Skocz do zawartości

Soaps

Akademia CD-Action [GAMMA]
  • Zawartość

    1996
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    10

Wszystko napisane przez Soaps

  1. Dzięki za reckę Otto, noszę się od premiery z zamiarem kupna i chyba jednak trochę poczekam zwłaszcza, że za rogiem czeka już na mnie nowa Fifa. Największym chyba problemem tego Deusa jest świetna poprzedniczka, przez nią sequel wydaje się po prostu blady. Nie wiem czy nie lepiej było twórcom zmienić głównego bohatera i zamiast bezpośredniej kontynuacji zrobić coś na kształt nowego Mass Effecta.
  2. @shinis No jasne, zawsze jest tak, że nasze gusta i preferencje > opinia ogółu. Jednak są dzieła mocno uniwersalne poruszające ogół widowni o zróżnicowanym "smaku". Dubbing w Personach nie jest wcale aż taki zły, po prostu z racji na styl wskazujący od razu na Japończyków ich rodzimy język bardziej pasuje. Tak samo jak chociażby z Wiedźminem. Angielskie głosy są niezłe, zatrudniono dobrych aktorów, ale jednak ci polscy pasują mi o wiele bardziej ze względu na słowiański klimat panujący w produkcji. Ale masz rację, również w Personach chciałbym mieć wybór jakim głosem przemawiają bohaterowie, nowsze FF-y oferują z tego co wiem paczki językowe w formie DLC. Zależy co kto woli, przepiękny design postaci i zapierające dech w piersiach tła jednak połączone z mało płynną i oszczednościową animacją czy jednak trochę mniej wizualnych fajerwerków i płynniejsza animacja. Ja chyba jednak wolę to drugie, pamiętając oczywiście, że są animacje, które obie drogi łączą w jedno. A bajki 3D potrafią być naprawdę piękne i znów przywołuję przykład Zaplątanych czy Krainy Lodu. Albo chociażby trailerów zapowiadających Overwatcha. Można wiedzieć jakie anime uważasz za wybitne i ogólnie co zapadło ci w pamięć przy oglądaniu. Zero złośliwości, może znajdzie się jakiś tytuł, którego nie widziałem, a zdecydowanie powinienem, bo powiem szczerze, że ze znajdowaniem dzieł wybitnych z Kraju kwitnącej wiśni mam nie lada problem.
  3. To takim tokiem rozumowania wszystko jest wybitne, bo "każda potwora znajdzie swojego amatora". Tak to nie działa. Filmy, które wymieniłem są uważane przez masy za wybitne nie bez powodu - mają dobre elementy, które są po prostu dobre. Nie według mnie, nie według kogoś, tylko tak jest. Tobie mogą się nie podobać, ale nie zaprzeczysz na przykład, że aktorzy się świetnie spisali itd. Dla mnie oceny też są mało warte, ale to nie znaczy, że zawsze się z nimi nie zgadzam. Tylko w Japonii, chociażby tacy przykładowo Amerykanie (nie przypadkowo wymieniam ich, jeśli chodzi o filmy, animacje i tym podobne zdecydowanie są jednym z największych rynków świata) o wiele chętniej obejrzą animowanych Avengersów niż kreskówkę z Kraju kwitnącej wiśni. Poza tym ciężko tutaj wysunąć jakieś miarodajne wnioski, są Anime przepiękne, ale niczym ukrytym jest fakt, że są również takie co lubią oszczędzać na animacji kiedy tylko mogą, możliwe nawet, iż z większością tak jest. Poza tym jak mam porównać chociażby wspomnianego Pixara z jakimś pięknie narysowanym Anime skoro ten pierwszy pakuje o wiele więcej (przeważnie) pieniędzy w produkcję? Tacy np. Zaplątani czy Kraina Lodu to przepiękne animacje mimo, że skierowane raczej do najmłodszych. Luz, po prostu lubię dyskutować i wdawać się w polemikę, przecież to chyba nic złego? Tutaj całkowita racja, między innymi dlatego filmy i seriale jednak wygrywają w większości przypadków - są popularniejsze i łatwiej dostępne dla przeciętnego odbiorcy.
