdobyli tytuł mistrzowski, a Magic otrzymał nagrodę MVP Finałów. Na filmiku słychać charakterystyczny głos legendarnego komentatora Lakers, nieżyjącego już, Chicka Hearna.

    Tutaj moje ulubione zagranie. Finały Konferencji z Detroit Pistons z 1987. Przy remisie 2-2 w piątym meczu "Tłoki" są bliskie zwycięstwa. Prowadzą jednym punktem, a Larry Bird nie trafia spod kosza. Walka o zbiórkę, po której sędziowie przyznają posiadanie Pistons. Do końca meczu pozostało zaledwie kilka sekund, więc nic już wydarzyć się nie może. Isiah Thomas wyrzuca piłkę z boku, którą adresuje do Billa Laimbeera. Bird jednak przewidział to podanie i przed jego wykonaniem zaczął pędzić w stronę białego centra drużyny z Detroit. Udało mu się przechwycić piłkę, utrzymać się w boisku i dograć do wbiegającego Dennisa Johnsona (zmarłego 3 lata temu na atak serca), który na sekundę przed końcem trafił z dwutaktu zapewniając zwycięstwo Celtom. Bad Boys musieli odłożyć mistrzowskie plany na kolejny sezon. Najbardziej znany komentarz legendy mikrofonu z Bostonu Johnny'ego Mosta (zmarłego w 1993 roku): "Bird stole the inbounding pass, laid it up to DJ, and DJ laid it up and in, and Boston has a one-point lead with one second left! OH, MY, THIS PLACE IS GOING CRAZY!!!".
    Czemu uważam, że te spoty są wybitne? Głównie dlatego, że pobudzają emocje. Monumentalna muzyka, pusta hala, w której po kolei pojawiają się koszykarze, a na końcu trybuny nagle zapełniają się miejscami i mamy obraz jak z rzeczywistości. Do tego niezapomniany komentarz z tamtych lat. Zawsze gdy to oglądam aż mi ciarki po plecach przechodzą.

