Skocz do zawartości

FaceDancer

[Ekspert] Weteran Sesji RPG
  • Zawartość

    6211
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    6

Wpisy blogu napisane przez FaceDancer

  1. FaceDancer
    Postanowiłem zabrać się za szersze omówienie i zrecenzowanie różnic pomiędzy sześcioksięgiem Tolkiena a trylogią Petera Jacksona. Początkowo miałem to zrobić w jednym wpisie, ale jestem zachłanny jak twórca filmowego "Hobbita" i zamiast jednego będą trzy. Powód jest oczywiście bardziej prozaiczny. Po wynotowaniu różnic do połowy "Dwóch Wież" powstała taka ściana tekstu, że raczej nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby rady przeczytać tego jednym ciągiem.
    Myślałem o napisaniu tego wpisu w standardowym, chronologicznym stylu. Po namyślę stwierdzam jednak, że bardziej czytelnie będzie jak niektóre ze zmian zaklasyfikuję. "Drużyna Pierścienia" w powszechnej opinii najmniej odbiega od pierwowzoru. Czy potwierdza się to w praktyce? Film jest bardziej kameralny od dwóch następnych części i przez większość fanów książki uznawany jest za najlepszy. Wbrew pozorom zmian w stosunku do książki jest całkiem sporo, ale są to zmiany dość subtelne.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Wprowadzenie
    Pierwsza rzecz to dość obszerny prolog, który ma zapoznać widza z wydarzeniami mającymi miejsce pod koniec Drugiej Ery. Wtedy Ostatnie Przymierze Ludzi i Elfów pod wodzą królów Elendila i Gil-Galada pokonało Saurona i jego armie. Obaj królowie zginęli, a Sauron utracił Jedyny Pierścień i swoją materialną postać. Zwycięstwo zostało jednak okupione drogo. Oprócz śmierci dowódców, szczególnie dotkliwe były wysokie straty wśród elfów. Prolog dość wiernie oddaje te wydarzenia. Brakuje tutaj króla elfów Gil-Galada, którego rolę jako dowódcy przejmuje Elrond. Można to wytłumaczyć ograniczaniem ilości postaci występujących w filmie. Wszystko zostaje sprawnie opowiedziane głosem Galadrieli, świetnie sprawdzającej się w roli narratora.
    Przygoda zaczyna się w Shire
    Postanowiłem, że jeden akapit w całości poświęcę wydarzeniom w Shire. Jest to jeden z najdłuższych i najbardziej obszernie przedstawionych wątków w filmie. Niziołki wiodą szczęśliwe i dostatnie życie. Izolują się od świata Dużych Ludzi i nie martwią problemami nękającymi Śródziemie. Jedna ze scen trochę przybliża nam ten ludek i jest zaczerpnięta z prologu do książki, gdzie Tolkien dość obszernie opisał jego historię. Różnic możemy dopatrzeć się jedynie w drobiazgach i to po wnikliwym przeczytaniu Tolkiena. Bilbo uprzedził o swoim planie zniknięcia także Froda. Scena odpalenia fajerwerku przez Merry'ego i Pippina została dodana przez reżysera. W książce dzieci podążające za wozem Gandalfa liczą na jakiś pokaz magiczny, a czarodziej odpowiada, że nie ma czasu i znika w domu Bilba. Zmiana tego fragmentu wydaje się zrozumiała, aby wśród widowni Gandalf nie zyskał opinii "wrednego dziada".



    A droga wiedzie w przód i w przód
    Ważnym etapem książki była podróż hobbitów do Rivendell. Jeśli patrzeć na objętość, to zajmowała niemal 200 spośród 500 stron powieści. Tutaj została w znacznej mierze uproszczona i skrócona. Wyciętych w całości zostało w praktyce 5 rozdziałów. Cała pierwsza księga ma ich 12, co pokazuje skalę cięć. Zupełnie zmieniono sposób dołączenia do kompanii (czy też raczej do Froda i Sama) Merry'ego i Pippina. Tolkien poświęcił dwa długie rozdziały na podróż Froda do Bucklandu, gdzie ten przeprowadzał się z Bag End. Hobbit chciał uniknąć plotek o nagłym zniknięciu i przenieść się trochę bliżej Rivendell. Jedynie Sam miał podążać za Powiernikiem Pierścienia. Frodo nie chciał angażować do niebezpiecznej wyprawy swoich przyjaciół, ale ci uknuli z Samem "spisek" i o wszystkim się dowiedzieli. W filmie wpadają na siebie całkowicie przypadkowo kradnąc warzywa z farmy Maggota.
    W czasie podróży do Bucklandu Samowi i Frodowi towarzyszy Pippin. Tutaj zaczyna się pościg Nazguli. Hobbici wielokrotnie widzą Czarnych Jeźdźców gnających po gościńcu i za każdym razem udaje im się szczęśliwie uniknąć wykrycia. Jeźdźcy są też bardziej rozmowni, nie szlachtują każdego napotkanego po drodze przechodnia. Rozmawiają nawet z Dziaduniem Gamgee ojcem Sama, wypytując o Bagginsa. W filmie brakuje trochę tego suspensu, gdyż początkowo nie wiemy kim są ci tajemniczy "ludzie". Właśnie z obawy przed nimi czwórka hobbitów wyjeżdża (na kucach!) z Shire przez Stary Las. To niebezpieczne miejsce, ale nie chcą ryzykować spotkania z Czarnymi na gościńcu.



    Później spotykają zwariowanego czarodzieja Toma Bombadilla i jego żonę Złotą Jagodę. Tom jest chyba najdziwniejszą i najbardziej zagadkową postacią w całej trylogii. Nawet Samwise Gamgee mówi, że takiego cudaka nigdy nie widział. Bombadill dwukrotnie ratuje hobbitów z opresji. Najpierw Merry'ego i Pippina wydziera z łapsk (konarów) Starej Wierzby, a następnie ratuje przed pewną śmiercią przepędzając Upiora Kurhanu. W drugiej części filmowej trylogii mamy pewien hołd oddany przez Jacksona Starej Wierzbie, która zostaje przeniesiona do lasu Fangorn. Tam w rolę ratownika wciela się Drzewiec, który wypowiada te same słowa co Bombadill. Scena ta znajduje się tylko w wersji rozszerzonej filmu. W kinowej Merry przypomina Pippinowi o Starym Lesie na granicy Bucklandu, co jest aluzją do wydarzeń z "Drużyny Pierścienia".
    Obieżyświat
    Pod tym pseudonimem skrywa się jedna z najważniejszych postaci Trylogii, która dopiero w tym momencie wkracza do akcji. Aragorna poznajemy w "Rozbrykanym Kucyku", gdzie uważnie przypatruje się hobbitom. Początkowo wydaje się, że ma niecne zamiary. Sam nie potrafi mu zaufać aż do przybycia do Rivendell. Ubiór Obieżyświata przywodzi na myśl raczej łotrzyka, a w Bree właściciel gospody Barliman Butterbur ostrzega ich przed Strażnikami.
    W najmniejszym stopniu zmieniono scenę w samej oberży i spotkanie z Aragornem. Choć nie było tak efektownie jak w filmie i Frodo nie został złapany za kubrak, wszystko to jednak ma na celu przyspieszyć akcję. W książce możemy dowiedzieć się o liście jaki Gandalf pozostawił Barlimanowi i okazuje się, że to przez jego sklerozę przyjaciele muszą mierzyć się z licznymi niebezpieczeństwami. My możemy mu podziękować za uczynienie tej wędrówki tak ekscytującej.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Świetna z scena filmu, gdzie Nazgule wjeżdżają do Bree w ogóle nie ma miejsca. W rzeczywistości pozostawiają konie poza miastem, a do środka wślizgują się potajemnie. Mają też swoich pomagierów m.in. szpiega Billa Ferny'ego. Nie czytamy też o scenie w pokoju. Bohaterowie barykadują się w innym pomieszczeniu i dopiero rano okazuje się, że ich wcześniejsze lokum zostaje zdewastowane. Chociaż na pewno w filmie zostaje ukazana potęga Upiorów grasujących po mieście. W Rivendell Gandalf zdradza, że w czasie jego pobytu w Bree (dzień po opuszczeniu miasta przez Froda) piątka Nazguli z wściekłością wdarła się do miasta rozwalając bramy. Dowiadujemy się także o wszystkich poczynaniach czarodzieja po ucieczce z niewoli.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Kolejna znakomita sekwencja. Walka Aragorna z Nazgulami na Wichrowym Czubie. Przez Tolkiena ukazana w zupełnie inny sposób. Jackson uznał, że roztargnienie hobbitów i rozpalenie przez nich ogniska ściąga sługi Czarnego Pana. Tymczasem niziołki nie zachowują się tak nieroztropnie. Atak Upiorów kończy się niespodziewanie, gdyż z niejasnych powodów nagle się wycofują. Bardziej podoba mi się sposób w jaki ukazał to Peter Jackson, który postawił na efektowną walkę. Chociaż widok ostatniego "przemykającego" Nazgula, który dostaje pochodnią w łeb zawsze wprawia mnie w śmiech.



    Arwena/Glorfindel
    Gdy Frodo zostaje dźgnięty przez Króla Lisza (ekhem znaczy Króla Nazguli) okazuje się, że ostrze było zatrute i hobbita zaczyna dręczyć poważna choroba. W książce Aragornowi udaje się ją spowolnić dzięki swoim talentom medycznym. Dopiero później spotyka elfa Glorfindela, który był jednym z tych wysłanych na pomoc przez Elronda. W filmie ta postać zostaje usunięta i zastąpiona Arweną, ukochaną Aragorna. Tutaj można chyba poświęcić postać biednego elfa, który aż tyle do historii nie wnosił. Warto jednak powiedzieć jako ciekawostkę, że to on wypowiada przepowiednię dotyczącą Króla Nazguli. W czasie wojny z Angmarem powiedział (a było to ponad 1600 lat wcześniej): "Zguba dosięgnie go daleko stąd, nieprędko i nie z ręki męża." Wszyscy wiemy co wydarzyło się później.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Scena na brodzie Bruinen była jedną z bardziej efektownych w pierwszej części filmu. Uległa jednak znacznej metamorfozie. Frodo jedzie sam na białym wierzchowcu Glorfindela, po przejechaniu przez rzekę wdaje się w krótką konwersację z Nazgulami. Król wraz z dwoma sługami próbuje przejechać i jak jest już prawie na drugim brzegu olbrzymia fala porywa go precz. O tym wydarzeniu więcej dowiadujemy się później od Gandalfa. Okazuje się, że Glorfindel wraz z Aragornem zaatakowali płonącymi żagwiami pozostałe Upiory. Przerażeni wszyscy wpadli do rzeki, gdzie spotkał ich los podobny do pozostałej trójki pobratymców. Woda wezbrała się, bo Elrond kazał otworzyć upusty. Od siebie zaklęcie dodał Gandalf. Choć trzeba przyznać w filmie wyszło płynnie i bardziej efektownie.
    Sformowanie Drużyny
    Jak mawiał Piotr Fronczewski, aby wyruszyć w drogę należy sformować drużynę. Tak się dzieje i w tym wypadku. W książce poznajemy nowe wątki, m.in. zaginięcie Balina, o którego martwią się krasnoludy. Później tajemnica wyjaśnia się podczas przechodzenia przez Morię. W Imladris poznajemy także losy Gandalfa, który został uwięziony przez Sarumana. Film w tym wypadku różni się od Tolkiena pokazywaniem tych scen na przemian z wędrówką hobbitów. Jedna rzecz pozostała niezmieniona. Sposób ucieczki czarodzieja z Orthanku poznajemy dopiero po fakcie.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Znakomita parodia jednej ze scen w Rivendell. Filmowa narada u Elronda bardzo mi się podoba, pomimo wielu uproszczeń i przeinaczeń. Powiedzmy sobie jednak szczerze, Tolkien nie był profesjonalnym pisarzem. To zdanie będę może wielokrotnie powtarzał. Napisał wybitną książkę, ale wydarzenia należało przedstawić spójnie i w sensownym czasie. Efektowna scena, gdzie Gimli podrywa się z miejsca i próbuje toporem zniszczyć pierścień pokazuje nam, że nie da się tego zrobić przy użyciu konwencjonalnych środków, wiele też mówi o charakterze porywczego krasnoluda.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Podczas narady ma miejsce jeszcze kilka efektownych dialogów. Mnie zawsze niszczy scena, gdy Legolas z Gimlim doprowadzają do kłótni pomiędzy wszystkimi. Nawet Gandalf przyłącza się do sporu. Elrond siedzi załamany na swoim miejscu, a Frodo widzi w odbiciu pierścienia wszystkich obecnych, a następnie śmiech Saurona i płomień, jakby ogarniający kłócących się. Hobbit wstaje i stara się powiedzieć, że on podejmie się zadania. Mina wzruszonego Gandalfa - bezcenna, a pozostałym zapewne głupio się zrobiło. Później szybkie przedstawienie Drużyny i gotowe. W niektórych miejscach film góruje nad książką. Tak dzieje się także w tym przypadku.
    Swoje robią także hobbici. Sam wpada na tajną naradę i oświadcza, że jeśli Frodo wyrusza do Mordoru, to on idzie z nim. W filmie jest trochę bardziej komediowo, bo zjawiają się także Merry i Pippin, a Elrond nie wie co się dzieje. Chociaż w książce jest to ujęte trochę inaczej. Dopiero po fakcie dwaj hobbici dowiadują się o wyczynie Sama. Pippin jest niepocieszony i jawnie protestuje przeciwko tej niesprawiedliwości - "powinien zostać zakuty w kajdany, a Elrond go jeszcze nagradza udziałem w wyprawie". Różnice są także w przypadku Boromira. W filmie od razu stara się sięgnąć po pierścień, coś takiego nie ma miejsca u Tolkiena. Podobnie ze sceną na przełęczy, gdzie podnosi zgubiony przez Froda klejnot. Peter Jackson chce pokazać widowni, że Boromir doprowadzi jeszcze do jakichś kłopotów.



    Na południe
    Kompania opuszcza Rivendell, kierując się w stronę Wrót Rohanu. Jednak po spotkaniu z Krebainami, czarnymi krukami, szpiegami Sarumana Gandalf postanawia zawrócić. Tutaj wszystko jest zgodne w 100%. Różnice zaczynają się, gdy Drużyna kieruje się na Karadhras. Szczyt w Górach Mglistych przez który trzeba przejść udając się na wschód. W oryginale dochodzi do sporu (w tajemnicy przed resztą kompanii) pomiędzy Gandalfem a Aragornem. Aragorn jest zdecydowanym orędownikiem przejście przez przełęcz. Z kolei Gandalf woli przejść przez Morię. W filmie Saruman używając głosu sprowadza na bohaterów lawinę. U Tolkiena mamy więcej przypuszczeń. Słychać jakieś głosy i padają pytania czy to Nieprzyjaciel jest odpowiedzialny za tak fatalną pogodę. Jednak istnieje też duża możliwość, że to złośliwy szczyt górski nie chciał przepuścić podróżnych.
    Tutaj dochodzi chyba do największego głupstwa popełnionego przez Petera Jacksona. Otóż głównym oratorem przejścia przez Morię jest Gimli. Gandalf zdecydowanie się temu przeciwstawia. Zupełnie jakby wiedział, że w kopalniach grasuje wielki demon. Reżyser postanowił, że czarodziej będzie bardziej przewidujący, chociaż w rzeczywistości sam spodziewał się spotkać w kopalniach krasnoludy Balina. Jednak największa głupota w filmie następuje, gdy Gandalf przerzuca decyzję na Powiernika Pierścienia. Wie o zagrożeniu, ale woli zdjąć ze swoich barków odpowiedzialność i obarczyć nią Froda, który nie ma żadnego pojęcia o możliwych niebezpieczeństwach. Nie informuje też przyjaciół o swoich przypuszczeniach. W mojej opinii to najgłupszy moment w całej "Drużynie".



    Rozbicie Drużyny
    Nie będę się szczegółowo rozpisywał na temat wydarzeń w Morii i Lothlorien. Zarówno w filmie jak i książce są to jedne z najbardziej klimatycznych momentów. Scena walki w sali grobowej Balina jest w mojej opinii najlepszą w całej trylogii (jeśli bierzemy pod uwagę wywijanie mieczem). Starcie Gandalfa z Balrogiem również wygląda jakby zmaterializowała się nam scena wyjęta wprost spod pióra Tolkiena. W Lorien zabrakło mi trochę sporów elficko-krasnoludzkich podczas rozmowy z Haldirem.
    Natomiast wydarzenia dziejące się pod Amon Hen wydają się być zrealizowane przynajmniej ze 3x lepiej niż w książkowej opowieści. Główną zmianą jaką wprowadził reżyser było dodanie śmierci Boromira do pierwszej części trylogii. Tolkien umieścił ją dopiero na początku "Dwóch Wież", ale wynikało to raczej z jego braku doświadczenia jako pisarza. Każdy szanujący się reżyser wie, że pod koniec filmu/książki musi dojść do spektakularnego finału. Takim na pewno była walka z orkami i śmierć jednego z członków Drużyny.



    Podoba mi się, że każdy ma tam swoje zadanie i wszystko ma sens. U Tolkiena Frodo znika zaraz po scenie z Boromirem i zostaje dopiero doścignięty przez Sama. W filmie najpierw spotyka po drodze Aragorna, który pokazuje silną wolę i nie chce odbierać pierścienia hobbitowi. Następnie odpiera wraz z Legolasem i Gimlim atak orków, umożliwiając Frodowi ucieczkę. Merry i Pippin również odgrywają dużą rolę, odciągając uruk-hai od przyjaciela. Następnie mamy bohaterską śmierć Boromira i pożegnanie z Aragornem. Przy okazji jeszcze dostajemy walkę z dowódcą uruków Lurtzem, którego w książce nie ma. Oglądając film a później czytając można się nieźle rozczarować, bo Aragorn, Legolas i Gimli w ogóle nie walczą z orkami. Przybywają na wezwanie rogu Boromira (przypominam, że dopiero w "Dwóch Wieżach") i widzą umierającego Gondorczyka, przeszytego strzałami, a dookoła niego trupy przynajmniej 20 przeciwników.
    Pacing reasons
    Głównym motywem wszystkich cięć, uproszczeń i zmian w fabule jest prozaiczny brak czasu. Z oczywistych względów pod nóż musiały pójść niektóre rozdziały. Starano się też nie wprowadzać zbyt dużej liczby postaci, aby widz nie zagubił się w natłoku informacji i mógł skupić uwagę na głównych bohaterach. Często dochodzi do zmian w dialogach i ktoś inny wypowiada dane słowa w filmie, a kto inny w książce. Wydarzenia przedstawione przez Tolkiena rozkładają się w dużym przedziale czasowym. Między urodzinami Bilba na których dochodzi do jego zniknięcia, a wyruszeniem Froda do Rivendell upływa aż 17 lat. Po otrzymaniu ciosu na Wichrowym Czubie, Aragorn i hobbici przez kilkanaście kolejnych dni wędrują dalej, a choroba przybiera lżejsze i cięższe stadia. Od wyruszenia z Imladris do śmierci Boromira upływają ponad 2 miesiące, itd.
    Ciężko też znaleźć sceny, które w pierwszej części zostały pominięte, a powinny zostać umieszczone w filmie. Trochę brak mi rywalizacji pomiędzy Gimlim a Legolasem, choć jak zdradził Peter Jackson, te sceny zostały nagrane. Jednak z uwagi na brak czasu nie mogły znaleźć się w wersji kinowej. Chociażby scena wejścia do Lorien, choć tam w rozszerzonej wersji Gimli używa wobec Haldira słów nieparlamentarnych w języku krasnoludzkim. W wyniku licznych uproszczeń w jednych scenach, trzeba nieco zmodyfikować inne. Hobbici zdobywają na kurhanach sztylety. Później okazuje się to bardzo ważne dla fabuły ponieważ Merry używa jednego z nich w walce z Królem Nazguli. Jednak sceny z Upiorem Kurhanu nie ma w "Drużynie. Dlatego trzeba było pokazać, że sztylety są podarunkiem od elfów z Lorien.
    "Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia" to film znakomity, wręcz jeden z najlepszych w historii. Trudno przyczepić się do bohaterów, wytrzymujących starcie z wyobrażeniami z przeszłości. Ciężko także wyobrazić sobie lepsze zrealizowanie scen w Rivendell, Bree, na Wichrowym Czubie czy w Morii. Peter Jackson stworzył film, który godzien jest swej nazwy.
  2. FaceDancer
    Słowo się rzekło, kobyłka stoi u płota. Wolą oszałamiających 9 głosów zabieram się do objęcia rządów nad krasnoludami. Być może wreszcie uda się przywrócić plemieniu Durina należne mu miejsce w Śródziemiu.

    Ustawiam sobie opcje na bardzo trudny poziom bitew oraz rozgrywki, co sugerują twórcy moda. W końcu ma się już to doświadczenie w grach z serii Total War. Wybierając krasnoludy możemy zauważyć ich główne siły i słabości. Szczycą się najsilniejszą ciężką piechotą w całym Śródziemiu, jednak brakuje im kawalerii oraz łuczników.

    Od razu widać główną trudność jaka będzie wynikała z grania krasnoludami. Na dalekim zachodzie znajdują się góry Ered Luin, a na północnym wschodzie Żelazne Wzgórza ze stolicą w Azanulimbar-dum. Jednak główną siedzibą króla Daina Żelaznej Stopy został Erebor, Samotna Góra po pokonaniu smoka Smauga odzyskała dawną świetność. Królestwo pod Górą stało się kolebką krasnoludów w Śródziemiu.
    Na południe od Azanulimbar znajdują się rozległe tereny północnego Rhunu. Easterlingowie na razie siedzą cicho, ale Mrok tkwi głęboko w ich sercach. Na wszelki wypadek należy posłać zwiadowców i obserwować południowy trakt. Chwilowo nie trzeba się niepokoić. Nie odnotowano żadnych ruchów wojsk na południu. Jeśli wróg się pokaże będziemy przygotowani.

    Do rąk królewskich dostarczono właśnie raport o stanie naszych wojsk. Wygląda na to, że nie jesteśmy w ogóle gotowi do wojny! Wciąż trwa mobilizacja, ale miną całe lata zanim będziemy w stanie powołać pod broń nasze elitarne oddziały. Musimy sobie radzić tym co mamy. Każdy krasnoludzki rekrut jest wart przynajmniej tyle, co 10 goblinów.

    Gimli, syn Gloina, dowódca Żelaznej Gwardii zostaje wysłany na wschód, aby utemperować bandytów grasujących na pograniczu. Dowodzeni przez kmiota podającego się za Aragorna nie spodziewali się jednak, że plemię Durina zbrojnie ruszy, by zakończyć ich tyranię. Miasto Lunelaith zamieszkiwane w większości przez krasnoludy już od dawna prosiło Thorina, panującego w Ered Luin, o pomoc.

    Bandyci górowali nad Gimlim i jego żołnierzami liczbą, ale nie duchem i umiejętnościami. Syn Gloina natychmiast poprowadził szarżę na zaskoczonych łuczników nieprzyjaciela. Jeden po drugim wrogowie padali pod ciosami jego wielkiego topora. Wreszcie wpadli w strach tak wielki, że widząc samotnego krasnoluda pędzącego na nich z wściekłością w oczach raptem rzucili się do ucieczki. "Wracajcie, tchórze!" zakrzyknął, ale nie mieli odwagi słuchać.

    Nieprzyjaciel próbował schronić się za murami miasta, lecz krasnoludy były pół kroku za nim. Bitwa na ulicach Lunelaith była krwawa, ale to płynęła głównie krew bandytów. Przed zmrokiem wszystko się skończyło. Nie przeżył choćby jeden. Nasze straty były i tak za duże, bo straciliśmy 200 mężnych wojów. Można było wreszcie radować się z zasłużonego zwycięstwa!

    Wszyscy wiemy, że mądrzejszy zawsze pierwszy wyciąga rękę. Tak było i tym razem. Oin udał się z poselstwem do władającego Mroczną Puszczą Thranduila, króla leśnych elfów. Gdy Sauron rósł w siłę należało odnowić stare sojusze. Podpisano także traktaty handlowe z elfami wysokiego rodu dowodzonymi przez Elronda, oraz państwem Eriadoru. Dotychczas krasnoludy mogły liczyć na ludzi z Dali, gdzie panował ich oddany sojusznik i przyjaciel król Brand.

