Skocz do zawartości

Xerber

[Ekspert] Sprzęt PC
  • Zawartość

    5616
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    61

Wpisy blogu napisane przez Xerber

  1. Xerber
    W minionym roku w japońskiej telewizji wyemitowano ponad 180 serii anime. Nawet odejmując pozycje od razu spisane na straty przekłada się to na wręcz tysiące godzin rozrywki, ale jak to wszystko ogarnąć? Człowiek zawsze dwoi się i troi aby obejrzeć wszytko to co go ciekawi, a backlog mimo starań wciąż tylko rośnie. Tak więc choć dział M&A naszego forum to w dużej mierze garstka użytkowników, tak również i w tym roku udało nam się zebrać i we wspólnym gronie powspominać ostatnie miesiące aby przedstawić mniej zasobnym czasowo użytkownikom na co warto zwracać uwagę, a czego absolutnie unikać. Tym razem do mnie i Sefnira dołączyli PrincessNue oraz deffik. Tak więc bez zbędnego przeciągania - tegoroczne Podsumowanie uważam za otwarte!


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~





    Zacznijmy od czegoś prostego. Każdy z nas na pewno miał taką sytuację gdy brał się za serial po którym nie spodziewał się zupełnie nic, a który ostatecznie okazał się jednym z jaśniejszych punktów sezonu. Pytanie dotyczy właśnie tego typu sytuacji - co was pozytywnie zaskoczyło i dlaczego?
    <deffik> Wydarzeniem, które mnie w tym roku najbardziej zaskoczyło (i ucieszyło jednocześnie) było wypuszczenie przez studio Artland OAVki pt. Mushishi: Hihamukage, na końcu której znajdowała się zapowiedź ekranizacji drugiej części mangi. Do teraz częściowo nie wierzę, że w każdym tegorocznym sezonie pojawiały się odcinki z tej serii (co prawda wynika to nieco z problemów studia, ale ciii). Jeśli zaś chodzi o serie to byłyby to dwie serie z sezonu letniego - Barakamon i nieco przespany przeze mnie Gekkan Shoujo Nozaki-kun. Barakamon z tego względu, że po części okazał się czymś co chyba można porównać do Yotsuba&! w formie animowanej, choć oba tytuły się dość znacząco różnie w kilku miejscach, to cotygodniowa dawka relaksu, jaką fundował mi Handa z Naru była naprawdę miłą niespodzianką. Nozakiego co prawda oglądałem dopiero podczas sezonu jesiennego, ale od razu chwycił mnie humor, pogrywanie na wszelkich możliwych kliszach, świeży i wpadający w ucho opening, czy też Chiyo, która była po prostu niesamowita (o ile się nie mylę, dla aktorki podkładającej głos Chiyo była to pierwsza główna rola w anime, nic tylko pogratulować!).
    <Sefnir> Jak tak sobie pomyślę, to w minionym roku było kilka rzeczy, które mnie miło zaskoczyły, i w gruncie rzeczy były to tytuły niczym się nie wyróżniające. Ot typowe średniaki, dostarczające masę frajdy podczas oglądania. Na pierwszy ogień niech pójdzie Gochoumon wa Usagi Desu ka?, anime kompletnie o niczym bez żadnej wspólnej linii fabularnej, a na dodatek przesłodzone do granic wytrzymałości. I wiecie co? Oglądało mi się je rewelacyjnie, tak samo jak Hanayamatę, która już jakąś fabułę miała. Oprócz tego niemałym zaskoczeniem okazał się być Daimidaler, tytuł który musiał być robiony pod wpływem czegoś "dziwnego" bo inaczej takich odpałów zrobić się nie da. No bo kto normalnie zrobi anime o wielkich robotach, które napędza się molestując laski? Całość była tak głupia, że aż fajna. Z rzeczy już normalniejszych to Bokura wa Minna Kawai-sou? okazało się zadziwiająco fajnym animu o bandzie ludzi, bynajmniej nie normalnych. Moim pierwszym skojarzeniem było połączenie Sakurasou i Seitokai Yakuindomo, i w sumie całość miała podobne głupio-zboczone klimaty. Z zaskoczeń przychodzi mi do głowy jeszcze Isshuukan Friends będące SoLem opowiadającym całkiem sympatyczna historię, w żaden sposób nie odkrywczą (bo ef już wcześniej coś podobnego opowiedział), ale właśnie sympatyczną. Na koniec zostawiłem sobie dwie perełki. Pierwszą jest Gundam Build Fighters. Nie spodziewałem się niczego, a dostałem świetną komedię robiącą sobie jaja z Gundamowego fandomu. Drugą Toaru Hikuushi e no Koiuta. Tytuł mocno średni, najeżony kilkoma głupotami, a jednak z różnych względów oglądało mi się go szalenie przyjemnie. Naprawdę podobał mi się ten lekki klimat, który towarzyszył pierwszej połowie serii. To wolne, stopniowe budowanie relacji pomiędzy Kal-elem i Claire. Nic na siłę, wszystko spokojnie, naturalnie i młodzieńczo wręcz.
    <PNue> Spokojnie mogę się pod Nozakim i Hanayamatą podpisać. Dla mnie, osobiście, największym zaskoczeniem był Love Stage. Tematyka serii może nie była konkretnie moim obiektem zainteresowań (chociaż z podobnymi tytułami już miałem do czynienia), ale z każdym odcinkiem coraz bardziej mi się podobało. I w pewnym momencie wyczekiwałem wiadomej sceny, która w dobrym romansidle być musi! Z inszych rzeczy, to jakościowo mile wyskoczyła PriPara w światku lekkich idolkowych tytułów. Fajne postacie i humorzaste akcje na wielki plus. Bo jak tu nie lubić idolki z full lazy mode i jedzie na psychotropach, idolki która robi pozy niczym Phoenix Wright, czy dyrektorki szkoły latającej z wielkim odkurzaczem. Odkurzaczem, pogromcą idolek. Gorsze pod względem muzycznym od Aikatsu, ale jak ktoś potrzebuje odstresowywacza - polecam.
    <Xerber> Jednym z większych zaskoczeń tego roku był dla mnie Space Dandy. W sumie nie spodziewałem się po tym tytule zupełnie nic. Ot, lekko zmieniony Bebop. Okazało się jednak, że jest to dla Dandysa określenie krzywdzące, bo pod pewnymi względami spodobał mi się bardziej niż jego poprzednik. Mimo to wciąż odkładam sobie obejrzenie, podobno jeszcze lepszego, drugiego sezonu. Taki już ze mnie dziwak?
    Muszę też na tej liście wyróżnić adaptację Knights of Sidonia, bo przywróciła mi wiarę w to, że mechy mogą być fajne. Całe szczęście jeszcze tylko kilka miesięcy i będę mógł powrócić na pokład Sidonii w długo oczekiwanym sequelu Battle for Planet Nine, który dodatkowo ma w sobie zawierać krótkie cameo innej mangi Niheia, czyli Blame! Wiosna po prostu nie może nadejść później...


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~





    To teraz w drugą stronę. W końcu na każdy pozytywny akcent musi przypadać coś co "zapowiadało się fajnie, a wyszło jak zwykle". Co więc w tym roku poleciało do rynsztoka?
    <PNue> Tak jak w poprzednich latach bym miał dość spory problem wytypować coś pod kategorię "zawód", tak w tym się tego namnożyło wśród nielicznych tytułów, które oglądałem. Z całą pewnością nowy Sailor Moon. Dwa lata w przygotowaniu, przekładańce i huśtańce Toei z tym tytułem, hype intensyfikujące wiadomości o składzie który za ten tytuł odpowiada. Cóż, mogłem posłuchać głosu rozsądku, który już po Saint Seiya Omega kazał z dozą ostrożności do tego podchodzić. Wyszło jak zwykle: studio ewidentnie nie wykorzystało czasu jaki miało, QUALITY pełną gębą i, szczerze pisząc, nijaki klimat. Szkoda, bo klasycznych mahou shoujo bez tony gimmicków nigdy za mało.
    <Xerber> W zeszłorocznym podsumowaniu wspomniałem o tym jak mocno hajpuję się na Mekakucity Actors i teraz chciałbym powiedzieć jedno - jestem zły. Bardzo zły! Wszystko było na miejscu. Dobre studio, odpowiedni reżyser, potencjał tkwiący w historii, a całość i tak poszła się kochać po kątach.
    <PNue> To wyszło jakieś anime Mekakucity? Co to za ploty rozpuszczasz, prawie jak z anime Tsukihime.
    <deffik> Mam mieszane odczucia co do Shaftu i Shinbou będących najlepszym wyborem na zekranizowanie MCA, bo w tym okresie mieli za dużo na talerzu z Nisekoi i tym, że Hanamonogatari pierwotnie też miało wyjść jakoś zaraz po MCA. Poza tym Shinbou (albo Aniplex, kto ich tam wie) chcieli zbyt mocno zrobić z tego drugie -monogatari, co odbiło się negatywnie na Aktorach. MCA było strasznie rozciągnięte, połowa czasu antenowego byłaby chyba lepszym rozwiązaniem, do tego pojawiło się tam mnóstwo symboliki, która ostatecznie trafiła w próżnię, a wykonanie piosenek spod znaku Kagerou Project poszło lepiej utaitte na NicoNico niż aktorom, którzy zostali w tym celu zatrudnieni. Ayano to by się chyba popłakała z rozpaczy jakby zobaczyła odcinek zatytuowany "Ayano?s theory of happiness".
    Ale żeby nie gnębić już Aktorów, to na mój zawód roku wybiorę serię, w której Ziemianin wychowany na Marsie nie zrobił nic złego. O Aldnoah.Zero było jeszcze głośno zanim seria trafiła na ekrany telewizorów. Pomysł wykoncypowany przez Gena Urobuchiego (Psycho-Pass, Madoka), do tego Hiruyuki Sawano (Attack on Titan, Kill la Kill) pracujący nad ścieżką dźwiękową, czy Ei Aoki (Fate/Zero) odpowiadający za reżyserię. Do końca drugiego odcinka wszystko było ok - utrzymywała się atmosfera zbliżającej zagłady, w końcu Ziemianie byli zmuszeni stawić czoła technologicznie zaawansowanym kolonizatorom z Marsa. Czar jednak prysnął gdy każdy kolejny odcinek kończył się cliffhangerem, postacie okazały się po prostu nudne, powtarzające się motywy, czy też nie prowadząca do niczego drama. Może niektóre wątki zostaną odpowiednio rozwinięte/zakończone w nadchodzącym drugim sezonie, ale nie oczekuję cudu. Dodam jeszcze tylko, że coraz częstsza moda na ?split-coury? (przerwy pomiędzy sezonami) w anime naprawdę denerwująca. Przerwa w tytułach zamykających się w 24-26 odcinkach, w których druga połowa bezpośrednio koncentruje się na dokończeniu historii, działa zwykle na niekorzyść tytułu. Mogliby sobie dać z tym spokój.
    <Xerber> To samo co wyżej i jeszcze Zankyou no Terror. Pierwsze cztery odcinki były w sumie naprawdę dobre, ale im dalej w las tym więcej problemów narosło. To smutne, że tak doskonały pod względem technicznym serial w końcu padł pod ciężarem nielogicznych dziur fabularnych.
    <deffik> ?Terroryzm jest ok, dopóki budzi w innych nadzieję? - świetny plan na serial.
    <Sefnir> Nikt nie wspomniał o pupie? Wszyscy o tym zapomnieliście czy też raczej wyparliście z pamięci? Nie to żebym sam się zawiódł, bo najpierw musiał bym czegokolwiek oczekiwać, ale mimo wszystko animu okazało się być dziadostwem niewiarygodnym. Oprócz tego moco przejechałem się na Mahouce, czego studiu wybaczyć nie mogę. Wierzcie lub nie, LNka jest naprawdę dobra, a Tatsuya to sensowny i dobrze zrobiony bohater tylko adaptacja w żaden sposób tego nie pokazuje. Co jeszcze? W sumie to trochę rzeczy się znajdzie. Na pewno wspomniany przez Xerbera ZnT. Szkoda bo zapowiadało się nieźle, a wyszło mocno średnio. Podobnie sprawa ma się z Mahou Sensou, z tym że zapowiadało się średnio a wyszło kiepsko, czego dużą zasługą jest kompletnie zrypane zakończenie. Dalej jest Argevollen, anime nudne z niezwykle wkurzającym i narwanym bohaterem. Po studiu Xebec spodziewałem się chociaż dobrej oprawy, a i tego zbytnio nie dostałem.W klimatach mechowych jest jeszcze Captain Earth, czyli tytuł który wybitnie nie wiedział co ze sobą zrobić i czym chce być, plus masa rzeczy niewyjaśnionych. Aaa, bym zapomniał. Buddy Complex. O ile seria TV była średnio dobra i miała kilka fajnych pomysłów (w tym chyba ulubiony patent studia, czyli bohaterowie na bezludnej wyspie), tak OAVka będąca sequelem mocno zawiodła. Ale tak się dzieje gdy coś co miało być pełnym sezonem zostaje zamienione w dwa 25 minutowe odcinki.
    <Xerber> pupa nikt nie wymieniał, bo wszyscy od samego początku wiedzieli, że wyjdzie z tego? No cóż? pupa. Ale w sumie oglądając ten ?spektakl? ironicznie bawiłem się jak głupi, bo nawet najlepsze komedie nie są aż tak durne.
    <Sefnir> Dlatego sam napisałem, że sam się nie zawiodłem bo niczego kompletnie nie oczekiwałem. Teraz do głowy przyszedł mi jeszcze Golden Time, mnożący jedynie niepotrzebne i tanie dramy.
    <deffik> No, Golden Time szkoda bardzo, szczególnie za względu na setting. Zamiast wyświechtanego liceum w końcu bohaterowie znaleźli się na studiach, a za całość odpowiadał autor Toradory, która cieszy się szerokim uznaniem w fandomie. Całość jednak się rozsypała wraz z dość szczególnym przypadkiem amnezji powiązanej ze zjawiskami paranormalnymi? Do tego tak jak wspomniał Sef, tanie dramy prawie za każdym rogiem. Choć z drugiej strony od pewnego momentu byłem ciekaw jak źle ta seria skończy.
    <Sefnir> Bohaterami byli studenci, ale poza kilkoma momentami w ogóle tego nie odczuwałem. Amnezję bym jeszcze przeżył gdyby przeprowadzono ją jakoś normalnie, zamiast tego połączoną ją, ze wspomnianymi przez ciebie zjawiskami paranormalnymi i całość wyszła zwyczajnie głupio. No i wątek romansowy też jakoś nie najlepiej był poprowadzony.
    <Xerber> Wyleję jeszcze jeden żal na adaptację Akame ga Kill. Ten potworek po prostu nie powinien powstać!


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~





    Bez względu na to czy mówimy o grze czy filmie, ścieżka dźwiękowa to bardzo ważny element każdego z mediów multimedialnych, bo odpowiednie jej wykorzystanie może całkiem zmienić nasze odczucia względem oglądanej sceny. Nie inaczej jest w przypadku anime. W takim razie co trafiło na nasze playlisty?
    <Xerber> To może żeby nie było nudno pominę na razie pewniaków, których i tak na tej liście nie zabraknie i zacznę od lekkiego zaskoczenia w postaci soundtracku do Black Bullet. Serial był co najwyżej średni, częstokroć wręcz słaby, ale OST było boskie! No ale czego innego było się spodziewać po Sagisu Shiro, czyli człowieku odpowiedzialnym za brzmienie Evangeliona. Do tej pory przesłuchuję sobie niektóre kawałki z wypuszczonych płyt i jestem pod wrażeniem. Szczególnie partii chóralnych, które swoją drogą powstały w Warszawskiej filharmonii. No i ten cudny ending. Tokohana była chyba moim najczęściej odtwarzanym utworem roku. Drugim zaskoczeniem było dla mnie pojawienie się ME!ME!ME! Jako fan TeddyLoida nie mógłbym tego krótkiego klipu nie pominąć, bo jak do tej pory jest to jedno z jego lepszych dzieł. W ciągu ledwo pięciu minut zdążył zahaczyć o cztery dosyć odmienne style i w każdym z nich pokazać klasę.
    <deffik> Trudno mi się nie zgodzić jeśli chodzi o ME!ME!ME! jednak muszę nieco ponarzekać na to, że sam album zawiera dokładnie to samo co teledysk czyli krótkie, chciałoby się powiedzieć, wersje piosenek, miałem nadzieję na nieco więcej.
    <Xerber> Też liczyłem na jakieś wersje extended. No cóż? Może na następnym albumie?
    <deffik> Ja wciąż czekam na ten "następny album", który w końcu będzie zawierał pełną wersję "Shocking Party" od A-Rise z Love Live!! (swoją drogą jest to chyba jedyna piosenka z tej serii, która jakoś mi się podoba)...
    <PNue> Kawałki od Honkers Team też jakoś średnio trawię. Za to te z innego idol show Sunrise (tego zaczynającego się na Ai, kończącego na katsu) o wiele lepiej, a w tym roku parę płyt nimi zapełnionymi wyszło. Z innych rzeczy, to z pewnością wiadomy soundtrack z opowieści o odbijaniu małych piłeczek po stole. Ping Pong The Animation mocno skradł mój odtwarzacz i telefon przez parę tygodni.
    <deffik> HERO KENZAN! HERO KENZAN! HERO KENZAN! Wybaczcie, musiałem. Oprócz tego, że dość dużą część utworów z tej ścieżki dźwiękowej słucha się po prostu przyjemnie, to niektóre z nich przypominają mi sceny z samej serii, co działa tylko na jej korzyść i pokazuje jak ważną częścią całości jest ścieżka dźwiękowa. Do tego chciałbym wspomnieć o ścieżce do chyba już zapomnianego Noragami, za którą stoi Iwasaki Taku, łączącą w sobie elementy hip-hopu, metalu i muzyki elektronicznej. Pasowało to fajnie do nastawionej głównie na akcję serii, która swoją drogą też całkiem zgrabnie mieszała motywy religijne wraz z nowoczesną Japonią.
    <Xerber> O tak! Ping Ponga po prostu uwielbiam! To był właśnie jeden z tych pewniaków, których się spodziewałem na naszej liście.
    <Sefnir> Czuję się trochę dziwnie, bo niemal nie wiem o czym wy piszecie... Jedynie Black Bullet kojarzę. I w sumie pamiętam, że muzyka była całkiem całkiem, ale to chyba wszystko co mogę o tym powiedzieć. Noragami oglądałem (i nawet mangę poczytywałem) ale poza opem nic kompletnie nie kojarzę. Jeśli mam być szczery to jedyny soundtrack, który mi zapadł w pamięci pochodzi z anime mającego 15 lat, więc nie kwalifikującego się do tego podsumowania. Ale dobra, niech pomyślę... Kill la Kill? To jedno z niewielu anime, których ścieżki dźwiękowe jako tako zapamiętałem. No i Aldnoah mający tego samego kompozytora. I... I... I... Nowy Fate/stay night chyba. Oprócz tego to bardziej w pamięć zapadały mi konkretne openingi i endingi. Mahouka i Rising Hope od Lisy, Hana wa Odoreya Iroha ni Ho z Hanayamaty, Heavenly Blue i aLIEz z Aldnoaha.
    <PNue> Jak już rozmawiamy konkretnie o OP/ED, to dla mnie zwycięzcą na ten rok jest Axis z Nobunaga the Fool. Niektórzy (łamane na wiele) mogą nie lubić takiego wubwuba, ale ja katowałem to przy każdej możliwej okazji. Do tego, jak zwykle świetny, kawałek Personowy (tutaj przy okazji animu wersji Golden 4) aka Yin Yang (achtung: spoilers). Pomimo mojego rantu na nowego Sailor Moona, to ten tytuł ma całkiem fajny ending. No i jeszcze Where Courage is Born z Happiness Charge Precure. The GAR is strong in this one .
    <Xerber> Chciałbym wyróżnić jeszcze jeden utwór, a będzie nim opening Mushishi: Zoku Shou czyli Shiver od Lucy Rose. Co prawda w moim odczuciu nie przebił The Sore Feet Song, ale sam w sobie ma tyle siły przekazu, że aż chyba kupię sobie ostatnią płytę piosenkarki.
    <deffik> Wymieniliście już wiele piosenek, które albo mam na liście, a też wielokrotnie słuchałem w tym roku, więc wymienię OPka, którego pewnie nikt nie słyszał (co akurat nie jest dziwne bo seria, z której pochodzi była bardzo niskich lotów i chyba tylko ja ją skończyłem na forume [Oglądałem pierwszy sezon do połowy i uznałem, że w sumie nudy - dop. Xerber]), a mianowicie - Sen no Tsubasa z Re:_Hamatora, no i jeszcze raz chciałem wspomnieć o Kimijianakya Dame Mitai z Nozakiego - który zawsze ładował mnie energią przed kolejnym odcinkiem, czy Rashisa od Super Beaver, która rozpoczynała odcinki Barakamona. +10HP, +10HP, +10HP, +10HP - czyli leczenie już samym openingiem.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~





    Skoro fonia już omówiona to trzeba przejść do części video. W fandomie anime istnieje takie pojęcie jak "sakuga", którym opisuje się sceny wyróżniające się nieczęsto spotykaną jakością animacji. Pytanie jest więc takie - które z zeszłorocznych serii było więc najmocniej przyozdobione takimi scenami?
    <Xerber> Pierwsza rzecz która przychodzi mi do głowy to Knights of Sidonia, które pokazało, że 3DCG może wyglądać fajnie i zgodnie z oryginałem. Oglądanie kosmicznych potyczek w interpolowanych 60 klatkach na sekundę to najprawdziwsza uczta dla oczu. Idąc dalej - Shingeki no Bahamut: Genesis. Kompletne zaskoczenie. Anime na podstawie smartfonowej karcianki, mało znane studio, przekazanie sporej ilości prac do Korei, a wyszło z tego ostre eye-candy, które miejscami może bez wstydu rywalizować z gigantem pokroju nowej adaptacji Unlimited Blade Works.
    <Sefnir> Oprawa graficzna? Po odrzuceniu Amagi Brilliant Park, bo KyoAni nigdy pod tym względem nie zawodzi, podobnie jak P.A. Works, Fejta bo ufostołek pewnie pakował kasy ile wlazło i rewelacyjna grafika była oczywistością oraz Unicorna bo kasy ile wlazło pakował Sunrise, no i to OAVka była, zostaje niewiele tytułów, których oprawa by mi się wybitnie spodobała. Na pewno bardzo kolorowa Hanayamata. Kolorowa, ale nie pstrokata do przesady. Oraz Isshuukan Friends utrzymane w bardzo ciepłej i stonowanej kolorystyce.
    <PNue> Free 2, co raczej zrozumiałe ze względu na >KyoAni intensyfikujące. Z pewnych względów bardzo lubiłem też kreskę i animację w Love Stage, co zresztą początkowo mnie przyciągnęło do tego tytułu. Z mniej oczywistych rzeczy: Mahou Shoujo Taisen. Nie było to piękne per se, ale luźna stylistyka (trochę jak z Kyousogigi czy Uchouten Kazoku) jest w me gusta. Do tego pierwsza część Space Dandy miała swoje przyjemne odchyły artystyczne i animacyjne, jak to na anime od pana "ten od Cowboya Bebopa/Samurai Champloo" przystało.
    <deffik> Skoro odrzucamy serie (i film, bo Tamako Love Story też wyglądało świetnie) od KyoAni czy też Unlimited Budget Works, bo inaczej nie byłoby o niczym mówić, to muszę się zgodzić z Sefem, Hanayamata wyglądała bardzo przyjemnie dla oka. Też, o ile trochę gorzkich słów zostało napisanych o Zankyou no Terror, to jak przystało na Watanabe, ta seria wyglądała bardzo dobrze i przynajmniej od strony wizualnej nie tylko trudno jej coś zarzucić, ale też należy wyróżnić na tle konkurencji.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~





    Parafrazując słynny tekst z pewnej reklamy, niekiedy jedna scena potrafi wyrazić więcej niż tysiąc słów. Tak więc, bez względu na to czy pojawić mają się one ze złego bądź dobrego powodu, chciałbym żebyśmy wymienili te sceny, które na długo nie pozwoliły o sobie zapomnieć.
    <Sefnir> Najprościej było by mi tu po prostu wpisać cały siódmy odcinek Unicorna, bo on naprawdę był wypełniony scenami, które mnie osobiście niemal powaliły. Jeśli jednak muszę się już ograniczyć do konkretnej sceny, a jednak wypadało by to zrobić, to wskażę na konfrontację z Full Frontalem, oraz Gryps 2. Ze względu na towarzyszącą atmosferę i zachowanie bohaterów. Kto oglądał ten doskonale wie o co mi chodzi, szczegółów pisać nie chcę by nie spojlerować osobom, które dopiero mają zamiar to obejrzeć.
    <Xerber> Unikając spojlerów, strasznie spodobał mi się deszczowy odcinek z Gekkan Shoujo Nozaki-kun. Były w nim sceny przez które niejednokrotnie dusiłem się od nadmiaru śmiechu (formacja żółwia z parasolek - geniusz!). No i pozostawiając w niepamięci wątpliwą jakość reszty tego serialu, muszę wyróżnić lądowanie Marsjan z pierwszego odcinka Aldnoah.Zero. Nie dziwi mnie to, że scena ta była tak mocno eksponowana w trailerach.
    <PNue> Druga seria Aikatsu i Sweet Sp!ce w wykonaniu przyszłego 2wingS. Mimo spadku formy przy okazji kolejnego parta pod względem fabularnym (le Seira face), to nowe piosenki i mocno ulepszone CGI koncerty dawały mocnego kopa. W 2014 może nic nie przebiło wcześniejszego LSD WILDRIDE 2013 aka Kira Pata Shining, ale występ Ichigo i Seiry był jednym z bardziej energetycznych i porywających w całej serii. Smug truskawka all da way. Do tego dokopcił bym, świetną tłuczkę między ekipą protagonistów z Gundam Build Fighter, a Fellinim. ETERNAL BROFIST and fight to the last breath. Ewentualnie do ostatniego kawałka plastiku. Swoją drogą, drugi sezon mógłby mieć więcej takich akcji...bo póki co to właściwie zrzynka tej właśnie sceny była najbardziej emocjonującą z tego co oglądałem.
    <deffik> Szósty odcinek Ping-Ponga, gdzie Wenge śpiewał Hitoribocchi no Christmas Eve - fajnie uchwycony moment samotności u pozostałych bohaterów serii, w ten jakby nie patrzeć specjalny dzień w roku, a sam Wenge, który dotychczas był praktycznie sam był otoczony przez innych i w końcu mógł na chwilę odetchnąć, czy też końcówka czwartego odcinka Zankyou no Terror - popis reżyserskich umiejętności Watanabe i świetna robota Yoko Kanno odpowiadającej za ścieżkę znowu dały sobie znać w scenie gdy 12 i Lisa uciekają przed policją. Bardzo dobra, wręcz hollywoodzka scena.
    <Xerber> Nie mogę się z tym nie zgodzić. Obie sceny są świetne i przez długi czas siedziały mi w pamięci. Całe szczęście soundtracki obu serii miały w sobie utwory towarzyszące tym scenom więc mogę przeżywać je na nowo bez potrzeby szukania klipów na jutubie.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~





    Nawet najlepszy szkic fabularny nie byłby niczym szczególnym, gdyby historia była opowiadana z perspektywy nieciekawych bohaterów. Z drugiej strony fajny protagonista jest w stanie uratować od zapomnienia nieciekawą serię. Tak więc pytanie jest proste - którzy z bohaterów najmocniej skradli wam serducho? No i żeby było równouprawnienie niech każdy wytypuje jedną białogłową i jednego faceta.
    <Xerber> Dwa słowa - Sonokawa Momoka. Przypomnijcie mi żebym nigdy nie zachodził za skórę gimnazjalistkom, bo to się może źle skończyć?
    A z facetami też prosta sprawa - Chiny z Ping Ponga i tyle w temacie! Charakterny, z fajnym VA i w dodatku very GAR. Would husbando.
    <PNue> Spokojnie mógłbym się podpisać pod powyższymi postaciami, ale jest jeszcze parę innych postaci które się dla mnie wyróżniły (chociaż żadna w takim stopniu jak Disc z Needless, czy Akane ze Smile Precure parę latek temu :* ).
    Z grillowiska stawiam na Sakurę Chiyo z Nozakiego. I mamy FULLSHOUJO MODO w okolicach wiadomego pana, i mamy trochę trollingu wobec niektórych biedaczków, i trochę śmiechu potrafi wywołać sama z siebie. Ot normalna licealistka, którą da się lubić.
    Husbando? Dla bycia wrednym bym powiedział Hime Arikawa, albo GGO Kirito, ale się powstrzymam. Chociaż wróć. Na człowieka roku wytypuję protagonistę Twintailsów, aka Mitsuka Souji. Człowiek, który wie co w życiu ważne i walczy do końca swoich sił. No i do tego potrafi się zamienić w wojowniczkę o wolność, pokój i twintailsy. tl;dr GAR w czystej postaci.
    <deffik> No i powymieniali mi moje typy do tej kategorii! Co za ludzie!
    <Sefnir> Mi typów nikt nie powymieniał, czemu wcale się nie dziwie, bowiem chyba jestem w tym podsumowaniu jedyną osobą, która łyka Gundamy jak... nie, dobra, daruję sobie porównania. W kategorii Best Boy ląduje u mnie Banagher Links. Dlaczego? Ze względu na to co pokazał w ostatnim odcinku i drogę jaką przeszedł przez całego Unicorna, to jak zmienił się przez ten czas. Widać to szczególnie od czwartej części, to jak stawia się Zinnermanowi, to jak desperacko próbuje powstrzymać Unicorna przed przejściem w NT-D, czy wreszcie konfrontacja z Full Frontalem. Banagher stał się bohaterem, który wie co ma robić, wie kogo słuchać, a kogo nie, myśli sam za siebie. Jako Best Girl towarzyszyć mu będzie... a jakże, Mineva Zabi z tegoż samego anime. Moim zdaniem jest to najbardziej świadoma ze wszystkich Gundamowych księżniczek, pod tym względem bardzo podobna do Dianny z Turn A. Mineva doskonale wiedziała co musi zrobić, i konsekwentnie do tego dążyła. Nie była pacyfistką, która głosiła puste hasełka, chciała powstrzymać konflikt, i bezpośrednio się angażowała by do tego doprowadzić.
    <deffik> Ech. Kong Wenge (Chiny) z Ping-Ponga bo podobała mi się droga, którą przeszła ta postać od początku do końca trwania serii. Początkowo był nieco zadufany w sobie, ale z biegiem czasu zmienił się bardzo, choć nigdy nie schował pazurów. A po żeńskiej stronie to oczywiście Sakura Chiyo, która swoim wewnętrznym komentarzom trochę przypominała mi Watashi, z Jinrui, jednocześnie będąc o wiele mniej cyniczną osobą. Małe wyróżnienie dla Miyamori Aoi, która dzielnie znosiła trudny tworzenia anime w Shirobako.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~





