Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

P_aul

[FATE] Space Opera

Polecane posty

Black ponoć zabrał się za posta wprowadzającego więc czas chyba założyć temat, żeby miał gdzie go wkleić. Niezbędnik. Dyskusje o Sesji. Prowadzi Black Shadow.

Have fun. I nie opóźniać się z odpisami. To do ciebie P_aul.*

*Jak się za długo bez przerwy siedzi przy kompie to zaczyna się rozmawiać samemu ze sobą...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cytadela Prime, Naczelna Strefa Administracyjna Sojuszu, godzina 9:00 UCG (Uniwersalnego Czasu Galaktycznego)

Gdzieś w kosmosie, pośród planet, kilkaset lat świetlnych od Drogi Mlecznej...

Rok 4590...

Cytadela - największe, najpotężniejsze i najbardziej zagadkowe budowle na jakie kiedykolwiek natknęły się istoty zamieszkujące wszechświat. Źródło ogromnej i nieocenionej wiedzy, ale też masy pytań... Wyglądający trochę jak stacja kosmiczna, trochę jak statek został przekształcony przez Sojusz w symbol jego potęgi. Mieszący siedziby administracyjne dla danych galaktyk, posterunki obserwacyjne, transmitery umożliwiające podróż przez tysiące lat świetlnych w ułamku sekundy, bazy dla flot wojennych oraz dom dla kolejnych miliardów mieszkańców wszelakich ras wiecznie rozprzestrzeniających się po galaktyce. Nie inaczej jest z Cytadelą Prime - do tej pory największą konstrukcją tego typu na jaką natknął się Sojusz mogącym przerażać swym ogromem przebijającym nawet gazowe olbrzymy, która po wstępnej analizie okazała się - z wysokim prawdopodobieństwem - mózgiem całej sieci otwierającym po raz kolejny masę możliwości.

Nic dziwnego, że bardzo szybko władze Sojuszu zadecydowały o ustanowieniu na niej swoistej stolicy oraz centrum administracyjnego skąd jego biurokratyczne macki mogły rozciągać się na resztę kosmosu jak mówi stary dowcip. Tutaj także umieszczono kwaterę główną Cieni w zastrzeżonym sektorze wojskowym gdzie mało kto ma wstęp a jeszcze mniej osób jest w stanie powiedzieć co tam się znajduje... o ile ktoś by im uwierzył.

Kolejny dzień miał przynieść dobrze znaną rutynę agentom organizacji.

Pierwsze zaskoczenie nastąpiło już w sali odpraw numer pięć gdzie Agenci po raz pierwszy ujrzeli twarze swych nowych kolegów. Cienie nie były organizacją mającą wręcz paranoję na punkcie trzymania wszystkiego w tajemnicy, ale nie pochwalała szerokiej integracji między rzeszami agentów poniekąd słusznie obawiając się o możliwy wyciek informacji czy to dobrowolnie czy też podczas przesłuchań po uwięzieniu. Preferowano za to model drużynowy gdzie większe zgranie jej członków mogło i skutkowało wzrostem efektywności podczas operacji.

Wyglądało na to, że postanowili stworzyć kolejny.

- Witajcie agenci. - pośrodku pokoju pojawił się spersonifikowany obraz kobiecej SI potocznie nazywanej Eva. - Na początek kwestia informacyjna. Zgodnie z zarządzeniem numer 50506 zatwierdzono sformowanie nowego oddziału, którego - jak możecie, panowie, się domyślać - jesteście członkami. Życzę wam owocnej współpracy przy nadchodzących misjach a skoro o nich mowa... - Niektórzy narzekali, że gada aż za ludzko. -... to na obecną chwilę zostały wam dwa zadania ocenione jako niezbyt wymagające dlatego też nie jest potrzebny w nich udział całej drużyny.

Po chwili na sporym, holograficznym ekranie ukazały się materiały filmowe przedstawiające miejsca, w których przyjdzie im działać.

- Primo... - AI całkiem chętnie wtrącało słowa z innych dialektów. - Centrala otrzymała raporty o kłopotach technicznych na Księżycu, niestety poza sprecyzowaniem, że chodzi o ichniejszą windę i prywatny kompleks badawczy nie wiadomo nic więcej. Cel jest następujący: odkryć naturę problemu i jego źródło oraz wyeliminować potencjalne zagrożenie. Resztą zajmą się tamtejsze siły ratunkowe. Dwa, eskorta doktora Elwooda Kramera z cytadeli S1* do siedziby Sojuszu. Dostępne dane na temat misji zostaną przesłane do waszych komunikatorów**. To tyle. - Eva zakończyła monolog a jej hologram zniknął.

---

*cytadela umiejscowiona w Drodze Mlecznej ledwie kilkanaście lat świetlnych od Sol 3 czyli Ziemi

**połączenie PDA, krótkofalówki, radia i co tam jeszcze chcecie ;p, coś jak vortex manupulator z TA ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziwnymi drogami może poprowadzić nas podążanie za imieniem ogona...

Cytadele zawsze przywodziły mi na myśl ul przepełniony owadami; jako że nie było to przyjemne skojarzenie, starałem się zawsze ograniczać swój pobyt w nich do minimum. Od teraz niestety miałem już nie mieć wyboru, przynajmniej dopóki nie zdobędę na własność nowego statku z porządnym napędem.