  4. @shinis ja podchodzę (albo się staram) do wszystkiego w ten sposób, że jeśli już zamierzam coś krytykować najpierw sprawdzam w ogóle z czym mam do czynienia, niestety nie każdy tak robi i większość ludzi potrafi krytykować bo... inni też krytykują. Z tymi debilami to bym nie przesadzał, chcąc nie chcąc większość dzisiejszego społeczeństwa opiera swoją wiedzę na półsłówkach i zasłyszanych stereotypach. Nie zgadzam się, a przynajmniej nie w całości. Znajdziemy świetne historie i wśród anime i wśród kinematografii w obu nurtach pojawia się również chłam. Jednak problem polega na tym, że przeciętnemu zjadaczowi chleba, który postanawia sprawdzić co to takiego te "chińskie bajki" trudniej znaleźć wybitne anime niż film. A wybitnych filmów jest cała masa, nawet ktoś kto dużo nie ogląda wymieni ci zaraz Ojca chrzestnego, Skazanych na Shawshank, Forrest Gumpa itp. Ogólnie anime nie mają na pewno konkurencji jeśli chodzi o kreskówki - najwięcej takowych robi się dziś w Ameryce i większość z nich to "dramat kurka", ale jak już o same animacje chodzi to taki Pixar czy Dreamworks wciąż potrafią wypuszczać świetne bajki, które doceniam pomimo, że generalnie do mnie średnio trafiają.
  5. @voda22 i warto, nie warto? Myślałem nad kupnem, ale jak nie jest to nic przesadnie specjalnego to raczej chwilowo odpuszczę. @shinis można krytykować wszystko, jak coś się komuś nie podoba i ma rzeczywiście powody aby czegoś nie lubić krytyka jest jak najbardziej uzasadniona. Pomijając jednak już fakt, że większość przeciwników nurtu A&M to kompletni ignoranci i niekiedy hipokryci oglądający po cichu jakieś popularne serie problem jest gdzie indziej. Ludzie nie dość, że sami nie chcą japońszczyzną się brukać to najchętniej zabroniliby tego wszystkim innym. No bo skoro JA uważam, że anime to gupie i pedau to znaczy, że tak JEST. Z jednej strony można to nawet zrozumieć, łatwiej jest przeciętnemu Kowalskiemu (bez obrazy dla osób o takim nazwisku) dokopać się do wybitnych dzieł kina aniżeli japońskiej animacji.
  6. @voda22 no ja tam jestem zadowolony, że w ogóle coś wydają, zresztą sam haremówki lubię i kupuję, raczej nigdy tego nie kryłem. Ogólnie jedyny problem polskich wydawnictw to ilość drukowanych tomów (oczywiście rozumiem, że to nie zależy od nich tylko od sprzedaży), bo czasem jakaś mniej popularna manga niedługi czas od premiery jest już nie do dostania albo zostaje wydana niepełna ilość tomów. Z ciekawości, sprawdzałeś może mangę Girls und Panzer? Widziałem, że trochę tego powychodziło choć nie ukrywam, po serii, filmówce i wszystkim co po drodze jestem dość "syty".
  7. @voda22 mimo wszystko polecam sprawdzić, bo Madoka jest dość... nietypowa. Zresztą pewnie o tym wiesz. Z tego co wymieniłeś to raczej ciężko znaleźć na polskim rynku (o ile interesuja cię wydania w rodzimym języku). Niestety większość mang, które wychodzą to popularne u nas serie, haremówki i yaoi. No cóż, lepsze to niż nic, ale i tak czasem się żałuje, iż temat manga/anime jest w kraju wciąż dość obcy.
  8. @voda22 pewnie będzie koło roku. Po prostu przy oglądaniu max dwóch serii jednocześnie nie był mi ten serwis do niczego potrzebny. U mnie też to zdecydowanie już nie to co kiedyś, przeważnie jak coś już w pierwszym epie mi nie leży to nie dotrwam. Poza tym zacząłem oglądać sporo seriali, a to tez czas. Z mangowych one-shotów polecam Madokę. Anime jest dużo lepsze, ale manga ma tylko trzy tomy więc bardzo gładko się to czyta bo historia jest skondensowana. Chyba nawet kiedyś robiłem obrazkową reckę tego. @Cado z jednej strony niby bardziej wybredny, z drugiej dalej podobają mu się haremówki, ale kto wie może rzeczywiście coś tam się wyrabia, na pewno nie dobry gust ;p. Poza tym rzeczywiście fajnie, że mozna znaleźć tyle zróżnicowanych (ekhm) serii, ale jednak czasem człowiek czuje się zwyrolem. Chociaż niektórzy mówią, iż do obejrzenie BnP jeszcze jesteś w miarę normalny.