    Koniec pieszczot! Czas postawić kawę na ławę i rzucić to na co wszyscy czekają.
    Którą z wydanych w minionym roku serii uznajecie za swoją ulubioną?
    <deffik> Jeśli chodzi o AOTY 2014 to dla mnie przez praktycznie cały rok liczyły się jedynie dwa tytuły. Pozostałe serie, zaliczając w to nawet te, które bym umieścił na trzeciej pozycji dzieli od pierwszej dwójki przepaść. Prawie do samego końca mogłem się zdecydować, który umieścić na najwyższym stopniu podium. Jednym z tych tytułów jest Mushishi: Zoku Shou. Powrót tej serii był czymś wspaniałym, co zresztą jest ciekawe, bo oglądając kolejne odcinki wcale nie czułem, że Ginko był nieobecny przez jakiś czas. Druga część Mushishi, to tak naprawdę więcej tego co dostałem wcześniej, ale w tym przypadku nie jest to wada, bowiem jest to seria mocno epizodyczna, co prawda mocno zakorzeniona w japońskich tradycjach czy wierzeniach, ale pełna też wartości uniwersalnych dla każdego człowieka. Dlatego nie boję się określić Mushishi jako "klasyka", czy po prostu zbioru baśni odpornych na działanie czasu. Drugim tytułem, który brałem pod uwagę jest Ping-Pong the Animation, który wbrew swojemu tytułowi nie jest o tym dziwnym, polegającym na odbijaniu piłeczki sporcie, tylko wykorzystuje fakt, że Ping-Pong jest dyscypliną silnie zindywidualizowaną, by przedstawić losy piątki bardzo różnych bohaterów. Przedstawia ich cele, starania, słabości, strach, wątpliwości; wyjaśnia skąd się wzięły te emocje, a łączy to wszystko ze sobą Masaaki Yuasa, który również wspaniale dyryguje oprawą audiowizualną serii, w efekcie czego całość bardzo zbliża się do miana "ideału". Nabazgrałem dość długi akapit, którego i tak nikt nie przeczyta, a nie zbliżyłem się ani o krok aby udzielić odpowiedzi na pytanie dotyczące "serii roku", ale koniec tego marudzenia: wygrał Ping Pong.
    <PNue> Metal Gear IS OVA. Wróć, gdyby nie Houki.
    A tak pomijając abominacje... Ze względu na enjoy i jakość, to na pewno Happiness Charge Precure! Świetna główna protagonistka, która przy okazji nie odstawia po paru epach Mana Sue jak przy poprzedniej serii. Ciekawa reszta ekipy, gdzie relacje między poszczególnymi członkiniami rozwijają się przez wszystkie odcinki, zamiast szybciutkiego dojścia do stałego i nierozerwalnego friendship is magic. Ciekawe postacie poza głównymi dziewczynami, co napędza wątki romansowe, opis świata, przeciwników. Inne Precure niż japońska ekipa. Świetne sceny walki. Suffering i post saving the world odcinki. Śpiewający i tańczący finisher. Bishi. W prywatnym rankingu, drugi Precure pod względem jakości, na równi z Freshem, a tuż za Heartcatchem. Naprawdę dobry rok dla niedzielnego pasma Asahi, zważając na to, że na równie z Happiness Charge, leciał bardzo dobry Kamen Rider Gaim od Urobutchera. Acz to nie temat na ten wpis i Michi a shit.
    Ale jako, że tru animu watchers nie oglądają kids show (nie wiedzą co tracą) [ej, ej, zaczałem Fresha ostatnio, a SoLe oglądam prawie jak lecą - dop. deffik], to jeszcze wyróżnię GochiUsa, wspomnianego Ping-Ponga i bardzo pozytywne Ore no Twintails ni Narimasu.
    <Sefnir> Dla mnie sytuacja wygląda trochę podobnie jak u deffika. To co będzie dla mnie najlepszym anime w roku wiedziałem już od dawna, i prawdę mówiąc na ten moment czekałem cztery lata. Teraz wreszcie mogę to napisać, bowiem seria zakończyła się w tym roku. A jest nią oczywiście Mobile Suit Gundam Unicorn. Pomijając kwestię oprawy audio-wizualnej, bo ona stała na niezwykle wysokim poziomie. Gundam po wielu latach powrócił do Universal Century, uniwersum najstarszego i najbardziej rozbudowanego, dokładając kolejną cegiełkę jego niespokojnej historii. Unicorn miał w sobie to co najbardziej cenię w seriach należących do tej marki, odpowiednia dobrze skonstruowaną fabułę, świat w którym nie ma patyczkowania się, wystarczy jedno trafienie by zginąć, i bohaterów, którży żyją. Nie są posągami od początku do końca będącymi w tym samym stanie. Tu postacie się zmieniają, dojrzewają. Dalej, cała masa scen dosłownie wgniatających mnie w fotel, pierwsza aktywacja NT-D, desperackie starania Banaghera by Uni w NT-D nie przeszedł, pojawienie się Banshee, flashbacki z Glemym? Mógłbym tak wymieniać jeszcze długo. Do tego dochodzą jeszcze smaczki, nawiązania do poprzednich tytułów czy to w postaci wypowiadanego zdania, czy zwykłego obrazu na ścianie. Mobile Suit Gundam Unicorn jest tym czym Gundam powinien być, i do czego Universal Century przyzwyczaiło.
    <Xerber> Ping Pong, i to bez cienia wątpliwości. Zazwyczaj omijam tematy związane ze sportem szerokim łukiem, lecz z niewiadomych przyczyn coś popchnęło mnie w kierunku dobrania sobie tego tytułu do listy oglądanych i ani trochę nie żałuję swojego wyboru. Może dlatego, że w sumie mało tam jest sportu w sporcie. Na pierwszy plan wychodzą tu bowiem charaktery głównych bohaterów, a i trzeba przyznać ciekawa z nich gromadka. Dodać do tego odjazdowy OST, doprawić ciekawą kreską i dosypać tę drobną szczyptę akcji przy tenisowym stole, a idealny kandydat na anime roku już jawi mi się przed oczami. Muszę też wręczyć dyplom za zajęcie zaszczytnego drugiego miejsca genialnej komedii o życiu rysownika mangi, czyli Gekkan Shoujo Nozaki-kun. Nie pamiętam już kiedy ostatnio coś tak bardzo mnie rozbawiło. Będę miał za to drobny problem z ostatnim miejscem podium, bo w tym roku pojawiło się przecież tak wiele ciekawych pozycji, których szkoda byłoby nie wymienić. Ostatecznie decyduję się jednak na wręczenie tego miejsca kontynuacji przygód pewnego białowłosego jegomościa, czyli drugiemu sezonowi Mushishi.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~





    Rok 2013 uważam za ten w którym po wielu latach stagnacji w końcu coś zaczęło się ruszać na rodzimym rynku wydawnictw mangowych. Od tego czasu minęło jednak całkiem sporo czasu. Jak myślicie, tendencja się utrzymała? 2014 was nie zawiódł? Czy możemy liczyć na więcej?
    <Xerber> Przyznam szczerze, że w minionym roku byłem trochę na bakier z nowościami. W zasadzie z tego całego dobra, które pojawiło się od jego rozpoczęcia na moją półkę trafił tylko pierwszy, i jak na razie jedyny, tom Girl Friends. Historię już znam, po prostu chciałem mieć ją również na papierze, więc jedyne co mogę ocenić to jakość wydania, a to jest? W sumie w porządku. Po prostu jak na mój gust tłumaczenie jest trochę zbyt luźne (nice_memes.jpg). Poza tym wciąż czekam na zamówionego na początku grudnia Berserka. Czekam tak długo, bo chciałem mieć od razu dwa tomy, a ten drugi pojawi się pewnie dopiero po publikacji naszego podsumowania. No i do następnego zamówienia na Yatta na pewno dodam też All You Need Is Kill.
    <Sefnir> Ja trochę jak Xer, od jakiegoś czasu jestem na bakier z nowościami. O ile jeszcze wiem co wychodzi lub jest zapowiadane, tak z kupowaniem już u mnie kiepsko. Ale tak czy inaczej jeśli mowa o minionym roku i mangach w Polsce, pierwszą rzeczą jaka przychodzi mi do głowy jest Berserk. Manga wręcz legendarna, topowa i niezwykle brutalna, o którą nasz fandom prosił latami. I stało się. Mamy ją. I choć mnie samego ten tytuł średnio (a nawet jeszcze mniej) interesuje, tak nie jestem wstanie przejść obojętnie i o tym nie wspomnieć. Nasz rynek się rozwija z czego bardzo się cieszę. Świadczy o tym też druga rzecz, o której wspomnę. Light novel. Temat pojawiający się od jakiegoś czasu i cały czas do tej pory zbywany, głównie argumentami iż to się nie sprzeda. W zeszłym roku wspominałem o tym, że Studio JG coś przebąkuje o możliwym eksperymencie z LNką. Rok minął a wydawnictwo chyba jedynie raz rzuciło jakieś pytanie na fb. W między czasie przyszła Galeria Ksiązki i wydała All You Need i Kill zmieniając tytuł na Na Skraju Jutra i dodając paskudną filmową okładkę. Pół roku później Kotori, wydawnictwo do tej pory kojarzone jedynie z mangami shounen-ai/yaoi, wydaje Sword Art Online. Tytuł niezwykle popularny, i długi. Pomijając kompletnie czy to historia dobra czy zła, bo nie o to mi tu chodzi, dla mnie to niejako prztyczek w nos dużych wydawnictw, które od lat uparcie twierdzą, że light novel w Polsce się nie sprzedadzą, że były by za drogie. A jednak da się wydać LNkę kosztującą 20zł, przy tym zachowującą całkiem niezłą jakość. Ja trzymam za Kotori kciuki, niech im się uda i w naszym kraju pojawi się więcej tytułów. Ach, już mi się marzy Haruhi, Fate/Zero czy Kara no Kyoukai.
    <deffik> Coś mi tam mignie jeśli chodzi o zapowiedzi, czy wydawane tytuły w Polsce. Czasem wejdę na forum Waneko, czasem coś się pojawi na mojej tablicy na twarzoksiążce jeśli chodzi o Studio JG. Niby fajnie, że ten Berserk i w ogóle że rynek się rozwija bo głośny tytuł, ale niech ktoś da znać jak autor wróci do im@sa, a Gutsa zostawi na innym statku/w kopalni/gdziekolwiek na kolejne nie wiadomo ile. Choć może JPF ten czas wykorzysta na dogonienie oryginalnego wydania. Potem zacznie się płacz i zgrzytanie zębami. Tytułów, które obecnie są u nas wydawane i mnie choć minimalnie interesują jest może z 5. Meh. Szkoda, że Polski rynek mangowy jest opanowany przez fujoshi i shonenowe tasiemce. SJG niby wydaje nieco zróżnicowane tytuły, ale znów większość wydaje mi się rzucaniem lotkami do tarczy i liczenie na to, że trafi się w dziesiątkę. Dobrze, że mam jeszcze do sprowadzenia kilka pozycji od Yen Pressu (na wydanie których w Polsce nie mam co liczyć), więc póki co nie bardzo mi się spieszy z kupowaniem mangi w Polsce.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~





    Dobra panowie, czas skończyć z te nostalgiczne bzdety i pewnie spojrzeć w przyszłość. W końcu i w tym roku na pewno jest na co czekać, a wśród tego znajdzie się też pewnie i niejeden zawód.
    Co takiego już w tej chwili przyciągnęło naszą uwagę?
    <Xerber> Oj, wiele jest rzeczy na które czekam. Po pierwsze wymieniony już wcześniej sequel Sidonii. Tsumugi best grill. Mam tylko nadzieję, że za mocno jej nie ocenzurują... Po drugie kontynuacja jednego z moich ulubionych anime 2013 roku, czyli Non Non Biyori Repeat [+1 nyanpass - dop. deffik]. Uważnie śledzę też wszelkie doniesienia o reinterpretacji Ginga Eiyuu Densetsu, nad którą stoi ciemne fatum swojego kultowego poprzednika. No i oczywiście nie mogę nie wspomnieć o tej czarnej chabecie jaką jest ostatni film kinowy serii Evangelion. Oby tylko nie był aż tak zły jak Q.
    W zasadzie mogę tak wymieniać bez końca, bo dobrego materiału starczy mi na dobre dwie strony A4 opowiadania.
    <deffik> Zgodzę się z Tobą, 2014 nie można odmówić tego, że obrodził w wiele ciekawych zapowiedzi, nawet niektóre serie złamały zasadę ?Sezon 2 nigdy?, jak na przykład OreGairu, Gatchamanów czy też kolejny (trzeci i ostatni) sezon Working!!! Już teraz można oglądać pierwszą z trzech zapowiedzianych części Durarary. Wszystko to cieszy niezmiernie. Prawie bym zapomniał - obligatoryjne Kizu nigdy. Choć i tak wiem Xer czego chcesz chyba najbardziej, albo co jest to gdzieś u Ciebie bardzo wysoko na liście - zajawka Diamond is Unbreakable na samym końcu Stardust Crusaders [Kciuk w górę tak mocno, że aż zrobiłem dziurę w suficie - dop. Xerber] [You have my sword - dop. PNue]. Co jeszcze oprócz tego. Otworzę bloga, nic nie napiszę, odechce mi się, zapomnę o nim. Tak jak wspomniałem wcześniej nie liczę na to, że w tym roku dostanę jakiś tytuł mangowy dla którego popędzę do empiku/złożę prenumeratę u wydawcy. Nie ma to jak optymizm.
    <PNue> A ja tylko wpadam napisać, że idolki wygrają kolejny rok. iDOLM@STER CG [Nowy P solidnym pickiem na husbando roku - dop. Xerber] [MÓJ HUSBANDO! - dop. deffik] [The moest, czekam na te wszystkie doujiny na następnym comikecie - dop. PNue], Macross Delta, kontynuacje PriPary, WUGa, LL, zapewne Aikatsu. Idol god, have a mercy on me, nie wiem kiedy ja to wszystko będę oglądał. Z innych rzeczy, to z pewnością animu Yuki Nagato jako stary haruhista, Symphogear 3 because NANA wills it, Kiniro 2 bo Karen-DESU [+1 DESS~~ - dop. deffik]. Już rozpoczęte Kancolle dobrze się przedstawia, więc i tutaj przyjemnych seansów się spodziewam. Niedługo jeszcze kolejny Precure...wild ride never ends i będzie co oglądać. A jeszcze animu games na wszystkich możliwych platformach z NEP zmierzającą na steama, kiedy czas człowiek znajdzie na to wszystko (suffering intensywny).
    <Sefnir> Czego oczekuje od tego roku? Więcej czasu. To tak pół żartem, pół serio, bo mam w planach zapoznanie się z pewną ilością serii od Yoshiyukiego Tomino. Tak już bardziej nowościowo, to właśnie zdałem sobie sprawę, że w chwili obecnej leci pięć anime, które mają w tagach mechy. Okej, jestem prawie w niebie. Tym bardziej iż w lutym nadejdzie pierwsza część Origina, opowiadająca o młodości Chara. Mój limit szczęścia chyba został wyczerpany. Tak interesującego sezonu, i tak dobrego początku roku w anime nie widziałem od dawna. To prawie nie w porządku oczekiwać czegoś więcej A jeszcze na wiosnę Vertical ma ogłosić czy udało mu się zdobyć licencję na nowego Gundama. Więc niezależnie od tego co powyżsi panowie napisali, dla mnie ten rok będzie należał do wielkich robotów, bo jeszcze gdzieś nowy Macross majaczy na horyzoncie. Oprócz tego to oczywiście czekam na filmowe Heaven's Feel, datę trzeciej kinówki Nanohy, i ekranizację mangi Vivid, która startuje wiosną.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~


    I takim oto optymistycznym akcentem kończymy nasze podsumowanie. Mamy nadzieję, że znajdzie się choć kilka osób, które przeczyta te nasze wypociny (oryginalny skrypt ma 9 stron) i zostawi po sobie ślad w sekcji komentarzy. Podzielcie się też waszymi typami z wybranych kategorii. Jest nas w końcu tylko czterech i mogliśmy pominąć jakąś perełkę. Tymczasem jednak żegnamy się z Wami i mamy nadzieję, że za jakiś rok pojawi się podobny tekst, bo dobre tradycje nie powinny umierać!



  2. Xerber
    Trzydzieści milionów USD... Wyobraźcie sobie tylko co można zrobić z taką górą pieniędzy... Ja sam pewnie wyprowadziłbym się na jakąś tropikalną wysepkę i żył jak król do końca swoich dni, ale animatorzy ze studia Toei Animation mieli trochę inny pomysł - postanowili wskrzesić już lekko zapomnianego, ale wciąż zasłużonego dla branży, kosmicznego pirata Kapitana Harlocka, dając mu przy tym wygląd na miarę XXI wieku. Jak to się skończyło?
    Przyznam się bez bicia, że ten film był dla mnie pierwszym spotkaniem z postacią jednookiego kapitana. Nie czytałem oryginalnego komiksu, nie obejrzałem jego serialowej adaptacji, a tym bardziej nie miałem styczności z tworami rozszerzającymi te uniwersum jak Galaxy Express 999. Niemniej gdy po raz pierwszy ujrzałem jego trailer moje oczy po prostu nie mogły się oderwać od ekranu. Prawdziwy majstersztyk komputerowej animacji przy którym zachodnie produkcje ze strachu robią pod siebie, a sam James Cameron niemalże pieje z zachwytu. No więc minął prawie rok, a ja w końcu miałem sposobność ujrzeć to dzieło na własne oczy. Jedna część mnie jest zadowolona, druga zaś... Trochę mniej, ale o tym zaraz.



    Rzeczony trailer. Wciąż robi niesamowite wrażenie!

    Mamy nieokreśloną przyszłość. Ludzkość znacznie się rozrosła i zaczęła kolonizację przestrzeni kosmicznej zostawiając Ziemię samą sobie na bardzo długi okres czasu. Mijały jednak lata, a nasz rozproszony po niezliczonych planetach gatunek zaczął czuć tęsknotę za dobrowolnie utraconą ojczyzną. Spróbujcie się domyślić do czego może doprowadzić taki nagły masowy powrót... Oczywiście, że do wojny! Długiej, wyniszczającej i zakończonej podpisaniem traktatu, który nic nie zmienia, a służy jedynie podtrzymaniu sztucznego pokoju. Nasza Ziemia stała się zakładnikiem, jej kolonizacja została zakazana, a pieczę nad utrzymaniem tego postanowienia stanowi najpotężniejsza siła w kosmosie - Siły Zjednoczone. Sprzeciwia się jej nikt inny jak nasz tytułowy antybohater Kapitan Harlock i jego wesoła załoga, razem siejąca zamęt w przestrzeni kosmicznej na pokładzie niezniszczalnego statku Arkadia.
    I tu na scenę wkracza ktoś, kogo nie nazwałbym głównym bohaterem filmu, choć jest jego centralną postacią. Yama służy jako tajny agent Sił Zjednoczonych. Jego misją jest zinfiltrowanie Arkadii i poznanie planów Harlocka, a następnie poczęstowanie go jakimś ostrym narzędziem wbitym w plecy. Coś jednak idzie nie tak jak trzeba. Nasz "bohater" zmienia front (swoją drogą nie po raz ostatni) i zaczyna widzieć w kapitanie kogoś na kształt wybawiciela ludzkości, który jest w stanie zmienić porządek wszechświata, co prowadzi do prawdziwie bratobójczej walki pomiędzy nim a Isorą - młodym komandorem floty, który ma żal do Yamy za pewien wypadek sprzed lat.



    Fabuła jest zdecydowanie najgorszym elementem całego filmu. Jest płytka i przewidywalna - cały czas miałem wrażenie, że twórcy wycięli całą masę scen ją rozwijających aby móc wcisnąć więcej bitew kosmicznych, strzelanin i różnych dziwactw, które do niczego nie prowadzą. Miałem też duży problem z bohaterami, a dokładniej ich przedstawieniem. Zostali nam dosłownie wciśnięci na siłę. Nawet imion członków załogi dowiadujemy się kompletnie przypadkowo. Zupełnie jakby komuś przeszkadzało wplecenie w scenę oprowadzania Yamy po statku trwającej dosłownie minutę sekwencji, w której dowiaduje się kim u licha są ci ludzie i co robią na Arkadii! Niestety tego zabrakło i do końca filmu rozpoznawałem postaci na podstawie ich wyglądu. Strasznie słabe są także motywacje trójki głównych bohaterów. Yama notorycznie zmienia strony konfliktu, Isora jest wręcz do bólu stereotypowy, a z Harlocka zrobiono kolejnego Nolanowskiego Batmana o mrocznej przeszłości i dziwnej moralności. Idę o zakład, że w oryginale jest on znacznie barwniejszą postacią.



    Za to o warstwie technicznej trudno jest mi się wypowiedzieć w sposób inny niż w samych superlatywach. Animacja jest po prostu fantastyczna! Tekstury są szczegółowe, efekty specjalne najwyższej klasy (ten dym!), a tak dobrze wyglądających bitew kosmicznych nie widziałem już dawno. Największe wrażenie robią modele statków - w szczególności Arkadii - oraz wygląd marsjańskiej stolicy ludzkości, której nazwy nie poznałem, bo jak już wspomniałem wcześniej sposób przedstawiania fabuły woła o pomstę do nieba! Jeżeli już miałbym się do czegoś przyczepić, to będą to modele istot żywych. Wiele postaci wygląda jak kukiełki, a ptaszysko, które często towarzyszy Harlockowi jest komicznie przerysowane i nijak nie pasuje do realistycznej stylistyki filmu. Odniosłem też wrażenie, że w niektórych scenach jakość animacji wyraźnie spada.
    Muzyka co prawda nie zapadła mi jakość szczególnie w pamięci, ale w dobry sposób budowała klimat gdy było to potrzebne. Również efekty dźwiękowe były w porządku, choć i tu nie ustrzeżono się paru sampli, które pasują raczej do niskobudżetowej kreskówki, a nie filmu za tak grube pieniądze! Głosy postaci dobrano poprawnie, ale aktorzy nie zachwycili mnie swoją grą, a to tylko dokłada kolejną cegiełkę do argumentu o słabo rozbudowanych bohaterach.



    Tak więc ostateczny werdykt - czy nowy Captain Harlock to dobry film? Zdecydowanie nie! To ewidentna próba zrobienia czegoś, co wzbudzi zazdrość w oczach animatorów z Hollywood i nic ponad to. Typowy przedstawiciel gatunku filmów które ogląda się bez zbędnych oczekiwań fabularnych, a jedynie z zamiarem odstresowania się przy czymś co wygląda efekciarsko. Jeżeli to ci wystarczy, to w zasadzie film można uznać za godny polecenia, bo swoją rolę spełnia bez zarzutu. Nie potrafię tylko powiedzieć czy to efekciarstwo było warte pieniędzy, które na nie przeznaczono.
    No cóż... Niedługo i to nie będzie problemem, bo zza horyzontu już wygląda na nas kolejna "wątpliwość" studia Toei. Tym razem na warsztat idą znani nam wielu Rycerze Zodiaku w kosztującym astronomiczne sto milionów USD filmie, mającym być uhonorowaniem tej właśnie świętującej swoje dwudziestopięciolecie serii. Nie wiem jak wy, ale ja czuję kłopoty...
  3. Xerber
    Swego czasu rynek zalały gry rytmiczne - gatunek, który był wcześniej popularny głównie na automatach. Myślę, że każdy z nas posiadał osobiście, albo znał kogoś z tandetną plastikową gitarką z Guitar Hero czy Rockbanda. Wielu zapoznało się też z ich darmowym klonem - Frets on Fire. Ja chciałbym wam jednak przedstawić zupełnie inny typ takiej rozrywki...
    osu! jest darmowym klonem japońskiej gry Osu! Tatakae! ?endan! wydanej prawie 10 lat temu na Nintendo DS. Produkcja ta w oryginalnej postaci nigdy nie wyszła poza Kraj Kwitnącej Wiśni, ale jej koncept na tyle spodobał się programiście znanemu jako peppy, że ten w trakcie jednej sesji programistycznej zdołał stworzyć rdzeń rozgrywki, który następnie rozwijał aż do aktualnej formy. Choć złota era gry przeminęła, tak i teraz w szczytowych momentach potrafi ona przykuć do ekranów kilkadziesiąt tysięcy graczy jednocześnie.
    Podstawowy zamysł jest prosty - mamy mapę i rozmieszczone na niej cele w które musimy trafić w rytm grającej w tle muzyki. Występują one w trzech rodzajach. Klasyczne kółka są teoretycznie najprostszymi z nich - wystarczy tylko w nie trafić w odpowiednim momencie i na koncie wyląduje trzysta punktów. Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić, bo im dalej w las tym trudniej, a niektórzy sadystyczni twórcy map robią z nich wężyki długie na kilkaset kliknięć. Drugie na liście są slidery. Po kliknięciu w punkt początkowy musimy z odpowiednią prędkością śledzić tor poruszania się znacznika, oczywiście cały czas trzymając wciśnięty klawisz. Czasami na jego końcu znajduje się strzałka, która informuje nas o tym, że będziemy musieli powtórzyć trasę, ale w drugą stronę, niekiedy nawet kilka razy. Ostatnie są spinnery i jak ja ich cholera nienawidzę! Wymagają one od gracza bardzo szybkiego kręcenia kółek w jedną stronę co niesamowicie męczy rękę.
    Nasze cele są oznaczone numerkami i kolorami, co pomaga rozpoznać kolejność klikania. Każde chybienie sprawia, że tracimy aktualne combo i część naszego życia, kiedy trafienie w złym momencie zmniejsza ilość punktów, które za nie dostaniemy. Za to jak nam pójdzie dostajemy ocenę (od D do SS), zależną w głównej mierze od naszej celności.



    Będąc podłączonym do internetu dosłownie przez cały czas rywalizujemy z innymi graczami o wysokie pozycje w rankingach danych piosenek. Im więcej punktów zdobędziemy i w im trudniejszym kawałku to osiągniemy, tym więcej dostaniemy za nie pp - punktów rankingowych, które uplasują nas ostatecznie na jakimś miejscu w społeczności. Możemy też podjąć bardziej bezpośrednią rywalizację i zaprosić kumpli do wspólnej partyjki w jakimkolwiek z trybów gry.
    A tych jest aktualnie cztery. Oprócz podstawowego, który nazywa się po prostu osu!, możemy też wystukać rytm na wirtualnym bębenku Taiko, łapać owoce w Catch the Beat oraz udawać, że potrafimy grać na klawiszach w osu!mania. Każdy z nich możemy też dopasować do własnych potrzeb za pomocą modów. Zmieniają one nie tylko to w jaki sposób gramy, ale i dają bonusy procentowe (również ujemne), które są niewątpliwie pomocne przy próbach bicia rekordów. Moim ulubionym jest NightCore, który jak sama nazwa wskazuje znacznie zwiększa tempo i podwyższa ton dźwięków. Dzięki temu nawet proste mapy trzygwiazdkowe dają trochę zabawy.



    Standardowo razem z osu! instaluje się też beatmapa pełniąca rolę samouczka. Kolejne pobieramy już na własną rękę ze strony gry, a tych zatwierdzonych do rankingu jest już łącznie około pięć tysięcy. Wszystkie są tworzone przez samych graczy, którzy często kolaborują ze sobą wypuszczając parę wersji tej samej piosenki w jednej paczce. Większość repertuaru stanowią, a to ci niespodzianka, japońskie klimaty. Anisony, jPop/Rock, kompozycje z Touhou i Vocaloidy... Wymieniać można bez końca. Nie znaczy to jednak, że antyfani japońszczyzny nie mają już tu czego szukać, bo biblioteka piosenek zachodnich też jest całkiem długa. Szczególną popularnością cieszy się szybka elektronika, którą twórcy map przekształcają w całkiem efektowne i wymagające dzieła. Sam edytor jest całkiem prosty w obsłudze, ale stworzenie czegoś fajnego wymaga sporo czasu i poświęcenia.
    Choć sama gra jest darmowa, istnieje możliwość zostania supporterem, co jednak w żaden sposób nie wpływa na naszą przyjemność płynącą z turlania wirtualnego dropsa. Daje jedynie kilka skrótów i ułatwień jak możliwość instalowania beatmap prosto z klienta. Pieniądze idą na utrzymanie serwerów, strony, no i w zasadzie samego autora też. Warto zauważyć, że dzięki temu systemowi nie uświadczymy żadnych reklam, nawet jeśli sami nie łożymy na utrzymanie gry.
    Tak więc, moi drodzy, serdecznie zapraszam was do wspólnej gry. W końcu im więcej tym raźniej, a kto wie... Może wśród was znajdzie się kolejna gwiazda polskiej reprezentacji.
    Oficjalna strona gry
    Kilka rad, które i mi pomogły się trochę wbić:
    No i bonusowe cycki, coby mnie forumowa mafia nie dopadła ;__;
  4. Xerber
    Listen, you lowlifes who will never amount to anything.
    Obtain the Penguindrum!

    I hate the word "fate"
    Gdzieś w Tokio, w małym kolorowym domku, żyje sobie pewna rodzina - dwaj bracia i siostra. Mimo braku rodziców, których powód nieobecności poznajemy dużo później, rodzeństwo wydaje się żyć w szczęściu. Niestety, jak to w takich przypadkach bywa, zdarza się coś złego - u najmłodszej z tej trójki Himari zostaje zdiagnozowana nieuleczalna choroba. Z tego powodu bracia starają się zapewnić jej jak najwięcej miłych wspomnień w ostatnich chwilach życia. Pewnego razu dziewczyna zażyczyła sobie zobaczyć pingwiny w oceanarium, które dawno temu odwiedzili razem z rodzicami. Choć początkowo wydaje się, że dzień upłynie im wesoło i spokojnie, tak ostatecznie kończy się on tragicznie. Himari upada i niedługo po przetransportowaniu jej do szpitala umiera...
    Na tym historia się jednak nie kończy. Krótko po stwierdzeniu śmierci klinicznej, Himari jak gdyby nigdy nic wstaje ze szpitalnego łóżka. Ma na sobie czapkę kształtem przypominają głowę pingwina cesarskiego, którą jeden z braci kupił jej jako pamiątkę z oceanarium. Bez zbędnych wyjaśnień obwieszcza chłopakom, że przybyła ze stacji ich przeznaczenia oraz, że przedłuży życie dziewczyny o ile ci wykonają dla niej pewne zadanie. Bracia oczywiście nic z tego nie rozumieją i po prostu cieszą się ze zwrócenia życia siostrze. Sprawa zaczyna się komplikować dopiero wtedy gdy rodzeństwo dostaje pocztą paczkę zawierającą trzy niebieskie pingwiny, a na głowie Himari znowu w magiczny sposób ląduje pamiątkowa czapka. Jedną, niezwykle ciekawą scenę transformacji później rodzeństwo zostaje przeniesione do przypominającego mokry sen narkomana miejsca o nazwie Kryształowy Świat, a dziewczyna, czy raczej kontrolująca ją Kryształowa Księżniczka, rozkazuje braciom, by zdobyli dla niej tytułowy Penguindrum. Dopiero w tym momencie zaczyna się prawdziwa historia, pełna przedziwnych zwrotów akcji, zakręconych postaci, licznych powrotów do przeszłości, różnych poglądów na temat przeznaczenia i oczywiście pingwinów.



    SURVIVAL STRATEGY
    Powyższy opis może sugerować, że Penguindrum to anime bardzo chaotyczne i trudne do zrozumienia i szczerze mówiąc przez parę pierwszych odcinków tak jest. Dopiero z czasem sprawa zaczyna się wyjaśniać, a my czujemy, że jesteśmy coraz bliżej rozwiązania wielkiej zagadki. Penguindrum to przede wszystkim opowieść z niezliczoną ilością drugich den. Praktycznie każde ważniejsze wydarzenie można tu odebrać na parę różnych sposobów. Choć na powierzchni anime wydaje się zabawną komedią z dodatkiem awangardy, tak pod spodem porusza wiele trudnych tematów jak odrzucenie przez społeczeństwo, śmierć bliskich, czy ludobójstwo (byłbym przysiągł, że znalazła się w nim nawet alegoria do pedofilii), z każdym z nich radzi sobie jednak z nadzwyczajną lekkością. Idę o zakład, że wiele osób podczas oglądania nawet nie zwróci na nie uwagi.
    Poza tym Penguindrum to typowa historia o dorastaniu. Bohaterowie cały czas wystawiani są na kolejne próby losu, które w subtelny sposób kształtują ich charakter, przeżywają pierwsze miłości i związane z nimi rozczarowania, czy po prostu popełniają głupie błędy, które zauważają dopiero po fakcie dokonanym. Wszystkie regularnie pojawiające się na ekranie postaci mają też jakiś sekret z przeszłości, którego odkrycie często stanowi element integralny dla całej fabuły ostatecznie pokazując, że bohaterowie są ze sobą powiązani na naprawdę wiele różnych sposobów, z czego często nawet oni sami nie zdają sobie sprawy. Spodobało mi się też zakończenie, które choć definitywnie zamyka wszystkie wątki, to i tak daje widzom mnóstwo miejsca do samodzielnej interpretacji.