Do sali rozpraw numer pięć trafiłem jako ostatni. Przestawiłem się jako Czubek Ogona, pilot i zwiadowca, po czym zasiadłem na wolnym krześle. Na miejscu znajdowało się już pięć innych istot - dwóch ludzi, dziwny ghijan, hao oraz jakiś zakapturzony, na widok którego ciarki przeszły po mym grzbiecie aż po sam czubek ogona. Poza tym, jeden z ludzi... było w nim coś - miałem wrażenie, że powinienem go rozpoznać, co było w sumie dziwaczne, w końcu za mojego pobytu tutaj minęły już ze trzy ludzkie pokolenia. Niemniej, owo wrażenie nieustannie wisiało na czubku wąsów, uporczywe niczym wyjątkowo natrętny żuk-rern. Skupiłem się jednak na odprawie, a po jej zakończeniu namyśliłem się chwilę i powiedziałem w uniwersalnym:

- Cóż... rrrozumiem, że dano nam wolną rrękę w wyborze zadania. Norrmalnie chętnie poleciałbym na zwiadobadanie sytuacji, ale Księżyc - to ten sol-3-1, rracja? - znam; nudne, suche, zapylone miejsce i łatwo na nim zarrówno o oparzenia, jak i odmrrożenia. Dlatego myślę, że będzie lepiej, jak będę pilotem doktorra Krramerra. Hm...

Z kieszonki przy pasie wyciągnąłem komunikator i wywołałem na ekranik detale owej misji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prawie nie słuchałem, co to SI do mnie mówi. Nie lubię ich. Podróbki tego, co ja, mi podobni i cała moja rasa z takim trudem opanowaliśmy. Czas, w którym przedstawiała nam szczegóły wykorzystałem na przyglądanie się reszcie zebranych. Człowiek, człowiek, ghijan, felizjanin i hmm... ten w kapturze to chyba fah'qui. Nie jestem pewien, oni zawsze chowają twarze i zasłaniają całe ciało, ciężko poznać. Zresztą, co za różnica.

- Uważaj na niego - Yin odezwała się cicho z prawej kabury.

- Niech tylko czegoś spróbuje to... - Yang jak zwykle nie potrafił się powstrzymać.

- Rozumiem, ale nie musisz grozić komuś, z kim będę pracował.

Lepiej uciszyć ich teraz, niż pozwolić na kłótnię. Jeśli ktoś rzucił na mnie dziwnym spojrzeniem lub komentarzem po tym, jak odezwałem się do własnej, hałasującej lekko broni, to ich ignoruję. O, SI już skończyło nadawać, możemy sobie wybrać zadania. Księżyc Sol-3 i jakaś eskorta. Hmm, Księżyc to chyba ciekawszy wybór, niż pilnowanie jakiegoś profesora. Ściągam informacje o zadaniu na komunikator i przeglądam je.

- Kto leci na Księżyc? Ponoć niezłe widoki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z nieukrywaną niechęcią siedzę na krzesełku w sali odpraw. Czego mogą ode mnie chcieć. Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż wysłuchiwanie jakiejś sztucznej głupoty. "Agenci", phi, dobre sobie. Znaczy, że nie mówi do mnie, nie muszę słuchać. Jeśli zdobyłbym gdzieś Irlenański trawerter asynchroniczny i podłączył go szeregowo do trzech... czterech przetworników typu sigma to może udałoby się naprawić matrycę czasową, a wtedy pozostałby już tylko problem zasilania i sterowania i mógłbym naprawić mojego... zaraz, co ona mówi? Dopiero w tym momencie część mojego mózgu, która rejestrowała "na później" przemowę kopnęła tę bardziej świadomą. Coś tu było nie tak.

- Chyba nastąpiło jakieś nieporozumienie. Po pierwsze oficjalnie nie jestem agentem tylko doradcą technicznym. Po drugie nie jestem przydzielany do żadnych drużyn, a tym bardziej nie jestem wysyłany na żadne misje. A po trzecie nikt nie zmusi mnie do współpracy z jakąś bandą zabijaków.

