Skocz do zawartości
niziołka

[Free] Dyskusje o Free Sesji

Polecane posty

Hm, chyba faktycznie zastosuję jakieś wyraźniejsze wyróżnienie tekstu w dialogach. Słuszna uwaga...

No i co do ostatniej karty to i ja jestem na TAK (o tyle, o ile może stwierdzić osobnik na sesji nowy). Chociaż jest obszerna, czytało się szybko, nielogiczności nie ma, a sama postać stwarza dość ciekawe możliwości interakcji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Imię: Tael

Rasa: Pół-elf

Wiek: 80 lat

Klasa: Wędrowiec

Historia (a raczej pewne fragmenty z jego podróży):

Ognisko z lekka przygasało, podniosłem się z niechęcią, by dorzucić kilka gałęzi. Wpatrzyłem się z zadumą w ogień, który coraz szybciej pożerał suche drewno. Płomienie przeskakiwały z jednej gałązki na drugą, jakby bijąc się ze sobą. Zamyślony wróciłem pod koc, nie ułożyłem się jednak do zamierzonego snu. Oparłszy się o pobliski głaz z tobołka wziąłem moją fletnię i przypatrzyłem się jej. Wyglądała niepozornie, ot kilka związanych ze sobą, wydrążonych kawałków drewna. Mój wzrok znów przyciągnęły tańczące płomienie. Fletnia jakby sama znalazła się przy moich ustach a czysty, melancholijny ton popłynął daleko w ciemny las. W tym momencie nie obchodziły mnie dzikie zwierzęta i rabusie. Ta melodia, melodia płomieni, była w tej chwili najważniejsza...

- Hej ty, podaj tu te deski, byle szybko!

- Ryyyyyby, kaaaaaalmaaaaary, oooośmiornice!!! Wszyściuchne owoce morza sprzedajęęęęę!

- Wynoś się stąd, nierobie, bylem cię więcej na moim statku nie widział!

- Turlaj tą beczkę po trapie, na co się gapisz?

Te ostatnie słowa były skierowane do mnie. Otarłem pot z czoła i wróciłem do pracy. Gwar nabrzeża największego miasta portowego na świecie dobiegał ze wszystkich stron. Drewniane kramy z rybami i wszystkim, co tylko da się złowić i zjeść ściągały zarówno bogaczy jak i biedotę. Dodatkowo wszędzie dookoła uwijali się marynarze i robotnicy potęgując wrażenie chaosu.

Stęknąłem z wysiłku i potoczyłem pełną wody beczkę na statek. Na szczęście już zmierzchało i moja praca niedługo dobiegła końca. Położyłem się zmęczony i wyczerpany na swojej koi, zamknąwszy oczy wsłuchiwałem się w rozmowy pozostałych marynarzy. Nie byłem towarzyski, więc do rozmowy ze mną również nikt się nie kwapił. Poza tym nie byłem w pełni jednym z nich. Oni wykonywali tą pracę całe życie, ja zaciągnąłem się jedynie na ten jeden rejs. Czekało jeszcze tyle wspaniałych miejsc do ujrzenia. A jedno z nich na końcu rozpoczynającej się jutro rano podróży... Pomyślałem o wspaniałej świątyni Boga Morza, którą udało mi się wczoraj uwiecznić w moim szkicowniku. Ileż jeszcze tak wspaniałych dzieł ludzkich rąk, ile niesamowitych tworów natury uda mi się zobaczyć i uwiecznić w swoim zyciu? Tyle już widziałem, ale nieskończenie więcej było jeszcze do poznania...Z tą myślą zapadłem w głęboki, pełen marzeń i podróży sen.

Kordelas rozciął szatę i prawie dosiegnął moich żeber. Wykonałem półobrót i ciąłem nisko, w nogi. Miecz zalśnił w promieniach słońca i wbił się głęboko w łydkę. Wyszarpnąłem go, Pustynny Szakal przeraźliwie krzyknął i upadł. Doskoczyłem i mocnym uderzeniem rozrąbałem głowę. Rozejrzałem się poprawiając kaptur burnusa, burza piaskowa cichła już, napastnicy wycofywali się w popłochu. Szczęśliwie udało nam się obronić karawanę. Ruszyłem zmęczonym krokiem w stronę tworzącej się grupki. Opatrywano już rannych, na szczęście nie było wielu zabitych.

- Dobra robota - obejrzałem się, podszedł do mnie jeden z pozostałych strażników - Ale mieliśmy szczęście, obeszło się bez większych strat. Do miasta jeszcze kawałek drogi, mam nadzieję że obejdzie się bez kolejnych napadów.

Porozmawialiśmy chwilę po czym poszedłem pomóc doprowadzić karawanę do porządku. Myślałem już nie o napadzie, ale o mieście, do którego zmierzaliśmy. Al-Jasif, miasto Tysiąca Wież. Stolica kraju i siedziba kalifa. Pełne dzieł sztuki i wspaniałych krajobrazów. Już niedługo...

- Wróciłeś i znów opowiadasz nam o dalekich krajach - karczmarz popatrzył na mnie, podstawił kolejny kufel piwa - Ale po co ci te wędrówki? Dlaczego nie osiądziesz spokojnie na miejscu?

- Znów zadajesz to samo pytanie, a ja znów to samo ci odpowiem: jest zbyt wiele miejsc do ujrzenia i podziwiania by siedzieć wciąż w tej samej okolicy. Chyba i tak tego nie zrozumiesz. Na mnie już pora. Tu jest zapłata za opiekę nad moim koniem.

- Jak chcesz, Tael. Tylko uważaj na siebie w czasie tych podróży.

Kiwnąłem głową, zebrałem swoje tobołki i skierowałem się do stajni gdzie czekał na mnie Darlan. Tym razem pora wybrać się na północ...

Umiejętności:

Tael dość dobrze posługuje się długim mieczem. Potrafi świetnie rysować i grać na swojej fletni. Zna kilka języków, umie w nich czytać i pisać. Podstawowa wiedza o ziołach. Nie ma smykałki do broni dystansowych ani pojęcia o magii.

Wiem, że historia nie opisuje dokładnie ani nawet pokrótce historii życia mojej postaci. Ale tak miało być, to po prostu pewne fragmenty podróży, niekoniecznie zapierające dech w piersiach. Miały przedstawiać bardziej charakter i podejscie postaci do swoich wędrówek. Czekam na opinie, co będzie źle to się poprawi (nawet jeśli wszystko będzie źle):D

EDIT (skleroza nie boli, wyglądu zapomniałem wkleić):

Wygląd:

Tael ma około 170 cm wzrostu. Szczupła budowa ciała, można go nazwać żylastym. Brązowe, dość długie włosy zakrywające szyję, krótko ścięta broda. Oczy trudnego do określenia, zielonobrunatnego koloru. Ubiera się wygodnie, przeważnie w brunatno zielony kaftan i spodnie, narzuca na to lekką, nie krępującą ruchów kolczugę i płaszcz z kapturem.

Edytowano przez Felessan
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ktoś pomagał ci przy tworzeniu tej karty, Poly? [...] Poza tym trochę mi nie pasuje w całości drugoosobowa perspektywa. Liczę na to, że nie będziesz tak pisał na sesji, gdzie pisze się w pierwszej osobie.

Kartę napisałem w 100% samodzielnie, nikt jej nawet przed wrzuceniem tutaj nie czytał, niczego nie kopiowałem, choć - niestety - moje słowo w tej kwestii musi chyba wystarczyć. I tak, wiem, że na sesji pisze się w pierwszej osobie, w karcie starałem się możliwie ciekawie ukazać postać, wczuwać się w nią będę na sesji i nie planuję żadnych trzecioosobowych wyskoków. Może po prostu mam jakieś szczątki talentu, tylko dotąd skrzętnie je ukrywałem? :P

Muszę przyznać, że wczoraj się zastanawiałem, "Czy Poli pamięta jeszcze o swojej deklaracji?", ale jednak nie pozostawiłeś wątpliwości :) . Jestem wręcz zszokowany, bo dawno nie widziałem, żebyś napisał tak fajną kartę :D

Wiedziałem, że tamta jedna jedyna wpadka kartowa będzie się za mną ciągnąć aż do śmierci, dlatego (choć nie tylko dlatego) teraz nieco się przyłożyłem i cieszy mnie rezultat. :) Mam nadzieję, że będzie się nam przyjemnie grało, a pozytywna krytyka to miód na me leniwe serducho. Czekamy zatem na właściwą rozgrywkę!

Howgh!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

OK, to i ja coś tu skrobnę. Jak widzę, pomysł na improfica okazał się niewypałem - a to ze względu na nagły brak chętnych na to przedsięwzięcie. Trudno. Może kiedyś się to ożywi.

Jako, że zadeklarowałem się wcześniej to wypadałoby napisać tutaj słów kilka na ten temat. Nigdy jeszcze nie miałem żadnej styczności z jakimkolwiek "poza growym erpegiem". Jako totalny newbie chciałem się trochę poduczyć i wziąć udział w sesji dla początkujących - RB, niestety jest ona chwilowo (Daj Boże :D ) nieaktywna. Nie wiem nawet na czym dokładnie polega improfic (chociaż zaciekle "guglałem"). Tak więc gdyby ktoś mi co nieco rozjaśnił na ten temat to byłbym bardzo "dźwięczny". :rolleyes:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chodzi o działające sesje dla początkujących, musiałbym zareklamować jedną z własnych, tylko z pewnych powodów nie wiem, czy to dobry pomysł. :D W każdym razie jeśli chcesz rozwiać jakieś wątpliwości co do forumowych (papierowych?) RPG, to pytaj w tym drugim temacie dyskusyjnym (i sprawdź Niezbędnik, jeśli chcesz się gdzieś dołączyć :P) - na pewno prędzej czy później otrzymasz odpowiedź. W chwili, gdy jedna sesja dla początkujących jest zawieszona, a druga dość "specyficzna" ze względu na realia, to jedyne, co mogę poradzić.

A improfic? Jest to po prostu fanfic (bądź po prostu opowiadanie/powieść), którego kolejne rozdziały za każdym razem są pisane przez inną osobę. To jest to, co Piotrek66 zaproponował kiedyś w temacie "Proza". A dyskusję na ten temat przeniesiono tutaj, ponieważ to też jest taka forma przedsięwzięcia, gdzie wszyscy uczestnicy współtworzą fabułę. Tak jak Free Sesja. Zwrócę tylko uwagę, że Free Sesja jest dość trudna, więc gdybyś chciał w niej grać, to wiedz, gdzie się pakujesz. ;] No, ale do projektu improfica i tak zapraszam - jak już mówiłem, mogę pomóc w jego rozwijaniu, nawet gdy na rozdziały mojego autorstwa nie macie co liczyć. :)

A teraz ogłoszenie takie: informuję przyszłych graczy, że pomysł na postać mam (i to od kilku dni), no i myślę sobie, żeby jednak definitywnie wziąć tu udział. Karty się spodziewajcie... w tym miesiącu. ^_^

Oczywiście postaram się zdążyć przed przyjazdem Turambara, ale nie ustalam sobie deadline'u, bym potem nie musiał dwukrotnie poprawiać karty. ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ano właśnie i tutaj trafiłeś w sedno całej sprawy. Są dwie sesje dla nowych. Jedna która mi odpowiada jest nieaktywna a drugiej z pewnością bym nie strawił (Naruto...). Nie chcę nikomu psuć zabawy jako, że nie znam się w ogóle na tego typu rzeczach, tak więc nie będę się pakować do Free Sesji.

