Skocz do zawartości

KomandorAdamaMP

Forumowicze
  • Zawartość

    6
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

3 Neutralna

Dodatkowe informacje

  • Ulubione gry
    Array
  • Ulubiony gatunek gier
    Array

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array
  • Zainteresowania
    Array

Ostatnio na profilu byli

520 wyświetleń profilu
  1. Oj tam oj tam na pewno część przyjeła Pratchetową zasadę "szansa jedna na milion ale może się udać" albo jak to jest z wódką - tym razem na pewno nie zaszkodzi tak wogóle to kto zrozumie ludzi u władzy maja arabskie gogle przeważnie na oczach i marchewke w tyłku
  2. Obaj dobrze wiemy, że "przychodzisz tu tylko po to (piszesz to tylko po to :P) żeby pocałować Gomeza w dupę." Moim zdaniem koncepcja władców w grach jest dość prosta i dość trafna. Goście siedzą na zdobytych stołkach i ogólnie się nudzą prowadząc swoje interesy, które tak jak i dobrze ustawiona gospodarka potrafią prowadzić się same a większa ingerencja tylko przeszkadza. Czemu więc czasem się nie zabawić kosztem jakiegoś obdartusa z kompleksem misji wyższej i umilić sobie dzień - przecież zawsze jakby co można nadziać go na pal nie ja ich nawet rozumiem. A że z władzą przychodzi arogancja i kompleks boga to już inna historia, bez tego główni bohaterowie nie mieli by furtki by się wybić i historia nie miałaby sensu Nie bez kozery taki kozak jak Geralt się kłania Emhyrowi i ogólnie nic mu nie może zrobić bo jest (hehehe) Płotką przy nim.
  3. Też nie rozumiem tej fali oburzenia. Goście nie chcą płacić za dystrybucje i bardziej im się opłaca własna platforma? Dla mnie spoko zwłaszcza, że Steam też szaleje czasem z cenami. Jedna platforma w te czy w te nie robi już różnicy.
  4. III. Korian Korian, gdy tylko dotarł do koszar zaczął szybkie przygotowania do podroży. Nie kłopotał się siodłaniem konia, zlecił to stajennemu a sam udał się do kwatermistrza po suchy prowiant. W drodze do swojej kwatery spotkał Derega. Właściwie prawie na niego wpadł. - Gdzie tak pędzisz chłopcze. - zapytał. - Wysyłają mnie do Main. Serg powinien być zadowolony słysząc to. Wiesz powrót do starych porządków i zlecenia codziennie. - uśmiechnął sie Korian. - Nie wnikam z czym jedziesz ale to trochę dziwne. Bądź ostrożny chłopcze. - Będę. Jak zawsze. - i pobiegl po schodach do siebie. Kurierów rzadko spotykały na wyspie złe przygody, ale Dereg dobrze wbił Korianowi do głowy pewne sztuczki. Miał z dawna przygotowana torbę. Jej zawartość nie zmieniała się. Były w niej fałszywe listy do i od nieistniejących postaci które nie zdradzały prawdziwych wiadomości w przypadku zgubienia lub kradzieży torby. Prawdziwe listy przewoził w sprytnie ukrytych wodoszczelnych kieszeniach swojej starej skórzanej kurtki. Bardziej niz. kiedykolwiek w tym momencie wydawało mu sie to właściwe. Do juk spakował prowiant i zrolowany koc. Do pasa przytroczył swój stary ale jak dotąd niezawodny sztylet. Na ramiona zarzucił oficjalny płaszcz z godłem gońców i Tengo i wyszedł na dziedziniec. Koń już czekał. Była to śliczna kasztanowa klacz z białą strzałką na czole. Korian nigdy nie przywiązywał sie do koni. Zbyt często je wymieniał. Potrafił jednak na pierwszy rzut oka dostrzec piękne i szybkie zwierze. Zarzucił na nią juki, dosiadł i wyjechał z koszar. Droga przez miasto nie zabrała mu wiele czasu. Wyjechał przez południową bramę i ruszył traktem który prowadził do Kentu. Wił sie on wzdłuż wybrzeża najpierw na południe, a potem na wschód, gdyż Kent leżał na małym półwyspie około 500 kilometrów w tamtym kierunku. Oczywiście istniały i inne drogi jednak Korian z doświadczenia wiedział ze ta była najlepiej utrzymana i podróżowało sie nią szybciej. Minęło już południe i miął przed sobą jeszcze około 7 godzin dziennego światła postanowił je wykorzystać jak najlepiej. Nie żałował konia. Wybrzeże Skali było gęsto zaludnione a na trakcie który wybrał było pełno zajazdów gdzie mógł wymienić klacz na świeżego wierzchowca. Gońcy mieli prawo zabierać ze stajni w karczmach każdego wypoczętego konia który by im odpowiadał w zastaw oddając zmęczonego. W drodze powrotnej zazwyczaj posługiwał sie tymi samymi zwierzętami dzięki czemu dziennie był w stanie przejechać