Hmmm, problemy na Ziemi. Skoro chcą się mnie pozbyć z Cytadeli, nie ważne z jakich powodów to czemu nie. Do mojego biednego maleństwa i tak się nie dostaną, pomyślałem ściskając w dłoni jedyny klucz. Problemy na Ziemi zawsze jakoś mnie intrygowały. Czas na błyskawiczną ocenę pozostałych. Gdy patrzę na tego w kapturze wszystkie moje instynkty podpowiadają mi aby natychmiast go zniszczyć, albo uciekać na drugi koniec wszechświata... Felezjanin chyba woli drugą misję... chwila, co tu robi Felezjanin, ich planeta została zniszczona dawno temu... Kolejny zakapturzony, ale w tradycyjnych szatach Hao. Ma przy sobie karabin, już go nie lubię. Człowiek, z ciekawą zabawką. Jakiś miecz plazmowy? To też broń, nie lubię go. Ghijan. Z mieczami. Nie, jego też nie lubię... Z czworga złego... Podchodzę do Hao, zabieram mu komunikator, z nieukrywanym znudzeniem przeglądam szczegóły zadania, powstrzymuję się przed próbami rozebrania go na kawałki, żeby sprawdzić co ma ciekawego w środku i nie słuchając dalszych dyskusji czy nawet odpowiedzi na moje zażalenie wychodzę. Komunikator rzucam za siebie w ogólnym kierunku właściciela. No to w drogę, w sumie dawno już nie podróżowałem prymitywnymi środkami transportu...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W sali odpraw jak zwykle byłem pierwszy. Czy oni nigdy nie mogą przyjść o czasie? Tej organizacji przydałoby się trochę wojskowej dyscypliny. A to podobno najlepsi agenci w Sojuszu... Na moje, a może ich szczęście w końcu zaczęli się pojawiać. Co my tu mamy? Człowiek wygląda raczej na gryzipiórka, ale dość Cieni już spotkałem, by wiedzieć, że pierwsze wrażenie jest cholernie mylne. Hao - mechanus, nigdy nie miałem zaufanie do ich technologii i tych dusz, aczkolwiek są przydatne. Ghijan - szczerze mówiąc, nigdy nie miałem okazji do zapoznania się z przedstawicielami tej rasy. A to co za zakapturzona postać? Bije od niego taki chłód, jakby chciał wzbudzić strach. Wygląda mi na Fah'Qui. Tej rasy jakoś nie lubię - piastują ważne stanowiska w Sojuszu i zdają się posiadać chęć zmanipulowania wszystkiego. Cóż, przywódca piratów na statku "Varasil" też chyba miał takie plany i chciał mnie przestraszyć - jego podejście diametralnie się zmieniło po wykoaniu polowej tracheotomii mieczem plazmowym. To już wszyscy? Może zaczniemy odprawę? Już chciałem coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili wpadł kolejny osobnik. Felizjanin? Kolejna rasa, o której nie mam większego pojęcia poza tym, że jest ich cholernie mało i trudno ich spotkać. No to może zaczynamy?

Spokojnie wysłuchałem tego co miała do powiedzenia SI, a potem słów innych Cieni. To co zrobił tamten człowiek było dla mnie jako żołnierza obrazą. Jak można być tak bezczelnym i niezdyscyplinowanym? Trzeba będzie tego gnojka naprostować.

- Jeśli to wszystko w sprawie misji, to udam się do doków. Polecę eskortować doktora Kramera.

Niby to środek Sojuszu, ale piraci zawsze się znajdą, a na nich to się znam. Zasalutowałem i poszedłem w stronę doków, przeglądając szczegóły misji w komunikatorze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nowa drużyna - taaaak... tylko tego mi było trzeba - myślałem niechętnie wysłuchując, co ma do powiedzenia SI. Jak popatrzeć po towarzyszach, to rzeczywiście mamy niezłą zbierankę. Człowiek, na oko wytrawny wojownik - świetnie. Mechanus z rasy Hao, słyszałem o nich, może się przydać. Felizjanin też jest w porządku. Za to dwaj ostatni... Z jakiegoś powodu obecność drugiego człowieka wzbudza silny niepokój w Yav'ori, a ja nauczyłem się nie ignorować instynktów tej rasy, a ten zakapturzony to chyba Fah'Qui, z tym na pewno nie chcę mieć do czynienia, różne się słyszy historie...Myślowy monolog został przerwany przez koniec przemówienia SI. Wychodzi na to, że mamy podzielić się na dwie grupy, każda zajmująca się jedną misją. Ten drugi człowiek zaczął grymasić, a moja opinia o nim, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej spadła. Mimo to wolałbym nie ulegać pierwszemu wrażeniu, w końcu nie bez powodu Yav'ori aż tak bardzo się podenerwowało. Po chwili już stało się jasne, że Hao leci na księżyc, a ten człowiek, biorąc pod uwagę jego zachowanie, razem z nim. Felizjanin oraz wojownik jasno dali do zrozumienia, że będą ochraniać doktora Kramera. Nie namyślałem się długo - wywołałem w komunikatorze odpowiednie informacje i ogłosiłem:

- Ja się zajmę eskortą - po czym poszedłem za odchodzącym wojownikiem. Nie sądzę, żebym przydał się w jakikolwiek sposób przy problemach technicznych - walka, to jest to, na czym się świetnie znam. Nie dodałem za to, nawet w myślach, bo niechętnie sam się do tego przyznawałem, że jeszcze bardziej zadowolony byłem z tego, że nie będę musiał mieć do czynienia z tym dziwnym człowiekiem bądź hakerem umysłów, przynajmniej na razie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do sali wszedłem zamyślony, wspominając wczorajszy, całkiem udany dzień. Później będę musiał zajrzeć do biura, czeka do przejrzenia kilka raportów od moich 'laleczek'. Niektórzy pracowali dla mnie świadomie, innym trzeba było troszkę 'pomóc', ważne jest to, że siatka moich kontaktów wciąż się rozwijała. Z zamyślenia wyrwały mnie zabawne słowa jednego z ludzi, który zaczął grymasić, po czym rzucił w jednego z agentów jego własnym komunikatorem i wyszedł. Uśmiechnąłem się w cieniu kaptura, po czym chłodno przyjrzałem pozostałym. W oczy od razu rzucali się mechanus, felizjanin i ghijan, szczególnie temu drugiemu, jako bardzo rzadkiemu okazowi wymarłej rasy, przyjrzałem się uważniej. Pozostali niezbyt mnie interesowali, na ich szczęście zresztą nie miałem zamiaru badać ich pamięci oraz motywów. Cokolwiek by o Fah'Qui nie mówiono, lojalność to pojęcie, które jest nam dobrze znane. A w tej chwili jestem lojalny wobec Cieni, przynajmniej dopóki nie znudzi mi się w organizacji. Pozwoliłem sobie lekko odpłynąć, rozszerzyłem percepcję umysłową na otaczające mnie istoty[*]. Co prawda do zabaw umysłem potrzebuję dotyku, jednak ogólne nastroje na sali oraz silniejsze uczucia wobec mnie powinienem odczytać bez problemu. Po tym działaniu odzywam się swobodnie.