Pozostaje mi tylko czekać na RB. :D

Szykuję się do stworzenia swojej pierwszej karty co z tego wyjdzie sam jeszcze nie wiem.

Edytowano przez Belutek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Felessan, wszystko ładnie, ale gdzie podziała się reszta? ;]

W ogóle, ta historia jest świetna, ale jako trailer. Wyobraźcie sobie tylko - szybki montaż, tutaj walka na pustyni, raz dwa trzy, błyskają ostrza, nagle zmiana - malownicze ujęcie miasta portowego, gwar i mewy; potem scena przy ognisku, chwila wyciszenia. Na końcu widzimy bohatera, rzuca zapłatę szynkarzowi i wychodzi - przystaje przy koniu, zbliżenie na twarz i...

"Północ. Zawsze na północ."

Te krótkie fragmenty, jak sam piszesz, "miały bardziej przedstawić charakter". Cóż, ja go nie widzę. Zupełnie. Nil. Dopisz resztę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Te krótkie fragmenty, jak sam piszesz, "miały bardziej przedstawić charakter". Cóż, ja go nie widzę. Zupełnie. Nil. Dopisz resztę.

Mnie się wydaję, że trochę przedstawiły. Te granie na fletni przy ognisku, potem szkicowanie budowli, a z drugiej strony podróż karawaną i ukazanie miasta portowego. Dla mnie jest to osoba sentymentalna, idealistyczna, która lubi podróżować. Podczas tych wędrówek, żeby wyżyć para się różnymi zajęciami vide przenoszenie pakunków, eskorta karawany. Na końcu jeszcze pogawędka z karczmarzem i zamysł kolejnej podróży. Wydaje mi się, że zarzut trochę wyolbrzymiony, bo w karcie Holy'ego do której się akurat nie odniosłeś nie jestem w stanie stwierdzić czy ten pasterz jest szaleńcem, pragmatykiem, itp. I też nie robiłbym z tego zarzutu. Jak dla mnie TAK, ale bez rewelacji jak w przypadku karty Blacka.

Edytowano przez FaceDancer
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaskakujące, ale zgadzam się z Face'm. Karta nie jest technicznie zła i daje jakiś obraz wagabundy, barda, najemcy i wolnego ducha. Poza tym sam układ tekstu sugeruje jeszcze parę rzeczy na temat charakteru bohatera. Myślę, że nie jest źle i wystarcza to do przyjęcia Felessana. Jestem na TAK.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że dwa TAK już dostałem ale jednak są pewne wątpliwości co do charakteru mojej postaci. Więc postarałem się poprawić kartę, sami oceńcie czy cokolwiek z mojego zamiaru wyszło. Enjoy!

Imię: Tael

Rasa: Pół-elf

Wiek: 80 lat

Klasa: Wędrowiec

Historia:

Ognisko z lekka przygasało, podniosłem się z niechęcią, by dorzucić kilka gałęzi. Wpatrzyłem się z zadumą w ogień, który coraz szybciej pożerał suche drewno. Płomienie przeskakiwały z jednej gałązki na drugą, jakby bijąc się ze sobą. Zamyślony wróciłem pod koc, nie ułożyłem się jednak do zamierzonego snu. Oparłszy się o pobliski głaz z tobołka wziąłem moją fletnię i przypatrzyłem się jej. Wyglądała niepozornie, ot kilka związanych ze sobą, wydrążonych kawałków drewna. Mój wzrok znów przyciągnęły tańczące płomienie. Fletnia jakby sama znalazła się przy moich ustach a czysty, melancholijny ton popłynął daleko w ciemny las. W tym momencie nie obchodziły mnie dzikie zwierzęta i rabusie. Ta melodia, melodia płomieni, była w tej chwili najważniejsza...

Rysik szybko przemieszczał się po szkicowniku. Cieniował, kreślił, wytyczał linie i koła. Siedziałem na brzegu fontanny, przede mną wznosiła się monumentalna świątynia Boga Morza. Z niewyczerpaną energią, mimo zmęczenia palców kontynuowałem swe dzieło. Po kilku dalszych minutach było gotowe. Rozprostowałem kark i palce, z zadowoleniem przyjrzałem się rysunkowi. W tym momencie zdziwiony spostrzegłem, że drobna, może sześcioletnia dziewczynka wpatruje się w mój rysunek. Nie zauważyłem jej wcześniej, pochłonięty rysowaniem.

- Jakie to ładne - spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczyma.

- Podoba ci się? - uśmiechnąłem się do niej. Lubiłem obecność dzieci, szczególnie tych młodszych. Dziewczynka energicznie przytaknęła i niespodziewanie wdrapała mi się na kolana - A tak wogóle co robisz tu sama? Gdzie jest twoja mama?

- Tam - pokazała palcem - robi zakupy. Pozwoliła mi do pana podejść - Mała uśmiechnęła się rezolutnie.

- Możesz mówić na mnie Tael. Chciałaś do mnie podejść? Dlaczego? - spojrzałem na nią zdziwiony.

- Ja nazywam się Elsi - powiedziała - Lubię patrzeć na obrazki - ponownie wpatrzyła się w szkicownik. Roześmiałem się znów i zacząłem kartkować, pokazując małej inne rysunki. Zafascynowana patrzyła na szkice budowli, krajobrazów i gór, dziwnych formacji skalnych i ciekawych przedmiotów. Wszystko co uznałem za warte uwiecznienia znalazło się w tym zbiorze kartek.

- A może chcesz żebym narysował ciebie? - Elsi spojrzała z niedowierzaniem. Uniosłem ją w górę i posadziłem na murku fontanny. Siedziała spokojnie, uśmiechając się do mnie szeroko, podczas gdy ja szkicowałem jej radosną buzię. Rysik prawie bez udziału woli wędrował po kartce. "Jeśli bogowie istnieją, to właśnie w dzieciach zawarli część czystej radości tego świata." - zadumałem się na krótką chwilę. Rysunek był skończony. Wstałem, ostrożnie wyrwałem kartkę, przykucnąłem przy Elsi i wręczyłem jej obrazek.

- To dla ciebie, uważaj na niego - dziewczynka skinęła energicznie głową, objęła moją szyję i pocałowała z głośnym cmoknięciem w policzek po czym zerwała się i pobiegła w stronę matki.

- Dziękuję panu, panie Tael! - krzyknęła do mnie jeszcze odwracając się w biegu.

Delikatny uśmiech ciągle widniał na mojej twarzy kiedy zabrałem swoją torbę i skierowałem się w stronę portu.

- Hej ty, podaj tu te deski, byle szybko!

- Ryyyyyby, kaaaaaalmaaaaary, oooośmiornice!!! Wszyściuchne owoce morza sprzedajęęęęę!

- Wynoś się stąd, nierobie, bylem cię więcej na moim statku nie widział!

- Turlaj tą beczkę po trapie, na co się gapisz?

Te ostatnie słowa były skierowane do mnie. Otarłem pot z czoła i wróciłem do pracy. Gwar nabrzeża największego miasta portowego na świecie dobiegał ze wszystkich stron. Drewniane kramy z rybami i wszystkim, co tylko da się złowić i zjeść ściągały zarówno bogaczy jak i biedotę. Dodatkowo wszędzie dookoła uwijali się marynarze i robotnicy potęgując wrażenie chaosu.

Stęknąłem z wysiłku i potoczyłem pełną wody beczkę na statek. Na szczęście już zmierzchało i moja praca niedługo dobiegła końca. Położyłem się zmęczony i wyczerpany na swojej koi, zamknąwszy oczy wsłuchiwałem się w rozmowy pozostałych marynarzy. Nie byłem towarzyski, więc do rozmowy ze mną również nikt się nie kwapił. Poza tym nie byłem w pełni jednym z nich. Oni wykonywali tą pracę całe życie, ja zaciągnąłem się jedynie na ten jeden rejs. Czekało jeszcze tyle wspaniałych miejsc do ujrzenia. A jedno z nich na końcu rozpoczynającej się jutro rano podróży... Pomyślałem o wspaniałej świątyni Boga Morza, którą udało mi się wczoraj uwiecznić w moim szkicowniku. Ileż jeszcze tak wspaniałych dzieł ludzkich rąk, ile niesamowitych tworów natury uda mi się zobaczyć i uwiecznić w swoim zyciu? Tyle już widziałem, ale nieskończenie więcej było jeszcze do poznania...Z tą myślą zapadłem w głęboki, pełen marzeń i miejsc sen.

Karawana wyruszała jutro o świcie, więc miałem trochę czasu dla siebie. Był wieczór, siedziałem w rogu tutejszej tawerny popijając piwo. "Klimat i kultura się zmienia, ale piwo dotarło już chyba wszędzie" - pomyślałem z rozbawieniem. Klientela zebrała się przy stołach bliżej środka, podobnie jak ja słuchając muzyki występujacego właśnie grajka.

- Mamy interes, nieznajomy - przypominający łasicę osobnik usiadł na krześle obok mnie, jego kompan stanął za krzesłem. Poczułem ostrze na moich plecach. Poruszyłem się odruchowo, ten z tyłu przytrzymał mnie i docisnął do krzesła.

- A a a - łasicowaty pokiwał palcem - nigdzie się nie ruszasz. Siedź spokojnie. Mam na ciebie oko od kilku dni, nieznajomy. Sam w obcym mieście, bez znajomych, bez przyjaciół, to niezbyt ostrożnie, nie uważasz?

- Czego ode mnie chcecie? - starałem się zachować spokój mimo ostrza, które czułem na sobie.

- Nie domyślasz się? Oddasz nam grzecznie swoje złoto, a my sobie pójdziemy i więcej nas nie spotkasz. Tylko nie udawaj, że nic nie masz, widziałem, że większość nosisz przy sobie.

- A jeśli nie? - spytałem ze złością przez zaciśniete zęby - Co wtedy? Zabijecie mnie tutaj, w środku tawerny?

- Uważasz nas za głupców? Zaczekamy na ciebie na zewnątrz, w końcu stąd wyjdziesz, nawet jeśli z ochroną to sposób zawsze się znajdzie. Nie uważasz, że zagubiony nóż albo strzała między łopatkami jest nieciekawym wyjściem? Lepiej daj nam czego chce...

Zanim dokończył złapałem kufel i rzuciłem w najbliższą grupę. Rozbił się dokładnie tam gdzie chciałem, na plecach wielkiego, barczystego gościa, przy okazji oblewając kilku naokoło.

- Co jest, skunksy - krzyknąłem do mojego celu, napastnicy patrzyli na mnie zdezorientowani - Mój towarzysz twierdzi, że czuć wasz aż tutaj. Może piwo zmyje trochę tego smrodu!

Trafiony kuflem i jego towarzysze odwrócili się z wściekłością, potęgowaną przez porządne już upicie. Dryblas podszedł lekko chwiejnym krokiem do stolika, za nim zbierała się reszta.

- Ccoo powieciałeś? Heee?

- To pomyłka, nic się nie stało, nasz kolega jest pijany - Łasica usiłował uspokoić olbrzyma.

- Pijany? Mówiłeś, że śmierdzi jak twoje tygodniowe onuce - To przechyliło szalę, zelżony wielkolud chwycił za stolik i odepchnął go na bok po czym zamachnął się na mnie i Łasicę. Jego koledzy ruszyli na pomoc a ja tylko na to czekałem. Rzuciłem się naprzód, prześliznąłem się obok olbrzyma i skulony nisko dotarłem do drzwi tawerny, zostawiając bandziorów na łasce pijackiej bójki. Szybko pobiegłem do domu, w którym wynająłem pokój, żeby zabrać swoje rzeczy. Wychodząc zarzuciłem kaptur burnusa na głowę.