    IMAGINE!
    Reżyserem serialu jest Ikuhara Kunihiko znany ze swojej pracy nad adaptacją Sailor Moon i przede wszystkim za Rewolucjonistkę Utenę. Nie dziwi więc fakt, że oprawa Penguindrum w dużym stopniu odzwierciedla styl jego poprzednich dzieł. Szczególnie projekty postaci z charakterystycznymi, pełnymi szczegółów oczami. W oko wpadają też prześliczne, malowane farbami tła. Spodobały mi się również sceny rozgrywane w metrze. Choć na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że są dosyć puste, tak zawsze w tle znajdywałem coś ciekawego do oglądania. Świeczkę z tortu cudowności kradnie jednak tranzycja między światem realnym a kryształowym. Ta niesamowicie szczegółowa sekwencja przyciąga wzrok tak samo za pierwszym razem jak i za pięćdziesiątym. Warto też zwrócić uwagę na zamieszczone w niej liczne odniesienia do chociażby Sailor Moon, czy Evangleiona.
    ROCK OVER JAPAN
    Nie mógłbym zakończyć tej recenzji bez wspomnienia o ścieżce dźwiękowej, która jest, co tu dużo mówić, najzwyczajniej fenomenalna! Jej główna część, skomponowana przez Hashimoto Yukari, pasuje do klimatu serialu jednak przez większość czasu niczym szczególnym się nie wyróżniając, choć i tu znajdą się perły w stylu Unmei no Ko Tachi, które zostało rozmienione na bodajże 10 różnych wersji. Prawdziwa magia dzieje się jednak gdzie indziej. Po pierwsze mamy tu dwa openingi w wykonaniu Yakushimaru Etsuko, wokalistki wyróżniającej się specyficzną barwą głosu, której akompaniowała Metro Orchestra. Choć oba są świetne (seriously, check them out - [#1][#2]), z resztą tak jak cała twórczość artystki, to nawet i one bledną w porównaniu do głównego dania, czyli insertów i endingów w wykonaniu triple H. To powołane do życia na potrzeby serialu trio idolek nagrało 10 niesamowicie wpadających w ucho utworów, które towarzyszyć nam będą głównie w drugiej połowie serialu. Godna pochwały jest też reżyseria dźwięku. Również tu jako przykład podam sekwencję otwierającą Strategię Przetrwania i towarzyszące mu ROCK OVER JAPAN.



    I love the word "fate"
    Podsumowując, Mawaru Penguindrum to kawał porządnej historii o dorastaniu wspartej naprawdę ciekawą oprawą i nawet mając na uwadze wszystkie jej drobne grzeszki nie jestem w stanie wystawić innej oceny niż maksymalną. To najprawdziwszy diament japońskiej animacji, który wręcz błaga o więcej uwagi niż dostał. Polecam jego obejrzenie każdemu, kto ma ochotę na coś inteligentniejszego niż bezmyślny fanserwis, lub po prostu szuka czegoś "awangardowego". Warto też wspomnieć, że Ikuhara Kunihiko od paru lat pracuje nad nowym projektem o nazwie PENGUINBEAR, który jak się spekuluje może być w jakiś sposób powiązany ze światem opisywanej tu produkcji.



  5. Xerber
    Jak ten czas szybko mija. Wciąż odnoszę wrażenie, że ostatni wpis z tej serii opublikowałem najdalej miesiąc temu, a tu patrzcie - kwartał już za nami! No nic... To tylko znaczy, że muszę znowu przelać na ekran swoje, jak zwykle błyskotliwe, spostrzeżenia na temat minionego sezonu i podjąć się morderczego zadania sprawiedliwego ocenienia oglądanych pornobajuch.
    Jeszcze jedna uwaga nim zacznę. Zrezygnowałem z oceniania niezakończonych serii. Pośrednim powodem były dwa ostatnie odcinki Nagi no Asukara, które zmieniły ten "awkward NTR quintet" w coś naprawdę ciekawego, kompletnie przy tym wywracając moje mniemanie o serialu. Głupio byłoby wydawać opinię o produkcie, który pewnie jeszcze nie raz mnie zaskoczy! Nie sporządziłem też recenzji Miss Monochrome, bo ta pięciominutowa pierdółka na to nie zasługuje, ani drugiego sezonu Monogatari, bo podtrzymuję swoją ocenę z poprzedniego wpisu.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



    Aoki Hagane no Arpeggio: Ars Nova



    Arpeggio of Blue Steel: Ars Nova




    Przyznam szczerze, że początkowo byłem sceptycznie nastawiony do Arpeggio. Od obejrzenia odstraszała mnie w szczególności specyficzna oprawa graficzna opierająca się na trójwymiarowych modelach i komputerowo generowanych efektach. Niemniej ostatecznie skusiłem się na seans pierwszego odcinka... A potem następnego... I tak aż do końca. Czy mi się spodobało już pewnie wywnioskowaliście z powyższej tabelki, ale powiem jedno - byłem głupi, że zwlekałem!
    Mamy rok 2039. Poziom oceanów podniósł się wystarczająco, by zatopić znaczną część lądu. Mniej więcej w tym okresie na wodach dookoła świata znikąd pojawiła się Flota Mgły - samoświadome statki, których jedynym celem jest eksterminacja ludzkości. Nasz gatunek pozbawiony dróg morskich wycofał się wgłąb lądu, jednak błękitne fale nigdy nie przestały nas fascynować. Stąd wyszła potrzeba stworzenia miast portowych i akademii marynarki wojennej. Tam właśnie uczył się Chihaya Gunzou i tam też spotkał swoją niecodzienną towarzyszkę - łódź podwodną sił Mgły o numerze seryjnym I-401. Statek ten należy do tzw. "Mental Series", której przedstawicielki są w stanie zmaterializować swojego awatara przez którego porozumiewają się z ludźmi. Przedstawiając się jako Iona, łódź zaoferowała swoje usługi młodemu kadetowi o ile ten zechce być jej kapitanem. Teraz razem z jego przyjaciółmi z akademii pływają po całym świecie, starając się doprowadzić do jak najbardziej pokojowego zakończenia konfliktu.
    O ile parka głównych bohaterów wydała mi się raczej przeciętna pod względem charakteru, tak część załogi I-401 i w szczególności inne statki Mgły nadrabiały normę. Chyba najbardziej polubiłem dwa niszczyciele - Kirishimę, która po przegranej bitwie z braku nanomateriałów została zmuszona do przyjęcia formy pluszowego misia, oraz jej towarzyszkę Harunę za niesamowicie uroczy "sposób bycia". No i jeszcze "Tsundere Heavy Cruiser" Takao*, która bardzo chciałaby, żeby Gunzou stał się jej kapitanem...
    Mając sprawy fabularne za sobą przejdźmy do sedna sprawy, czyli czy CGI się sprawdziło. I tak i nie szczerze mówiąc. O ile modele postaci są raczej słabej jakości, a ich animacja widocznie klatkuje, tak bitwy morskie są naprawdę fantastyczne. Wzorowane na ich rzeczywistych odpowiednikach statki odtworzono z dbałością o szczegóły, efekty specjalne zrobiono naprawdę dobrze, a i w wielu miejscach urzeka też surowość pól bitew. Oprawa dźwiękowa mi się spodobała. W szczególności kozacki i pasujący do klimatu opening wyśpiewany przez nano, który na pewno umieściłbym w swojej noworocznej liście, gdybym tylko obejrzał serial trochę wcześniej.
    Podsumowując - nie taki diabeł straszny jak go malują. CGI miejscami rzeczywiście spełnia swoją rolę, co częściowo usprawiedliwia jego użycie. Fabuła jest prosta i ściąga kilka pomysłów z innych serii, ale szczerze mówiąc które anime teraz tego nie robi. Jeżeli lubicie marynistyczny setting i nie przeszkadza wam styl animacji, to Arpeggio jest jak najbardziej godne polecenia.
    *Swoją drogą dostała ode mnie parę bonusowych punktów za głos Nakamury Manami, która w the iDOLM@STER wcieliła się w moją ulubioną Hibiki.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



    Coppelion




    Przyznam szczerze, że pierwszy odcinek Coppeliona nawet mi się spodobał. Był wolny, to fakt, ale w logiczny sposób wprowadzał w realia świata i dawał nadzieję na "S.T.A.L.K.E.R.: Cute Girls Edition". Niestety to co się działo w kolejnych ostatecznie pogrzebało moją sympatię do tego serialu. Nawet gdy przez pewien czas wydawało się, że jest jeszcze nadzieja, to w ostatecznym rozrachunku można powiedzieć tylko jedno - Coppelion jest najzwyczajniej w świecie durny!
    Mamy rok 2016. Wybuch w elektrowni atomowej sprawia, że Tokio staje się drugim Czarnobylem. 20 lat później na jego zgliszcza wysłany zostaje oddział genetycznie zmodyfikowanych nastolatków - tytułowych Coppelionów. Jako jedyni są w stanie znieść oddziaływanie promieniowania. Każdy z nich odznacza się też specjalną umiejętnością, która wyróżnia go od innych "mutantów". Widz towarzyszy trzyosobowej grupie Naruse Ibary. Ich misją jest odnalezienie rozbitków, którzy na lata utknęli w Zonie, oraz bezpieczne odeskortowanie ich do transportowca. Zadanie jednak się komplikuje, gdy okazuje się, że muszą stawić czoła grupie najemników, oddziałom byłych Sił Obrony, a nawet innym Coppelionom...
    I to samo w sobie stanowiłoby całkiem ciekawy trzon fabularny, jednak Coppelion robi rzecz niewybaczalną - cały klimat polewa solidną porcją głupoty. Co powiecie na sekwencję, w której jedna z bohaterek odbiera poród w pociągu? Prawda, że ekscytujące? A może wybierzemy się na misję odbicia jednej z dziewczyn z rąk wroga, by w jej trakcie samemu wpaść? Takie przykłady można wymieniać bez końca. Jeszcze gorzej jest gdy zaczniemy rozkładać na czynniki pierwsze same postacie, z których na plus wyróżniają się co najwyżej siostry Ozu i to tylko jak damy im całkiem spory kredyt zaufania.
    Jakby dobrze pomyśleć, to jedynym składnikiem pozytywnie wyróżniającym Coppeliona jest jego oprawa audiowizualna. Grube linie, stonowane kolory i szum statyczny dodają ruinom Tokio niezaprzeczalnego uroku. Same projekty postaci, tła i efekty specjalne też nie pozostawiają wiele do życzenia. Jak już wspomniałem w swoim poprzednim wpisie tak OP, jak i ED są świetnie i nie mam do nich zastrzeżeń, niemniej muzyka przygrywająca w tle jest przeciętna i mało charakterystyczna.
    Ludzie czytający mangę twierdzą, że fabuła rozgrzewa się dopiero po wydarzeniach wieńczących jego adaptację. W takim razie wielka szkoda, że nigdy tego nie ujrzymy na ekranach naszych komputerów i telewizorów, bo po takiej klapie nawet multimilioner dwa razy zastanowiłby się przed wyłożeniem pieniędzy na kontynuację. Ostateczny werdykt - serial tak tragiczny, że aż miejscami śmieszny!


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



    Gingitsune



    Gingitsune: Messenger Fox of the Gods




    W japońskim folklorze zawsze podobało mi się te przeświadczenie, że zasadniczo każda istota nadprzyrodzona jest d*pkiem, a ludzkie potrzeby zauważa dopiero gdy ci podstawią mu pod nos michę z podarkami. Jakby na to nie patrzeć taki pogląd jest dosyć logiczny, no bo w sumie który bożek chciałby zadawać się ze śmiertelnikami? Niektórzy z nich nie mają jednak wyboru...
    Gintaro jest lisim posłańcem bogów służącym w niewielkiej kapliczce Inari. Jest on niewidzialny dla zwykłych ludzi i tylko osoby z umiejętnością "widzenia", która jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, są w stanie go ujrzeć. Taki właśnie talent odziedziczyła Makoto - młoda kapłanka i główna bohaterka serialu. Choć stary lis nie szczędzi dziewczynie wrednych uwag i przez większość czasu najzwyczajniej ją olewa, to bez dwóch zdań widać, że zależy mu na jej szczęściu. Dlatego też zdarza mu się złamać niepisane prawo posłańców i przepowiadać dla niej przyszłość w zamian za haracz z słodkich mandarynek. Po jakimś czasie dołącza do nich Satoru, który w przyszłości ma odziedziczyć rodzinną świątynię Kamio, oraz Haru - młoda i narwana lisica.
    Gingitsune jest bardzo spokojnym przedstawicielem gatunku obyczajowych anime. Dzieje się tu niewiele, a tempo częstokroć doprowadzi cię na skraj znudzenia. Na plus jednak wyróżnia się to, w jaki sposób ukazane zostały przeróżne tradycje i wierzenia Japończyków. Muszę przyznać, że ciekawi mnie ten temat i każdą ciekawostkę, którą karmili nas twórcy serialu, chłonąłem z uśmiechem na twarzy. Choć większość postaci wydawała mi się raczej niecharakterna, tak sam Gintaro był raczej fajny. Ciekawą osobą jest też tatusiek głównej bohaterki, który pomimo braku umiejętności widzenia silnie wierzy w istnienie posłańców, często pytając się gdzie właśnie stoją, by oddać im cześć.
    Gingitsune raczej mi się spodobało. Może nie wyróżnia się kreską, czy udźwiękowieniem, a żółwie tempo każdego nie przekona, ale mimo to uważam, że warto poświęcić mu trochę czasu, ze względu na poruszaną tematykę.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



    Kakumeiki Valvrave 2nd Season



    Valvrave the Liberator 2nd Season




    Oto przed wami sequel serialu, który po emisji pierwszego odcinka został, swoją drogą proroczo, przechrzczony na "Vulvarape: the Penetrator". Serial, którego nikt nie chciał, a jednak wszyscy oglądali. Serial, którego fabuła nie ma sensu, ale z jakiegoś powodu nie było to wadą. Moi drodzy - VVV:S2


    [ŁOMATKO! SPOILERY!]

    Akcja sequelu rozpoczyna się jakiś czas po zakończeniu pierwszego sezonu. Bohaterowie wylądowawszy na powierzchni Księżyca zakładają własne państwo i wysyłają złożoną z wyselekcjonowanych uczniów drużynę na Ziemię celem... Szczerze mówiąc nie mam pojęcia czemu miała służyć ta eskapada. Z odcinka na odcinek cel się zmieniał i po odkryciu paru ciekawych faktów o swoim istnieniu ciało studenckie wróciło na Księżyc z podkulonym ogonem, by wpaść w jeszcze większe kłopoty.


    [KONIEC SPOILERÓW]

    I tu właśnie leży główny problem Valvrave. Choć sam trzon fabularny daje nadzieję na całkiem ciekawą historię, tak jej wykonanie jest miejscami tragiczne! Dziur fabularnych jest tu więcej niż w serze szwajcarskim, a działania bohaterów nie raz przyprawiły mnie o ból głowy. Nawet ulubieniec widzów Michael "Eruerufu" Karlstein zaczął popełniać głupie błędy, a to źle... Bardzo źle! Co więcej plejada nieciekawych postaci cały czas się wykrusza, bo scenarzystom zamarzyło się zrobienie mrocznej historii, co ostatecznie wyszło dość pokracznie. Serialowi nie pomaga też to, że zakończenie nie wyjaśnia niczego ważnego, a nawet dodaje całą masę dodatkowych pytań.
    Ogółem Valvrave'a można streścić tytułem "Poor Man's Code Geass", który jakby się dobrze zastanowić sam jest wybiedzoną wersją LoGH. Niby daje całkiem sporą dawkę rozrywki, a i sezon drugi jest zdecydowanie lepszy od pierwszego, ale co z tego gdy jest sporo lepszych sposobów na spędzenie popołudnia.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



    Kyoukai no Kanata



    Beyond the Boundary




    Jakie by KyoAni nie było, to ja i tak nigdy nie powiedziałem o nim złego słowa... Aż do teraz, bowiem KnK reprezentuje sobą wszystko to, co jest złe z serialami tego studia.
    Historia rozpoczyna się od spotkania dwójki głównych bohaterów. Spotkania niecodziennego, bo mającego miejsce na dachu budynku szkoły. Jeżeli jednak myślicie, że to preludium do romantycznej historii, to... Częściowo macie rację, ale chwilowo parka nie za bardzo się dogaduje. Akihito jest w połowie nieśmiertelnym demonem, a Mirai żyje z polowania na takich jak on. Sami się pewnie domyślcie jak to się skończyło. Mija jednak trochę czasu, a na horyzoncie pojawia się przeciwnik, którego pokonanie będzie wymagało ich współpracy.
    Od strony technicznej - żadnych zarzutów. Muzyka mile łechce uszy, a rysunki są prześliczne. To co mnie boli to fabuła, a dokładniej jej nierówny poziom i ciągłe zmienianie klimatu. Rozumiem, że fanserwis czasami się przydaje aby dać wytchnąć widzom po dramatycznych wydarzeniach, ale to co się tu dzieje to już jest przesada! Mój gniew osiągnął punkt kulminacyjny w momencie, w którym bohaterowie starali się odwrócić uwagę potwora tańcząc przed nim do jPopowego kawałka. Litości! Jakbym chciał akcji a'la the iDOLM@STER, to odpaliłbym Perfect Sun na PSP, a nie bawił się w półprodukty. Nawet gdy druga połowa wydaje się wrócić w trochę mroczniejsze strony, to zakończenie po prostu doprowadziło mnie do furii! To chyba jedyny znany mi przypadek w anime, gdzie wszystko psuje się doszczętnie w ostatnich dziesięciu sekundach. To aż straszne jak wiele przyjemności zabiła mi ostatnia scenka! Proszę cię KyoAni, następnym razem zastanów się dwa razy nim znowu uczynisz coś takiego.
    Kyoukai no Kanata jest jak jazda kolejką górską. Najpierw ekscytujemy się podjeżdżając pod górę, by następnie ostro zjechać w dół i mijając niezliczone zakręty i pętle ostatecznie dojechać na stację. Niby było fajnie, ale gdy wysiadasz okazuje się, że z kieszeni wywiało ci dwie dychy, aparat robiący pamiątkowe zdjęcia uchwycił moment, w którym robiłeś minę typu "goryl z porażeniem mózgowym", a kolejka do następnej atrakcji ma kilometrową długość...


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



    Kyousou Giga




    Chyba nigdy jeszcze nie miałem takiego dylematu przy ocenianiu. Wybaczyć błędy i wstawić piątkę, czy bez litości pozostawić z czwórką? Ostatecznie wybrałem to drugie. Nie zmienia to jednak faktu, że Kyousou Giga jest po prostu fantastycznym serialem, który trzeba obejrzeć!
    Anime zaczyna się nietypowo, bo prawie, że od środka historii. Początkowo wiemy niewiele, a scenarzyści skąpo rzucają kolejnymi strzępkami informacji, jednak z odcinka na odcinek wszystko zaczyna się układać w logiczną całość. Widz towarzyszy Koto i jej dwóm "braciom", którzy po przejściu przez międzywymiarową bramę w poszukiwaniu swojego mistrza pojawiają się w Kyoto, a raczej w jego lustrzanym odbiciu. Miejsce to zamieszkuje przedziwne rodzeństwo - Mnich, Demon i Kapłan. Czekają oni na swoich rodziców, którzy wielki temu opuścili ten wymiar zostawiając go pod ich opieką. Koto może okazać się kluczem do ich powrotu, więc "Rada Trzech", jak się nazwali, próbuje wykorzystać jej obecność do własnych celów.
    Uwierzcie mi - fabuła jest prowadzona w naprawdę świetny sposób i nawet początkowy chaos nie był w stanie zepsuć mi przyjemności płynącej z oglądania. Głównym plusem historii są jej postacie i naprawdę trudno byłoby mi wybrać tą ulubioną. Szkoda tylko, że zamknięcie opowieści w ledwo 10 odcinkach nie pozwoliło na rozwinięcie wątków dodatkowych. Ile ja bym dał za parę dodatkowych wizyt w laboratorium Shouko...
    Oprawa jest śliczna. Całe Kyoto wygląda jak oglądane przez okular kalejdoskopu. Każda postać jest charakterystyczna, nawet te tła. Muzyka przygrywająca w tle jest naprawdę przyjemna, a opening wylądował przecież na mojej liście ulubionych utworów zeszłego roku. Niemniej serial cierpi na poważny przypadek braku budżetu. I nie, nie chodzi mi tu o "quality animation", tylko o powtarzanie scen. Cały odcinek zerowy, który miał przybliżyć fabułę nieznającym OVA, został pocięty na tysiąc części i porozdzielany między kolejnymi epizodami. Jedną ze scen powtórzono chyba 5 razy, nieznacznie zmieniając przy tym szczegóły. Wiem, że studio Toei ostatnio ma problemy i taki recykling pewnie sporo ich odciążył, ale miejscami to wkurza, bo jakby się zastanowić, to wycinając "duble" ilość wartościowych odcinków zmniejszyłaby się tak jakoś o kolejne dwa. Nie pomaga też to, że po emisji ostatniego odcinka pojawił się special streszczający fabułę i dodający komentarz głównych VA.
    Pomijając ten babol K-giga okazała się być jedną z najlepszych rzeczy, które pojawiły się w zeszłym sezonie. To przede wszystkim naprawdę inteligentna fabuła, której zrozumienie wymaga trochę uwagi od widza, wsparta plejadą charakterystycznych postaci i naprawdę sympatyczną oprawą. Serial jak najbardziej godny polecenia!


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



    Machine-Doll wa Kizutsukanai



    Unbreakable Machine-Doll




    Dlaczego życie nie może choć raz być fajne i dać wszystkim chętnym po zboczonym, orientalnym automatonie rodzaju żeńskiego... Raishin dostał, a wciąż zachowuje się jak typowy bohater haremówki i to jest nie fair ;__;
    Raishin jest ostatnim żyjącym członkiem klanu Akabane. Cała reszta zginęła w trakcie ataku tajemniczej postaci przedstawiającej się jako Magnus. Sam chłopak będąc na skraju śmierci zostaje odnaleziony przez legendarną twórczynie automatonów Shouko, która ratuje go w zamian za pomoc przy rozwiązaniu paru problemów trapiących armię. Do pomocy przydziela mu jedną ze swoich najlepszych lalek - lekko zboczoną, choć potężną dziewczynę o imieniu Yaya. Raishin zapisuje się więc do elitarnej akademii magów, gdzie ma szansę na powtórny pojedynek ze swoim nemezis.
    Historia raczej nie zaskakuje, powiedziałbym wręcz, że jest banalna, ale mimo to udaje jej się utrzymać widza przy ekranie. Choć serial nigdzie nie jest oznaczony jako harem, to bohaterowi i tak udaje się zgromadzić całkiem pokaźne stadko dziewoj i zgodnie z tradycją stawia przed każdą z nich wysoki mur zbudowany z lekceważącego charakteru, co wielu wkurzy, a mi ostatnimi czasy przestało przeszkadzać. Choreografia walk jest tu największym plusem. Szkoda tylko, że efekt często psuje CGI i zły balans kolorów, z powodu którego często nie widziałem co się dzieje na ekranie. Za to złego słowa nie powiem o rewelacyjnym Maware! Setsugetsuka, który jest zdecydowanym zwycięzcą w kategorii endingu roku.
    Z powyższego opisu wynikałoby, że tylko narzekam na ten serial, ale tak naprawdę jest odwrotnie. To ciekawe anime akcji z elementami ecchi i komedii, które naprawdę polubiłem. Co prawda na drugi sezon raczej nie mam co liczyć, ale kto wie... Najwyżej przeczytam mangę, która stara się być na bieżąco z oryginalną nowelą.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



    Non Non Biyori




    "O cholera! Co tu się stało?" pomyślało pewnie wielu z was widząc ocenę, którą wystawiłem NNB i nie ukrywam - może ona być dla co poniektórych trochę kontrowersyjna. W końcu to anime z gatunku SoL, który wyróżnia się praktycznie nieistniejącą fabułą i skupieniem uwagi na codziennym życiu bohaterów. Uwierzcie mi jednak gdy wam powiem, że na kolejne odcinki tego serialu czekałem z utęsknieniem nie mniejszym niż w przypadku wielkich hitów w stylu Kill la Kill, czy Log Horizon.
    Serial zaczyna się od kilkuminutowej scenki, w której towarzyszymy jednej z bohaterek, siedmioletniej Renge, w jej drodze do szkoły. W trakcie jej spokojnego spaceru przyjdzie nam obserwować widoki z wioski bohaterek. Na miejscu okazuje się, że ich czteroosobowa klasa rozrosła się o nową koleżankę, która przeprowadziła się z Tokio - Hotaru. Niegdyś mieszkająca w stolicy dziewczyna jest zaskoczona stylem życia na prowincji. Nawet rzeczy, które niegdyś wydawały jej się istotne, jak zamykanie domu na klucz, tu wydają się być zbędne. Cała reszta historii to scenki rodzajowe z życia bohaterek i mieszkańców wsi.
    NNB to przede wszystkim jedno z najspokojniejszych anime ostatnich lat. Leniwy klimat nie działa jednak na jej niekorzyść, a wręcz dodaje sporo uroku. Ja sam lwią część dzieciństwa spędziłem na prowincji, więc wiele z sytuacji pokazanych w serialu były dla mnie strasznie znajome. Wycieczki po słodycze do jedynego sklepu w okolicy, zakładanie tajnych baz i łażenie bez celu ze znajomymi. W tym, że się nie nudzimy duża też jest zasługa bohaterek. Szczerze mówiąc z głównej czwórki trudno byłoby mi wybrać ulubioną, bo wszystkie dziewczyny reprezentują sobą coś ciekawego i je wyróżniającego. Mamy tu nieudolnie zgrywającą "starszaka" Komari i jej siostrę Natsumi, która podziela moje niezdrowe podejście do nauki. Do tego wymienione wcześniej Hotaru, która jak na dwunastolatkę jest całkiem "wyrośnięta" i oczywiście Renge wraz z jej celnymi przemyśleniami. Jest też masa postaci drugoplanowych w tym Kazuho - nauczycielka i jednocześnie najstarsza siostra Renge, właścicielka sklepu ze słodyczami Kaede, czy najlepszy nii-chan roku - Suguru.
    Serial jest też jednym z najlepiej wyglądających anime ostatnich lat. Może animacja nie powala na kolana, bo i w sumie nie ma kiedy, ale ręcznie rysowane tła już tak, a że sporo czasu spędzicie na ich oglądaniu... Oprawa muzyczna też jest śliczna. Opening w wykonaniu nano.RIPE może i nie trafia w moje gusta, ale ending rozpoczynający się charakterystycznym ksylofonem i zaśpiewany przez główne bohaterki serialu świetnie wpisuje się w klimat animacji. Za to w trakcie odcinka często słyszymy spokojne melodie na flet i pianino.
    Jeżeli lubisz animacje, które pomimo braku wartkiej akcji, czy sypania żartami co dwie sekundy wciąż potrafią przykleić widza do ekranu, to NNB będzie dla ciebie idealnym wyborem. Serial ma w sobie sporo niemożliwego do odparcia uroku i szczerze mówiąc uważam, że jest to najlepszy SoL od czasów Azumanga Daioh.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



    Ore no Nounai Sentakushi ga, Gakuen Love Comedy wo Zenryoku de Jama Shiteiru



    My Mental Choices Are Completely Interfering With My School Romantic Comedy




    Tu, w przeciwieństwie do poprzednika, mamy do czynienia ze skrajnie głupim anime, którego humor oparto na zboczonych żartach i slapstickowych scenkach, a które mimo to zdołało mnie kupić. Tak więc drodzy czytelnicy - co wybierzecie?
    Głównym bohaterem NouKome jest Amakusa. Z jakiegoś powodu doskwiera mu klątwa "Absolutnego Wyboru", która polega na tym, że w każdej chwili może zostać zmuszony do wybrania jednej z co najmniej dwóch ścieżek. Problem w tym, że stawiane przed nim wyzwania są strasznie głupie i rujnują jego wizerunek. Klątwy jednak można się pozbyć w czym ma mu pomóc nonszalancki facet podający się za Boga i jego asystentka Chocolat, która zstępując z niebios nabawiła się amnezji. Nikt przecież nie mówił, że będzie łatwo.
    Humor, jak już wspomniałem, jest raczej mało wyrafinowany, ale mi to nie przeszkadzało. Ważne, że spełniał swoją rolę rozśmieszając mnie do łez przy każdym odcinku. Świetne są same wybory, każdy jeden lepszy od poprzedniego. Nie będę jednak podawał przykładów, bo bawią najbardziej, gdy ich się nie spodziewa. Nawet najlepszy żart byłby jednak beznadziejny gdyby został wypowiedziany przez słabą postać. Tu też jest nieźle, bo bohaterowie główni, jak i poboczni mają całkiem ciekawe charakterki. Plusy należą się też aktorom podkładającym głosy. Wielu z nich pomimo braku doświadczenia odwaliło kawał genialnej roboty (dat Furano).
    NouKome to przede wszystkim kawał dobrej, niezobowiązującej komedii. Można do niej przysiąść po ciężkim dniu w szkole/pracy i bawić się wystarczająco dobrze, by na chwilę zapomnieć o świecie. Jeżeli polubiłeś inne animacje studia Diomedea (Ika Musume, Mondaiji-tachi), to i ten serial cię nie zawiedzie. Polecam z czystym sumieniem.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



    Outbreak Company




    Za każdym razem gdy ktoś myli znaczenie słowa "komedia" opacznie myśląc, że jest to serial złożony z żartów odwołujących się do popkultury, to na świecie ginie kotek. Drodzy scenarzyści - myślcie o biednych kotkach!
    Shinichi żyje jak typowy NEET. Nie ma pracy, nie chodzi do szkoły, nigdy nie wychodzi z pokoju... Pewnego dnia rozwiązuje internetowy quiz dla otaku w rekordowym czasie i z tego powodu dostaje zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną, podczas której dostaje sporą dawkę środków usypiających i... Budzi się w fantazyjnej krainie. Jak się okazuje jego misją będzie krzewienie tu kultury otaku z ramienia japońskiego rządu. Misja teoretycznie wydaje się niemożliwa, ale tubylcy zaciekawieni nową modą zaczynają wariować na punkcie anime i gier eroge...
    Anime marnuje sporo potencjału poprzez nadmierne sypanie odwołaniami. Serial ma niekiedy świetny żart autorski, ale gdy główny bohater po raz dziesiąty mówi, że jego ulubioną postacią jest "Madoka-tan", to coś we mnie pęka. Wielka szkoda, bo na przykład scena z wybieraniem stroju kąpielowego dla władczyni imperium, w którym znalazł się Shinichi, to czyste złoto i chciałoby się takich więcej. Do spraw technicznych trudno mi się przyczepić. Co najwyżej OST był raczej przeciętny z pominięciem jednego z utworów (chyba każdy kto oglądał wie o który mi chodzi).
    OC nie jest złą komedią per se, ale przydałoby się jej trochę więcej autorskich szlifów. No cóż... Może w drugim sezonie?


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



    Yuusha ni Narenakatta Ore wa Shibushibu Shuushoku wo Ketsui Shimashita.



    I Couldn't Become a Hero, So I Reluctantly Decided to Get a Job.