- Jeśli można, droga Evo, eskorta kojarzy mi się z długimi lotami i możliwymi pojedynkami statków kosmicznych. Niezbyt mnie to bawi, prześlij mi więc proszę dane dotyczące misji na Księżycu. Do zobaczenia, panowie - zwróciłem się do zebranych na sali - z częścią z Was pewnie przyjdzie mi zapoznać się niedługo w trakcie misji na Księżycu, jednak zajmującym się ochroną doktora Kramera również życzę powodzenia [**].

Po tych słowach wyszedłem z sali, kierując się w stronę biura. Rozsiadam się wygodnie w swoim ulubionym, wielkim fotelu i na sygnał przesłania danych misji przesuwam dłonią nad lewym przedramieniem, wywołując hologram komunikatora. Przesyłam dane do swojego prywatnego komputera. Czas zapoznać się z celem misji, mam nadzieję, że dobrze wybrałem.

[*] Używam Empatii na zgromadzonych, starając się poznać ogólne nastroje i nastawienie, nic natarczywego i możliwego do zauważenia dla nie-Fah'Qui.

[**] Dyplomacja, dobre kontakty to podstawa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnemonos - Po krótkiej chwili do twojego umysłu zaczęły napływać niczym nie zakłócone emocje towarzyszących Ci w sali (*1) i potwierdziło się to, że nie jesteś zbyt inaczej postrzegany niż reszta twej rasy. W najlepszym wypadku niechęć i lęk bądź strach, w najgorszym chęć twej śmierci od człowieka, od którego wyczułeś coś jeszcze, ale teraz nie miałeś pojęcia co. Nie miałeś też do końca pewności jak odebrali twoje "pozytywne" słowo na koniec, ale była szansa, że postawiła cię w trochę lepszym świetle (*2).

Gdy wyglądało na to, że już wszystko ustalone Eva pojawiła się raz jeszcze.

- Niech pan po prostu uważa się za wsparcie techniczne drużyny Cieni. - odparła prostolinijnie do Doktora*. - Nie powinno to być dużym problemem?

Nie oczekując na odpowiedź zwróciła się do wszystkich zebranych.

- Standardowe sugestie w sprawie transportu: wykorzystanie transmiterów do przemieszczenia się na cytadelę S1. Tam drużyna zajmująca się eskortą doktora Kramera wykorzysta lokalne środki a pozostali otrzymają do dyspozycji SRX Starbird. Można również wykorzystać maszyny już na miejscu a następnie wykonać skok w nadprzestrzeń do Drogi Mlecznej, ale według wyliczeń jest to bardziej czasochłonna droga. Transmiter Cieni, sektor wojskowy, hala na poziomie 5. Ewentualnie w drugim przypadku maszyny czekają w doku na poziomie 46, sektor armijny. Czy panowie mają jeszcze jakieś pytania?

Eva oczekiwała chwilę a w przypadku żadnych ponownie zniknęła.

---

1 - uła, zaszalałeś :D - wyszło +8 co daje tymczasowy aspekt...

2 - ... który daje +4 w dyplomacji: nie narzucam graczom jaki to ma efekt (szczególnie Doc'owi, który ma dosyć mocną niechęć do Mnemonosa), ale też już nie postrzegacie go tak źle jak na początku... wzbudza mniejszy lęk albo coś, to zostawiam wam ;]

*ja wiem, że to Doc, ale wam się nie przedstawiał... jeszcze nie ;)

**jedna prośba - dajcie mi czas na podane informacji do następnej kolejki, bo po prostu nie chciałem robić nawału informacji oraz kobylastych postów a podróż do środków transportu (wasza wolna wola jak się do nich dostaniecie w opisie ^^) może się przydać do integracji :P a przynajmniej takie było moje zamierzenie

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chwytam rzucony w moim kierunku komunikator. Ciekawy człowiek, bezpośredni. Trzeba się będzie bliżej zaznajomić, może ma coś ciekawego do powiedzenia. Doradca techniczny... Tak, na pewno ma coś ciekawego do powiedzenia. Chwilę potem odzywa się ten zakapturzony. Zadziwiająco przekonujący głos. Kojarzy mi się trochę z hyujiin, jak oni zaczną coś recytować, to chce się tylko siedzieć i słuchać. Przypomniałem sobie, jak ze 30 lat temu byłem na występie jednego, naprawdę porwał publiczność, nawet ktoś zaklaskał. Świetna kompozycja, dobry rytm, trzeba będzie zrobić coś w tym stylu po misji, albo nawet w trakcie. Z Księżyca jest dobry widok na Sol 3, całkiem ładna planeta, może akurat chwyci mnie natchnienie. A właśnie, odnośnie misji to co teraz? Rozglądam się nieco niepewnie wyrwany z zamyślenia. Chyba mamy się dostać do transmiterów. No cóż, w drogę. Zbieram się i wychodzę z pomieszczenia, zapominając o pożegnaniu się.