- Chyba czas już ruszyć z karawaną - powiedziałem zadowolony z siebie i ruszyłem w stronę południowej bramy miasta.

Kordelas rozciął szatę i prawie dosiegnął moich żeber. Wykonałem półobrót i ciąłem nisko, w nogi. Miecz zalśnił w promieniach słońca i wbił się głęboko w łydkę , mimo długich szat. Wyszarpnąłem go, Pustynny Szakal przeraźliwie krzyknął i upadł. Doskoczyłem i mocnym uderzeniem rozrąbałem głowę. Rozejrzałem się poprawiając kaptur burnusa, burza piaskowa cichła już, napastnicy wycofywali się w popłochu. Szczęśliwie udało nam się obronić karawanę. Ruszyłem zmęczonym krokiem w stronę tworzącej się grupki. Opatrywano już rannych, na szczęście nie było wielu zabitych.

- Dobra robota - obejrzałem się, podszedł do mnie jeden z pozostałych strażników - Ale mieliśmy szczęście, obeszło się bez większych strat. Do miasta jeszcze kawałek drogi, mam nadzieję że obejdzie się bez kolejnych napadów.

Porozmawialiśmy chwilę po czym poszedłem pomóc doprowadzić karawanę do porządku. Myślałem już nie o napadzie, ale o mieście, do którego zmierzaliśmy. Al-Jasif, miasto Tysiąca Wież. Stolica kraju i siedziba kalifa. Pełne dzieł sztuki i wspaniałych krajobrazów. Już niedługo...

- Wróciłeś i znów opowiadasz nam o dalekich krajach - karczmarz popatrzył na mnie, podstawił kolejny kufel piwa - ale po co ci te wędrówki? Dlaczego nie osiądziesz spokojnie na miejscu?

- Znów zadajesz to samo pytanie, a ja znów to samo ci odpowiem: jest zbyt wiele miejsc do ujrzenia i narysowania by siedzieć wciąż w tej samej okolicy. Chyba i tak tego nie zrozumiesz.Na mnie już pora. Tu jest zapłata za opiekę nad moim koniem.

- Jak chcesz, Tael. Tylko uważaj na siebie w czasie tych podróży.

Kiwnąłem głową, zebrałem swoje tobołki i skierowałem się do stajni gdzie czekał na mnie Darlan. Tym razem pora wybrać się na północ...

Umiejętności:

Tael dość dobrze posługuje się długim mieczem. Potrafi świetnie rysować i grać na swojej fletni. Zna kilka języków, umie w nich czytać i pisać. Podstawowa wiedza o ziołach. Nie ma smykałki do broni dystansowych ani pojęcia o magii.

Wygląd:

Ma około 170 cm wzrostu. Szczupła budowa ciała, można go nazwać żylastym. Brązowe, dość długie włosy zakrywające szyję, krótko ścięta broda. Oczy trudnego do określenia, zielonobrunatnego koloru. Ubiera się wygodnie, przeważnie w brunatno zielony kaftan i spodnie, narzuca na to lekką, nie krępującą ruchów kolczugę i płaszcz z kapturem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Imię: Amhaiarkennar

Rasa: Pół człowiek, pół drow

Wiek: 50 lat

Klasa: Łowca

Wygląd:

Jego skóra jest jasno szara ? coś pomiędzy skórą ludzką i drowią. Ma 1,75cm wzrostu i jest dobrze zbudowany. Posiada on białe, proste włosy do ramion, które zazwyczaj są rozpuszczone. Jego twarz zakrywa maska, mająca za zadanie ukrycie blizn szpecących jego twarz. Głowę zawsze zakrywa kaptur tak, że twarz zasłonięta jest cieniem, spod niego widać jedynie czerwone oczy, bez źrenic ? oczy demona, znak rozpoznawczy klanu. Kaptur połączony jest z czymś w rodzaju szala, którego oba końce opadają z tyłu, na plecy. Resztę jego ciemnozielonego stroju stanowią grube ubrania materiałowe, które zasłaniają całe ciało. Jest on tak szczelnie ubrany, ponieważ światło słoneczne drażni jego skórę. Ubrania pomagają częściowo pozbyć się tego problemu. Na rękach nosi skórzane rękawice bez palców. Przez plecy przewieszoną ma pochwę z wielkim, dwuręcznym mieczem. Przy pasie przypiętą ma kusze, która zawsze załadowana jest pięcioma bełtami. Bełty zaś nosi w kołczanie na udzie. Nosi wysokie, czarne, skórzane buty z klamrami, w prawym ukryty jest sztylet.

Charakter:

Amhaiarkennar jest osobą pokorną i zawsze najpierw myśli, potem działa. Wyjątek stanowią sytuacje, kiedy jest naprawdę wściekły. Nie należy on też do osób towarzyskich, ale woli podróżować w kompanii niż sam, lecz nie zwykł zbyt dużo z kompanami rozmawiać, a już na pewno im nie ufa. Wie też, że jego zawód tylko oficjalnie ma służyć społeczeństwu i że naprawdę chodzi tylko o bogactwo, prestiż i moc. Stara się nie wdawać w konflikty, ale jeśli już do takich dojdzie, nie boi się używać siły. Nie boi się kłamać i kraść, w końcu jeśli ktoś się daje, to znaczy, że nie zasługuje na prawdę i swoje dobra.

Ekwipunek:

W małej torbie, którą zawsze ma przy sobie trzyma racje żywnościowe ? zapasy na jakieś dwa dni, bandaże i różne zioła. Poza tym nosi bukłak z woda przypięty do paska. Uzbrojenie stanowi duży miecz półtoraręczny o prostym i standardowym wyglądzie. Wykonany jest z lekkich stopów, co gwarantuje mu dużą szybkość ataku. Na odległość walczy dzięki średniej wielkości kuszy, o dość dużej sile rażenia ? kusza może pomieścić pięć bełtów naraz. W bucie ma ukryty mały sztylet.

Umiejętności:

Jak każdy dobrze wyszkolony łowca, tak i Amhaiarkennar świetnie radzi sobie w walce dystansowej. Dodatkowo dzięki swoim demonim oczom może widzieć podczas gorszych warunków i na większych odległościach, niż ludzie, czy elfy. Problemu nie sprawia mu również walka mieczem półtoraręcznym, który zawsze trzyma w obu dłoniach. Nie radzi sobie natomiast w używaniu innych rodzajów broni jak obuchy i topory. Posiada on podstawy wiedzy magicznej, lecz nie korzysta z niej, bo nie ma do tego talentu. Jego atutem są szybkość i spryt, nie jest on zbyt silny.

Historia:

- To jak, bierzecie?

- Hm... Jest dość silny, w dodatku dzięki ludzkiej krwi pozbawiony części drowich wad... Ile?

- A ile możecie dać?

Ork pokazał kobiecie złoty wisior.

- Umowa stoi ? rzekła kobieta, chwyciła medalion i uciekła, pozostawiając obok orka małego, szarego chłopca o białych włosach.

*

- Mistrzu, już nie mogę. Bolą mnie nogi ? powiedział mały, szary chłopiec.

- Nie obchodzi mnie to, masz biegać, póki nie powiem, że możesz przestać! ? Odpowiedział mu wysoki elf, o długich blond włosach i pięknej, smukłej twarzy.

- Ale ja już nie mogę!

- Jeśli z jakiegoś powodu będziesz uciekał przed ogromnym smokiem, tez mu powiesz, że masz dość, bo bolą cię nóżki?

- Chyba nie...

- Jasne, że nie! Biegaj!

*

Weszliśmy powoli do jaskini, czuć było w niej smród zgniłego mięsa i odchodów.

- Demon, czy nie demon, [beeep] zawsze śmierdzi jednako ? powiedział gruby krasnolud.

Wszyscy zaśmiali się.

- Święta racja. Załatwmy to szybko, bo nie wysiedzę tu zbyt długo ? powiedziałem.

- Mięczak ? rzekł ponownie krasnal. ? Gdy byłem w twoim wieku, przesiedziałem kilka dni w takiej jaski...

- Zamknij się. ? Powiedział jadowicie Numavir, elf, który mnie wyszkolił. - Gderasz, jakbyś nie wiedział, że podczas polowania na demona należy zachować bezwzględną ciszę. Potrzebujemy przecież elementu zaskoczenia.

Krasnolud wybełkotał coś niezrozumiale i dalej szliśmy już w ciszy. Z każdym krokiem odór stawał się coraz silniejszy, a jaskinia coraz bardziej przerażająca. Wszędzie były kości. Po paru minutach wędrówki zauważyliśmy w końcu demona. Spał.

- Uważajcie na niego chłopcy, wygląda na dość silnego. Nie uszkodźcie go za bardzo, bo jego ciało jest sporo warte... A oczy... Kto wie, może Amhaiarkennar w końcu dostanie własne.

Nie mówiłem nic, uśmiechnąłem się tylko.

Wszyscy przyczaili się z kuszami i łukami i stali w bezruchu. Tylko krasnal znów się z czymś szamotał.

- Uspokój się wreszcie, Tirav ? powiedziałem szeptem. ? Niby jesteś takim doświadczonym profesjonalistą, a zachowujesz się jak jakiś osesek.

- Ja ci pokażę oseska! ? Wykrzyczał, czerwieniąc się na twarzy.

To był błąd. Demon obudził się i gdy tylko nas ujrzał ruszył w wściekłej szarży.

- Ognia! ? Zakrzyknął Numavir, lecz słowa nie były potrzebne, wszyscy szyli w demona strzałami i bełtami. Ten jednak nic sobie z tego nie robił i pewnie parł do przodu. Tirav złapał swój młot i rzucił się na bestię, pobiegł sam.

- Wycofujemy się! Odwrót! ? Krzyczał elf. Ale część z nas za nic miała jego słowa, w końcu trzeba było pokonać bestię. Po chwili do krasnala dołączył ork z wielkim toporem, ja zaś i Till, człowiek, wciąż strzelaliśmy w demona. Krasnal okładał przeciwnika młotem, lecz ten nagle złapał go swoją łapą i uderzył nim o ziemie. Ork, który starał się mu pomóc skończył z głazem, który oberwał się z sufitu, w głowie. Bestia już chciała odgryźć Tiravowi głowę, ale wtedy do akcji wkroczyłem ja. Rzuciłem się na bestię z moim półtoraręcznym mieczem, wyskoczyłem i pchnąłem demona w klatkę piersiową, w samo serce. Przeciwnik ryknął dziko i upadł na plecy.

- Dzięki... ? Powiedział krasnal. ? Nie wiem jak mam ci się odw... ? Nie zdążył skończyć, ponieważ Numavir roztrzaskał młotem jego głowę.

- Może to go czegoś nauczy ? powiedział z szyderczym uśmiechem. ? Zabierzcie sprzęt poległych i głowę demona, reszta do niczego się już nie nadaje.

*

- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? ? Zapytała mnie Shelul, nasza najlepsza lekarka i czarodziejka zarazem. ? Wiesz przecież, że nie będzie odwrotu i nie zobaczysz już nic takim, jakie jest teraz.

- Zróbmy to ? odpowiedziałem krótko.

Położyłem się na stole, wiedźma wypowiedziała jakieś zaklęcia i zasnąłem...

*

- Długo mam jeszcze chodzić z tymi bandażami na głowie? Już tydzień mam zasłonięte oczy, kiedy w końcu zdejmiesz te szmaty?! ? Wykrzyczałem zdenerwowany.

- W zasadzie, to miałam je zdjąć już trzy dni temu, ale tak słodko w nich wyglądasz... ? Odpowiedziała niewinnym głosem.