czasem nawet ponad 100 kilometrów. Z jego obliczeń wynikało ze przed samym wieczorem powinien dotrzeć do Rumi, niewielkiej rolniczej osady gdzie jak pamiętał można było w karczmie dostać doskonałego smażonego dorsza. Oczywiście kurierzy nigdy nie płacili za jedzenie i nocleg. Nie byli przez to ulubionymi klientami, czemu Korian sie nie dziwił. Taki Serg potrafił w czasie posiłku porządnie nadszarpnąć piwne zapasy dowolnego karczmarza . Pogoda dopisywała, trakt był twardy wiec mijał wsie i większe osady nie wstrzymując kłusującego konia. Jedyna wada był kurz, który w czasie utrzymującej sie suszy, przez te kilka godzin zdarzył całkiem pokryć mu twarz. Zmierzchało gdy dotarł do Rumi. Bez problemu znalazł zajazd i stajnie do której wprowadził konia. Dokładnie wytarł spocone boki klaczy wiechciami siana. Zabrał ze sobą trochę owsa wiec nasypał jej w pusty żłób i gdy ostygła napoił ją. Dopiero potem udał sie do karczmy zaspokoić swój głód. W głównej sali siedziało kilka osób, widok wieczorem w wiejskich osadach bardzo powszechny. - Witam, potrzebuje posiłku dla siebie i konia oraz kwatery na noc - oświadczył Korian karczmarzowi pokazując glejt gońców. - Niech ktoś podsypie więcej owsa mojej klaczy by nabrała sil przez noc. - Oczywiście - mruknął karczmarz. - Przygotuje kwaterę, a na kolacje dla Pana co przygotować? - Jadłem tu nie raz doskonałego smażonego dorsza. Poproszę go i kufel piwa. Po tych słowach Korian zajął wolna ławę przy stole pod jedna ze ścian i sącząc znośnie smakujące piwo przyglądał sie gawiedzi. Mężczyźni skupiali się w grupkach, obsiadając wokół mniejsze lub większe stoły. Przy niektórych było głośniej niż przy innych. W końcu jednak uwaga wszystkich skupiła się w jednym miejscu. W największej i najgłośniejszej grupie rej wodził potężny mężczyzna z długimi czarnymi włosami i imponująca brodą. - Mówię wam po raz kolejny nie możemy pozwolić, żeby jakiś gryzipiórek z Tengo dyktował nam po ile mamy sprzedawać nasz plony. Z każdym sezonem coraz bardziej nas przyciskają. Dobrze wiecie, że tegoroczne ceny nie są warte nawet naszej pracy. Chłopy tak być nie może! - krzyczał na całą salę akcentując swoją wypowiedź donośnymi uderzeniami pięścią w stół. - Dobrze mówi! - poparł brodacza kolejny autochton także wstając. - Susza wyjątkowo dała nam się we znaki tego roku. Kłosy mają po parę ziaren, kartofle są wielkości pestek. Sam niedawno widziałem po ile sprzedają nasze zborze w Tengo. Trzy a nawet cztery razy drożej niż my! Tyle wam powiem przyjaciele, robią z nami to samo co z każdą portową ladacznicą. i to wszyscy pankowie z Tengo do spółki. Przychylne, ale równie oburzone okrzyki i przekleństwa wypełniły znowu sale gwarem. każdy dokładał swoje. gdy trochę się uspokoiło znad innego stołu podniósł się starszy chłop. - A co wy głupcy chcecie z tym zrobić? Co możecie zrobić?! - zapytał głośno. - Mówiłem i prosiłem: nie oddawajcie w dzierżawę, nie sprzedajcie naszych młynów, gorzelni i warsztatów. Skusiły was szybkie pieniądze wtedy to teraz macie! Wszystkie młyny i gorzelnie należą teraz do jednego, jak to nazwaliście gryzipiórka z Tengo. I sprzedacie mu plony za tyle ile wam powie i jeszcze go w ręce będziecie całować. Inaczej sprowadzi sobie co mu potrzeba z innych stron Wyspy, a wy nie weźmiecie nawet i tych groszy! - Nie sprzedamy! Wolimy żeby zgniło! - rozległy się krzyki w tłumie, nieźle już rozeźlone. - A pewnie! Zgnije! - krzyknął także rozgniewany stary. - A za co zapłacicie podatki? Zabiorą wam ziemię, wygnają z domów i zakują w kajdany na galerach! - Nie damy się! W kupie siła! - krzyknął brodacz wygrażając pięścią. - Niech jeno przyjdą! - Gadanie i gadanie! Sami woźmy na targi do Tengo! Nie będziemy się panków prosić. - odezwał się ktoś z głębi sali. - Próbowałem. Mało brakowało a zlicytowali by mi wóz i konia bo zabrakło pieniędzy na opłaty targowe i urzędników. Szkoda zachodu - odezwał się inny ponurym głosem. - To co mamy zrobić? - zapytał ktoś głosem w którym już przebrzmiewały echa rozpaczy. - Dogadać się. Próbować negocjować, może uda się podnieść ceny. - krzyknął znów stary chłop. - Tak, ale wcześniej spalić wszystkie młyny! - ryknął brodacz, tłukąc pięścią w stół. - A co nam? Postawimy