    Jeszcze reklamówka zapowiadająca obecny sezon. Nie wiem czemu, ale zawsze widząc uśmiechnięte twarze tria z Miami, Dirka skaczącego do basenu, Duranta, Amer'e i Yao ćwiczących na treningu, a także pląsającego Dwighta to pojawia się na mojej twarzy uśmiech.
  20. FaceDancer
    Jako, że wszystkie najważniejsze ligi piłkarskie w Europie już wystartowały, zdobędę się na podsumowanie pierwszych kolejek. Póki co, praktycznie wszędzie byliśmy świadkami zadziwiających rozstrzygnięć.
    Bundesliga
    W Niemczech mamy chyba największą dawkę sensacji. Liderem z kompletem punktów jest FSV Mainz. Zespół, którego można uznać za niezłego średniaka, a w ostatniej kolejce przeszedł próbę ognia ogrywając na wyjeździe monachijski Bayern. Na drugim miejscu Borussia Dortmund i ten klub jest chyba jedyny, który moglibyśmy uznać za zespół, który przed sezonem był typowany do wysokich lokat a obecnie zajmuje miejsce w górze tabeli. Na trzecim miejscu Hannover, który co roku dramatycznie broni się przed spadkiem. Później "Wieśniacy" z Hoffenheim. Co robią potentaci? Bayern Monachium dopiero na 9-tym miejscu. Inni reprezentanci Niemiec w Lidze Mistrzów jeszcze gorzej. Werder okupuje 12 lokatę, a w Schalke mamy dramat, bo przedostatnie miejsce. Drużyna Felixa Magatha dokonała przed sezonem wielu transferów, przyszli między innymi Raul i Huntelaar. Odszedł Kevin Kuranyi. Dopiero w ostatnim meczu odniosła swoje pierwsze ligowe zwycięstwo. Na ostatnim miejscu VFB Stuttgart. Zespół, który przez wielu był uznawany za drużynę, która może z sukcesem walczyć o awans nawet na miejsce premiowane grą w LM.
    Premier League
    Tutaj na pierwszym miejscu nie ma niespodzianki. Londyńska Chelsea miała świetny początek sezonu, ale ostatni mecz przegrała z Manchesterem City i już nie jest niepokonana. Dalej Manchester United i Arsenal. Jednak obie te drużyny pokazały już swoje słabości. United po raz kolejny gubią punkty na wyjeździe. Najpierw zremisowali 2:2 z Fulham, a Nani nie trafił rzutu karnego przy wyniku 2-1 dla MU. Później przyszedł remis z Evertonem, gdzie goście dali sobie wbić 2 gole w ciągu ostatnich trzech minut meczu. Ostatnio 2:2 z Boltonem, gdzie wcale nie byli stroną dominującą. Słaba postawa Rooneya w tym sezonie to chyba klucz do gorszej formy zespołu. Jak na razie w ofensywie zespół z Old Trafford ciągną Dymitar Berbatow i Nani. Arsenal też ostatnio zawodzi. Najpierw był remis z Sunderlandem, gdy Kanonierzy stracili bramkę w ostatnich sekundach doliczonego czasu. Teraz klapa na całej linii, bo porażka z West Bromwich Albion na Emirates 2:3. Ciekawe jak długo jeszcze Arsene Wenger będzie znosił "popisy" Manuela Almunii i Łukasza Fabiańskiego w bramce londyńskiej drużyny. Całkowicie zawodzą drużyny z Liverpoolu. LFC jest na 16 miejscu, a EFC dopiero na 20. Rozczarowuje grający w kratkę Tottenham. Za to bardzo dobrze spisują się tegoroczni beniaminkowie - Newcastle, WBA i Blackpool.
    Ligue 1
    We Francji zawodzą faworyci czyli Lyon, Bordeaux i Marsylia. Olimpijczycy z Lyonu pod wodzą Claude'a Puela mają katastrofalne wyniki. Ostatnio przegrali u siebie w derbach z Saint-Etienne, które niespodziewanie lideruje całej lidze. "Zieloni" w ostatnich latach zwykle desperacko bronili się przed spadkiem. W tym być może powalczą o coś więcej. W czubie tabeli są także Rennes, Tuluza i Caen odpowiednio na miejscach 2,3 i 4. Całkiem nieźle w lidze radzi sobie PSG. Czyżby paryżanie w końcu wyleczyli się z kompleksu własnego stadionu i w tym sezonie zawalczyli o coś więcej niż środek tabeli? Najszybciej z letargu potentatów obudziła się Marsylia, która w ostatnich meczach notowała już zwycięstwa. Bordeaux od połowy ubiegłego sezonu, kiedy przegrało na własne życzenie tytuł mistrzowski, notuje konsekwentny spadek. Najpierw odszedł trener Blanc. Niedawno reżyser gry Yoann Gourcuff. Żyrondyści zmieniają się w takiego francuskiego średniaka i nic nie wskazuje na to, aby w przyszłości stanowili o sile ligi. Auxerre, w której grają polskie rodzynki w Ligue 1 Ireneusz Jeleń i Dariusz Dudka jeszcze bez zwycięstwa. Sprawdza się teza o krótkiej ławce tego zespołu, który nie daje rady grać na maksymalnych obrotach zarówno w lidze jak i Champions League.
  21. FaceDancer
    Przedstawiam najnowszy cykl "Bohaterowie MŚ 1998". Będę umieszczał tutaj piłkarzy, którzy nie mieli okazji błyszczeć na pierwszych stronach gazet, ale podczas oglądania mundialu zwróciłem na nich uwagę. Na pierwszy ogień idzie bramkarz reprezentacji Kolumbii Faryd Mondragon.