  9. Nieco ponad trzy lata temu postanowiłem pochwalić się na łamach jeszcze całkiem żywych wtedy actionowych blogów, że udało mi się przebrnąć przez moje „pierwsze” anime. Nie była to oczywiście całkowita prawda, bo za młodu oglądało się to i owo (Król Szamanów, Songi… to znaczy Dragon Ball, Naruto), a telewizje chętnie kilka serii emitowały. Warto tu dodać, iż do momentu zapoznania się w całości z Elfen Lied (to było właśnie to „pierwsze” anime), patrzyłem na ten nurt rozrywki z niesmakiem i lekką pogardą. Może to, dlatego, że poza tymi z Japonii nie przepadam zbytnio za kreskówkami. Po seansie mój pogląd obrócił się kilkukrotnie, wstrząsnął, zrobił susła i ogólnie rzecz biorąc – zmienił. Jakby tego było mało, forumowa brać szybko podsunęła mi kolejne dziesiątki tytułów, które w wolnej chwili mogłem sobie potem obejrzeć. Sekcja komentarzy pękała w szwach od kolejnych osób wymieniających swoje propozycje. Wsiąkałem. Zacząłem interesować się japońską kulturą, kolejne serie lądowały na liście obejrzanych, wycieczka do Japonii stałą się jednym z priorytetowych marzeń, a na półce szybko pojawiły się pierwsze mangi. Niestety, skończyła się gimbaza, pomału zaczynało na przyjemności brakować czasu. Nie żeby liceum było jakieś okrutnie trudne do przebrnięcia, ale z powodu dwóch lewych rąk do matmy i uczęszczania do klasy o profilu właśnie matematycznym, bywało trudno. Jednak i tak udawało mi się gdzieś tam być na bieżąco, po prostu skończyło się oglądanie kilka serii w tygodniu i siedzenie po nocach. Dziś wiele rzeczy wygląda dla mnie inaczej. Niektóre serie, które w przypływie chwilowej euforii obdarowywałem „dziesiątkami” już tak nie czarują, a człowiek staje się bardziej wybredny. Coraz częściej dochodzi do sytuacji typu, oglądasz kilka sezonów Dragon Balla po kilkaset odcinków każdy by zaraz znaleźć serię, która pomimo 12 odcinków jakoś ci się dłuży. Zapuszczasz kolejne bliźniaczo podobne anime do tego, co widziałeś już przynajmniej 10 razy, ale czujesz się jak baran, ponieważ znowu ci się podoba, znowu wsiąkasz i znowu chcesz się żenić z główną bohaterką. Damn. W sumie sam nie wiem, co chcę tu przekazać. Nie spodziewałem się, że w trzy lata różne japońskie twory staną się tak przyjemnym i ważnym dla mnie hobby. Przecież pamiętam do dziś jak to było. Siedząc któregoś dnia na forum i przeglądając blogi przeczytałem recenzję Xerbera, w, której opisywał on jego wrażenia po obejrzeniu Elfen Lied. Pomimo niechęci do takich animacji fabuła wydała mi się na tyle ciekawa, iż w zaciszu własnego pokoju postanowiłem sam ją sprawdzić. I cóż, wzięło mnie. Po prawdzie to nawet lekko się sobie dziwię, bo patrząc na to dziś, to raczej mocno hardkorowy tytuł dla kogoś, kto chce zacząć. Nie wiem czy powinienem tutaj podziękować, co poniektórym za wdrożenie mnie w ten „świat czy raczej ich przekląć, że zamiast jakiś wybitnych dzieł kina oglądam zboczoną bajkę o dziewczynach skrzyżowanych ze zwierzętami i jeszcze mi się to podoba (Monster Musume polecam, może jak ktoś jeszcze tu zagląda to usmażę jakąś reckę). Szkoda tylko, iż dalej jest mnóstwo osób gardzących anime, mangami etc. Dla zasady, chociaż ich styczność z tym nurtem jest zerowa, a na swoim przykładzie wiem jak bardzo mogą się co do swoich gustów mylić. Pomyśleć, że taka przydługa refleksja mnie naszła, bo postanowiłem dziś zaktualizować MAL-a pierwszy raz o iluś miesięcy, bo zaczynałem gubić się już w tym, co oglądam i mam zamiar oglądać.