sobie nowe! - Czemu nie? - zakpił stary. - Tyle, że wtedy z Tengo wyślą wojsko i spalą nasze osady za bunt. Tego chcecie? Pamiętajcie, pokorne ciele dwie matki ssie. Nic nie wskóracie hardością. - Pieprzyć pokorę dziadku! - ryknął na niego brodacz. - Zablokujmy młyny i gorzelnie. Nie dadzą nam lepszych cen to nie wpuścimy tam towarów z innych okolic. Wtedy będą musieli z nami gadać, a wojska nie wyślą - włączył się do konwersacji kolejny rozmówca. - To jest myśl. Tak zróbmy! - rozległy się przychylne głosy po czym w karczmie zaczęło się uspokajać. Dyskusje ograniczały się do mniejszych grupek. Karczmarz odbił świeżą beczkę piwa i kufle znów zaczęły płynąć gęsto. Korian dostał wreszcie swojego dorsza. Zajadając go ze smakiem rozmyślał nad sceną, której przed chwila był świadkiem. W swoich podróżach często spotykał się z podobnymi problemami. Chyba jeszcze nie spotkał zadowolonych mieszkańców wsi. Dziękował bogom za to, że nie urodził się jako jeden z nich. Dobrze wiedział, że była to grupa społeczna, która jako pierwsza doznawała krzywd przy najmniejszych spadkach koniunktury lub jakichkolwiek zawirowaniach. - A ty panku na co się gapisz? - rozległ się nagle ryk. Korian uniósł głowę znad talerza i z niepokojem dostrzegł, ze brodaty olbrzym patrzy wściekle w jego kierunku. Zignorował go jednak i trochę szybciej zaczął połykać ociekające tłuszczem i masłem kawałki ryby. - Pytałem na co się gapisz chłoptasiu? - brodacz nie chciał dać widocznie za wygraną. Korian Uśmiechnął się do niego. - Na swoją kolacje przyjacielu. - odpowiedział widząc, że i tak nie uniknie konfrontacji. - Śmiejesz się ze mnie? - zapytał groźnie brodacz , podchodząc i stając nad Korianem. - Chłopaki ten cherlak śmieje się z nas! Przy stole brodacza rozległy się śmiechy. Towarzystwo widocznie oczekiwało dobrego przedstawienia. Cała sala patrzyła na Koriana. - Jestem gońcem i tylko tędy przejeżdżam. - powiedział Korian marszcząc czoło. Napad na gońca na służbie był poważnym przestępstwem. - Nie szukam kłopotów. - Goniec? - krzyknął brodacz. - Czasem i do nas dostarczają coś tacy jak ty. To nigdy nie jest nic dobrego. Zabieraj się stąd zaraz. Nie ma tu dla ciebie miejsca. Po tych słowach brodacz strącił kufel Koriana, który rozbił się o podłogę. - To goniec Karl - odezwał się donośnie karczmarz. - Ma większe prawo tu być niż ty. - Kicham na to! - krzyknał brodacz. - Skoro nie chcesz odejść to wystąp tu do mnie na srodek gównonoszu! - Jest na służbie, zostaw go Karl - krzyknął karczmarz ponownie. - Nie chce tu żadnych burd. Korian dostrzegł, że to nic nie da. Brodacz był zbyt pijany i zbyt wściekły by po prostu odpuścić. - Widzicie go panowie? - krzyknął Karl zwracając się do swoich towarzyszy. - Chłopczyk woli zasłonić się swoim pięknie wymalowanym płaszczykiem niż zachować się jak prawdziwy mężczyzna. Znam takich jak ty. Tchórzy! Rozdeptałem setki takich jak ty maszerując w piechocie podczas Inwazji. - Też walczyłem - powiedział Korian patrząc brodaczowi prosto w oczy. - Ho, ho żołnierzyk - ryknął śmiechem Karl. - Walczyłeś czy rozkładałeś nogi jako markietanka w swoim oddziale? To była kropla która przelała puchar cierpliwości Koriana. Poderwał się na nogi i stanął naprzeciw brodacza. Ten był o głowę wyższy od niego. Korian nie przejął się tym jednak. Miał zaprawę w walce wręcz. - No koguciku, pokaż co potrafisz - zaśmiał się Karl bez żadnego ostrzeżenia uderzając sierpowym prosto w podbródek przeciwnika. Korian zatoczył się i upadł na podłogę. W oczach na chwile mu pociemniało. Poderwał się jednak szybko, przybrał postawę, której nauczył go jeszcze Dereg i kopnął brodacza w kolano. Gdy ten się zachwiał, wyprowadził cios w gardło olbrzyma i po sekundzie rozbił mu nos. Zakrwawiony i załzawiony Karl, jeszcze bardziej rozwścieczony rzucił się na Koriana próbując go obalić. Korian wiedział, że to byłby jego koniec, nie wyrwałby się z uścisku tak silnego przeciwnika. Udało mu się odskoczyć. Nastąpiła gwałtowna wymiana ciosów, z których kilka dotarło do Koriana. Na jego szczęście olbrzym był pijany i szybko się męczył. Przy kolejnej szarży brodacza, Korian podstawił mu nogę i przewrócił. Szybko jak błyskawica usiadł na nim okrakiem i walił po twarzy pięściami