    I tak oto listę kończę kolejną komedią o przedziwnym tytule. Całkiem niedawno mieliśmy anime o Królu Demonów z McRonalda, a teraz rogaty, czy w tym przypadku raczej rogata, staje za ladą sklepu z magicznymi urządzeniami. Przygotujcie się więc na dziką jazdę z galaretowatym biustem w tle.
    Raul Chaser od dzieciństwa chciał być bohaterem. Jego marzenie zostało jednak przedwcześnie zmiażdżone gdy Król Demonów został zgładzony przez jednego z jego pobratymców. Świat nie potrzebował już heroicznych czynów, więc biedni hero-wannabe rozpierzchli się po świecie poszukując pracy. Raul nie posiadając żadnych umiejętności przydatnych w prawdziwym życiu ostatecznie skończył jako sprzedawca w sklepie z magicznymi urządzeniami. Pewnego dnia swoje CV składa tam pewna osoba, która w rubryce "poprzednia praca" napisała "dziedzic Króla Demonów"...
    Yuushibu to przede wszystkim cycki i nie piszę tego, by zaciekawić forumowych maniaków tematu. Tu naprawdę trudno doszukać się innego, wyróżniającego tytuł, wyznacznika jakości. Wszystko od żartów, po elementy fabularne bazuje na typowo galaretowatych biustach i szczerze mówiąc nie jestem z tego powodu zły. Jest głupio, to fakt, ale kto powiedział, że żart musi być inteligentny, by śmieszył. Czasami człowiek chce się odstresować i wypalić parę szarych komórek. A co! Przecież mam ich jeszcze trochę w zapasie!
    Nie przepadasz za napędzanymi ecchi serialami, to od Yuushibu trzymaj się z daleka! Do ciebie na pewno nie trafi. Jeżeli jednak taki rodzaj zabawy do ciebie pasuje, a High School DxD znasz już na wyrywki, to i te anime da ci sporo rozrywki.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    I tak oto dotarliśmy do końca mojego podsumowania. Sezon jesienny był naprawdę niezły i wciąż mam w backlogu klika jego przedstawicieli, na których nie miałem wcześniej czasu. No i oczywiście nie można zapomnieć o serialach, które jeszcze mi potowarzyszą w następnych miesiącach. Co do aktualnego rozdania - tu moje spostrzeżenia wypiszę tak jak ostatnio w oddzielnym wpisie, choć już wam mogę powiedzieć, że rozdzielę go na dwie części. Po prostu wziąłem tyle na siebie tyle, że jedna notka tego nie udźwignie.
    Tak więc do następnego!
  6. Xerber
    Osoby niezwiązane z tematem mogą tego nie wiedzieć, ale w świecie japońskiej animacji Main Theme = serious business. Często jest to kluczowy sposób na przyciągnięcie potencjalnych widzów. Jeszcze częściej jest to jedyny powód, dla którego mielibyśmy dane anime oglądać... W każdym bądź razie koniec roku nakłonił mnie do myślenia na temat moich ulubionych utworów, a skoro już tak lista powstała, to czemu nie miałbym podzielić się nią z wami.
    Zasady, którymi kierowałem się przy jej tworzeniu były proste - jeden utwór na serię (inaczej Monogatari rozsiadłby się wygodnie na czterech miejscach) i nie kierowanie się sentymentem do serialu.
    Tak więc, bez zbędnego przeciągania, oto moja lista trzynastu ulubionych Openingów mijającego roku!
    13. Hentai Ouji to Warawanai Neko.
    Yukari Tamura - "Fantastic Future"

    Youtube Video -> Oryginalne wideo HenNeko - seria, która miała być lekkim i zabawnym haremem, a która ostatecznie stała się jednym wielkim klopsem... Ale przynajmniej opening miała fajny. Mamy tu do czynienia z przesłodziaszną pioseneczką o miłości, czego z resztą nietrudno się domyślić nawet bez znajomości języka. Nie wiem co więcej mógłbym o tym kawałku opowiedzieć, więc zadam wam zagadkę. Jak myślicie, ile lat ma piosenkarka?


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    12. Kamisama no Inai Nichiyoubi
    Eri Kitamura - "Birth"

    Youtube Video -> Oryginalne wideo KamiNai był według mnie najmniej docenionym anime tego roku. Niezłe oceny i opinie oglądających kontrastują z żałośnie niską sprzedażą DVD/BR, co nie rokuje dobrze na powstanie drugiego sezonu... A szkoda! Wystarczy bowiem spojrzeć na opening, by wiedzieć ile pracy włożono w ten serial. Śliczna oprawa wizualna i piosenka, która pasuje melodią i tekstem do treści samego serialu, a do tego delikatny foreshadowing wydarzeń. Mi to wystarczyło, by serial na dobre mnie wciągnął, więc może i wy spróbujecie?


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    11. Kill la Kill
    Aoi Eir - "Sirius"

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Spotkałem się z opiniami mówiącymi, że ten opening jest słaby, bo nie pasuje do wydźwięku serii. Osobom je wypowiadającym należą się brawa za spostrzegawczość. W końcu Gainax/Trigger
    robił. That aside - Sirius to kawał naprawdę porządnej piosenki, a głos Aoi Eir robi swoje. Do tego mamy klip, który dla fanów spekulacji jest jedną, wielką, nierozwiązaną zagadką. Mi się podoba, a kto się nie zgadza - jego problem!Jutub oczywiście blokuje wszystkie wersje tego openingu, które w jakiś sposób nie zmodyfikowały dźwięku. Na szczęście Aoi jest fajną artystką i udostępniła utwór w pełnej wersji na swoim kanale.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    10. Gj-bu
    Otome Shinto - "Mousou?Koukan Nikki"

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Jedną rzecz lubię w openingach do wszelakich anime typu Slice of Life - wystarczy jeden "seans", a już wiesz wszystko o postaciach, które w nich grają. Dosłownie! GJ-bu nie jest wyjątkiem, a wręcz stał się jednym z lepszych przykładów tego zjawiska. Mamy tu krótką przebieżkę po bohaterkach, poznajemy ich imiona, a także stosunek do "głównego" bohatera. Do tego piosenka jest po prostu cholernie urocza i wciągająca pomimo całkowicie bezsensownego tekstu!


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    9. DATE?A?LIVE
    sweet ARMS - "Date A Live"

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Jeżeli jedna piosenka była w stanie mnie przekonać do obejrzenia "kolejnego głupkowatego haremu", to coś jest na rzeczy. W dodatku ani trochę nie żałuję swojej decyzji, bo serial był naprawdę fajny i czekam na jego, zapowiedzianą już z resztą, kontynuację. Co do samej piosenki - jest po prostu dobra. Nie dość, że została stworzona specjalnie na potrzeby anime (co uwielbiam), to jeszcze wokalistkami są aktorki podkładające głos pod postacie (co uwielbiam jeszcze bardziej). No i to boskie solo na skrzypcach w jego pełnej wersji :3


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    8. Golden Time
    Yui Horie - "Golden Time"

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Za każdym razem gdy słucham tej piosenki to z powodu nadmiaru słodyczy gdzieś na świecie topnieje lodowiec, a ja śmieję się z tego powodu jak jakiś maniak jednocześnie skandując słowa "We don't need no water, let the mother*ucker burn melt.". Jak poziom oceanów podniesie się o kolejne 5 centymetrów, to wiecie już kogo winić.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    7. Shingeki no Kyojin
    Linked Horizon - "Guren no Yumiya"

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Guren no Yumiya dopiero na siódmym miejscu!? Jak to możliwe!? Ano możliwe jak widać... Nie zrozumcie mnie źle - to cholernie dobry kawałek, ale po jakimś czasie zacząłem się obawiać, że usłyszę go otwierając lodówkę, a to już nie jest takie fajne. Poza tym pełna wersja piosenki nie zachwyciła. Za to pod względem wizualnym - czysty kozak! Mamy tu parę akcji z 3DMG, tytanów i sporo delikatnego foreshadowingu, który ucieszy czytelników mangi. Gdyby nie ten morderczy hajp opening na pewno znalazłby się na liście wyżej.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    6. Coppelion
    angela - "ANGEL"

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Oto przed wami jedyny powód, dla którego warto obejrzeć Coppelion, a przynajmniej początek drugiego odcinka. Te półtorej minuty oferuje więcej akcji i dramatycznych zdarzeń niż sam serial, a to źle. Bardzo źle! Wciąż trudno mi zrozumieć jak to możliwe, że tak fajny utwór przypadł w udziale takiej słabiźnie, a ending jest jeszcze lepszy...


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    5. Kyoukai no Kanata
    Minori Chihara - "Kyoukai no Kanata"

    Youtube Video -> Oryginalne wideo To już chyba tradycja, że wszystkie animacje KyoAni mają boski soundtrack. Co prawda sam serial nie zachwycił, ale kto by tam oglądał jakieś pornobajki jak może posłuchać tego kawałka! Przy okazji - nie ma drugiego tak dobrego przykładu na opening, który spoiluje zakończenie animca. W dodatku robi to tak umiejętnie, że człowiek nie jest w stanie się połapać aż do przedostatniego odcinka.


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    4. Kyousou Giga
    Tamurapan - "Koko"

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Kocham tę piosenkę! Po prostu kocham i nawet nie wiem dlaczego tak bardzo. Ma śliczny tekst, który na dodatek pasuje do wydarzeń serialu, miły dla ucha ucha wokal, a animacja prawdopodobnie pożarła jakieś 90% budżetu studia Toei przez co później musieli puszczać te same sceny po pięć razy...
    Jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście, to dajcie Kyouso Giga szansę. Obiecuję wam, że serial jest tak dobry jak otwierająca go piosenka!


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    3. Log Horizon
    MAN WITH A MISSION - "database feat. TAKUMA (10 Feet)"

    Tego openingu nie da się nie polubić! Jest głupi do kwadratu, ma wręcz śmieszny tekst, zalatuje tanim jRockiem i jeszcze ten rap... Ale nie jestem w stanie go znienawidzić! Ta beznadziejność jest właśnie tym, co nadaje mu uroku i stacja NHK będzie musiała naprawdę się postarać, by w drugiej połówce dać nam coś lepszego.
    Tu również jak w przypadku Siriusa polecam zapoznanie się z pełną wersją utworu na kanale zespołu. Swoją drogą "ciekawy" klip...


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    2. Otorimonogatari
    Kana Hanazawa - "Mousou Express"
    http://youtu.be/_7avlmrsdLM
    Miałem w tym przypadku spory dylemat, bo zasadniczo wszystkie openingi drugiego sezonu Monogatari series powinny znaleźć się na tej liście. Ostatecznie wybrałem wężową piosenkę za to jak dobrze kontrastuje ze znanym z Bakemonogatari Renai Circulation. Klip idealnie pokazuje przemianę Nedeko, która już nie jest uroczą dziewczynką, a pełnokrwistą yandere. No i głos Hanazawy, którego mógłbym słuchać godzinami. Niecierpliwie wyczekuję singla!


    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    1. Gatchaman: Crowds
    WHITE ASH - "Crowds"
    http://youtu.be/_rjgqU34B3s
    Ta melodia! Ta linia basu! Ten niemożliwy do zrozumienia engrish! Te śliczne kolorki! Ten delikatny foreshadowing! Te zmieniające się z odcinka na odcinek szczegóły! Opening nowych Gatchamanów jest po prostu świetny i kropka, a nawet wykrzyknik!
    Serial był świetny, ale to właśnie ten opening nazbierał mu u mnie najwięcej punktów na jego konto.
  7. Xerber
    W zeszłym tygodniu opowiedziałem wam o moich odczuciach względem minionego sezonu anime. Tym razem zapraszam was do poczytania o tym, co bawić mnie będzie przez jeszcze co najmniej dwa miesiące, a jest o czym gadać! W końcu wziąłem na swoje barki dwanaście piętnaście całkiem nowych serii.
    Skąd taki podtytuł? Aktualny sezon jest bardzo ubogi pod względem ciekawych postaci męskich. Dosłownie kobieca apokalipsa! Nie to, żebym narzekał, ale partia szowinistyczna powinna dogłębnie zbadać sprawę pod kątem dyskryminacji płci
    Tak przy okazji - we wpisach polecankowych nie będę dawał swojej oceny. Musicie sami wszystko przeczytać i z tekstu wywnioskować czy serial trafia w wasze gusta. Wiem, że dla wielu z was czytanie "iz 2 hard", ale co szkodzi spróbować!
    Tak więc... Hajimemashou ka?


    * * *

    BlazBlue: Alter Memory
    Pierwsza pozycja na mojej liście i już rozczarowanie. BlazBlue stało się właśnie najnowszą cegiełką tworzącą mur znany jako "właśnie dlatego nie robimy adaptacji gier video". Co poszło źle? Dosłownie wszystko!
    Zacznijmy od tego, że historia nie trzyma się kupy... Nawet znając fabułę gier z tej serii miałem problem z logicznym poskładaniem ciągów wydarzeń w głowie. Nie chcę nawet myśleć, co poczuje osoba niezaznajomiona z tematem. Dodatkowej goryczy dodaje beznadziejna robota jaką wykonał pan edytor. Sceny kończą się w bardzo przypadkowych momentach, opening posklejano ze scen z pierwszego odcinka, a pojedynkom brak dynamizmu. Bardzo częstą sztuczką jest na przykład ukazywanie walki w formie kolorowych iskierek, czy prowadzenie jej poza ekranem. Oprawa graficzna powoduje opad szczęki, ale nie z zachwytu tylko z zażenowania. Nie minęło nawet dziesięć minut od opublikowania pierwszego odcinka na Funimation, a już popularne były gify i obrazki ukazujące QUALITY serialu. Wisienką na torcie beznadziei jest paskudny voice acting i to pomimo zaproszenia tak fajnych i charakterystycznych seiy? jak Sugita Tomokazu czy Ueda Kana.
    W skrócie BlazBlue: AM jest niewarte twojego czasu, drogi czytelniku. To budżetówka skierowana do fanów gier, którzy pomimo aż nadto widocznych wad i tak kupią wydania BD/DVD. Rzadko kiedy rzucam oglądanie anime - jak dotąd było to może z 8 serii na blisko 200 obejrzanych* - ale dla ciebie, kochane BlazBlue, zrobię wyjątek. Po prostu zasługujesz na tak prestiżowe wyróżnienie.
    * nie sugerować się moim profilem MAL. Jest on bardziej dziurawy niż fabuła Neon Genesis Evangelion...
    PS nie chciało mi się wracać do serialu w poszukiwaniu screenshotów.


    * * *

    Coppelion
    Gdyby próbować streścić fabułę Coppelion w jednym zdaniu, to prawdopodobnie brzmiałoby ono "Trzy genetycznie zmodyfikowane licealistki zostają wysłane z misją ratunkową do ruin Tokyo zniszczonego wybuchem w elektrowni atomowej". Że to nie ma sensu? No cóż, lepiej się przyzwyczajcie, bo im dalej w las, tym głupiej.
    Pierwszy odcinek, muszę przyznać, bardzo mnie zaciekawił. Może nie sam koncept genetycznie zmodyfikowanych licealistek, które wytrzymują bez skafandra śmiertelne dawki promieniowania, ale samo Tokyo jako miasto duchów jest naprawdę klimatyczne... Aż do momentu w którym okazuje się, że stolicy daleko do bycia "opuszczoną". Oprócz naszych bohaterek spotkamy tu też uciekinierów z więzienia, mieszkańców domu spokojnej starości, zadziwiająco oswojone wilki i najemników, którzy niczym prawdziwi swagsterzy rozbijają się po dzielni w bombowcu B-2 Spirit.

    To jednak schodzi na dalszy plan, bo największą chlubą Coppelion jest jej specyficzna oprawa graficzna opierająca się na grubych konturach postaci i "ciężkich" filtrach - w szczególności na sepii i ziarnie. Nie spodoba się ona wszystkim, ale w moje gusta na pewno trafiła. Oprawie dźwiękowej nie potrafię nic zarzucić. OP i ED są naprawdę dobre i pasują do klimatu serialu podczas, gdy w trakcie odcinka towarzyszy nam głównie cisza dodająca swoje trzy grosze do, ujmującego nas miejscami, uczucia zaszczucia.
    Nie mam pojęcia co o Coppelionie myśleć. Miejscami jest świetny, ale znacznie częściej widzowi chce się śmiać z powodu różnych głupotek, którymi raczą nas scenarzyści (Ze Stingerem na B-2? SERIO!?). Mimo wszystko świat mnie zaciekawił, więc będę kontynuował oglądanie, a co z tego ostatecznie wyniknie dowiecie się za jakieś dwa miesiące.


    * * *

    Gingitsune
    Życie ze świadomością, że widzi się więcej niż inni ludzi może być przerażające. W szczególności, kiedy "więcej" odnosi się do duchów opiekujących się świątyniami i kapliczkami. Taki właśnie los dotknął Saeki - młodą miko* i główną bohaterkę Gingitsune.
    Całkiem urocza historyjka, w której sporą rolę mają tradycyjne wierzenia i obrzędy Japończyków. Jako, że lubię takie klimaty, to Gingitsune kupiło mnie wręcz z automatu. Duża też w tym zasługa parki głównych bohaterów - wymienionej już w poprzednim akapicie uroczej Saeki i jej towarzysza Gintaro, który jest cynicznym i trochę gburowatym lisim Y?kai z apetytem na pomarańcze.

    Jeżeli ciebie też ciekawią japońskie zwyczaje, to wydaje mi się, że Gingitsune ci się spodoba. Fani Natsume Yuujinchou też powinni dodać serial do swojej listy ze względu na liczne podobieństwa. Nie dzieje się tu może zbyt wiele, ale kto powiedział, że nie można z przyjemnością oglądać spokojniejszych anime?
    * kapłanka w świątyniach wyznania shintoistycznego


    * * *

    Golden Time
    Komedia romantyczna, w której tsuderowata bohaterka zakochuje się w chłopaku, który wydaje się nie odwzajemniać jej uczucia. Towarzyszy jej protagonista próbujący jakoś pogodzić parkę tylko po to, by ostatecznie samemu zabujać się w dziewczynie. Gdzieś już to widziałem, ale nie pamiętam gdzie... No cóż... Może przypomnę sobie później.
    Początek roku akademickiego dla Tada Banri był co najmniej ciekawy. Najpierw spóźnił się na ceremonię otwarcia. Potem, aby odnaleźć drogę postanowił śledzić dwie dziewczyny, które ostatecznie zgubił w sklepie spożywczym, gdzie spotkał Mitsuo, który okazał się być studentem tego samego wydziału. W trakcie ich rozmowy wychodzi na jaw, że Mitsuo ucieka przed swoją ex dziewczyną - najprawdziwszą kobietą z piekła rodem, która zrobi wszystko, by z nim być. Banri bardzo szybko poznał wagę tych słów, bo oto idąc na zajęcia nagle zahamowała przed nimi luksusowa limuzyna, z której wysiadła blond piękność, która po złożeniu krótkich gratulacji przyłożyła Mitsuo... bukietem róż. Oto spełnił się największy koszmar chłopaka - Kaga Kouko go znalazła i nie jest zadowolona!

    Tak właśnie zaczyna się Golden Time, kolejny RomCom spod pióra Takemiya Yuyuko, który już wcześniej dał światu Toradora. Obie serie łączy wiele podobieństw, ale mimo wszystko nie czuć, że to próba sprzedania tego samego dwa razy. Golden Time jest trochę doroślejszym anime, co widać już po zmienionym miejscu akcji - z liceum przenosimy się na studia. Trudniejsze są też problemy, z którymi muszą poradzić sobie nasi bohaterowie. Przykładowo Banri pod koniec trzeciego odcinka zdradza, że cierpi na amnezję i nie pamięta prawie dwudziestu lat swojego życia. "Akcja" mnie zaciekawiła. Praktycznie każdy epizod kończy się sporym cliffhangerem, który powoduje, że z niecierpliwością oczekujemy kolejnego tygodnia. Osobiście nie mam nic do zarzucenia oprawie audiowizualnej choć wiem, że wielu odrzuci "cukierkowy" klimat - opening jest tak przeuroczy, że topi lód.
    Spodobała ci się Toradora? W takim razie daj szansę i Golden Time. Trudno mi wymyślić jakieś inne słowa, które mogą was zachęcić do oglądania, a uwierzcie mi - próbowałem!


    * * *

    Kill la Kill
    No i przechodzimy do zabójcy sezonu. Pierwsze, prawdziwe wyzwanie studia Trigger uformowanego z byłych pracowników Gainax. Anime okrzykniętego jeszcze przed premierą "Zbawicielem", "Based God", "Hype la Hype" i jeszcze paroma innymi tytułami. Czy spełniły się nasze oczekiwania? No cóż... Wiele zależy od tego czego po KlK oczekiwałeś. Jeżeli było to marzenie o dramatycznym anime akcji, to pukasz do złych drzwi kolego! KlK rzadko kiedy bierze samo siebie na poważnie, ale to chyba normalne dla dzieł Imashiego. Zamiast tego dostajemy przesadzoną, wręcz nienormalną historię, która na każdym kroku robi sobie jaja z całego przemysłu anime.
    Trafiamy bowiem do Akademii Honnouji, rządzonej silną ręką przez, osiemnastoletnią przywódczynię samorządu, Kiryuuin Satsuki i jej czterech generałów, którzy odziani w specjalne mundurki sieją terror wśród "normalnych" uczniów szkoły. Do tego dziwnego miejsca trafia Matoi Ryuuko, poprowadzona tam wolą zemsty. Szuka ona zabójcy swojego ojca. Złoczyńca pozostawił po sobie trop składający się z jednej połowy nożycoostrza, które stało się bronią naszej bohaterki. Próbując konfrontacji z panią przewodniczącą dostaje jednak solidny łomot od jednego z jej pomniejszych oficerów co wymusza na niej ucieczkę do ruin swojego dawnego domu, gdzie "atakuje" ją... zboczony, gadający mundurek. Senketsu, jak go później nazwała, daje Ryuuko nadludzką siłę, która pozwala jej na walkę na równych warunkach z podwładnymi Satsuki, a nawet i z nią samą. Problem jest tylko jeden - ciuszek do swojego działania wymaga krwi właścicielki, a potrafi wypić jej całkiem sporo...

    Zaznajomieni z innymi dziełami Trigger/Gainax poczują się jak w domu. Animacja jest podobna, postaci równie pokręcone, a akcja ewoluuje w typowo szaleńczym tempie, no i oczywiście nie możemy zapomnieć o tonie specyficznego fanserwisu. Przewiduję też na podstawie doświadczenia ze studiem, że anime niedługo sprezentuje nam zwrot akcji, który najprawdopodobniej spowoduje ostry opad szczęki. To po prostu czuć! OST reprezentuje sobą naprawdę boski poziom! Odpowiadał za niego kompozytor, którego utwory całkiem niedawno towarzyszyły nam podczas oglądania Attack on Titan. Chodzi mi tu oczywiście o Sawano Hiroyuki.
    Trudno mi jednak komukolwiek Kill la Kill polecić. Jeżeli interesujesz się choć trochę tematem japońskiej animacji to pewnie już dawno wrzuciłeś serial na swoją listę i wypracowałeś o nim swoją własną opinię. Za to świeżo upieczonym otaku prawdopodobnie nie spodoba się styl Imashiego i porzucą oni oglądanie jeszcze przed końcem pierwszego odcinka. Ja osobiście jednak wierzę, że mamy tu do czynienia z czymś, o czym będzie się gadało latami, jak to miało miejsce w przypadku Tengen Toppa Gurren Lagann, a branża rzeczywiście zostanie "zbawiona".


    * * *

    Kyoukai no Kanata
    Jeszcze przed premierą sezonu mówiło się o wielkiej bitwie, którą Kill la Kill stoczy z najnowszym dziełem bardzo znanego studia KyoAni - Kyoukai no Kanata. Ta adaptacja ciepło przyjętej noweli miała stać się kolejnym ogromnym hitem, który pobije wszelkie rekordy sprzedaży. Rzeczywistość okazała się być inna. KnK na chwilę obecną sprzedaje się dużo poniżej oczekiwań i może okazać się drugim Nichijou, który pomimo popularności na zachodzie i grupie oddanych fanów był jedną z największych wtop finansowych studia.
    Głównym bohaterem KnK jest Akihito. Jest on nieśmiertelnym pół człowiekiem, pół Y?kai. Pewnego dnia spostrzega on dziewczynę, która wygląda jakby próbowała targnąć się na swoje życie skacząc z dachu budynku szkoły. Chłopak postanawia jej pomóc, jednak gdy tylko pannica go spostrzegła, to skoczyła... prosto na naszego bohatera... trzymając w ręku miecz... uformowany z własnej krwi. Nasza urocza Mirai nie jest zwykłą uczennicą - jest ona ostatnią, żyjącą spadkobierczynią rodu wojowników, którzy w walce posługują się magią krwi. Z jakiegoś powodu uznała Akihito za swój cel i na każdym kroku próbuje go ukatrupić, mimo że ten za każdym razem tłumaczy jej, że jest nieśmiertelny. Czy wspomniałem już, że Mirai to prawdopodobnie najbardziej niezdarne, w uroczy sposób, dziewczę na świecie? No to teraz już wiecie!

    Wydaje mi się, że KyoAni za bardzo nie wiedziało na co się porywa. W końcu to studio najbardziej znane z anime o uroczych dziewczynkach robiących urocze rzeczy (K-ON!, Lucky?Star) i dramatów (Kanon, Clannad). Koncepcja anime akcji pasuje do nich jak pięść do nosa i za często to widać. Mimo tego, że animacja i udźwiękowienie są prawie perfekcyjne, to fabuła po prostu kuleje! Tak czy inaczej wierzę, że Kyoani (parafrazując znany tekst Jeffa Goldbluma) "znajdzie sposób" i dostarczy nam kolejne, co najmniej bardzo dobre anime.
    Kto zostawił włączoną kuchenkę!? Zaraz wszystko spłonie!


    * * *

    Kyousou Giga
    Witajcie w Lustrzanym Kyoto - dziwnym wymiarze, w którym wszystkie zniszczone rzeczy automatycznie się naprawiają, ludzie się nie starzeją, ani nie umierają, a po ulicach biegają uzbrojeni ludzie w białych garniturach i dziwaczne kreatury. A to wszystko rządzone jest przez kapłana, demona i mnicha. Ciekawe miejsce, czyż nie?
    W trakcie poszukiwań swojego mistrza trafia do niego czternastoletnia Koto, oraz jej bracia - A i Un. Jak się okazuje utknęli tu na dobre i tylko pomoc czarnego królika pozwoli im wrócić do domu. Na ich nieszczęście opuścił on Lustrzane Kyoto wieki temu...

    Nie chciałbym wam zdradzać więcej szczegółów, bo sądzę, że Kyousou Giga jest jednym z tych anime, które trzeba "odkryć" samemu. Mogę was jednak zapewnić, że fabuła jest zajmująca, a poznawanie kolejnych jej szczegółów arcyciekawe! Wszystko to dzięki naprawdę fantastycznie zarysowanym postaciom, które trudno przypasować pod znane archetypy. Oprawa graficzna jest po prostu śliczna! Lubię się rozpływać nad każdym kolorowym anime, a KG właśnie takie jest. Dosłownie jakbyśmy patrzyli przez okular kalejdoskopu. W dodatku animatorzy postawili na częste mieszanie stylów, co produkcji wyszło tylko na dobre.
    Po tych kilku odcinkach zacząłem uważać KG za uśpiony hit sezonu. Show może i nie grzeszy popularnością, ale oglądający go fani wypowiadają się o nim w superlatywach, chwaląc wiele jego aspektów. I moje "błogosławieństwo" dostanie, bo w pełni na nie zasługuje!


    * * *

    Log Horizon
    Które to już anime o przypadkowych ludziach zamkniętych w MMO? Trzecie? Ten ciekawy koncept powoli staje się kolejnym banałem branży, a wszystkiemu winne Sword Art Online, z którym to opisywane Log Horizon będzie pewnie wielokrotnie porównywane. Wstrzymajcie jednak się od pospiesznych osądów, bo LH może okazać się jednym z najlepszych tytułów bieżącego roku!
    Elder Tale - niezwykle popularna gra MMO, którą wyróżnia rozbudowany system klasowy i ogromny świat. Pewnego dnia, tuż po opublikowaniu nowego rozszerzenia, 30000 graczy zostaje przez nią wessanych. Nie mam tu na myśli nerdów siedzących 24/7 przed monitorem. Ci ludzie zostali dosłownie wchłonięci przez grę. Wśród nich znalazła się trójka naszych bohaterów - zaklinacz Shiroe i obrońca Naotsugu, którzy już wcześniej należeli do tej samej grupy, oraz skrytobójczyni Akatsuki, która postanowiła do nich dołączyć, aby odwdzięczyć się za użyczenie niezwykle rzadkiej mikstury zmieniającej wygląd. Ich pierwszym zadaniem będzie wyswobodzenie młodej uzdrowicielki z rąk nieprzyjaznej gildii.

    W przeciwieństwie do SAO, Log Horizon nie skupia całej uwagi na głównym protagoniście. Nawet jego rola w drużynie jest mniej "pierwszoplanowa", bo jako zaklinacz zajmuje się wspomaganiem sojuszników i rzucaniem debuffów na nieprzyjaciół. Jest też taktykiem i skrybą. Przez to bardziej widoczne są postacie tła i inni członkowie drużyny bohatera, w szczególności Akatsuki, która jest tak urocza, że o jeju!
    Trochę martwił mnie fakt, że Log Horizon zostało ufundowane przez telewizję publiczną NHK ale ostatecznie okazało się, że to naprawdę solidne i godne polecenia anime. Jest lekkie, emocjonujące i w przeciwieństwie do SAO skupia się na elementach rzeczywiście ważnych w MMO takich jak PvP, czy gildie. No i nie zapominajmy o najlepszym openingu tego sezonu!


    * * *

    Machine-Doll wa Kizutsukanai
    Kolejne anime z motywem zemsty? Why shold I even both... Co to znaczy, że bohaterką jest zboczona lalka-robot, wyglądająca jak młoda Japonka, która jest napalona na protagonistę!? Gdzie mam wysyłać piniondze!?
    Raishin jest młodym adeptem magicznej sztuki lalkarstwa. Lata temu jego dom rodzinny został zniszczony przez zamaskowanego mężczyznę, znanego pod pseudonimem Magnus. Jako ostatni ocalały członek rodu poprzysiągł zemstę i z tego powodu wybrał się na drugi koniec świata, by dołączyć do elitarnej akademii magów, gdzie uczy się jego rywal. Towarzyszy mu Yaya - technicznie perfekcyjna lalka, podarowana mu przez mistrzynię sztuki ich tworzenia, Shouko. Pomimo determinacji i niezrównanej mocy w bezpośredniej walce, Raishin na teście teoretycznym wypada bardzo słabo. Wręcz fatalnie! Teraz będzie musiał zakasać rękawy, aby znaleźć się na liście dziesięciu najlepszych uczniów. Musi to zrobić, bo to jego jedyna szansa na kolejną konfrontację z Magnusem.

    W sumie nie wiem co o tym anime myśleć. Historia jest relatywnie ciekawa, sam pomysł na walki automatonów też mi się spodobał, a parka głównych bohaterów ma naprawdę zabawne dialogi. Mimo to strasznie kuleje jedna rzecz - animacja. CGI, klatkowanie, przesadzony filtr jasności... Miejscami jest ładnie, choć to rzadkość i dotyczy prawie wyłącznie modeli ludzi. Ale przynajmniej ED wciąga jak śmigło samolotu!