    Tymczasem Dain dokonał przeglądu swoich najlepszych oddziałów. Budzących grozę toporników (2), członków elitarnej Żelaznej Gwardii (1) oraz okrytych sławą Zabójców Smoków (3). Król wiedział, że nie dysponował wielkimi siłami, ale te skromne zasoby powinny mu wystarczyć do odbudowy dawnego imperium.

    Tymczasem siły króla Daina odbiły małą wioskę Wormcove w górach na północy. Rada był bardzo zadowolona z dotychczasowych poczynań władcy i wysłała mu w prezencie 1000 złotych monet. Nie wszystkie wieści były takie pomyślne. Easterlingowie gotowali się do wojny i wszystko wskazywało na to, że te pachołki w rękach Pana Ciemności wkrótce mogą zaatakować.

    Głównym wrogiem krasnoludów byli jednak orkowie i gobliny. Te poczwary wyłaziły tysiącami ze swych górskich pieczar z żądzą mordu i zniszczenia jakimi nasycił je ich Czarny Władca. Nadszedł wreszcie czas aby policzyć się z tymi kreaturami. Zbyt długo Hale Daina niszczały opanowane przez podłe gobliny. Duży oddział wyruszył z Ereboru z jednym celem - policzyć się z nimi i odbić to, co zostało stracone.
  3. FaceDancer
    Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, w czasach gdy Creative Assembly wspierało jeszcze moderów. Wyszła gra Medieval II: Total War. Poza tym, że była świetna to zapewniała wprost nieograniczone pole do popisu graczom. Jednym z najpopularniejszych modów jaki został zrobiony był Third Age.

    W tłumaczeniu na polski oznacza to Trzecią Erę, a we Władcy Pierścieni był to okres w jakim doszło do pamiętnej Wojny o Pierścień. Mod przenosi nas w realia Śródziemia i pozwala wcielić się w jedną z 13 frakcji. Siły Dobra reprezentują m.in. Gondor, Rohan, Elfy czy Krasnoludy, natomiast Zło to Mordor, Isengard czy Harad. Każda ma swoje słabości i mocne strony. Przykładowo krasnoludy w praktyce nie posiadają kawalerii. Jedyną konnicę jaką mogą rekrutować to posiłki od wspierających ich ludzi z Dali. Z kolei Rohan dysponuje słabszą piechotą, ale może rekrutować znakomitych konnych.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Największym smaczkiem tego moda jest to, że czerpie on znacznie z trylogii nakręconej przez Petera Jacksona. Widać to szczególnie patrząc na nacje Gondoru i Rohanu, których jednostki bardzo przypominają te filmowe. Podobnie jest z Easterlingami, Mumakilami Haradu, Trollami. W grze nawet możemy spotkać specjalne jednostki takie jak Entowie, Balrogi czy Nazgule. Specjalnie dla Sarumana i orków z północy została zrobiona jazda Wargów. Zróżnicowanie i wygląd żołnierzy to jedna z głównych zalet Third Age'a.

    Mod bazuje w głównej mierze na dodatku do Medievala II - Królestwach. Mamy tu szpiegów, zabójców, jednostki rekrutujemy w zamkach i miastach. Wraz z rozwojem domeny i posiadaniem większej ilości prowincji będzie się także powiększał nasz dochód. Granie na najwyższym poziomie trudności naprawdę wymaga wprawy. Komputer oszukuje i może powołać nieprawdopodobne ilości wojska, których gracz posiadający podobnie rozległe terytoria, nie ma szans wyżywić.

    Dyplomacja w Third Age nie jest zbyt skomplikowana. Mamy dwa bloki, które początkowo nie są powiązane ze sobą sojuszami. Są frakcje "dobrych" i "złych". Oczywiście gracz może się wyłamać, ale nie będzie to prowadziło do niczego dobrego. Grając jako ork możemy wieść pokojowe życie, ale gdy elfy lub krasnoludy będą miało okazję, to nie zawahają się zaatakować. Można jednak liczyć, że nie zostaniemy zdradzeni przez siły zła, więc nie musimy się obawiać, że nagle Sauron wbije nam nóż w plecy. Bijąc wrogie wojska możemy także spróbować zawierać rozejmy. Daje nam to czas na dokonanie uzupełnień, ufortyfikowanie miast, a także możliwość uzyskania kontrybucji od wroga i tym samym sporej ilości gotówki, która będzie napędzała naszą gospodarkę.

    Ważną rzeczą jest kultura panująca w określonej prowincji. Jeśli jest niezgodna z kulturą naszej frakcji, to ludność będzie się buntować i nie będzie można produkować wojska. Najlepsi żołnierze wymagają wysokiego poziomu kultury. Możemy rozróżnić tutaj wyznawców Melkora (wszystkie siły Zła), krasnoludów, elfów, dunedainów i kulturę ludzi północy.

    System jest już dość stary, ale wciąż daje radę. Największym magnesem przyciągającym do gry są bitwy. Często bierze w nich udział po kilka tysięcy żołnierzy. Nie ma to jak chmary goblinów wycinane przez elitarne krasnoludzkie pułki. Wraz z kolejnymi zmianami i nowymi edycjami moda poprawiono "skórki" plemienia Durina i możemy cieszyć oczy krępymi, niskimi pobratymcami Gimliego.

    Wspominałem już o wspieraniu się na trylogii Petera Jacksona. Grafika cieszy oczy natomiast uszy cieszą się filmową muzyką wprowadzoną do gry. Zmienia się ona w zależności od gry inną frakcją. Inne też są zawołania bitewne. Szarżujące jednostki Haradrimów mają swoje rogi (można je słyszeć przed bitwą na Polach Pelennoru), Gondor atakuje na odgłos rogu Boromira, swoje dźwięki mają także Rohan i elfy. Drobne rzeczy, ale bardzo miłe.

    Kapitalna jest możliwość walki w specyficznych lokacjach znanych z książki i filmu. Mamy Helmowy Jar, mamy Minas Tirith, Czarną Bramę, Edoras. Jest przeprawa przez Osgiliath oraz lokacje, które w filmie się nie pojawiły. Między innymi Cair Andros, Dol Guldur czy Erebor. Oczywiście na polu walki pojawią się także postaci znane z "Władcy Pierścieni" - Aragorn, Saruman, Gandalf, Gimli, Legolas, a po stronie Mordoru Nazgule.
    PS Postanowiłem umieścić ankietę. Mam zamiar relacjonować rozgrywkę jedną z frakcji na blogu, ale chciałem uzależnić mój wybór od woli czytelników. Z 13 frakcji wykreśliłem Isengard, gdyż jestem pod koniec długiej kampanii rozgrywanej właśnie nimi i przydałaby się jakaś miła odmiana.
  4. FaceDancer
    Zapraszam na kluczowe momenty amerykańskiej kampanii wg Face'a. Najciekawsze wybory na świecie już od jakiegoś czasu za nami. Ciężko im odmówić z jednej strony oryginalnego sposobu obliczania wyników, a z drugiej amerykańskiego przepychu. W końcu w kraju za Wielką Wodą wszystko musi być największe. Ja chciałem jednak skupić się na humorystycznych aspektach tej wielomiesięcznej batalii.
    Żyjemy w epoce rozwoju mediów społecznościowych, więc każda wpadka, krzywe spojrzenie, niewłaściwy gest szybko obiega świat stając się internetowym memem. Te wybory dobitnie to pokazały. Internautom amunicji dostarczał szczególnie kandydat Republikanów Mitt Romney, który popisał się kilkoma zabawnymi wypowiedziami. Oto najzabawniejsze wybrane przeze mnie.
    1. Wielki Ptak
    Znana postać z programu "Ulica Sezamkowa", który swego czasu emitowany był w naszej telewizji. Program dla najmłodszych, który nie ukrywam lubiłem i za młodu chętnie oglądałem. Co postać Wielkiego Ptaka ma wspólnego z wyborami? Otóż Mitt Romney zapowiedział, że obetnie rządowe dotacje dla stacji emitującej program. Stwierdził, że kocha Wielkiego Ptaka, ale nie zamierza wydawać pieniędzy, żeby później pożyczać je od Chińczyków. Wywołał tym samym spory szum w mediach i znaczny odzew miłośników "Ulicy Sezamkowej". W internecie zawrzało, że były gubernator stanu Massachusetts zamierza zlikwidować kultowy program dla dzieci.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo CNN puścił nawet materiał o całej sprawie, w którym przedstawiono wszystko chronologicznie, od wypowiedzi Romneya, do reakcji internautów, aż po komentarz politycznego oponenta, prezydenta Obamy. Doszło do tego, że Mitt Romney na wszelki wypadek podkreślił, że nie ma na celu zlikwidować Wielkiego Ptaka, ale umieści dodatkowe reklamy, żeby finansować stację PBS.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Oczywiście Obama wykorzystał okazję, żeby dać prztyczka w nos swemu rywalowi. Szybko pojawiła się "antyromnejowska" reklama, w której satyrycznie pokazano jakoby Wielki Ptak miał być geniuszem zła, kierującym z bezpiecznej odległości złowrogą organizacją zagrażającą Ameryce. Przedstawiono także Romneya jako jedyną osobę, która odważyła się głośno przeciwstawić złoczyńcy.
    2. Muzyka
    Amerykańskie wybory dały internautom okazje, do stworzenia wielu żartobliwych piosenek. Tutaj na plan pierwszy wychodzi parodia Mitt Romney Style, która nawiązuje do bardzo popularnego na świecie przeboju z Korei Południowej. Pojawiły się także filmiki Baracka Obamy śpiewającego popularne muzyczne hity. Autorzy powycinali fragmenty wystąpień prezydenta, żeby dobrać odpowiednie słowa. W jednej z nich Obama występuje nawet w duecie z Mittem Romneyem.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Hot and Cold

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Can't Touch This

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Call Me Maybe

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Mitt Romney Style
    3. Syn Mitta Romneya
    Bohaterem internetu stał się jeden z synów Mitta, Josh. Po jednej z debat pomiędzy oboma kandydatami powiedział, że chciał wejść na scenę i uderzyć prezydenta. Hitem stała się twarz Josha Romneya, który posyła Obamie nienawistne spojrzenie. Natychmiast w internecie zaczęły pojawiać się fotografie Josha opatrzone stosownymi podpisami. Najwybitniejszy to chyba starwarsowe nawiązanie do Dartha Vadera i Luke Skywalkera. Syn namawia ojca do "strącenia Lorda Obamy" i wspólnego rządzenia Galaktyką.

    Oto Josh Romney, którego twarz z miejsca stała się stereotypem geniusza zła, czy filmowego psychopaty.
    4. Segregatory pełne kobiet
    Chyba jedna z największych wpadek Romneya w tej kampanii. Nawet większa od tej z Wielkim Ptakiem czy wypowiedzi nt. otwierania okien w samolotach. Mittowi Romneyowi cały czas zarzucano, że spycha kobiety na margines. Postanowił zadać temu kłam, ale nie wyszło. Opowiedział historię z czasów, gdy był gubernatorem Massachusetts i chciał w swoim gabinecie zatrudnić jakieś kobiety. Poprosił w środowiskach kobiet o pomoc w wyszukaniu odpowiednich kandydatek. Stwierdził, że przyniesiono mu "segregatory pełne kobiet". Jedno niezręcznie sformułowane zdanie wystarczyło, żeby internet oszalał produkując kolejnego mema.

    Chyba najwybitniejszy, a przynajmniej najbardziej zabawny dla mnie mem. Zza pleców Obamy pojawia się Bill Clinton, który pyta o segregatory pełne kobiet. Do tego zmieszany Barack dopełnia działa zniszczenia. Pamiętając aferę z Moniką Lewinsky można się nieźle uśmiać patrząc na ten obrazek. Oczywiście pojawiło się także wiele innych, np. taki łączący "segregatory" z twarzą Josha Romneya. "Mój ojciec ma segregatory pełne kobiet. Ja mam piwnicę pełną kobiet". Wesoło musi być w rodzince Romneyów.
    5. Mitt Romney bogacz
    Wiele memów nawiązywało do ogromnego majątku byłego gubernatora. Na jednym ze zdjęć widzimy zrezygnowanego Romneya i podpis "wciąż jestem niesamowicie bogaty", na innych kandydat pochyla się nad losem gorzej sytuowanych Amerykanów. "Nie macie pracy, wiem jak to jest. Sam od lat nie pracowałem." Pojawiło się także nawiązanie do ofiar huraganu Sandy. Mitt Romney rozumie ofiary kataklizmu, w końcu sam musiał oddać do naprawy swój yacht, który w nim ucierpiał.

    "Moja żona ciężko pracuje. Wiecie, pokojówki i nianie same sobie nie rozkazują."
    Mógłbym jeszcze podać kilka memów. Na przykład ten o mniejszej liczbie statków w amerykańskiej flocie wojennej niż za czasów I wojny światowej, o co Romney obarczył winą administrację prezydenta. Obama skontrował ten argument stwierdzeniem, że armia amerykańska ma teraz także mniej koni i bagnetów, bo zmienił się sposób prowadzenia wojny.
    Podałem w tym wpisie głównie memy godzące w Mitta Romneya, chociaż należę do ludzi, którzy lubią się porządnie pośmiać. Dlatego zachęcam także innych do zwrócenia uwagi na jakieś zabawne memy dotyczące Baracka Obamy.
    PS Mitt Romney dostarczył mi tyle radości w tamtych dniach, że naprawdę żałowałem tego, że nie udało mu się zostać kolejnym prezydentem USA.
  5. FaceDancer
    Krótko. Mariusz Błaszczak to typ idealny tego co najgorsze w polskich politykach. Wiedzieliśmy o tym już od dawna, ale dzisiaj poseł PiS przebił chyba samego siebie.
    Zbigniew Brzeziński dość ostro, jak na siebie, skomentował zachowanie niektórych polityków oskarżających polski rząd o zamordowanie prezydenta. Błaszczak odpowiedział, że "powaga i poważanie tego człowieka legło w gruzach". Podsumowując: każde słowo krytyki skierowane pod adresem PiS automatycznie odbiera takiemu człowiekowi godność i autorytet jakim do tej pory mógł się szczycić.
    Nie pierwszy raz. Gdy Władysław Bartoszewski nazwał Fotygę i jej podwładnych "dyplomatołkami", czym oczywiście natychmiastowo przekreślił całą swoją dotychczasową karierę. Henryka Krzywonos na rocznicowym zjeździe "Solidarności" jako jedyna przeciwstawiła się Kaczyńskiemu i urządziła mu połajankę. Natychmiastowo stała się obiektem brutalnych ataków.
    Z Brzezińskim może być niestety mały problem. Ciężko z niego zrobić sowieckiego agenta, wątpię żeby IPN mógł wyciągnąć na niego jakieś kwity. Dlatego najmądrzejszą rzeczą jaką mogli zrobić była wypowiedź Hofmana, który stwierdził, że profesor jest niedoinformowany, zbytnio oddalony od polskiej rzeczywistości, aby mógł właściwie oceniać sytuację w kraju.
    Ta wypowiedź pokazała, że osoby pokroju Błaszczaka nie posiadają krztyny własnej inteligencji, gdyż tylko rykoszetują nimi w swoje ugrupowanie. Standard w najnowszej polityce - BMW (bierny, mierny, ale wierny). Idealny do prowadzenia bezsensownych kłótni, ale nie mający krztyny kompetencji do robienia czegoś konstruktywnego.
    Wydaje mi się, że Zbigniew Brzeziński nie przejmie się zbytnio tą krytyką. Zupełnie inna kategoria wagowa.
  6. FaceDancer
    Artykuł o trotylu na głównej stronnie "Rzeczpospolitej" wywołał w kraju burzę, ale najbardziej uderzył (niespodziewanie) w samą redakcję gazety. Doszło do kilku zwolnień, paru polityków powiedziało o kilka zdań za dużo. Najnowsza "afera" to świetny obraz raka toczącego polskie dziennikarstwo.
    Z samego rana doszło do wybuchu. Bomba nie wybuchła gdzieś pod Smoleńskiem, ale tu, w Polsce. Poważny dziennik za jaki uznawana jest "Rzeczpospolita" rzucił na głównej stronie dwa słowa "trotyl" i "tupolew", to wystarczyło, żeby rozpętało się polskie piekiełko. Sam początkowo niezbyt dowierzałem tym rewelacjom. Dwa lata po katastrofie dopiero odnaleźli materiały wybuchowe. Uśmiechałem się pod nosem, że to może Rosjanie robią Polakom psikusa i dolewają oliwy do ognia.
    Niestety niezbyt wiele u nas potrzeba, żeby rozpoczął się u nas flame. Swego czasu aktor Bartłomiej Topa dziwnie się zachowywał, więc został od razu posądzony o nadmierne spożywanie alkoholu czy używanie narkotyków. Później okazało się, że na prośbe organizacji zajmującej się osobami dotkniętymi autyzmem udawał osobę, która zmaga się z podobnym problemem. Pewna nauczycielka udawała w internecie "mohera" w ramach projektu społecznego i stała się obiektem wielkiej nienawiści.
    Wydaje się, że te sprawy nie mają związku z "trotylem", ale tutaj dochodzę do pewnej konkluzji. Media w Polsce uwielbiają ferować wyroki, nie mając przy tym dostatecznej wiedzy. Będąc dziennikarzem, czy osobą występującą na wizji starałbym się nie wypowiadać na tematy, o których mam błahe pojęcie. Wyszedłbym na idiotę. Mamy trzy główne telewizje informacyjne i wszędzie zaczyna się podbijanie bębenka. Na ten jeden temat muszą wypowiadać się wszyscy zaproszeni do studia goście, niezależnie od tego, czy mają specjalistyczną wiedzę, czy coś sensownego do powiedzenia. Co w takiej sprawie może powiedzieć szeregowy polityk PO czy PiSu poza wyznaczoną odgórnie formułką?
    Idziemy dalej. Już od dłuższego czasu uważam, że dziennikarstwo w Polsce chyli się ku upadkowi. Czemu? Dziennikarzy już nie interesuje prawda, fakty i inne podobnego typu bzdety. Od dłuższego czasu panuje trend ideologiczny. Dziennikarze wybierają barykadę i stają do politycznej walki na pierwszej linii. Wystarczy zobaczyć, że cała prasa "niezależna" związana z prawicą będzie starała się bronić polityków PiS, gdy tylko pojawi się coś niekorzystnego na ich temat. Mamy też antypisowców, którzy będą podgrzewać atmosferę po drugiej stronie. Osobiście uważam, że wina nie leży równo po obu stronach. Jednak nie to jest przedmiotem owego wpisu. Sam jestem wręcz uczulony na wszelkie próby manipulowania faktami. Dlatego uważam, że należy i można zachować profesjonalizm i obiektywizm.
    Nie będę gołosłowny. Gdy przeprowadzam badania, to tworzę możliwe hipotezy, ale nie dopasowuję do nich wyników. Polscy dziennikarze zazwyczaj nie mają podobnych dylematów moralnych. Tekst musi być mocny, więc pewne rzeczy należy uwypuklić, a o innych nie wspomnieć. Ofiarą tego sposobu myślenia padł Cezary Gmyz, który stracił posadę w gazecie. Co z tego, że miał przesłanki do napisania artykułu, skoro zrobił to na jedno kopyto, zupełnie nie wspominając o ważnych przesłankach nie pasujących do jego tez? Znaleziona substancja wchodzi w skład trotylu, ale jej znalezienie będzie zupełnie inaczej postrzegane, gdy dowiemy się, że wchodzi też w skład np. toreb foliowych.
    Swego czasu napisałem nawet wpis na blogu. Miał on być przestrzeżeniem przed szybkim ferowaniem wyroków, a dotyczył dziennikarza, który na podstawie sondaży formułował zdecydowane tezy o wynikach ostatnich wyborów parlamentarnych. Można powiedzieć, że w mediach mamy kult sondażu. Prasa i telewizja nie mogą się obyć bez co najmniej jednego w tygodniu, a potem snują bezsensowne rozważania czemu PO spadło o dwa, a PiSowi wzrosło o jeden. Jako socjolog wiem, że nie można traktować sondażu (szczególnie przeprowadzanego na małej grupie badanych) jako prowizorycznego wyniku wyborów.
    To by było na tyle. Mógłbym jeszcze napisać o tabloidyzacji, gonieniu za sensacją, czego świetnym przykładem była sprawa pewnej matki z Sosnowca. O upłytczeniu debaty publicznej, gdzie nie trzeba już zmagać się na idee i fakty, ale wystarczy rzucać bon motami. Nie będę, bo to tematy już dobrze znane, wpisujące się w trend głupiejącego społeczeństwa.
  7. FaceDancer
    Powyższe stwierdzenie padło z ust George'a W. Busha, prezydenta USA, który po atakach z 11 września chciał pokazać, że terroryści są jedynie marginesem w świecie Islamu. W świetle ostatnich burzliwych wydarzeń postanowiłem podzielić się na swoim blogu przemyśleniami na temat wyznawców tej religii.
    Na całym świecie, niemal we wszystkich państwach, w których wiodącą religią jest Islam, wybuchły protesty. Od Maroka, aż po Indonezję. Wszystko to wiąże się z amatorskim filmem wyprodukowanym w USA pod nazwą "Niewinność muzułmanów", w którym w sposób mało wyszukany autorzy wyśmiewają się z proroka Mahometa i stworzonej przez niego religii. Tłumy protestujących wyległy na ulice, aby dać odpór kolejnej amerykańskiej zniewadze. Szturmowano kilka ambasad (w większości amerykańskich, ale zdarzyło się i niemiecką), zginął ambasador USA w Libii Christopher Stevens, nomen omen przyjaciel rebeliantów, który był zwolennikiem wsparcia opozycji i obalenia pułkownika Muammara Kadafiego (niech mu ziemia lekką będzie). Widać bardziej opłaca się Zachodowi trwanie przy władzy krwiożerczych, ale przewidywalnych watażków takich jak właśnie Kadafi, Mubarak czy Asad, zamiast zwycięstwa demokracji i tym samym oddania władzy islamistom. To już jednak inna kwestia.
    Muzułmanie są bardzo wyczuleni na punkcie swego proroka i wierzeń. Wystarczy choćby jedno mniej gorliwe stwierdzenie, albo zbyt niski ukłon i od razu wpadają w żądzę mordu. Po publikacji w duńskiej gazecie karykatur Mahometa doszło do antyduńskich wystąpień w wielu krajach, a sam autor musi się kryć przed gniewem Mahometan. Warto tutaj wspomnieć o Salmanie Rushdiem, który za napisanie "Szatańskich Wersetów" musiał się przez wiele lat kryć przed fatwą rzuconą przez Ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego, duchowego przywódcy Iranu. Każdy wyznawca Islamu w przypadku spotkania pisarza powinien spróbować go zabić. W zamian czekają go nagrody, m.in. pieniężna w wysokości 3,3 mln dolarów. Co ciekawe Chomeini zmarł w czerwcu 1989, ale w lutym zdążył jeszcze obłożyć Rushdiego fatwą, która trwa do dziś. Tak przy okazji, akurat ma się okazać autobiografia Sir Salmana, który opisuje lata życia w ukryciu.
    Pamiętam pewną karykaturę z Gazety Wyborczej, sprzed paru lat, która opisywać miała dialog pomiędzy chrześcijaństwem a Islamem. Na nim muzułmanin uzbrojony w miecz potyka się o uciętą głowę chrześcijanina, a ten (a w zasadzie ta głowa) go za to przeprasza. Adekwatne nawet po upływie tych kilku lat. Wyobrażacie sobie podobną histerię wywołaną przez naszych rodzimych "talibów" pod wodzą Antka Policmajstra, który postanawia atakować ambasadę Wielkiej Brytanii w związku z premierą filmu "Żywot Briana"?
    Tymczasem do wystąpień muzułmanów dochodzi także w krajach nieislamskich. W Australii protestujący nieśli transparenty, w których domagali się surowych kar dla bluźnierców. Małe dziecko z dumą niosło karteczkę z napisem, że każdemu takiemu delikwentowi powinno się uciąć głowę. We Francji, gdzie mieszka duża liczba imigrantów również doszło do gwałtownych protestów. Tutaj widać pewną filozofię Kalego stosowaną z lubością przez Mahometan. Z jednej strony w kraju islamskim żadna inna religia nie ma prawa bytu. Chrześcijan się toleruje, ateistów czeka śmierć. Z drugiej strony gdziekolwiek nie pojawiają się muzułmanie, natychmiast domagają się poszanowania własnej religii, a przy tym głównie prawa szariatu. Ostatnio środowiska muzułmańskie w Niemczech oburzył Joachim Gauck, prezydent Niemiec, który stwierdził, że Niemcy są krajem chrześcijańskim. Już widzę protesty chrześcijan w Arabii Saudyjskiej, gdy tamtejszy władca oświadcza, że jego państwo jest krajem islamskim.
    Można powiedzieć, że film wyprodukowany w USA jest głupi, należy ścigać jego twórców, którzy podburzają biednych muzułmanów. Należy prowadzić rozsądną dysputę, a do podobnych zdarzeń nie dojdzie. Jeden z mieszkańców, bodajże właśnie Arabii Saudyjskiej, stwierdził, że szanuje proroka, ale chciałby z nim rozmawiać jak równy z równym, a nie we wszystkim się zgadzać. Wkrótce aresztowała go policja, co uratowało go przed gniewem rozwścieczonej tłuszczy domagającej się jego zgładzenia. Z fanatykami nie da się rozmawiać.
  8. FaceDancer
    Do napisania tego wpisu natchnęły mnie Igrzyska Olimpijskie, które zaczęły się w Londynie. Oprócz tego można dodać Euro 2012 oraz "znakomitą" postawę polskich klubów piłkarskich w pucharach, w których wszystkie dostały bęcki od "przeciętniaków".
    Na początek suche fakty. Polska do Londynu posłała 218 sportowców, co dało 15 miejsce pod względem liczebności. Chińczycy nie wysłali nawet 400, a porównajmy sobie ich dorobek medalowy z naszym. Oczywiście Chiny to wielki kraj, więc może porównajmy się z kimś innym. Kazachstan czy Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna uzyskały więcej złotych medali od Polski.
    Z czego wynika słabość polskiego sportu? Do wszystkiego - do niczego. Próbujemy rozwijać wszystkie dyscypliny, zamiast dążyć do specjalizacji. Mógłby mi ktoś wyjaśnić czemu posyłamy w bój naszych stumetrowców czy dwustumetrowców? Przecież żaden z nich nie schodzi poniżej 10 (czy odpowiednio 20) sekund na setkę, więc nie ma realnych szans nawet na finały, a co dopiero mówić o gonieniu Jamajczyków, Amerykanów czy Wysp Bahama. Nasi szermierze pojechali na Igrzyska, żeby wygrać zaledwie 2 walki ( w sumie). Buty i szumnych zapowiedzi Gruchały czy Zawrotniaka nie brakowało. Ten ostatni w wywiadzie pomstował nawet na Małysza, któremu zazdrościł sponsorów. Okazało się, że pan Radosław był jedynie mocny w gębie i w Londynie nie osiągnął nic.
    Brytyjczycy pokazali co można osiągnąć stawiając na konkretne dyscypliny. W kolarstwie torowym absolutnie zdominowali swoich rywali wygrywając 7 z 10 konkurencji. Chyba tylko jeden zawodnik z dwunastoosobowej ekipy nie przywiózł medalu. Rozwiązaniem naszych problemów mogłoby być postawienie na konkretne dyscypliny takie jak zapasy, judo, konkurencje rzutowe w lekkiej atletyce, wioślarstwo.
    Wolałbym żebyśmy na Igrzyskach mieli mniej reprezentantów, ale żeby przedstawiali oni sobą konkretny poziom sportowy, a nie okupowali ostatnie miejsca w stawce. Nie jesteśmy Ameryką, żeby posyłać w bój setki dobrze przygotowanych zawodników. Można powiedzieć, że na tych Igrzyskach mogło być jeszcze gorzej, gdyby nie niespodzianki w wykonaniu niektórych z naszych rodaków. Adrian Zieliński, Tomasz Majewski czy Anita Włodarczyk wcale nie byli faworytami w swoich konkurencjach. Nasz kulomiot od Pekinu nie mógł wygrać żadnej dużej imprezy, ale znów sprawił swoim daleko rzucającym rywalom psikusa. Anita w sezonie nie radziła sobie olśniewająco, ale na igrzyskach zaprezentowała swoją najlepszą formę.
    Niestety podczas tych Igrzysk znowu zdobyliśmy ok. 10 medali. Będzie można odtrąbić sukces i za cztery lata do Rio znowu posłać kilkuset sportowców i działaczy na wycieczkę do Brazylii. Liczyłem trochę na wielką klapę, która być może podziałałaby jak sole trzeźwiące na polski sport. Prawdopodobnie znowu nie zmieni się nic...
  9. FaceDancer
    Massimo Maccarone nigdy nie należał do grona wybitnych, ba, choćby dobrych europejskich futbolistów. Skąd pomysł na ten wpis? W 2006 roku angielska drużyna Middlesbrough dotarła do finału Pucharu UEFA, w którym zmierzyła się z hiszpańską Sewillą. Mecz Anglicy gładko przegrali 0-4, ale ich droga do Eindhoven była dramatyczna.