    Będąc jeszcze małym brzdącem lubiłem grać na bramce i miałem na tle moich kolegów całkiem niezłe umiejętności. Przez to uważniej śledziłem grę bramkarzy. Najbardziej zapadł mi w pamięć rzut wolny wykonywany w meczu Anglii z Kolumbią przez Beckhama i piękny lot kolumbijskiego bramkarza, który i tak nie miał szansy zdążyć do piłki. Jedna z ładniejszych bramek tamtych mistrzostw. Mondragon po tamtym pamiętnym mundialu zawitał do Europy i początkowo wędrował od klubu do klubu, nigdzie dłużej nie zagrzewając miejsca. Zmieniło się to w 2001 roku, kiedy trafił do tureckiego Galatasaray Stambuł. W jego składzie zdobył dwa Mistrzostwa Turcji, a także występował w Lidze Mistrzów.
    Faryd Mondragon nie jest już młodzieniaszkiem. Z 39 latami zbliża się do końca swojej sportowej kariery, ale wciąż gra na dobrym, europejskim poziomie. Przez ostatnie trzy lata znalazł sobie miejsce w niemieckim FC Koln, z którym jak na razie uniknął degradacji i wraz z Podolskim walczą, aby utrzymać klub w bundeslidze. Kolumbijczyk wraz z upływem lat nie stracił umiejętności. Refleksu mogłoby pozazdrościć mu wielu młodzieniaszków, a przykład Edwina van der Sara pokazuje, że na tej pozycji można spokojnie grać do czterdziestki, a nawet dłużej.
    Czemu zdecydowałem się na ten wpis? Były reprezentant Kolumbii ostatnio znowu zaimponował formą w wyjazdowym spotkaniu z Bayernem Monachium, gdzie uchronił swój zespół od porażki.
  22. FaceDancer
    Republic Commando to gra już nie najnowsza, bo z 2005 roku. Czemu sobie nagle o niej przypomniałem i postanowiłem napisać tę recenzję? Otóż jakieś dwa tygodnie temu mojemu bratu przypadkiem udało się znaleźć ją w całkiem niezłej, choć nie najniższej cenie w Empiku. Polowaliśmy na nią już od czasu ostatniego upgrade'u kompa (trzy lata temu), a gdy wychodziła trafiła na listę tych gier, w które miałem zagrać jak będę miał dostateczne wymagania sprzętowe. Trochę to trwało, ale w końcu się udało.

