Skocz do zawartości

Soaps

Akademia CD-Action [GAMMA]
  • Zawartość

    1996
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    10

Wszystko napisane przez Soaps

  1. ACHTUNG! Przygotuj się na dość osobisty tekst, który może wydać się tobie bezsensowny. Plus na dole znajdziesz cycki ;p. Cześć wam o ile jeszcze tu jesteście. Jeżeli ktokolwiek czyta wciąż blogi. Jeśli kojarzycie mniej więcej kim jestem. Jeśli kojarzycie tego bloga. Ale od początku. Mieliście tak kiedyś? Zasiadacie do komputera i postanawiacie wejść na swoje ulubione forum w celu przeczytania czegoś ciekawego, wymienienia się opiniami czy po prostu zerknięcia ?co nowego?. Mieliście? Na pewno. Jeśli nie to gratuluję, bo ja miałem wiele razy. Zbyt wiele razy. Jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi, jestem człowiekiem niesamowicie uzależnionym od informacji. Dla lepszego przybliżenia sytuacji nasunę wam przykład: będąc przykładowo na cdaction.pl widzę artykuł zatytułowany Kryptydy tematem nowego horroru od Straszne Games. Wchodzę, czytam i myślę sobie: cholera dawno nie czytałem sobie o kryptydach, zatem poszukuję stron o tej tematyce. Mija mi sporo czasu, znajduje dwugodzinny dokument na ten temat. Obejrzę sobie kawałek i biorę się za robotę. Guzik. Zastaje mnie zmrok, a kolejne godziny mijają nieubłaganie. Jasny gwint znowu nic nie zrobiłem. Z FA było kiedyś dla mnie dokładnie identycznie. Przyszedłem, siadłem, zacząłem postować, po drodze rozwijała się jakaś ciekawa dyskusja, w międzyczasie postanowiłem coś jeszcze wrzucić na bloga i tak mijał mi dzień. Problem w tym, że kiedyś miałem więcej wolnego czasu. Czasy gimnazjum to czasy w których mogłem znaleźć czas na wszystko bo miałem go bez liku. Przejść długalaśną grę przy kilku posiedzeniach? No problem. Obejrzeć mnóstwo animców w tygodniu? Ja nie dam rady? Posiedzieć na forum? Jasna sprawa. Niestety z czasem to się zmieniło. Zaczęło się od tego, iż na bardzo długi czas w krótkich odstępach czasu straciłem całkowity dostęp do Internetu. Jedyne co mi jako tako ułatwiało pogodzenie się z takim stanem rzeczy to słabiuśny pakiet internetowy na komórkę. Tyle że wejście w taki sposób na fejsa i sprawdzenie co mnie czeka w szkole stawało się problematyczne a otworzenie jakiś bardziej skomplikowanych stron ? niemożliwe. No nic, nie ma rady żyje się dalej. Wiecie jednak co? To zdarzenie w pewien sposób mnie odmieniło. Przestałem po czasie w ogóle przejmować się tym, iż nie mam Internetu. Zacząłem znów mieć więcej wolnego czasu dla siebie. Pokończyłem książki, które zacząłem dawno temu i nie miałem kiedy do nich wrócić. Poprzechodziłem gry na które nie miałem czasu. Obejrzałem filmy, chodziłem do kina, wróciłem do treningów. Zrobiłęm sobie maratony z ulubionymi seriami gier (ME, Metal Gear Solid, Wiedźminy...) Generalnie same plusy. Nie zrozumcie mnie źle: nie chcę przekazać, że Internet to zła siła, która zabrała mi wolny czas, bo taki stan rzeczy to od początku była moja wina. To tak jak obwinić sprzedawcę w monopolowym o swój własny alkoholizm. No raczej nie tędy droga. Po jakimś czasie Internet wrócił, ale jakoś mnie to nie rajcowało tak jak powinno. Odzwyczaiłem się, nie potrzebowałem już tyle na nim siedzieć bo miałem inne zajęcia. Zacząłem myśleć o poważnych sprawach. Szkoła, prawko, studia (w sensie jakie wybrać). Otoczenie napierało na mnie, że muszę spoważnieć. Muszę już wiedzieć co mam w życiu robić. Odstawić głupie gry, przestać wydawać hajs na głupie figurki, zaniechać oglądanie głupich bajek i tak dalej. W końcu zdecydowałem, chcę złożyć papiery na aktorstwo. Zacząłem sporo ku temu robić, zapisałem się na zajęcia z dykcji i barwy głosu, zwiększyłem częstotliwość treningów, więcej angażowałem się we wszelakie występy przed publicznością niż robiłem to zwykle. Po prostu bardzo chcę się dostać, a to nie jest łatwa sprawa. Myślami często wracałem jednak tu. Brakowało mi tego, że mogę się z kimś podzielić wrażeniami z danej gry czy książki, bo moi znajomi to niestety często osoby odległe kulturowo ode mnie, że tak