    Middlesbrough prowadzone przez Steve'a McClarena było typowym średniakiem w Premier League. Nie meldowali się w pierwszej połówce tabeli, ale udawało im się także unikać desperackiej walki o utrzymanie. Warto wspomnieć, że nie była to drużyna "nołnejmów". W składzie Boro znajdowało się wielu klasowych zawodników: Mark Viduka, Jimmy Floyd Hasselbaink, Gaizka Mendieta, Gareth Southgate, Ray Parlour. Niektórzy wciąż jeszcze grają w Premier League Mark Schwarzer (Fulham), Yakubu (Blackburn), David Wheater (Bolton), Stewart Downing (Liverpool). Inni byli tam jako młodzi zawodnicy i dali o sobie przypomnieć później - Danny Graham, Adam Johnson, Lee Cattermole, to zawodnicy, którzy w swoich klubach pełnią istotne role.
    Tylu znakomitych graczy, więc zapytacie pewnie czemu wyjeżdżam z tym Maccarone? Włochdo klubu przyszedł już w 2002 roku z włoskiego Empoli w wieku 22 lat. Boro zapłaciło za niego rekordowe w historii klubu 8 mln funtów. Nie pograł sobie zbyt wiele, a do 2006 roku jeszcze dwukrotnie był oddawany na wypożyczenie do Parmy i Sieny. Wrócił w 2006, ale jego sytuacja wcale się nie poprawiła. Grał mało albo wcale. Czasem wchodził z ławki. Można powiedzieć, największe rozczarowanie w historii klubu.
    Boro miało za sobą bardzo udany sezon w Premier League. Rozgrywki zakończyli na siódmym miejscu, premiowanym awansem do Pucharu UEFA. W ostatnim meczu sezonu stoczyli zaciętą batalię o grę w pucharach ze swoim bezpośrednim rywalem Manchesterem City. Udało im się zremisować, a w ostatniej minucie karnego wybronił Mark Schwarzer.
    W 2005 roku Anglicy najpierw pokonali w rundzie eliminacyjnej grecką Skodę Xanthi (2-0 u siebie i wyjazdowe 0-0), a w grupie bez większych problemów awansowali dalej ogrywając Grasshoppers Zurych 1-0, Dnipro Dniepropietrowsk 3-0 i remisując 0-0 z AZ Alkmaar. Pierwsze miejsce w grupie przypieczętowało zwycięstwo 2-0 nad Liteksem Łowecz. Tutaj po raz pierwszy pojawia się nasz bohater - Massimo Maccarone - który wszedł w tamtym meczu z ławki i zdobył gole w 80 i 86 minucie. W kolejnych dwóch rundach Middlesbrough odprawiło z kwitkiem dwóch faworytów - VFB Stuttgart (2-1 na wyjeździe i 0-1 u siebie) oraz Romę (1-0 dom, 1-2 wyjazd).
    Ćwierćfinał z FC Basel zapowiadał się na koniec przygody Boro z pucharami. Pierwszy mecz na wyjeździe przegrali 0-2, a u siebie przegrywali ze Szwajcarami już 0-1, żeby strzelić 4 kolejne gole. Sygnał do ataku dał Mark Viduka, który zdobył dwie kolejne bramki, następnie na 3-1 podwyższył Hasselbaink. Bohaterem został Maccarone, który wszedł z ławki i strzelił bramkę w 89 minucie. Stadion eksplodował.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Rewanżowe spotkanie pomiędzy Middlesbrough i Bazyleą
    Półfinał z rumuńską Steauą Bukareszt również nie zapowiadał się ciekawie. Pierwszy mecz Anglicy przegrali 0-1, a w rewanżu było już 0-2. W tym momencie gospodarze potrzebowali cudu i strzelenia 4 goli. Tym razem to Maccarone przywrócił nadzieję strzelając gola na 1-2 jeszcze w pierwszej połowie. Później trafiali jeszcze Mark Viduka i Chris Riggott. W 89 minucie Maccarone zdobył swojego drugiego gola, dającego awans do finału.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Półfinałowe spotkania Boro ze Steauą Bukareszt

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Mnie najbardziej podobał się komentarz Alistaira Brownlee. Wrzucam najciekawsze zbitki z meczów z Bazyleą i Steauą. Jak dla mnie największe hiciory to "Boro have struck a stick to the heart of Dracula's boys!" i "It's Eindhoven!"
    Po tym sukcesie, jakim niewątpliwie był sam awans do finału, Steve McClaren został selekcjonerem reprezentacji Anglii, ale nie poszło mu najlepiej na tym stanowisku. Anglicy przegrali eliminacje i na Mistrzostwa Europy w Szwajcarii i Austrii nie pojechali. Udało mu się jednak odnotować spory sukces i świętować mistrzostwo Holandii z drużyną Twente Enschede. Maccarone po 2007 roku przeniósł się do włoskiej Sieny, gdzie przez jakiś czas wiodło mu się całkiem nieźle. Wielkiej furory jednak nie zrobił.
  10. FaceDancer
    Ziemowita II szybko otoczyła sława pogromcy Saracenów, a ludzie zaczęli nazywać go Świętym. Pierwsza wojna z Rusią zakończyła się zwycięstwem i oderwaniem od wielkiego królestwa Podlasia. Jednak wkrótce polski król musiał stawić czoła poważniejszym wyzwaniom.

    Na południu Węgry po raz kolejny znalazły się w ogniu wojny domowej. Nie dziwiło to specjalnie Ziemowita. Ten kraj był podzielony zarówno za czasów jego ojca, jak i dziada. Od dekad książęta buntowali się tam przeciw władzy królewskiej, a ród Arpadów ledwo utrzymywał się na tronie. Tym razem sprawa była poważniejsza. Okazało się, że Jaropełk z rodu Rurykowiczów zgłosił swój akces do tronu węgierskiego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyż jeden Jaropełk już na nim siedział. Sam car Stanisław Okrutny upomniał się o koronę dla Jaropełka, wnuka króla Jaropełka i syna jego jedynej córki Oleny.
    Można się było tylko domyślać jak groźna dla Polski byłoby połączenie już i tak ogromnego królestwa ruskiego z Węgrami. Ziemowit powiedział, że choćby miał zginąć nie dopuści do zdobycia królewskiej korony przez Rurykowiczów. Dlatego posłał swojego kanclerza, aby ten znalazł mu dobry powód do wypowiedzenia wojny. Król Matej nie był sojusznikiem Ziemowita, więc Święty musiał pomóc mu w inny sposób. Węgrzy pomimo posiłków przesłanych z Danii przez króla Ijsbrechta przegrywali z przeważającymi liczebnie Rusinami. Na szczęście dla Mateja, kanclerz Królestwa Polskiego podrobił dokumenty świadczące o tym, że Przemyśl należy się zgodnie z prawem Ziemowitowi. Król nie wahając się długo wypowiedział wojnę carowi.

    Jednak tylko kilka tysięcy żołnierzy ruszyło na Przemyśl. Większość polskiej armii przeszła przez góry i zaatakowała walczących daleko od domu Rusinów. Następnie Polacy "przypadkiem" wyzwolili wcześniej zdobyte przez cara prowincje, zwracając je wdzięcznemu Matejowi. Wojna obróciła się w niekorzystny sposób dla cara, który nie chciał płacić trybutu i czym prędzej podpisał z Węgrami biały pokój. Teraz chciał tylko odeprzeć Polaków, ale na to było już za późno. Kilkanaście tysięcy Rusinów straciło życia najpierw walcząc z armią węgierską i zdobywając silnie ufortyfikowane twierdze, a następnie odpierając uderzenie rycerzy Ziemowita. Przemyśl padł i car z posępną miną musiał zgodzić się na warunki króla polskiego. Kilka lat wcześniej przegrał wojnę z ojcem, teraz pokonał go jego syn.

    Tymczasem ze strony Litwy nad Polskę dotarła zaraza Tyfusu. Setki ciał codziennie trafiało na wozy, a później na wielkie stosy, co miało uchronić kraj przed rozprzestrzenianiem się choroby. Dla wszystkich zastanawiające było, że dotarła do Czerska i nie posunęła się ani o staję dalej. Wielu mówiło, że to sam Bóg uchronił Świętego Ziemowita przed plagą zesłaną na grzeszników. Ziemie królewskie w Małopolsce i na Śląsku pozostały nietknięte kataklizmem.

    Ziemowit starannie przygotowywał do przejęcia władzy swego drugiego syna Leszka. Jego starszy brat Stoigniew zmarł na nieznaną chorobę w wieku 16 lat. Dopiero pięć wiosen później urodził się Leszek, który miał cieszyć się dobrym zdrowiem. Był pojętnym uczniem i zadowolony Ziemowit wiedział, że po jego śmierci syn świetnie sobie poradzi na tronie.

    Przez następne 10 lat trwania rozejmu król Ziemowit starannie rozbudowywał swoje włości i dbał o swych wasali. Nie dochodziło do żadnych buntów, a wszyscy poddani cieszyli się z rządów surowego, ale sprawiedliwego władcy. Król postanowił kontynuować ekspansję na wschód. Przemyśl należał do księstwa halickiego, a jego nowy rządca prosił monarchę o przyłączenie Trembowli do Korony. Święty spokojnie zbierał siły i uderzył całą swoją mocą. 30 tysięcy żołnierzy uderzyło natychmiast na pogranicze, tuż po dostarczeniu do cara deklaracji o wypowiedzeniu wojny.

    Król Ijsbrecht postanowił pomścić krzywdy swego ojca i uderzył, znienacka, na polskie ziemie od Zachodu. Zdziwienie duńskiego króla musiało być wielkie, gdyż jego nieprzygotowane wojska zostały zaatakowane przez żołnierzy pospiesznie wycofanych z frontu wschodniego. Utraciwszy 10 tys. ludzi Isbrecht musiał zgiąć kark i posłać Ziemowitowi przeprosiny wraz ze sporym trybutem w złocie.

    Cesarz niemiecki Martin również nie próżnował. W czasie, gdy Polacy zmagali się z Rusinami i Duńczykami, Niemcy uderzyli na Fatymidów i zajęli Aleksandrię. Kaiser nie był tak hojny jak władca Polski i postanowił wszystkie zdobyte na Saracenach włości zachować dla siebie.

    Ziemowitowi nie dane było doczekać końca wojny z carem. Zmarł nagle 19 maja 1182 roku w wieku 73 lat, przekazując rządy w ręce nowego króla, Leszka I. Dwa lata wcześniej odszedł jego wielki rywal Stanisław, zmarłszy przedwcześnie na ospę, po którym schedę objął książę nowogrodzki Ilia. Leszek musiał jednocześnie prowadzić wojnę oraz dopilnować pogrzebu swego wielkiego ojca. Ponadto wasale zaczęli podnosić głowy, licząc na to, że po śmierci Świętego wreszcie uda im się osłabić autorytet nowego i młodego monarchy.
  11. FaceDancer
    Ziemowit Pijak w ciągu 18 lat swoich rządów zdążył odbyć nieudaną krucjatę do Ziemi Świętej i okrutnie rozprawić się z wasalami, którzy postanowili pozbawić go władzy. Ziemowit II miał oczyszczoną ścieżkę, gdyż większość wrogów dynastii królewskiej albo już nie żyła, albo rezydowała na Wawelu - w lochach.

    Ziemowit od razu zwrócił uwagę na dwa przykre fakty. Z Zachodu graniczył z coraz potężniejszym Świętym Cesarstwem Narodu Niemieckiego, natomiast na Wschodzie Król Władimir z rodu Rurykowiczów już w 1101 roku zjednoczył ruskie księstwa i ogłosił się Carem Rusi. Przez lata ludzie uważali, że wielki książę rostowski postradał zmysły i tym samym uzyskał przydomek Szalonego. Jakież musiało być ich zdziwienie, gdy przed tym "szaleńcem" ukorzyły się Halicz, Kijów, Moskwa, Riazań i Nowogród. Władza Cara nie była jednak silna, monarcha nie posiadał na tyle silnego autorytetu, żeby zmusić do uległości wszystkich książąt. Korzyścią jaką możni wynieśli z powołania Rusi była skuteczniejsza obrona przed zagrożeniami z zewnątrz. Osobno żadne z księstw nie mogłoby powołać armii zdolnej do obrony przed pogańskimi Kumanami. Razem stanowiły siłę, z którą każdy musiał się liczyć
    Widząc, że ekspansja terytorialna nie jest jeszcze możliwa, Król postanowił dokończyć dzieło ojca i pomścić jego porażkę pod Jaffą. Ogłoszona została kolejna krucjata przeciw Fatymidom. Wielu pukało się po głowach przeczuwając, że niedaleko pada jabłko od jabłoni i syn skończy podobnie jak jego ojciec - pobity i upokorzony. Ziemowit nie zrażał się opiniami niedowiarków i bardzo starannie przygotował wyprawę. Flota Korony nie była na tyle liczna, żeby przetransportować wszystkich żołnierzy, więc władca osobiście doglądał budowy nowych okrętów. To okazało się niewystarczające i postanowiono przesłać żołnierzy w dwóch turach, po 10 tys.
    Tymczasem Kalif Al-Mustali II, syn Al-Mustaliego I, pogromcy pogan, przeżywał spore problemy. Jego ojciec przez ponad 50 lat rządził krajem silną ręką i żaden z jego wasali nie śmiał mu się przeciwstawić. Emirowie uznali śmierć "lisa pustyni" jako okazję do powiększenia swoich wpływów w królestwie. Al-Mustali II zmagał się z buntem Emirów Syrii i Saany. Ziemowit postanowił wykorzystać te problemy na swoją korzyść i wraz z 10 tys. rycerzy wylądował pod Askalonem. W mieście stacjonował silny garnizon Saracenów i król był zmuszony oblegać miasto.

    Ledwie wojska polskie otoczyły miasto a do obozu przybył pędem samotny jeździec. Goniec posłany przez króla angielskiego Williama III, który trochę wcześniej przybył do Lewiantu i na północy oblegał Jaffę. Monarchowie spotkali się niebawem, a czasu na rozmowy mieli mnóstwo, gdyż oblężenia przeciągały się miesiącami. Obaj władcy uzgodnili, że nie będą sobie przeszkadzać, a w miarę możliwości podejmą wspólne działania wymierzone przeciw Kalifowi. William zdawał sobie sprawę, że obecność polskiego króla jest mu bardzo na rękę. Sam ze swoimi 7 tys. rycerzy nie był w stanie zająć Ziemi Świętej, a jego wojska narażone były na atak znacznie liczniejszych sił Kalifa. W ciągu dwóch miesięcy z Polski przybyło kolejne 10 tys. zbrojnych, więc łącznie siły krzyżowców liczyły 27 tys. ludzi pod bronią. Z taką siłą Al-Mustali II, osłabiony przez walczących o władzę Emirów, musiał się liczyć. Ziemowit wiedział, że siłą góruję nad Anglikiem, ale kurtuazyjnie nie dał tego odczuć drugiemu monarsze. William wiedział, że większy łup przypadnie polskiemu królowi, gdyż sam ze swoimi szczupłymi siłami nie był w stanie oblegać więcej niż jednego miasta.

    Okazało się, że połączone siły polsko-angielskie były zbyt duże, aby Kalif mógł je pokonać w walnej bitwie. W stronę krzyżowców islamski władca posłał kilkunastotysięczną armię, która została rozbita w bitwie pod Darą. W zwycięstwie tym znaczny udział miał Zakon Szpitalników, który wydatnie wspierał polskiego monarchę w jego kampanii przeciwko Fatymidom. Ziemowit inteligentnie podzielił własne oddziały, a zdobyty port w Askalonie zapewniał odpowiednią ilość zaopatrzenia przewożonego drogą morską. Utrzymywanie większej liczby żołnierzy w jednym miejscu mogło doprowadzić do rozprzestrzeniania się groźnych chorób, dezercji i grabieży. Gdyby Saraceni próbowali zaatakować jedną z trzech grup, dwie pozostałe były na tyle blisko, że mogły z łatwością pospieszyć towarzyszom z odsieczą.
    Jednak Al-Mustali II uznał, że krzyżowcy są jego najmniejszym zmartwieniem. Jaffa i Askalon zostały stracone, z tym można się było pogodzić. Rodzimi Emirowie chcący zatknąć głowę Kalifa na pice, byli znacznie większym problemem. Al-Mustali wszystkie swoje siły rzucił na rebeliantów, a z chrześcijańskimi władcami podpisał pokój. Askalon, Dara i Beer Szewa przypadły Ziemowitowi, a Jaffa i Arsuf Williamowi. Papież Hilarius II zgotował huczne powitanie, dziękując za zdobycie przyczółka dla pielgrzymów udających się do Grobu Pańskiego. Król Polski wprawił wszystkich w osłupienie oznajmiając, że zdobyte na poganach włości przekazuje pieczy Wielkiego Mistrza Zakonu Szpitalników Aldobrandino. Ten uklęknął przed majestatem królewskim i poprzysiągł do śmierci bronić państwa krzyżowego. Od czasu zwycięskiej krucjaty Ziemowita zaczęto nazywać Świętym.

    Wróciwszy na swe włości król mógł zająć się bieżącymi sprawami, które musiały zaczekać do jego powrotu. Jego majestat w kraju był niepodważalny, nikt nie śmiał nawet myśleć o buncie, nie po zwycięskiej wojnie z niewiernymi i błogosławieństwu od samego papieża. Biskupi stali murem za królem. Szlachta i mieszczaństwo również ani myślały czynić czegoś wbrew władcy. Główny cel krucjaty został osiągnięty. Zapewniając sobie miłość swych poddanych król mógł ruszyć na podboje. Lecz na kogo uderzyć? Ziemowit spojrzał na ogromną mapę rozciągniętą na masywnym dębowym stole. Królestwo Rusi zatrważało swym ogromem, ale władca dostrzegał, że jest kolosem na glinianych nogach. Dopiero przed dwoma laty władzę po śmierci Wsiewołoda Pijaka objął trzeci Car, Stanisław Okrutny. Nie cieszył się on uwielbieniem wśród swoich wasali, a kondycja jego armii pozostawiała wiele do życzenia. Król Ziemowit uśmiechnął się do siebie i postanowił sprawdzić siłę rywala.

    Wkrótce wypowiedział Carowi wojnę. 15 tys. Polaków przekroczyło granicę polsko-ruską, w celu odebrania prawnie należnego księciu mazowieckiemu Trojdenowi II, Jaćwieża. Twierdze Jaćwieża i Podlasia nie mogły się równać z tymi budowanymi przez Saracenów w Ziemi Świętej. Te nędzne forty z łatwością dostały się w ręce żołnierzy Ziemowita. Zaskoczony Car ruszył na odsiecz, zbierając armię, która liczebnością nie ustępowała polskiej. Jednak nieudolność ruskich dowódców została wykorzystana przez polskiego króla. Trzecia część ruskiej armii zmierzającej do punktu koncentracyjnego w Mińsku, została zaskoczona przez Polaków pod Pińskiem. 4500 zbrojnych Cara oddało życie, w zamian zabierając ze sobą 1400 Polaków. Następnie, dysponując przewagą taktyczną i wykorzystując złamane morale nieprzyjacielskiego wojska, Ziemowit zaatakował główne siły nieprzyjaciela. Bitwa pod Żyrmunami była krwawa, ale na placu pozostali głównie Rusini.