    Początek gry i już możemy być trochę zdziwieni. Nie ma napisów typowych dla SW, czyli lecących do góry na tle kosmosu, ale błękitne, które znikają i pojawiają się na czarnym tle. Ortodoksyjni fani mogą zakrzyknąć, że to świętokradztwo, ale to tylko przedsmak tego czego uświadczymy w grze, która klimatem różni się znacząco od innych z tego uniwersum.
    Grafika choć już nie najnowsza, to wciąż daje radę. Ja nie należę do osób, dla których wygląd danej gry jest najważniejszy przy ocenie, ale mogę ocenić ją na wyższe stany średnie. Na pewno w swoim czasie prezentowała sie znakomicie, a teraz straciła tylko trochę na błysku. Wydaje mi się, że gracze nie powinni się czuć zawiedzeni jej poziomem.
    Czym jest Republic Commando? To taki pół-taktyczny shooter w starwarsowych realiach. Tak można go określić w uproszczeniu. Mamy tutaj elementy taktyczne, czyli dowodzenie oddziałem elitarnych komandosów wykonujących arcytrudne misje dla Republiki. Oddział składa się z czterech członków. Gracz zostaje Delta 38 - dowódcą i nie może zmieniać postaci w trakcie gry. Do tego dochodzą Delta 62 aka Scorch, czyli najbardziej rozrywkowy z klonów, lubi sobie podczas bitwy pożartować, specjalizuje się w podkładaniu ładunków wybuchowych. Delta 40 to Fixer, jego specjalnością są komputery, to typ twardziela, którego poczucie humoru Scorcha niemal irytuje. Delta 07 to Sev, chyba najbardziej mroczny z całego tria, znakomity snajper. Te specjalności mają jednak mniejsze znaczenie w samej grze. Każdy z komandosów potrafi podkładać ładunki wybuchowe, używać snajperki czy granatnika. Ba, możemy to robić osobiście, ale wprawny dowódca od razu zrozumie, że lepiej mieć oczy dookoła głowy, niż bawić się w wystukiwanie kodu do drzwi na klawiaturze.
    Realia to czasy pomiędzy II epizodem a III nowej trylogii. Wojny Klonów już się zaczęły i to właśnie wokół nich kręci się cała historia. Wykonujemy misje walcząc z separatystami, jako prawi żołnierze Republiki. W sumie moment zdrady Klonów mógłby być ciekawszy, ale z wiadomych względów nie mógł zostać tutaj wykorzystany. Samych kampanii są trzy, z czego każda ma po kilka etapów. Może się to wydać mało, ale misje te są bardzo długie i ukończenie jednej kampanii może zająć około 8 godzin. Czemu napisałem, że to shooter pół-taktyczny? Mamy tutaj specyficzne miejsca, gdzie możemy nakazać iść kamratom. Zapory, pod które trzeba podłożyć bomby, działka do obsadzenia, pozycje strzeleckie, komputery, itp., które są oznaczone na ekranie białymi symbolami.
    Przykładowo celownik, to miejsce snajperskie. Wciskając klawisz F nakazujemy jednemu z komandosów zająć miejsce przeznaczone dla snajpera. To ważne ponieważ kompani mają nieograniczoną liczbę amunicji, ale standardowo używają tylko karabinów. Dlatego to dla nich przeznaczone są miejsca, które zajmują i będąc na nich używają wyłącznie snajperki/granatnika/granatów. Głównych rodzajów broni są cztery - pistolet z nieograniczoną liczbą amunicji (po oddaniu kilku strzałów musimy poczekać na doładowanie), karabin szturmowy, snajperka i granatnik. Twórcy bardzo dobrze wyważyli liczbę amunicji jaką możemy zabrać. Dodając do tego sporą ilość wrogów musimy uważać, bo szybko zostaniemy z jednym pistoletem. Mamy także cztery rodzaje granatów termiczne(zwykłe), energetyczne na droidy, jednocześnie rażą prądem; zbliżeniowe (wybuchają, gdy dotkną przeciwnika), błyskowe (oślepiają żywych przeciwników). Granatów możemy mieć po 5 każdego rodzaju. W tej grze naprawdę to wszystko się przydaje. Nie ma takich momentów, gdzie idziemy sobie z karabinem i z uśmiechem na twarzy rozwalamy przeciwnika chomikując znajdźki.

    Pozycja snajperska. Scorch zdejmie każdego wroga, który pojawi się w zasięgu.

    Granatnik to świetna broń. Niestety możemy mieć na raz tylko 4 sztuki amunicji, ale jeden może dokonać sporych zniszczeń. Tutaj pan robot trochę się rozerwał

    Dobra panowie za chwilę zrobimy małe bum bum! Komandosi chowają się za winklami, a gdy uda im się otworzyć drzwi, jeden wrzuci do środka granat. Istnieje jeszcze możliwość hackowania komputera, która jest cichsza, ale trwa trochę dłużej. No i nie ma bum bum
    Jednym z kluczowych elementów Republic Commando to przeciwnicy jacy tu występują. Mamy więc zwykle droidy Federacji, które padają po dwóch, trzech strzałach z pistoletu (a przy rzucie granatem w większą grupkę czasem powiedzą charakterystycznym głosikiem "oh, mommy!"). Oprócz tego Geonozjanie, latające kreatury przypominające przerosłe ważki. Trandozjańscy najemnicy, oraz różne rodzaje droidów, które znamy z filmów. Z niektórymi nie ma co w ogóle walczyć w pojedynkę, a tym bardziej przy użyciu zwykłej broni.

    Na pojedyncze droidy nie opłaca się marnować amunicji. They have no chance!

    Droidy - skorpiony poruszają się bardzo szybko przez toczenie. Do tego mają działka i mocną tarczę. Gdy opadnie są łatwym celem.