aż tamten opadł bezwładnie. W końcu wstał lekko się zataczając i ciężko dysząc. Omiótł spojrzeniem salę. - No tak. Dojem teraz moją rybę jeśli nikt już nie ma nic przeciwko - powiedział i opadł ciężko na swoje miejsce. Z pewną satysfakcja dostrzegł, że przyjaciele Karla próbujący pozbierać go z podłogi patrzą na niego ze zdumieniem i strachem. Karczmarz z szerokim uśmiechem postawił przed Korianem nowy kufel piwa. - Z moich prywatnych zapasów -powiedział mrugając. - Niezła walka. Piwo było ciemne, pieniste i tak gęste, że prawie dało się gryźć. Korian dawno już nie pił podobnego. Z trudem zabrał się za resztki kolacji. Ambicja nie pozwoliła mu krzywić się z bólu przy każdym ruchu szczeki. Powoli uspokajał się w czym pomagał mocny trunek, ale adrenalina nadal buzowała mu w żyłach. Rzadko dawał się ponieść emocjom. Zwykł unikać podobnych sytuacji, ale czasem coś w nim pękało. Trochę się zdziwił gdy jakiś czas później podszedł do niego brodacz. Nadal nie zmył z napuchniętej twarzy całej krwi. - No przyjacielu - powiedział nieco bełkotliwie. - Nie ma co, masz uderzenie. Dokopałeś mi, ale i zasłużyłem sobie. Korian w pierwszej chwili osłupiał, ale kiwnął głową i wskazał brodaczowi miejsce naprzeciw siebie. - Dawno mnie nikt tak nie sponiewierał. Jestem Karl jak już zauważyłeś pewnie. Gdzie walczyłeś? - Na murach Tengo podczas oblężenia, a potem pod Logos i Tenen. - odparł Korian. - Byłeś przy upadku Logos? - zapytał Karl. - Ja też. Do tej pory nie mogę pozbyć się wspomnienia tamtego widoku i smrodu. - Ja też - mruknął Korian. nie był zachwycony, że przywołano mu te wspomnienia. Bitwa o Logos była czymś po czym niektórzy tracili swoje człowieczeństwo. Rozwścieczeni porażką oblężenia Tengo, najeźdźcy wylądowali pod Logos. Zdobyli miasto i zmasakrowali je. Po trzech dniach nie pozostał w nim nikt żywy. Połączone siły północnych miast Tengo, Main i ??.. gdy tam dotarły zastały tylko trupy i zgliszcza. Bitwa, która później rozgorzała miała ogromne znaczenie. Niesieni na skrzydłach nienawiści i chęci zemsty wyspiarze rozbili liczniejsze siły najeźdźców i zmusili ich do odwrotu na statki. Dało to miastom czas do zorganizowania lepszej obrony gdy przybyła druga fala sił inwazyjnych. Wtedy to miasta dostrzegły, że jeśli się nie zjednoczą to zginął jak Logos. Karl wkrótce odszedł zapraszając Koriana do swojej kuźni gdyby kiedyś przejeżdżał jeszcze przez Rumi. Sam goniec tez zbierał się już by odejść do swojego pokoju gdy znów wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Dosiadła się do niego piękna ciemnowłosa włosa dziewczyna. Miała na sobie prosta suknię z tych jakie noszą wszystkie mieszczanki i wycierała ręce mokrą ścierką. - Zyskałeś sobie szacunek całej okolicy, nikt jeszcze nie znokautował Karla, panie gońcu - powiedziała uśmiechając się uroczo. - Jak ci smakowała ryba? Koriana zatkało.
  5. II. Korian Korian wyszedł na dziedziniec a stamtąd przez bramę na miasto. Zabudowania koszar, otoczone własnym murem, wznosiły się na stoku wzgórza, na którym od trzech lat budowano pierwszy na Skali zamek królewski. Budowla powstawała w zawrotnym tempie. Król widocznie znał się na ludziach i nie zasypiał gruszek w popiele starając się maksymalnie wykorzystać zapał i oddanie poddanych. Z bramy koszar rozpościerał się widok na miasto. Właściwie na jego dachy bo brama górowała nad nimi i trzeba było zejść krętą stromą ścieżka by wejść na ulicę pomiędzy budynki. Korian przystanął na chwilę. Zawsze lubił ten widok. Po lewo spoglądał na zatokę i morze oraz dzielnice portową z kamiennym nadbrzeżem i falochronami. Teraz panował tam spokój, ale Korian nadal aż za dobrze pamiętał trwogę jaka ogarnęła jego i jego towarzyszy gdy obserwowali z tego miejsca wyłaniające się z wody na horyzoncie maszty i statki w pierwszym dniu Inwazji. Odwrócił wzrok od wspomnień. Najwyższym budynkiem w centrum miasta, wznoszącym się cztery piętra ponad ziemię był Magistrat. Cel najbliższej wyprawy Koriana. Mimo, że spał i tak długo jak na kuriera nadal było jeszcze dość wcześnie. Magistrat nie zaczynał pracy tak wcześnie. Nie przeszkadzało mu to. W swoim życiu miał mało rozrywek i czasu dla siebie więc cenił sobie te spacery pośród gwaru miasta. Ciągłe