  10. @otton No w 100% bez stresu faktycznie się nie da. Poza tym rozszerzenia już tej wiedzy jednak wymagają - sam pisałem polski i historię i mam mieszane uczucia. Aczkolwiek mowię tu o samych podstawach czyli wymaganym minimum aby w ogóle zdać. I masz rację, to jest problem, bo ludzie, którzy prześlizgnęła się przez 3 czy 4 lata zdają maturę z palcem nie powiem gdzie. @Aroniusz bzdura. Ja byłem w klasie gdzie prawie nikt nie czytał lektur i zawsze większość jako argumentów używała Tolkiena, Gry o Tron czy chociażby Wiedźmina. Ja sam na egzaminie ustnym z polskiego (miałem 100%) podparłem się Grą o Tron i Ręką mistrza napisaną przez Kinga (jedna z moich ulubionych książek btw). A chińska bajka? Próbując udowodnić, ze warto brnąc w miłość pomimo cierpienia podałem przykład Yuno z Mirai Nikki.
  11. Pół felieton, pół historia życia. Wiem, nie każdy lubi czytać takie bzdety, ale jako że to blog i ja sam bzdety poczytać czasem lubię to... Jak pewnie wszyscy wiedzą maj jest miesiącem matur. Chociaż w teorii jest to jeden z najważniejszych (jeśli nie najważniejszy) egzamin w życiu, część osób wybiera kompletne olanie nauki, by następnie trząść portkami dopiero gdy będą przed lub po egzaminach. Ja sam nigdy nie miałem zbytniego zapału do nauki. Ludzie wokół mnie (rodzina, nauczyciele etc.) zwykli mawiać, że stać mnie na dużo więcej niż sobą reprezentuje, ale ja zawsze wolałem poświęcać nauce tyle czasu ile uważałem za potrzebne. Szczerze mówiąc, nie pamiętam sytuacji, aby kiedykolwiek wyszło mi to na złe – podstawówkę przeszedłem gładko z naprawdę dobrymi ocenami, gimnzajum również poszło mi bezproblemowo przy naprawdę minimalnych nakładach pracy, a w liceum męczyłem się jedynie z matematyką. Chociaż to głównie z uwagi na wymagającą nauczycielkę (szczerze, nawet wyszło mi to na dobre, bo nigdy nie byłem ścisłowcem). Muszę przyznać, że czas matur, mimo wszelkich starań pozostania wyluzowanym, okazał się dość stresujący, nie tylko dla mnie. Nagle niewiedza lub wiedza powierzchowna w niektórych dziedzinach (na przykład moje makabryczne rozeznanie w lekturach, które zawsze wolałem zastąpić czymś bardziej poczytnym) stawała się dość przerażającą wadą, która mogła nieźle zaważyć na mojej przyszłości. Nie powiem, całkowitym laikiem nie byłem, bo też ograniczając Internet, gry, filmy i tym podobne przyjemności, trochę tego czasu na naukę poświęciłem (w 90% na matematykę, ale zawsze). Zdaje sobie sprawę, że z podobnymi odczuciami zmagają się miliony osób na całym świecie każdego roku. Po każdym kolejnym napisanym przeze mnie egzaminie przychodził stres związany z kolejnym, a gdy większość pisemnych była już za mną, na horyzoncie majaczyły ustne. I wiecie, do czego zmierzam? Może zabrzmi to bardzo morałowo, ale nie warto było marnować nerwów. Matura okazała się egzaminem jak każdy inny i naprawdę nie uważam żeby dobre jej napisanie wymagało gigantycznej wiedzy. Pewnie, nie znam jeszcze wyników matur pisemnych, ale pobieżne sprawdzenie odpowiedzi z Internetem oraz dobre wyniki ustnych napawają optymizmem. Gdzie zatem ten morał? Nie bójcie się. Ci co macie matury dopiero przed sobą – naprawdę nie ma się kompletnie czego bać. Ten wielki zły rogaty papier okazał się wcale nie taki straszny jak go malują, a pewnie im będę starszy tym bardziej dostrzegę, że matura była naprawdę prosta. Szczególnie gdy znajomi studenci straszą sesją. Jasne, minimalnie przygotować się trzeba, bo inaczej mielibyśmy w Polsce zdawalność na poziomie 100%, ale nie warto na pewno zaniedbywać przez to życia towarzyskiego, swoich hobby czy przyjemności. Bez odbioru.