Należenie do tajnej, elitarnej organizacji mającej swoją siedzibę w odseparowanym sektorze ogromnej stacji kosmicznej ma jedną poważną zaletę: unikasz tłoku. Kręcą się tu naukowcy, wojskowi, wywiadowcy, Cienie i inni, ale i tak jest luźniej. Przejażdżka kilkoma ultraszybkimi windami pozwoliła mi się dostać na poziom piąty i spotkać tylko kilkadziesiąt osób po drodze. Wszystko zadbane i czyste, jakby co chwila ktoś polerował wszystkie powierzchnie, trochę okien z przezroczystego metalu pokazywało kosmos i piękną mgławicę, na tle której co chwila coś przelatywało z dużą prędkością. W sumie tłok nie jest taki zły. Żyje. Pulsuje setkami serc. Tyle istot, tyle celów, każdy idzie w swoją stronę... trzeba coś o tym napisać, w końcu to takie poetyckie. Najlepiej...

- Zakręt.

- Co? A, tak...

Znowu prawie wszedłem w zły korytarz. Na szczęście przyzwyczajona Ying nie pozwala mi się zgubić. Trzeba jej podziękować. Czy może już to zrobiłem? Nieważne. O, to właściwe drzwi. Rozsunęły się bezgłośnie, wpuszczając mnie do pomieszczenia z transmiterem. Ciekawe, czy reszta już tu jest? Chciałbym pogadać z tamtym człowiekiem o kilku sprawach.

- To znowu on, ten bezczelny... - wyszczękał Yang.

- Hm? Cicho, nieładnie obrażać ludzi.

No tak, właśnie wszedł. Pora nawiązać jakiś dialog.

- Witaj, słyszałem, że jesteś specjalnym doradcą technicznym. Ja też się tym zajmuję, techniką znaczy się. No, głównie, bo nie tylko tym. A tak w ogóle to milo poznać. I co jeszcze... a tak, jestem Esano Zhou. To Ying, a to Yang - mówię, wskazując na pistolety -, moi towarzysze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szybkim krokiem maszeruję w kierunku... chwila, nie, nie tędy. Gdzie ja właściwie chciałem dojść? Sprawdzam kieszeń. No tak. Wróciłem do swojego niewielkiego laboratorium, z tęsknotą spojrzałem na zawalony kawałkami elektroniki stół i z jeszcze większą na stojące w rogu wielkie niebieskie pudło. Póki co zgarnąłem ze stołu śrubokręt i tym razem poszedłem już we właściwym kierunku. Transportery. Drobna zmiana w sposobie konstruowania tunelu i mieliby maszynę czasową. Ale nie wpadną na to jeszcze przez paręset lat. Przynajmniej ludzie, a inne rasy Sojuszu są dość sprytne by nie dzielić się akurat tą technologią zbyt wcześnie. Dochodzę do sali i natychmiast ktoś się doczepił.

- Witaj, słyszałem, że jesteś specjalnym doradcą technicznym. Ja też się tym zajmuję, techniką znaczy się. No, głównie, bo nie tylko tym. A tak w ogóle to milo poznać. I co jeszcze... a tak, jestem Esano Zhou. To Ying, a to Yang, moi towarzysze.

Odruchowo sięgnąłem po okulary i schyliłem się do wysokości kabur z bronią.

- Świadome pistolety. Intrygujące - mówię zbliżając twarz tak bardzo, że niemal dotykam nosem broni.

- Co się gapisz? - wyczułem impuls myślowy pistoletu, chyba Yanga.

- Bo rzadko widuje się coś takiego jak ty - odpowiadam prostując się i zdejmując okulary.

- Chwila... ty mnie słyszysz?!

Nic nie odpowiedziałem i tylko uśmiechnąłem się lekko.

- Możesz mówić mi Doktor. Chyba nie wykręcę się od niańczenia cię, więc chcę żebyś zapamiętał jedną prostą zasadę. Nie lubię ludzi którzy noszą broń. Ludzie którzy mają przy sobie broń są gotowi jej użyć. Nie są natomiast gotowi jej nie używać. Dlatego jeśli mamy współpracować musisz się szybko nauczyć tego ostatniego. I nie zabij niczego w trakcie, gdy się będziesz uczył, ok?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niespiesznym krokiem udałem się do transmitera. Ciągle zastanawiało mnie, co napotkamy tym razem, był jakiś problem z przesyłem danych i wciąż nie znałem celu misji. Po kilku krótkich przejażdżkach windami znalazłem się na poziomie 5. Czekał tam już mechanus i ten człowiek, który pragnął mojej śmierci. Nie on pierwszy i nie on ostatni, zagościła w mojej głowie myśl.

- Więc jesteśmy już wszyscy - odezwałem się zza ich pleców - Chyba nie pozostaje nam nic więcej, jak udać się do celu. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować.

To powiedziawszy wyciągnąłem do obu rękę.

- Jestem Mnemonos, Fah'Qui, jak już zapewne zauważyliście - ostatnie słowa skierowałem z lekko ironiczną intonacją w kierunku człowieka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Yin i Yang to nie jest broń. To moi towarzysze, tak jak mówiłem. Czy winisz swojego nyahna* za to, że ma zęby i potrafi ugryźć? Zabijam tylko tych, którzy zagrażają mnie lub misji, nie chcą współpracować i sami mnie atakują. No i bardzo miło poznać, Doktor-sing.

Zabawne, przez moment walczyłem z chęcią zapytania "doktor? kto?". Moment... zrozumiał Yanga? Zwykłym ludziom ciężko zrozumieć duchy kiedy mówią, a kontakt myślowy potrafią nawiązywać tylko niektóre rasy i mechanusi. Wygląda mi na człowieka, a tam tylko wyjątkowe jednostki są do tego zdolne, mechanusem prawie na pewno nie jest.

