Skocz do zawartości

zarpion

Forumowicze
  • Zawartość

    41
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

2 Neutralna

O zarpion

  • Ranga
    Goblin
    Goblin

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array

Ostatnio na profilu byli

1527 wyświetleń profilu
  1. Powiedzieć, że polskie kino staje się coraz lepsze to tak jakby nic nie powiedzieć. Powiedzieć, że powoli powstaje z kolan to z drugiej strony skłamać, ponieważ nigdy tak do końca na nich nie klęczało. Jednak jakoś zacząć trzeba. Słowem wstępu mogę powiedzieć, że nigdy fanem rodzimej kinematografii, z drobnymi wyjątkami, nie byłem. Oczywiście, pewnie jak większość z Was ceniłem produkcje Pasikowskiego czy Koterskiego, może zdarzyło mi się obejrzeć coś Wajdy (Choć dla mojego pokolenia pewnie bardziej kojarzył się z Panem Tadeuszem a nie z Popiołem i Diamentem) ale nie była to nieokiełznana racjonalnymi argumentami miłość. A to dlatego, że argumentów racjonalnych polskie kino dostarczało mi co roku aż za nadto. Co i raz w telewizji dostawałem dowód na to, że Polskie kino pomimo kilku diamentów raczej usypane jest popiołem. Wszystkie te komedie obyczajowo, romantyczno, tragiczne to zlepek dickowskiego chłamu, któremu nie warto poświęcić ani jednej strofy tego wpisu. Na szczęście od jakiegoś czasu można bez zgrzytu zębów pójść do kina na polski film. Powiem więcej, można to zrobić więcej razy niż raz na rok a to już w moich oczach pełen sukces. Dlatego 2016 r. uważam za nader udany pod tym względem, na polskich produkcjach byłem w kinie już 2 razy a w planach jeszcze Powidoki Wajdy więc jak dla mnie można odtrąbić zwycięstwo. Niniejszy wpis będzie dotyczył pierwszego z obejrzanych w tym roku w kinie polskich filmów. Nie będę trzymał nikogo w niepewności, Ostatnia Rodzina to film świetny, zmierzający w stronę filmu o codzienności, normalności a jednocześnie zatrzymujący się cały czas na granicy i pozostający wyjątkowy. Nie jest to film tak popularny jak poprzedni opisywany obraz ale i sami jego bohaterowie to postacie nietypowe, rodzina Beksińskich, Zdzisław, Tomasz i Zofia to ludzie z jednej strony zgoła normalni z drugiej postaci wyjęte nie z tego świata. Zdzisław, malarz, artysta, autor bardzo niepokojących dzieł, lubujący się w symbolice kości, krzyży, surrealistycznemu niepokojowi, co dostrzec można jednak w dużej mierze zapoznając się z samymi pracami Mistrza, w filmie stanowią one wyłącznie tło – dosłownie i w przenośni do opisania jego i jego rodziny. Tomasz, postać i kreacja chyba najbardziej kontrowersyjna w całym filmie – osobiście uważam, że Dawid Ogrodnik obdarł śp. Tomasza z mitu, kultu jakim darzyli go słuchacze radiowej trójki, z drugiej strony został on ujęty wyłącznie pejoratywnie co też nie jest względem niego całkowicie uczciwe. W końcu Zofia, powiem kontrowersyjnie ale jak dla mnie to rola symbolicznej polki tamtych czasów - matka, żona, cień mężczyzn swojej rodziny. Bardzo dużo miejsca poświęciłem postaciom tego filmu ale to dlatego, że kreacje aktorskie to jego w złym i dobrym sensie najmocniejszy punkt. Sam film stanowi, jak ktoś już to ujął: „The Best of Beksińscy”, są to ekspozycje kolejnych lat w rodzinie, kolejnych lat i, należy podkreślić, kolejnych śmierci. Ten film wbrew pozorom nie przedstawia obrazu budowania tragedii, kolejnych ran i zmartwień, które doprowadzają do fatalnych zdarzeń. Według mnie to kwintesencja społecznego, a nawet bardziej - egzystencjalnego niedopasowania, nie tylko Zdzisława a może i przede wszystkim Tomasza. Zdzisław przepełniony zboczeniami – nie bójmy się tego tak nazwać, nagrywanie innych nawet bez ich wiedzy stanowi tego przykład, jednak poczciwy, na swój sposób optymistyczny, radosny i akceptujący konieczność istnienia w pewnego rodzaju umowie społecznej oraz Tomasz, niepotrafiący jej zaakceptować, nie potrafiący zaakceptować swojego istnienia. Obaj nieskończeni różni ale z drugiej strony tworzący mikroświat wzajemnego zrozumienia. Film jako całość, oglądałem spokojnie ale z przejęciem, to pewien rodzaj okna przez które zaglądamy do świata tej specyficznej rodziny. Przyznać należy, że od strony technicznej to bardzo wysoka półka, nagłe zmiany czasu nie wpływają negatywnie na odbiór, cięcia robione są mądrze i z wyczuciem a elementy takie jak ścieżka dźwiękowa robią naprawdę pozytywne wrażenie. Co ciekawe to film, który pomimo swojego formatu nie stroni od efektów specjalnych, ale są one użyte w dobrych momentach i bez przesady. Może film nie był potrzebny Beksińskim, może jednak stanie się zaczątkiem do docenienia Zdzisława i jego prac. Na pewno jest to film świetny i potrzebny rodzimej kinematografii. Będę śledził dalsze poczynania reżysera, którego był to debiut. 9/10