  12. @Otton dokładnie. W MGS mam już ponad sto godzin i dalej końca dla mnie nie widać. Gra się w to po prostu znakomicie.
  13. Masz milion plusów za umieszczenie najwyżej MGS-a zamiast Wieśka.
  14. Tak jak pisałem, historia i pomysł na wymyślanie mitologii fajny oraz ciekawy. Wykonanie jednak dużo słabsze, do tego tak oczywiste jumpscare'y że cieżko się wystraszyć. Zobaczymy jak sequel.
  15. Z tych które wymieniłeś nie widziałem tylko Babadook i Eden Lake. Reszta obejrzana. Zdecydowanie Dom w głębi lasu na plus chociaż dla mnie to bardziej komedia albo nawet parodia niż horror. Co do Sinister widziałeś go i ci się nie wydawał czy nie widziałeś? Jak dla mnie wyglądał bardzo tanio, większość akcji dzieje się w domu, przez cały film mamy może z cztery osoby, które można uznać za pełnoprawne postacie i nie ma w sumie ani jednej sceny, która wyglądałaby na ciężką do nagrania nawet w warunkach domowych.
  16. Wiecie, nieczęsto udaje mi się zasiąść do jakiegoś filmu. Sytuacje, gdy po tygodniu mam obejrzane ze trzy, cztery nowe filmy to naprawdę ewenementy. Dlaczego? W sumie sam nie wiem. Żeby zasiąść sobie spokojnie do telewizora muszę się odpowiednio nastawić. Coś przeczytać, nabrać ochoty, odbyć rytualny spacer do sklepu, równie rytualne rozpakowanie i wreszcie włożyć płytkę do stacyjki odtwarzacza. Tak mniej więcej skończyła się moja wielotygodniowa ochota na obejrzenie jakiegoś horroru. Trzeba wam wiedzieć, że bardzo lubię filmy z tego gatunku. Przeważnie nawet, kiedy są denne i nudne, pozostają dla mnie na tyle ciekawe, że daje radę dotrwać do napisów końcowych. Przerobiłem już tysiące dreszczowców oraz obrazów, które próbują takowe udawać i naprawdę nie pamiętam czy jakiś mnie naprawdę wystraszył. Nieważne czy był to motyw mordercy psychopaty, duchów, opętań, wampirów, nadnaturalnych mocy ? większa część obok horroru nawet nie stała. I tak kolejny raz poszukując czegoś na ząb i lądując kolejny raz na amerykańskim tytule, znalazłem wreszcie coś dla siebie. Zachęcony pozytywnymi opiniami w Internecie oraz tymi zaczerpniętymi od znajomych zabrałem się za Sinister. W sumie jak teraz o tym myślę, dziwne, że wcześniej mi to filmidło umknęło, bo ma już ono na karku bite cztery lata. W każdym razie, starałem się podejść do seansu bez uprzedzeń, a sztuka to nader trudna, gdy ze wszystkich stron dochodzą do ciebie same superlatywy. No i co, siadłem, do napisów dotrwałem i kolejny raz się srogo zawiodłem. O ile sam motyw przewodni był dość ciekawy i przy odrobinie chęci można było z niego wycisnąć jeszcze więcej (zaznaczam, że sequela jeszcze nie widziałem, ale na pewno zobaczę), tak cała reszta to tragedia. Dłużyzny, tanie chwyty mające nas nastraszyć (gasimy światło, wyłączamy muzykę, robimy tak przez kilkadziesiąt sekund i nagle buuuuu!), po prostu cały animusz utartych scen, które kogoś, kto chociaż trochę orientuje się w dreszczowcach nie są w stanie nastraszyć (chociaż muszę przyznać, zakończenie na tle całego filmu było naprawdę dobre i nastraja na obejrzenie kolejnej części). I w sumie tutaj chyba zrozumiałem sedno problemu. Dzisiaj po prostu ciężko znaleźć porządny horror. Ja rozumiem, iż takie filmy po prostu na jednego wpływają inaczej i na drugiego inaczej. Jeden obgryzie paznokcie razem z palcami ze strachu, drugi w odstępach kilkuminutowych będzie ziewał. Nie zmienia to jednak faktu, że