przemierzanie traktów od miasta do miasta i samotność sprawiały że miały one w sobie dla niego pewien urok. Co prawda nie wiązało się to z doznaniami zapachowymi te były znacznie lepsze za murami. Zwłaszcza jak teraz w czasie przeciągającej się suszy. - Witaj Korianie - zawołał do niego właściciel jednego ze straganów przy głównej drodze z koszar do Magistratu. - Słyszałem, że byłeś w Main. Nie wiesz przypadkiem po ile sprzedawano tam ostatnio mąkę albo chociaż pszenicę? - Ciągle zadziwia mnie skąd wiesz tyle o moich wyprawach Kalergi - odparł Korian podchodząc do niego. - Chyba powinienem to gdzieś zgłosić. Możesz należeć do jakiejś siatki szpiegowskiej. - A to dobre Korianie. Naprawdę bardzo sprytne. Powiedz mi co ty właściwie wiesz o handlu? - zapytał Kalergi. - Nie odpowiadaj to było retoryczne pytanie. Widzisz, handel opiera się na trzech głównych rzeczach. Jakimś produkcie, pieniądzach w kieszeniach klientów i informacji. Reszta to kwestia dobrej gatki nic więcej. A informacja mój drogi to potęga i klucz do sukcesu, którego nie wielu jeszcze dostrzega. Dla przykładu, powiedz mi po co mam przepłacać naszym młynarzom za mąkę, o której dowiedziałem się że jest o wiele tańsza w Main. Bo mieli akurat urodzaj. Czasem ta różnica jest tak znacząca, że opłaca się wynająć kąt ładowni jakiegoś statku i wysłać tam kogoś po zapasy. Zwłaszcza teraz, gdy bez przerwy kursują jakieś transportowce. - No tak. Skoro tak twierdzisz - odparł Korian przyglądając się, znęcony miłym zapachem, straganowi Kalergi. - To samo co zwykle przyjacielu? - mrugnął do niego straganiarz. - Zawsze chowam jeden czy dwa smakołyki na takie okazje. I nie zapomnij zapytać o ceny mąki tam dokąd pojedziesz następnym razem. Podgryzając słodka bułkę z rodzynkami i orzeszkami Korian myślał nad słowami starego kupca. Jakoś nie do końca chciało mu się wierzyć w opłacalność sprowadzenia mąki z Main. - Chociaż gdyby się głębiej nad tym zastanowić to od kiedy miasta połączyły się zamiast rywalizować w portach jest dużo więcej towarów - myślał. - Więc może Kalergi ma rację. Po godzinie włóczenia się ulicami i spoglądania po straganach Korian dotarł wreszcie do Magistratu. Była to rozległa prostokątna budowla z niedużych kamiennych bloków. Do głównego wejścia prowadziły szerokie marmurowe schody. Dla ludzi z prowincji był to szczególnie zapadający w pamięci widok. Architekci nie szczędzili na zdobieniach, wymyślnych ornamentach i płaskorzeźbach. Rynny zakończone imponującymi żygaczami i gargulce spoglądające znad okapów były dziełami sztuki. Podobnie jak dwuskrzydłowe, spizowe drzwi bronione w dzień i w nocy przez gwardzistów. Koriana nie zdziwiło, że były nadal zamknięte pomimo sporego tłumu oczekującego przed nimi. Usiadł więc i czekał. Nie nudził się zbytnio przysłuchując się rozmowom jakie prowadzili interesanci. Szczególnie zaciekawiła go ta prowadzona przez dwóch jegomościów siedzących kilka stopni poniżej niego. Obaj wyraźnie nie byli tutejsi, a jeden z nich był wyraźnie zdenerwowany. - Słowo daję nie dość, że musze się fatygować do tego miasta w każdej ważniejszej sprawie to jeszcze trzymają nas do południa przed tymi cholernymi zamkniętymi drzwiami. W czasie Inwazji było łatwiej coś załatwić! - perorował szeptem wprawdzie ale bardzo donośnym. - To jeszcze nic. Wyobraź sobie kolego, że ja od tygodnia czekam na pozwolenie otwarcia nowych szybów w kopalni. Mojej kopalni! Kiedyś takie rzeczy u nas w Lube załatwiało się od ręki. A w ogóle co im do tego co robimy na swojej ziemi po przeciwnej stronie wyspy. - Ton drugiego rozmówcy przesiąknięty był rezygnacją. - Mnie wezwali w sprawie jakichś podatków. Płać w Lube, płać w Tengo, płać Królowi, a ja naprawdę nie wiem nawet o które im chodzi. Do licha, od czterech lat pracuje głównie na podatki! - A jak chcesz zwiększyć produkcję żeby wyjść jakoś na swoje to już nie. Nie wolno bo zaburza rynek, inne kopalnie bankrutują. Niby mówili, że po przystąpieniu do królestwa może być jakiś czas ciężko bo trzema zmienić gospodarkę. Tylko ciekawi mnie dlaczego akurat moim kosztem. - Albo moim. Więcej Korian nie usłyszał bo otworzyły się drzwi Magistratu. Nie pierwszy raz był świadkiem podobnych rozmów. W każdym z miast