- Shelul, mówiliśmy już o tym. Nie zabiję twojego męża i nie będę z tobą. Trzeba mieć w życiu jakieś zasady. A teraz ściągaj ten bandaż...

Dziewczyna burknęła tylko coś pod nosem i zaczęła powoli ściągać opatrunek.

- Zgasiłam pochodnie, na początku światło będzie bardzo drażnić twoje nowe oczy, ale później będą odporniejsze niż prawdziwe ? powiedziała, kończąc ściągać opatrunki.

- Wszystko jest takie... Rozmazane i niewyraźne, co się dzieje? ? Zapytałem zdziwiony.

- Potrzeba czasu, żebyś się przyzwyczaił. Ile widzisz palców?

- Trzy, dwa, pięć, trzy.

- Myślę, że do jutro będziesz widział idealnie, teraz powinieneś się przespać.

- Sam? ? Zapytałem głupio.

- Oczywiście, że nie...

*

Kolejny dzień, kolejne zadanie. Udać się miałem do miasta Omris, żeby porozmawiać z informatorem. Szedłem przez skwer, na szczęście było dziś dość pochmurno i słońce nie przeszkadzało mi zbytnio. Z zadowoleniem przyglądałem się otoczeniu moimi nowymi oczami. Widziałem ostro i dokładnie, nawet bardzo oddalone przeszkody. To mi się podoba.

- Proszę pana, proszę pana ? usłyszałem i poczułem, że coś ciągnie mnie za nogawkę. ? Ściągnie pan z drzewa mój latawiec?

Spojrzałem w dół i ujrzałem małe, ludzkie dziecko.

- A zapłacisz mi? ? Odpowiedziałem.

- Nie mam pieniędzy.

- Więc nie masz latawca. A teraz zmykaj, zanim się rozzłoszczę.

Mały uciekł z płaczem. Cóż... Ja nie miałem udanego dzieciństwa, dlaczego więc mam pomagać innym?

*

- W jaskini tej znajdować się ma jakiś smok. Przynajmniej tak twierdzi nasz informator ? relacjonowałem w siedzibie klanu. ? Podobno jest bardzo stary i silny, plotki mówią, że umie gadać.

- To tylko plotki, nie ma mówiących smoków ? odpowiedział Numavir.

- No nie wiem, nie wiem. Dawno temu, za młodu...

- Tak mistrzu, wiemy. Za młodu pokonałeś kiedyś gadającego smoka gołymi rękoma. Ale pozwól, że teraz my zajmiemy się polowaniem, dobrze?

Starzec opuścił salę bez słowa.

- No. Wyruszamy za tydzień.

*

- Jest ogromny!

- Nigdy nie widziałem tak wielkiej bestii!

- Gigant!

- Spokój chłopcy. Jeszcze dziś wypijemy toast nad jego truchłem. Wszyscy wiedzą, co mają robić? Zatem do ataku!

Ruszyliśmy i otoczyliśmy smoka. Wyraźnie było widać, że nas zauważył, ale nie ruszył się nawet z miejsca. Mnie przypadło zaszczytne miejsce na tyłach smoka. Ogromnie zdziwiło mnie to, co ujrzałem. Była to wielka dziura w ziemi, z której biło jasne, błękitne światło. ?Czyżby portal?? Pomyślałem. Nieważne, pomyślę nad tym, gdy ubijemy stwora.

- Czego tu szukacie? ? Usłyszałem głos w głowie.

- On gada!

- Bogowie, gadający smok!

- Niemożliwe!

- A niech mnie, starzec miał rację!

- Milczeć! ? Powiedział smok. ? Mówcie, czego chcecie i wynoście się, albo wszyscy zginiecie.

- To proste ? odrzekł mu Numavir. ? Twojego truchła.

Smok nie odpowiedział, tylko ryknął głośno. Zauważyłem, jak jego wielki ogon leciał w moją stronę. Podskoczyłem i wylądowałem na nim. Zacząłem wspinać się na grzbiet smoka najszybciej, jak tylko się dało. Nagle stwór wykonał ostry zwrot w prawo, prawie zleciałem z jego grzbietu, dlatego też wyciągnąłem z buta sztylet, wbiłem go między łuski i zacząłem się wspinać. Szło dobrze i już po chwili byłem przy jego szyi, wtedy zobaczyłem, jak ten z łatwością radzi sobie z moją kompanią. Zabijał jednego po drugim, a to łapą, a to zionąc ogniem. Musiałem go powstrzymać. Szybko wyciągnąłem z pochwy miecz i wbiłem go w grzbiet smoka. Ten zaczął rzucać się i w końcu stanął na tylnich łapach, a ja zawisłem wysoko nad ziemią, trzymając się miecza. Niestety ten powoli wysunął się z ciała bestii i poleciałem prosto w dół. Prosto, do źródła tego błękitnego światła...

*

Odzyskałem przytomność.

- Gdzie ja jestem? ? Powiedziałem, łapiąc się za głowę.

Rozejrzałem się dookoła. Byłem w jakimś zaułku. Wstałem i wyszedłem z niego wprost do wielkiego, tętniącego życiem miasta. Poprawiłem na głowie kaptur, bo słońce grzało niemiłosiernie. Podszedłem do jakiejś kobiety i złapałem ją za ramię.

- Gdzie ja jestem?

- Łapy precz psychopato! ? Krzyknęła kobieta i zaczęła bić mnie siatką. ? Puszczaj mnie, puszczaj! ? Puściłem, a baba uciekła.

Co się dzieje? Co to za język? Gdzie ja jestem?

Poprawiłem kaptur i ruszyłem na poszukiwanie odpowiedzi...

***

Cóż mogę powiedzieć... Mam nadzieję, że wam się podoba :P

P.S - Ych... Skleroza :P Nie wiem, czy wynika z tekstu dość jasno, że postać moja przybyła z innego wymiaru/czasu. Jeśli nie, to właśnie informuje, że tak jest :P

Edytowano przez Gofer
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powiem krótko. Jestem na TAK. Historia ciekawa, napisana i w dobrym stylu. Wady i zalety równoważą się. Mam kilka drobnych wątpliwości co do samej historii postaci.

1. Twojego bohatera od matki(?) wykupił ork, zgaduje że był to jeden z członków tej kompanii.

2. Cały czas mówisz o tajemniczym Klanie. Zwykle tytułują się tak orkowie, ale z tego co zauważyłem to wewnątrz tego klanu są zarówno elfy, orki, ludzie czy krasnoludy. Czy mógłbyś bliżej opisać to zjawisko?

3. Kilka fragmentów historii jest dodanych trochę niepotrzebnie. Głównie chodzi mi o ten z latawcem. W zasadzie nic nie wnosi do historii, nie wydaje się także zbytnio specyficzny.

4. Amputowane oczy demona - jak rozumiem promienie słoneczne drażnią bohatera, ale taki pół-drow powinien być chyba na nie bardziej odporny. Do czego potrzebne ci były te oczy i dlaczego zdecydowano, że należą się tobie?

To by było na tyle.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1) Tak

2) Nazwałem to klanem, bo tak mi się skojarzyło. To jest taka organizacja/zrzeszenie/gildia, która poluje na różne demony, smoki i inne tego typu rzeczy. Są orki, krasnale, ludzie i elfy, bo to taka multirasowa instytucja ponad podziałami :P

3) Po wstawce Felessana z dziewczynką przy fontannie nie mogłem sobie odmówić 'skopiowania' pomysłu.

4) Tak, pół-drow jest bardziej odporny, ale słońce powoduje u niego pewien dyskomfort. A co do oczu... Po prostu dają dużo większe możliwości, niż zwykłe oczy. Dalej, wyraźniej, ostrzej i więcej. A dlaczego akurat mnie? Bo zasłużyłem :P No i inni, starsi członkowie już mieli.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy ;] Usłyszeć taką drobną pochwałę od Ciebie, to jak wielkie zachwyty P_ nad kartą ^^ Przynajmniej takie odnoszę wrażenie :P Jak będę miał chwilę czasu i weny, to zrobię poprawki.

P.S - przypomniało mi się. Wstawka z dzieckiem miała pokazać bezwzględność mojej postaci :P

Edytowano przez Gofer
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to już po egzaminach i na wyniki pozostało tylko czekać. Tym jednak czasem zajmijmy się kartami postaci. Przyjrzałem się jeszcze raz każdej, która pojawiła się po moim ostatnim poście i uznałem, że załatwię to kompleksowo. :P

A więc:

Poly ? twoja karta jest przykładem tego, co lubię, czyli odejścia od standardów świata fantasy. Jakby tego było jeszcze mało, to jest i dobrze napisana. :P Masz moje TAK i miłej gry życzę.

Felessan ? a więc masz trzecie TAK. Karta świetnie się przedstawia, a postać jest interesująca.

Gofer ? dobry styl pisania. Ciekawa postać. Dobra historia. Nic więcej do trzeciego TAK nie potrzeba.

To tyle. Czekam teraz tylko na jakiś opis sytuacji w nowej odsłonie FS. Do zobaczenia w innym świecie. :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niezłe karty powrzucaliście. Jeżeli komuś brakuje TAK to ma je ode mnie. Nie będę się rozdrabniał, bo wszystkie karty są godne przyjęcia.

No i ogłaszam, że w topicu z FS poczyniłem odpowiednią adnotację w poście SeRka. Tak więc Face może zabierać się do dzieła, jako że on zgłosił się na ochotnika (?) do stworzenia pierwszego posta nowej sesji. Jeśli ktoś inny się pospieszy... Zostawiam to nie dopowiedziane ;P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i ogłaszam, że w topicu z FS poczyniłem odpowiednią adnotację w poście SeRka. Tak więc Face może zabierać się do dzieła, jako że on zgłosił się na ochotnika (?) do stworzenia pierwszego posta nowej sesji.
No to jak mówią - In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. To mogę tylko życzyć wszystkim wielu udanych przygód i tworzenia świetnego klimatu, którego mam nadzieję na początku nie zniszczę ;P Stwierdziłem, że będę się starał i tak uczynię. Przegiętych sytuacji będę unikał jak ognia. Przy okazji, jako że jest to moja pierwsza sesja bez MG (czyli w sumie coś innego niż odpisy graczy -> MG posuwa kolejkę do przodu) zacząłem zastanawiać się jak to wygląda w praniu i przejrzałem kilka stron FS, ale mam takie ogólne pytanie - sami gracze wzajemnie pchają tor przygody sesji do przodu? I drugie pytanie - jako że jestem totalnie nową postacią to (prócz tego, że zaczekam na pierwszy post) mam jakieś wytyczne jak wprowadzić się do sesji czy zostanie to uczynione w poście Face'a (?) lub bardziej doświadczonej osoby? Sorry, ale tak jakoś niepewnie się czuję w pierwszym zetknięciu z takimi nowościami ;P

Jeśli to jest wiedza, która teoretycznie powinienem posiadać już przed zgłoszeniem się do FS to z góry przepraszam.

PS. Jak Tur - TAK dla kart, które jeszcze tego wymagają. Dobry poziom trzymają więc nie ma powody aby ich nie wpuścić do szanownej gromady :D

Edytowano przez Black Shadow
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli to jest wiedza, która teoretycznie powinienem posiadać już przed zgłoszeniem się do FS to z góry przepraszam.