- Dobrze zauważyłeś, Doktor-sing, są świadome. Sam je zrobiłem korzystając ze starożytnych planów...

- Kogo nazywasz starożytnym? - zapytał zgryźliwie Yang.

- Spokojnie, to komplement - jak zwykle uspokajała Ying.

- ...sam je zmodyfikowałem tak, że starożytne przypominają tylko z wyglądu, sam nadałem im dusze. Prawdziwe dusze, a nie te sztucznie wyhodowane SI. Tym my, mechanusi, się chlubimy.

Jeśli zna Hao, to powinien się wiedzieć, dlaczego bardzo rzadko tworzymy własne SI. Mamy coś lepszego. Dużo lepszego niż...

- Więc jesteśmy już wszyscy - odezwał się przenikliwy głos zza moich pleców - Chyba nie pozostaje nam nic więcej, jak udać się do celu. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować.

A, to znowu ten fah'qui. Nawet się przedstawił. Sam mam nadzieję, że współpraca się ułoży. Szkody by było zawalić misję z powodu jakichś kłótni. Skłoniłem mu lekko głowę i przedstawiłem się:

- Esano Zhou, hao, mechanus. To Yin i Yang. Masz rację, Mnemonos-sin, trzeba już wyruszać - zauważam po chwili.

---------------------

*tak na wszelki wypadek, to chodzi o na szybko wymyślone, kotowate stworzenie z ojczyzny hao. O kocie mógłby wspomnieć człowiek ;]

PP: 5

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten zakapturzony odezwał się i wywołał na mnie nawet dobre wrażenie, choć czubek mojego ogona nadal był ostrzegawczo napuszony. Tymczasem po chwili grzebania się z upartą elektroniką zdołałem wyciągnąć z briefingu tylko tyle, że z pilotażu najwyraźniej nici, bo doktor K. znajduje się w cytadeli S1; zresztą tego akurat mogłem się domyślić po braku przydziału statku.

Może więc innym razem.

Do sali z transporterem udałem się po swojemu, bezszelestnie i bez zbędnego kluczenia.(*)

____

(*) hm, czy kot musi robić rzuty na poruszanie się kocim krokiem?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może ten fah'qui pozostawi lepsze wrażenie niż inny jego przedstawiciel, prezentuje się jako godny zaufania.

Po skończonej odprawie udałem się do transmitera Cieni. Z nikim nie rozmawiałem, zależało mi na jak najsprawniejszym wykonaniu misji, są ważniejsze sprawy od tej. Nie rozumiem dlaczego zlecają ochronę jakiegoś jajogłowego wyspecjalizowanym agentom. Zwykły oddział operacyjny nie dałby rady? Coś mi tu nie gra, sprawa jest chyba poważniejsza.

Na miejscu był już felizjanin. Hmm... Zdawało mi się, że wyszedłem przed nim. Przynajmniej się nie spóźnił, ale i tak musimy czekać na ghijana. Gdy tylko zjawia się ostatni członek załogi, przedstawiam się.

- Nazywam się Mortimer Silva, więcej wiedzieć nie musicie. Zakończmy tą misję jak najszybciej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie winię nyahna, ale tego, kto wyszkolił go do zabijania - odpowiadam spokojnie.

Wysłuchałem krótkiej historii pistoletów.

- Pewnie skorzystałeś z planów Adrasi. Spotkałem kiedyś jednego. Spadł przez wyrwę czasoprzestrzenną na Ziemię. Zachowywał się tak dziwnie, że miejscowi uznali go za żyda. Przemiły facet. Specjalizował się w glinianych ludziach. Potem miał mały wypadek... ale wracając do rzeczy, jestem gotów na razie przyjąć twoje wyjaśnienie...

- Więc jesteśmy już wszyscy. Chyba nie pozostaje nam nic więcej, jak udać się do celu. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować. Jestem Mnemonos, Fah'Qui, jak już zapewne zauważyliście.

- Fah'Qui? Czułem, że coś jest z tobą bardzo nie tak. Skoro chcesz współpracować to proszę bardzo. Tylko, że tacy jak ty zawsze coś knują. Zapamiętaj jedno. Dowiem się co. I jeśli mi się nie spodoba, powstrzymam cię.

Przez chwilę mierzę Mnemonosa wzrokiem.

- No, to skoro prezentację mamy za sobą, to chyba czas zabrać się za misję, aye? - mówię radosnym głosem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ciekawy z Ciebie hmm... człowiek? - na ostatnie słowo położyłem szczególny nacisk, śmiejąc się bez śladu wesołości - Jest w Tobie coś dziwnego, jednak ja, w przeciwieństwie do Ciebie, niekoniecznie zaczynam znajomość od bezzasadnych gróźb. Ale pamiętaj - to powiedziawszy odsunąłem kaptur z głowy i popatrzyłem na niego, tym razem z autentycznym rozbawieniem - Ja również mogę mieć na Ciebie oko.

Po tych słowach rozejrzałem się i skierowałem w kierunku transmitera.