    * * *

    Miss Monochrome
    Kto nie chciałby być idolem? Fani, kasa, luksusowe życie, paparazzi, ciągły stres... Albo wiecie co? Chyba jednak zmieniam zdanie, ale hej! Miss Monochrome wymarzyła sobie tę ścieżkę kariery, to kto jej zabroni...
    Miss Monochrome jest androidem. Żyje sobie spokojnie, w swojej ogromnej posesji, razem z Maną - dziewczynką, którą przygarnęła z ulicy - i automatycznym odkurzaczem, który nazwała Ruu-chan (nie pytajcie). Jej dostatnie życie robi jednak nagły zwrot o 180 stopni i nasza bohaterka ląduje na ulicy. Jak to się stało? No cóż - Monochrome zamarzyła się sława, a nowo wybrany manager, który miał uczynić ją gwiazdą, ostatecznie zakosił jej 19.3 miliardów Jen i zniknął bez śladu. Dziewczyna jednak jeszcze się nie poddała i planuje powrócić na szczyt w stylu "od zera do bohatera". Pomoże jej w tym Maneo - menadżer... sklepu spożywczego...

    Miss Monochrome to seria krótkich, ledwo pięciominutowych, komediowych skeczy o perypetiach tytułowej bohaterki. Jest ona alter-ego znanej seiy? Horie Yui, które do tej pory wykorzystywane było wyłącznie jako hologram na koncertach. Jej, całkiem dosłowne, pięć minut sławy ogląda się nawet przyjemnie. Humor może i nie jest najwyższych lotów ale krótki format odcinków powoduje, że nie żałujemy przesiedzianego przy nich czasu.


    * * *

    Nagi no Asukara
    Nie ciekawi was czasem jak wyglądałoby życie pod wodą? Gdziekolwiek nie spojrzeć nieskończony błękit, kolorowa fauna i flora, no i oczywiście najważniejsze - możliwość poruszania się w każdym możliwym kierunku. Nas powstrzymuje brak skrzeli, ale bohaterowie Nagi no Asukara nie mają takiego problemu. Wyposażeni w, daną im przez bogów, ochronną Ena - "drugą skórę" umożliwiającą im oddychanie pod wodą, byli w stanie skolonizować morskie odmęty.
    Bohaterami NnA są czterej nastolatkowie zamieszkujący podwodny świat. Z powodu zamknięcia ich szkoły zostali zmuszeni do przeniesienia się do placówki znajdującej się na powierzchni. Tam spotykają Tsumugu Kiharę, który jako jedyny członek nowej klasy nie traktuje ich z wysoka. Co więcej - interesuje go świat podwodny i próbuje zaprzyjaźnić się z naszą czwórką.

    Pomimo, wydawałoby się, lekkiego klimatu anime próbuje opowiadać o trochę cięższych sprawach. "Podwodni" są uprzedzeni względem tych, którzy wyszli na powierzchnię i vice versa. Wydaje mi się, że może być to komentarz autora na temat aktualnej polityki międzynarodowej Japonii, gdzie dumni i wywyższający się mieszkańcy morza to właśnie Japończycy. Spekulacje na bok, ale coś tu jednak jest na rzeczy, bo obie nacje łączy wiele podobieństw i wspólnych problemów.
    Jeżeli w taki sposób na to spojrzeć, to anime jest jak najbardziej godne polecenia. Mam jednak nadzieję, że scenariusz nie pójdzie za bardzo w kierunku trójkątów romantycznych, które po prostu widać gołym okiem.


    * * *

    Non Non Biyori
    "Cute girls doing cute things" part 69032. Tym razem przenosimy się na prowincję gdzie czekają na nas wykonujące niesamowite sztuczki szopy tanuki, praca w polu i wycieczki do sklepu ze słodyczami. Będzie uroczo!
    Uczennica szkoły podstawowej, Hotaru Ichijou wyprowadziła się wraz z całą rodziną z Tokio i przeniosła do małej wsi z dala od miejskiego zgiełku. Tu poznaje trzy inne dziewczynki, z którymi będzie dzielić jedną klasę pomimo dużej różnicy wieku. Najmłodsza z nich, Renge Miyauchi, to typowa pierwszoklasistka - ciekawska, lecz często odpływająca do świata rozmyśleń i fantazji. Następną parkę stanowią siostry Koshigaya. Młodsza Natsumi jest typową chłopczycą, która ciągle sprawia kłopoty rodzicom, starsza Komari próbuje za to zgrywać starszą niż jest i ma straszne kompleksy na punkcie swojego niskiego wzrostu.

    Co ja mogę więcej powiedzieć? Jak na razie akcja rozwija się w typowy dla tych anime sposób. Co prawda anoni czytający mangę przebąkują coś o trochę smutniejszych scenach, ale nie wydaje mi się, żeby zmieniły one w drastyczny sposób odbiór całości. Jest miło, przyjemnie i wesoło, tak więc dla fanów gatunku jest to pozycja obowiązkowa!
    Myliłem się! Ma dusza jest w kawałkach!


    * * *

    Ore no Nounai Sentakushi ga, Gakuen Love Comedy wo Zenryoku de Jama Shiteiru
    Yay! Kolejny haremowy RomCom z ciapowatym protagonistą i przesadnie długim tytułem, który i tak zostanie skrócony do czterosylabowca! To się nigdy nie znudzi! No więc jaki dramatyczny plot-twist przeszkadza naszemu bohaterowi w "zaliczeniu"?
    "Absolutny Wybór" - klątwa, przez którą w losowych momentach życia Kanade Amakusa musi wybrać jedną z dwóch ścieżek. Zupełnie jak w jakiejś podrzędnej grze eroge. Jeżeli nie wypełni jednego z postawionym przed nim zadań, to atakuje go niemożliwy do zniesienia ból głowy. Przez dziwne sytuacje, które z tego powodu wynikły należy do "Odrzuconej Piątki" - grupy uczniów, którzy z powodu ich ekstrawaganckiego zachowania nie mają szans na znalezienie partnera. Pewnego dnia chłopak staje przed kolejnym wyborem. Może albo poprosić o to, by z nieba spadła mu dziewczyna, lub druga opcja, w której miejsce pięknej dziewoi zajmuje jego gruba sąsiadka. Zgadnijcie co wybrał...

    NouCome to komedia specyficzna. Powiedziałbym nawet, że jest to parodia gatunku, choć takie oskarżenie może być trochę dziwne, jako że haremówki same w sobie są parodią. Nevertheless humor jest tu na naprawdę "wysokim poziomie", o ile kogoś śmieszy slapstick i niewybredne żarty o podglądaniu majtek. Jedną z rozbrajających scen jest ta, w której nasz bohater rozmawia przez telefon z Bogiem. W trakcie jej trwania radzę przypatrzeć się ekranowi telefonu.
    NouCome jest typowym anime, które ogląda się po ciężkim dniu. Głupie żarty i brak fabuły pozwolą ci trochę wyluzować i nabrać sił przed czymś poważniejszym, ale nie licz na to, że po jej obejrzeniu zmieni się twoje życie.


    * * *

    Outbreak Company
    Gdyby ktoś zaproponował mi dobrze płatną pracę polegającą na zachwalaniu zalet mojego hobby, to prawdopodobnie najpierw oszalałbym z radości, a potem zaczął podejrzewać w tym jakiś spisek. To jednak trochę za dużo szczęścia, by obejść się bez "drobnego druczku".
    Kanou Shinichi przez lata "istniał" jako hikkimori z powodu nieszczęśliwego zakochania. Pewnego dnia natknął się na internetowy quiz dla otaku, który wypełnił perfekcyjnie i to w rekordowym czasie. Kwestionariusz ten był testem, który miał sprawdzić jego umiejętności i zagwarantował miejsce pracy. Coś jednak idzie nie tak podczas "rozmowy kwalifikacyjnej" i nasz bohater zasypia po podaniu mu kawy ze środkiem usypiającym. Na jego szczęście nie obudził się bez nerki na stole operacyjnym, a w cudzym łóżku i to w towarzystwie pokojówki. Jak się okazuje nowy pracodawca chce, żeby Shinichi stał się wysłannikiem ludzi w nowo odkrytym Świętym Imperium Eldant, do którego można dostać się tylko poprzez wyrwę czasoprzestrzenną. Nasz bohater będzie musiał poradzić sobie w całkowicie nowym otoczeniu, które przypomina świat wyrwany z kart mangi. Jego misją będzie szerzenie wspaniałej kultury otaku...

    Choć fabuła może wydawać się głupia i szczerze mówiąc trochę taka jest, tak jej praktyczne wykonanie jest po prostu świetne! Elementy komediowe przeplatają się tu zręcznie z trochę poważniejszymi scenami, jednak serial nie traci przy tym na lekkości. Bohaterowie też są fantastyczni - w szczególności główna trójka, która oprócz Shinichiego składa się z wymienionej wcześniej pokojówki Myucel i Jej Najwyższej Wysokości Petralki Anny Eldante III. Czuć między nimi ten banalny, do bólu powtarzany, trójkąt miłosny ale szczerze mówiąc nawet mi on nie przeszkadza. Świetne są za to odniesienia do innych znanych serii, których jest pełno.
    Outbreak Company jest jedną z fajniejszych komedii tego sezonu i szczerze polecam wam poświęcić jej trochę czasu. To całkiem ciekawe spojrzenie z przymrużeniem oka na kulturę otaku i wiele rzeczy się z nią wiążących. Może nawet po obejrzeniu trochę inaczej spojrzycie na swoje hobby i sami zaczniecie nauczać Drogi Mangi.


    * * *

    Samurai Flamenco
    Japonio, ty wiesz jak ja cię lubię, ale muszę ci to powiedzieć prosto z mostu - postępujesz nielogicznie! Jak to możliwe, że taki Infinite Stratos 2, anime całkowicie pozbawione fabuły i polotu, sprzedaje się w dziesiątkach tysięcy, gdy fajne i przemyślane Samurai Flamenco okazało się klapą tak wielką, że może pogrążyć ze sobą studio Manglobe? Ktoś mi to może wytłumaczyć? Ktokolwiek?
    Parka głównych bohaterów serialu poznaje się w bardzo dziwnych okolicznościach. Kiedy policjant Goto właśnie wracał do domu ze sklepu spożywczego przypadkowo natknął się w bocznej alejce na ekshibicjonistę... A przynajmniej tak mu się wydawało. W trakcie sprzeczki pan władza przypadkowo podpala leżący nieopodal "superstrój" chłopaka. Jak się okazało młodziak próbując "wymierzyć sprawiedliwość" pijanemu mężczyźnie, który przechodził na czerwonym świetle, źle wymierzył siły nad zamiary i dostał fangę w nos, która na pewien czas go ogłuszyła. Dlatego właśnie Goto znalazł go właśnie w ciemnej uliczce. Teraz nasz superbohater nie ma jednak gatek, więc skruszony swoim pochopnym osądem Goto oferuje mu eskortę do domu. Tak właśnie nawiązała się "współpraca" pana policjanta z Hazamą, lub "Samurajem Flamenco, jak on sam woli się nazywać.

    Samumenco to anime jedyne w swoim rodzaju. Jeszcze przed premierą pierwszego odcinka nie wiedzieliśmy zupełnie nic. Plakaty karmiły nas obietnicą anime o superbohaterach w stylu "Power Rangers", niegdyś niezwykle popularnych w Kraju Kwitnącej Wiśni. Zamiast tego dostaliśmy opowieść o "Piotrusiu Panie", który lata po mieście w czerwonym wdzianku próbując nauczać ludzi przestrzegania zasad, by w końcu stać się symbolem rozpoznawalnym w całej Japonii.
    Naprawdę polecam wam dać Samurajowi szansę! Nie jest to coś, czego byście się spodziewali, ale to też nie znaczy, że anime jest złe! Co więcej - jest to jeden z moich ulubionych punktów tego sezonu i wkurzyłbym się, gdyby przez niską oglądalność zdjęto go z anteny.


    * * *

    Yuusha ni Narenakatta Ore wa Shibushibu Shuushoku wo Ketsui Shimashita.
    ZNOWU!? To ja też będę nieoryginalny i dowalę opis z NouCome:
    Yay! Kolejny haremowy RomCom z ciapowatym protagonistą i przesadnie długim tytułem, który i tak zostanie skrócony do czterosylabowca! To się nigdy nie znudzi! No więc jaki dramatyczny plot-twist przeszkadza naszemu bohaterowi w "zaliczeniu"?
    Raul Chaser jest bohaterem, a raczej powinien nim być, bo tuż przed zaliczeniem ostatniego egzaminu w akademii ktoś zabił Króla Demonów. Nie ma "wielkiego zła", no to po co nam herosi? Świat okazał się dla niego nieprzyjazny. Pracodawcy odrzucali go jeden po drugim ze względu na brak umiejętności przydatnych w codziennym życiu. Ostatecznie Raul wylądował w markecie sprzedającym urządzenia elektroniczne magiczne. Rok później jego miejsce pracy nachodzi Fino, która również poszukuje tu zatrudnienia. Jak się okazuje jest to persona nie byle jaka, bo była córką tego samego Króla Demonów, którego zabicie było marzeniem Raula...

    Tak jak i w przypadku NouKome mamy tu do czynienia z komedią skierowaną do niewybrednego odbiorcy. Galaretowate cycki, kamera celująca na majtki bohaterek i dwuznaczne żarty - oto Yuushibu w pigułce. Jednak tak samo, jak w przypadku poprzedniczki, te wady stają się zaletami gdy po prostu szukamy odmóżdżacza na wieczór. No i co jak co, ale śmiech Fino jest jednym z cudów wszechświata i kropka!


    * * *

    Z mojej strony to tyle. Teraz pozostało pytanie - co wy oglądacie? Może jest to coś ciekawego, co nie znalazło się na mojej liście, a jednocześnie jest warte obejrzenia? Czekam na fajne propozycje.
    Dla tych niewyżytych
  8. Xerber
    No i coś nie wyszło mi z tym "powrotem do regularnego blogowania" zapowiedzianym w poprzednim wpisie. Studia jednak przytłoczyły mnie pod względem czasowym i dopiero zaczynam przyzwyczajać się do spędzania 10 godzin dziennie na Kortowie. No dobra! Mimo wszystko jakoś znalazłem trochę wolnego czasu i jego efekt możecie zobaczyć poniżej. W najbliższym czasie (czyli najprawdopodobniej za 4 tygodnie ) postaram się zrobić wpis dotyczący moich pierwszych wrażeń z aktualnego sezonu, a w międzyczasie zapraszam do lektury poniższego tekstu.


    I tak jak ostatnio - tytuły prowadzą do stron na MAL




    Blood Lad

    Staz Blood jest wampirem i to nie byle jakim, bo pochodzącym z wyższych sfer i kontrolującym znaczną część terytorium świata demonów. Niestety, jest też totalnym otaku, który całe dnie spędza w pokoju oglądając anime i grając w jRPG, przez co zatracił swoje instynkty nocnego łowcy. Coś się jednak zmienia, kiedy jeden z jego oficerów oznajmia mu, że podczas patrolu znalazł zbłąkaną nastolatkę ze świata ludzi, która na dodatek jest Japonką. Wychowane na chińskich pornobajkach serce Staza od razu zabiło mocniej. Niestety niedługo później dziewczyna ginie, zjedzona przez mięsożerną roślinę i odradza się jako duch. Nasz protagonista, niepocieszony tym nagłym zwrotem wydarzeń, postanawia odnaleźć pewną magiczną księgę, dzięki której powinien przywrócić dziewoję do życia.
    Blood Lad to typowy battle shounen ze wstawkami komediowymi. Fabuła jest miejscami głupia, poziomy mocy niespójne, a postacie kobiece prawdopodobnie złapią jakieś paskudne skrzywienie kręgosłupa przed trzydziestką... Mimo to całkiem nieźle się bawiłem, bo i tak nie spodziewałem się po tym tytule niczego więcej. Jeżeli masz wolny weekend i chciałbyś obejrzeć coś krótkiego, głupiego, ale i całkiem zabawnego, to Blood Lad będzie całkiem niezłym wyborem.



    Choujigen Game Neptune: The AnimationHyperdimension Neptunia Victory


    Co powstanie, kiedy weźmiemy średnio udaną serię gier z ciekawym lore, fajnymi postaciami i toną fanserwisu i zrobimy z niego anime? Odpowiedzią jest średnio udane anime z ciekawym lore, fajnymi postaciami i toną fanserwisu - w skrócie Hyperdimension Neptunia.
    Po trwającym wiele lat konflikcie w świecie Gamindustri w końcu zapanował pokój, który został oficjalnie podpisany przez 4 "boginie" rządzące największymi krainami. Jak to jednak bywa pokój nie trwa długo, bo na arenie politycznej pojawiają się nowe postacie, które chcą zagarnąć dla siebie część boskiej mocy naszych bohaterek. Czy zjednoczą się, by pokonać wspólnego wroga? Tego już musicie dowiedzieć się sami.
    To co mnie od razu trafiło to bardzo ciekawy szczegół wyróżniający serię. Otóż każdy kraj jest tu wzorowany na jakimś z potentatów biznesu konsolowego, a bohaterki na ich produktach. Wydarzenia zaś to w wielu przypadkach próba fabularyzowania "wojen konsolowych".
    Przeciwników fanserwisu seria od razu odstraszy, reszta pójdzie z głupotą i będzie dobrze się bawić. W sumie wystawiłbym "czwórkę", ale potem ludzie by mi zarzucali przekupstwo ;__;



    Danganronpa: Kibou no Gakuen to Zetsubou no KoukouseiDanganRonpa - The Animation


    DanganRonpa jest jedną z moich ulubionych gier z biblioteki PSP. Jej sprytne połączenie mechanizmów znanych z serii o pewnym prawniku, który nadużywa słowa "sprzeciw", z naprawdę ciekawą fabułą okazało się być receptą na sukces, co najprawdopodobniej przyczyniło się do powstania serialu. Niestety, to co na małym ekranie konsolki było fajne, tu się nie sprawdziło...
    Głównym bohaterem jest Makoto Naegi, który tylko dzięki szczęściu dostał się do elitarnej szkoły Hope's Peak, której uczniowie są ekspertami w swoich dziedzinach, często dosyć osobliwych. Szczęście to w nieszczęściu, bo ledwo parę kroków po przekroczeniu bram placówki protagonista traci przytomność i budzi się w klasie, której okna zabito żeliwnymi płytami. Szybko się okazuje, że jest to część "zabawy", którą kosztem uczniów urządził sobie samozwańczy dyrektor - miś Monokuma. Jedynym sposobem na ucieczkę z akademii jest popełnienie perfekcyjnego morderstwa. Inaczej mówiąc zabić kogoś i nie dać się złapać. Choć nasi licealiści początkowo uznają całą sytuację za żart, to rzeczywistość okazuje się być bardziej brutalna i niedługo później pada pierwszy trup...
    Serial jest prawie kropka w kropkę kopią oryginalnej gry. Dialogi, muzyka, większość animacji... To i jeszcze więcej poddano chamskiemu recyklingowi, często jedynie nieznacznie zmieniając materiał źródłowy. Kolejnym ogromnym minusem anime jest szaleńcze tempo, które musieli obrać scenarzyści, by wyrobić się z całą historią w 13 odcinków. Szczególnie ucierpiały na tym sekwencje detektywistyczne, które w większości epizodów spłycono do poziomu ledwo minutowych scenek. Próżno też szukać śladów po etapach czasu wolnego, gdzie poznawaliśmy innych uczniów akademii.
    Mimo wszystko jeżeli nie masz PSP/PSV, lub nie możesz zagrać z powodu bariery językowej, to serial wciąż jest wart obejrzenia. Szczególnie dla fantastycznego zakończenia, którego klimat udało się odtworzyć nawet scenarzystom anime. Fani oryginału nie mają jednak czego tu szukać.



    Fate/kaleid liner Prisma?Illya

    Jeżeli chodzi o uniwersum Fate/ to jestem jeszcze trochę noobem. Wciąż czekają na mnie całe dwa sezony /Zero, które przez fanów są uważane za najlepszą adaptację oryginalnej noweli. Mimo wszystko i tak udało mi się wykształcić jakąś tam opinię o uniwersum i jego bohaterach, a w szczególności o Illyasviel von Einzbern, która szybko wskoczyła na listę moich ulubionych postaci i która jest protagonistką omawianego spin-offu.
    Możecie zapomnieć o wojnie o Święty Grall, wokół której toczy się fabuła głównych części cyklu. Choć powracają stare i znane już postaci, to ich rola często bardzo się różni od oryginalnej. Tym razem Illya zamienia Berserkera na magiczną, gadającą laskę i różową kieckę, by jako Magiczna Dziewczyna odnaleźć "prawdziwe znaczenie przyjaźni".
    Wszystko zaczęło się od naszej starej znajomej Tohsaki Rin, która w trakcie kłótni ze swoją rywalką Luviagelitą Edelfelt traci swoją magiczną laskę - Ruby. A może nie tyle "traci" co Ruby po prostu uznaje, że dalsza współpraca z Rin mu nie pasuje i poszuka innej właścicielki. Oczywiście kaprys losu sprawił, że wypadło na Yllyasviel i dziewczyna wyrusza na "przygodę swojego życia"... Albo raczej zostaje do niej przymuszona przez Rin, która pomimo utraty swojej magii wciąż chce skończyć powierzoną jej misję.
    Strasznie spodobały mi się dwie nowe bohaterki, które przyprowadził ze sobą /Kaleid. Chodzi mi tu o wymienioną wcześniej Luvię i Miyu, która uzyskała moc w sposób podobny do naszej protagonistki. Szczególnie "polubiłem" tą pierwszą za jej bezbłędny manieryzm osoby z wyższych sfer, który jest najczęstszym powodem rywalizacji z Rin.
    Anime nie ma też czego się wstydzić pod względem oprawy audiowizualnej. Kreska jest kolorowa i prześlicznie pastelowa, a sekwencje walki odpowiednio efektowne. Muzyka zaś może nie wyląduje na mojej playliście, ale w trakcie oglądania zdarzyło mi się parę razy pomyśleć "całkiem niezły kawałek", co jest w sumie wystarczającą rekomendacją.
    /Kaleid poleciłbym nie tylko fanom Fate/, bo anime trzyma się naprawdę nieźle, jako oddzielna pozycja. Najwyraźniej sprzedało się ono też wystarczająco dobrze, by zasłużyć na sequel i dwie OVA, na które bardzo czekam.
    Wersja skrócona recenzji:



    Gatchaman Crowds

    Próba ożywienia marki, która od lat leżała w grobie. "Jak dobra?" spytacie się, na co ja odpowiem "Wystarczająco, by stała się moim anime sezonu.".
    Mamy tu do czynienia ze światem który, podobnie jak w "Facetach w Czerni", ma swoją tajną organizację zajmującą się pacyfikowaniem niegrzecznych kosmitów. Gatchamani są nieuchwytni i obrośli wręcz legendą, a to wszystko przez ich umiejętność zniknięcia z pola widzenia zwykłych ludzi, którą umożliwiają im "dzienniki" wydane przez obrońcę naszej planety - J.J. Robinsona. Są one też ich źródłem mocy, a zniszczenie notesu doprowadza do śmierci właściciela.
    Do tej grupki dołącza nasza główna bohaterka - Hajime Ichinose - która wyrażenia "działamy w ukryciu" prawdopodobnie nigdy wcześniej nie słyszała. Dziewczyna jest strasznie pokręcona i reszta grupy początkowo ma trudności w dogadaniu się z nią, ale w tym też tkwi jej urok. Jest jak małe dziecko, które patrzy na świat ze swojej perspektywy i próbuje przekonać "bardzo poważnych ludzi", by też czasem wyluzowali.
    Reszta postaci też daleko nie odstaje od "poziomu fajności" Hajime. Nawet, początkowo neutralny czy nawet nudny, Sugane z czasem dostaje parę naprawdę dobrych scen. Mimo wszystko tym, który według mnie skradł dla siebie całe show, był antagonista - Berg Katze. Zdecydowanie jest to jedna z lepszych ról Mamoru Miyano. Czyste, perfekcyjne szaleństwo w każdym wypowiedzianym zdaniu!
    Oprawa graficzna nie zawodzi. Animatorzy postawili na pastelową paletę barw, która w ruchu wygląda po prostu ślicznie. No i jeszcze transformacje naszych Gatchamanów. Choć nie jestem fanem CGI to muszę przyznać, że tu efekt był całkiem niezły. A na deser dostajemy przecudny OST... Już nawet pomijam świetny opening i równie niebagatelny ending, bo kompozytorem tej "środkowej części" był Taku Iwasaki, którego już wcześniej uwielbiałem za jego wkład w brzmienie TTGL. Zdecydowanie jest to jeden z lepszych soundtracków w jego dorobku. Jako, że jeden utwór wyraża więcej niż tysiąc słów to... w spoilerze znajdziecie ponad 2000 słów
    Podsumowując - polecam, polecam i jeszcze raz polecam! Warto obejrzeć chociażby dla naprawdę ciekawego spojrzenia twórców na dzisiejszą społeczność, w szczególności aspekt tworzenia się wirtualnych społeczności i to kim są dzisiejsi "bohaterowie".



    Genei wo Kakeru TaiyouDay Break Illusion


    Kiedy tylko Madoka zaatakowała świat swoim świeżym podejściem do gatunku Mahou Shoujo, nietrudno było się domyślić, że znajdą się ludzie próbujący zakraść sobie kawałek jej sukcesu. Tym właśnie jest GwKT. Niestety, scenarzyści gdzieś po drodze chyba zapomnieli na kim się wzorują i zamiast "Dark & Edgy" wyszło takie nie wiadomo co... Ale może od początku.
    Główną bohaterką opowieści jest Akari Taiyou. Dziewczę jest wręcz perfekcyjne. Miła, uczynna, zawsze uśmiechnięta. Niestety te cechy zostają wystawione na próbę, bo dziewczyna zostaje zmuszona co zabicia własnej kuzynki, która zainfekowana przez istotę zwaną Daemonia próbowała targnąć się na jej życie. W trakcie walki Akari rozbudziła w sobie moc kart Tarota, która pozwala jej przemienić się w "Słońce", co ostatecznie dało jej miejsce w akademii, która zajmuje się trenowaniem innych czarodziejek.
    I tu przejdę do meritum, czyli dlaczego show jest w najlepszym wypadku przeciętne. Otóż, pomimo tak szumnie od początku kreślonego mrocznego klimatu, ostatecznie anime wchodzi z powrotem na tory "siły przyjaźni", które gatunek Mahou Shoujo wyeksploatował do ostatka. To wielki zawód, bo nawet oczekiwałem sadystycznego zakończenia, ale twórcy w pewnym momencie chyba pomyśleli, że przez to zaczną nazywać ich dzieło "Biedo-Madoka", co i tak się stało...
    Da się obejrzeć, ale po co... Lepiej już przerobić Madokę po raz n-ty, lub przeznaczyć czas na kontemplację wartości swojego życia. NEXT!



    Kamisama no Inai NichiyoubiSunday Without God


    Wyobraźcie sobie świat, którego Bóg pewnego dnia powiedział "screw it" i zamknął ludziom drzwi do zaświatów. Ci, którzy pozostali na ziemi, nie umierają, ani nie mogą mieć dzieci. Jedynym ratunkiem jest rytuał pogrzebowy przeprowadzany przez Grabarzy, zwanych "ostatnim darem Boga". Z taką rzeczywistością muszą na co dzień mierzyć się bohaterowie Kami-nai.
    Główną bohaterką jest dwunastoletnia Ai. Pogodna dziewczynka, której przypadła niewdzięczna rola Grabarki. Dziewczę traktuje swoją pracę nadzwyczaj poważnie, bo przygotowała 41 grobów - każdy dla jednego mieszkańca jej wioski. Pech chciał, że w dniu, w którym zakończyła pracę jej mieścinę odwiedził człowiek przedstawiający się jako Hampnie Hambart, który do ostatka wybił wszystkich jej sąsiadów...
    Z różnych powodów było to jedno z moich ulubionych anime z tego sezonu. Lekka i serdeczna historia, która jednak bardzo często schodziła na bardzo trudne tematy, przeurocza bohaterka i jej towarzysze, no i miła dla oka i ucha oprawa. Jest parę rzeczy, które można by było zrobić lepiej - stąd "tylko" cztery, ale i tak mojej ostatecznej rekomendacji nie zmieni nic! W 100% warto Kami-nai obejrzeć, a ja mam dużą nadzieję na sequel.



    Kiniro MosaicKINMOZA!


    Jeżeli nie przepadasz za anime typu "urocze dziewczynki robią urocze rzeczy", to możesz sobie odpuścić dalsze czytanie, KINMOZA! nie wychodzi bowiem poza bezpieczne granice tego gatunku.
    Anime jest adaptacją komediowej 4komy o "przygodach" pięciu dziewczyn. Trzon fabularny opiera się na tym, że jedna z nich - Alice - jest dziewczyną z angielskiej prowincji, która zafascynowana japońską kulturą postanowiła zamieszkać w kraju Kwitnącej Wiśni u swojej kuzynki Shino. Ta druga zaś jest, o ironio, kompletnie szalona na punkcie Europy, w czym nie przeszkadza jej nawet kompletny brak umiejętności językowych. Reszta dziewczyn jest dosyć standardowa. Mamy tu tsunderowatą Ayę, "babochłopa" Youko i Karen, która podobnie jak Alice, jest Brytyjką. Na tym fabułą się kończy, bo cała reszta to tylko nieznacznie powiązane ze sobą komediowe gagi.
    Anime jest absolutnie urocze, wręcz do poziomu zagrażającego zdrowiu. Co mniej odporni na "kawaii~ level" obecny w tego typu produkcjach będą musieli robić przerwy w oglądaniu. Żarty też są naprawdę zabawne. Szczególnie śmieszył mnie kontrast pomiędzy Alice i Shino - ta pierwsza jest totalnym, wręcz karykaturalnym weeaboo, kiedy druga jest jej lustrzanym odbiciem, tylko z szaleństwem skierowanym w kontynent Europejski.
    Ogólnie oglądało mi się naprawdę dobrze. Jedynym minusem jest tak naprawdę to, że anime nie wnosi nic nowego do swojej niszy i za to dostaje jeden punkt w dół. Jeżeli lubisz tego typu produkcje to... prawdopodobnie KINMOZA! już obejrzałeś, ale jeżeli nie to polecam.



    Monogatari series: Second SeasonNekomonogatari: Shiro, Kabukimonogatari, Otorimonogatari, [...]


    Jeżeli oglądałeś Bakemonogatari, to już powinieneś wiedzieć na czym stoimy, dlatego poniższa "recenzja" jest raczej skierowana do obecnych fanów serii. Innym polecam obejrzenie oryginału, którego recenzję zamieściłem kiedyś TUTAJ Swoją drogą, będę musiał kiedyś przygotować jej poprawioną wersję, bo tekst widocznie odstaje od aktualnego "standardu" mojego bloga.
    Tym razem dostajemy całe sześć nowych historii, z czego do tej pory wyemitowane zostały trzy. W pierwszej Araragi oddaje pałeczkę protagonisty ulubienicy fanów, Tsubasie Hanekawie, która musi się zmierzyć z kolejnym demonem swojej duszy - tygrysem zawiści. Druga dzieje się w tym samym czasie co pierwsza. Dowiadujemy się dlaczego Araragi znikł na czas kociej historii. Wychodzi na to, że razem z Shinobu pokręcił kontinuum czasoprzestrzenne i, zamiast o jeden dzień, przeniósł się wstecz o... jedenaście lat. No i ostatnia, do tej pory zaprezentowana, historia w której moja ulubiona Nadeko dostaje szajby przez Wężowego Boga Kuchinawa.
    Seria, po trochę słabszym Nisemonogatari, wraca do formy. Fanserwis, z którego słynie cykl, został trochę stonowany i powrócił do roli "eye-candy" zamiast głównego punktu zaczepienia. Miło też zobaczyć jak inni bohaterowie opowiadają historię ze swojego punktu widzenia. OST jak zwykle jest fantastyczny. Z niecierpliwością wyczekuję singli, w szczególności "Mousou Express" otwierającego historię Nadeko.
    Zdecydowanie jest to mój ulubiony sezon Monogatari. Oglądać, bo warto!