to nazwę. No nic, uroki mieszkania w małym miasteczku, nie pierwszyzna. Wiecie jak to jest, przeczytaliście świetną książkę. Myślicie o niej, wasz umysł cały czas wraca do tamtejszego świata i niby opowiadacie o tym swojemu kumplowi, on wam odpowiada, ale na dłuższą metę... ma to w dupie. Przejdę do sedna bo nie chcę tu uskuteczniać historii życia. Wiem co pomyśli wiele osób. Po co ja to w sumie piszę skoro #nikogo? Wiecie to jest blog, a żeby wrócić do regularnego blogowania trzeba pewnego przełamania. Niech ten wpis będzie czymś takim. Takim powrotem na poważnie. Bo damnit, głupio to zabrzmi, ale brakowało mi was. Serio. Można orzec, iż pomału znowu się wdrażam bo coś zrozumiałem: ja po prostu nie potrafiłem dobrze rozłożyć sobie czasu. Mam nadzieję, iż teraz będę to potrafił. Aha i oczywiście najważniejsze, aby tradycji stało się zadość:
  2. Zacznę od tego, że spotkałem się z kilkoma na wskroś negatywnymi opiniami na temat tego anime. Narzekano w nich na wszystko: fabułę, postacie, nawet kreskę. Oczywiście ja mam to kompletnie w nosie i, co już na początku zaznaczę, uważam Toradora! za kawał świetnej historii genialnie przeplatającej sceny dramatyczne z komediowymi bardzo umiejętnie bawiąc się uczuciami widzów. Po prostu mój entuzjazm jest tak wielki, że ciężko go nawet ubrać w słowa, ale spróbuję. Historia kręci się wokół Ryuuji?ego Takasu i rozpoczyna w momencie pierwszego dnia drugiej klasy liceum. Główny bohater to miły chłopak i łatwo przychodziło mi identyfikowanie się z nim. Niestety jego dobre chęci ukazania swojej osobowości w jak najbardziej pozytywny sposób są niszczone przez wygląd klasowego zawadiaki. Agresywne spojrzenie i niezbyt częste uśmiechanie się sprawiają, że nie wygląda na kogoś z wielkim sercem. Raczej przeciwnie. Na szczęście trafia do klasy razem ze swoim najlepszym kumplem Yuusaku Kitamurą, który to w przeciwieństwie do Takasu łatwo nawiązuje przyjaźnie, jest zawsze uśmiechnięty i pozytywny, a dodatkowo jest wiceprzewodniczącym samorządu uczniowskiego więc na małą popularność wśród uczniów i uczennic narzekać nie może. Oprócz tego do klasy razem z Ryuujim chodzi Aisaka Taiga ? złośliwa, nerwowa i agresywna dziewczyna jaka przez wzgląd na porównanie jej charakteru z wyglądem (jest drobniutka i raczej nie wygląda na niebezpieczną osobę), ma przydomek Tenori Tiger (w tłumaczeniu z jakim ja oglądałem była nazywana po prostu mini-tygrys, spotkałem się też z określeniem kieszonkowy tygrys). Wspomnianemu tygrysowi towarzyszy jej najlepsza przyjaciółka Kushieda Minori ? osoba całkowicie inna, pracowita, pełna energii i obdarzająca wszystkich napotkanych ludzi promiennym uśmiechem. Oczywiście postaci przewijających się przez opowieść jest dużo więcej, ale im poświęcę jeszcze osobny akapit, na razie samo ich przedstawienie. OK, więc początek skupia się na pokazaniu nam bohaterów. Główny nurt opowieści jednak tak naprawdę zaczyna się w momencie gdy miłosny list napisany przez Taigę trafia w ręce Ryuuji?ego zamiast do prawdziwego odbiorcy czyli, ku zdziwieniu Takasu, Kitamury. Jak się szybko okazuje główny bohater jest w podobnej sytuacji co Aisaka ponieważ zakochał się we wspomnianej już Minori. Będąc w podobnie beznadziejnej sytuacji dwójka bohaterów zakłada sojusz i pomaga sobie nawzajem w podbojach miłosnych. A jako że tygrysica ma w domu problemy rodzinne codziennie odwiedza mieszkającego naprzeciwko Takasu który obdarza ją iście ojcowską opieką. Dobra, tak w skrócie prezentuje się historia z jaką mamy tu do czynienia. Zacznę od stwierdzenia, iż fabuła jest prześwietna. I zanim się ze mną zgodzicie lub nie, pozwólcie mi wyjaśnić dlaczego. Po pierwsze, twórcy, o czym już wcześniej wspomniałem, potrafią bardzo dobrze grać na naszych emocjach i uczuciach. O co mi konkretnie chodzi? Mianowicie o to, że w jednej chwili możemy się śmiać by w następnej... płakać. A co także nie raz już zaznaczałem, nie jestem człowiekiem którego łatwo doprowadzić do łez takimi środkami przekazu. Więc za rozklejenie mnie, ogromny plus. Potem postacie, na