- Zgodzę się z Tobą w jednej kwestii, czas najwyższy ruszać. Pozwól, że w czasie misji będę Cię wołał 'Ej, Ty!', skoro nie pofatygujesz się nawet o przedstawienie - nie mogłem powstrzymać się od ironicznej uwagi. Jego groźby nie wywołały na mnie specjalnego wrażenia, jednak zdołał wzbudzić moje zainteresowanie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, no, fah'qui naprawdę zrobił dobre wrażenie. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy nie przesadzam z tą niechęcią. Z drugiej strony, ciężko nie zauważyć, że słowa akurat nic nie kosztują, trzeba jednak czegoś więcej. Dotarłszy do transportera po raz kolejny stwierdziłem, że nigdy nie nie polubię cytadeli. Nie wiem jak to możliwe, że ja, najlepszy zwiadowca i myśliwy rasy ghijan, wyposażony jeszcze w nadnaturalne zmysły Yav'ori, pogubiłem się w tym przeklętym kompleksie już przy drugiej windzie. Coś takiego, nawet na obcej planecie z całkowicie nieznaną fauną oraz florą, byłoby w zasadzie niemożliwe. Trzy razy musiałem sprawdzić mapę nim się wreszcie połapałem w tym poplątanym systemie wind.

Nie miałem zamiaru tłumaczyć się pozostałym z powodów spóźnienia, zresztą i tak nikt o to nie pytał. Kiedy wojownik raczył się przedstawić, wydałem z siebie ni to charkot, ni westchnienie.

- Nie wiem, czy dosłyszałeś, co mówiła ta puszka, ale w tej chwili jesteśmy drużyną, człowieku - powiedziałem do niego z pogardą. - Dlatego też powinniśmy jednak wiedzieć, w jakich sytuacjach możemy na sobie polegać. Ja jestem Avhnashka z rasy ghijan, specjalizuję się w zwiadzie oraz walce, a najlepiej sobie radzę w terenie. Teraz wy.

Nie trudziłem się uprzejmościami, bądź zapewnianiem, że stanowimy świetną drużynę i z pewnością będzie nam się miło współpracować. Nie uważam tak, w tej chwili ta drużyna wygląda raczej na jeszcze jedną pomyłkę centrali i mam tylko nadzieję, że szybko zostanie rozwiązana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słuchając wypowiedzi tego bardziej... ekscentrycznego z ludzi postawiłem uszy i rozwarłem szerzej oczy z zaciekawieniem:

- To ciekawe, barrdzo ciekawe. Jesteś więc doktorrrem... Wybacz bezpośrrednie pytanie, ale czy przypadkiem n-

Urwałem bo wreszcie przedstawił się drugi człowiek:

- Nazywam się Mortimer Silva, więcej wiedzieć nie musicie. Zakończmy tą misję jak najszybciej.

Odpowiedział mu ghijan, a ja machnąłem ogonem z delikatnym rozbawieniem:

- Ale... czemu tak się śpieszysz? Jesteś człowiekiem, tak? To znaczy, że masz jeszcze ze... sto lat, tak? Mnóstwo czasu dla ludzi, jak słyszałem. Można zrobić dużo rzeczy. Wiele miotów?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie jestem jakimś tam doktorem, jestem Doktorem - mówię jednocześnie do felezjanina i fah'qui. - Podróżujesz przez wszechświat od kilku tysiącleci zwiadowco umarłej rasy, być może kiedyś...

Przez chwilę patrzę na niego i milczę.

- To nie jest dobry czas, dobre miejsce i nie dla każdych uszu jest nasza rozmowa. Kiedy wrócimy... tymczasem udanych łowów i obyś zawsze wybierał własną ścieżkę - kończę tradycyjnymi pozdrowieniami jego rasy.

- Z informacji, które wyczytałem, wynika, że... - lepiej chyba sprowadzić rozmowę na cel misji.*

------

*To jest ten moment Black, gdy wreszcie powiesz osochosi ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Grupa po parominutowej dyskusji i zebraniu się w kupę weszła do transmitera choć właściwym określeniem powinno być - stanęła na nim. Urządzenia w największym skrócie były platformą teleportacją, którą łączyła szybkość i możliwą ilość przesyłu na raz. Wystarczyło, że ciało stało na czymś metalowym co przypominało kształtem dysk a resztę załatwiła procedura. Rozbicie na atomy i ich ponowne połączenie się w miejscu oddalonym o tysiące lat świetlnych było kwestią nanosekund.

- Uruchomienie transmitera za 5...4...3...2...1... - obwieścił głos kontrolera i...

... Cienie znalazły się na cytadeli S1 - wydzielona strefa w sektorze wojskowym. Po wypełnieniu kilku niezbędnych formularzy rozdzielili się i każda grupa poszła w swoją stronę. W tym czasie ostatnie dane na temat misji kończyły się przesyłać na ich komunikatory.

* * *

Doktor Kramer był mającym 90 lat na karku ludzkim naukowcem, który w początkach swej kariery zajmował się badaniami na temat AI a szczególnie możliwością złamania trzech praw robotyki w relacji z nadaniem maszynom wolnej woli oraz procesu adaptacji. Sojusz nie pochwalał takich badań i Elwood Kramer już po kilku latach przerzucił się na badanie Cytadeli. Dla większości jemu podobnych było to poletko ogromnych możliwości i wspaniałych odkryć, bo nikt nie zaprzeczał, że te majestatyczne budowle wciąż trzymają w swych trzewiach wiele tajemnic... Teraz wyglądało na to, że doktor coś odkrył a co więcej - ma to ogromną wagę i ściągnęło na niego uwagę kogoś kto zechce go uciszyć. Sam nie precyzuje ani nie podaje przesłanek ku poparciu teorii zamachu, ale Sojusz nawet zakładając odrobinę paranoi wolał dmuchać na zimne, szczególnie jeśli informacje mogą mieć związek z Cytadelami, bo te zawsze były w cenie. Do komunikatorów przesłano również jego obecne zdjęcie i miejsce, w którym przebywa - penthouse w luksusowym hotelu w tzw. dzielnicy bogaczy na poziomie 27.