    Ore no Imouto ga Konnani Kawaii Wake ga Nai. SpecialsOreImo 2 Specials


    Pierwszy sezon OreImo był spoko. Ot taka lekka komedyjka z wkurzającą protagonistką, która zrobiła z brata niewolnika. Potem przyszedł słabszy drugi, który powiedział "screw this" i zresetował większość wątków. Teraz dostaliśmy nieszczęsne speciale, których jakimś cudem nie udało się wepchnąć w ramówkę jeszcze wiosną i wolałbym, żeby tak pozostało...
    Humor wyparował doszczętnie, a postaci drugoplanowych, dzięki którym przebolałem drugi sezon, prawie nie ma. Jest tylko Kirino, Kyousuke i cała tona głupoty. Niby wiem, że anime, którego tytuł tłumaczy się dosłownie jako "Moja młodsza siostra nie może być aż tak urocza", nie mogło się skończyć niczym innym jak kazirodztwem, ale sposób, w jaki zostało to podane jest co najmniej obrzydliwy i spodoba się tylko najbardziej zagorzałym fanom Kirino.


    Rozen Maiden (2013)Rozen Maiden: Zurückspulen


    Curses! Foiled again! Ubzdurałem sobie, że jest to reboot serii, a ostatecznie wyszło na to, że mam do czynienia z alternatywną historią dziejącą się gdzieś od połowy tej oryginalnej. Mimo wszystko postanowiłem kontynuować oglądanie, pomimo oczywistych braków w znajomości fabuły pierwszych części, bo zaciekawił mnie setting.
    Historia obraca się wokół Juna, jednak nie tego, który był protagonistą pierwszej części, tylko jego dorosłej wersji ze świata, w którym wydarzenia z części pierwszej nie miały miejsca. Jun po bardzo długim okresie bycia hikkimori w końcu zaczyna się uspołeczniać - wyprowadzi się od rodziców, znalazł pracę, poszedł na studia... Mimo wszystko nie tak łatwo wygnać hikki ze swojej duszy, bo chłopak wciąż uważa się za jedyną "oświeconą jednostkę" na świecie. W jego ręce wpada jednak tajemnicze pudło z częściami do składania porcelanowej lalki, a niedługo potem zaczyna do niego pisać człowiek podający się za "Juna z innego wymiaru".
    Początkowo fabuła była dla mnie trochę niezrozumiała bo, jak nietrudno się domyślić, znajomość jej poprzednich części jest tu bardzo wskazana. Mimo wszystko od któregoś odcinka znałem już prawie wszystkie jej niuanse i ta niedogodność przestałą mi przeszkadzać. Bardzo za to podobała mi się powolna transformacja protagonisty, który dzięki całemu zamieszaniu stał się bardziej otwarty, a nawet zmienił swój światopogląd.
    Ogólnie anime oceniam pozytywnie i pewnie przy znajomości poprzednich części wystawiłbym jej wyższą ocenę, na razie jednak zostawiam ją z trójką. Może kiedyś naprawię swój błąd i wtedy napiszę porządną recenzję...


    Watashi ga Motenai no wa Dou Kangaetemo Omaera ga Warui!WATAMOTE


    Co ja mam pomyśleć o anime, którego tytuł od razu atakuje mnie wyznaniem "Nieważne jak na to spojrzeć, to wasza wina, że jestem niepopularna!"? No, przynajmniej już wiadomo, że nie mamy tu do czynienia z czymś normalnym...
    WATAMOTE to historia Tomoko Kuroki, która w wieku 15 lat doszła do szokującego wniosku, że wiedzie żywot niepopularnej dziewczyny. Nie pomogło jej nawet zdanie do liceum. Ba! Teraz nawet nie ma w pobliżu swojej jedynej znajomej Yuu. No więc jakie kroki ku popularności przedsięwzięła nasza bohaterka? Czy znalazła chłopaka? Czy zapisała się do klubu? Czy ma paczkę zaufanych znajomych? Odpowiedzią jest nie!
    Tomoko to przypadek beznadziejny. Wszystkie jej plany spełzają na niczym, a ona sama coraz bardziej pogłębia się w swoim szaleństwie. Nawet jej rodzony brat uważa ją z czubka, nie mówiąc już o reszcie świata, który najczęściej zupełnie ignoruje jej istnienie.
    WATAMOTE nie jest komedią dla wszystkich. Niektórzy odbiją się już po pierwszym odcinku, wielu nawet tyle nie wytrzyma... Mimo wszystko radzę spróbować dotrwać do końca, bo drugiej takiej bohaterki po prostu nie ma!
  9. Xerber
    Awakening, och Awakening! Długo musiałem czekać na chwilę w której dostałem cię w swoje ręce. Ile to ja nie przeczytałem recenzji, które wychwalały cię pod niebiosa, ile opinii fanów serii, którzy od razu cię pokochali. To właśnie z twojego powodu kupiłem kieszonsolkę Nintendo. Teraz jednak, gdy już się z tobą zapoznałem, nadszedł czas by cię ocenić...
    ?Oh, Captain, I'm so relieved I made it in time.? 1
    Z serią Fire Emblem zaznajomiłem się dobrych parę lat temu, kiedy to po raz pierwszy odpaliłem Rekka no Ken 2 na swoim GBA. To właśnie ona rozpaliła moją niegasnącą miłość do gier sRPG. Od tamtej pory stałem się jej fanem i chłonąłem każdą nową część, o ile pozwalały mi na to ograniczenia sprzętowe. Na zapoznanie się z jej ostatnimi dwiema, oficjalnie wydanymi w Europie, odsłonami musiałem poczekać do zakupienia 3DSa. Ale teraz, gdy zdjąłem już z siebie te ograniczenie, mogę z całą pewnością powiedzieć - warto było czekać!
    Ale może od początku - z czym to się je?
    ?There's something between us all. Something that keeps us together...?
    sRPG, na zachodzie często nazywany tRPG, to miks gatunkowy RPG i strategii turowych. Gracz bierze pod swoją opiekę drużynę złożoną z wojaków, reprezentujących sobą różne techniki walki i używa ich do pokonywania coraz trudniejszych misji. Dochodzi do tego oczywiście element rozwoju jednostek, które częstokroć mają za sobą oryginalne tło fabularne. Nie inaczej jest z FE, choć seria wprowadziła parę modyfikacji, za które gracze ją pokochali.
    Pierwszym z tych elementów jest permadeath. Każda jednostka ma tylko jedno życie i jeżeli je straci, to na zawsze się z nią żegnamy. Oczywiście zawsze możemy powiedzieć "screw this" i zrestartować konsolę, a tym samym i misję, ale za piątym razem zaczynamy się zastanawiać, czy naprawdę potrzebujemy danego bohatera.
    "Aleeeee Xerber! Przecież wiele gier sRPG wprowadziło permadeath!" No tak, ale mało która połączyła go z drugim systemem wyróżniającym FE - współpracą. Jeżeli ustawimy dwie jednostki w sąsiadujących ze sobą komórkach, to po pewnym czasie zaczną wspierać się w walce dając sobie nawzajem różnorodne bonusy, oraz otwierając pomiędzy nimi kolejne ścieżki dialogowe.
    Awakening jeszcze bardziej rozwija tę myśl wprowadzając Dual System, dzięki któremu wspierające się nawzajem jednostki, oprócz premii do statystyk mogą także aktywnie wspomóc partnera w pojedynku, na przykład parując ciosy przeciwnika. Całkowitej przebudowie uległa też mechanika rescue, dzięki której wcześniej mogliśmy co najwyżej przetransportować naszych bohaterów za pomocą innych jednostek o odpowiednio wysokiej statystyce udźwigu. Nowy system nazywa się Pair Up i pozwala naszym wojakom na łączenie się w stałe pary.
    Taka para ma wyraźny podział na role. Jedna z jednostek wyprowadza ataki i przyjmuje na siebie ciosy przeciwnika, gdy druga udostępnia część swoich statystyk wspieranemu koledze i dzięki dobrodziejstwom Dual System czasem pomaga mu dodatkowym atakiem, czy ochroną. Mechanika ta naprawdę uprzyjemnia zdobywanie doświadczenia, bo wystarczy, że damy słabszemu bohaterowi partnera z wysoką obroną, czy atakiem i już nie musimy tak bardzo obawiać się oponentów.



    ?Chrom, Lissa, and all my people... know that I loved you.?
    Fabuła po raz pierwszy przenosi nas na kontynent Ylisse, który jest przedmiotem ciągłej walki o dominację pomiędzy trzema frakcjami. Pokojowo nastawionymi Ylisse, agresywną Plegią i Feroxi, którzy zasadniczo mają wszystko gdzieś, o ile nikt nie wściubia nosa w ich sprawy. Przejmujemy dowodzenie nad Pasterzami - małą grupą dowodzoną przez Chroma, przyszłego przywódcę pierwszej z wymienionych wcześniej krain.
    Gra pozwala nam na stworzenie własnej jednostki, który to element nie pojawił się jeszcze w wydawanych na zachodzie częściach serii. Możemy wybrać płeć, wzrost, wygląd twarzy, fryzurę i jej kolor, a także imię i datę urodzenia, oraz ustalić preferowaną umiejętność. Edytor wydaję się dosyć ograniczony, ale wciąż daje nam możliwość ustalenia jednej z 3000 kombinacji.
    Znaleziony w szczerym polu przez Chroma, nasz bohater dołącza do Pasterzy i niedługo staje się ich głównym taktykiem. Pozycja to bardzo intratna, bo Ylisse niedługo później wplątuje się w wojnę z Plegią, która pragnie zdobyć tytułowy Fire Emblem - tarczę, która według legendy spełnia życzenia jej posiadacza. W ciągu 27 misji głównego wątku fabularnego nie raz będziemy świadkiem wydarzeń, które wywołają u nas smutek, czy gniew. Głównym tematem, przewijającym się przez całą grę, jest przeznaczenie. Nasi bohaterowie próbują z nim walczyć, aby zmienić nieciekawą przyszłość.
    ?Let's just say that ladies tend to put Lon'qu on edge.?
    Wspomniałem wcześniej o dialogach pomiędzy naszymi bohaterami. Większość jednostek ma od kilku do kilkunastu towarzyszy, z którymi może rozwinąć znajomość. Im częściej walczą razem, tym wyższe poziomy współpracy osiągają. Łącznie jest ich cztery. Pierwsze trzy (C, B, A) pozwalają nam bliżej poznać naszych bohaterów. Ich przeszłość, marzenia, czasem jakieś fobie. Wszystko to przyprawione fantastycznymi dialogami, które nie raz wywołały u mnie niemożliwy do powstrzymania rechot. Moim ulubieńcem jest Owain, który jest świetną parodią bohaterów shounenowych mang.
    Ciekawszy jest ostatni poziom (S), który postać może osiągnąć tylko raz. Najprościej mówiąc - chodzi tu o małżeństwo. "Po co komu taki element w grze strategicznej?" spytacie. Odpowiedź poznacie trochę później.
    ?Our only limits are the ones we place on ourselves.?
    Tradycją gier z tej serii jest bardzo wysoki poziom trudności. Czy to surowy, acz sprawiedliwy Hector's Tale z Rekka no Ken, czy zwyczajnie hardkorowy jak w Radiant Dawn, zawsze było wiadomo, że łatwo kampanii nie przejdziemy. Nie inaczej jest z Awakening, choć tym razem twórcy poszli po rozum do głowy i dali też i nowym graczom kilka sposobów na ułatwienie sobie zabawy. Po pierwsze mamy możliwość wybrania jednego z trzech poziomów trudności, z czego najłatwiejszy jest Normal. W tym przypadku przejście kampanii nie powinno nikomu sprawić większych problemów. Zabawa zaczyna się jednak dopiero na Hard, gdzie przeciwników jest więcej i są mocniejsi, a niektóre pomocne przedmioty na targu kosztują fortunę. Lunatic zaś jest skierowany do prawdziwych masochistów (takich jak ja), a po jego zakończeniu odblokowany zostaje jeszcze trudniejszy Lunatic+, który dodaje przeciwnikom naprawdę wkurzające umiejętności. Twórcy dali też nam możliwość wyłączenia permanentnej śmierci jednostek (ale wiedz, że jak to zrobisz, to w moich oczach bardzo malejesz).



    - Why is our dragon riding a different dragon?
    - Because I am a master tactician. 3
    Systemowi klasowemu muszę poświęcić co najmniej cały akapit, bo wiele się zmieniło. Po pierwsze - koniec z kolekcjonowaniem dziesięciu tysięcy różnych pieczęci. Teraz mamy tylko dwie i w dodatku od pewnej misji możemy je kupić na rozsianych po mapie targowiskach. Pierwsza z nich, Master Seal, pozwala nam wyewoluować jednostkę, kiedy ta osiągnie co najmniej dziesiąty poziom klasy podstawowej. W przypadku tych, które nie mają swojej ewolucji, maksymalny poziom został podniesiony do 30.
    Ciekawszym przedmiotem jest Second Seal, który pozwala na zmianę klasy postaci. Teraz każda z naszych jednostek ma co najmniej trzy, często zupełnie różne, ścieżki rozwoju. Oczywiście - są role w których dany człowiek spisze się lepiej ale, z taktycznego punktu widzenia, daje nam to całą masę możliwości. Nie musimy się już tak bardzo martwić o efekt gąbki doświadczenia, czyli o to, że postacie o dobrych statystykach początkowych, lecz słabym ich przyroście zabiorą cennego ekspa bohaterom o większym potencjale. Teraz maksymalny poziom, w najgorszym wypadku, oznacza zmianę klasy. W dodatku w takim przypadku zachowujemy wszystkie umiejętności, które jednostka otrzymała na poprzedniej ścieżce rozwoju.
    ?Fight and get stronger, he says... Guess it can't hurt to try.?
    A właśnie! Umiejętności! Jest to rozwinięcie pomysłu znanego z Radiant Dawn. Na każdej ścieżce rozwoju, po osiągnięciu pewnego, z góry ustalonego poziomu dostajemy odpowiedniego skilla. Może być to coś małego, w stylu niewielkiego bonusu do jakiejś ze statystyk, ale są też umiejętności, które zmieniają sposób w jaki gramy postacią. Na przykład dzięki Galeforce możemy zaatakować do dwóch przeciwników w trakcie jednej tury, o ile zabijemy pierwszego z nich.
    W trakcie trwania misji jedna postać może mieć tylko 5 umiejętności, więc nie ma powodu do obaw, że stworzymy nieśmiertelnego terminatora, którym w pojedynkę przejdziemy każdą misję, a przynajmniej tak jest na hardzie i wzwyż. Odpowiedni build postaci to podstawa na wyższych poziomach trudności, więc warto eksperymentować. Skille są też dziedziczone przez dzieci naszych żołdaków... Ale o tym w następnym akapicie...
    ?Sure, I'm not the prettiest guy around, but I'm no thug, and I AM your son!?
    Mniej więcej w połowie głównego wątku kampanii mamy przeskok o parę lat do przodu i w tym momencie bardzo ważne stają się związki, które tak skrupulatnie tworzyliśmy w naszej małej kompanii. Dzieci naszych bohaterów dziedziczą po nich niektóre umiejętności i statystyki, więc o ile rodzice przypakowali, to i o rozwój swojej pociechy nie mają co się martwić. Ba! Powiedziałbym, że to właśnie one tworzyć będą trzon naszej armii.
    Ewentualnych "matematyków", którzy już sobie liczą ile jest możliwych kombinacji, muszę przyhamować. Dzieciaków jest tylko i aż 13 4, a ich wygląd zależny jest od matki. Po biednym ojcu pozostaje im tylko kolor włosów. Jednak dzięki temu ograniczeniu każdy z nich ma własną osobowość, często bardzo kolorową, a nie jest wyłącznie eNPeCem do bitki.
    ?Careful, love. Prices aren't the only things I can cut in half!?
    Kiedy nie kontynuujemy głównego wątku możemy zawsze podjąć się jednej z wielu misji pobocznych. W nagrodę za ich wykonanie dostaniemy cenne przedmioty, a nawet i nowe postacie. Są one też ciekawą odskocznią fabularną i na swój sposób dodają własne trzy grosze do historii. Po mapie świata losowo rozsiane są też obozowiska zombie, które możemy pokonać dla dodatkowego doświadczenia i pieniędzy.
    Mapa świata jest ogromna, a każda wykonana misja otwiera nam nowy sklep, w którym zaopatrzymy się w przedmioty. Czasami do jednego z nich zawita znana fanom serii Anna, która zaoferuje nam luksusowe bronie, lub przeceni jakiś produkt.
    Gra posiada też lokalny multiplayer, którego oczywiście nie mogłem wypróbować, bo znalezienie partnera do zabawy w naszym kraju graniczy z cudem. Na szczęście inne opcje sieciowe, w ramach których ściągniemy dodatkowe mapy, nie wymagają towarzystwa. "Awakening" ma też całkiem sporo dodatków DLC, które kosztują średnio 8zł. za misję.



    "I must protect this world my friends saved."
    Oprawa graficzna reprezentuje sobą naprawdę wysoki poziom - jak na możliwości konsoli oczywiście. Na ekranie taktycznym nasze postacie są ukazane w formie klasycznych spriteów. Nawet pomimo ich wielkości wciąż jesteśmy w stanie odróżnić od siebie bohaterów, choćby i byli przedstawicielami tej samej klasy. Podczas walki kamera pokazuje nam wynik starcia już przy użyciu trójwymiarowych modeli. Na plus zasługują animacje i efekty towarzyszące czarom.
    Efekt trójwymiaru może nie jest tak "przebajerzony" jak w "Resident Evil: Revelations", ale wciąż jest bardzo estetyczny i nie męczy wzroku zbyt szybko. Są jednak lokacje, w których 3D to absolutny mus i osoby, które już grały pewnie wiedzą o co mi chodzi. Oko cieszą też wstawki filmowe, które czasami pojawiają się pomiędzy misjami. Wykonane one zostały technologią cell-shadingu, przez co sprawiają wrażenie ręcznie rysowanych.
    Od napisów początkowych, aż po końcowe towarzyszy nam naprawdę solidny OST złożony głównie z utworów symfonicznych. Orkiestra potrafi dzięki odpowiednim melodiom podkreślić odczuwane emocje - na przykład po nieoczekiwanie smutnym zakończeniu jednej z misji, w następnej towarzyszą nam bardziej stonowane dźwięki podkreślające żałobny nastrój. Świetną robotę odwalili też aktorzy podkładający głos pod poszczególne postacie, tak w wersji angielskiej jak i oryginalnej japońskiej.
    "I'm not the sort of floozy to swoon over a cowpile of trite flattery.?
    Nie ma jednak gier idealnych i choćbym chciał inaczej, to muszę wytknąć Awakening parę błędów. Po pierwsze spłycono wiele elementów znanych z poprzednich części. W szczególności widać to w przypadku magii, w której różnice pomiędzy różnymi "szkołami" są teraz marginalne. Wyrzucono też bronie kontrujące klasyczny trójkąt zależności "miecz, topór, włócznia". No i poziom trudności jest w głównej mierze oparty na grindzie dodatkowych misji. Zdarzyło mi się też parę razy doświadczyć błędów w animacji i spadków płynności przy włączonym 3D.
    "Naga has a way of sending a ray of hope into even the deepest darkness.?
    Mimo wszystko jestem w stanie wybaczyć te drobne potknięcia, a nawet jeszcze więcej, bo gra w pełni na to zasługuje. To przeogromna, wielowątkowa produkcja i jedna z najlepszych części tego cyklu. W dodatku jest ona świetnym punktem oparcia dla świeżaków, jednocześnie nie odstraszając weteranów. Wystawienie jej noty, innej niż maksymalną, byłoby jak potwarz dla wszystkich fanów cyklu, dlatego też ja tak robię i wracam męczyć Lunatica.
    And remember. A leader must never rest, never surrender, and most of all never stop learning...

    1 Prawie wszystkie cytaty otwierające działy pochodzą z samej gry.
    2 Na zachodzie gra nie dostała podtytułu i była wydana po prostu jako "Fire Emblem".
    3 Cytat z jednego z komiksów Awkward Zombie (polecam całą serię o FE:A)
    4 W sumie to czternaście, jeżeli liczyć dziecko naszego awatara które występuje w dwóch "wersjach".
    Posłowie:
    Mały bonus dla bielika i innych cyckomaniaków, bo znowu będą jojczeć
  10. Xerber
    Studio JG dalej w natarciu. Do mocnych i popularnych mang wydawanych przez to wydawnictwo dołączyła niedawno seria "Otoyomegatari" autorstwa Kaoru Mori, w Polsce znana pod tytułem "Opowieść Panny Młodej".



    Pierwszą, rzucającą się w oczy, rzeczą jest sam format książeczki. W przeciwieństwie do większości mang, "Otoyomegatari" została wydrukowana w formacie A5. Użyty papier jest twardy, typowo książkowy, a tusz nie rozmazuje się podczas przewracania stron. Dodatkowym plusem wydania jest twarda okładka z kwiecistym ornamentem, oraz obwoluta ze ślicznym, kolorowym rysunkiem przedstawiającym rodzinę Eihonów. Co prawda wszystkie te "ficzery" podniosły cenę do 30zł, ale wciąż uważam, że warto.
    Opowiedziana w mandze historia dzieje się w dziewiętnastym wieku, gdzieś na Jedwabnym Szlaku. Przedstawione są nam losy pewnego nietypowego, z naszego punktu widzenia, małżeństwa. Dwudziestoletnia Amira została wydana za o osiem lat młodszego Karluka. Żyjąca wcześniej w koczowniczym plemieniu dziewczyna musi teraz przyzwyczaić się do prawidłowości osiadłego trybu życia co, jak nietrudno zgadnąć, prowadzi do wielu, często całkiem zabawnych, sytuacji.
    W końcowym dodatku autorka mangi zdradza, że zależało jej by bohaterka reprezentowała sobą klimat Azji Środkowej tamtych czasów. Sądzę, że wyszło jej to naprawdę świetnie! Amira pokazuje się nam jako dobrze wychowana, młoda kobieta. Posiada kilka bardzo przydatnych umiejętności, takich jak chociażby łucznictwo, czy jazda na koniu. Naprawdę spodobała mi się troska jaką otacza swojego męża, można wręcz powiedzieć, że traktuje go trochę jak matka.
    Karluk z jego liczną rodziną również przypadli mi do gustu. Jak nietrudno się domyślić chłopak jest trochę spięty w towarzystwie swojej żony. Za to reszta familii od razu przyjęła dziewczynę jak swoją. Pod ich dachem żyje też Smith - Brytyjski naukowiec nazywany przez autorkę "pasożytem". W pewnym momencie pojawia się też brat Amiry wraz z kuzynami. Okazuje się, że przybyli unieważnić małżeństwo, aby następnie wydać dziewczynę za członka innego rodu. Oczywiście jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze...



    Słyszałem pogłoski, jakoby autorka pojedynczy rozdział ilustrowała miesiącami. To widać! Kreska jest przepiękna i bardzo realistyczna. Wszystko, począwszy od strojów, a kończąc na wyglądzie stepu jest przedstawione bardzo szczegółowo.
    Mangę polecam z całego serca. Pierwszy tomik kupiłem tylko "na próbę", ale już wiem, że będę kontynuował subskrypcję. Choć teoretycznie niewiele się tu dzieje, opowiedziana historia mnie wciągnęła, a tło historyczne jest co najmniej ciekawe.
  11. Xerber
    Istnieje szansa, że nawet jeżeli nie wiesz czym są Vocaloidy, to i tak skojarzysz postać Hatsune Miku. Może zdziwić was jednak wiadomość, że ta niebieskowłosa, wirtualna piosenkarka uzyskała w Japonii status divy. Co stoi za tym niewątpliwym sukcesem?
    Miku jest siódmym syntezatorem Crypton Future Media. Nad designiem postaci pracował Kei Garou. Artysta miał dużo swobody przy projektowaniu przyszłej divy - nie dostał żadnych szczegółowych instrukcji na temat oczekiwanego efektu, jedynie informacje dotyczące palety kolorów oraz to, że dziewczyna ma wyglądać jak android z przyszłości. I tak po ponad miesiącu walki, oraz wielokrotnych zmianach konceptu powstał szkic, który miał trafić na pudełko.



    Zwróćcie uwagę na licznie występujące w jej stroju ozdóbki nawiązujące do jednego z "klasycznych" syntezatorów Yamahy. Warto wspomnieć, że Miku była pierwszą vocaloidką, która dostała pełnoprawnego avatara* i szczegółowe bio według którego jest ona "szesnastoletnią divą-androidem z niedalekiej przyszłości, w której pieśni zostały stracone". Znamy nawet jej wzrost i wagę. Miku śpiewa głosem Saki Fujity (Working'!!) i aktualnie oprócz oryginalnego voicebanku V2 posiada także wersję "Append", która rozszerza jej możliwości o 6 kolejnych (SWEET, DARK, SOFT, LIGHT, VIVID, SOLID). Każdy z nich ma inne optymalne tempo i operuje na różnych oktawach, co daje masę możliwości dla kompozytorów.
    Dobra. Mamy wygląd... mamy głos... brakuje nam piosenek. Pojawieniu się Miku towarzyszył prawdziwy boom. Rynek zalały poradniki i czasopisma wydane przez Crypton, a sama Miku okazała się być całkiem chodliwym towarem - 40,000 sprzedanych licencji w przeciągu pierwszego roku. Pierwszym bastionem, który zdobyła był Japoński serwis "Nico Nico Douga", a wśród pierwszych opublikowanych klipów znalazł się cover "Ievan Polkka" w którym Hatsune w wersji chibi, nazwanej później Hachune, wywijając w rytm piosenki cebulą negi, śpiewa imitującym Fiński językiem. To wystarczyło, aby zebrać kilkadziesiąt milionów wyświetleń i by vocalistka wbiła się do masowej świadomości.
    A co powiecie na możliwość wybrania się na koncert Miku? Oczywiście, że to możliwe - we have the technology! Pierwsza próba była dosyć niemrawa z powodu użycia zwykłego projektora, ale potem się zaczęło...
    Pamiętacie może zeszłoroczny występ Tupaca? Ten holograficzny oczywiście. Miku i spółka korzystali z tej technologii na długo przed nim, bo już w 2009 roku. Od tamtej pory na całym globie odbyło się już kilkadziesiąt koncertów. Co prawda nie ma nawet co liczyć na występ w Polsce, bo bądźmy szczerzy - kultura otaku u nas nie istnieje.

    Miku wkroczyła też do świata wirtualnej rozrywki, między innymi dzięki serii "Hatsune Miku: Project DIVA". Są to proste gry rytmiczne wykorzystujące repertuar vocalistki, opierające się na pewnie znanym wam już wszystkim motywie - gracz musi w rytm piosenki wciskać odpowiednie przyciski na kontrolerze. Miłym dodatkiem jest możliwość odblokowania alternatywnych wizerunków Miku. Niestety - mało która część tej serii jest dostępna w języku innym niż Japoński.

    A to jeszcze nie koniec! Popularność Miku doprowadziła do wydania całej masy figurek, akcesoriów, czy elementów ubioru, jej wizerunek zdobił obudowy gadżetów Apple i Sony, a ona sama zdaję się mieć ciągoty do marketingu poprzez branie udziału w kampaniach reklamujących Domino's Pizza i Coca Colę. Do tego jeszcze trzeba doliczyć występy cameo w całej masie gier, mang i anime. Phew, zajęta z niej dziewczyna.
    A niedługo, bo już 26 Września, premiera oczekiwanego przez fanów uaktualnienia V3, który ma z Miku zrobić najbardziej realistyczny syntezator evah, oferując już od początku pięć odmiennych głosów. Get hyped!


    Muzik Korner


    Youtube Video -> Oryginalne wideo Ciekawy, rockowy kawałek traktujący o nieprzyjemnościach wynikających z nieśmiertelności. Bardzo podoba mi się klip piosenki - mój pulpit zdobi fanowska tapeta nawiązująca do niego (nie pokażę jaka, bo nerv znowu ukradnie ;__; ).

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Według popularnego mitu serial "Black?Rock Shooter" narodził się jako piosenka Miku. Prawda jest trochę inna - znany grafik Ryohei Huke stworzył pierwszą ilustrację tytułowej bohaterki, która choć dzieli z Hatsune wiele wspólnych cech, to jednak nią nie jest. Dopiero później członek grupy Supercell - ryo - zainspirowany rysunkiem skomponował rzeczoną piosenkę, której popularność wpłynęła na powstanie odcinka pilotażowego animacji.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Niezwykle wpadający w ucho kawałek. Jest to wzbogacona o klip, rozszerzona wersja, która powstała z okazji zeszłorocznego "Międzynarodowego Dnia Miku" (który z wiadomych powodów odbył się tylko w Japonii, USA i Tajwanie ). Oglądając możemy zauważyć pewne elementy vocaloidowej kultury fanowskiej jak wymienione już wcześniej koncerty i Hachune, czy MMD (o którym jeszcze kiedyś napiszę).

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Szósty odcinek WataMote zakończył się pokazem możliwości Miku. Ciekawi mnie ilu z oglądających połapało się kto "jest przy mikrofonie"
    *Wizerunki Kaito i Meiko, czyli vocaloidów poprzedzających serię "Character Vocal Series", którą zapoczątkowała Miku, były wzorowane na użyczających im głosu piosenkarzach.
  12. Xerber
    Kiedy po raz pierwszy oglądałem "PMMM"* nie spodziewałem się niczego ponad standardowe Mahou Shoujo. Było miło, przyjemnie, trochę cukierkowo i... nudno? A potem nadchodzi zakończenie trzeciego odcinka, pierwszy opad szczęki i tak jakoś nagle zrozumiałem skąd wzięła się klasyfikacja R-17...
    Ale hola, hola! Wielu z was prawdopodobnie nawet nie wie czym jest to całe "Mahou Shoujo", śpieszę więc z tłumaczeniem.
    Jest to termin określający podgatunek mang i anime. W wolnym tłumaczeniu znaczy tyle co "Magiczna Dziewczyna". Ci trochę starsi pewnie pamiętają "Czarodziejkę z Księżyca", jest to prawdopodobnie najbardziej kojarzona z tym terminem marka. Gatunek ten cechuje lekka fabuła skierowana do dziewczyn, przerysowana, ocenzurowana i nieeksponowana przemoc, oraz pokazanie jak to potęga przyjaźni potrafi zniszczyć całe zło tego świata. Pierwsze odcinki "PMMM" zdają się potwierdzać ten trend, ale uwierzcie... to pułapka!
    Zaczynamy od poznania naszej tytułowej bohaterki, Madoki. Jest ona typową nastolatką, tak zwyczajną i niczym nie wyróżniającą się jak się tylko da. Pewnego dnia do jej klasy dołącza tajemnicza Homura, która zdaje się w dziwny sposób interesować dziewczyną.
    Kiedy Madoka towarzyszyła swojej najlepszej przyjaciółce Sayace nagle niesłyszalny przez nikogo innego głos zaczął błagać ją o pomoc. Okazało się, że należy on do pewnego kotowatego stworzenia, nad którym znęcała się nie kto inny, tylko Homura. Anyway. Z pomocą Sayaki, dziewczynom udaje się uciec z tej niezręcznej sytuacji, niestety przy okazji lądując w jeszcze gorszej. Wbiegły bowiem w pole działania wiedźmy Gertrud. Z opresji ratuje ich blond dziewoja Mami, która pokrótce tłumaczy im zaistniałą sytuację.