  2. Tegoroczny październik to dla mnie miesiąc pod jednym względem wyjątkowy. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów (a mógłbym nawet iść o zakład, że w ogóle) byłem w tym miesiącu już dwa razy na polskim filmie (pierwsza była "Ostatnia Rodzina" -konieczność jej obejrzenia wynikała przede wszystkim z mojego uwielbienia dla prac Mistrza, ale to temat na osobny wpis jeśli, ktoś wyrazi chęć czytania o tym dziele). Moim najświeższym doświadczeniem w karierze widza amatora, który swoje spostrzeżenia przedstawia zwykle niezainteresowanym rozmówcom przy kawie, jest "Wołyń". W. Smarzowskiego. Chyba ani dla filmu ani dla reżysera nie trzeba robić osobnego wstępu, raczej każdy kto od czasu do czasu wejdzie na jakąś stronę związaną z kulturą kojarzy co już nakręcił ten reżyser, niemal każdy kto ostatnimi czasy włączył telewizję, otworzył prasę czy nawet lodówkę wie o czym opowiada ten film - choć tu akurat mogę się mylić bo to temat powszechnie ignorowany. Otóż o "Wołyniu" bardzo chciałbym powiedzieć jako o filmie samym w sobie nie biorąc pod uwagę tego jak silny ładunek emocjonalny w sobie niesie. Chciałbym ale się nie da. Ten film to po prostu tykająca bomba zegarowa, która tylko czeka aż wskazówka w połowie filmu dotknie zera. Obrazy, które przedstawia to nie sceny, które zostają w pamięci, to piętno wypalane wprost na oczach. Nie chcę przedstawiać tu jakichkolwiek spoilerów powiem tylko, że nic nie przygotuje Was na to co zobaczycie. Sam fakt, że poszczególne rodzaje zadawania Polakom śmierci są udokumentowane a nie są dziełem fikcji jak w przypadku jakiegoś kanibalistycznego kina klasy gore sprawia, że podczas projekcji wchodzimy po kolejnych stopniach trwogi aż do samego końca filmu. Z bohaterami nie musimy się utożsamiać, nie musimy ich lubić ale na końcu wiemy, że nie zasługują na los jaki ich spotyka i za taki obraz jestem Smarzowskiemu wdzięczny. Film błędnie reklamowany jest jako "Historia miłości w nieludzkich czasach", wątek miłości jest tu raczej pretekstowo wykorzystany do opowiedzenia historii, kończy się z resztą kilkukrotnie w trakcie trwania filmu. Jeśli miałbym pokusić się o skomentowanie filmu pod kątem rzemieślniczym to fakt, boryka się on z kilkoma problemami natury montażu, szczególnie w pierwszej części filmu, mamy tu przeskoki, które z jednej strony mogą martwić ze względu na stosunkowo spore różnice w czasie, z drugiej są konieczne do zbudowania obrazu ówczesnego świata. Jednocześnie podziwiam fakt, że pomimo tylu debiutów (a może dzięki nim) film jest bardzo realistyczną historią - może jednak ułatwia to fakt, że nie jestem w stanie ocenić gry aktorskiej w scenach ukrańsko/rosysko/niemieckojęzycznych jednak ta różnorodność działa bardzo na plus bo pokazuje jakim kulturalnym kotłem był ten obszar w latach II Wojny Światowej. Film "Wołyń" budzi wątpliwości wielu ludzi, że w przeciwieństwie do intencji reżysera będzie raczej dzielił niż łączył narody Polski i Ukraiński. Gdybym osobiście miał stawiać swoją monetę na którąś z tych opcji to po twarzach ludzi wychodzących z kina powiedziałbym, że dla szarego człowieka nasz wschodni sąsiad nie będzie walczącym z Rosją słowiańskim bratem, a wstąpi na piedestał do tej pory zarezerwowany dla Niemiec. Zdarto tym filmem z Ukrainy pewną niewinność - powstrzymam się od oceniania czy stało się dobrze czy źle. 9/10
  3. W takie deszczowe dni jak ten, wszystko pcha mnie w rozmyślania o absolucie, a gdy myślę "sztuka" nie widzę Joanny Krupy tylko wiersze Leopolda Staffa. W takie dni jak ten nachodzi mnie czas o rozmyślania o przeszłości, o czasach gdy zjedzenie kebaba równoznaczne było z odniesieniem sukcesu żywieniowego a nie dietetyczną porażką albo co gorsza zdradą Polski. O czasach gdy głosowanie na PO było wyrazem postępowego podejścia do polityki a nie dziadostwa albo co gorsza zdradą Polski. O czasach gdy oglądanie filmu na TVN było czymś nowym a nie marnowaniem czasu na stare hity albo co gorsza zdradą Polski. W tych dawnych czasach napisałem na blogu CDA kilka wpisów. Były to szeroko pojęte kwestie kulturalne, rozrywkowe, światopoglądowe - straszny badziew, przez który od kilku minut wycieram krew z oczu. Oczywiście nie uświadczycie już tych wpisów, ta trauma bolała mnie zbyt mocno bym mógł narażać Was na podobne przeżycia. Chciałbym tylko powiedzieć, że przez ten pieprzony absolut, trafiłem tutaj. Nie za bardzo wiem czy tym wpisem rozpoczynam nowy świetlany rozdział w karierze bloga, którego nikt do tej pory nie czytał i czytać nie będzie ale dokonałem tego. Jestem z siebie dumny jak rodzic dziecka, które pierwszy raz narysowało mamę i tatę (oczywiście mama i tata wyglądają jak upośledzone twory z najgorszych koszmarów studentów ASP).
×
×
  • Utwórz nowe...