    Najbardziej wymagający przeciwnicy. Mają wyrzutnie rakiet i potężne działka. Wystarczy chociaż przez chwile postać w miejscu i nie ma co zbierać. Dlatego trzeba walczyć z nimi raczej sposobem niż bezmyślnym wciskaniem spustu.

    Granaty energetyczne do świetna rzecz. Jeden celny rzut i cała grupka niemilców robi "du-du-du-du-du-du" i przez kilka sekund się zawiesza. Lepiej nie zwlekać, bo nie mamy aż tak dużo czasu. Aha, granaty zadają też obrażenia i to całkiem spore. Mówiłem, że to dobra rzecz?

    Jednym z ciekawszych elementów gry są kapsuły zrzucane ze statków Federacji znajdujących się na orbicie. Jeśli to kapsuła, z której wychodzą zwykłe droidy to nie ma sprawy. Niestety im dalej w las, tym więcej drzew. Z kapsuł wychodzą także droidy skorpiony i te cyklopopodobne. Żeby pozbyć się kapsuły musimy podłożyć ładunek i go zdetonować, a zamontowanie takiego trwa ok. 20 sekund. Lepiej nie próbować zakładać go samemu, chyba, że nie mamy nic przeciwko droidom okładającym nas po plecach. Jeśli walka będzie się przeciągać, może być naprawdę krucho, bo granaty i amunicja się wyczerpią. Sam byłem świadkiem jak w kierunku naszego oddziału szło chyba z tuzin wielgachnych droidów!

    Czasem w pobliżu kapsuły może się zrobić naprawdę gorąco!

    Najmocniejszym przeciwnikiem jest droid pająk. Zawsze występuje samotnie, więc nie jest aż tak wielkim wyzwaniem jak kapsuły droidów. Nie reaguje na granaty energetyczne (obrywa, ale się nie zawiesza). Trzeba go atakować całym zespołem i strzelać w jedyny słaby punkt.

    Geonezjanie są dość prostymi przeciwnikami. Atakują przy użyciu włóczni. Można im zafundować ich własne lekarstewko, czyli odpowiedzieć atakiem wręcz. Co ciekawe, gdy zabijamy przeciwnika z bliska (strzałem bądź bagnetem) to na naszej szybce pozostaje malownicza plama (w przypadku zabicia droida jest to plama oleju). Również deszcz pozostawia po sobie krople na naszym wizjerze, który co jakiś czas sam się czyści. Mała rzecz a cieszy. Inaczej też wygląda nasz atak w zależności od tego jaką broń trzymamy. Gdy jest to pistolet uderzamy kolbą, ostrzem rodem od Altaira w przypadku normalnych broni. Gdy mamy ciężki karabin trandozjański to dźgamy nim jak bagnetem, a gdy bazookę Wookiech to uderzamy nią niczym wielkim młotkiem.

    Jeden z najtrudniejszych przeciwników w grze. Lata, jest dość wytrzymały i do tego ma bardzo potężną broń - laser, który bardzo szybko spuści nam pasek zdrowia w dół. Najskuteczniejszym sposobem walki z nim jest celne strzelanie ze snajperki.

    Spotykani bardzo rzadko, ale to trudni adwersarze. Walczą z bliska przy użyciu energetycznych drągów, do tego są wytrzymali i bardzo zwinni. Potrafią zwinąć się w kłębek i polecieć w jakąś stronę, przy okazji machając swoim patykiem. Występują jednak w takich miejscach, w których poradzenie sobie z nimi nie powinno nastręczyć trudności. Giną bardzo efektownie - rozświetlając niebo wysokim snopem światła.

    Oprócz normalnej broni, możemy podnosić też tą po zabitych przeciwnikach. Zwykle są to jakieś shotguny, smg, czasem kusze Wookiech, czy bazooki, ale najlepsze co może nas spotkać to ciężki karabin trandozjański oraz laser geonozjan. Pierwszy ma magazynek na 200 naboi, a drugi potężną siłę ognia. Na screenie powyżej, mój bohater dzierży właśnie taki karabin.