    Uratowany przez Madokę stworek ma na imię Kyubey i potrafi spełniać życzenia. Haczyk jest taki, że jego wypowiedzenie wiąże się z "podpisaniem" kontraktu, na mocy którego dziewczyna zobowiązuje się do walki z wiedźmami jako jedna z Mahou Shoujo. Choć moc, którą otrzyma w przypadku takiej przemiany jest ogromna, musi liczyć się z możliwością śmierci w walce.
    Dlaczego Mahou Shoujo walczą z wiedźmami? Otóż są one odpowiedzialne za zło na tym świecie. Wojny, kataklizmy, skłonności samobójcze... Wszystko to i jeszcze więcej spowodowane jest działaniem czarownic. Kyubey wyczuwając ogromny potencjał Madoki oferuje jej możliwość zawarcia kontraktu, wręcz nalega i ją pośpiesza. Ona jednak postanawia zastanowić się nad potencjalnym życzeniem w międzyczasie towarzysząc Mami w jej "pracy".
    Dalszej części fabuły zdradzać nie będę, bo zaskoczenie jakie towarzyszy kolejnym plot twistom jest czynnikiem, który przykuł mnie do ekranu i nie wypuścił aż do obejrzenia ostatniego odcinka.
    Mogę wam za to zdradzić, że nie mamy tu do czynienia z typowym Mahou Shoujo. Jest to raczej opowieść o dziewczynach, które próbują zachować człowieczeństwo pomimo trudności losu. Historia bardzo szybko pokazuje swoją mroczną stronę zaczynając od, wymienionego już we wstępniaku, zakończenia trzeciego odcinka, po którym zmienia się ending, sugerując tym samym nieodwracalną zmianę klimatu - z przesadnie cukierkowego
    na wręcz oniryczny i zdecydowanie lepiej pasujący do całości "Magia". Pomińmy jednak na razie temat muzyczny, wrócę do niego trochę później.Będziemy odkrywać kolejne, niekoniecznie miłe sekrety stojące za życiem czarodziejek i wiedźm, oraz za postacią Kyubeya. Nie będzie miło, nie raz poczujemy smutek, może nawet uronimy łzę. Duża w tym zasługa samych dziewczyn, których łącznie jest pięć. Każda ma inny charakter i reprezentuje sobą inne poglądy.
    Madoka uważa siebie za niczym nie wyróżniającą się nastolatkę. Cały czas polega na innych. Sayaka jest jej przeciwieństwem, chce wręcz stać się tarczą, która przyjmie na siebie zło wymierzone w innych. Mami jest dziewczyną o tragicznej przeszłości, której życzenie uratowało jej życie. Aż do poznania Madoki i Sayaki była samotna i jak twierdzi, to właśnie to spotkanie sprawiło, że znowu znalazła powód do życia. Trochę później do "drużyny" dołącza Kyouko. Jest ona weteranem walk z wiedźmami. Jej początkowy egoizm zostaje wyjaśniony, gdy ta opowiada historię swojego dzieciństwa.
    No i pozostaje Homura... Niestety, cokolwiek bym nie napisał i tak to będzie sporym spoilerem, więc najlepiej sami ją "poznajcie"! Albo przeczytajcie spoilery na MAL, co ja wam bronię... hue.jpg

    Oczywiście jest też i Kyubey. Spotkałem się z wieloma zarzutami pod adresem tego niepozornego stworka. Obrywa "on" głównie za swoje dosyć specyficzne podejście do wartości życia ludzkiego. Potrafię się z tym zgodzić, ale pamiętajcie [light spoilers ahead] rasa Kyubeya nie odczuwa żadnych emocji, a co za tym idzie nie odróżnia dobra od zła w "ludzkim" znaczeniu. Patrzą na sprawę ze swojej perspektywy i w ich mniemaniu ratują wszechświat od degradacji.[end of spoilers] Nie usprawiedliwia to oczywiście jego czynów, ale przynajmniej rzuca trochę inne światło na całą sprawę.
    Z drugim popularnym zarzutem, czyli jego teoretycznym łgarstwem, już zgodzić się nie mogę! QB, jak sam to z resztą powiedział, nie kłamie. Dziewczyny są same sobie winne tego, że nie dopytały się dokładnie o warunki swojego kontraktu. "Zwierzak" wzięty na spytki ostatecznie wyjawił wszystkie sekrety. Z drugiej strony trochę za późno...

    Są serie, które nachalnie narzucają symbolizm (vide Evangelion), because ART! "PMMM" na całe szczęście do tej kategorii nie należy. Symbolizm, choć istnieje i to w bardzo dużych ilościach, jest sprytnie poukrywany i przez większość czasu widz nie zdaje sobie sprawy z jego istnienia. Nie mówię tu też o typowo religijnym bullshicie (Evangelion again...). "PMMM" nawiązuje najczęściej do legend, baśni i postaci historycznych. Po obejrzeniu serialu warto odwiedzić Puella Magi wiki. Zawarte na jej stronach fakty i spekulacje dają do myślenia.
    "PMMM" wyróżnia się swoim unikalnym podejściem do animacji. Już ta "podstawowa" jest co najmniej świetna. Co prawda początkowo przeszkadzały mi charakterystyczne "płaskie" twarze, ale ostatecznie się do nich przyzwyczaiłem.
    Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak podczas pojedynków z wiedźmami. Każdy z nich reprezentuje swój własny styl. Elsa Marie żyje w czarno-białym świecie sporadycznie "zakrapianym" czerwienią, wewnątrz bariery Elly rzeczywistość wygląda jak namalowana akwarelami, a w przypadku Gertrud jest to wycinanka.
    Obraz mówi jednak więcej niż tysiąc słów, sami więc przekonajcie się jak to wygląda w akcji na przykładzie walki Mami z tą ostatnią. Scena ta nie jest jakimś szczególnie wielkim spoilerem, bo znajduje się w pierwszej części, jeszcze przed pierwszym plot-twistem.

    Jak już wcześniej wspomniałem chciałbym trochę rozpisać się o muzyce. OST, tak jak i wiele innych rzeczy, zazwyczaj dzielę na trzy kategorie: "shit tier" - czyli nie da się go słuchać, ">normalfag tier" - gdzie nazwa powinna mówić sama za siebie, oraz "God tier" - prawdziwie boskie dźwięki.
    OST "PMMM" w moim prywatnym rankingu znajduje się w trzeciej kategorii, tak wysoko, że lata obok dzieł Joe Hisashiego, Hansa Zimmera i Johna Williamsa. Jest tak dobry! O jego sile może świadczyć fakt, że został wydany na trzech płytach studyjnych, pięciu singlach i jednej "The Best Of". Mało która seria może pochwalić się tak bogatym dorobkiem, a pamiętajcie, że całość zamknęła się w dwunastu odcinkach!
    Dobry soundtrack nie jest tylko tłem dla akcji, on jest jej integralną częścią! Yuki Kajiura, kompozytorka wszystkich utworów (pomijam OP i ED), zdaje się bardzo dobrze o tym wiedzieć, bo stworzyła dzieło, które po prostu oddziałuje na nasze emocje.
    Zaczyna się lekko i przyjemnie, choć jednocześnie trochę naiwnie. Utwory wręcz zdają się zapowiadać przygodę. "Sis puella magica!", lub "Credens justitiam" są tego doskonałymi przykładami. Następnie, gdy serial pokazuje już swoją prawdziwą twarz, muzyka poważnieje wraz z nim. Dźwięki stają się mocniejsze, zmieniają się też wykorzystane instrumenty. Zauważcie, że choć "Signum Malum" bazuje na tej samej melodii, co pierwszy wymieniony utwór, to klimatycznie znajduje się na drugiej szali klimatycznej wagi.
    Mała ciekawostka. Teksty piosenek są rozpisane w nieistniejącym języku. Fani nadali mu nazwę "Kajiuran" od nazwiska kompozytorki.
    Moim ulubionym utworem z całego OST będzie temat muzyczny wiedźmy Oktavii von Seckendorff, znany jako "Symposium magarum". Kiedy pozna się tło fabularne mu towarzyszące, już nigdy nie usłyszy się go w ten sam sposób.

    "Puella Magi Madoka?Magica" nie spodoba się każdemu. Po pierwsze trzeba przebrnąć przez pierwsze odcinki, które choć niezłe i całkiem urocze, to nawet do pięt nie dorastają kolejnym. Z kolei ciężki klimat reszty serialu wymaga od widza dogłębnego zrozumienia co i dlaczego dzieje się na ekranie. To nie jest anime, przez które po prostu się "przelatuje"! Ci, którzy lubią akcję też poczują niedosyt, bo walki, choć fantastyczne, są tu mimo wszystko rzadkością.
    Dajcie jednak tej serii szansę. Ja sam podchodziłem do niej sceptycznie, a odszedłem wręcz wniebowzięty! Jeżeli macie opory, to zainteresujcie się filmami pełnometrażowymi, które streszczają fabułę, poprawiają błędy i dodają przy okazji parę "smaczków".



    *Choć oryginalnie seria nosi tytuł "Mahou Shoujo Madoka?Magica", to w Europie jest wydawana jako "Puella Magi Madoka?Magica".

    @FUN WITH SCREENSHOTS!
    @Takie tam na kuniec
  13. Xerber
    Sezon, sezon i po sezonie. Tegoroczna wiosna w moim odczuciu była naprawdę mocna i każdy mógł tu znaleźć coś dla siebie! Cała masa nowych, naprawdę porządnych adaptacji mang i light novel, sporo dzieł oryginalnych oraz nie mniej kontynuacji znanych już serii. Miks gatunkowy może niektórych zniechęcić do szukania czegoś nowego, stąd pojawił pomysł na zrobienie małego recapu tego, co oglądałem. A nuż ktoś po przeczytaniu wpisu zdecyduje się na obejrzenie jakiejś z proponowanych przeze mnie serii.


    Aha, kliknięcie w tytuł prowadzi na MAL




    Date A Live

    Zaczynamy od czegoś ciekawego, bo od przedstawiciela gatunku "Haremówek", który jak do tej pory był przeze mnie znienawidzony. Czym kupił mnie "Date A Live"? Chyba samym pomysłem na fabułę, no bo powiedzcie - jak często zdarza się, że główny bohater pokonuje, zagrażające życiu na naszej planecie, istoty umawiając się z nimi na randki? Ten cudaczny pomysł sprawił, że skusiłem się na obejrzenie pierwszego odcinka i jakoś tak wyszło, że z przyjemnością czekałem na 11 kolejnych.
    Historia kręci się wokół "Duchów" - istot, wyglądających jak nastoletnie dziewczyny, pochodzących z... nikt nie wie skąd, nawet one same. Ich przybyciu na ziemię towarzyszą potężne wybuchy energii zwane kosmicznymi trzęsieniami, które w najlepszym wypadku robią dużą dziurę w ziemi, a w najgorszym zabijają 150.000.000 ludzi. Walczą z nimi dwie frakcje - AST, które chce biedne duszyczki wybić siłą, oraz Ratatosk, które do sprawy podchodzi w zupełnie inny sposób.
    Do tej drugiej organizacji należy (nie z własnej woli oczywiście) główny bohater serialu - Shido. Posiada on unikalną umiejętność zapieczętowywania mocy dziewczyn poprzez pocałunek, przez co stają się one relatywnie normalnymi członkiniami społeczeństwa.
    Że głupie? No pewnie, że tak! Mimo wszystko anime strasznie mi się spodobało i z utęsknieniem będę czekał na kolejny, już z resztą zapowiedziany, sezon.



    Gargantia on the Verdurous PlanetSuisei no Gargantia


    Uwielbiam mechy. Przemawiają one do mojego wewnętrznego dziecka, które wstawało codziennie rano, żeby obejrzeć powtórki "Power Rangers" na Polsacie. Dlatego też staram się z każdego sezonu wyłapać jakieś ciekawe anime wpasowujące się w trend gigantycznych robotów. Początkowo miało to być "Kakumeiki Valvrave", ale przeczytanie całej masy opinii w stylu "another generic Sunrise mecha" spowodowało, że zacząłem wątpić w jakość tego tytułu. I tu na scenę wkracza Gargantia, którą odkryłem całkiem przypadkowo. Postanowiłem dać jej szansę i nie żałuję!
    Zacznijmy od tego, że nie jest to typowe mecha. Nie ma tu wielkich bitew na skalę kosmiczną (no może poza tą, którą zaczął się serial) a same roboty służą tu raczej jako tło dla akcji.
    Fabularnie jest naprawdę ciekawie. Ledo, pilot Galaktycznego Sojuszu Ludzi, podczas misji eksterminacji największego wroga ludzkości, rasy kosmicznych ośmiornic Hidiaazu, zostaje wessany wraz ze swoim wiernym mechem Chamberem przez tunel czasoprzestrzenny. Budzi się sześć miesięcy później aby odkryć, że znalazł się na Ziemi, która setki lat temu była opuszczona przez większość naszego gatunku ze względu na kolejną epokę lodowcową. Okazuje się, że wypadkową zlodowacenia jest zalanie całego globu jednym, wielkim oceanem, po którym ocalali ludzie pływają na ogromnych arkach. Nasz bohater zostaje przygarnięty przez załogę jednego ze statków - Gargantii - i powoli poznaje prawidłowości życia w nowych dla niego warunkach.
    Niesamowicie podobała mi się oprawa graficzna. Przepiękne pastelowe kolory przywodzą mi na myśl klasyki studia Ghibli. Nie gorzej jest z oprawą dźwiękową, która stoi na naprawdę wysokim poziomie.
    Co prawda pod koniec zawiodłem się trochę niewykorzystanym potencjałem jednego ze zwrotów akcji, nie zmienia to jednak mojej końcowej oceny!



    Hataraku Maou-sama!

    Kto by pomyślał, że oparcie historii na Królu Demonów Szatanie, który lądując w naszym świecie jest zmuszony do pracowania w McDonaldzie MgRonaldzie, może być tak dobrym pomysłem! Jak to się stało, że taka przedziwna persona pracuje w fastfoodzie?
    Otóż Szatan po przegranej bitwie wystosował "taktyczny odwrót" i wraz ze swoim wiernym generałem Alsielem przedostał się przez portal prowadzący na Ziemię. Tu się okazało, że w naszym świecie nie istnieje coś takiego jak magia i demony więc dwójka protagonistów, chcąc nie chcąc, musiała zmienić swoje dane osobowe, oraz znaleźć dom i pracę. Rok później okazuje się, że nie są tu jedynymi gośćmi, bo zaraz za nimi portal przekroczyła bohaterka Emilia, która wciąż pała gniewem za wszelkie szkody, które demony wyrządziły w ich świecie - Ente Isla. To prowadzi do masy przezabawnych sytuacji.
    Bohaterka nie raz zniża się do prześladowania "biednych" demonów, którzy w naszym świecie są uczciwymi i ciężko pracującymi ludźmi. Szczególnie spodobał mi się Lucyfer, kolejny z generałów Szatana, który pojawia się gdzieś w połowie historii. Okazuje się on być życiowym nieudacznikiem, który całymi dniami przesiaduje przed komputerem grając w gry, bądź zamawiając drogie rzeczy przez internet (oczywiście nie na swój koszt).
    Chciałbym wystawić "Hataraku..." piątkę, ale nie mogę z jednego powodu. Brakuje mi tutaj spójności akcji. Trudno określić, co rozwinie główny wątek, a co jest zwyczajną zapchajdziurą. Mimo wszystko z całego serca polecam, bo to naprawdę ciekawe i przezabawne anime!



    Hentai Ouji to Warawanai Neko.

    Nie spodziewałem się po tym anime czegoś wspaniałego, ale pierwsze trzy odcinki były relatywnie ciekawe, więc postanowiłem zostać przy serialu do samego końca. Niestety był to błąd, bo z każdym kolejnym epizodem fabuła sypała się jak domek z kart.
    Głównym bohaterem jest Yokodera, który jest strasznym zboczeńcem. Mówimy tu o poziomie człowieka, który zapisał się do klubu sportowego, tylko po to, żeby każdego dnia wykonywać przysiady przed oknem, za którym skryty jest basen dla dziewczyn. Pewnego dnia dowiaduje się o statuetce kota, która podobno spełnia życzenia, wybiera się więc na wzgórze, na którym ów nekoś się znajduje i składając w ofierze Barbarę - ogromną poduszkę, wyglądem przypominającą typową prostytutkę - prosi o pozbycie się swojego oszukańczego charakteru.
    Kot spełnia życzenie, ale nie tak, jak tego chciał Yokodera, bo od tej pory nasz bohater nie potrafi kłamać i zawsze wali prosto z mostu nawet najgorszą prawdę. Przez to przylega do niego przezwisko "Zboczony Książę". Chłopak zbiera sobie całkiem pokaźny harem składający się w 3/4 z lolit i... to tyle...
    Tak naprawdę fabuła jest tu tylko przykrywką, by twórcy mogli nawalić całą masę sprośnych żartów i gagów. Trudno było mi tu znaleźć jakiś sens. Oglądajcie tylko jak jesteście odporni na głupotę (albo jak chcecie zlasować sobie mózg... wasza wola)!



    My Teen Romantic Comedy SNAFUYahari Ore no Seishun Love Comedy wa Machigatteiru.




    Dorzuciłem sobie ten serial do listy gdy z regularnego obiegu odpadło mi Date A Live i do tej pory żałuję, że nie zacząłem oglądać go wcześniej, bo jest absolutnie fantastyczny! Nie jest to typowa komedia romantyczna a raczej parodia tego gatunku.
    Hikigaya Hachiman jest bardzo bliski stania się typowym "Hikkimori". Uczy się dobrze, ale nie ma żadnych przyjaciół, przerwy spędza w samotności, lub udając, że śpi, a jego jedyny kontakt z drugą płcią polega na sporadycznych rozmowach z siostrą. Jego nauczycielka, zmartwiona sytuacją i jego brakiem woli do zmiany, zmusza chłopaka do dołączenia do klubu wolontariuszy, którego jedyną jak do tej pory członkinią była Yukino - jedna z najładniejszych dziewczyn w całej szkole, która sama jest indywidualistką.
    Największą siłą "Oregairu" są postacie. Hachiman jest fantastyczny, wali prawdę prosto z mostu, bo nie przejmuje się tym, że popełni jakieś towarzyskie faux pass. W końcu jak można znienawidzić kogoś, kto i tak nie ma przyjaciół? Yukino za to jest samotnikiem z wyboru, uważając siebie za pasterkę, która poprowadzi ludzi do lepszego jutra. Ostatnia protagonistka, Yui, zupełnie nie pasuje do tej dwójki. Jest wesoła, ma masę przyjaciół i na pewno nie można powiedzieć o niej, że jest prymuską. Taka wybuchowa mieszanka prowadzi do całej masy zabawnych sytuacji.
    Bohaterowie drugoplanowi też nie pozostają daleko w tyle. Mamy tu między innymi Zaimokuzę, który z powodu chuunibyou uważa się za samuraja, Hinę, która jest zapaloną Yaoistką i mojego ulubieńca Saikę, który z powodu swojego wyglądu, mowy i zachowania jest brany za dziewczynę.
    Podsumowując - polecam i to bardzo! Od czasów Toradory żaden RomCom aż tak bardzo mnie nie wciągnął!



    OreImo Season 2Ore no Imouto ga Konnani Kawaii Wake ga Nai.


    Pierwszy sezon OreImo okazał się sukcesem, więc raczej nikogo nie zdziwiła wiadomość o jego kontynuacji. Nie mogę powiedzieć, że anime mi się nie spodobało - powiem więcej, całkiem je polubiłem, więc siłą rzeczy i drugi sezon obejrzałem.
    [OLABOGA SPOILERUJĘ ZAKOŃCZENIE PIERWSZEGO SEZONU]No więc Kirino wyjechała sobie do Hamburgeryki ćwiczyć bieganie. Biedny Kyousuke posmutniał, pokręcił trochę na boku z Kuroneko i ostatecznie poleciał za granicę błagać siostrę o powrót do domu używając gier eroge i Meruru jako karty przetargowej. Kirino wróciła i wszyscy żyli długo i szczęśliwie... NOPE!
    Wszystkie wydarzenia z poprzedniej serii możecie sobie wyrzucić do kosza, bo Kirino wraca do dawnej "siebie". Kyousuke przez bite 12 odcinków + speciale próbował naprawić stosunki ze swoją siostrą, a teraz musi to zrobić po raz drugi! Od samego początku! FANTASTYCZNIE!
    Dobra, żarty na bok. Drugi sezon to powtórka z rozrywki, która już nie bawi tak, jak za pierwszym razem. Co prawda więcej jest tu skupienia na postaciach, które wcześniej miały mniejszą rolę. W szczególności wybiły się Kuroneko, która już nie jest postacią drugoplanową, oraz jedna z przyjaciółek Kirino - Ayase.
    Drugi sezon skończył się tak, że się ostatecznie nie skończył. Dokładniej mówiąc tak jak w przypadku poprzedniego sezonu zostaną wydane trzy odcinki specjalne, które, miejmy nadzieję, ostatecznie zakończą historię



    Attack on TitanShingeki no Kyojin


    Od samego początku sezonu ta jedna seria nie schodzi z ust żadnego fana anime. Publiczność zdobyła wręcz szturmem i nie wydaje mi się, że w trakcie emitowania kolejnych odcinków straci na popularności. Opisywałem już swoje odczucia po pierwszym odcinku, ale teraz, gdy już poznałem trochę dalszą część fabuły, będę mógł coś więcej o serii napisać.
    W świecie przedstawionym w "Shingeki..." ludzie żyją jak w klatce. Z własnej woli odgrodzili się wysokim murem od niebezpieczeństwa zjedzenia przez Tytanów - co najmniej kilkumetrowych gigantów z apetytem na ludzkie mięso. Sto lat życia w spokoju rozleniwiło ludzkość, więc kiedy tylko pojawia się gargantuiczny, blisko 60-metrowy tytan, wszystkich ogarnia panika. Szybko opuszczają teren Wall Rose tracąc przy okazji 1/5 całej populacji.
    Trójka protagonistów - Eren Yeager, Mikasa Ackerman i Armin Arlert - zgłasza się na ochotników do Legionu Zwiadowców. Kilka lat później, niedługo po ukończeniu ich treningu, Tytani atakują po raz kolejny, a Eren okazuje się władać mocą, która może odmienić oblicze wojny.
    Serial nie bawi się, tylko od początku narzuca mocny klimat. Ludzie giną w brutalny sposób, często są to postacie, do których już zdążyliśmy się przyzwyczaić. W szeregach ludzi czuć nastrój totalnej beznadziei. Nikt nie wierzy w zwycięstwo z wrogiem tak nieobliczalnym jak Tytani, a wraz z pojawieniem się Kolosalnego, nawet mury okazały się być zawodne. To przekłada się na świetną linię fabularną.
    Trzeba też wspomnieć o oprawie audiowizualnej. Charakterystyczna, gruba kreska od razu mi się spodobała, tak samo jak użyta paleta barw, która idealnie wpasowuje się w klimat całości. Animacja jest fantastyczna! Szczególnie akrobacje towarzyszące użyciu 3D Maneuver Gear, które wręcz przypominają powietrzny taniec.
    O OST mógłbym mówić i mówić, ale nigdy nie opowiedziałbym o nim wystarczająco dobrze! Lepiej sami posłuchajcie (korzystać, póki YT nie usunął)!
    http://www.youtube.com/watch?v=sIetc5g4cx8
    Jest jeszcze cała masa rzeczy, których w tym sezonie nie obejrzałem, choć chciałem. W szczególności myślę o Devil Survivor 2, Haiyore! Nyaruko-san W, nowym Higurashi i Aku no Hana. Gdzieś tam przewinęły się też filmy kinowe z uniwersów Dragon Ball i Steins;Gate. Jako, że sezon letni w moim odczuciu prezentuje się gorzej, to będę mieć sporo czasu na nadrabianie zaległości.
  14. Xerber
    Słyszeliście o Misaki? O tej z klasy nr3? To wydarzyło się 26 lat temu. Dziewczyna szczyciła się popularnością już od siódmej klasy. Była inteligentna, ładna i miała świetną osobowość. Uczniowie jak i nauczyciele ją uwielbiali. Niestety niedługo po rozpoczęciu dziewiątej klasy Misaki umarła, jak słyszałem, w wypadku. Oczywiście wszyscy byli tym zaszokowani. Kiedyś, ktoś powiedział wskazując na jej biurko: "Misaki nie umarła. Ona przecież jest tutaj.". Może tylko się zgrywał, lecz od tamtej pory klasa nr3 udawała, że dziewczyna dalej żyje. Ciągnęli to aż do wręczenia dyplomów. Sam dyrektor zorganizował dla niej puste miejsce siedzące na czas uroczystości. Gdyby tylko historia kończyła się w tym miejscu...*


    Wpis zawiera nieznaczną ilość spoilerów

    W związku z tym wydarzeniem na klasę nr3 spadła klątwa, z którą musiał zmagać się każdy kolejny rocznik. Klątwa niezwykle ciężka i perfidnie paskudna, bo co miesiąc zabierała życia ludzi, którzy mieli jakiś związek z członkami klasy, bądź sami do niej należeli. Jak się okazuje wydarzenia sprzed 26 lat sprawiły, że klasa zaczęła przyciągać gości z zaświatów. Na początku każdego nowego roku szkolnego, tylko w tej sali brakuje dokładnie jednej ławki, a na liście obecności jest jedno nazwisko więcej niż powinno. Otóż osoba ta jest trupem i to niemożliwym do odróżnienia od normalnego, żywego człowieka. Właśnie obecność tej dodatkowej persony jest katalizatorem wszelkich nieszczęśliwych zdarzeń, których ofiarą padli uczniowie klasy 3.


    Szkolne anime bez epizodu na plaży i rozbijania arbuza? Tak się nie da!Przynajmniej w tym przypadku wyjazd nie kończy się szczęśliwie.

    Nie ma jednak klątwy, której nie dałoby się pokonać, prawda? Nawet tak ciężki przypadek, musi mieć swoją słabą stronę. Jak się okazuje wystarczy tylko ignorować istnienie jednej osoby z klasy. Stan uczniów się wyrównuje, wszyscy żyją. To takie proste! Teraz tylko jeden mały szkopuł. Co zrobić z uczniem, który dołączył w trakcie trwania roku szkolnego?
    Takim właśnie nieoczekiwanym problemem okazał się Sakakibara, który dołączył do klasy po zakończeniu pierwszego semestru. Nie znając zasad nią rządzących nawiązał kontakt z "nieistniejącą" uczennicą - Misaki Mei. Trudno się temu dziwić, mnie też bardzo by interesowało dlaczego wszyscy, łącznie z gronem pedagogicznym, ignorują istnienie jednej, dosyć charakterystycznie wyglądającej dziewczyny. Kiedy więc klątwa znowu zaczęła zbierać żniwo, cała wina oczywiście spada na niewtajemniczonego w całą sytuację chłopaka.
    Misaki w roli "trupa" jest niesamowita. Początkowo byłem wręcz zdolny uwierzyć, że rzeczywiście nim jest. Blada skóra, opaska na jednym oku, mieszkanie w przyprawiającym o gęsią skórkę studiu sprzedającym porcelanowe lalki, sposób mówienia, a nawet nazywanie samej siebie "nieistniejącą" stworzyły ku temu podstawy.
    Lwia część scenariusza opiera się na dociekaniu kto jest prawdziwym gościem z zaświatów. Choć twórcy przez cały czas delikatnie sugerują zakończenie, dla mnie i tak było całkiem zaskakujące.


    Awkward

    Anime jest prowadzone w bardzo dobrym tempie. Początkowe odcinki są wolniejsze, aby wraz z rosnącą liczbą trupów przyśpieszać aż do fantastycznego finału w hotelu. Niesamowicie podobały mi się te ostatnie odcinki, bo uczniowie, wykończeni psychicznie całą sytuacją, w tym momencie są już zdolni do wszystkiego. Nawet jeżeli byłoby to zabicie najlepszego kolegi! A w samym środku tego bajzlu grupka głównych bohaterów, próbuje odczynić klątwę (lub przynajmniej przeżyć).



    Slashy, slashy!

    Same sceny śmierci są dosyć groteskowe (właśnie dlatego powstał meme z ciastem) i przywodzą na myśl filmy z serii Final Destination. Nie przeszkadzało mi to jednak, bo miejsca takie jak wymieniony wyżej sklep z porcelanowymi lalkami, bądź stary budynek szkoły straszą wyłącznie dzięki odpowiednio sugestywnej oprawie audiowizualnej. Ciemne kadry, nagłe, głośne dźwięki i podkład instrumentów smyczkowych budują ciężki klimat. Polecam oglądać w nocy ze słuchawkami na uszach! Utwór wykorzystany w openingu jak ulał pasuje do szaleństwa całości serialu.
    http://www.youtube.com/watch?v=M7Cm6EUZnjQ
    I takie właśnie jest Another. Nie jest to dzieło wybitne i nie każdemu się spodoba, ale skłamałbym gdybym powiedział, że nie bawiłem się przednio! Szczerze mówiąc w zalewie wszystkich slice of life i mecha taki klimatyczny, choć trochę groteskowy, slasher jest ciekawą odmianą.
    Warto też obejrzeć OVA, która pokazuje kulisy śmierci pierwszej ofiary "kataklizmu" z 1998 roku.



    @BONUS
    *Trochę przerobiony monolog, którym rozpoczął się serial.
  15. Xerber
    Oto jest wpis, który zostanie zignorowany przez jakieś 99% normalnych ludzi, bo traktuje o temacie, który poza Japonią cieszy się prawie zerową popularnością. But you know what? Phuck it! Choćbym miał pisać dla samego siebie - jest okazja, to ją wykorzystam.
    Dzisiaj moja ulubiona vocaloidka Megpoid GUMI obchodzi swoje czwarte "urodziny". To właśnie z jej powodu, ponad dwa lata temu, wpadłem w Voca-trend.
    Trochę historii
    Jest ona drugim po Gackpoidzie vocaloidem wyprodukowanym i dystrybuowanym przez Internet Co. Głosu użyczyła jej Megumi Nakajima - znana piosenkarka i seyu, którą możemy usłyszeć między innymi w roli Ranki Lee z anime Macross Frontier. Wielu fanów sądzi, że charakterystyczny wygląd GUMI był właśnie zainspirowany tą postacią. Podobieństwo jest rzeczywiście uderzające, lecz ilustrator vocalistki - Masami Yuuki - zaprzeczył temu twierdzeniu.
    Imię GUMI też zostało zapożyczone od wokalistki, a dokładniej było to jej przezwisko z czasów dziecięcych.