Takie pytania powodują automatyczne wyrzucenie z sesji ;)

Myślę, że Face nie będzie wprowadzał żadnych graczy. Nakreśli sytuację, a gracze sami się wprowadzą, mając na względzie odpis Fejsa. Czyli pokierują swoją postacią tak, aby jak najszybciej spotkać się z innymi. Potem wyklarują się drużyny i wszystko będzie toczyć się swoim życiem. Każdy wprowadza do rozgrywki co mu się podoba, jednak czasem warto swoje działania ustalać z innymi graczami przez PW, gg, czy w tym topicu dyskusyjnym. Jeśli ktoś będzie psuł zabawę, cudował, czy zanadto zapędzał się w grafomańskie historie solowe, może zostać upomniany, lub w ostateczności wyrzucony z sesji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Imię: Amhaiarkennar

Rasa: Pół człowiek, pół drow

Wiek: 50 lat

Klasa: Łowca

Wygląd:

Jego skóra jest jasno szara ? coś pomiędzy skórą ludzką i drowią. Ma 1,75cm wzrostu i jest dobrze zbudowany. Posiada on białe, proste włosy do ramion, które zazwyczaj są rozpuszczone. Jego twarz zakrywa maska, mająca za zadanie ukrycie blizn szpecących jego twarz. Głowę zawsze zakrywa kaptur tak, że twarz zasłonięta jest cieniem, spod niego widać jedynie czerwone oczy, bez źrenic ? oczy demona, znak rozpoznawczy klanu. Kaptur połączony jest z czymś w rodzaju szala, którego oba końce opadają z tyłu, na plecy. Resztę jego ciemnozielonego stroju stanowią grube ubrania materiałowe, które zasłaniają całe ciało. Jest on tak szczelnie ubrany, ponieważ światło słoneczne drażni jego skórę. Ubrania pomagają częściowo pozbyć się tego problemu. Na rękach nosi skórzane rękawice bez palców. Przez plecy przewieszoną ma pochwę z wielkim, dwuręcznym mieczem. Przy pasie przypiętą ma kusze, która zawsze załadowana jest pięcioma bełtami. Reszta bełtów zaś znajduje się w kołczanie na udzie. Nosi wysokie, czarne, skórzane buty z klamrami, w prawym ukryty jest sztylet.

Charakter:

Amhaiarkennar jest osobą pokorną i zawsze najpierw myśli, potem działa. Wyjątek stanowią sytuacje, kiedy jest naprawdę wściekły. Nie należy on też do osób towarzyskich, ale woli podróżować w kompanii niż sam, lecz nie zwykł zbyt dużo z kompanami rozmawiać, a już na pewno im nie ufa. Wie też, że jego zawód tylko oficjalnie ma służyć społeczeństwu i że naprawdę chodzi tylko o bogactwo, prestiż i moc. Stara się nie wdawać w konflikty, ale jeśli już do takich dojdzie, nie boi się używać siły. Nie boi się kłamać i kraść, w końcu jeśli ktoś się daje, to znaczy, że nie zasługuje na prawdę i swoje dobra.

Ekwipunek:

W małej torbie, którą zawsze ma przy sobie trzyma racje żywnościowe ? zapasy na jakieś dwa dni, bandaże i różne zioła. Poza tym nosi bukłak z woda przypięty do paska. Uzbrojenie stanowi duży miecz półtoraręczny o prostym i standardowym wyglądzie. Wykonany jest z lekkich stopów, co gwarantuje mu dużą szybkość ataku. Na odległość walczy dzięki średniej wielkości kuszy, o dość dużej sile rażenia ? kusza może pomieścić pięć bełtów naraz. W bucie ma ukryty mały sztylet.

Umiejętności:

Jak każdy dobrze wyszkolony łowca, tak i Amhaiarkennar świetnie radzi sobie w walce dystansowej. Dodatkowo dzięki swoim demonim oczom może widzieć podczas gorszych warunków i na większych odległościach, niż ludzie, czy elfy. Problemu nie sprawia mu również walka mieczem półtoraręcznym, który zawsze trzyma w obu dłoniach. Nie radzi sobie natomiast w używaniu innych rodzajów broni jak obuchy i topory. Posiada on podstawy wiedzy magicznej, lecz nie korzysta z niej, bo nie ma do tego talentu. Jego atutem są szybkość i spryt, nie jest on zbyt silny.

Historia:

Kolejny piękny dzień w małej górskiej wiosce. Małej wiosce, w której mieszkali ludzie i elfy, krasnale i orkowie. Wiosce, która nie znała podziałów, wszyscy żyli w zgodzie, jak wielka rodzina. Jak zawsze rano wstali jeszcze przed świtem, aby udać się na obchód swoich farm. Niebo było zachmurzone, w powietrzu wisiała burza. Kilku ze starszych mieszkańców przeczuwało, że stać się może coś złego, ale nikt się nie przejmował ich gadaniem. W końcu w samo południe zaczęło lać. Chmury były tak ciemnie, że zdawało się, jakby był wieczór, bądź wczesny ranek. Dzieci podziwiały powstające na niebie zygzaki, kobiety zajmowały się robótkami ręcznymi, a mężczyźni... jak to mężczyźni, grali w karty, pili, bili się dla rozrywki.

Nagle do karczmy, w której urzędowała większość mężczyzn wbiegła Anastazja. Kobieta była blada niczym letnia chmurka, jej oczy przepełnione były strachem, a ręce ubrudzone krwią:

- D... d, d, d.... Drowy! - Wykrzyczała, jąkając się.- Zabili go... Zabili mojego męża!

*

- Mówię wam, podziwianie tego to była czysta rozkosz! Siedziałam na drzewie i wszystko widziałam ? relacjonowała kompani czarnowłosa kobieta w ciąży, popijając piwo. - Pojawili się znikąd. Dosłownie znikąd! Wpadli do wioski ze wszystkich stron i zaczęli wyrzynać ludzi! Zaciekawiło mnie to, więc podeszłam bliżej wioski i zajrzałam do jednego domu, wprost przez okienko...

*

Drzwi otworzyły się pod siłą kopnięcia drowa. Wszedł do domu powoli, z mieczem w dłoni i maniakalnym uśmiechem na twarzy.

- Błagam, oszczędź nas! Proszę, nie zabijaj moich dzieci! - Krzyczała półelfka. - Proszę!

Drow podszedł do niej powoli, złapał ją silnie za twarz i powiedział ciepłym głosem:

- Nie martw się, nie zobaczysz och śmierci ? uśmiechnął się miło, po czym powiedział głosem okrutnym. - Zginiesz pierwsza!

Wbił jej miecz w brzuch. Dwójka małych dzieci patrzyła na to, tuląc się do siebie...

*

- I wtedy ta mała się posikała. Ledwo powstrzymałam się od śmiechu! - Relacjonowała ciężarna, śmiejąc się głośno. - Wtedy odeszłam od okienka i cicho weszłam do domu, przez tylne drzwi. A jak weszłam do pokoju, to ta mała leżała już bez głowy ? mówiła z uśmiechem. - A ten białowłosy rozczłonkowywał tego małego. Najpierw ręce, potem nogi!

- Wystarczy już tego! - Krzyknął karczmarz. - To miejsce dla normalnych ludzi, nie takich wariatek jak ty!

- Lepiej się zamknij i polej nam jeszcze, grubasie! - Odpowiedziała grzecznie.

- Wynoś się, wyno... - Zaczął, lecz nie dane mu było dokończyć, gdyż padł na ziemię trafiony kuflem w głowę.

- No, na parę minut mamy go z głowy, na czym to ja skończyłam?

*

Czarnowłosa kobieta szła powoli w stronę drowa, uśmiechając się przy tym zalotnie i rozpinając koszulę. W końcu zrzuciła ją, podeszła do mordercy i pocałowała go namiętnie. Stali tak chwile, aż w końcu drow schował miecz i razem udali się na górę po schodach, przy akompaniamencie płaczu i jęków umierającego chłopca.

*

- Bardzo dobrze Amhaiarkennar, pokaż, co masz dla mamusi.

Chłopiec podał czarnowłosej kobiecie, z blizną na twarzy, sakiewkę, którą przed chwilą ukradł jakiemuś krasnalowi.

- Ładnie synku, mamusia jest z ciebie dumna! - Krzyknęła, głaszcząc go po głowie.

- Mamo, dlaczego mam taki dziwny kolor i imię?

- Po tatusiu, słonko.

- A gdzie on jest?

- Pewnie smaży się w piekle za to, co mi zrobił... - Powiedziała, łapiąc się za zeszpeconą twarz.

*

- Mamusiu, zabierz mnie do domu, proszę! - Krzyczał mały, szary chłopiec o białych włosach. - Jestem zmęczony.

- Nie teraz, mama gra w karty ? powiedziała z przekąsem kobieta.

Chłopiec wlazł pod stół i przytulił się do jej nogi.

- Wynocha! - Krzyknął ktoś i kopnął go.

- Maaaaamo! - Krzyknął płaczący chłopiec.

- Przepraszam, panowie ? powiedziała kobieta, po czym zgarnęła swoje pieniądze i złapała malca za rękę. - Wychodzimy!

*

- To jak, bierzecie?

- Hm... Jest dość silny. W dodatku, dzięki ludzkiej krwi pozbawiony części drowich wad... Ile?

- A ile możecie dać?

Ork pokazał kobiecie złoty wisior.

- Umowa stoi ? rzekła kobieta z blizną na twarzy, chwyciła medalion i uciekła, pozostawiając obok orka małego, szarego chłopca o białych włosach.

*

Drzwi karczmy otworzyły się.

- Wróciłam panowie, gramy dalej!

Wróciła sama.

*

- Mistrzu, już nie mogę. Bolą mnie nogi ? powiedział mały, szary chłopiec.

- Nie obchodzi mnie to, masz biegać, póki nie powiem, że możesz przestać! ? Odpowiedział mu wysoki elf, o długich blond włosach i pięknej, smukłej twarzy.

- Ale ja już nie mogę!

- Jeśli z jakiegoś powodu będziesz uciekał przed ogromnym smokiem, tez mu powiesz, że masz dość, bo bolą cię nóżki?

- Chyba nie...

- Jasne, że nie! Biegaj!

*

Weszliśmy powoli do jaskini, czuć było w niej smród zgniłego mięsa i odchodów.

- Demon, czy nie demon, [beeep] zawsze śmierdzi jednako ? powiedział gruby krasnolud.

Wszyscy zaśmiali się.

- Święta racja. Załatwmy to szybko, bo nie wysiedzę tu zbyt długo ? powiedziałem.

- Mięczak ? rzekł ponownie krasnal. ? Gdy byłem w twoim wieku, przesiedziałem kilka dni w takiej jaski...

- Zamknij się. ? Powiedział jadowicie Numavir, elf, który mnie wyszkolił. - Gderasz, jakbyś nie wiedział, że podczas polowania na demona należy zachować bezwzględną ciszę. Potrzebujemy przecież elementu zaskoczenia.

Krasnolud wybełkotał coś niezrozumiale i dalej szliśmy już w ciszy. Z każdym krokiem odór stawał się coraz silniejszy, a jaskinia coraz bardziej przerażająca. Wszędzie były kości. Po paru minutach wędrówki zauważyliśmy w końcu demona. Spał.

- Uważajcie na niego chłopcy, wygląda na dość silnego. Nie uszkodźcie go za bardzo, bo jego ciało jest sporo warte... A oczy... Kto wie, może Amhaiarkennar w końcu dostanie własne.

Nie mówiłem nic, uśmiechnąłem się tylko.

Wszyscy przyczaili się z kuszami i łukami i stali w bezruchu. Tylko krasnal znów się z czymś szamotał.

- Uspokój się wreszcie, Tirav ? powiedziałem szeptem. ? Niby jesteś takim doświadczonym profesjonalistą, a zachowujesz się jak jakiś osesek.