od bardzo długiego czasu, twórcy straszydeł nie próbują się w ogóle wysilać. Ja rozumiem, czasami na bardziej zaawansowane sceny czy scenariusze nie ma czasu albo pieniędzy, ale od czego w takim razie są sequele? Każdy nowy horror, który osiągnie jakąś popularność dostaje minimum jedną następną część, spin-off albo cokolwiek, co kontynuuje w jakimś stopniu jego historię. Tylko, dlaczego w większość przypadków, im dalej w las tym gorzej? Dlaczego jeżeli w pierwszej części zatrybił jakiś koncept i spodobał się odbiorcom musi im się podobać wałkowany jeszcze milion razy? Nawet, jeśli coś było na początku przynajmniej dobre, przemnożone przez reżysera do, za przeproszeniem zrzygania, przestanie takie być. Przykładów na to jest mnóstwo, ja podam chociażby Paranormal Activity. O ile części pierwszej nie można nazwać całkowicie oryginalną, odkurzała sprawdzony pomysł i dodała nawet kilka fajnych rzeczy od siebie (chociaż szczerze mówiąc dla mnie zawsze była makabrycznie nudna i niestraszna), o tyle walenie w nas tym samym pomysłem znowu i znowu i znowu sprawiło, że to co mogło podobać się na początku, staje się po prostu nijakie. Ja nie wymagam od twórców oryginalności. Wiadomo przecież, że wszystko już było. Dobry dreszczowiec to niekoniecznie dreszczowiec oryginalny, co najwyżej przerabiający utarty koncept na tyle dobrze, iż nie mamy poczucia deja vu. Jeśli miałbym wskazać teraz serię, która póki co zmierza w niezłym kierunku to byłaby to Obecność. Z całego serca życzę ludziom odpowiedzialnym za następne filmy, aby udało im się coś ciekawego z materiału źródłowego wykrzesać, widać, że mają ku temu umiejętności. Fajnie też zobaczyć jak sequel lub w tym przypadku bardziej spin-off, jest lepszy od pierwowzoru. Problemem pozostaje jednak to, iż taka sytuacja zdarza się dziś naprawdę rzadko i nie ważne czy mówimy o rynku amerykańskim czy jakimkolwiek innym. Chociaż może to ja narzekam? Może po prostu jestem już za stary albo nie potrafię dobrze poszukać? Tu pytanie do was: macie jakiegoś dobrego straszaka pod ręką? Chętnie obadam każdą propozycję.
  17. Multi w BO3 to istny majstersztyk. Niby jestem przyzwyczajony, że zawsze dawało masę zabawy, ale kurde te lata rozwijania i dodawania nowych pomysłów sprawiają, iż chociaż chciałbym napisać inaczej, coby nie robić za zbyt "mainstremowego", nowy CoD wymiata. I jak tak dalej pójdzie będzie dalej wymiatał przez lata.
  18. @Sergi masz absolutną rację, ale w praktyce w Larze aż tak wiele się nie zmieniło. Dalej jest chyba najpiękniejszą panią archeolog jaką możesz sobie wyobrazić, dalej rozwala masę przeciwników bez zadyszki. W sumie wcale aż tak dużo się nie zmieniło. Oczywiście jak napisałeś w wersji z 2013 mamy jeszcze ten cały survival i biedną Larcie, ale co już widać, twórcy będą małymi kroczkami coraz bardziej upodabniać młódkę do dawnej Croftówny. A to czy zabijesz twórców za zmianę twojej ukochanej postaci to już przeważnie zależy od jednego: czy nowa wersja mi się podoba? Mnie tak dlatego widły i pochodnie zachowuje na inne okazje. 2006-2008? Czyli quasi mangowo komiksowa Lara? Czasem ciekawie się jakby tak zaprojektowana dziewoja wyglądała dziś. @Voda tylko nie za bardzo rozumiem dlaczego twórcy poszli z ulepszeniem jej wyglądu tak daleko, że zmienili jej rysy twarzy... Czy ja czegoś nie wiem czy może Camila już nie użycza swych wdzięków dla CD?