    Bitwa pod Żyrmunami

    Armia carska była w rozsypce. Książęta zaczęli się buntować, widząc jak ziemie Izajasława II, księcia wołyńskiego, zostały zdobyte przez Polaków. Wielu uważało, że trzeba obalić nieradzącego sobie, słabego Cara i powołać na jego miejsce kogoś kto będzie skutecznie bronić interesów Rusi. Stanisław nie miał na co czekać, pogodził się z utratą Jaćwieża i postanowił zakończyć tą wojnę zanim jego prestiż na Wschodzie osłabnie jeszcze bardziej. Podpisano pokój, na mocy którego prowincja została wcielona do Księstwa Mazowieckiego, pod władanie Księcia Trojdena. Miała być to dopiero pierwsza z wielu wojen toczonych pomiędzy Piastami a Rurykowiczami, ale dopiero następna okazała się być znacznie poważniejsza w skutkach...
  12. FaceDancer
    Wielu za najtragiczniejszego króla uznaje Władysława Warneńczyka, władcę Polski i Węgier, który poległ młodo w walce z Turkami pod Warną. Śmiem się nie zgodzić z tym twierdzeniem i przedstawić sylwetkę Śmiałego, który bardziej "zasłużył" sobie na to smutne miano.

    Słowem wstępu
    Zacznijmy może od tego, że przydomek jaki uzyskał polski władca nie był wobec niego używany w czasach sprawowania przez niego władzy w państwie, a został dodany dopiero kilkaset lat później. Ówcześni nazywali go Bolesławem Szczodrym, gdyż nie szczędził sakiewki na budowę kościołów i opactw. To właśnie za panowania Bolesława odbudowano katedrę gnieźnieńską zrujnowaną po najeździe czeskiego księcia Brzetysława w 1038 r. Dalej pójdziemy już chronologicznie, żeby się za bardzo nie zgubić.
    Bolesław urodził się w 1042 roku, jego rodzicami byli książe polski Kazimierz Odnowiciel oraz ruska księżniczka z dynastii Rurykowiczów, Maria Dobroniega. Jego ojciec swój przydomek zawdzięczał długotrwałej odbudowie kraju po wojnach z Cesarstwem Niemieckim, Czechami i Rusią. Gniezno zostało tak dotkliwie zniszczone przez Czechów, że trzeba było przenieść stolicę do Krakowa. Bolesław był sprawnym kontynuatorem dzieła swojego ojca, a swe panowanie rozpoczął już w roku 1058, gdy książe Kazimierz odszedł z tego świata.
    Dyplomatyczna walka z Cesarzem
    Jedną z największych zalet Śmiałego była przebiegłość i niebywały wręcz zmysł dyplomatyczny. Książe potrafił szybko odbudować prestiż zrujnowanego kraju. Prowadził liczne wojny z Czechami, a jego pierwszym poważnym sukcesem było osadzenie księcia Beli I na węgierskim tronie. Ten ostatni zbuntował się przeciwko swemu ojcu - królowi Andrzejowi, wspieranemu przez Niemców - i z pomocą Bolesława zdobył koronę. Po śmierci Beli na tron wstąpił jego brat Salomon, ale jego rządy nie trwały długo, gdyż z ponowną pomocą Bolesława władzę przejął syn Beli, Geza. Dzięki osadzeniu swego krewniaka Bolesław zapewnił sobie bezpieczną granicę na południu oraz silnego i lojalnego sojusznika. Był to zaledwie jeden z wielu prztyczków jakie polski książę zafundował Cesarzowi.
    Warto wspomnieć o tym, że Bolesław potrafił zbudować silną koalicję antyniemiecką (czy może raczej propapieską), która była cierniem w boku Cesarza Henryka IV. W Czechach silne były wpływy Cesarstwa, a książe Wratysław II był jednym z głównych przeciwników Śmiałego. Polski władca już na początku swoich rządów naraził się sąsiadom przestając płacić trybut za Śląsk. Póniej prowadził nawet wojska na Czechy, ale bez większego powodzenia. Starając się załagodzić stosunki dyplomatyczne wydał swoją siostrę Świętosławę za czeskiego księcia, w zamian za co chciał uzyskać neutralność dotychczasowego niemieckiego sojusznika. Pomoc okazana Beli I nie poszła w zapomnienie i węgierski król stał się oddanym sojusznikiem Bolesława.
    Bolesław nie zapomiał o tym, aby zabezpieczyć się na wypadek militarnej interwencji Cesarstwa Niemieckiego. Przez całe swoje panowanie starał się zająć czymś Cesarza Henryka, aby ten nie miał czasu skoncentrować się na poszerzaniu granic swojej domeny na wschodzie. Ponoć powstanie, które wybuchło w Saksonii miało być inspirowane właśnie przez Śmiałego. Zostało ono szybko stłumione, ale uwaga imperatora była skupiona bardziej na walkach we Włoszech, gdzie papież sformował silną koalicję antycesarską.
    Papiestwo kontra Cesarstwo
    Bezsprzecznie największym sukcesem księcia było odzyskanie tytułu królewskiego. Wraz ze śmiercią Mieszka II i wojny z niemal wszystkimi sąsiadami (co należy raczej przypisać polityce Chrobrego niźli nieudolstwu Mieszka) kraj stanął w ogniu. Syn Mieszka musiał uznać swoją podległość wobec Cesarza i zrzec korony, a w zamian otrzymał pomoc wojskową i mógł spokojnie odbudowywać kraj. Śmiały wykorzystał narastający konflikt pomiędzy papieżem Grzegorzem VII, a Cesarzem Henrykiem IV.
    Nowowybrany papież postanowił umocnić władzę kościelną, która powinna jego zdaniem stać ponad władzą świecką. Nie spodobało się to Cesarzowi, który sam czuł się za osobę stojącą najwyżej w hierarchii. Grzegorz ekskomunikował Henryka, co doprowadziło do niezadowolenia cesarskich wasali, którzy nie chcieli służyć heretykowi. Henryk musiał udać się z pielgrzymką do Canossy i złożył hołd papieżowi. Bolesław jako papieski sprzymierzeniec otrzymał koronę polską i został oficjalnie koronowany. Henryk został zobligowany przez papieża do uznania Bolesława. Był to jeden z warunków zdjęcia ekskomuniki.

    Henryk IV w łachmanach (z lewej) przybywa pokłonić się papieżowi i prosić o zniesienie ekskomuniki.
    Konflikt z biskupem Stanisławem
    Wykorzystując wsparcie swego sojusznika Gezy, król Bolesław postanowił dopomóc swemu krewniakowi Izajasłowi, który został wygnany ze swego księstwa w Kijowie. Widząc w tym szansę na "zwerbowanie" kolejnego sojusznika, tym razem na wschodzie, Bolesław wyruszył wraz ze swoją armią na Kijów. Wyprawa okazała się sukcesem, ale podczas nieobecności władcy w kraju doszło do buntów. Bolesław był zmuszony wrócić do Polski i rozprawić się z buntownikami.

    Podczas wyprawy kijowskiej, którą Bolesław prowadził z powodzeniem, do króla doszły słuchy z Polski o buntach chłopskich, które spowodowały liczne dezercje królewskich wasali pędzących z powrotem do kraju, aby ratować swoje włości. Bolesław po powrocie do kraju twardo rozprawiał się z nieposłusznymi. Kronikarze pisali o karze jaką król wydał na niewierne żony swoich rycerzy, które w czasie nieobecności swych mężów oddawały się czynom lubieżnym ze służbą czy niewolnikami. Kobiety miały własnym mlekiem karmić psie szczenięta, natomiast dzieci urodzone z tych związków miały być karmione przez psie matki.
    Tutaj na scenę wchodzi duchowy przywódca buntowników, znany wszystkim jako przyszły święty, biskup krakowski Stanisław. Postać wielce dwuznaczna, gdyż z jednej strony pojawiają się głosy o tym, że był zdrajcą działającym w zmowie z Niemcami lub swoim bratem Władysławem, który mógł dążyć do objęcia władzy po swoim starszym bracie. Z drugiej strony w szkołach przedstawia nam się historię biskupa-męczennika, którego podły król przepołowił swoim mieczem w kościele. Z kroniki Wincentego Kadłubka przeczytamy "13 maja, który przypadł we czwartek, o świcie, biskup krakowski Stanisław, pragnąc jak zwykle złożyć ofiarę należną Chrystusowi, udał się w towarzystwie kleryków do kościoła na Skałce (...) Chwyciwszy szybko miecz (król) w liczniejszym niż zwykle orszaku rycerzy, którym kazał iść ze sobą, udaje się tam, by zabić Bożego męża. (...) Dobywszy miecza, który mu Opatrzność dała, tak jak każdemu innemu królowi i możnemu, nie w celu zadawania ale ścigania krzywd i niewinnej śmierci, wściekły, pieniąc się z chęci wywarcia zemsty na Bożym mężu, zgrzytając, zziajany wpada do kościoła (...) świątobliwemu biskupowi odprawiającemu mszę rozcina mieczem świętą głowę" (krzycząc przy okazji "This is Sparta" - off).

    Obraz Jana Matejki przedstawiający śmierć biskupa krakowskiego Stanisława z ręki króla Bolesława Śmiałego.
    Oczywiście ciężko jest tutaj wierzyć innemu duchownemu, gdyż wątpliwe aby Kadłubek oczerniał kolegę po fachu. Poza tym w swych kronikach znany jest z przesadzania, co po prawdzie trzeba powiedzieć o wszystkich kronikarzach tamtych czasów. Skupmy się na faktach, które teraz przemówią. Najpewniej na niepokornym biskupie wykonana została egzekucja, a opowieść o królu Polskim własnoręcznie zabijającym duchownego w kościele jest jedynie wyolbrzymioną legendą. Śmierć biskupa wywołała bunt przeciw królowi i zmusiła go do salwowania się ucieczką na Węgry. Podobno jednym z prowodyrów buntu był niejaki Sieciech Topór (imię wprost stworzone dla szwarccharaktera - off), możnowładca mazowiecki, który pełnił rolę szarej eminencji na dworze Władysława Hermana. Wraz z chwilą wygnania silnego króla Bolesława panowanie objął słaby i spolegliwy Herman. Władca ten przyczynił się do spadku prestiżu Polski na arenie europejskiej i nawet nie podjął starań o uzyskanie tytułu królewskiego. Wznowił za to sojusz z Czechami i prowadził uległą wobec Cesarstwa politykę. Faktyczną władzę w kraju sprawował Sieciech.
    Podsumowanie
    Jeśli biskup Stanisław był w rzeczywistości agentem niemieckim, czy zdrajcą inspirowanym przez Sieciecha/Cesarza, to spełnił swoją rolę idealnie. Dzięki tej intrydze Polska na kilkaset lat straciła koronę, a kraj zaczął ulegać stopniowemu rozbiciu (którego oficjalnym potwierdzeniem jest testament Krzywoustego). Dopero w 1331 r. Władysław Łokietek "odzyskuje" koronę królewską dla Polski, przeszło 250 lat później. Paradoksem historii jest fakt iż jako Polacy wywyższyliśmy w naszej historii biskupa Stanisława jako świętego, a z króla z wielkimi zasługami dla kraju zrobiliśmy łajdaka (nomen omen nazywanego Szczodrym, który fundował kościoły i opactwa). Zresztą paradoksów ciąg dalszy - Łokietek srogo obszedł się ze zbuntowanym biskupem Janem Muskatą. Tutaj przyznać trzeba jednak, że ten został odwołany z urzędu przez arcybiskupa gnieźnieńskiego Jakuba Świnkę.
  13. FaceDancer
    Krucjata Ziemowita przeciw niewiernym skończyła się klęską. Władca z żalu zaczął pić, a w kraju do głosu doszli buntownicy pod wodzą włoskiego Piasta, księcia Mazowsza Adelfa.

    W momencie, gdy do sojuszu stworzonego przez Adelfa dołączył jego kuzyn Sulisław, książe Śląska i Wielkopolski, sytuacja króla zrobiła się poważna. Tydzień później, gdy posłuszeństwo swemu seniorowi wypowiedział także małoletni książe Prus Smił, wydawało się, że jedynym ratunkiem jest ucieczka do zaprzyjaźnionego króla Szwecji. Armia Korony wciąż toczyła walki z pogańskimi Jaćwingami i znajdowała się daleko od stolicy w Krakowie. Trójprzymierze książąt traktowało podstarzałego już Ziemowita z lekceważeniem. Adelfo uważał, że "stary, rozpity dziadek podda się tak samo, jak to uczynił w Ziemii Świętej". Zrobił błąd, który później miał go słono kosztować.

    Ziemowit pomimo wszystkich swych przywar, potrafił zachować trzeźwość umysłu i zimną krew. Osiągnął więcej niż którykolwiek z buńczucznych książąt mógłby choćby marzyć. W czasie, gdy walczył z Saracenami, oni albo moczyli pieluchy (Smił, Sulisław) albo siedzieli bezpiecznie na własnym dworze (Adelfo). Trójka młodych wilczków próbowała pokonać starego lisa.
    Ziemowit szybko przegrupował swoje wojska. Dowołał także posiłkowe oddziały - o ironio! - włoskich najemników. Ciężka wenecka piechota z łatwością poradziła sobie z pospolitym ruszeniem jakie zebrał mało popularny błazen królewski Adelfo. Większość wojów, weteranów krucjaty do Ziemii Świętej, pozostała lojalna prawowitemu władcy. Tymczasem król odwołał większość swoich żołnierzy oblegających twierdzę Jaćwingów, pozostawił jednak dość ludzi, aby poganie nie mogli wyrwać się z okrążenia. Armie Sulisława i Adelfa zostały zmiażdżone, a Płock wpadł w królewskie ręce. Dopiero wtedy Smił zdążył przygotować swoją armię do marszu, ale wojna była już rozstrzygnięta. Sulisław i Adelfo skończyli w lochu, a Smił musiał oddać swemu seniorowi Chełmno. Później doprowadził do kolejnej rewolty i nie dostał od króla trzeciej szansy. Tym samym Ziemowit pokazał wszystkim wasalom swoją siłę. Trzej najpotężniejsi książęta polscy pokonani przez króla-pijaka, to wzbudziło strach i szacunek.

    Adelfo gnił w lochu, ale król postanowił raz na zawsze wyeliminować zagrożenie jakie stwarzali włoscy Piastowie. Adelfo nie miał dzieci, ale czwórka jego rodzeństwa była jeszcze niepełnoletnia. Siepacze wysłani przez Ziemowita dostali jasny rozkaz - nikt nie może przeżyć. Szczęśliwie dla władcy żaden z nich nie został schwytany przez straże, a wszyscy spadkobiercy Mazowsza byli martwi. Teraz wystarczyło tylko czekać na śmierć Adelfa w lochu i Księstwo Mazowieckie zostałoby wcielone do domeny królewskiej. Rozpacz po śmierci rodziny, kiepskie warunki w więzieniu wszystko to sprawiło, że stan Adelfa szybko się pogorszył i w ciągu roku nieszczęśnik zmarł. Zemsta króla była straszliwa...

    Ziemowit I nie cieszył się tak dobrym zdrowiem jak jego dziadek Bolesław. Wieloletnie picie zniszczyło jego organizm i osłabiło dochodzącego do 60-tki monarchę. Ten zdążył jeszcze rozgromić króla duńskiego Gunnara, który został wyklęty przez papieża. Niedługo później zmarł przekazawszy królestwo do władania swemu jedynemu synowi Ziemowitowi II.
  14. FaceDancer
    Król Bolesław był najbardziej podziwianym władcą w Europie. Najpierw poszerzył swoje włości o ziemie pogan nad Bałtykiem, a następnie zwyciężył niepokonane hordy mauretańskie w Hiszpanii.

    Armia była oczkiem w głowie króla polskiego. Ten dobrze wiedział, że musi być silna, aby mógł odeprzeć wszelkie zagrożenia wewnętrzne i zewnętrzne. Bolesław dbał także o rozwój własnej domeny, którą zasilały zyski z królewskiego skrabca. Gospodarka była w stanie rozkwitu, a monarcha mógł się poszczycić niespotykanym wręcz bogactwem. Wnet okazało się iż polska armia jest jedną z najliczniejszych na świecie!

    Wszyscy spodziewali się, że niedługo sędziwy Bolesław doczeka swych ostatnich dni, jednak monarcha po powrocie z krucjaty miał się znakomicie. Jeździł po kraju i doglądał budowy kolejnych miast i zamków, rozwiązywał problemy mieszczan, kleru i szlachty. W wieku 65 lat spłodził nawet kolejnego potomka. Niestety nie wszystko układało się tak wspaniale. Następca tronu i Książe Prus, syn królewski Ziemowit, zapowiadał się na wybitnego sukcesora. Niestety zmarł mając zaledwie 27 wiosen na zapalenie płuc. Bolesław nie mógł odżałować, że Stwórca tak szybko odebrał mu syna, z którym wiązał wielkie nadzieje. Szczęśliwie Ziemowit nie umarł bezpotomnie i zostawił po sobie syna, również zwanego Ziemowitem. Bolesław postanowił roztoczyć osobistą pieczę nad swym wnukiem i uczył go jak powinien zachowywać się dobry król.

    Bolesławowi wcale nie spieszyło się na tamten świat. Wydawało się, że już 80-letni monarcha dostał od Boga, w nagrodę za walkę z poganami, wieczne życie. W maju 1116 roku pańskiego doszło do nieoczekiwanego wydarzenia. Cesarz niemiecki Amadeusz I wszedł w ostry zatarg z papieżem. Kaiser rządził dopiero 2 lata i były to rządy nacechowane bezdusznością i okrucieństwem. Ojciec święty Leo X chciał przemówić niepokornemu władcy do rozumu, ale ten odrzucił papieską radę. Niegodziwiec zdobył się w dodatku na podważanie autorytetu Ojca Świętego, w którego stronę rzucił kilka ostrych obelg! Kaiser uważał, że to on jest pierwszym po Bogu władcą doczesnego świata. Głowa Kościoła mogła odpowiedzieć tylko w jeden sposób, nakładając na niepokornego watażkę ekskomunikę.
    Zaledwie po kilku tygodniach do sali tronowej na Wawelu przybył posłaniec. Król wysłuchał gońca z wielką uwagą, a ten mówił o tym co się działo w Europie. "Panie miłościwy, Cesarz niemiecki Amadeusz odkąd objął rządy terroryzuje swój lud. Włochy zrzuciły jarzmo buntując się przeciw tej tyranii. Ojciec Święty rzucił nań klątwę, ale łotr za nic ma tego świętego człowieka!" Słysząc to Bolesław o mało nie poderwał się ze swego tronu. Opanował się jednak i odprawił swego wiernego sługę, wcześniej sowicie go wynagradzając. Jeszcze tego samego wieczora, na zamku zebrali się doradcy i najważniejsi dowódcy wojskowi, na specjalnie przez króla wezwanej naradzie. Decyzja jaką podjęli mogła być tylko jedna: WOJNA!

    Plan ataku był prosty. Główna uwaga Kaisera była skupiona na północnych Włoszech, które walczyły o wyzwolenie spod władzy tyrana. Polskie siły miały zostać podzielone na dwie części. Jedna miała uderzyć na Brandenburgię ze Szczecina i Wielkopolski, a druga ruszyć ze Śląska na Czechy. Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z przewidywaniami. Na południu Polacy nie spotkali większego oporu, ale musieli oblegać silnie obsadzone twierdze w Czechach. Garnizon w Pradze w końcu się poddał i teyrtorium Królestwa Czech (król Czeski był wasalem niemieckiego Kaisera) znalazło się pod kontrolą Bolesława. Król powstrzymywał swoich wojów przed aktami przemocy dokonywanej na miejscowej ludności. Przypominał im, że to święta wojna wymierzona w heretyka mieniącego się władcą tych ziem.
    Trudniejszą przeprawę miały wojska Marszałka koronnego, a zarazem następcy tronu Ziemowita. Okazało się, że Kaiser wysłał im na spotkanie liczną armię złożoną z doborowego rycerstwa pod dowództwem Margrabiego Brandenburgii. Ten był podwójnie zmotywowany obawiając się zdewastowaniem jego włości przez Polaków. Margrabia dał się jednak wciągnąć w pułapkę niczym dziecko. Ziemowit podzielił swe siły zostawiając zaledwie kilka tysięcy za rzeką. Reszta uszła w las. Margrabia widząc ten nieoczekiwany ruch natychmiast rzucił swoich rycerzy przez rzekę, aby unicestwili rozproszone polskie siły. Jednak okazało się, że główne siły Ziemowita okrążyły pozycje niemieckie i osaczyły armię cesarską, gdy ta przeprawiała się przez Łabę. Okrążeni Niemcy ponieśli ogromne straty, a wielu możnych, z Margrabią na czele, dostało się do niewoli. Brandenburgia została zdobyta.

    Kaiser Amadeusz nie miał innego wyjścia jak tylko skapitulować. Polacy zajęli Czechy, Brandenburgię, a ich wojska zmierzały do serca Rzeszy. Zachęceni tym książęta Miśni i Akwitanii również dołączyli do buntowników. Armia cesarska była zdemoralizowana, przegrywała na wszystkich frontach, a Włochy wydawały się być już stracone. Amadeusz ukorzył się przed papieżem i abdykował na rzecz nowego Cesarza Norberta, wcześniej księcia Szwabii. W zamian uniknął okrutnego losu, skończył jako pomniejszy hrabia w mało znaczącej niemieckiej prowincji. Polacy mogli wrócić do kraju, dumni, że to właśnie oni zmusili tyrana do ustąpienia z tronu.

    Kolejne lata upływały na spokojnym rozwoju królestwa. Niezniszczalny do tej pory Bolesław zaczął podupadać na zdrowiu. Miał już 89 lat i kolejne pokolenia przemijały, a król wciąż trwał na tronie. Niektórym zdawało się, że tak będzie aż po wsze czasy. Co gorsza na starość władcę dopadła demencja. Zaczął mamrotać pod nosem, nie mógł już sprawować władzy. Królowa musiała pełnić obowiązki regenta, a stan monarchy szybko się pogarszał. Po kilku miesiącach zmarł, a na tron wstąpił Ziemowit I. Lud długo opłakiwał swego władcę, który sprawnie uporał się z bandytami i korupcją, zapewnił dostatek wszystkim swoim poddanym, a w dodatku skutecznie walczył z niemieckim Kaiserem i poganami.

    Ziemowit został dobrze przygotowany do przejęcia władzy przez Bolesława. Nie cieszył się niestety takim autorytetem jak ojciec, którego szanowali wszyscy wasale. Gdy papież ogłosił krucjatę na Jaffę przeciw potężnemu Kalifatowi Fatymidów, Ziemowit postanowił wykorzystać tą szansę. Zwycięstwo w Ziemii Świętej, nad przeciwnikiem znacznie potężniejszym od mauretańskiego Sułtana swym ogromem górowałoby nawet nad osiągnięciami dziadka Bolesława.

    Nie namyślając się długo Ziemowit zaokrętował 25 tys. rycerzy i popłynął do Lewiantu. Początkowo zaskoczył Saracenów i wygrał kilka bitew, jednak jego przeciwnik Kalif Al-Mustali I był starym lisem. Władał swoim państwem od przeszło 40 lat i doświadczeniem przewyższał 30-paroletniego polskiego monarchę. Kalif czekał na posiłki i nękał krzyżowców atakami pomniejszych sił, które spowalniały ich w marszu na Jaffę.

    Wojska polskie pokonały Saracenów i po wycofaniu się przeciwnika ruszyły nie niepokojone, aby oblegać miasto. Król Ziemowit postanowił na wszelki wypadek posłać po posiłki, bo walka z Fatymidami sporo go kosztowała. Rozesłał także zwiadowców, którzy mieli ostrzegać go o ruchach wrogich oddziałów.

    Okazało się, że był to mądry ruch ze strony króla. W stronę krzyżowców zmierzało co najmniej 20-tys. armia Kalifa. W dodatku z Arabii nadcodziło kolejne 15-tys. Nawet zatrudnienie najemników nie zdało się na wiele, a skarb królewski szybko opustoszał. Teraz to muzułmański władca ścigał zdecydowanie mniej liczne wojska krzyżowe.