- Ja ci pokażę oseska! ? Wykrzyczał, czerwieniąc się na twarzy.

To był błąd. Demon obudził się i gdy tylko nas ujrzał ruszył w wściekłej szarży.

- Ognia! ? Zakrzyknął Numavir, lecz słowa nie były potrzebne, wszyscy szyli w demona strzałami i bełtami. Ten jednak nic sobie z tego nie robił i pewnie parł do przodu. Tirav złapał swój młot i rzucił się na bestię, pobiegł sam.

- Wycofujemy się! Odwrót! ? Krzyczał elf. Ale część z nas za nic miała jego słowa, w końcu trzeba było pokonać bestię. Po chwili do krasnala dołączył ork z wielkim toporem, ja zaś i Till, człowiek, wciąż strzelaliśmy w demona. Krasnal okładał przeciwnika młotem, lecz ten nagle złapał go swoją łapą i uderzył nim o ziemie. Ork, który starał się mu pomóc skończył z głazem, który oberwał się z sufitu, w głowie. Bestia już chciała odgryźć Tiravowi głowę, ale wtedy do akcji wkroczyłem ja. Rzuciłem się na bestię z moim półtoraręcznym mieczem, wyskoczyłem i pchnąłem demona w klatkę piersiową, w samo serce. Przeciwnik ryknął dziko i upadł na plecy.

- Dzięki... ? Powiedział krasnal. ? Nie wiem jak mam ci się odw... ? Nie zdążył skończyć, ponieważ Numavir roztrzaskał młotem jego głowę.

- Może to go czegoś nauczy ? powiedział z szyderczym uśmiechem. ? Zabierzcie sprzęt poległych i głowę demona, reszta do niczego się już nie nadaje.

*

- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? ? Zapytała mnie Shelul, nasza najlepsza lekarka i czarodziejka zarazem. ? Wiesz przecież, że nie będzie odwrotu i nie zobaczysz już nic takim, jakie jest teraz.

- Zróbmy to ? odpowiedziałem krótko.

Położyłem się na stole, wiedźma wypowiedziała jakieś zaklęcia i zasnąłem...

*

- Długo mam jeszcze chodzić z tymi bandażami na głowie? Już tydzień mam zasłonięte oczy, kiedy w końcu zdejmiesz te szmaty?! ? Wykrzyczałem zdenerwowany.

- W zasadzie, to miałam je zdjąć już trzy dni temu, ale tak słodko w nich wyglądasz... ? Odpowiedziała niewinnym głosem.

- Shelul, mówiliśmy już o tym. Nie zabiję twojego męża i nie będę z tobą. Trzeba mieć w życiu jakieś zasady. A teraz ściągaj ten bandaż...

- Dziewczyna burknęła tylko coś pod nosem i zaczęła powoli ściągać opatrunek.

- Zgasiłam pochodnie, na początku światło będzie bardzo drażnić twoje nowe oczy, ale później będą odporniejsze niż prawdziwe ? powiedziała, kończąc ściągać opatrunki.

- Wszystko jest takie... Rozmazane i niewyraźne, co się dzieje? ? Zapytałem zdziwiony.

- Potrzeba czasu, żebyś się przyzwyczaił. Ile widzisz palców?

- Trzy, dwa, pięć, trzy.

- Myślę, że do jutro będziesz widział idealnie, teraz powinieneś się przespać.

- Sam? ? Zapytałem głupio.

- Oczywiście, że nie...

*

Kolejny dzień, kolejne zadanie. Udać się miałem do miasta Omris, żeby porozmawiać z informatorem. Szedłem przez skwer, na szczęście było dziś dość pochmurno i słońce nie przeszkadzało mi zbytnio. Z zadowoleniem przyglądałem się otoczeniu moimi nowymi oczami. Widziałem ostro i dokładnie, nawet bardzo oddalone przeszkody. To mi się podoba.

- Proszę pana, proszę pana ? usłyszałem i poczułem, że coś ciągnie mnie za nogawkę. ? Ściągnie pan z drzewa mój latawiec?

- Spojrzałem w dół i ujrzałem małe, ludzkie dziecko.

- A zapłacisz mi? ? Odpowiedziałem.

- Nie mam pieniędzy.

- Więc nie masz latawca. A teraz zmykaj, zanim się rozzłoszczę.

Mały uciekł z płaczem. Cóż... Ja nie miałem udanego dzieciństwa, dlaczego więc mam pomagać innym?

*

- W jaskini tej znajdować się ma jakiś smok. Przynajmniej tak twierdzi nasz informator ? relacjonowałem w siedzibie klanu. ? Podobno jest bardzo stary i silny, plotki mówią, że umie gadać.

- To tylko plotki, nie ma mówiących smoków ? odpowiedział Numavir.

- No nie wiem, nie wiem. Dawno temu, za młodu...

- Tak mistrzu, wiemy. Za młodu pokonałeś kiedyś gadającego smoka gołymi rękoma. Ale pozwól, że teraz my zajmiemy się polowaniem, dobrze?

Starzec opuścił salę bez słowa.

- No. Wyruszamy za tydzień.

*

- Jest ogromny!

- Nigdy nie widziałem tak wielkiej bestii!

- Gigant!

- Spokój chłopcy. Jeszcze dziś wypijemy toast nad jego trupem. Wszyscy wiedzą, co mają robić? Zatem do ataku!

Ruszyliśmy i otoczyliśmy smoka. Wyraźnie było widać, że nas zauważył, ale nie ruszył się nawet z miejsca. Mnie przypadło zaszczytne miejsce na tyłach smoka. Ogromnie zdziwiło mnie to, co ujrzałem. Była to wielka dziura w ziemi, z której biło jasne, błękitne światło. ?Czyżby portal?? Pomyślałem. Nieważne, pomyślę nad tym, gdy ubijemy stwora.

- Czego tu szukacie? ? Usłyszałem głos w głowie.

- On gada!

- Bogowie, gadający smok!

- Niemożliwe!

- A niech mnie, starzec miał rację!

- Milczeć! ? Powiedział smok. ? Mówcie, czego chcecie i wynoście się, albo wszyscy zginiecie.

- To proste ? odrzekł mu Numavir. ? Twojego truchła.

Smok nie odpowiedział, tylko ryknął głośno. Zauważyłem, jak jego wielki ogon leciał w moją stronę. Podskoczyłem i wylądowałem na nim. Zacząłem wspinać się na grzbiet smoka najszybciej, jak tylko się dało. Nagle stwór wykonał ostry zwrot w prawo, prawie zleciałem z jego grzbietu, dlatego też wyciągnąłem z buta sztylet, wbiłem go między łuski i zacząłem się wspinać. Szło dobrze i już po chwili byłem przy jego szyi, wtedy zobaczyłem, jak ten z łatwością radzi sobie z moją kompanią. Zabijał jednego po drugim, a to łapą, a to zionąc ogniem. Musiałem go powstrzymać. Szybko wyciągnąłem z pochwy miecz i wbiłem go w grzbiet smoka. Ten zaczął rzucać się i w końcu stanął na tylnych łapach, a ja zawisłem wysoko nad ziemią, trzymając się miecza. Niestety ten powoli wysunął się z ciała bestii i poleciałem prosto w dół.

Gdy już myślałem, że upadek mnie zabije, stało się coś dziwnego. Zawisłem w powietrzu.

- Uważaj na siebie, kochasiu ? powiedziała Shelul, stawiając mnie bezpiecznie na ziemię.

- Będę ? odpowiedziałem z uśmiechem.

Wyciągnąłem szybko kuszę i zacząłem strzelać w głowę bestii, starając się ją okrążyć. Wiedziałem, że strzelając bełtami w taką bestię, mogę ją co najwyżej rozwścieczyć, ale to nie przeszkadzało mi w staraniach. Nagle stało się coś, czego się nie spodziewałem. Smok dostał po łbie wielkim głazem. Wreszcie magowie wzięli się do roboty. Wyciągnąłem miecz i ruszyłem do ataku. Nie mogłem zrobić nic głupszego. Smok złapał mnie w łapę. ?To koniec.? Pomyślałem. Myliłem się. Smok cisnął mną w ścianę jaskini. Leżałem na ziemi. Chyba byłem cały, nie licząc kilku pękniętych żeber. Niestety nie mogłem wstać, pozostała mi obserwacja. Patrzyłem, jak magowie ciskają w smoka skałami i błyskawicami. Pierwszy raz w życiu zmartwiło mnie cierpienie bestii. On był inteligentny, mówił, miał uczucia. A my? My bestialsko mordowaliśmy to stworzenie. Ale nie mogłem zrobić nic. Przyglądałem się. Smok wył i ciskał się na boki, raniony kolejnymi głazami i zaklęciami. W końcu zaczął ziać ogniem. Na oślep, gdzie tylko mógł. Usłyszałem nagle straszne wycie ? to moi towarzysze, wyli z bólu. Nawet magowie nie zdołali uchronić się przed smoczym ogniem. Gdy w końcu smok przestał, w jaskini panowała już kompletna cisza, nie licząc ciężkiego smoczego oddechu.

- Smoku! - Krzyknąłem wstając.

Smok nie odpowiedział, położył się tylko. Cierpiał. Podpierając się mieczem ruszyłem w jego stronę.

- Wybacz! - Krzyknąłem. - Wybacz mi. To moja wina.

- Twoja? - Usłyszałem w głowie. - Nie zraniłeś mnie nawet.

- Ja ich tu sprowadziłem. Myślałem że jesteś kolejną bezmyślną bestią, którą zabijemy dla bogactwa i sławy.

Smok westchnął ciężko.

- Więc masz, czego chciałeś. Powrócisz do swoich, jako bohater. Moje dni są już policzone. Mam nadzieję, że świadomość, że zabiłeś ostatniego, prawdziwego smoka nie da ci spokoju do końca życia. A teraz chodź tu do mnie i dobij mnie.

Stanąłem przed jego pyskiem. Wszedłem na niego, podniosłem miecz i...

- Nie mogę. Wybacz mi.

Schowałem miecz do pochwy, kuszę przypiąłem do pasa. Poprawiłem maskę i kaptur i ruszyłem w stronę wyjścia.

- Pamiętaj! - Usłyszałem w głowie. - Do końca życia!

Wyszedłem z jaskini i ujrzałem światło. ?Portal!? Przypomniało mi się. Wróciłem do jaskini najszybciej, jak tylko mogłem, ale ta była pusta. Nie było w niej już smoka, anie jego ciała. Zniknęło też źródło niebieskawego światła. Zostały gruzy i zwłoki moich towarzyszy.

***

No, poprawki gotowe. Pierwsza część poprawek to uzupełnienie o mamuśce, a które ktoś prosił, a drugie to zmiana finałowej sceny i wymazanie koncepcji podróży między wymiarowej. Po przemyśleniu sprawy stwierdziłem, ze takim przybyszem skądinąd nie grałoby się zbyt fajnie, przynajmniej mi :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zanim będę mógł napisać swój post na sesji, muszę coś objaśnić, a krótko.

Tym kolorem będą części wypowiedzi Błyska, które wypowiada on w swoim języku, a tym części wypowiedzi innych postaci, których on nie zrozumiał. Mam nadzieję że będzie to o wiele bardziej widoczne niż kursywa, a mniej nachalne niż pogrubienie.