razie nadmienię tylko, iż to chyba największa zaleta tej serii i ciężko byłoby tutaj cokolwiek poprawić. Jeśli w ogóle coś się poprawić da. Następna rzecz to logika i konsekwencja. Nie znajdziemy tutaj ton fanserwisu, bzdurnych gagów czy dziwnych zachowań ? wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, świat się rozwija, odczuwamy konsekwencje czynów i wyborów jakich dokonują bohaterzy, to jak odciskają na nich swoje piętno. Takie coś nie łatwo jest osiągnąć, a tutaj udało się to znakomicie. Jest to przede wszystkim historia zwyczajna. Bez udziwnień, wątków paranormalnych czy tego typu rzeczy. Dostajemy realistyczną historię z prawdziwymi, wiarygodnymi bohaterami. Dlatego uważam fabułę za majstersztyk i raczej nie widzę tu rzeczy do poprawki nawet jak bardzo się wysilę (no może można by trochę bardziej rozwinąć wątki niektórych postaci, ale i bez tego prezentują się one świetnie). Ano właśnie, postacie czyli najlepszy element tej serii. Zacznę od dwójki grającej główne skrzypce ? Takasu i Taiga. Z tym pierwszym bardzo łatwo przychodzi widzowi identyfikacja. Nie jest bufonem, ani ciamajdą czym ostatnio jestem coraz częściej raczony. To po prostu normalny nastolatek do tego pomocny i umiejący kiedy trzeba zachować się adekwatnie do sytuacji. Teraz panna która bez przerwy mu towarzyszy czyli Taiga. Poznajemy ją jako agresywną, kapryśną i złośliwą panienkę która wygląda jakby swój wzrost chciała nadrobić złością. Uwielbiam ją. To jak się rozwija przez te wszystkie odcinki, jak pomalutku odkrywamy różne warstwy jej charakteru od kaprysów i agresji do nieśmiałości i wrażliwości, to jak śmiałem się razem z nią i płakałem też razem z nią. Po prostu coś pięknego, a podobnie można by powiedzieć także o innych. Dalej mamy Kushiedę, jej charakter także mocno się rozwija i ukazuje swoje jasne jak i ciemne strony, to samo można powiedzieć też o Kitamurze. Trochę później do ferajny dołącza Ami Kawashima ? z pozoru miła i słodka dziewczyna, pod skorupą całkowite tego przeciwieństwo (do dziś na moje usta wkrada się uśmiech gdy przypominam sobie Taigę nazywającą Ami Bakachi czyli, nie przymierzając, głupia Chihuahua) i ona także rozwija się, ukazuje swoje negatywne jak i pozytywne strony... już rozumiecie? Postaciom nadano głębi i uraczono czymś co można by nazwać magicznym pierwiastkiem przez który są one po prostu niesamowicie wiarygodne i przekonywujące. Może i nie każdy podzieli mój entuzjazm, ale ja jestem oczarowany, zachwycony i zakochany w tym co twórcy wymodzili pisząc postacie (oczywiście wiem że wszystko opiera się na mandze więc jak tylko uzbieram wszystkie tomiki dam znać jak się czytało) albo nie udziwniając, po prostu w postaciach. Teraz warstwa techniczna, również element któremu nie mam absolutnie nic do zarzucenia. Zacznę od kreski. Anime spokojnie mogłoby wyjść w tym roku i pewnie nawet teraz nie jedna osoba zachwyciłaby się kreską ? jest ładna, staranna, szczegółowa. Reasumując: animacja jest świetna i to samo można powiedzieć o muzyce. Podobały mi się oba openningi (chociaż przy tym pierwszym napisałbym raczej, że mnie zachwycił), endingi też (szczególnie pierwszy), a to co przygrywa nam podczas oglądania genialnie dopełnia wydarzenia i tworzy atmosferę, zresztą, po skończeniu oglądania długo jeszcze słuchałem piosenek z soundtracku. Zostając jeszcze przy muzyce jest też wisienka na torcie której absolutnie nie zdradzę aby nie zepsuć komuś zabawy, powiem tylko, iż spodziewajcie się jej w trakcie odcinków świątecznych. Słowem zakończenia, tak jak się spodziewałem wyszła mi litania pochwał. W sumie sam jestem sobie winien, ale w ten sposób pisze się właśnie o dziełach wybitnych. Po skończeniu oglądania Toradora! ciężko mi się póki co ogląda inne rzeczy, mam ochotę wracać, słuchać muzyki czuje ten rodzaj pustki jaki odczuwa każdy po skończeniu genialnej gry/filmu/anime/komiksu/książki czy jeszcze innego środku przekazu. Reasumując: napisać, iż polecam to za mało powiedziane, po prostu macie to obejrzeć i bez dyskusji! ^^
×
×
  • Utwórz nowe...