    Wyczerpane i osłabione siły Ziemowita topniały z każdym dniem. Złe warunki pogodowe, brak posiłków, wody i żywności. Krzyżowcom nie udało się zająć choćby jednej twierdzy, w której mogliby odpocząć. Król uchodził ze swoją armią do granicy z Cesarstwem Bizantyńskim. Wojna była już przegrana, ale chciał ratować ile się da. Ziemowit nie był tchórzem, ale roztropnie chciał uniknąć rzezi własnych ludzi, którzy potrzebni mu byli w kraju. Wreszcie, po ponad roku zmagań, wojna zakończyła się zwycięstwem Kalifa. Prestiż polskiego króla mocno podupadł i musiał on teraz wracać do kraju, żeby nie dopuścić do wybuchu rebelii.

    Będąc już z powrotem na własnych włościach, Ziemowit wciąż nie mógł pogodzić się z porażką. Rozpamiętywał klęskę poniesioną w walce z Kalifem Al-Mustalim, traktując ją jako wielką hańbę. Wkrótce król popadł w nałóg alkoholowy, dzięki czemu uzyskał niezbyt pochlebne miano Pijaka. Co, ciekawe podobnym "tytułem" mógł cieszyć się Król Rusi Wsiewołod, który często ucztował wraz z polskim monarchą.

    Większość wasali pozostała lojalna wobec prawowitego króla. Jednak książe mazowiecki Adelfo, z bocznej gałęzi Piastów włoskich (wywodzących się od wujka Ziemowita Trojdena, który wyjechał do Włoch) był cierniem w boku monarchy. Ziemowit postanowił nie czekać na spisek Adelfa i sprowokować go do błędu. Oficjalnie nadał mu tytuł błazna królewskiego wprawiając całą Polskę w wesołość.

    Wnet Adelfo popełnił błąd i otwarcie wypowiedział królowi posłuszeństwo. Królowi nie było jednak do śmiechu, gdy do tej rebelii dołączył sojusznik Adelfa, książe wielkopolski. Wojska królewskie walczyły także na północy z pogańskimi Jaćwingami, a buntownicy zbierali siły do uderzenia na swego seniora...
  15. FaceDancer
    W poprzednim odcinku udało mi się poszerzyć granice królestwa na północy. Jednak Bolesław postanowił po kilku latach spokoju zapewnić sobie bilet klasy VIP do Nieba i udał się na krucjatę. Był już dobrze po 60-tce, więc tym bardziej można zrozumieć jego zainteresowanie życiem pozagrobowym.

    Polska po wchłonięciu ziem na północy. Przez następne lata zajmowałem się rozbudową prowincji, poprawianiem stosunków z wasalami i zapewnieniem sobie kolejnych możliwości ekspansji.

    Sytuacja w Hiszpanii nie wyglądała dla chrześcijan najlepiej. Królestwa Kastylii, Leonu, Nawarry i Aragonu były pod ciągłą presją lepiej wyszkolonych i liczniejszych Maurów, którzy konsekwentnie wypierali niewiernych z półwyspu. Sułtanat Toledo umocnił się w centralnej części, Sułtanat Beja zagarnął ziemię Leonu na północnym-zachodzie, a Sułtanat Kabylii postanowił zrobić desant i poszerzyć swoje włości o Barcelonę, która została stracona niedługo po rozpoczęciu krucjaty. Najbardziej znaczącym był jednak Sułtan Abu Bakr władający Mauretanią. Sułtan stopniowo umacniał się na półwyspie, a jego najlepsze prowincje znajdowały się w Afryce Północnej i pozostawały nienaruszone wojenną awanturą. Papież postanowił powstrzymać marsz Saracenów i celem wyprawy krzyżowej ogłosił Sorię, na nią składały się dwie prowincje przylegające do Kastylii i Nawarry.

    Po kilkutygodniowej podróży Bolesław przybył do celu. Może nie była to Ziemia Święta, ale król chciał spełnić swój obowiązek wobec Boga i odeprzeć niewiernych. Krucjata dawała także okazję do poprawienia swojej pozycji w kraju, gdyż kler nieprzychylnie patrzył na monarchów lekceważących słowa Ojca Świętego. Trzeba było jednak mieć się na baczności. Wojska Sułtana były przyzwyczajone do panujących w Hiszpanii warunków, w dodatku miały dwukrotną przewagę liczebną, a król Polski nie mógł liczyć na szybkie przybycie posiłków.

    Bolesław liczył na szybkie uderzenie i rozbicie przeciwnika, którego matecznik znajdował się daleko na południu, jednak Sułtan Abu-Bakr już w ciągu kilku miesięcy zorganizował kontruderzenie. Polscy rycerze zajęli Sorię, ale teraz musieli odeprzeć atak wściekłych Saracenów! Wkrótce doszło do pierwszej większej bitwy, która pokazała, że Maurowie to godny przeciwnik. Walki pod Santillana del Mar w prowincji Viscay zakończyły się zwycięstwem Polaków, jednak straty były poważne. Co gorsza na horyzoncie widać już było kolejne oddziały wroga. Król Bela obiecał wesprzeć swego przyjaciela Bolesława, ale 400 rycerzy których przysłał mogło mieć jedynie symboliczne znaczenie. Lekkomyślni Węgrzy zapuścili się zbyt daleko i zostali zaskoczeni przez maszerującą armię Maurów.

    Kolejna bitwa pod Santillana del Mar była jeszcze krwawsza od pierwszej. Przynajmniej dla Krzyżowców. Bolesław utracił 4 tys. rycerzy, więcej niż w poprzednim starciu. Co gorsza, tym razem wroga armia była mniej liczna od poprzedniej. Polski król musiał się mocno strapić. Z 10 tys. żołnierzy, którzy wyruszyli na wyprawę, przy życiu pozostało zaledwie 30% z nich. Kolejna bitwa mogła być ostatnią w tej kampanii...

    Na szczęście szybko okazało się, że Sułtan Abu-Bakr także ma kłopoty. Gdyż kolejne oddziały jakie wysyłał przeciwko Polakom były zbyt zdemoralizowane i nieliczne, aby sprawić Bolesławowi większy kłopot. Teraz wystarczyło tylko czekać aż Sułtan uzna swoją porażkę i przyzna zwycięstwo polskiemu władcy.

    Tymczasem Sułtan miał już tego wszystkiego serdecznie dość. Osobiście dowodził swoimi oddziałami podczas bitwy i dwa razy był zmuszony się wycofać. Mało brakowało a dostałby się w ręce pogańskich rycerzy tak jak wielu jego możnych. Jak do tej pory nikt nie mógł się z nim równać pod względem dowodzenia armią, ale ten król z dalekiego kraju pokazał, że jest wobec niego co najmniej równy, jeśli nie lepszy. Gdy do Abu-Bakra doszły wieści o chęci spotkania wyrażonej przez Bolesława, ten zaczął bić się z myślami. Z jednej strony obawiał się podstępu, z drugiej chciał spotkać tego człowieka, który tak go upokorzył.
    Władcy spotkali się wkrótce na płaskowyżu położonym na południowy-zachód od Valladolid. Każdy miał pod swoją komendą po 50-ciu zbrojnych. Obie armie stały oddalone od siebie o kilkaset metrów. Pomiędzy nimi w wielkimi namiocie doszło do negocjacji. Obaj władcy traktowali się z szacunkiem. Bolesław miał większość kart po swojej stronie. Rozbił armie Sułtana i zajął włości, które były celem krucjaty. W dodatku okupował jeszcze kilka innych prowincji. Abu-Bakr nie chciał umierać za zupełnie dla niego nieistotną Sorię. Jego żołnierze, wcześniej pewni siebie, kroczący od zwycięstwa do zwycięstwa, teraz odczuwali strach przed wrogiem, a przeciwnicy w Hiszpanii tylko czekali na osłabienie Sułtanatu Mauretanii. Z kolei Bolesław chciał już wracać do kraju i nie miał pewności czy uda mu się wygrać przeciągający się konflikt, w oddalonym o tysiące kilometrów od domu kraju. Dlatego obaj uzgodnili, że włości zagarnięte przez króla polskiego będące celem wyprawy krzyżowej pozostaną przy Polaku, natomiast reszta zwrócona zostanie Sułtanowi. Król Polski nie mógł też liczyć na żadne trybuty ze strony Sułtana. Abu-Bakr pożegnał się z Bolesławem słowami: "Mam nadzieję, że więcej się już nie spotkamy. Dla naszego dobra, chrześcijaninie." Po czym uśmiechnął się pod nosem. Śmiały odrzekł odwzajemniając uśmiech: "Również mam taką nadzieję, Sułtanie." Obaj władcy rozeszli się w pokoju.

    Natychmiast po zakończeniu negocjacji z Sułtanem, Bolesław posłał gońca do Rzymu. Tam w niecierpliwości papież Leo X czekał na wieści. Gdy tylko rycerz Mścisław opowiedział o wielkim zwycięstwie króla polskiego, Ojciec Święty odetchnął z ulgą. Gdy posłaniec powiedział następnie, że zdobyte włości zostaną oddane do władzy papiestwa, boży namiestnik oniemiał. Podziękował serdecznie i kazał swoim ludziom z nawiększym szacunkiem ugościć Mścisława. Następnie pożegnał swego gościa mówiąc, że idzie oddać się modlitwie. Zamknął się w swoich prywatnych komnatach. Niektórzy mówili, że przez kilkanaście minut słychać było niezidentyfikowane radosne okrzyki.
    Bolesław dobrze wiedział co robi, przekazując ciężko wywalczone ziemie Papiestwu. Nie miał zamiaru utrzymywać przyczółku w Hiszpanii. Prędzej czy później zostałby zaatakowany przez jednego z potężnych władców islamskich, lepiej było zapewnić sobie łaskę głowy Kościoła i w glorii tryumfu wrócić do kraju. Gdy tylko statki Jego Królewskiej mości przybyły do portu w Gdańsku, tłumy wyległy na ulice przywitać władcę. Przez kolejny miesiąc cały kraj świętował zwycięstwo swego monarchy. Podróż na Wawel przez pogrążony w radości kraj była dla Bolesława czystą przyjemnością.
  16. FaceDancer
    Zamieniam słowa w czyny. Oto zapowiadana przeze mnie rozgrywka, w której wcielam się w Króla Polski Bolesława Śmiałego. Chciałbym podziękować tutaj Szw3d0, dzięki któremu udało mi się zakupić grę. Na wydanie jej w Polsce przez Cenegę pewnie musiałbym jeszcze poczekać. Dla ułatwienia sprawy czytelnikom bloga będę umieszczał kolejne odcinki wyłącznie pod tytułem "Saga rodu Piastów" dodając do niego jedynie odpowiednią numerację. Zaczynamy!

    Grę rozpoczynam w najwcześniejszym możliwym momencie. Data 15 września 1066 jest oznaczona w grze jako bitwa pod Stamford Bridge. Tam wojska Króla Anglii Harolda Godwinsona spotkały się z armią Haralda Hardraady, norweskiego monarchy, który zamierzał przejąć tytuł saksońskiego władcy. Tutaj do ostatecznego rozstrzygnięcia jeszcze nie doszło, a z moich doświadczeń wynika, że możliwe jest zwycięstwo każdego z trzech graczy w walce o angielski tron (nie zapominajmy jeszcze o Księciu Normandii Wilhelmie, który był faktycznym zwycięzcą).
    Miałem nadzieję zacząć jednym z polskich książąt w czasie rozbicia dzielnicowego, ale niestety gra nie oferuje aż takiej dokładności historycznej. W każdym momencie jaki wybieramy (a możemy wybrać datę, co do roku, miesiąca i dnia) istnieje Królestwo Polski. Twórcy uprościli sytuację robiąc królem władającego dzielnicą senioralną księcia. Spotkamy tutaj np. Mieszka Starego, czy Kazimierza Sprawiedliwego. Wydaje mi się, że studio Paradox nie chciało wrzucić do środka Europy mnóstwa księstw, które z łatwością padłyby łupem Cesarstwa Niemieckiego. Miałem zagrać na poziomie normalnym, ale nie zauważyłem, że poziom trudności gry wybiera się jedynie w menu głównym, więc wyszło na to, że gram na bardzo trudnym. Dzięki temu mam minusy do morale armii, przy jednoczesnych bonusach dla komputera, który dostaje też premie podatkowe i w liczbie wojsk. Whatever...

    Władza Króla Bolesława była w kraju nadwiślańskim silna. Co prawda autorytet korony był znacznie ograniczony przez wasali, którzy posiadali pełną swobodę w działaniu. Jego Królewska Mość przekonał się o tym bardzo szybko, gdy książe wielkopolski Przemysław wypowiedział wojnę biskupowi gnieźnieńskiemu. Wojska Przemysława miały znaczną przewagę liczebną, więc biskup musiał zgiąć kark przed nowym władcą. Było to bardzo nie na rękę Bolesławowi, który pobierał wcześniej z Gniezna trybut. Król mógł jedynie uderzyć pięścią w stół, gdyż konflikt z księciem był mu teraz zupełnie niepotrzebny. Monarcha rządził w swoim zamku na Wawelu, a do jego osobistej domeny należały także Sandomierz, Opole oraz Cieszyn. Jego najważniejszymi wasalami byli Przemysław (posiadający Wielkopolskę, Lubusz oraz wasala w Kaliszu i teraz także w Gnieźnie), Wlost książe śląski mający pod kontrolą Górny i Dolny Śląsk oraz brat królewski Władysław Herman panujący na Mazowszu (Mazowsze, Czersk, oraz wasal w Sieradzko-Łęczyckim). Wasale nie darzyli niechęcią Bolesława, jedynie Wlost był mu nieprzyjazny patrząc łapczywie na ziemie w Cieszynie i Opolu.

    Wojska książęce przeważają nad gnieźnieńskimi w stosunku 4:1 i z łatwością przejmują kontrolę nad prowincją.
    Bolesław obawiał się potęgi Cesarstwa Niemieckiego. Kaiser mógł wystawić armię mniejszą jeno od Imperatora Bizancjum, a jego czescy wasale z chęcia spoglądali na bogate włości na Śląsku. Na południu trzymało się silnie Królestwo Węgier, które liczebnością armii górowało nad Polakami. Z kolei na Wschodzie liczni książęta ruscy w Haliczu, Nowogrodzie, Moskwie czy Witebsku powiązani byli ze sobą sojuszami, a wszyscy wywodzili się z dynastii Rurykowiczów. Król polski kierował swoje oczy ku oczywistym celom, jakim było poszerzenie swoich włości i zdobycie dostępu do Bałtyku.

    Na północy Polska graniczyła z Księstwem Pomeranii, plemionami Prusów i Galindów. Poganie byli liczni, ale zdezorganizowani, co czyniło ich łatwym celem. Nie namyślając się długo Bolesław wypowiedział wodzowi pogańskiemu Siemomysłowi świętą wojnę o Szczecin. Bolesław wezwał pod broń 4,5 tys. żołnierzy, a jego adwersarz 3,5. Świetne umiejętności militarne polskiego króla, wybitnego taktyka, zapewniły mu wielkie zwycięstwo nad armią Siemomysła. Bolesław w tej bitwie stracił zaledwie 700 wojów, przy doszczętnie rozbitym przeciwniku. Papież Aleksander II dodatkowo przysłał do Krakowa pomoc finansową w wysokości 200 sztuk złota, aby wspomóc krucjatę Bolesława przeciw poganom. Wnet Szczecin został zdobyty, a w pare lat póniej także i Wołogoszcz.

    Uderzenie na Wołogoszcz było konieczne, aby scalić ziemie Księstwa Pomeranii. Gdyby prowincja znalazła się w rękach niemieckiego Kaisera, wówczas mógłby on uzurpować sobie prawo do tytułu książęcego i uzyskać Casus Belli konieczny do wszczęcia wojny przeciw innemu władcy chrześcijańskiemu. Król Bolesław mógł teraz przekazać tytuł książęcy jednemu ze swoich lojalnych dworzan, dodatkowo nie szczędził grosza wysyłając liczne misje chrystianizacyjne, które przez następne lata przetoczyły się przez nowozdobyte księstwo.

    Wasale królewscy byli już zmęczeni wojaczką, więc Śmiały postanowił zająć się rozbudową kraju. Rozdawał liczne tytuły dworskie biskupom, dzięki czemu przypodobał się klerowi. Był tak budzącym podziw władcą, że bez żadnego sprzeciwu przeforsował wysokie podatki dla możnych (wcześniej nieuiszczających żadnych danin) oraz podniósł o 10% myto dla mieszczan oraz o tyle samo podatek pobierany od Kościoła. Król podnosił podatki, ale nie na tyle by zedrzeć ze swoich poddanych cały utarg i pozbawić ich środków do życia. Polski władca obracał pieniędzmi rozbudowując swe zamki i werbując nowych rekrutów. Rozpoczął się złoty wiek rozwoju, którego nie pamiętali nawet najstarsi górale.

    Niestety jak grom z jasnego nieba spadła na króla wiadomość o śmierci jego kastylijskiej małżonki królowej Urraki. W kraju zarządzono dwutygodniową żałobę, a w tym czasie Bolesław szukał nowej małżonki, która dałaby mu upragnionego syna. Nie musiał szukać długo. Nowy Król Anglii Wilhelm Zdobywca godnie powitał polskiego posłańca, którego Bolesław wysłał do Londynu. Córka Wilhelma była nie tylko urodziwa, ale i wszechstronnie utalentowana. Wilhelm miał bardzo dobrą opinię o Bolesławie, uważał także, że sojusz Piastów z rodem de Normandie mógłby być bardzo korzystny. Wkrótce wiadomość o ślubie dotarła do Polski i wywołała entuzjazm wśród poddanych, którzy ochoczo zapłacili za huczne wesele. Arcybiskup Bończa z Sącza prowadził ceremonię w Katedrze krakowskiej, a po uroczystościach wszyscy zebrali się na wielkiej uczcie. Tańcom i zabawom nie było końca. W takich właśnie okolicznościach Gundred de Normandie została królową Polski. Wnet miało się to okazać zbawienne zarówno dla króla jak i całego kraju.

    Król Bolesław miał swoje problemy. Podczas jednej z uczt zdecydowanie przesadził z winem, a goście znaleźli go leżącego pod stołem, upitego do nieprzytomności. Przez wiele miesięcy alkoholowy problem władcy narastał, zrażając do niego wasali i wystawiając na pośmiewisko świata. Cesarz Niemiecki widząc zataczającego się Bolesława stwierdził, że najwyraźniej musiał spaść konia. Kaiser i inni niemieccy możni wybuchnęli śmiechem. Wkrótce mieli się przekonać o potędze polskiego króla. Tylko dzięki wytrwałości królowej Gundredy, która zrozpaczona zrobiła swemu mężowi awanturę udało się wyciągnąć monarchę ze szkodliwego nałogu.

    Tymczasem niezbyt dobrze wiedzie się królewskiemu bratu Władysławowi. Schorowany władca bardzo podupadł na zdrowiu. Na umyśle chyba także, gdyż jakiś czas później, bez wyraźnej przyczyny, postanowił wywołać rebelię, która została szybko stłumiona przez liczne wojska koronne. Herman trafił do lochu, gdzie nie przesiedział zbyt długo, gdyż zimna cela dodatkowo nadszarpnęła jego wątłe zdrowie. Nie minęło pół roku, a książe zmarł. Jego choroba utrudniła mu także spłodzenie potomka, więc włości odziedziczył jego brat Bolesław. Król znacznie wzmocnił swoje panowanie, skarb państwa był wypełniony po brzegi złotym kruszcem, więc władca mógł zająć się rozwojem własnej domeny.

    Władysław Herman wznieca bunt, który zostaje szybko i bezlitośnie stłumiony przez króla.

    Śmiały w trakcie swojego panowania starał się zapewnić sobie wystarczający dopływ pieniądza potrzebnego na prowadzenie wojen i zaciąganie najemników, którzy wydatnie wsparliby siły królewskie w walce z wrogami zewnętrznymi i rebeliantami pokroju Hermana. Dlatego Mistrz Szpiegów na polskim dworze, Wielisław z Brzeska został wysłany z misją rozbudowy siatki szpiegowskiej do Poznania. Wnet Bolesław dowiedział się, że jego lojalny sługa odkrył dziwne skłonności jednego z możnych. Szlachcic został zapewniony, że kompromitujące go fakty nie wyjdą na jaw jeśli zgodzi się wesprzeć skarb królewski skromnym datkiem.

    Wkrótce miało się okazać, że roztropne było dbanie o finanse Korony. Podczas kolejnego konfliktu z Siemomysłem, tym razem o Księstwo Pomeralii, wojnę Polsce wypowiedziało plemię Samogitów. Zmęczona bojami, ledwie 4-tysięczna armia polska nie mogła jednocześnie zdobywać obsadzonych twierdz na Pomorzu i walczyć z ponad 3-tysięcznymi wojskami Samogitów. Dlatego konieczne było zwerbowanie kompanii włoskich najemników, którzy przybyli do Krakowa i szybko ruszyli z pomocą oddziałom królewskim.

    W 1096 roku spełniło się wielkie marzenie Bolesława. Polska pobiła Prusów, Pomorzan i Galindów i zapewniła sobie dostęp do południowego wybrzeża Bałtyku. Król Polski poszerzył swoją domenę o Księstwo Pomeralii. Inspirująca była historia polskiego rycerza Mścisława, który wsławił się męstwem w walce z Pomorzanami pod Chełmnem. Ludzie powiadali, że sam odpierał na moście ataki nieprzyjaciela do czasu przybycia posiłków i w pojedynkę usiekł ponad 30 pogan. Bolesław dostrzegł w rycerzu nieprzeciętny talent i mianował go swoim marszałkiem, a po zakończonej wojnie hojnie nagrodził tytułem Księcia Prus.
  17. FaceDancer
    Ten wpis miał powstać już wieki temu. Po drodze jedna osoba zdążyła mnie już uprzedzić i krytycznie ocenić Mass Effecta. W związku z premierą trzeciej części serii i doświadczeniem po raz kolejny hype'u jaki ma miejsce, czuję się zobowiązany do wyrażenia swojej krytycznej opinii.

    Mass Effect w momencie premiery na pecety na początku 2008 roku został owacyjnie przyjęty. Niemal natychmiast zyskał rzesze oddanych fanów, a branża wystawiła grze bardzo wysoką notę. Nawet CDA wystawiło bodajże 9+, a redaktor (Hut o ile mnie pamięć nie myli) piał z zachwytu nad tym tytułem. Zresztą oceny na metacritic wystawiane przez pisma i graczy wystawiały grze jednoznacznie pozytywną opinię. Większość ocen była w przedziale od 85-90 punktów. Ja cały harmider związany z grą przeczekałem i postanowiłem ją bojkotować, podobnie jak swego czasu Avatara.
    W 2010 wyszła kolejna część Mass Effecta, która dostała jeszcze wyższe noty niż poprzedniczka. Znowu tylko śledziłem szaleństwo jakie wybuchnęło w internecie po jej premierze. Jednak po zobaczeniu kilku gameplayów stwierdziłem, że rozgrywka wydaje się całkiem przyjemna. Czekałem ponad rok aż zdecydowałem się kupić ME2 w serii EA Classics za 55 złotych. Nie żałuję ani jednej wydanej złotówki, bo zabawa była przednia i prawie wszystko mi się w tej grze podobało. Zachęcony dwójką postanowiłem zagrać też w jedynkę, bo być może ona również by mi się spodobała. W serii Extra Klasyka Mass Effect kosztował zaledwie 25 złotych, a więc cena zdążyła już spaść.
    Już podczas tworzenia postaci dochodzi do zgrzytu. Słyszałem (nawet niedawno) opinie na FA osób, które wychwalały system tworzenia postaci. Jak dla mnie to jedna wielka lipa. Ledwie po kilka rodzajów włosów, nosów, itd. co znacznie utrudnia stworzenie idealnej dla siebie postaci. Najgorzej jest z brodami, bo wybór tych jest dość żałosny. Większość wygląda tak, jakby Shepard był nastolatkiem i dopiero zaczynał mutować. Brak bujnego zarostu, a gdy ustawimy sobie jeszcze jasny kolor, to praktycznie go nie widać. Najlepiej wygląda chyba ten kilkudniowy meszek, który widzimy na twarzy randomowego Shepa. Teraz mówienie, że to pierwsza gra, w której możemy stworzyć wygląd głównego bohatera jest niepoważne. Przecież w Knights of the Old Republic również mogliśmy i wydaje mi się, że było pod tym względem znacznie lepiej. Wystarczy też wspomnieć Morrowinda, gdzie mogliśmy wybrac nie tylko wygląd, ale i rasę naszego bohatera. Idziemy dalej.