    Laser jest śmiercionośną bronią, niestety amunicja do niego kończy się szybko.

    Robot, który stracił nogi pełznie w naszym kierunku, próbując się przy tym odstrzeliwać. Nie wiem jak wy, ale ja lubię takie smaczki.

    Przed każdą misją na specjalnym projektorze pojawia się postać advisora - doradcy, który towarzyszyć nam będzie przez całą grę. On odpowiada za bank informacji, zleca cele misji, informuje o zasadzkach, czy zmianach w planie. Zazwyczaj więcej go słyszymy niż widzimy. Dobrze jest słuchać tego, co mówi.

    Kanistry z bactą, będą niezbędne podczas każdej misji. Odpowiadają one za leczenie zarówno nas samych, jak i naszych podkomendnych. Z każdego zbiornika bacty można korzystać w nieograniczonych ilościach. Są jednak limitowane na mapie i stoją w konkretnych miejscach. Dobrze jest wyleczyć całą drużynę zanim pójdzie się dalej walczyć z separatystami. Nothing like a little bacta!

    Co będzie, gdy nas jednak zabiją? Najlepiej oczywiście do tego nie dopuścić, ale nasza postać posiada po pierwsze tarczę ochronną, po drugie zdrowie, a po trzecie nie można jej zabić. Za łatwe? Szkopuł tkwi w tym, że jak nas położą to rozgrywka się nie kończy. Jeśli choć jeden kompan będzie przy życiu to może nas reanimować. Tak samo my możemy im pomóc jak nie będą mogli wstać. Kolejny ciekawy pomysł to okienko, na wizjerze, na którym pojawiają się rysy. Możemy nakazać kontynuowanie rozkazów, natychmiastowe podniesienie dowódcy, albo wczytanie save'a.

    W niektórych misjach można sobie pooglądać otoczenie i zobaczyć jak ogromne maszyny biją się pomiędzy sobą. Sprawia to złudzenie, jakby walka trwała gdzieś dookoła nas, a my byliśmy tylko jej częścią. Niestety zazwyczaj, jak w tego typu grach, mamy tylko jedną drogę, która prowadzi do celu, a nasze postacie nie mogą otwierać drzwi, które akurat służą za dekoracje. Mnie to jednak tak bardzo nie przeszkadzało.