Zmień na kolory widoczne pod obiema skórkami. Ja używam jasnej i zupełnie nic nie widać. - Tur

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rankin - a musisz używać tych kolorków? Już wolałem te zastosowane u ciebie w karcie myślniki. Jest to trochę bardziej pracochłonne niż proste kolorki, ale na pewno nie wprowadza bałaganu. Ja ze swojej strony mocno odradzam różnokolorowe wtręty w poście.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam

Od jakiegoś czasu interesowałam się RPG, głównie za sprawą pewnego Tajemniczego Ciastka, bądź też Lukrowanego Leśnego Duszka, któremu jakiś czas temu udało się nakłonić mnie do stworzenia karty, czego efekty można zobaczyć poniżej. Mam nadzieję, że odnajdę się w magicznym świecie fantasy i nie zepsuję nikomu zabawy. ^^'

Imię: Wendetta

Rasa: Półelf

Wiek: 19

Klasa: Wojowniczka

Historia:

Ciemność, jaka zapanowała przed moimi oczami rozstąpiła się. Zaczęłam powoli opuszczać wzrok bojąc się tego, co zobaczę. Ciepła, miękka masa w jakiej klęczałam okazała się być zmasakrowanym orkiem. Podobne ciała zaścielały całą polanę dookoła. Mimo, że widok przyprawiał mnie o mdłości odetchnęłam z ulgą. Wśród leżących nie zauważyłam elfich ciał. Zamrugałam gwałtownie. Elfy okrążyły mnie zwartym pierścieniem i przyglądały mi się z pewnym przerażeniem, kilkoro było lekko rannych. Jeden z nich zaczął się do mnie powoli zbliżać.

- Stój! ? krzyknął inny, lecz ten machnął uspokajająco ręką.

- Zagrożenie minęło. Ona wróciła, już wszystko dobrze. ? odparł pierwszy elf najbardziej uspokajającym tonem na jaki było go stać.

- Skąd ta pewność? ? mruknął drugi przyciskając do siebie rękę, z której obficie ciekła krew.

- Oczy. Spójrz na nie. Już wszystko wróciło do normy. ? Podszedł i przykucnął koło mnie, w miarę możliwości nie rozsmarowując bardziej ciała orka rozbryzgniętego pod moimi stopami. Zaczęłam się trząść, cały ten obraz napawał mnie obrzydzeniem. Znowu to zrobiłam. Znowu bez kontroli. Moje ciało po raz kolejny mnie zdradziło udowadniając, że nie mogę mu ufać. Poczułam, że się trzęsę, jednak elf troskliwie położył mi dłoń na ramieniu.

- Chodź, musisz się umyć. ? na jego twarzy malowała się troska.

- Czy? Czy ja? skrzywdziłam kogoś z was?? ? na dźwięk tego pytania kilku elfów mimowolnie się skrzywiło.

- Ależ nie, nie, nie, co Ty opowiadasz! ? odparł przywódca z wyraźnym zakłopotaniem na twarzy, żywo machając rękami na znak zaprzeczenia. Zbyt gwałtownie.

- Przecież widzę. Ze mną możesz być szczery. ? zakłopotanie zmieniło się w wyraz smutku i współczucia.

- Tylko kiedy ktoś wszedł Ci w drogę? - po plecach przeszły mi lodowate ciarki. - Ale natychmiast uciekali, więc nic poważnego się nie stało, naprawdę. Nie zadręczaj się, to lekkie rany w porównaniu z tym jak urządziłaś naszych najeźdźców ? mimowolnie uśmiechnął się lekko, spoglądając na pobojowisko.

- Postaram się naprawić to, co zrobiłam. Kiedy już was uleczę będę musiała odejść. Zagrożenie ze strony najeźdźców minęło, a ja nie mogę sobie pozwolić aby ktoś przeze mnie cierpiał. Muszę się usamodzielnić. ? ukryłam twarz w dłoniach, po nadgarstkach pociekły strumienie gorzkich łez.

- Chodź, nie siedź tu. ? druga osoba odważyła się do mnie podejść i delikatnie pociągnąć za rękę. Elfia czarodziejka.

Wstałam i dałam się jej prowadzić, jednak myślami byłam zupełnie gdzieś indziej. Nie potrafię zapanować nad swoimi żądzami. Krzywdzę innych. Jestem potworem.

- Nie bardziej niż inni ? odpowiedziała na głos elfka.

***

Po opuszczeniu obozu nie mogłam zebrać myśli. Czy tak właśnie ma wyglądać całe moje życie? Ciągła ucieczka przed samym sobą, z góry skazana na klęskę? Żałosne. Wspięłam się ostrożnie na jedno z leśnych drzew i usiadłam na grubym, dębowym konarze. Wyglądał w miarę solidnie. Wolałam nie kusić losu. Nie wiedzieć czemu, jeśli komuś miało się coś przytrafić, przytrafiało się akurat mnie. Miecz i torbę położyłam na sąsiedniej gałęzi. Bujając się w przód i w tył próbowałam jeszcze raz przeanalizować całą sytuację i swoje odejście. Od natłoku myśli szybko rozbolała mnie głowa, lekko przymknęłam oczy i zmorzył mnie sen.

***

Najzdolniejsza elfia czarodziejka w okolicy przechadzała się po lesie bacznie rozglądając się na wszystkie strony. Oparła się o pień drzewa i nerwowo zabębniła palcami w korę. Wyraźnie na coś czekała, była zaniepokojona. Nagle usłyszała trzask gałązki. Kiedy się odwróciła wpadła wprost w ramiona w ramiona mężczyzny, bardzo wysokiego i barczystego nawet, jak na barbarzyńcę. Uśmiechnął się do niej ciepło, lecz elfka nie odwzajemniła uśmiechu. Odwróciła wzrok, nie wiedziała jak zacząć.

- Stało się coś? ? zapytał niepewnie, niepokój wzrastał z każdą chwilą. Elfka westchnęła, ujęła jego wielką dłoń w swoje malutkie, delikatne ręce i przyłożyła ją do brzucha.

- Maleństwo. Przywitaj się z tatusiem. ? barbarzyńca głośno przełknął ślinę, poczuł ruch dziecka. Przez chwilę na jego twarzy zagościło przerażenie. Miał mnóstwo obaw nad którymi nie potrafił zapanować, lecz kiedy spojrzał w te smutne oczy, które tak uparcie się w niego wpatrywały, wszystko stało się jasne.

- Nie bój się. Zostanę tu z wami i będę się wami opiekował. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Elfka poczuła ciepło muskularnych ramion i delikatny pocałunek ukochanego. Była przy nim taka malutka, bezbronna. Pomimo tego że się uśmiechał, po raz pierwszy i ostatni miała okazję zobaczyć, jak wojownik wielki jak góra płacze. Nie były to jednak łzy smutku.

***

Przywódca oddziału orków ostrożnie wyjrzał zza gęstej kępy bujnej roślinności. Był zadowolony. Po raz pierwszy od dawna udało mu się wytropić grupę elfów zapuszczającą się tak daleko od swojej osady. Wiedział dokąd zmierzają. Wiele dni temu przypadkiem zauważył ich ślady w pobliżu niewielkiego źródełka. Odwiedzały to miejsce w poszukiwaniu bardzo rzadkich, cennych ziół. Wiedział, że w końcu wrócą, dlatego wraz ze sporym oddziałem bezwzględnych kreatur zaczaił się wśród drzew. Żołnierze powoli zaczynali się buntować, mieli dosyć chowania się po krzakach nie mając nawet pewności że ich wysiłek nie pójdzie na marne. Ale cierpliwość się opłaciła. Jedynym mankamentem była obecność wśród grupy wielkiego barbarzyńcy, niosącego na swoich ramionach małe, białowłose dziecko. Podstępny ork skrzywił się mimowolnie. Trudno, trzeba zaatakować bez względu na wszystko, druga taka okazja może się nie trafić. Dał znak reszcie i rzucił się z mieczem w kierunku osaczonych elfów.

Bitwa rozgorzała na dobre. Mimo, że oprawcy mieli znaczną przewagę liczebną początkowo nie odnosili porażających sukcesów. Elfy nie były tak bezbronne, jak mogło się na pierwszy rzut oka wydawać, a przed barbarzyńcą umykali nawet najwytrwalsi wojownicy ze strachu przed jego śmiercionośnym toporem. Przewaga grupy nie potrwała jednak długo, przeciwników wciąż było wielu a oni nie mieli już siły do dalszej walki. Zaczęli padać jeden po drugim, z krzykiem, który odbijał się echem po lesie jak przerażająca skarga do bogów.

Dziecko stało bezradnie pomiędzy walczącymi rodzicami, którzy starali się je chronić najlepiej jak mogli. Płakało bezgłośnie, z szeroko otwartą w przerażeniu buzią, ze strachu nie mogąc wydobyć z siebie nawet cichego jęku. Wkrótce do walki dołączyli kusznicy i los grupy był przesądzony. Bełty spłynęły na nich jak piekielny deszcz, tnąc i siekąc zaciekle, wyrywając z ich ciał resztki życia. Białowłosa dziewczynka rozejrzała się raz jeszcze. Była jedyną osobą, jakiej udało się uniknąć trafienia, dzięki poświęceniu rodziców, zasłaniających ją własnym ciałem. Leżeli teraz obok niej krwawiąc i oddychając z trudem. Matka uniosła z wysiłkiem rękę i dotknęła palcami czoła dziecka. Skinęła mężowi aby zrobił to samo. Mężczyzna walcząc z ogarniającym go odrętwieniem spełnił jej prośbę, z jego ręki pociekła strumieniem krew, brudząc małą, przerażona twarzyczkę.

- Nie bój się już, Wendetto. Niedługo to wszystko się skończy, pobiegniesz do osady, zaopiekują się Tobą? - elfka zakasłała. Po brodzie pociekła jej strużka krwi. ? Odziedziczysz po nas talent i zdolności? ta moc będzie Cię chronić, kiedy nas już nie będzie ? urwała. Czuła, że zbliża się jej czas.

- Rozejrzyj się uważnie córeczko?. zapamiętasz ten widok do końca życia. Nigdy nie dopuść, aby Twoi towarzysze skończyli w taki sposób. Nie poddawaj się niesprawiedliwości? Walcz o to! ? wychrypiał ostatkiem sił barbarzyńca.

Zdezorientowana dziewczynka chłonęła każde słowo rodziców. Jeszcze nie rozumiała co to wszystko miało znaczyć. Nagle cały jej świat się zawalił. Łkając rozsmarowywała zaciśniętymi piąstkami łzy, krew i smarki po całej twarzy. Bała się. Tak strasznie się bała.

Jej matka zaczęła śpiewną inkantację czaru. Pieśń była bardzo cicha, ale z każdą sekundą przybierała na sile. Elfka włożyła w nią całe swoje serce. Kiedy wypowiedziała ostatnie słowa z dłoni obojga rodziców spłynęło miękkie światełko. Po chwili ich wzrok stał się pusty, ciała opadły miękko na leśne poszycie. Po policzkach dziewczynki spłynęły dwie czarne, gęste łzy, aby po chwili wsiąknąć w skórę i już na zawsze pozostać znamieniem klątwy. Resztką sił odczołgała się pod najbliższy krzak. Zemdlała.

***

Ile czasu mogło już minąć? Gdybym wyruszyła od razu, teraz byłabym już w mieście. Muszę nadgonić stracony czas i dotrzeć do Omris przed nocą, las po zmroku nie sprzyja samotnym wędrowcom. Szczególnie tym żywym. Przeciągnęłam się leniwie i chyba trochę zbyt gwałtownie. Po chwili nie czułam już pod sobą twardego konara. Miałam dziwne, przejmujące wrażenie, że coś jednak było nie w porządku. Kiedy otworzyłam oczy byłam już w połowie drogi na ziemię. Było wysoko. Zdecydowanie za wysoko. Przerażona znów zamknęłam oczy. Zanim zdążyłam w pełni uświadomić sobie swoje beznadziejne położenie poczułam ból w kostce. Pęd powietrza przestał smagać moją twarz. Coś się zmieniło. Z pewnym wahaniem postanowiłam się rozejrzeć. Moja stopa ugrzęzła boleśnie między dwoma niezbyt grubymi gałązkami. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Spróbowałam się skupić. Szybko zorientowałam się, że skupianie się wisząc głową w dół w moim przypadku nie było zbyt efektywne. Kropelki potu kapały z czubka mojego nosa.