    Mój Shepard z Mass Effect.

    Shepard z Mass Effect 2.
    Zwykle nie patrzę na grafikę, ale natychmiast pojawia się u mnie dysonans poznawczy. W screenach czy np. recenzji CDA gra wyglądała znacznie lepiej, a tutaj klops. Tekstury ustawione na najwyższym poziomie, a na ekranie mam coś w stylu kaszy. Pewnie Żniwiarze zakłócają mój sygnał. Tutaj różnica pomiędzy oboma tytułami jest jak niebo a ziemia, oczywiście na korzyść drugiej części. Tam też wielu psioczyło na grafikę, ale jakoś nie kuła mnie tak w oczy. Jednak grafika to najmniejsza rzecz jaką mam do zarzucania tej grze. Let's move on.

    - Kaidan! Co ty dzisiaj taki niewyraźny?
    Zacznijmy od pozytywów (a tych nie będzie zbyt wiele). Na pewno oprawa dźwiękowa zasługuje na wysoką notę. Zarówno muzyka jak i voice acting stoją na bardzo wysokim poziomie. Duże znaczenie ma tutaj głos męskiego Sheparda, który słyszymy przez większą część gry, ale ten przypadł mi do gustu. Pod tym względem trudno jest się do czegokolwiek przyczepić. Kolejną zaletę jest niewątpliwie fabuła, może bez wielkich ochów i achów, ale spodobał mi się motyw
    , sama intryga jest jednak już grubymi nićmi szyta, a wszystko przez zdradzenie graczom na początku głównego przeciwnika. To nie Columbo, gdzie można sobie obejrzeć zbrodnię, a potem zastanawiać "jak on do tego dojdzie". Wielki finał wypada dobrze i zostawia raczej pozytywne wrażenia. Na pewno trzeba oddać Bioware, że postarali się stworzyć nowe uniwersum spod znaku space opery. Wyszło chyba całkiem nieźle, choć nie na tyle żeby spowodowało u mnie opad szczęki. Całkiem przyzwoita robota.
    Teraz przechodzimy do wad, które w moim odczuciu przesłoniły pozytywy i wpłynęły znacząco na moją ocenę gry. Na początek dialogi i sławetne punkty renegata/paragona. Zazwyczaj mamy trzy opcje do wyboru, przy czym nie wybieramy dokładnie tego co chcemy powiedzieć, ale pewien skrót myślowy, który później zostanie rozwinięty przez bohatera. Czasem dochodzi do tego, że mówimy coś, czego tak naprawdę nie chcieliśmy powiedzieć. Kolejna sprawa - wybór jest tak naprawdę iluzoryczny. Zazwyczaj mamy podane jak na talerzu dwie wersje - dobrą i złą. Pierwsza jest u góry, a druga u dołu. Środkowa, która miała być w koncepcji neutralna bardzo często niczym nie różni się od dobrej.

    Pierwszy z brzegu przykład iluzorycznego wyboru w Mass Effect. Co z tego, że mamy trzy opcje jak każda oznacza w praktyce to samo?
    Czemu uważam system paragona/renegata za poroniony? Bo zbierające punkty za określone wypowiedzi w pewnym sensie umożliwia on nam "czitowanie". Posiadając dostatecznie dużo punktów możemy wybrać kwestie zaznaczone czerwonym bądź niebieskim kolorem. Czemu uważam to za wadę? Dlatego, że praktycznie eliminuje to całą magię jaka leży w dialogach gier RPG. W grach starszej daty musieliśmy z określonej liczby kwestii wybrać konkretne, żeby rozmowa potoczyła się po naszej myśli. W niektórych tytułach było coś takiego jak perswazja czy zastraszanie, którego odpowiedni poziom dawał nam szansę na przekonanie NPC-a. Tutaj nie ma żadnych szans. Nie trzeba specjalnie myśleć tylko zaznaczyć kolorek i od razu nam się udaje osiągnąć swoje. Wystarczy jedna linijka dialogowa, żeby zasiać u naszego wroga ziarno niepewności. W grze brzmi to naprawdę komicznie. Zero suspensu i niepewności czy rozmowa pójdzie po naszej myśli.

    W zależności od wybranej klasy postaci Shepard może dzierżyć inne rodzaju wyposażenia. Jako infiltrator/szpieg może posługiwać się pistoletem, strzelbą, karabinem szturmowym i snajperką. W grze najczęściej walczymy z Gethami, ewentualnie najemnikami czy innej maści złoczyńcami, inteligencja przeciwników pozostawia tutaj wiele do życzenia. Praktycznie sami pchają się pod lufę.
    Walka. Kolejny duży minus ode mnie. W dwójce jest intuicyjna, a dzięki systemowi osłon oraz całkiem niezłemu zachowaniu przeciwników robi się z tego taki taktyczny shooter w stylu Star Wars: Republic Commando. Jedynka to takie nie wiadomo co. Męcząca naparzanka, która polega na przebijaniu się przez hordy wrogów. Dziękuję, postoję. Jeszcze "przegrzewanie" broni, nie mamy tu żadnej amunicji, musimy tylko uważać, żeby nie strzelać za często. Na szczęście w dwójce wprowadzili "normalną" amunicję w postaci ogniw zapobiegających przegrzewaniu po każdym strzale. Dodajmy do tego słabawą grafikę i koszmar gotowy.

    Levelowanie w Mass Effect do najbardziej skomplikowanych nie należy, a podobno to część serii, w której największy nacisk położono na elementy RPG...
    Jedną z największych wad Mass Effecta jest długość gry i skupienie niemal wyłącznie na wątku głównym. Misje poboczne ograniczają się do jazdy Mako po planetach, zbierania surowców, czy walki z przeciwnikami w lokacjach wyglądających niemal za każdym razem tak samo. Planeta może być pustynna, albo lodowcowa a i tak bunkier przemytników będzie wyglądał tak samo. Nawet misje dodatkowe od kamratów prezentują się dramatycznie. Wątek główny jest tak naprawdę bardzo krótki. Trochę więcej czasu spędzimy na Cytadeli, ale przemieszczając się pomiędzy planetami tak naprawdę nigdzie nie zabawimy długo. Jedynie wyróżnienie mogę przyznać misji
    jest dość długa, ma sporo lokacji i w dodatku całkiem interesująca. Przykładowo misja rekrutacyjna
    jest dla mnie zadziwiająco krótka. W Mass Effect 2 misji pobocznych było niewiele, ale mieliśmy kilkunastu kompanów i każdego trzeba było zwerbować i zrobić dla niego "lojalkę". Dawoło to znacznie więcej przyjemności i zapewniało dłuższą zabawę z tytułem.
    Kolejna rzecz jaka mnie zniesmaczyła w Mass Effect to kompani. Po pierwsze to mamy ich bardzo mało. Ashley, Kaidan, Garrus, Wrex, Tali i Liara. Koniec. Ledwie szóstka, gdy w drugiej części mamy 11. Jeszcze można by to przeboleć, ale jakość tej piątki, to prawdziwy dramat. Ashley jest irytująca, a Kaidan cichy i bezbarwny. Tyle słyszałem peanów na cześć Wrexa, który podobno miał sypać świetnymi tekstami, ale u mnie był chyba zbyt nieśmiały, bo nic ciekawego od niego nie słyszałem. Liara nie dość, że nie była specjalnie ciekawa, to jeszcze jej specyficzna "uroda". Już wolałbym zabrać ze sobą na misję pierwszą lepszą Asari napotkaną w barze... Stanęło na tym, że całą grę przechodziłem z Garrusem i Tali. Jak ja się cieszę, że w dwójce ograniczyli postaci z jedynki zachowując jako głównych kompanów jedynie Turianina i Quariankę.
    Z tej recenzji robi się powoli pamflet. Nie wiem, może jestem uprzedzony, ale większość rozwiązań mi nie odpowiada. Sposób otwierania zamków to kolejna drażniąca rzecz. Gra logiczna, która polega na przemieszczeniu się wskaźnika pomiędzy pierścieniami do środka i omijaniu przy okazji ruchomych i nieruchomych przeszkód. Dobrze, że można to ominąć i użyć omni-żelu. Na szczęście gierki przy hakowaniu i otwieraniu zamków w dwójce nie powodują takiego bólu głowy. Wspomniałem coś o omni-żelu? W grze zdobywamy tony niepotrzebnego towaru, który najlepiej przerobić na omni-żel. I tak ciężko będzie znaleźć lepszą broń, a do kupca lepiej zajrzeć jak taki pojawi się ze specjalną ofertą na naszym statku. Skoro tak rozwiązano ekwipunek w Mass Effect to cieszę się, że w dwójce został po prostu usunięty.

    Przedmioty zebrane w walce można zabrać lub przerobić na omni-żel. W późniejszych fazach gry mamy już na tyle dużo kasy, że wszystko i tak przemieniamy na omni-żel, przynajmniej nie trzeba się mordować z tymi mini-gierkami przy otwieraniu zamków.
    Podsumowując moją recenzję, to może tytuł jest trochę przesadzony. Mass Efect to średniak, gra przeciętna, w którą granie raczej irytuje niż przynosi frajdę, w dodatku niektóre rzeczy wyglądają jakby były robione na kolanie (ekwipunek, misje poboczne). Świetnie podłożone głosy i muzykę równoważy grafika, oczy bolą od patrzenia w monitor. Fabularnie byłoby całkiem nieźle, gdyby nie długość głównego wątku, system paragona/renegata i opcji dialogowych, które nie różnią się zbyt wiele od siebie (neutralna identyczna jak dobra). Zastanawiam się co w tej grze widziało tylu recenzentów i graczy zgodnie wystawiając jej takie wysokie noty. Według mnie wielki hype i zbiorowa fatamorgana. Po zagraniu ma się ochotę zakrzyknąć: "Król jest nagi!".
    Ocena: 5+
    zalety:
    + stworzenie uniwersum w klimatach space opery
    + fabuła
    + muzyka i głosy
    wady:
    - krótki wątek główny, misje poboczne
    - ekwipunek
    - grafika
    - system walki
    - dialogi (paragon/renegat)
  18. FaceDancer
    Być może czytaliście już wpis na blogu mojego brata, który prezentował swoje wrażenia podczas grania w demo Crusader Kings 2. Obaj lubmy gry strategiczne, więc i ja spróbowałem swoich sił.
    Demo umożliwia nam granie m.in. Królem Polski Bolesławem Śmiałym. Władca Polski rozpoczyna grę w całkiem spokojnej sytuacji. Sam ma dużo dobrych cech i wysokie statystyki, które niewątpliwie ułatwiają rozgrywkę i przysparzają popularność u wasali. Jego najważniejszymi lennikami są brat Władysław Herman, książe mazowiecki, książe Wielkopolski Przemysł oraz książe Śląska Wlost. Oprócz tego samodzielnie swoimi prowicnjami zarządzają biskupi Lambert z Sącza oraz Bogumił z Gniezna. Ten ostatni zostaje zaatakowany przez Przemysła i staje się jego bezpośrednim wasalem. Korona zrobić nic nie może, głównie przez niski autorytet króla (mamy 5 poziomów prawa królewskiego, im wyższy tym bardziej niezadowolona szlachta, na wyższych poziomach wasale nie mogą się bić między sobą).
    Bolesław rozpoczyna swoje panowanie od poprawienia swoich stosunków z Kościołem. Biskupi mogą wybierać, gdzie uiszczają podatki, dlatego lepiej mieć u nich lepszą opinię niż papież. Król jako zręczny dyplomata nie miał większych problemów ze zdobyciem popularności u swoich poddanych. Jedynym problemem był książe śląski, który nie darzył swego władcy sympatią. Ba! Domagał się Opola i Cieszyna, które należały do Korony! Takiej żmiji Bolesław nie mógł już dłużej tolerować. Dlatego wysłał swego zaufanego mistrza szpiegów Sieciecha Topora z misją tworzenia siatki szpiegowskiej na Śląsku.
    Jedynym dziedzicem księcia Wlosta była niepełnoletnia córka. Bolesław starał się doprowadzić do tego aby to on był dziedzicem ziemi śląskiej. Niestety siepacze wysłani w celu zabicia córki Wlosta okazali się nieporadni. Na domiar złego Wlost rozpowszechnił informację o występkach króla. Niezrażony Bolesław w końcu dopiął swego i doprowadził do udanego zamachu. Pomimo rewelacji na temat poczynań króla nikt nie śmiał się buntować. Wszyscy kochali swego władcę i traktowali opowieści Wlosta niczym baśni o smokach.
    Wlost zrozpaczony śmiercią ukochanej córki postanowił rzucić rękawicę tyranowi. Wypowiedział posłuszeństwo i ogłosił Śląsk niepodległym księstwem. Na to Bolesław nie mógł pozwolić. Czym prędzej zebrał wojska królewskie i pobił w bitwie księcia. Następnie zdobył jego twierdze i zmusił do poddania. Wlost trafił do królewskiego lochu, gdzie podupadł na zdrowiu i wkrótce zmarł. Tym sposobem Król Bolesław powiększył swoją domenę o Górny i Dolny Śląsk. Jego oczy skierowały się następnie na Wielkopolskę i księcia Przemysła. Po raz kolejny siepacze wysłani przez Sieciecha Topora w celu zabicia potomków władcy popisali się nieudolnością. Książe Przemysł podobnie jak wcześniej Wlost, rozpowszechnił w całym królestwie wiadomość, że to Król stał za próbą zabójstwa jego syna. Opinia Bolesława wśród poddanych została zachwiana, ale ten ponownie dopiął swego zabijając jedynego syna Przemysła. Przemysł wyruszył na wojnę, której nie miał szansy wygrać i podobnie jak Wlost zgnił w lochu.
    Król Bolesław Wielkopolski stwierdził, że dopuścił się już wystarczająco wielu występków. Postanowił zmazać swoje grzechy ruszając na świętą wojnę przeciw poganom. Bolesław nie był jednak głupi. Wiedział, że pogański Książe Pomeranii dysponuje licznymi siłami, ale ten był świeżo po przegranej wojnie z Cesarzem Niemieckim, który odebrał mu Szczecin. Wojska Bolesława ruszyły na Słupsk oraz Gdańsk i w ciągu roku uzyskały dla króla dostęp do morza. Bolesław uczynił swego jedynego syna Gerwazego księciem Pomorskim i dał mu do zarządzania nowozdobyte prowincje. Gerwazy był również synem księżnej Toskanii Matyldy i po jej śmierci odziedziczyłby księstwo włoskie. Oznaczałoby to, że ziemie te przeszłyby z panowania Cesarza Henryka pod berło polskie.
    Bolesław nie zasypiał gruszek w popiele i nieustannie rozwijał swoją domenę. Powiększył zamki, rozbudowywał koszary, stawiał nowe mury. W ciągu kilkunastu lat wojska koronne z ledwie tysiąca rozwinął do liczby 3,5 tys. Razem ze swoimi wasalami pod broń mógł powołać ponad 6 tys. żołnierzy. Z taką siłą musiał się liczyć nawet sam Cesarz. Król postanowił podwyższyć podatki dla duchowieństwa z 30% na 50%. Kler ochoczo na to przystał miłując swego władcę. Podatki musieli już również płacić nie tylko mieszczanie, ale i szlachta. W dodatku Bolesław wykorzystał swóją popularność, aby podnieść autorytet Korony.
    Dysponując licznymi wojskami wyruszył na pogańskie plemiona Prusów i Galindów. Wojna nie trwała zbyt długo i pobici poganie szybko poprosili o pokój. Królestwo rozrozsło się o Chełmno i Galindię. Król dbał również o swoich poddanych organizując turnieje rycerskie oraz festyny. Skarb opływał w dostaki, więc Bolesław nie żałował złota na najprzedniejsze jadło i napitki.
    No i na tym koniec dema. Musze przyznać, że królem Polski gra się bardzo przyjemnie. Spróbowałem swoich sił jako książe Adrianopola, następca bizantyńskiego tronu. Strasznie nieudolne cechy, co wymaga od gracza więcej wysiłku. Miałem dwie zupełnie różne rozgrywki. Za pierwszym razem Cesarz zmarł niemal po roku, niemal wszyscy wasale wypowiedzieli mi posłuszeństwo i musiałem toczyć ogromną wojnę, którą przegrałem. Za drugim razem szybko obniżyłem autorytet korony zyskując trochę poklasku. Umiejętnie lawirowałem między wasalami. Ile się natrudziłem, żeby ustanowić podatki dla szlachty. Chyba ze 3-4 lata przekupstw, obietnic, gier dyplomatycznych, ale w końcu się udało. Kilka udanych wojen z Emirem Aleppo. Na tyle umiejętnie rozgrywałem różnego rodzaju eventy, że z władcy, który był totalnym ciapą z 12 punktami umiejętności udało mi się zrobić gościa z 34. Oczywiście 34 punkty rozdzielone na 5 cech to nie jest dużo, ale nie taki dramat jak 12.
    PS Ważna wiadomość. Jak pod koniec marca wyjdzie Crusader Kings II mam zamiar prowadzić na blogu AAR. Jakieś sugestie kogo powinienem wybrać?
  19. FaceDancer
    Gdy usłyszałem o katastrofie kolejowej w Szczękocinach, w której zginęło ponad 10 osób, natychmiast zapaliła mi się lampka z myślą o ogłoszeniu żałoby przez prezydenta. Jak się okazuje nie bezpodstawnie. Dzisiaj już wiemy, że Bronisław Komorowski żałobę ogłosi.
    Jeszcze wczoraj wydawało mi się, że to raczej mało prawdopodobne. W końcu ogłaszanie żałoby przy każdym większym wypadku zakrawałoby na kpinę. Naszemu prezydentowi jednak to nie przeszkadza, bo on ceni każde życie. Zastanawiam się jakim cudem jest w stanie zasnąć, przecież w każdym tygodniu ginie przynajmniej po kilkanaście osób na drogach. Jednak umieranie w jednym miejscu jest najwyraźniej bardziej dostojne i zasługuje na współczucie ze strony całego narodu. Chociaż śmiem wątpić, żeby naród jakoś to obeszło. Można oglądając zdjęcia w TV zakrzyknąć "Ojej" na widok zmiażdżonych wagonów.
    Zastanawiam się czy żałoba w naszym kraju na tyle już spowszedniała, że należy ją "uruchamiać" z automatu w takich wypadkach? Niestety mam takie wrażenie, że jesteśmy wielkim społeczeństwem hipokrytów, którzy wprowadzaniem żałoby chcą pokazać swoje współczucie i ból po śmierci zupełnie nieznanych osób.
    PS Zgadnijcie kto odpowiada za katastrofę! Donald Tusk! Jan Pospieszalski jak zwykle na posterunku w obronie ojczyzny przed eurokomuchami!
  20. FaceDancer
    Polak został umieszczony przez władze ligi NBA na karcie do głosowania na najlepszego środkowego Konferencji Zachodniej. W Polsce odbyła się burzliwa dyskusja, a eksperci podzielili się na entuzjastów i sceptyków. Czy powinniśmy głosować na "swojego" człowieka w tej lidze?
    Inni przecież już tak robili. W końcu to chińskie głosy wepchnęły Yao Minga do najlepszej piątki na Zachodzie, pomimo tego, że Chińczyk w sezonie 2011-2012 rozegrał ledwie kilka spotkań. Inaczej było w przypadku Allena Iversona czy Tracy'ego McGrady'ego, którzy byli wybierani do ASG przez lojalnych fanów. Nie muszę chyba mówić, że swoją żałosną grą wówczas na to nie zasługiwali.
    W zeszłym roku Gortat miał tak dobrą końcówkę w Phoenix, że na myśl przyszło mi "hej, przecież on ma szansę dostać się do Meczu Gwiazd". Szansę tym większą, że w NBA brakuje dobrych centrów, a bezsprzecznie najlepszy Dwight Howard obecnie gra w Konferencji Wschodniej. Jednak obecny sezon nie zaczął się dla Polaka najszczęśliwiej. Tuż przed rozpoczęciem rozgrywek po lockoucie, Gortat złamał kciuk prawej, rzucającej ręki. Pomimo kontuzji nie chciał opuścić ani jednego meczu. Pierwszych 6 meczów było w wykonaniu naszego rodaka mocno rozczarowywujących. Średnie 10 pkt i 6 zbiórek na mecz nie mogły powalać na kolana. W dodatku mocne wejście miał rywal do miejsca w składzie Robin Lopez.
    Wraz z meczem przeciw Dallas Mavericks przyszła odmiana w grze Polaka. 22 punkty i 10 zbiórek było całkiem niezłym wynikiem, w dodatku pierwsze double double w sezonie. Kolejne 10 spotkań to średnie 17,5 pkt oraz 10 zbiórek. W dodatku Gortat może się pochwalić najlepszym wynikiem jeśli chodzi o celność rzutów z gry (60%) w całej lidze! Także w rankingu efektywności zajmuje 20 miejsce z wynikiem 20, czwarty Kobe Bryant ma 25. Polak świetnie sobie radzi w osiąganiu double doubles - obecnie cieszy się serią 7 z rzędu. W sumie ma 8. Najlepszy w lidze Kevin Love 15, ale już drugi Dwight Howard tylko o trzy więcej od Gortata.
    Dla porównania podam osiągi rywali Gortata w głosowaniu na najlepszego centra:
    1. Andrew Bynum, Los Angeles Lakers - śr. 16 pkt, 13,5 zb., Efekt. 22,6 pkt. Główny faworyt w wyścigu do pierwszej piątki Zachodu. Słyszałem opinie, że znajduje się przynajmniej o półkę wyżej od Gortata. Jednak śmiem twierdzić, że jego jedyną przewagą jest możliwość grania w lepszym zespole. Bynum nie potrafi dobrze bronić, szybko łapie faule, a jego repertuar zagrań podkoszowych nie imponuje. Ostatnie mecze Lakers obnażyły braki środkowego Lakers, który nie jest w stanie zapewnić odpowiedniego wsparcia swojemu liderowi.
    2. Nene, Denver Nuggets - śr. 13,5 pkt 9 zb., Ef. 17 pkt. Od lat starter w Nuggets. Bardzo dobry zawodnik, który sprawdza się w NBA, ale nic poza tym. Nie pamiętam już meczu, w którym ewidentnie by dominował, czy był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem swojej drużyny, w zespole takim jak Denver mógłby grać bardziej aktywnie.
    3. DeAndre Jordan, Los Angeles Clippers - śr. 7,5 pkt 8 zb., Ef. 15 pkt. W zasadzie po średnich można powiedzieć, że to przeciętny zawodnik, jednak w głosowaniu kibiców zajmuje jak na razie drugie miejsce za Bynumem. Czemu? To zawodnik, który nie pełni roli ofensywnego lidera swojego zespołu. Jego głównym zadaniem jest obrona własnej strefy podkoszowej i z tego wywiązuje się świetnie. Świadczy o tym liczba bloków na mecz: 3,1. Obecnie pierwszy w całej NBA. Jordan gra także w bardzo efektowny sposób i zwykle swoje punkty zdobywa po efektownych wsadach. Głównie dzięki niemu i Blake'owi Griffinowi Clippers dostali pseudonim "Lob City". Nowy rozgrywający Chris Paul często podaje piłki lobem, które są widowiskowo pakowane do kosza.
    4. Al Jefferson, Utah Jazz - śr. 18 pkt, 9 zb., Ef. 20,7 pkt. Bardzo dobry środkowy, który stanowi o sile Utah Jazz. Jego przewagę nad Gortatem budują lepsze wyniki zespołu. Skazywani na ostatnie miejsca Jazz mają świetny bilans i zajmują wysoką pozycję na Zachodzie.
    5. Marc Gasol, Memphis Grizzlies - 15 pkt, 10,5 zb., 3 asysty, Ef. 23,3 pkt. Brat Pau znakomicie rozwija się w zespole "Niedźwiadków". Jego przydatność dla drużyny podkreśla bardzo wysoki wskaźnik efektywności.
    6. DeMarcus Cousins, Sacramento Kings - 14 pkt, 10,5 zb., Ef. 17 pkt. Utalentowany młody środkowy Kings. On największe problemy ma z głową. Wyróżnia się na tle koszykarzy NBA swoją negatywną postawą wobec kolegów z zespołu i trenerów. Odpowiedzialny za psucie atmosfery w szatni.
    Czemu stawiam Gortata powyżej wszystkich wymienionych zawodników? Polak był przez lata utożsamiany jako świetny defensor, który specjalizuje się w bronienu wysokich zawodników rywali, ale sam jest zbyt "drewniany", żeby znaczyć coś w ofensywie. Tymczasem już jest najlepszym strzelcem i zbierającym Suns. Jest w stanie regularnie notować pow. 20 punktów na mecz i 10 zbiórek, co stawiałoby go na zdecydowanej pozycji lidera. Głównym problemem Gortata jest słabość Suns. "Słońca" znajdują się na dole tabeli i jak na razie mają więcej porażek niż zwycięstw.
    Polscy dziennikarze sportowi zajmujący się koszykówką podzielili się na zwolenników głosowania na Gortata (np. Łukasz Cegliński) oraz przeciwników (Michał Owczarek). Pierwsi argumentują, że chcą oglądać w ASG zawodników, których lubią, drudzy uważają, że Gortat w pierwszej piątce znaleźć się nie powinien, bo to za wysokie progi. Osobiście bliżej mi do stanowiska Ceglińskiego, bo zagłosowałem na Polaka. Z drugiej strony w zeszłym roku tego nie zrobiłem uznając, że mu się nie należy, ale nie uważam Bynuma za wielką gwiazdę, aby oddawać na niego swój głos.
    Jaki jest najbardziej prawdopodobny scenariusz? Bynum ma już prawie 800 tys. głosów przy niecałych 200 Gortata (albo i mniej). Nie ma szans, aby ktoś prześcignął zawodnika Lakers w głosowaniu. Dlatego jedyną nadzieją Polaka są głosy trenerów, którzy nominują rezerwowych. Jeśli Gortat będzie grał dobrze a Suns będą wygrywać, to może zdobyć uznanie w oczach coachów.
    Na koniec troszkę zabawnych cytatów, jakie w ostatnich dniach usłyszałem:
    "Gortat powinien się zatrzymać w pierwszej kwarcie i umieścić swoje nazwisko na karcie do głosowania na najlepszych zawodników w historii NBA ( w oryginale Hall of Fame)" - trener Celtics Doc Rivers, po tym jak polski środkowy zdobył 14 punktów przeciw jego zespołowi w pierwszej kwarcie meczu. Na koniec Doc przybił z Gortatem "piątkę".
    "Mogę mieć tylko nadzieję, że jutro zagramy (z Atlantą) z większą ilością serca i innej części ciała ludzkiego, o której nie mogę wspomnieć. Jeśli tak nie zrobimy, to nie możemy się spodziewać innego rezultatu." - trener Cleveland Cavaliers Byron Scott po porażce 75:115 z Chicago Bulls.
    "Nie oglądam koszykówki. Nie wiem kto jest kim. Kiedy staję naprzeciwko swoich rywali są dla mnie zwykłymi zawodnikami. Znam kilku ważnych jak LeBron, Kobe czy Wade, ale pozostali są dla mnie anonimowi." - rozgrywający Atlanta Hawks Ivan Johnson na temat innych zawodników NBA.
    "Jestem już zmęczony ciągłym robieniem wymówek. Musimy znaleźć sposób, żeby grać lepiej." - trener Detroit Pistons Lawrence Frank po porażce z Grizzlies (Pistons mają bilans 3-13, w całej NBA tylko Washington Wizards mają gorszy bilans zwycięstw i porażek)
    "Mam gdzieś oglądających to spotkanie. Obchodzi mnie tylko wygrywanie meczów, a ta strategia dawała nam na to szanse." - trener Golden State Warriors Mark Jackson spytany przez reportera, czy nie sądzi, że intencjonalne faulowanie Dwighta Howarda sprawiło, że mecz był ciężki do oglądania (Howard ustanowił nowy rekord NBA pod względem liczby oddawanych wolnych - 39)
    "Nie obwiniam ich. Nie gramy na tyle dobrze, żeby na nas nie buczeć." - trener New York Knicks Mike D'Antoni po wysokiej przegranej w Madison Square Garden z Milwaukee Bucks.
    "Myśleliśmy, że jesteśmy cool po skopaniu tyłka Miami. W NBA zdarza się to całkiem często. Jeśli myślisz, że jesteś lepszy niż jesteś w rzeczywistości, albo znacznie bardziej cool i nie pomyślisz, żeby włożyć ciężką pracę w wygrywanie meczów, to zostaniesz zawstydzony. Zostaliśmy zawstydzeni." - trener Denver Nuggets George Karl po porażce swojego zespołu z Utah Jazz.
  21. FaceDancer
    Ostatnio na blogach czytelNICK, a po nim Qbuś, poruszyli kwestię uczciwości polskiej branży komputerowej. Chciałem napisać o rzeczy, która nurtuje mnie już od dłuższego czasu, ale bardziej niż recenzentów tyczy się samych graczy. Mianowicie ocen wystawianych przez nich grom komputerowym.