    Zostawmy jednak sprawy wyglądu za sobą. W końcu wielu ilustratorów i producentów zdecydowało się na zmianę jej ikonicznego wizerunku, co zaowocowało takimi genialnymi klipami jak Matryoshka, którego styl jest dzisiaj częstym gościem na wszelakich imprezach cosplayerskich.
    7 głosów
    GUMI aktualnie posiada 7 "voicebanków", czyli baz głosek z których kompozytor tworzy piosenki. Są między nimi mniejsze i większe różnice:
    V2 Megpoid - pierwszy VB, który praktycznie od razu zawojował vocascenę. Trudno było w tamtych czasach znaleźć drugi tak realistyczny głos wśród vocaloidów. Gdzie inne łamały głoski, tam GUMI śpiewała czysto i to wystarczyło by zdobyć publikę. Do tej pory bardzo często jest wybierany zamiast V3 ze względu na swoją charakterystyczną "chrapliwość", pożądaną w niektórych piosenkach. Dobrym przykładem piosenki opierającej się na tym VB jest "Rubik's Cube" skomponowane przez otetsu.
    V3 Megpoid; native - VB, który powstał aby wyeliminować błędy poprzedniego, jednocześnie ogólnie zwiększając jakość i czystość nagrań. Aktualnie jest to podstawowy, Japoński VB GUMI.
    V3 Megpoid; english - tego chyba nie muszę tłumaczyć. Zestaw głosów przygotowanych tak, by jak najlepiej imitować język angielski. Umówmy się jednak - Nakajima nie jest natywnym użytkownikiem języka angielskiego, więc GUMI zaśpiewa co najwyżej pięknym engrishem.
    Kolejne 4 głosy stanowią część zestawu "V3 Megpoid - Complete"
    V3 Megpoid; power - głos, który w czysty sposób przedłuża głoski i bez problemu zmienia oktawy. Świetnie nadaje się do jRocka i różnie pojmowanej elektroniki. Jako przykład mogę podać przetłumaczoną przeze mnie ostatnio
    .V3 Megpoid; whisper ? jak sama nazwa wskazuje jest to VB oparty na spokojniejszym głosie. Najczęściej jest wykorzystywana w roli tła, zdarza się jednak, że dostanie jej się większa rola jak w piosence ?SterCrew".
    V3 Megpoid; adult - tak jakby podstawowy głos Megpoidki nie był wystarczająco dorosły, no ale dobra. Adult jest jednym z najczęściej wykorzystywanych VB ze względu na jego uniwersalność. Jest zwyczajnie neutralny, nie wpada w żadne skrajności, więc nadaje się do wielu kompozycji.
    V3 Megpoid; sweet - najbardziej "nastoletni" głos, którym włada GUMI, a co za tym idzie posiada wszystkie jego wady i zalety. Jest nastrojony dosyć wysoko i rzadko kiedy ktoś potrafi go odpowiednio wykorzystać.
    To P or not to P*
    Czym jednak byłby nawet najlepszy głos, gdyby ludzie z niego nie korzystali? GUMI ma jednak szczęście - jest niesamowicie popularna. Jej piosenki zajmują też wysokie miejsca w topliście NicoNicoDouga. Chciałbym wam teraz przedstawić sylwetki moich ulubionych twórców





    Kemu

    Naprawdę nazywa się Tsukamoto Kemu. Cholernie utalentowany człowiek. Opisywałem już jedną z jego płyt. Jest profesjonalnym kompozytorem i tworzy muzykę do anime. Jest też założycielem grupy doujinowej "KEMU VOXX" w ramach której wydaje swoje vocaloidowe piosenki. Jego piosenki łączą jRock z elektroniką. Z ośmiu klipów, które wrzucił na NicoVideo aż sześć znalazło się w "Hall of Legends" serwisu (ponad milion wyświetleń), a pozostałe dwie załapały się na miejsce w "Hall of Fame" (ponad sto tysięcy wyświetleń).
    Jego seria "Pandora Voxx" opowiada o Maki - dziewczynie, która stworzyła urządzenie zwane "Pandora's Box", stając się tym samym równą bogom. Od tej pory puszka (choć szczerze, w tym przypadku przetłumaczyłbym to jako "kostka") szerzyła zło na świecie. W poniższej piosence to właśnie ona "każe", zrozpaczonej miłosnymi niepowodzeniami, dziewczynie popełnić samobójstwo rzucając się pod pociąg. Jest to seria dosyć enigmatyczna i trudno w jej przypadku dojść do jednoznacznych wniosków, ale zapowiedziane niedawno wydanie Light Noveli powinno rzucić trochę światła na niektóre wydarzenia.

    Niedawno wydał nową płytę - "Pandora Voxx -REBBOT-", która zawiera dokładnie te same piosenki, co poprzednie ale nagrane przy współpracy z naprawdę utalentowanymi utaite. Crossfadeu można posłuchać





    Yucha-P (???P)

    Należy do grupy muzycznej "Live Family" w której gra na gitarze. Tworzy piosenki w stylu lekkiego jRocka. Sławę na NV przyniosło mu wydanie "Kuusou Palette", która zajęła 2 miejsce w tygodniowym rankingu. Jedna z jego piosenek, którą możecie odtworzyć poniżej, trafiła do "Hall of Legends", cztery kolejne znajdują się w "Hall od Fame".
    Jego "Casino" było pierwszą vocaloidową płytą w którą się zaopatrzyłem.






    Last Note.

    Tak samo jak poprzedni komponuje piosenki w jRockowym sosie. Jeden z najbardziej płodnych twórców.
    Trzy piosenki, które skomponował trafiły do "Hall of Legends", a aż osiem do "Hall of Fame". Można wręcz powiedzieć, że wyrzuca hit za hitem.
    Niestety jeszcze nie przetłumaczyłem ani jednej z jego piosenek, więc musicie sobie poradzić z angielskim tłumaczeniem (które swoją drogą jest fantastyczne).

    To oczywiście nie wszyscy lubiani przeze mnie kompozytorzy używający GUMI. Jest jeszcze strasznie niedoceniany Maki, zwariowany Hachi, który niestety już dalej nie tworzy, wymieniony już wcześniej takamatt... długo by wymieniać!
    *P przy nicku oznacza producenta, czyli w tym przypadku osobę zajmującą się komponowaniem tekstów lub muzyki. Nie wszyscy jednak używają tego oznaczenia.
    Happy Birthday to You
    Kończąc ten tekst chciałbym życzyć mojej ulubionej, nieistniejącej wokalistce kolejnych hitów, voicebanków i aktualizacji do V4 (o ile kiedykolwiek wyjdzie).
    @The Afterthoughts
  16. Xerber
    Mononoke Hime



    Princess Mononoke
    (1997)






    Całkiem niedawno pisałem o
    możliwości obejrzenia "Grobowca Świetlików" za darmo. Był to dla mnie fantastyczny pretekst do przypomnienia sobie ulubionych dzieł studia Ghibli z czego swojego faworyta postanowiłem wam tu przybliżyć.
    Głównym bohaterem filmu jest Ashitaka. Jest on księciem małego, utrzymującego się z dala od cywilizacji klanu. Pewnego dnia spokój wioski zostaje przerwany przez dzika. Dzika nie byle jakiego bo skażonego dziwną klątwą, która spaczyła jego wygląd i zachowanie. Zwierz stanowił poważne zagrożenie dla mieszkańców wioski więc Ashitaka wsiadł na swojego wiernego, rogatego "rumaka" Yakula i sam zabił potwora. Gdyby jednak historia miała się zakończyć w tym momencie byłoby raczej nudno, prawda? Nasz bohater podczas walki zostaje skażony tą samą klątwą, która zniszczyła jego przeciwnika, który jak się okazało był niegdyś szlachetnym obrońcą lasów i bóstwem. Nie widząc innej możliwości, za radą wioskowej prorokini Ashitaka udaje się na wygnanie aby stawić czoła przeznaczeniu i podjąć próbę zdjęcia klątwy, która inaczej powoli go zabije.



    Nasz bohater udaje się na wschód i tu zaczyna się robić bardzo ciekawie. Jak się bowiem okazuje klątwa dała mu nadludzką wręcz siłę, którą odkrywa podczas przypadkowego pojedynku z klanem samurajów. Strzały, które wystrzeliwuje z łuku są w stanie rozczłonkować czy przybić człowieka w pancerzu do drzewa. Ashitaka mimo wszystko zmuszony jest uciec lecz na pożegnanie przylega do niego etykietka "potwora". Po dotarciu do pierwszego miasta spotyka dziwnego człowieka Bou Jiko. Poleca on mu kierować się do Żelaznego Miasta w którym panuje Lady Eboshi. Po drodze jest świadkiem potyczki jej wojsk przeciwko watasze ogromnych wilków. W trakcie walki kilkoro ludzi zostaje zepchniętych w głąb wąwozu - Ashitaka postanawia im pomóc. To tu po raz pierwszy widzi tytułową Księżniczkę Mononoke (a raczej San - Mononoke to przydomek nadany jej przez mieszkańców Żelaznego Miasta), która w ciekawy sposób oczyszczała rany największego z wilków - Moro. Jak się niewiele później okazuje została ona przez wilczycę wychowana niemal od niemowlęcia i nienawidzi ludzi za to, że niszczą środowisko naturalne (sama nie uważa się za człowieka).



    W taki oto sposób Ashitaka staje między młotem a kowadłem. Stara się z narażeniem życia pogodzić walczących ze sobą ludzi i zwierzęta oraz przywrócić delikatny balans. Nie jest to jednak łatwe. Każda ze stron uważa, że ich sprawa warta jest poświęcenia drugiej. Powstają nawet rozłamy wewnątrz grup dążące do własnych celów. Jednocześnie nasz bohater wciąż stara sie pozbyć ciążącej nad nim klątwy w czym ma mu pomóc tajemniczy Duch Lasu - bóg życia i śmierci.





    Does it look like a face of mercy?

    Przestanę może jednak w końcu streszczać wam fabułę i opowiem o moich osobistych odczuciach. "Księżniczka Mononoke" to film po prostu magiczny. Hayao Miyazaki w zręczny sposób wykorzystuje Japońskie mity, podania i legendy aby stworzyć bogatą fabularnie opowieść z morałem, czyli coś co widuje się ostatnio coraz rzadziej. Historia stara się sprzedać widzom lekcję na temat ochrony środowiska naturalnego i nadmiernej industrializacji, nie robi tego jednak nachalnie.
    Ashitaka jest bohaterem w 100% pozytywnym. Do końca pozostaje neutralny i pomaga obu stronom konfliktu dojść do porozumienia. Symboliczni "przywódcy" ludzi i zwierząt czyli Eboshi i San to ekstremiści, którzy jednak poprzez działania naszego bohatera powoli zmieniają swój tok myślenia.



    W moim osobistym odczuciu film nie zestarzał się ani trochę pod względem oprawy. Gdyby tylko wszystkie produkcje po ponad 15 latach od pierwszego seansu wyglądałyby tak dobrze... Znana jest nawet historia o tym jak sam Miyazaki osobiście przejrzał i naniósł poprawki do blisko połowy kadrów animacji. Nie mogę też powiedzieć ani jednego złego słowa o udźwiękowieniu. Joe Hisaishi to fantastyczny kompozytor i każdy, kto obejrzał choć jeden film studia Ghibli wie dlaczego. Niedowiarkom zostawiam główny temat muzyczny z oryginalnego soundtracku.

    Youtube Video -> Oryginalne wideo Podsumowując - "Księżniczka Mononoke" to prawdziwa perła japońskiej animacji. Wygląda i brzmi przepięknie, historia jest wciągająca i na długo zostawia ślad w pamięci a postać głównego bohatera jest jedną z moich ulubionych. Głupio jest mi nawet ją oceniać ale w tytule wpisu w końcu widnieje słowo "recenzja" więc jak mus to mus.
    SPAM time
  17. Xerber
    Elfen Lied jest dla mnie serią trudną do zrecenzowania, a tym bardziej ocenienia. Kocham jej dorosły, mroczny klimat, no i uwielbiam główną bohaterkę. Mam jednak spore wątpliwości co do tego, czy emisja anime jeszcze przed poznaniem oficjalnego zakończenia mangi była takim dobrym pomysłem...


    UWAGA!
    Ze względu na obsceniczny charakter niektórych screenów umieszczam je w spoilerach.
    Żeby nie było, że nie ostrzegałem!

    Anime już od pierwszych scen stara się zaszokować widza. Krew się leje, odcięte głowy latają dookoła, a na dodatek na ekranie widzimy całkowicie nagą nastolatkę, sprawczynię całego zamieszania. Oto Lucy, niezaspokojona morderczyni w ciele młodej dziewczyny. Jest ona Dicloniusem - mutantem posiadającym rogi i cztery, niewidzialne ramiona, którymi bez problemu może przeciąć człowieka, czy odbić standardowy pocisk z pistoletu. Z tego powodu przez prawie całe życie była przetrzymywana w ściśle tajnym ośrodku badającym ową mutację. Jakimś cudem jednak uciekła, od razu przystępując do eksterminacji ludzkości. Nie oszczędzając praktycznie nikogo przebija się przez kolejne korytarze laboratorium, przemalowując każdy z nich na czerwono. Jej uroczy killing spree przerywa dopiero pocisk wysokiego kalibru, który ogłusza naszą morderczynię. Na nieszczęście dla wszystkich ludzi na świecie jej ciało spada do morza, bezwładnie dryfując w kierunku wybrzeży Kamakury...
    ...gdzie przypadkowo odnajdują ją Kouta i Yuka - kuzynostwo, które przybyło na plażę aby, przy okazji spotkania po latach, powspominać dawne czasy. Jak to możliwe, że Lucy ich nie zabiła? Otóż postrzał "uaktywnił" jej drugą osobowość. Całkowicie nieszkodliwą, zachowującą się jak kilkuletnie dziecko i cholernie uroczą Nyu. No więc co się robi z nagimi, oszołomionymi nastolatkami znalezionymi na plaży? Zaprowadza się je na posterunek policji/do szpitala Oczywiście, że zabiera się je do siebie, do domu! W międzyczasie laboratorium, z którego Lucy uciekła, rozpoczyna poszukiwania...

    Tak mniej więcej prezentuje się fabuła pierwszych dwóch odcinków. Dalsza część historii to typowy dramat psychologiczny. Pod strzechy Kouty trafiają kolejne dwie dziewczyny - bezdomna Mayu i kolejna Dicloniuska Nana. Każdy z domowników ma swoje problemy, oraz przeszłość, o której wolałby nie rozmawiać. Niektóre ze scen nie są ciężkie przez krew, tylko ze względu na drastyczność psychologiczną. Widzimy między innymi dzieciństwo Lucy, która przez swoje rogi jest szykanowana przez swoją klasę, a nawet i własną matkę, oraz jej pierwsze morderstwa. Kto wie, może gdyby ludzie traktowali ją lepiej, jej instynkt zabójcy nigdy nie wyszedłby na jaw? Miała wtedy tylko jednego przyjaciela, który, przynajmniej według niej, ją zdradził...
    Tu chciałbym przejść do największego błędu popełnionego przez scenarzystów anime. W momencie emisji serialu, manga była jeszcze w trakcie wydawania. To spowodowało powstanie dwóch, zupełnie różnych zakończeń. To pierwsze jest, przynajmniej według mnie, zbyt "szczęśliwe". Scenarzyści nie przewidzieli też, że twórca mangi chciałby definitywnie zakończyć swoje dzieło, więc anime kończy się strasznie głupim cliffhangerem, zostawiając nam więcej pytań, niż odpowiedzi. Straszna szkoda, bo właśnie to diametralnie zmieniło moje podejście do tytułu. Sytuacji nie naprawił też odcinek specjalny, który nie wnosi prawie nic do fabuły, jedynie nawiązując do sceny, która inaczej byłaby zapomniana.

    Kreska niestety już zdążyła trochę się zestarzeć, głównie modele ludzi, bo same tła są w większości przypadków bez zarzutu. W ostatnich odcinkach zdarza się nieładny zabieg powtarzania kadrów. Mroczny klimat rysunku tuszuje większość z tych błędów, ale mimo wszystko nie można negować ich istnienia. Soundtrack składa się z ciszy, miliarda wersji "Lilium" i, według mnie, kompletnie nieklimatycznego endingu "Be Your Girl". Może i były jakieś inne utwory, ale szczerze? Nie zwróciłem na nie najmniejszej uwagi! Jeżeli chodzi o samo Lilium...
    Nie będę kłamał, jest to jeden z moich ulubionych openingów. Jest fantastyczny! Ma w sobie to "coś", które zwyczajnie nie pozwala mi go pominąć. Z resztą, co ja się będę rozwodził! Najlepiej sami zobaczcie i oceńcie!
    http://www.youtube.com/watch?v=Nl4zXuMeT6g
    Podsumowując. Mamy tu do czynienia ze świetnym, trzymającym w napięciu anime, które zostało zepsute nieklimatycznym zakończeniem. Jeżeli nie czytaliście mangi, to mój zarzut może wydawać się bezpodstawny. Dodajcie sobie wtedy +1 do oceny. Ja mam jednak nadzieję, że twórcy pójdą kiedyś po rozum do głowy i na fali popularności tytułu stworzą reboot, tak jak w przypadku "FullMetal Alchemist", czy "Hellsinga". Ba! Ucieszyłbym się nawet z filmu pełnometrażowego, lub zwyczajnej OVA, byleby definitywnie zakończyć serial!



    @OGŁOSZENIA PARAFIALNE!
  18. Xerber
    Po siedmiu latach przerwy od ostatniego albumu studyjnego, charakterystyczny duet z Francji powraca z nowym krążkiem. Czy dorównał on jednak legendzie zespołu?
    I tak i nie.
    Po pierwsze, jeżeli oczekiwałeś kolejnego "Discovery" to srogo się zawiedziesz. Daft Punk na nowej płycie odchodzi od utartej przez siebie ścieżki House z domieszką Disco na rzecz Funka. Album jest przesiąknięty wpływami muzyki lat '70 i wczesnych '80 i jest swoistym trybutem złożonym klasycznym dyskotekom. Panowie sporo zaryzykowali stawiając na taką zmianę, w końcu zespół kojarzony jest z typowo elektronicznymi utworami w stylu "Technologic", czy "Harder, Better, Faster, Stronger". Koncepcja narodziła się już podczas wczesnych prac nad płytą - duet był już znudzony syntezatorami i postanowił w ramach eksperymentu wprowadzić coś nowego, a mianowicie wokal.
    Do pracy nad albumem zostało zaproszonych wielu muzyków. Paul Williams, Giorgio Moroder, czy Pharrell Williams to tylko część znanych nazwisk, które użyczyły swojego głosu (i nie tylko). Dużą zmianą jest też przeniesienie nacisku z syntezatorów na "normalne" instrumenty - w szczególności gitarę, która choć zawsze była obecna w muzyce Daft Punk, tutaj dostała szczególnie dużą rolę.



    Album otrzymał bardzo pozytywne oceny w prasie branżowej (New Musical Express - 10/10, Rolling Stone - 4/5) fani zespołu też są w stosunku do niego dobrze nastawieni, choć jednocześnie narzekają na umniejszenie wpływów muzyki House. Mi osobiście płyta naprawdę się spodobała. Nie jest to najlepszy album w dorobku zespołu, ale utwory trzymają naprawdę wysoką klasę. W szczególności upodobałem sobie utwory "Touch" i znane z singla "Get Lucky", które są cholernie wciągające.

    Jest to przede wszystkim świetny album Funkowy. Rytmicznie jest fantastyczny a wokale są bardzo dobrze dobrane. Cieszę się, że duet postawił na eksperymentalne brzmienie, bo to oznacza, że czerpią dużą przyjemność z tworzenia muzyki, a to jest chyba w tej branży najważniejsze.
    A jeżeli album nie podoba wam się tylko dlatego, że jest inny, macie fragment archiwalnej wypowiedzi jednego z muzyków - Thomasa Bangaltera:
    "We never like to do the same thing twice. It's more fun and entertaining for us to do something different, whether it's wearing masks or developing a persona that merges fiction and reality. We're happy to give back to the masses."
  19. Xerber
    Wpis dzień po fakcie dokonanym, because that's how I roll!

    Tak jak pisałem wcześniej, fizyka była przedmiotem, którego trochę się obawiałem. Powód jest jeden - ze mnie jest d*pa, a nie fizyk! Jedynym powodem, dla którego wybrałem ją na maturze jest to, że to przedmiot punktowany na większości kierunków, nad którymi się zastanawiam, a dodatkowe punkty nigdy, nikomu nie zaszkodziły. Jak mi więc poszedł egzamin?
    Fatalnie. Zacznijmy od tego, że arkusz był naprawdę trudny. Zdecydowanie był to dla mnie najcięższy, tegoroczny egzamin. W sumie sam sobie zgotowałem ten los, bo zupełnie olałem nauczenie się optyki, z której zadania w tym roku stanowiły dobre 30% punktów. Liczyłem też na przynajmniej jedno, otwarte zadanie z elektryki i tu też się przeliczyłem. Ba, trudność sprawiały mi zadania z działów, które wydawało mi się, że bardzo dobrze znam! Tu padałem na zwyczajnym zrozumieniu treści. Nie wiem, może jestem po prostu tępy jak ta dzida, ale według mnie wiele z zadań było w beznadziejny sposób opisane!



    Najbardziej mnie jednak dobił kumpel, który zupełnie dla żartu zdawał rozszerzenie i wyszedł z niego cały w szczęściu, bo wiele z zadań opierało się na schemacie "znajdź informację w tekście i ją wypisz w odpowiednim polu". Just what the hell were they thinking? To ja na podstawie męczę się nad neutrino i antyneutrino, a oni bawią się z łódkami i ruchem prostoliniowym?



    Z resztą walić to! Sprawdzałem odpowiedzi i szansa na to, że zdałem jest wysoka, choć na równie wysoki procent nie mam co liczyć. Szkoda mi tylko czasu, który spędziłem na naukę tych wszystkich "prostych rzeczy, które zawsze są na egzaminie", a tym razem jakoś ich nie było...
    Jak nie zdam też płakać nie będę, bo w końcu nie od parady zdawałem rozszerzenie z j. Angielskiego.
    Jutro postaram się wrzucić małą recenzję nowej płyty Daft Punk "Random Access Memories", a potem tak jak obiecałem dalej będę was męczył Hińskimi Pornobajkami.
  20. Xerber
    Wybaczcie opóźnienie, ale przyznam szczerze - zapomniałem. No więc, pomijając niepotrzebny wstęp, jak mi poszło z ustnym j. Polskim?
    Lepiej niż sądziłem, ale jednocześnie gorzej niż to sobie wymarzyłem. Inaczej mówiąc solidne 80% nie poświęcając na naukę nawet minuty (pomijając czas przeznaczony na sporządzenie notatek do bibliografii). Konrad może zejść ze sceny bo moja wypowiedź będzie znana jako nowa Wielka Improwizacja!



    Czy jestem zadowolony z wyniku? Oczywiście, że tak. Podchodząc do egzaminu na totalnym luzie udało mi się zająć punktowo trzecie miejsce w klasie wyprzedzając przy tym osoby uznawane za klasowych prymusów, które notabene uczyły się do tego egzaminu od paru tygodni. Uznaję to za typowy przykład tego, że wkuwanie to beznadziejny sposób na naukę!


    a tak wychodziłem z sali po ogłoszeniu wyników

    Tematem mojej prezentacji był podział gatunkowy literatury Fantasy. Temat rzeka, jeżeli chcecie znać moją opinię. Streszczenie całej tej wiedzy w 15 minut było cholernie ciężkie a pamiętajcie, że po wszystkim czekały mnie jeszcze pytania od egzaminatorów. Te jednak nie były jakoś szczególnie trudne i dało się na nie odpowiedzieć bez większego problemu.
    Ostatni egzamin czeka mnie w poniedziałek i nawet nie macie pojęcia jaki jestem szczęśliwy, że cała ta farsa ma się ku końcowi.
    Potem będę już wolny jak ten ptak, więc będę mieć czas na obiecywaną już gdzieś po komentarzach serię recenzji animcowatych slasherów!
  21. Xerber
    Z każdym dniem zbliżam się do upragnionego końca. Dzisiaj już nie w formie pisemnej, ale ustnej przystąpiłem do egzaminu z j. Angielskiego.
    Druga pozycja na liście zagwarantowała mi możliwość losowania z większej puli zestawów. Nie to, żeby coś to zmieniło - w końcu ich zawartość pozostała tajemnicą aż do otwarcia. Muszę przyznać, że trafiły mi się naprawdę przyjemne tematy do rozmowy. Pominę pytania przed właściwą częścią, bo i tak nie liczą się one do końcowego wyniku.



    Pierwsze zadanie, czyli rozmowa z egzaminatorem na zadany temat, dotyczyła wyjścia do restauracji. Miałem przekonać rozmówcę do wyjścia do wybranego przez siebie miejsca oraz powiedzieć jak tam dojechać i gdzie możemy wyjść po obiedzie.
    Kolejne to oczywiście słynne "in the picture I can see". Dostałem całkiem prosty obrazek do opisania - klub fitness. Dodatkowe pytania w tej części dotyczyły utrzymania formy i "dlaczego ludzie na obrazku cieszą japy".
    W dalszej części musiałem wybrać, która z trzech tymczasowych form zatrudnienia odpowiada mi najbardziej (do wyboru kelner, ratownik na basenie i człowiek wymieniający szyby). Osobiście nie wybrał bym żadnej ale kilka lat dodatkowych zajęć z języka wyrobiło we mnie nawyk przekonującego kłamania podczas rozmów :3
    Dalej zostało mi tylko odpowiedzieć na kilka prostych pytań i moja rola się skończyła...



    ...a rozpoczęło dwugodzinne oczekiwanie na wyniki. Mimo wszystko lepsze to niż czekanie do Czerwca. Przez cały ten czas miałem wrażenie, że coś spieprzyłem w części trzeciej i nie mam nawet co liczyć na 100%. Rzeczywistość okazała się bardziej łaskawa i mogę oficjalnie pochwalić się swoją pierwszą (i zapewne ostatnią) "stówą" z matury.



    Teraz mogę cieszyć się z pięciodniowej przerwy przed ustnym egzaminem z j. Polskiego. Na całe szczęście w przeciwieństwie do wielu z moich znajomych mam już przygotowaną pracę i pozostało mi tylko po chamsku wkuć materiał. No a potem już tylko fizyka... cholerna fizyka...
    @EDIT
  22. Xerber
    Spoiler zawiera moje głębokie przemyślenia na temat poziomu trudności rozszerzonej matury z j. Angielskiego.
    SPOILERY NIE DZIAŁAJO NA GŁÓWNEJ STRONIE BLOGOSFERY OLABOGA!!!


    Jeżeli z tej części (oczywiście chodzi mi o rozszerzenie) jakimś cudem uzyskam mniej niż 80% to golę głowę na łyso i wrzucam zdjęcia na bloga!
    Na efekt tej deklaracji będziecie niestety musieli poczekać do czerwca.


    W ramach bonusu "Shingeki no Snuggle" (Ten OP ma szansę stać się drugim "Guile's Theme Goes with Everything")

    Youtube Video -> Oryginalne wideo
  23. Xerber
    Wygląda na to, że warto myśleć pozytywnie bo tegoroczny egzamin z matematyki był prawdopodobnie najłatwiejszym od lat! Naprawdę, po egzaminach próbnych trochę bałem się tego przedmiotu (przyznam szczerze - ledwo zdałem), ale już w chwilę po otworzeniu arkusza moje obawy zostały rozwiane.


    No to jedziemy z tym koksem!

    Zadania zamknięte prezentowały sobą poziom przedszkola! Wydaje mi się, że każda myśląca osoba z kartą wzorów w łapie powinna sobie z nimi bez problemu poradzić. Praktycznie we wszystkich z nich do wyniku można było dojść w maksymalnie trzech krokach a te, nad którymi trzeba było trochę pomyśleć nie były podchwytliwe co bardzo często jest problemem. Nie rozumiem nawet po co komu by miał się przydać rozbudowany kalkulator - te, które potrafią wyliczyć pierwiastek są wystarczające. Odrobina pomyślunku i już na tym etapie można bezproblemowo zdobyć "upragnione" 30%. Mimo wszystko już czuję wylew kfejków o tym jak to biedni humaniści nie poradzili sobie z deltą...



    Zadania otwarte, choć zdecydowanie trudniejsze, też raczej nie sprawiały mi problemu. Większość była raczej standardowa - tu oblicz deltę, tam wyznacz miary kątów, gdzieś się pojawiły sinus z cosinusem... Do tej pory nie potrafię sobie jednak wybaczyć, że nie zrobiłem ostatniego zadania, w którym trzeba było obliczyć prędkość dwóch pociągów.
    Tego typu zadanie na egzaminie jest zawsze! ZAWSZE! No niestety olałem sprawę przez co mam pewne pięć punktów w plecy. W sumie szkoda ale płakać nie ma po co.



    Jutrzejszy egzamin z j. Angielskiego to w sumie dla mnie formalność. Rok w rok to najprostszy sposób na "nachapanie" sobie dodatkowych punktów. Cambridge C1 (CAE) zdałem ze sporym zapasem nie poświęcając na naukę nawet minuty dlatego też nie sądzę, żeby egzamin opierający się na niższym poziomie mógł sprawić mi jakiś problem. Jedyne co mnie martwi to to, że pomiędzy podstawą a rozszerzeniem jest trwająca trzy godziny przerwa podczas której uduszę się w garniturze...



  24. Xerber
    Pierwszy dzień i od razu z grubej rury - j. Polski. Muszę przyznać, że to tego przedmiotu obawiałem się najbardziej. Teraz już wiem, że bezpodstawnie bo egzamin był niesamowicie łatwy!
    Zacznijmy od czytania ze zrozumieniem. Dostaliśmy tekst popularnonaukowy (o plusach i minusach szybkiego rozwoju nauki) i czternaście pytań do niego. Umysły ścisłe już cieszą japy a humaniści zagryzają wargi. Nie ma to jak trafić na tekst z dziedziny, którą człowiek się interesuje - taki prezent od życia. Co ciekawe wiele pytań nie wymagało żadnej wiedzy polonistycznej i opierało się na zasadzie "znajdź mi w tekście to co napisaliśmy". Sporo łatwych punktów.





    MFW po tej części egzaminu

    Jeżeli zaś chodzi o pracę pisemną. Pierwszy temat - wiersze... "Gloria Victis" i "Mazowsze"... NIE!
    Drugi temat okazał się kolejnym prezentem od życia - "Przedwiośnie". Przyznam się szczerze, że przez cały okres technikum przeczytałem obowiązkowych lektur dokładnie cztery. "Ferdydurke", "Wesele", "Dziady cz. III" i właśnie "Przedwiośnie". Sam temat też niesamowicie prosty bo nawet nie wymagał znajomości samego utworu w stopniu większym niż ten z opracowań. Gimbomózgi na Kwejku mimo wszystko już spamują, że wina Tuska ale tego można było się spodziewać bo na głupotę nie ma lekarstwa (HA HA było uczyć się czegoś poza "Lalką"!).





    twarz typowego gimbomózga po zobaczeniu "Przedwiośnia"

    Jutro matematyka. Jestem do niej pozytywnej nastawiony. Mam nadzieję na kontynuację dobrej passy i jeszcze większą ilość łatwizny, choć w tym przypadku nawet na wyższym poziomie trudności powinienem sobie bez problemu poradzić.
    Powodzenia wszystkim maturzystom!



  25. Xerber
    Więc sprawa ma się tak...
    Jako przedstawiciel klasy maturalnej dziś musiałem tylko odebrać ze szkoły dokumenty z czasów gimnazjum (świadectwa i takie tam...). Ale chwila! Przecież całe to rozdanie odbędzie się dopiero o godzinie 12, jak mam zagospodarować resztę czasu?
    Tak więc po raz pierwszy od dobrych 3 miesięcy wybrałem się do lokalnego Empiku z azmiarem pooglądania nowości a tam na znajomej półeczce z mangami leży coś czego się w życiu by nie spodziewał...


    Spice&Wolf




    Jedna z moich ulubionych Mang (tak jak i Anime) w końcu wydana w rodzimym języku! Szybkie przeliczenie funduszy i niedługo potem książeczka wylądowała w mojej kieszeni.
    Szkoda mi tylko tego, że już znam całą fabułę więc nie będę mieć takiej przyjemności jak przy pierwszym czytaniu...
    Mimo wszystko było warto bo zawsze lubię dodawać kolejne pozycje do swojej biblioteczki! Wydanie po kilku pierwszych stronach wydaje się być całkiem porządnie przygotowane. Tłumaczenie jest co najmniej dobre a jakość papieru jest naprawdę fajna! Mam tylko nadzieję, że Studio JG mnie nie zawiedzie i wyda wszystkie tomiki bo zdecydowanie warto jest poznać historię kupca Lawrence'a i jego towarzyszki - mądrej wilczycy Horo!
    Ze spraw bieżących:
    Narysowałem Yuno Gasai znaną z serii "Mirai Nikki". Trochę nie wyszło mi cieniowanie jej fryzury ale i tak wydaje mi się, że jest lepiej niż w przypadku mojego poprzedniego rysunku.
    Następny duży wpis planuję opublikować w weekend, czyli już po rozdaniu świadectw. Będę miał dużo czasu więc postaram się wysmażyć coś długiego i ciekawego!
×
×
  • Utwórz nowe...