- Chcę stąd zejść! ? krzyknęłam bezradnie wypowiadając swoje myśli z czystej frustracji. Nie spodziewałam się żadnej pomocy, w tych zakątkach rzadko można było spotkać kogokolwiek, a jeszcze rzadziej wyjść z takiego spotkania z głową wciąż przytwierdzoną do karku.

Nieoczekiwanie problem rozwiązał się sam traktując moje wołanie dosyć opacznie. Runęłam bezwładnie w dół, uderzając o konary i rozdrapując skórę na wszystkich gałęziach jakie stanęły mi na drodze, by po chwili uderzyć z całym impetem o ziemię. Tępy ból przeszył całe moje ciało. Ale żyłam, wyglądało na to, że nie stało się nic poważnego. Uśmiechnęłam się i spojrzałam w górę. Zbladłam. Wielki, ciężki, dwuręczny miecz ześlizgnął się z drzewa w momencie, kiedy spadałam obijając się o gałęzie. Teraz leciał w dół, majestatycznie odbijając zabłąkane promienie słońca o swe nieskazitelnie błyszczące ostrze i rubinową rękojeść.

Nie wiem na czym polegał fenomen mojego pecha, ale dościgał mnie zawsze i wszędzie. Podążał za mną jak cień. Cień mający na celu udręczyć przeklęte dziecko, którym niewątpliwie jestem, sądząc po obserwacjach, jakie udało mi się poczynić w ciągu krótkiego bądź co bądź, życia. Unieruchomiona przejmującym bólem zdołałam jedynie zacisnąć pięści i powieki. Wiedziałam co zaraz nastąpi, a świadomość ta wcale nie poprawiała mi humoru. Świst, chlupot, nowe ognisko bólu. Spojrzałam w dół. Miecz drgał od siły uderzenia. Wystawał dumne z mojego boku, krew spryskała pobliskie roślinki.

- Cholerny ZDRAJCA ? warknęłam. Nie wiedzieć czemu, odkąd po raz pierwszy go zobaczyłam zawsze wydawało mi się, że miecz ten ma duszę i doskonale rozumie co się wokół niego dzieje. A sprawiał wrażenie bardzo złośliwego miecza. Mógł teraz być z siebie zadowolony.

***

- Wendetto, Pozwól na chwilkę ? zawołała elfka do ćwiczącej z topornym, dwuręcznym mieczem dziewczyny. Jej ruchy były bardzo zgrabne i szybkie. Słysząc wołanie przerwała ćwiczenia, uśmiechnęła się i ruszyła w kierunku elfki po drodze potykając się i wpadając w kałużę. Nigdy nie szukała kałuż. Jakimś dziwnym trafem kałuże zawsze znajdowały ją. Wstała pospiesznie przecierając twarz, elfka westchnęła i pokręciła głową.

- Nadszedł dzień twoich urodzin, więc pomyśleliśmy, że już czas ? wyciągnęła z za pleców wielki, ciężki, błyszczący miecz z rękojeścią pokrytą rubinami.

Wendetta spojrzała nań badawczo. Miała wrażenie, że miecz patrzy teraz w podobny sposób na nią, ale szybko odegnała od siebie tę myśl. To tylko miecz. Chyba.

- Wraz z resztą czarodziei pracowaliśmy nad nim cały miesiąc. Pomyśleliśmy, że skoro twój ojciec zostawił po sobie taki piękny spadek, należy go udoskonalić jak tylko można najlepiej ? uśmiechnęła się ciepło. Dziewczyna nie posiadała się ze szczęścia. Przytuliła elfkę, po chwili wzięła z jej drobnej, delikatnej rączki miecz. Był lżejszy niż ten, którym posługiwała się do tej pory. Widok jego tańczącej klingi zapierał dech w piersiach.

***

Wzięłam kilka głębokich oddechów i oparłam się na łokciach. Rana nie była poważna, najważniejsze organy pozostały nietknięte. Zebrałam siły i wyszarpnęłam miecz, spoglądając na niego z dezaprobatą. Moje rany zawsze goiły się w zastraszającym tempie, po paru minutach po ranie nie został nawet ślad, resztki krwi wyparowały z cichym sykiem.

Była to dobra strona brzemienia, jakie pozostawili na moich barkach rodzice. Ale czy było warto? Nic nie rekompensowało poczucia winy, gdy podczas szału zdarzało mi się ranić towarzyszy, kiedy tylko stanęli na mojej drodze do wrogów. A przecież chciałam ich chronić. Potwór.

Wstałam, otrzepałam się, przewiesiłam torbę przez ramię, a miecz przypięłam na plecach tak, żeby rękojeść wystawała z nad lewego ramienia. W końcu ruszyłam w drogę, ku zachodzącemu słońcu, prosto do Omris.

***

Jeszcze nie dotarłam do miasta, a już wyczułam jego zapach. Duszący swąd cywilizacji. Będzie mi brakowało mojego przytulnego lasu. Minęłam strażników i przeszłam przez wschodnią bramę miasta. Nie bardzo wiedziałam co dalej począć. Nie przyszłam tu z żadnym konkretnym zamiarem i poczułam się jakoś głupio, ze wcześniej o tym nie pomyślałam. Wynajmę jakiś pokój żeby spokojnie przespać tę noc, tylko co dalej? Wzruszyłam ramionami. Pozostało mi jedynie rozejrzeć się po okolicy.

Spacerując głównym rynkiem przyglądałam się ludziom. Każdy spieszył się gdzieś, w sobie tylko znanym celu, nie zwracając uwagi na innych. Ot, ciżba przelewająca się setkami każdego dnia przez miasto, nie dostrzegająca jego uroków. Co chwilę czułam jak ktoś mnie popychał czy szturchał w tłumie, niezadowolony, że zastąpiłam mu drogę. W końcu każdy się gdzieś spieszył. Każdy miał coś do zrobienia. Wszystkie te mijające mnie beznamiętne twarze o pustych oczach. Tylko nie ja. Czułam się taka mała i zagubiona, bardziej niż zwykle.

W pewnym momencie całą moją uwagę przykuła jedna zakapturzona postać, z wielkim mieczem na plecach. W przeciwieństwie do tłumu nie była nijaka. Wręcz przeciwnie. Szła zdecydowanym krokiem, a ludzie znajdujący się w pobliżu lekko się przed nią rozstępowali. Na ich beznamiętnych twarzach malował się respekt graniczący z pewną dozą strachu. Lecz postać zdawała się nie zwracać na to najmniejszej uwagi, pochłonięta swoimi myślami. Postanowiłam podejść bliżej i przyjrzeć się. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, na widok którego cicho jęknęłam. Te czerwone oczy. Było w nich coś, co sprawiało, że miękły kolana.

Nagle poczułam uderzenie w okolicy kolan, w chwilę później byłam już całą mokra. Usiadłam i rozejrzałam się dookoła. Mogłabym przysiąc, że tej fontanny jeszcze przed chwilą tutaj nie było. Jak zwykle, cały świat przeciwko mnie. Pech, ten cichy szyderca przyszedł za mną nawet tu. Westchnęłam i usiadłam na brzegu rzeźbionej, fontannowej balustrady.

Ten człowiek? Ponoć podczas szału moje oczy również informowały wszystkich, że nie warto stać na mojej drodze. Miałam wrażenie, że w pewnym sensie jest do mnie podobny.

Charakter:

Wendetta to sierota, przez co jest trochę zagubiona i nieśmiała. Zawsze starała się być miła i uczynna dla swoich towarzyszy, aby nie czuć palącego piętna wyobcowania. Pomimo tolerancji i cierpliwości elfów, często zauważała w ich oczach przebłyski nieufności. Jednak motywowało ją to do czynienia jeszcze większych wysiłków na rzecz całej ich małej społeczności aby osiągnąć pełną akceptację. Jest osobą niesamowicie pechową, przez co często patrzono na nią z politowaniem, lecz nigdy nie przywiązywała do tego większej wagi.

Umiejętności:

Jedną z niewielu rzeczy, jakie jej w życiu naprawdę wychodzą jest walka mieczem. Jej krew ma właściwości leczące co nie raz ratowało ją z niemałych opresji. Magią potrafi posłużyć się tylko w chwilach poważnego niebezpieczeństwa, pod warunkiem, że znajdzie chwilę na skupienie, w normalnych warunkach nie udają się jej nawet niezbyt skomplikowane zaklęcia. Jest zwinna i szybka, momentami jednak całkiem niezdarna. Dzięki klątwie, w momencie kiedy jej towarzyszom grozi bezpośrednie zagrożenie ze strony wrogów wpada w stan szału i traci nad sobą kontrolę, wtedy jej jedynym celem jest jak najszybsze pozbycie się ?problemu?, powstrzymanie jest niemal nie możliwe.

Wygląd:

Ma około 155cm wzrostu, jest drobna i sprawia wrażenie bardzo delikatnej, co kontrastuje z jej niesamowitą siłą fizyczną. Białe włosy sięgające niemal do ud są zwykle rozwiane i potargane. Ma spiczaste uszy i bladą cerę, na twarzy znamię przypominające czarne łzy spływające z dużych, szarych oczu. Podczas szału jej oczy przybierają barwę krwistej czerwieni.

Jest ubrana w czarny, delikatnie usztywniany gorset pełniący rolę lekkiego pancerza, krótkie, czarne spodenki przewiązane na biodrach wstążką, skórzane, długie, elfie buty umożliwiające bardzo ciche poruszanie się, grube skarpety sięgające połowy ud. Na szyi przewiązany ma długi, czerwony szal.

Ekwipunek:

Długi, dwuręczny miecz, nóż przypięty na udzie, skórzana torba z ubraniami na zmianę, ziołami i eliksirami oraz buteleczkami na różne preparaty.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lukrowany Leśny Duszek wyjechał z zaczarowanego lasu na swym Różowym rumaku.

- No i to ja rozumiem - zakrzyknął radośnie. - Jestem na TAK, bo inaczej być nie może. Plusów i minusów nie wypiszę bo...

Wskakuje na swego lśniącego Jednorożca i ucieka w las.

P.S - Zdaję sobie sprawę z tego, że mój głos jest nieważny, z uwagi na moją znajomość z autorką :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czytajcie posty innych, na Thora! Niech Polip wyjaśni mi, w jaki sposób dostał się do miasta, skoro Khelberg to aktualnie miasto bez mała policyjne, źle nastawione do wszystkich choć trochę przypominających orków?

@ Anathema - wyrzuć ostatni moduł historii (spotkanie Amanakogośtam) a będę na tak. To raczej materiał na pierwszy post, a nie część historii.

Poza tym:

Magią potrafi posłużyć się tylko w chwilach poważnego niebezpieczeństwa, pod warunkiem, że znajdzie chwilę na skupienie, w normalnych warunkach nie udają się jej nawet niezbyt skomplikowane zaklęcia.

Jak dla mnie jest to niejasno określone. Spore miejsce do przepakowania postaci, a tego bardzo nie lubimy - przy takim opisi można się spodziewać, że przy odrobinie czasu Wendetta może nawet walnąć wieeeeeelkiego fireballa...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...