spotykał niezadowolonych, ale wielu także takich którzy naprawdę dużo skorzystali na zmianach. Jemu samemu trudno było stanąć po którejś stronie. Pewnie jak to zawsze w życiu ci obrotni i sprytni zawsze wypłyną cało na powierzchnię. Pierwszy poziom Magistratu stanowiło w gruncie rzeczy jedno otwarte i podzielone kolumnadami pomieszczenie. Pomiędzy nimi swoje stanowiska mieli różni przyjmujący interesantów urzędnicy. Kurierzy zazwyczaj otrzymywali swe zlecenia od pisarza zaraz przy wejściu. Korian podszedł do niego. - Witaj Korianie. Tym razem wzywają cie wyżej, ktoś ma dla ciebie specjalne instrukcje. Idź aż na czwarte piętro. - To dziwne. Nie wiesz przypadkiem o co chodzi Igorze? - Najmniejszego. Ale jeśli nic nie zmalowałeś to raczej nic ci nie grozi - dodał z paskudnym uśmiechem. - Chyba, że spotkasz Króla wtedy pamiętaj żeby kłaniać się powoli. Mieliśmy już kilka wypadniętych dysków. - Bardzo śmieszne. - mruknął Korian i zaczął wspinać się po schodach. Ostatnie piętro Magistratu przerobiono na tymczasowe kwatery Króla. Była to najodpowiedniejsza dla jego majestatu budowla do ukończenia zamku. Swoje pokoje miało tam także kilku co znaczniejszych doradców i urzędników. Przy końcu klatki Korian znów natknął się na gwardzistów, którzy zatrzymali go. Gdy się przedstawił i podał powód wizyty jeden z nich poszedł go zaanonsować. Wrócił po chwili i wprowadził do korytarza przy którym znajdowały się mniejsze pozamykane drzwiami pomieszczenia. Zatrzymał się i bacznie go obserwując zaprosił do środka. W pokoju Korian dostrzegł że tylko okno nie jest zastawione żadną szafą z piętrzącymi się na niej papierami. - A. Czekałem na ciebie Korianie - powiedział podnosząc się znad biurka, ściskając mu rękę i wskazując krzesło naprzeciwko swojego. Był to mężczyzna około czterdziestoletni z pajęczyną zmarszczek wokół oczu. Średniego wzrostu i pospolitej jakby nieco znajomej dla Koriana twarzy. Krótkie kruczoczarne włosy miejscami przeplatały mu siwe pasma. Ubrany był jak każdy urzędnik w prostą, czarną szatę. - Cieszę się, że zjawiasz się tak wcześnie. Zastanawiasz się pewnie dlaczego zostałeś wezwany w ten dość niezwykły sposób - powiedział urzędnik, a gdy Korian chciał się odezwać przerwał mu uniesieniem ręki. - Zaraz dowiesz się wszystkiego. Jestem Anton Mir doradca i swoiste liczydło jaśnie panującego nam Króla. - Widzisz, wiele o tobie słyszałem - kontynuował po przerwie. - Wieloletni, doświadczony i niezawodny goniec. Bohater z czasów Inwazji. Młody, szybki i godny zaufania. Kogoś takiego właśnie potrzebuje. - Jest wielu gońców starszych i bardziej doświadczonych ode mnie Panie. - odparł nieco zakłopotany Korian. - Owszem, ale uznałem że ty będziesz najlepszy. Masz reputacje - doradca króla przyglądał mu się bacznie. - A teraz do rzeczy. Mam dwie specjalne przesyłki, które szybko i dyskretnie musza trafić do Namiestników w Main i Kent. Koniecznie do rąk własnych. Żeby nie było niejasności to są królewskie słowa i nikt poza nimi nie może ich odczytać. Rozumiemy się? - Oczywiście, Panie - powiedział Korian po czym dodał. - Nikt ich nie tknie. - Wiedziałem, że jesteś właściwym człowiekiem. - Uśmiechnął się Anton Mir po czym podniósł z biurka dwie koperty. - A teraz zapamiętaj bo to bardzo ważne. Ta oto szara koperta kusi trafić do Kent jako pierwsza. Ta w białej do Main później. - Rozumiem. - Musisz wyruszyć jeszcze dziś, najdalej zaraz po południu. Nie będzie z tym problemu prawda? - zapytał dalej uśmiechając się Anton. - To już wszystko. Spisz się a zapłata będzie wyższa niż za normalne zlecenie. Ale pamiętaj, że jeśli coś się przydarzy kopertom to też wyjątkowo odpowiesz za to głową. Korian wyszedł z pokoju i z Magistratu. W gruncie rzeczy czuł ulgę, bo zadanie mimo całej swojej otoczki nie różniło się zbytnio od innych zleceń. Nie podobał mu się tylko ten podkreślony fragment o odpowiadaniu głową. Z tego co wiedział żaden goniec, który stracił przesyłkę i otwarcie przyznał się do tego nie przekłamując okoliczności był jedynie wydalany ze służby lub skazywany, w najcięższych przypadkach, na kilka lat wiosłowania na galerach wojskowych. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym. Niemal biegiem wracał do koszar.