    Jeszcze podgląd na statek majestatycznie unoszący się, gdzieś tam, w górze.
    Świetnym rozwiązaniem (zaproponowanym ponoć przez Lucasa, jak sugerują twórcy) jest to, że każdy z komandosów ma trochę inny uniform, dzięki czemu będąc wszyscy klonami nabierają unikalności. Otoczenie może nie wygląda jakoś wystrzałowo, ale już modele postaci tak. Szczególnie przeciwnicy i nasi żołnierze wyglądają bardzo dobrze. Sprawdza się także mechanika gry, wybuchy wyglądają naprawdę realistycznie. Gdy trafi się takiego Trandozjanina w jetpack umieszczony na jego plecach, to efektownie leci do góry, a potem rozbija się na ziemi.
    Ścieżka dźwiękowa to prawdziwy majstersztyk. Klimatyczna muzyka, dobre głosy i odzywki naszych kompanów. Czasem naprawdę człowiek może się uśmiechnąć słuchając dialogu pomiędzy Scorchem a Sevem. Do tego zadbano także, aby przeciwnicy nie wypadli tutaj gorzej pod tym względem. Ciśnięcie granatem energetycznym w droida cyklopa spowoduje u niego zaburzenia mowy, jak u człowieka porażonego prądem. Do tego zwykłe droidy Federacji widząc leżący u swoich stóp granta, który za chwile wybuchnie czasem zdobędą się na "oh no!" albo "oh mommy!". Do tego komentarze podwałdnych często są bardzo na miejscu. Przykładowo na jednym z umieszczonych przeze mnie tutaj screenów (ten gdzie leżę bezwładny) Fixer proponuję mi, żebym zostawił ładunki wybuchowe Scorchowi. Akurat wtedy przypadkowo rzuciłem w ścianę bombę zbliżeniową i trafiłem samego siebie Podobne odzywki są także przy skutecznych strzałach, walce wręcz. Rozbawił mnie Sev, który po tym jak zdetonowałem ładunek i powaliłem jednego ze swoich stwierdził: "Command, we need another Delta leader...". Co oczywiście było sarkazmem wobec nieudolności dowódcy. Klimat w tej grze naprawdę jest bardzo gęsty. Widać, że została zrobiona zupełnie inaczej niż większość gier spod szyldu Star Wars, jest bardziej mroczna. Naprawdę czuć tutaj, że walczymy w oddziale elitarnych komandosów. Zupełnie jakbyśmy włączyli np. najnowszego CoDa albo Bad Company. Opcji taktycznych nie jest tu na tyle dużo, żeby zgubił się wśród nich laik. Odpowiednio pod klawiszami od f1 do f4 mamy podpięte - formację ofensywną - żołnierze idą do przodu i eliminują kolejne cele, my pozostajemy z tyłu i kontrolujemy sytuację; ścisłą (w znaczeniu "do mnie") - wszyscy podążają za dowódcą, który prowadzi grupę; obronę wyznaczonego punktu; oraz zbiórkę (gdy poszczególni żołnierze są porozmieszczani na stanowiskach snajperskich, w wieżyczkach, itd. to wszyscy je opuszczają i realizują główny rozkaz (czyli formację od f1 do f3). Do tego klawisz F odpowiada za zajmowanie określonych pozycji, skierowanie rannych do bacty, odejście od pozycji. Wszystko robi się wręcz intuicyjnie.
    Patrząc na całokształt gry, nie waham się ocenić ją na 8+/9. Mimo upływu lat, tytuł ten nie stracił nic ze swojej grywalności.
  23. FaceDancer
    Ostatnio jesteśmy na blogach świadkami nowej mody na bycie tzw. dżentelmanem. Inicjatywa promowania dobrych obyczajów na naszym chamskim ugorze to zadanie nielichej wagi. Wydaje mi się, że choć idea jest trafiona to sposób jej prowadzenia - błędny. Czemuż to? Postaram się wyjaśnić poniżej.
    Zauważyłem, że teraz wszyscy jak jeden mąż postanowili zachowywać się z należytą kurtuazją i dopisują się w komentarzach do różnych blogów zwykle używając pseudogórnolotnych, sztucznych fraz, po to aby zirytować pozostałych użytkowników forum. Nie jest to dobra reklama dla "dżentelmenowatości". Dlatego postanowiłem założyć Ligę Wesołych Dżentelmenów, czyli tajną organizację, której celem będzie promowanie "dżentelmenowatości" w sposób przystający do standardów wyznaczonych przez Unię Europejskich Gentlemenów.
    Mówiąc w skrócie, każdy członek Ligi musi wykazać się poczuciem humoru oraz znajomością zasad dobrego smaku. Liga rządzi, liga radzi, liga nigdy cię nie zdradzi! Tylko bez przesadyzmu, drodzy milordowie!