    Większość z was zna zapewne portal Metacritic, na którym zbierane są recenzje zarówno prasy światowej, jak i oceny samych graczy, z których każdy może wyrazić swoją opinię o danym tytule. Czemu piszę akurat o tym w kontekście do zarzucanej wcześniej przez czytelNICKa korupcji panującej ponoć w branży? Otóż uważam, że my (czyt. gracze) nie jesteśmy bez winy. Ba, uważam nawet, że ich winy są wielokrotnie większe od czasopism i serwisów zajmujących się internetową rozrywką. Już spieszę z wyjaśnieniem, skąd wzięła się u mnie tak radykalna opinia.

    Lubię wchodzić na wspomniany wcześniej metacritic.com, bo zastanawiając się nad danym tytułem chcę sprawdzić dogłębnie wrażenia jakie mieli po nim inni. Nie zajmuję się złodziejstwem, więc nie ściągam gier za darmo. Tym samym nie stać mnie na kupowanie wszystkich hiciorów, które ukazują się na PC. Wnikliwiej oglądam każdą wydaną przez siebie złotówkę, bo kupienie czegoś, w co nie będę później grał zaboli podwójnie - uderzy sumienie, szepczące do ucha o wyrzuconej w błoto kasiorce. Wracając do ocen - często byłem świadkiem hype'u, czyli przesadnej ekscytacji danym tytułem, kiedy cała prasa branżowa jak jeden mąż zachwycała się grą nie dostrzegając jej wad. Tylko, że widząc co wyrabia się na metacriticu jeśli chodzi o oceny wystawiane przez graczy, wolę powierzyć swoje pieniądze recenzentom.

    Podam kilka przykładów. Niech będzie jakiś na czasie. Elder Scrolls V: Skyrim zebrał imponującą średnią recenzji wynoszącą 93%. Jedna z najwyższych jeśli patrzymy na gry skierowane dla pecetowej braci. Przeglądając opinie graczy możemy jednak napotkać na kilkadziesiąt "0". Tego już za grosz nie rozumiem. Oczywiście można być zawiedziony daną produkcją, ale wystawianie najniższej oceny grze, która zalicza się do ścisłej światowej czołówki zakrawa na kpinę. Nie są to przypadki odosobnione. Czytając opinie na temat drugiego Wiedźmina napotkałem na sporo zer, jak się prawdopodobnie domyślacie, wystawionych przez fanbojów Dragon Age'a 2, z którym Wiedźmin w tym czasie rywalizował o miano najlepszego RPG. Dochodzi do tego, że oceny nie służą rzetelnej informacji o danym produkcie, ale mają za zadanie albo zawyżyć wartość produktu (oceniając go bardzo wysoko), albo zaniżyć. Przy czym najczęściej spotykam się z ciskaniem błocka przez graczy w stronę różnych tytułów. Metacritic staje się areną PvP, na którym fanboje różnych tytułów rywalizują ze sobą o to, która gra jest lepsza. Zadanie polega na tym, aby "swoim" wystawiać same 10-tki, natomiast wrogom zera.

    Do tego wpisu natchnęło mnie także uważne śledzenie pojawiających się w necie uwag na temat Star Wars: The Old Republic. Najnowszego MMORPG, który miał zachwiać wieloletnią dominacją WoWa. Oglądając na youtube prezentacje tego jak miała wyglądać grafika byłem raczej zawiedziony (a było to jakiś rok temu). Stwierdziłem, że nic z tego nie będzie i szykuje się kolejna klapa spod szyldu SW. Tymczasem z ciekawości postanowiłem sobie obejrzeć filmiki jednego gościa (RockAlone2k) grającego w TOR-a. Z miejsca urzekła mnie jej grafika, a gdy dowiedziałem się o tym, że dialogi są w pełni podłożone, zobaczyłem animacje walki oraz zapoznałem z featurami takimi jak multiplayerowe questy chłonąłem wszystko co z tą grą było związane. Kosztuje ona jak na polskie warunki bardzo dużo, a jako MMO wymaga także płacenia abonamentu, więc wtopa przy wyborze takiego tytułu kosztowałaby znacznie więcej.

    Nie tylko czytając różne opinie i oglądając filmiki coraz bardziej "zapalałem" się do tej gry, ale również zaraziłem po trosze entuzjazmem mojego brata Holy.Deatha, który krytykiem w kontekście gier jest bardzo surowym. Już pierwszego dnia jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiły się recenzje wystawione przez graczy na metarcriticu. Do premiery opcja komentarzy była zablokowana, więc zdaje się, że większość osób, które grę oceniały w skali od 0-2 musiało już wcześniej mieć przygotowane swoje "recenzje". Najbardziej denerwują mnie ludzie, którzy w daną grę nie zagrali ani minuty, ale i tak będą się wypowiadali i fałszowali ocenę finalną wystawianą przez ogół graczy. Zazwyczaj w sklepach internetowych nie patrzyło się na oceny jakości danego sklepu, ale na opinie innych użytkowników, którzy dany produkt polecali. Tymczasem dochodzi do forumowych wojen trolli i fanbojów, którzy uważają, że pomidor jest lepszy od ziemniaka, więc trzeba zgnoić ziemniaka. Dlatego liczni fanboje (nie wiem czy ze strachu, obowiązku, czy chęci potrollowania) WoWa ruszyli, żeby dołożyć TOR, skutkiem czego ocena wynosiła ok. 5 punktów w 10-stopniowej skali. Sam tą grę oceniłbym raczej na 8+/9 (choć rzetelną ocenę wydam dopiero po zakupie), więc nie pojmuję wystawiania mnóstwa zer i jedynek.

    Teraz co mają zrobić uczciwi gracze, którym dany tytuł naprawdę się spodobał? Olać fanbojstwo i wystawiać ocenę zgodną z własnym sumieniem? Akurat w tym przypadku uważam, że powinni odpowiedzieć atakiem na atak i również zawyżać swoje oceny (i dawać zamiast 9 - 10), żeby nie doszło do całkowitego zafałszowania. Specjalnie wczoraj sprawdziłem sobie historię ludzi, którzy wystawiali TOR ocenę na poziomie 0. Wyniki wcale mnie nie zdumiały, a tylko potwierdziły przypuszczenia. Pan Igrek wystawił 6 ocen, z czego 3 na 0, a kolejne 3 na 10... Nie muszę chyba mówić, że to nie był odosobniony przypadek.

    Zostawmy TOR-a i przejdźmy do kolejnego przypadku. Red Orchestra 2, czyli taktyczny shooter nastawiony na realizm i osadzony w realiach drugowojennego Stalingradu. Wielu by się nie spodobał, bo grafika ani najwyższych lotów, a do tego trudna, można zginąć szybko od jednej kuli. Recenzenci ocenili ją na poziomie 75%, z kolei gracze na 6,6. Zdecydowanie bardziej skłaniałbym się do zawierzenia w tej kwestii recenzentom, gdyż mnóstwo z negatywnych ocen RO2 publikowali fani... pierwszej części RO. Otóż była spora grupa osób, która uznała, że druga część "Orkiestry" to w zasadzie nawet nie FPS tylko gra typu arcade, w której nie trzeba specjalnie się wysilać i nie uświadczymy w niej ani krztyny realizmu. Czemu? Bo broń zbyt celna, dostępna jest minimapka, a mapy na zdobycie terytorium są ograniczone czasowo. Wierzcie mi, czytałem sporo takich postów na oficjalnym forum RO2 i niektóre z tych wad można było o kant d... potłuc.

    CzytelNICK może mówić o korupcji w branży. Być może jest to prawda, ale jeśli mam do wyboru graczy i recenzentów, zdecydowanie bardziej wierzę tej skorumpowanej do szpiku kości klice, niż prawym i sprawiedliwym, kierującym się wyłącznie czystym obiektywizmem, dobrem i poczciem obowiązku wobec drugiego człowieka graczom.
  22. FaceDancer
    Dawno już tego nie robiłem, więc po raz kolejny przyszedł czas, żeby poznęcać się nad Januszem Korwin-Mikkem. Zupełnie przypadkiem natrafiłem na kilka jego wypowiedzi jeszcze z początków lat 90-tych, gdy jeszcze był posłem.
    "Obawiamy się, bo szefem Urzędu Rady Ministrów jest pan Jan Rokita, odpowiedzialny za nieszczęsną amnestię sprzed dwóch lat, odpowiedzialny za wypuszczenie hordy zbirów, odpowiedzialny za śmierć dziesiątek ludzi, odpowiedzialny za obrabowanie dziesiątków tysięcy ludzi, za gwałty na setkach dziewcząt i kobiet, za strach w jakim żyły i żyją miliony ludzi." - reakcja na wieść, że Jan Maria Rokita objął funkcję szefa Urzędu Rady Ministrów w rządzie Hanny Suchockiej.
    "Wiem, że przestępcy kalkulują - za to grozi 2 lata, to to zrobię, za to 5 - to tego nie będę ryzykował." - o konieczności zmian w polskim prawie.
    "Po Polsce grasują nadal czerwone dinozaury w postaci państwowej oświaty i służby zdrowia. I zamiast mówić o likwidacji tego absurdu wszyscy albo proponują plasterek na ukąszenie dinozaura, albo że najlepiej będzie gdy dinozaur nas zje." - o państwowej oświacie i służbie zdrowia.
    "Otóż to między innymi ministerstwo, którego szefem jest Jego Ekscelencja Jacek Kuroń, wielokrotnie zachęcało do zatrudniania osób niepełnosprawnych, stworzyło nawet w tym celu specjalne systemy zachęt, bardzo słusznie zresztą. I również zachęcało do zatrudnienia, wielokrotnie popierało nosicieli HIV, twierdząc, że są niezaraźliwi, niegroźni i trzeba ich ze wszech miar popierać. Pytanie brzmi: a) ile osób niepełnosprawnych b) ile osób chorych na AIDS jest zatrudnionych w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej?" - zapytanie o osoby zatrudnione w ministerstwie pracy.
    "Jeśli jeszcze dodać do tego działalność lewicy - wszelkiej lewicy, nie tylko SLD - która usiłuje za wszelką cenę narazić dzieci na kontakt z dziećmi chorymi na AIDS, to można by odnieść wrażenie, że ktoś płaci lewicy za to, żeby chciała zniszczyć kraj, naród, ludzkość itd." - dyskusja na temat aborcji.
    " Socjaldemokraci... Dobry czerwony to martwy czerwony - jak wiadomo." - to samo posiedzenie.
    Jeszcze wypowiedź na jaką trafiłem udzielona jednej z pomniejszych gazet, akurat nie zapisałem, więc nie będzie cytatu. Janusz Korwin-Mikke został zapytany, co sądzi o pewnej posłance, która została szefową frakcji Społeczno-Liberalnej w Unii Demokratycznej. Odpowiedział, że ręki by jej nie podał, bo w Afryce całowała się z Mandelą i nie chce zarazić się wirusem HIV...
  23. FaceDancer
    Premier Donald Tusk i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski po raz kolejny postanowili za kilka srebrników oddać nasz kraj do władania Berlinowi. Kanclerz Angela Merkel znów mogła poklepać po plecach swojego wiernego pachołka Donalda.

    Radek Sikorski właśnie domyka transakcję na sprzedaż Polski Niemcom.
    Przynajmniej takie wnioski można wysnuć słuchając Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Symptomatyczna wydaje się tutaj wypowiedź prezesa PiS, który uważa, że nawoływanie do objęcia przywództwa przez Niemcy jest równoznaczne z wykonywaniem rozkazów. To jest właśnie problem Kaczyńskiego, który właśnie tak przewodzi swojej partii. Tymczasem Ziobro również rozpycha się łokciami starając się podebrać jak najwięcej głosów z prawej strony sceny politycznej.
    Strategia obu panów wydaje się całkiem klarowna. PiS w ostatnich wyborach uzyskało prawie 30% głosów. Całkiem łakomy kąsek dla formującego się ugrupowania skupionego wokół wykluczonych europosłów Ziobry i Kurskiego. Były minister sprawiedliwości, który funkcję tę pełnił w latach 2005-2007 na pewno nie może budować swojej formacji na elektoracie centrowym głosującym na PO. Ziobro to jedna ze sztandarowych postaci IV RP i dla wielu ludzi jest politykiem skompromitowanym, na którego nie oddadzą swojego głosu. Jarosław Kaczyński stara się zbliżyć jak najmocniej do prawej ściany, żeby nie dać miejsca swojemu dawnemu przybocznemu. Nie zdziwiło was nagle rozpoczęcie dyskusji nad karą śmierci?
    W ostatnim wpisie związanym z kolejnym marszem nawiązałem do wypowiedzi Sikorskiego. Tym razem oberwało się Tuskowi, który poparł budowę mechanizmów stabilizujących strefę euro. Głównie za to, że ma zamiar zrujnować Polskę i płacić niepotrzebną daninę na ratowanie krajów eurostrefy, do której Polska jeszcze nie należy. Jak rozumiem nasza obecność w UE oznacza, że możemy tylko wyciągać łapę po kasę i uchodzić za namolnego żebraka. Z jednej strony powinniśmy "doić" UE jak krowę, ale dodatkowo zostać państwem pierwszorzędnej wielkości.
    Jaki mam główny zarzut do polityków prawicy? Otóż nie mają oni za grosz pojęcia o dyplomacji. Kompromis i dogadywanie się nazywają poklepywaniem po plecach i zdradą polskiej racji stanu. W poprzednich latach mieliśmy rząd, który prowadził "twardą politykę" wobec UE i był szanowany przez inne państwa. Kolejny raz dochodzi do pomylenia pojęć, gdyż to co Kaczyński rozumie jako szacunek było tak naprawdę obawą gospodarza, że daleki krewny upije się na weselu i obrzyga suknię panny młodej. Na pewno daleko nie zajedziemy na machaniu szabelką i pokazywaniu Niemcom gestu Kozakiewicza.
    Czemu powinno nam zależeć na jak najlepszej kondycji strefy euro i samej UE? Dlatego, że kryzys i zawirowania związane z ewentualnym końcem euro będą rykoszetowały na nas. Skończy się ucieczką inwestorów z rynków europejskich, w tym z Polski. Przypomnijcie sobie, że wystarczył wybuch kryzysu na Węgrzech (które nie są naszym głównym partnerem handlowym) i przy okazji oberwało się też Polsce, bo przecież Polska i Węgry to prawie to samo i jeśli Węgry ledwo zipią, to bardzo możliwe, że cała Europa Środkowa zaraz padnie na pysk. Myślenie zdawałoby się głupie, ale obowiązujące na rynkach światowych.

    David Cameron i Nicolas Sarkozy przed szczytem. Jeszcze jest miło, jeszcze się kochają i podają sobie ręce.

    Na samym szczycie już tak miło nie było. Sarkozy "nie zauważa" wyciągniętej ręki brytyjskiego premiera.
    Jedynym zasadnym pytaniem jest wysokość polskiej pomocy. Jeśli jest ona adekwatna do kondycji naszego budżetu, to nie mam nic przeciwko, żeby Polska brała aktywny udział w kształtowaniu polityki europejskiej. Wczoraj niemal trafił mnie szlag, gdy oglądałem "Piaskiem po oczach" na tvn24, którego gościem był Ziobro. Szczególnie kilka wypowiedzi zmusiło mnie do refleksji nt. intelektu tego "wybitnego myśliciela polskiej prawicy".
    1. Właśnie takie ruchy jak działania podejmowane przez Niemcy i Francję doprowadziły do wielkiego kryzysu w strefie euro.
    2. David Cameron, premier Wielkiej Brytanii zachował się wspaniale broniąc interesów własnego kraju.
    Teraz pozwolę sobie skomentować powyższe stwierdzenia:
    AD 1 Wydawało mi się, że kryzys euro został wywołany głównie przez Greków, którzy prowadzili mało zdyscyplinowaną politykę fiskalną. Grecja rozdawała pieniądze na lewo i prawo, aż w końcu kasy zabrakło. Podobno wypłacali zasiłki np. za znajomość języka obcego. Kryzys uderzył w kraje, które przyjęły euro, bo maleńka Grecja również była w tym gronie. Rynki straciły zaufanie i dalej to już poleciało.
    AD 2 Cameron postanowił chronić zamożnych brytyjskich bankierów z Londynu. Widocznie taka jest jego polityka, że podwyższa czesne studentom o 600%, a bankom przyznaje specjalne przywileje. Wielka Brytania już od lat jest uważana, za konia trojańskiego Europy, szczyci się swoim izolacjonizmem, na który jednak może sobie pozwolić. Podobne działania nie wzmacniają wcale pozycji na arenie międzynarodowej, ale wprost przeciwnie, spychają Albion na peryferia.
  24. FaceDancer
    Z lekkim opóźnieniem zabieram się za zrelacjonowanie kolejnego etapu wojny. W poprzedniej części Włosi rozszerzyli swoje panowanie na Węgry i Bułgarię. Udało im się także złamać potęgę morską Royal Navy i zagarnąć brytyjskie posiadłości w Egipcie i Palestynie.
    W afrykańskim buszu
    Po złamaniu oporu Bułgarów i Węgrów Comando Superiore pozostawało przez dłuższy czas bezczynne. Duce mógł skupić całą swą uwagę na działaniach Comando Africa. Na afrykańskim teatrze działań wszystko przebiegało gładko i według planu. Wojska włoskie posuwały się na południe, nie napotykając prawie żadnego oporu ze strony Brytyjczyków. Sudan udało się opanować całkiem szybko. Kolejnym celem było belgijskie Kongo. Rozległy obszar porośnięty dżunglą, wydawałoby się nie warty żadnej uwagi. Jednak gospodarka włoska narzekała na brak rzadkich surowców, a tych w Kongu nie brakowało. Utrata kolonii w Afryce mogłaby zmusić belgijskiego króla do zreflektowania swojej postawy i poddania się państwom Osi.
    W Kongu największym przeciwnikiem Włochów nie była armia belgijska, czy tamtejsze plemiona. Najbardziej doskwierała potężna dżungla i mizerna infrastruktura. Wojska posuwały się bardzo wolno po rozległych afrykańskich prowincjach. Ogromną pracą wykazali się logistycy, którzy pomimo wielkich trudności w porę dostarczali niezbędny prowiant. Zdobycie głównego punktu oporu w Elisabethville było jak droga przez mękę, ale przewaga w uzbrojeniu, zaopatrzeniu i liczebności pozwoliła złamać morale obrońców. Włosi zajęli też środkowoafrykańskie posiadłości Wielkiej Brytanii. Na południu leżała bogata w surowce Republika Południowej Afryki. Państwo będące w dobrej komitywie z Anglią, które dołączyło do Aliantów i wypowiedziało Osi wojnę.
    Atak na RPA nie był wcale taką łatwą sprawą. Od północy kraj ten chroniła gęsta dżungla, która praktycznie uniemożliwiała działania wojenne. Natomiast na wybrzeżu w portach Durbanu i Kapsztadu stacjonowała flota brytyjska. Jedyną szansą była inwazja od strony morza. Główne siły pod komendą admirała de Zary wypłynęły z Mombasy i uderzyły na Durban. Kluczowe było zajęcie portu, gdzie można było dostarczać niezbędne zaopatrzenie oraz zdobyć przyczółek do dalszej ekspansji. Po krawych walkach włoscy komandosi zdobyli Durban, czym w praktyce przypieczętowali zwycięstwo Italii w kolejnej wojnie. Dużą rolę w tej wiktorii miała Regio di Marina, która zadała poważne straty zdezorganizowanej Royal Navy. Zatopiono kilkanaście statków transportowych, 6 niszczycieli (w tym HMS Dauntless) oraz 9 okrętów podwodnych, utracono zaledwie jeden niszczyciel. W ciągu najbliższych dwóch miesięcy Włosi zajęli ważne centra produkcyjne w Johannesburgu i Polokwane. Padł też port w Kapsztadzie. Rząd RPA skapitulował, a miłosierny Benito Mussolini zadowolił się uzależnieniem kraju od Włoch i dołączeniem go do Osi. Wkrótce RPA wypowiedziało wojnę wszystkim państwom alianckim.
    Wraz z wciągnięciem RPA do swojej strefy wpływów należało również utrudnić Brytyjczykom ataki na konwoje z surowcami. Na Półwyspie Arabskim rządy Jemenu i Omanu były zależne od Londynu i umożliwiały brytyjskim łodziom podwodnym łupieżcze rajdy na włoskie statki transportowe. W szybkiej kampanii udało się pokonać siły zbrojne Jemenu i Omanu, włączyć oba kraje do Osi i zająć brytyjską kolonię w Dubaju, zasobną w ropę naftową. Ponadto zdobyto bazę Brytyjczyków na nieodległych wysepkach. Indie były już na wyciągnięcie ręki...
    Mussolini podejmuje akcję przeciw Hiszpanom
    W czasie przeciągającego się konfliktu w Afryce, oddziały zgrupowane przy granicy francuskiej miały odpierać możliwy atak z Sabaudii. Kapitulacja Francji i utworzenie rządu Vichy umożliwiło relokację tych oddziałów. Mussolini zamierzał posłać je do pomocy Comando Africa, aby szybciej zdławić opór RPA i Belgów w Kongu. Jednak we wrześniu 1939 r. wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Pozostający do tej pory bierny rząd hiszański zdecydował się na podjęcie działań zbrojnych wymierzonych przeciw Królestwu Włoch. Dwie dywizje hiszpańskiej piechoty wylądowały w Cagliari i przejęły kontrolę nad Sardynią.