  6. I. Korian Początki zwykle bywają banalne. Ten dokładnie taki właśnie jest. Korian otworzył oczy. Mętne światło przenikało przez szyby od dawna nie czujące na sobie czułego dotyku szmatki do czyszczenia. Bardzo rzadko zdarzało mu się nie wstać równo ze wschodem słońca. Z jednej strony było to specyfiką jego zawodu, a z drugiej już przyzwyczajeniem. Dziś jednak wyjątkowo nie miał ochoty zwlekać się z łóżka. - A wiec to taki poranek - pomyślał gorzko analizując obiektywnie myśli sunące mu po głowie. Zwykle starał się nie myśleć za dużo. Żyć z dnia na dzień omijając przeszłość i przyszłość szerokim łukiem teraźniejszości. Zazwyczaj to wystarczało, ale jak długo można się oszukiwać. - Muszę coś ze sobą zrobić - kolejne obiektywne i banalne stwierdzenie. Jego żałosność sprawiła że zaśmiał się sam z siebie. Nie pojawiło się z nikąd. Od dawna miał wrażenie, że żyje rozmijając się z naprawdę ważnymi rzeczami. Do tej pory wystarczyło rzucić się w wir pracy by odczuwać pewne zadowolenie teraz jednak coraz częściej pojawiała się ta niejasna tęsknota. Nie do przygód, intensywnego życia, bogactwa czy chwały ale do spokoju i stabilizacji. Gwałtownym ruchem odrzucił z siebie koce, wstał i podszedł do otwartego okna. Wychodziło ono na Tengo, największe z pięciu wielkich miast na wyspie Skali. Kiedyś były to wolne miasta-państwa i było ich siedem. Przez setki lat zachowywały niezależność rosnąc i rozwijając się obok siebie. Czasem nawzajem pławiąc się w morzu krwi to prawda ale zazwyczaj prowadząc iście siostrzaną koegzystencję. Wyrastająca ponad wody z dala od stałego lądu Skali przyciągała przeróżnych uciekinierów, awanturników, ludzi zmęczonych uciskiem tyrani kontynentalnych imperiów. Na tej wielkiej samowystarczalnej oazie wreszcie otwierały się przed nimi możliwości. Tak było przez bardzo długi czas. Aż do Inwazji. Bo nic nigdy nie trwa wiecznie, a krainy dobrobytu i szczęśliwości zawsze skupiają na sobie pożądliwy wzrok tych którzy nie czuja, że trawnik po drugiej stronie ulicy jeż bardziej zielony. Korian patrzył na ruchliwe, mimo jeszcze wczesnej pory, miasto i myślał jak bardzo wielka wojna zmieniła jego dom. Pięć miast które ocalały z pożogi zawiązały sojusz i oddały władzę w ręce nowego króla. Człowieka, który jak to się mówi ocalił bohatersko całą wyspę i nie pozwolił zdeptać jej ziemi najeźdźcom. Korian miał swoje zdanie na ten temat nie wyrażał go jednak głośno. Okoliczny świat może i zmienił się on jednak dalej robi to co wcześniej. Od małego szkolił się na gońca Magistratu Tengo. Przez lata nim był, aż do Inwazji gdy powołano go do wojska. I teraz znów przemierza wyspę by zanosić posłania do innych miast, wiosek, mniejszych lub większych portów. Jedyne co w jego pracy się zmieniło to to, że czasem w wodoszczelnej sakwie na ramieniu przewoził dokumenty opatrzone królewska pieczęcią. Nie czuł wcale by były cięższe mimo swej ogromnej wagi jak to podkreślali jego przełożeni. Inwazja znalazła jednak sposób by odcisnąć na Korianie swoje straszne piętno. Kobiety nie patrzyły już na niego z takim zainteresowaniem jak niegdyś. W czasie obrony Tango dokonując, jak to nazwali jego towarzysze, bohaterskich czynów stracił ucho i otrzymał okropne ciecie które po 4 latach wyraźnie rysowało się szeroką blizną od czubka głowy aż po szyje z lewej strony jego dawniej przystojnej twarzy. Przyglądał się jej chwile w odbiciu na szybie wpół otwartego okna po czym zatrzasnął je. - Stare dzieje. - powiedział do siebie i zaczął się ubierać. Czasem dopadał go paskudny nastrój nigdy jednak nie na długo. Nie poddawał się mu. Przynajmniej na razie. Zdawał sobie sprawę, że musi coś z tym zrobić. Znaleźć sposób by znów naprawdę cieszyć się życiem inaczej któregoś dnia zabraknie mu sił by wstać z łóżka, a to będzie jego koniec. Nikt mu już wtedy nie zaufa i nie powierzy przesyłki. Gońcy muszą być bez zarzutu, zdrowi na ciele i umyśle. Korian zszedł na dół do kantyny gońców. Na ich potrzeby wydzielono z koszar Tengo całkiem spory budynek z przyległymi do niego wielkimi stajniami. Od kiedy była to stolica królestwa gońcy mieli dużo więcej i ważniejszej pracy. Miasto dbało wiec o nich zapewniając kwatery, szybkie konie, łodzie i statki. Wyżywienie oraz zarobki nie były