  19. @Still może była ohydna, ale sentyment pozostał. To co powiedzieć o tej z 97? Wierz mi lub nie, X lat temu w ogóle mi to nie przeszkadzało. @Voda polecam obadać mody, pewnie fani wymodzili coś oprócz nude patchów. Jak miałbym dziś wybierać to najfajniejsza jest najnowsza Lara - twórcy idą w dobrym kierunku bo zamienili robocze spodnie na takie bardziej sexy ;p. A tak poważnie Lara 2013 nie jest zła. Z efektem na włosy i max detalach na PC może się podobać. Jak ciekawi cię Definitive Edition, powiem, że Lara wygląda tu jak z RotTR i mocno różni się od pozostałych wersji.
  20. Moja przygoda z Larą zaczęła się bardzo dawno temu. Na tyle, iż nawet nie potrafię wam dokładnie powiedzieć kiedy, niech wystarczy, że dawno. Jedyną platformą do grania, jaką posiadałem był wtedy PSX (na Boga, co za świetna konsola) z niewielką ilością gier na niego. W jeszcze mniej z nich, umiałem jako tako grać. Tym co zabierało mi wtenczas najwięcej godzin z życia był Pro Skater 2 i Lilo & Stich. Z perspektywy czasu, prześmieszne. Świetna grafika przedstawiająca zmiany w Larze na przestrzeni lat. Większość fajnych tytułów, jakie miałem okazje dawniej ograć, były pożyczone od kolegów. Jednym z nich był Tomb Raider (musiałem, w ramach wymiany, na jakieś dwa miesiące pozbyć się pierwszego Metal Geara, auć). Spoglądając dzisiaj, gierka była szkaradna nawet ponad dwie dekady temu, ale kto na to zwracał wtedy uwagę. Rozgrywka mnie wciągała, a zwiedzanie grobowców nigdy wcześniej nie było tak fajnym zajęciem jak w towarzystwie panny Croft. To samo przy drugiej części, którą ogrywałem w tym samym czasie na tej samej platformie. Nie chcę tu tworzyć biografii mego życia, wiedzcie więc jedno: naprawdę przez lata uwielbiałem tę serię. Wybaczałem jej absolutnie wszystko i nawet niesławny The Angel of Darkness dał mi masę zabawy. Kiedy ludzie oraz czasopisma spinali się na przeseksualizowany wygląd Lary, powtarzalność czy inne pierdoły, ja doskonale się bawiłem mając to wszystko gdzieś. Zresztą, zawsze nieskrycie lubiłem główną bohaterkę, nawet gdy wyglądała niczym żywcem wyrwana z komiksu. Co w zasadzie tak mi się w niej podobało? Szczerze mówiąc, chyba sam nie wiem. Była po prostu niesamowita, coś na kształt superbohaterki udającej normalną osobę. Nadludzko sprawna w akrobatyce oraz strzelaniu, nie bojąca się niczego i gotowa każdemu sklepać tyłek. Pomimo, że już zawsze będzie to zlepek pikseli, stara nerdowska miłość nie rdzewieje. Zresztą, jej sympatyków jest i przede wszystkim była, cała masa. Nawet moi rodzice, którzy o grach wiedzą mniej więcej tyle, że takowe istnieją, wiedzieli o kim mowa. Może i za sprawą filmu z Angeliną Jolie, ale wiedzieli. A jakiż tym filmem byłem zbulwersowany! Nie dość, że wstawili mi jakąś Jolie (tak na marginesie, nigdy za nią nie przepadałem jako aktorką), to w dodatku odbiera ona zasługi mojej ukochanej, growej Larze. W rzeczywistości sytuacja tak źle nie wyglądała, ale niestety do dziś, większość moich niezainteresowanych elektroniczną rozgrywką znajomych, kojarzy archeolożkę (albo może ?archeoloszkę? hehe) głównie z kina. Co poradzić, sława nie trwa wiecznie i nawet Lara kiedyś musiała zawiesić berety i udać się na