  24. FaceDancer
    Jako, że wcześniej zapomniałem to wysyłam waszmościom linka do tej jakże plebejskiej gry:
    http://forum.cdaction.pl/index.php?showtop...p;#entry1569874
    Mój skład prezentuje się następująco:
    Bramka:
    Sorensen (Stoke City)
    Obrona:
    Brede Hangeland (Fulham), Rafael da Silva (Manchester United), Jose Bosingwa (Chelsea)
    Pomoc:
    Mikel Arteta (Everton), Andriej Arszawin (Arsenal), Antonio Valencia (Manchester United), David Dunn (Blackburn)
    Atak:
    Jermaine Defoe (Tottenham Hotspur), Kevin Davies (Bolton Wanderers), Gabriel Agbonlahor (Aston Villa).
    Oto jedenastu wspaniałych, które zapewnią mi, Special One'owi, władzę nad światem! BUAHAHAHAAH <złowieszczy śmiech>
    PS W razie problemów i pytań zgłaszać się do mnie lub Turambara, a z przyjemnością wszystko wyjaśnimy. Ewentualnie pisać w temacie, a zawsze uśmiechnięci gracze fpl na pewno wam pomogą!
    PS 2 Istotne informacje o grze znajdziecie także na moim wcześniejszym wpisie o FPL http://forum.cdaction.pl/blog/facedancer/i...showentry=17247
  25. FaceDancer
    Chciałem uroczyście obwieścić, że zaczęły się zapisy do naszej Ligi FA. Fantasy Premierleague to oficjalna gra Barclays Premier League, czyli po naszemu angielskiej ekstraklasy. Tutaj jednak drużyny nie grają pomiędzy sobą, ale wybieramy zawodników, którzy zdobywają określoną ilość punktów. Ten kto najlepiej dobierze zawodników i zdobędzie najwięcej punktów po 38 kolejkach wygrywa.
    Zasady są dość proste. Najpierw trzeba się zarejestrować na fantasypremierleague.com a następnie wybrać 15 zawodników do drużyny - 2 brakarzy, 5 obrońców, 5 pomocników i 3 napastników. Oczywiście nie możemy grać wszystkimi, więc 4 graczy wędruje na ławkę. Wchodzą oni wtedy, kiedy ktoś z podstawowego składu nie zagra ani minuty. Możemy też rotować składem i sadzać jednych na ławkę, a drugich dawać do pierwszej drużyny. Oczywiście zmiany te są możliwe do określonego czasu, kiedy zaczyna się nowa kolejka. Następne przeprowadzone będą uwzględniały już następny tydzień. Zawsze musimy mieć jednego bramkarza, minimalnie 3 obrońców, minimalnie 2 pomocników i minimalnie 1 napastnika. Warianty są różne. Na wszystkich zawodników mamy do wydania 100 mln, przy czym taki obrońca średniej klasy jak np. Samba kosztuje 5 mln, a król strzelców Didier Droba 12,5 mln. Dlatego musimy zmieścić się w budżecie.
    Punktacja:
    - za pojawienie się na boisku co najmniej na minutę +1 pkt
    - za co najmniej 60 minut +2
    - gol obrońcy lub bramkarza +6
    - gol pomocnika +5
    - gol napastnika +4
    - asysta prszy golu (dla każdego) +3
    - zero straconych goli obrońców i bramkarzy +4 (co najmniej 60 minut bez straty gola, jeśli później zawodnik zejdzie z boiska, a drużyna straci gola to premię zachowuje, jednak jeśli stracą gola w 90 minucie a on będzie na boisku to nie ma punktów)
    - czyste konto pomocnika +1
    - za każde 3 parady bramkarza +1
    - obrona rzutu karnego +5
    - spudłowanie karnego -2
    - punkty bonusowe +1-+3 (po każdym meczu eksperci fpl wybierają trzech najlepszych zawodników meczu, którzy otrzymują odpowiednio +3, +2 lub +1 punktów (mogą być z obydwu drużyn lub z jednej)
    - każde 2 stracone bramki przez obrońców i bramkarza -1 (przy wyniku 0-2 jest to -1, przy 0-4 -2 i tak dalej)
    - zółta kartka -1
    - czerwona kartka -3
    - gol samobójczy (nowość od tego sezonu, wcześniej nie były "premiowane") -2
    Kluczowe w każdej kolejce jest wybranie kapitana, jako, że podwaja on zdobyte punkty. Przykładowo w ostatnim sezonie Rooney strzelił w meczu 4 gole i miał 32 punkty, to jeśli był on naszym kapitanem otrzymujemy 64 punkty, daje to nam przewagę nad innymi.
    Po wszelkie zapytania i chęć udziału w naszej grze zapraszam do tematu o fantasy premierleague w temacie Gramy w Sieci i browserówki. Za udział nie przewidujemy żadnych nagród, liczy się dobra zabawa.
×
×
  • Utwórz nowe...