wprawdzie aż tak satysfakcjonujące by kochało się tę robotę, ale też nigdy nie chodziło się głodnym a to już coś. - A oto i nasz śpiąca królewna - zaśmiał się starszy jegomość unosząc w stronę Koiana kufel gdy ten przekroczył drzwi kantyny. - Nie za wcześnie na następną dawkę znieczulenia Serg? - odgryzł się Korian siadając przy stole starszego kuriera. Oprócz niego siedziało tam jeszcze dwu mężczyzn. Młodszego z nich, na oko dwudziestolatka Korian nie znał. Nie dziwiła go jednak obecność nieznajomego, ostatnimi czasu wielu ich dołączyło do gońców. Równolatkiem Serga siedzącym po jego prawicy był natomiast Dereg Merson. Korian uśmiechnął się do niego wyciągając rękę na powitanie. Był to jego stary opiekun, który 10 lat temu wprowadzał go w arkana rzemiosła. - Daj spokój młodemu Serg. - powiedział Dereg, po czym wskazał na nieznajomego. - To Wind. Uczę go, dołączył do nas niedawno. Korian uścisnął rękę młodego czeladnika Derega. Uśmiechnął się pod nosem do wspomnień. Do tej pory miał obtarcia na biodrach po tym jak nauczyciel pokazywał mu na czym polega bycie kurierem. Trochę współczuł chłopakowi. - Korian wrócił wczoraj już po zmroku z wyprawy do Main. - powiedział Dereg stając w obronie starego ucznia. - Hoho, no to rzeczywiście bite 10 dni w siodle - zaśmiał się Serg. - Ta dzisiejsza młodzież nie ma za grosz naszej wytrzymałości. Pamiętasz Derg jak to bywało? I przez bity miesiąc ganiali nas w te i powrotem z jednego końca wyspy na drugi. [beeep] przyrastała do siodła. Wiem co mówię. Co to jest 10 dni! - Każde pokolenie ma za swoje, przyjacielu. Kto wie z czym przyjdzie im się jeszcze mierzyć? - odparł Dereg kiwając głową. - To prawda, że pozmieniało się. Gońców jest teraz dużo więcej ale i pracy przybyło od kiedy jest jeden władca pięciu miast. - Stąd ta cała hołota garnąca się do łatwego kawałka chleba. Kiedyś byliśmy elitą, a kurierzy byli poważani. Dziś przyjmują niemal każdego - powiedział Serg patrząc wymownie na nieznanego Korianowi młodzieńca. Temu wyraźnie nie w smak były słowa starszego kolegi, nic jednak nie powiedział. Chwilę wcześniej Korian złapał go na tym, że wpatruje się w jego okaleczona twarz. - Pewnie biedak zastanawia się czy przypadkiem nie popełnił błędu wybierając niebezpieczny zawód. Niech się pozastanawia - pomyślał Korian i nic z tym nie zrobił. W tej chwili wylądowała przed nim pełna miska jajecznicy na boczku i wczorajszego odsmażonego chleba przyniesiona przez pomocnika koszarowego kucharza. Zaczął pałaszować ją ze smakiem gdy Serg kontynuował swój wywód. - Mówię wam, odkąd ponad 25 lat temu zostałem gońcem, tak to dokładnie tyle ile teraz masz lat Korianie więc nie strój min, nie mogę się wyspać w łóżku. Nawet najtwardszy siennik i tak jest za miękki. To w kulbace po całym dniu i połowie nocy w siodle śpi się naprawdę - mówił nie zwracając większej uwagi na to czy ktoś go słucha pociągając od czasu do czasu ze swojego kufla. - A to jedzenie? Od Inwazji młodzikom tylko brzuchy rosną. Proszę! - zakrzyknął tryumfalnie wskazując na jajecznicę Koriana. - Jajka, boczek i wszystko świeże! Kiedyś byłem szczęśliwy mając w jukach trochę sucharów i suszonego mięsa. Naprawdę ciekawi mnie czy nadal było by tylu chętnych do tej pracy gdyby karmili jak w dawniejszych czasach. - Skończ marudzić Serg - powiedział Dereg. - Twój punkt widzenia ma te wadę, że jest cholernie hipokratyczny. Nie siedział byś tu z tym kufelkiem od samego rana gdyby było jak dawniej. - Ha. Mądrala się znalazł - mruknął Serg wstając od stołu i idąc po dokładkę złotego trunku pachnącego chmielem. Dereg i Wind odprowadzili go wzrokiem z uśmiechami na twarzach. - Wzywają cie do magistratu - bardziej oświadczył niż zapytał Derg Koriana. - Wiem. Już wczoraj mi to powiedziano, gdy składałem raport z podróży do Main. - Zwykle tak nie postępują. Pominęli nasze dyżury. Przeskrobałeś coś? - Nic o tym nie wiem. To pewnie kolejne zlecenie. Coś tak czuje - dodał ponuro Korian. - Weź ze sobą Nowego najwyżej zwalisz to na niego - Dereg puścił oko do Winda. - I tak ma na razie wolne. - Nie. Załatwię to sam - odparł Korian czyszcząc miskę skórka od chleba i podnosząc się. - Lepiej już pójdę, zanim Serg zamęczy mnie swoimi żalami. Powodzenia panowie.
×
×
  • Utwórz nowe...