    Włosi początkowo wyruszają z portu w Neapolu i odbijają zagarniętą wcześniej przez Hiszpanów Sardynię. Stąd kolejne uderzenie zostaje wyprowadzone na Baleary. Z portu na Majorce wojska zostają szybko przetransportowane na brzeg, uchwycone zostają dwa przyczółki w portach Tarragony (pod Barceloną) oraz Walencji. Dzięki temu wojska lądowe mogą liczyć na stałe zaopatrzenie przesyłane z portów Italii. Siły włoskie liczące od 8-10 dywizji zostają podzielone na cztery części. Północna ma za zadanie przejąć Saragossę i odciąć walczących na północy z Niemcami Hiszpanów. Południowa ma się posuwać w kierunku południowym i opanować główne miasta Andaluzji. Z kolei dwie grupy środkowe mają wziąć Madryt w kleszcze od północy i południa.
    Duce wpadł w szał i rozkazał flocie podjąć natychmiastowe działania w celu obrony włoskich obywateli na Sardynii. Marynarka wojenna admirała de Zary została pożegnana wiwatami przez tłum zgromadzony w neapolitańskim porcie. Cztery ciężkie pancerniki Andrea Doria, Gulio Cesare, Conte di Cavour oraz Caio Dullio rozpoczęły ostrzał pozycji wroga (oczywiście starano się unikać większych zniszczeń w obiektach cywilnych). Blokada wyspy doprowadziła do kapitulacji dwóch hiszpańskich dywizji, które przejęły Sardynię w ciągu trzech dni. Kolejnym punktem było przejście do ofensywy. De Zara wiedział, że skuteczna inwazja wymaga przejęcia portów na hiszpańskim wschodnim wybrzeżu. Postanowiono najpierw zdobyć Majorkę, aby móc stąd przetransportować wojska na kontynent. Włoscy generałowie nie mieli pojęcia co się dzieje w samej Hiszpanii, więc inwazja bezpośrednia mogła skończyć się dramatycznie.
    Działania zbrojne na Zachodzie
    Wkrótce doszło do spotkania pomiędzy Regio di Marina, a flotą hiszpańską. Choć ciężko było nazwać te łupiny okrętami. Hiszpańska marynarka wojenna praktycznie przestała istnieć po jednej bitwie. Z Gibraltaru wyruszyła na pomoc Royal Navy, ale i ona poniosła dotkliwą porażkę. Udało się zatopić aż 5 włoskich okrętów, ale przy stracie aż 13 własnych. W dodatku żaden z czterech wielkich pancerników włoskich nie został zniszczony. 8 dywizji zostało w ciągu kilku dni wydesantowanych w pobliżu Walencji i Barcelony. Zaskoczone oddziały hiszpańskie nie stawiały zbyt wielkiego oporu. Okazało się, że Adolf Hitler pchnął większość swoich oddziałów przez Pireneje, chcąc zaatakować od strony kraju Basków. Główne siły republikańskie właśnie tam powstrzymywały Niemców. Tymczasem nieliczne oddziały włoskie mogły bez przeszkód kontynuować marsz w stronę Madrytu.

    Hiszpańska marynarka zostaje zaskoczona w pobliżu Majorki i doszczętnie zniszczona.
    Przy hiszpańskich generałach nawet włoscy dowódcy mogli uchodzić za geniuszy. Często sformowane naprędce jednostki nie miały przydzielonych oficerów głównodowodzących, a jeśli już byli to ludzie kompletnie pozbawieni zmysłu strategicznego. Pomimo przewagi liczebnej Hiszpanie szybko szli w rozsypkę i ustępowali Włochom. Armia Italii była dobrze wyposażona i zorganizowana, wielu uważało, że nawet lepiej od niemieckiego Wehrmachtu. W ciągu kilku tygodni Włosi zajęli połowę kraju oraz większość centrów produkcyjnych. Premier Hiszpanii nie mógł zrobić nic innego jak skapitulować. Mussolini zagrał nawet na nosie Hitlerowi uprzedzając niemieckie oddziały i błyskawicznym uderzeniem zajmując Saragossę. Włosi zajmują także brytyjską bazę w Gibraltarze, bramę do Oceanu Atlantyckiego. Tym samym Morze Śródziemne staje się w praktyce morzem wewnętrznym Włoch (jeśli nie liczyć zachowującej neutralność Turcji i Francji Vichy.

    Włosi zajmują przyczółki na Półwyspie Iberyjskim. W ciągu kilku tygodni rozbiją zdemoralizowane oddziały hiszpańskie oraz zajmą stolicę w Madrycie.
    Podział Hiszpanii
    Hiszpania została podzielona pomiędzy Niemcy i Italię. Adolf Hitler mógł tylko zgrzytać zębami, bo nie był to sprawiedliwy podział. Niemcy otrzymali wyłącznie kraj Basków, gdzie znajdowało się ledwie jedno warte uwagi miasto - Bilbao, choć nie należało do najbogatszych. Najlepsze kąski otrzymali Włosi zajmując Madryt, Barcelonę, Saragossę, Walencję, Sewillę oraz La Corunę. Włączenie Hiszpanii w poczet Królestwa Włoskiego znacząco wzmocniło gospodarkę państwa. Szczególnie jeśli patrzeć na moce przerobowe przemysłu, który mógł produkować znacznie więcej uzbrojenia i okrętów. Włochom nie brakowału już surowców, ale do zasilania swoich fabryk potrzebowali mnóstwo węgla. Póki, co udawało się ukryć te braki podpisując korzystne umowy handlowe z Niemcami, które odpowiednich kopalin miały pod dostatkiem.

    Jeszcze jako mała odskocznia od działań europejskich, sytuacja na Dalekim Wschodzie. Sprawy nie idą najlepiej dla Japończyków. Armie Cesarstwa zostają rozbite przez połączone siły Czang Kaj-szeka i Mao Zedonga. Mao dzięki swoim błyskotliwym posunięciom i licznym, choć słabo wyekwipowanym żołnierzom jest w stanie powiększyć swoje terytorium 4-krotnie. Wkrótce padnie też zaciekle broniony przez Japończyków Beiping (Pekin).
    W ramach zachęty do oczekiwania na następny odcinek zdradzę, że będzie znacznie ciekawiej. Jestem już w trakcie długiej wojny ze Związkiem Radzieckim, którą będę musiał rozbić chyba na kilka wpisów. Konflikt interesujący, bo nie wszystko idzie po myśli państw Osi.
    PS Pozwoliłem sobie na obrazkach zaznaczyć uproszczone ruchy wojsk włoskich, a sposób ten podpatrzyłem na blogu Holy.Deatha. Mam nadzieję, że się nie obrazi, ale chciałem trochę dokładniej pokazać w jaki sposób przebiegało natarcie.
  25. FaceDancer
    W związku z ostatnim Marszem Niepodległości wiele razy w mediach przewinęło się nazwisko Romana Dmowskiego. Głównie w kontekście pomnika, który miał być "metą", dla uczestników. Dmowski pojawiał się także w wypowiedziach środowiska lewicowego, jako wcielenie zła. Niemal polski Hitler.

    Właśnie dlatego postanowiłem przybliżyć na blogu postać tego polityka. Jako osoba o lewicowych przekonaniach teoretycznie powinienem go zgromić, ale to by było za łatwe. "Kolejny lewak atakuje Dmowskiego" nie byłby niczym dziwnym. Jednak mój stosunek do tej postaci nie jest tak płaski, jak opinie wygłaszane w mediach.
    Polska pod zaborami
    Dmowski początkowo nie walczył o niepodległą Polskę. Nie uważał, że uzyskanie niepodległości przez nasz kraj będzie w ogóle możliwe. Polska była wówczas już od ponad stu lat pod zaborami. Dlatego jedyną szansę Dmowski widział w carskiej Rosji. Uważał, że największym zagrożeniem dla Polski są Niemcy, prowadzący agresywną politykę germanizacji Polaków na Zachodzie. Na tym tle dochodziło do jego konfliktów z głównym politycznym rywalem Józefem Piłsudskim. Przyszły Marszałek był wtedy socjalistą i prowadził działalność wywrotową na terenie Kongresówki. Organizował napady na pociągi w celu zdobycia środków finansowych, innym razem podstępem uwolnił więźniów z warszawskiej Cytadeli (jednak jest to temat na oddzielną opowieść).
    Dmowski vs Piłsudski w Tokio
    Piłsudski pojechał do Tokio, aby przekonać japońskiego cesarza do finansowego wsparcia powstania antyrosyjskiego w rosyjskim zaborze. Japonia była wówczas świeżo po zwycięskiej wojnie z Rosjanami i "rozpychała" się łokciami w przygranicznej Mandżurii. Być może zabrzmi to jak kiepski żart, ale Dmowski pojechał za Piłsudskim do Japonii, aby odwieść tamtejszych polityków od planu Piłsudskiego. Uważał, że kolejne powstanie przeciw zaborcy, może być tragiczne w skutkach. Patrząc na historię naszych narodowych zrywów, trudno odmówić mu racji.
    Polska autonomia
    Dmowski wysunął koncepcję autonomii dla Królestwa Polskiego (ziemie polskie przyłączone do Imperium Rosyjskiego), która miała być jakąś namiastką niepodległości. Jedyną nadzieję dla Polski widział w sojuszu rosyjsko-francuskim skierowanym przeciw Niemcom. Został wybrany do rosyjskiej Dumy, gdzie starał się przekonać tamtejsze środowiska władzy o konieczności porozumienia z Anglikami i Francuzami.

    Działania Dmowskiego w Rosji spełzły jednak na niczym, gdyż władze tego kraju nie były zainteresowane jego pomysłami. W dodatku znaczna część elektoratu była zszokowana prorosyjskimi działaniami jakie prowadził w Dumie. Warto wspomnieć na boku, że już wtedy głosił pogląd jakoby Żydzi mieli szkodzić zarówno Polsce jak i Rosji. W odwecie ludność żydowska Warszawy zagłosowała na jego kontrkandydata w wyborach do Dumy i przyczyniła się do porażki polityka. Według różnych szacunków osób pochodzenia żydowskiego mogło być w Warszawie nawet kilkaset tysięcy, a więc była to siła, z którą należało się liczyć.
    Założenie Komitetu Narodowego Polski
    Największym osiągnięciem Dmowskiego na arenie międzynarodowej było bezsprzecznie założenie Komitetu Narodowego Polski, który chciał wykorzystać odezwę skierowaną do Polaków przez wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza, głównodowodzącego armiami rosyjskimi w trakcie I wojny światowej. Dmowski chciał pokazać na Zachodzie iż nawet car popiera dążenia Polaków do własnego państwa. Choć w praktyce odezwa była tylko zbiorem pustych frazesów, a została wydana głównie po to, aby uzyskać więcej rekruta z Królestwa Polskiego. Zaczynała się wielka wojna i każdy żołnierz był na wagę złota.
    Akt 5 listopada
    Kluczowym dla sprawy polskiej nie był wcale wybuch wojny zaborcami, no dobra może i był, ale dopiero jedno konkretne wydarzenie zmieniło zapatrywanie zachodnich państw Ententy na Polaków. Tym wydarzeniem był Akt 5 listopada wydany w 1916 roku. Akt był czymś podobnym do odezwy wielkiego księcia Mikołaja z 1914. Cesarze Wilhelm II Hohenzollern oraz Franciszek Józef ogłosili plany budowy niepodległego Królestwa Polskiego, które miało zostać powołane po wygranej wojnie. Zanim do tego jednak miałoby dojść utworzono by polską armię, oczywiście znajdującą się pod niemieckim dowództwem. Akt 5 listopada był tylko zbieraniną mglistych obietnic, wygłoszoną na potrzebę chwili. Państwa Centralne - Niemcy i Austro-Węgry - potrzebowały jak powietrza nowych rekrutów w przeciągającej się wojnie.

    Czemu Akt 5 listopada był tak ważny dla Polski. Głównie dlatego, że dzięki niemu sprawa polska została umiędzynarodowiona. Francja i Wielka Brytania przestraszyły się, że Niemcy mogą uzyskać dodatkowych żołnierzy zwerbowanych na ziemiach polskich. Dodatkowi rekruci mogliby wziąć udział w działaniach wojennych na froncie zachodnim, gdzie skupiona była główna część sił niemieckich. W tym samym czasie coraz bardziej chwiała się w posadach Rosja. O ile na froncie zachodnim wiele się nie działo (dobitnie mówi o tym tytuł powieści Ericha Marii Remarque'a "Na Zachodzie bez zmian"), na froncie wschodnim mniej liczni Niemcy co chwila dawali do wiwatu Rosjanom.
    Działania na froncie wschodnim
    Już 17 sierpnia 1914 r. rozpoczęła się bitwa pod Tannenbergiem. Armia niemiecka pod dowództwem Paula von Hindenburga i Ericha Ludendorffa rozgromiła dwie armie carskie, praktycznie ścierając je z mapy. Bitwa ta miała ogromne znaczenie pod względem propagandowym. Tannenberg to polski Stębark i Niemcy właśnie pod tą nazwą znają porażkę wojsk krzyżackich pod Grunwaldem. Tannenberg miał być odwetem za porażkę ze Słowianami jaką Niemcy ponieśli 500 lat wcześniej. Główni autorzy tego sukcesu byli już do końca swoich dni postrzegani w Niemczech jako narodowi bohaterowie. Paul von Hindenburg wygrał nawet wybory i został prezydentem Republiki Weimarskiej. Tannenberg był początkiem pasma klęsk armii carskiej w czasie I wojny światowej. Ciągłe porażki i brak sukcesów doprowadziły do licznych buntów żołnierzy, którzy stracili wiarę w cara. Przestarzała armia rosyjska była źle dowodzona i słabo wyekwipowana, co wojna dobitnie pokazała. Ciąg dalszy wszyscy znamy. Wojna domowa pomiędzy czerwonymi a białymi, która doprowadziła do zawieszenia broni na wschodzie. Teraz Niemcy wszystkie siły mogli przerzucić na zachód.

    Sukces Dmowskiego
    Tam w Paryżu stworzony przez Dmowskiego Komitet Narodowy Polski wysunął ideę restystucji państw słowiańskich w Europie Środkowej, kosztem II Rzeszy i Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Oczywiście najważniejsza była sprawa niepodległości Polski. Lobbing przebywających na emigracji Polaków był na tyle skuteczny, że państwa Ententy szybko uznały KNP jako oficjalne polskie przedstawicielstwo. Później doszło do wielu nieporozumień, gdy władzę w Polsce obejmował Piłsudski, co było nie do przyjęcia, dla toczącego dyplomatyczne boje w Paryżu Dmowskiego. Po zakończeniu I wojny światowej udało się jednak dojść do jakiegoś porozumienia. Piłsudski został w Warszawie, a na obrady do Wersalu pojechała polska delegacja złożona z Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego. Patrioty, lobbującego silnie za Polską w USA, w dodatku znakomitego pianisty, przyjaciela prezydenta Thomasa Woodrowa Wilsona. Warto dodać, że Polacy obawiali się iż rywale mogą wytknąć Dmowskiemu antysemityzm podczas obrad. Dlatego kolejnym uczestnikiem został Herman Lieberman, żołnierz Legionów i poseł z ramienia PPS, pochodzenia żydowskiego. Każdy zarzut wysuwany pod adresem Dmowskiego, współpracującego z Liebermanem, zostałby wówczas wyśmiany.
    Konferencja wersalska
    Obrady, na których ustalano ład w powojennej Europie, można opisać bardzo wnikliwie, bo działo się dużo. Mnóstwo delegacji z różnych krajów, agentów wywiadów, przedstawicieli m.in. carskiej Rosji, którzy nie mieli oficjalnego zaproszenia, ale starali się lobbować na Zachodzie o pomoc dla armii generałów Denikina, Kołczaka i Wrangla, którzy toczyli walki przeciwko bolszewikom w całej Rosji. W najważniejszym komitecie decyzyjnym miejsce znalazło się dla pięciu krajów: USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch i Japonii. Japończycy nie byli zbytnio pochłonięci europejską zawieruchą i szybko z prac w komisji się wycofali. Włosi wysuwali liczne roszczenia, których nikt spełniać nie zamierzał, więc premier Orlando w ramach protestu również opuścił Wersal. Pozostało trzech głównych rozgrywających: prezydent Wilson, który nie znał się najlepiej na sprawach europejskich, ale miał zdecydowanie najmocniejszą pozycję. To właśnie lądowanie świeżych wojsk amerykańskich we Francji zakończyło I wojnę światową; kolejnym był brytyjski premier David Lloyd George, a trzecim francuski szef rządu Georges Clemenceau.

    Polska delegacja starała się wykorzystać niewiedzę Wilsona oraz jego dobre relacje z Paderewskim. Prezydentowi Stanów Zjednoczonych Polacy przedstawili projekt granic w jakich miałaby zostać odtworzona niepodległa Rzeczpospolita. Wilson miał później wspomnieć, że "Polacy pokazali mi mapę, na której zakreślili pół Europy". Dmowski argumentował, że Polska potrzebuje surowców z Górnego Śląska, dostępu do morza, a więc Gdańska, oraz terytoriów, które choćby chwilowo należały do Polski. Polacy chcieli też włączenia Prus Wschodnich do Polski, co miałoby uchronić ich przed znalezieniem się w niemieckich kleszczach (argument, który znalazł później poparcie w rzeczywistości). Głównym "przeciwnikiem" Polaków w Wersalu nie byli wcale Niemcy. Oponentem, szwarccharakterem, głównym bad guyem został Brytyjczyk Lloyd George. Prowadząc tradycyjną politykę brytyjską nie chciał zbytniego upośledzenia Niemiec kosztem Francji. Polskę i Czechosłowację traktował jak francuskich satelitów, którzy będą kontrolować państwo niemieckie i umacniać siłę Paryża na kontynencie. Georges Clemenceau starał się wspierać polskie dążenia, ale nie kosztem interesów francuskich. Często wycofywał swoje popracie lub brakowało mu siły przebicia, którą posiadał Lloyd George.
    Traktat Mniejszościowy
    Można powiedzieć, że Wersal był dużym sukcesem Polski, która uzyskała znacznie więcej niż chciano jej dać. Największą porażką było uchwalenie Traktatu Mniejszościowego. Państwa takie jak Polska zobowiązały się go przestrzegać, co zapewniało duże prawa mniejszościom znajdującym się na terytorium państw sygnatariuszy traktatu. Traktat został podstępnie podsunięty przez Lloyda George'a na dzień przed końcem wersalskiej konferencji. Utworzenie niepodległego państwa polskiego było uwarunkowane zgodzeniem się z podpisaniem traktatu. Kuriozalne było to, że obowiązek taki nałożono na Polskę, ale już nie na głównego przegranego w czasie wojny - Niemcy. Stąd niemiecka i ukraińska mniejszość w Polsce mogła wysyłać skargi do Ligi Narodów przeciw polskiemu rządowi, natomiast Polacy zamieszkujący Niemcy, czy Żydzi nie mieli takich przywilejów. Być może późniejszym represjom wobec mniejszości żydowskiej można było zapobiec, wymuszając na Niemcach podpisanie traktatu.
    Polskie porażki
    Dmowski pomimo liderowania najsilniejszemu ugrupowaniu parlamentarnemu w Polsce - Narodowej Demokracji - nigdy nie piastował najwyższych funkcji państwowych. Ciężko powiedzieć o polityku tego kalibru, że zadowolić go mogło stanowisko ministra spraw zagranicznych, które pełnił między 27 października, a 14 grudnia 1923 r. Czyli niespełna dwa miesiące. Jego główny rywal Józef Piłsudski był Naczelnikiem Państwa, głównodowodzącym polskich sił zbrojnych, wybranym przez Sejm na prezydenta (choć zrezygnował z tej roli).

    Przewrót majowy sprawił, że endecja musiała pogodzić się z rolą wiecznej opozycji. Szczególnie silne wpływy miała w Wielkopolsce, a Poznań był bastionem narodowców związanych z Dmowskim. Być może frustracja doprowadziła do coraz częstszych wypowiedzi i artykułów o charakterze antysemickim. Dmowski uważał, że asymilacja Żydów nie jest wystarczająca. Rozwiązaniem jakie prezentował wobec mniejszości żydowskiej był bojkot. Według niego Polacy powinni kupować w sklepach polskich i nie dawać okazji do zarobku Żydom. Dmowski swoimi wypowiedziami radykalizował także swoich stronników. Nie nawoływał do pogromów, ale same stwierdzenia o możliwej współpracy Żydów z Niemcami, czy teorie o syjonistach, którzy mają władzę nad światem na pewno nie pomagały. Dmowski krytykował radykałów z ONR, ale nie chciał się od nich odciąć, uważając że krytyka tego ugrupowania doprowadzi do podziałów i spadku popularności obozu narodowego.
    Inkorporacja czy Federacja?
    Można powiedzieć, że Piłsudski wygrał z Dmowskim jeśli chodzi o sprawowanie władzy, ale totalnie przegrał z liderem endecji w pojedynku na idee. Federacyjna koncepcja Piłsudskiego, która miała polegać na współpracy z Litwą i Ukrainą w ramach Federacji spełzła na niczym. Nawet rządy sanacyjne realizowały koncepcję inkorporacyjną Dmowskiego. W skrócie można ją scharakteryzować jako zagarnięcie jak największego terytorium i "polonizację" ludności. Inkorporacjonizm II RP, która miała olbrzymie terytorium i zaledwie 2/3 ludności polskiej nie mógł się sprawdzić. Dodatkowo idea Dmowskiego zakładała wykluczanie Żydów, którzy wielokrotnie dawali przykład swojej lojalności wobec Polski (wedle szacunków mogło to być nawet ponad 10% ludności II RP). Dmowski zmarł 2 stycznia 1939, nie doczekał wybuchu kolejnej wojny, ale może to i lepiej dla niego. Na cmentarz bródnowski, gdzie został pochowany, przyszło według oficjalnych szacunków sanacyjnego rządu 100 tys. osób. Organizatorzy pogrzebu mówili o 200 tys.
    Historia wystawiła Dmowskiemu zupełnie inną ocenę. Dziś to Piłsudski jest oceniany ponad podziałami jako polski mąż stanu. O zasługach polityka endecji zwykle się nie pamięta, a jeśli już gdzieś pojawia się jego nazwisko to w kontekście antysemityzmu i skrajnych ugrupowań prawicowych, które nawiązują do jego ideologii.
×
×
  • Utwórz nowe...