urlop. Nie potrafię opisać jak smutno mi było gdy od 2008 roku nie mogłem zagrać w żadnego nowego, Tomb Raidera, a na świecie triumfy święcił hit od Naughty Dog. Co gorsza, Unacharted 2 to rzeczywiście była i jest bardzo dobra gra. Na szczęście, doczekałem się w końcu zapowiedzi, tym razem restartu serii. Nie przyjąłem tego wtedy, jako złej wiadomości. Seria tego potrzebowała, wkroczenia w rynek nowoczesnych gier z większą dozą krwi i akcji. Ale nie zapowiadane rewolucje w gameplayu (z których i tak niewiele wynikło) budziły we mnie największe emocje. Był to nowy wygląd samej Croftówny. To, on prawie dosłownie, ją ożywił. Jasne, w stwierdzeniach, że twórcy łamią tabu i całkowicie odchodzą od konwencji było dużo przesady. Lara dalej jest przepiękna i nadal rozpala wyobraźnię graczy tak jak robiła to lata temu, może po prostu w trochę inny, bardziej poprawny politycznie sposób. Ważne jest to, iż reboot serii sprzedał się na tyle dobrze, aby zapewnić sobie sequel i twórcy są na najlepszej drodze żeby dobrą passę kontynuować. Jeśli chodzi o mnie, kolejne przygody pani archeolog zawsze witam z otwartymi ramionami. Czy ta miłosna historia ma szczęśliwe zakończenie? Najpierw jeszcze trochę dramatu. Nie mogę przeżyć, że nowa część zatytułowana Rise of the Tomb Raider wyszła w pierwszej kolejności na Xboxa One i muszę czekać do końcówki stycznia, aby w nią zagrać. Nie zdzierżę tego. Tytuł z 2013 kupiłem w sumie dwa razy: najpierw na PC, później jego rozszerzoną wersję na PS4. A tu? Klops. Idealny przykład jak nie powinno postępować się z fanami. Co z tego, że jedynka była multiplatformowa, trzeba wyłożyć pieniądze na tymczasową ekskluzywność, nie dającą w sumie nic sensownego (sprzedamy kilka konsol więcej, ale przy okazji wkurzymy mnóstwo graczy). Próby Microsoftu żeby uczynić Larę swego rodzaju wizytówką Xboxa też wydają mi się komiczne. Rozumiem, posiadaczom XONE taki stan rzeczy wisi, ale ja i miliony fanów poczułem się wystrychnięty na dudka i zmuszony do czekania. Nie ma jednak tego złego, mówią przecież: jak kocha to poczeka. I w tym przypadku rzeczywiście tak będzie. Poczekam, albo w sytuacji kryzysowej (na przykład nowe DLC z majtkami dla Lary) pożyczę konsolę od kolegi i spędzę kolejne godziny ze swego życia w towarzystwie pięknej panny Croft. I już teraz wiem, iż będą to naprawdę dobrze spędzone godziny.
  21. Zależy jak na patrzeć. Dla mnie nawet TR: AoD jest przyjemne do pogrania więc takie zarzuty do mnie nie trafiają. Poza tym fakt obcowania z Larą rekompensuje wszystkie niedoskonałości. For me afkors.
  22. W tym momencie można tylko żałować, że się nie ma XONE.
  23. I to nie byle jak, mecz z Piastem to ja chyba zapamiętam do grobu bo na kuponie miałem, że Górnik wygra .
  24. Świetna recka Otton, w 90 % pokrywa się z moimi wrażeniami z gry, chociaż dla mnie świat nie jest tu specjalnie dobrze zrobiony. Na pewno jest ładny, ale nie wyróżnia się na tle innych postapo. Wiem że ciężko tu o zróżnicowanie, ale to tak marginesem. Oj tam, oboje wiemy, że fajnie jest wrócić na stare śmieci i podzielić się myślą. Nie mówię żebyś pisał nie wiadomo ile, ale taki wpisik od czasu do czasu mile widziany .
×
×
  • Utwórz nowe...