Mharshrarrrn Czubek Ogona, Mortimer Silva, Avhnashka - Kilkanaście minut po wyjściu z transmiterów i skorzystaniu z lokalnego transportu znaleźliście się przed wejściem do hotelu będąc pod ostrzałem ciekawskich spojrzeń kręcących się w okolicy gości a także reszty przechodniów. Młody portier, na oko z 30 lat, z rozświetloną holograficzną listą gości oczekiwał was na zewnątrz budynku.

- Moje uszanowanie. - odrzekł gdy podeszliście. - Pozwólcie iż powiem, że nie wyglądacie mi panowie na typowych gości tak więc w czym mogę służyć? - spytał zachowując uprzejmość w tonie.

* * *

Na temat misji księżycowej było niewiele informacji. Zgłoszenie przyszło przed paroma godzinami UCG a wywiad na ten temat był bardzo skąpy, żeby nie powiedzieć żaden, a jeśli nowe informacje miałyby przyjść to w niewielkiej ilości i dopiero za jakiś czas dlatego też od razu wysyła się tam oddział Cieni. Pewnikiem jest to, że "kłopoty techniczne" dotyczą całego sektora windy księżycowej (ukończonej od ładnych paru setek lat), który styka się z naturalnym satelitą Ziemi a jego sprawcą może być - choć to bardziej teoria spiskowa na chwilę obecną - zbuntowane AI. W dodatku awaria pewnych systemów zablokowała tranzyt między planetami a tym samym dowództwo Cieni uznało to za kolejny ważny cel. Ogólne wytyczne zostały niezmienione - ustalić naturę problemu i go zneutralizować. Proste... w teorii.

Esano Zhou, Doktor, Mnemonos - SRX Starbird - będący ideą kosmicznego rozwinięcia prawie, że starożytnego, ziemskiego SR-71, który nadawał się do transportu niewielkich oddziałów Cieni a jednocześnie posiadał uzbrojenie zdolne do walki z okrętami bojowymi - wyszedł właśnie z nadprzestrzeni natychmiast przesyłając manifest do lokalnych baz wojskowych ludzi. Czekał was jednak inny problem...

- Do statku Cieni, tutaj posterunek Sojuszu. - w kokpicie odezwał się głos kontrolera. - Uwaga, straciliśmy kontrolę nad dwoma wieżyczkami przeciwlotniczymi. Ostrzeliwują teraz wszystkie statki. Pozwolenie na ich zneutralizowanie udzielone.

Ledwie skończył mówić a spokojny i bezbarwny głos AI statku oświadczył:

- Uwaga, jesteśmy namierzani...

Ujrzeliście drobne błyski dochodzące z okolic windy. Wedle radaru leciało teraz na was jakieś dwadzieścia rakiet...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Zbuntowane AI - odzywam się z niesmakiem - Nie lubię misji, w których mam do czynienia z robotami.

Sprawdzam jeszcze raz broń, może się okazać, że tylko ona okaże się przydatna podczas tej misji. Rakietami lecącymi w naszą stronę zbytnio się nie przejmowałem, gdyby statki Cieni miały rozpadać się po takich atakach, to żadna misja daleko by nie zaszła.

- Esano, jesteś mechanusem i masz całkiem zgrabne pistolety przy boku, zdaję się więc na Ciebie w kwestiach techniki i ewentualnej walki. Rozmowy i... ewentualne negocjacje - delektowałem się chwilę tym słowem, wspominając liczne wcześniejsze przypadki 'negocjowania' - biorę na siebie. Doktor wydaje się na tyle arogancki - a może powinienem powiedzieć pewny siebie - że pewnie potrafi sam o siebie zadbać, prawda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze trzeba się jakoś zająć tymi rakietami. W okolicy mogą kręcić się jakieś cywilne pojazdy, a zbuntowane AI najwyraźniej nie jest głupie i rozpoznało okręt Cieni. Zakładam okulary, zabieram komunikator Esano Zhou i schodzę do maszynowni. Staram się tak zmodyfikować tarcze, żeby ściągnęły na nas wszystkie pociski. Okręt powinien to wytrzymać, a w ten sposób żadna nie trafi w przypadkowy cel. W między czasie klepię na komunikatorze prostego wirusa, który oszuka systemy celownicze działek tak, aby wydawało się, że zostaliśmy zniszczeni. Wyślę go chwilę po drugiej salwie, gdy rakiety uderzą w nasze tarcze.

------

wiedza techniczna & intelekt w akcji ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miałem pomysł.

Jeśli dobrze orientowałem się w architekturze Ziemian to preferowali oni budowle pionowe z otworami w ścianach dla widoku i wentylacji. A "penthouse" oznacza sam szczyt.

W bazie S1, do której trafiliśmy pierwsze kroki skierowałem do kwatermistrza i wyciągnąłem od niego specjalne urządzenie wspinaczkowe. Co prawda było dostosowane do ludzkich wymiarów, przez nie mogłem używać jego śmiesznie małych butów, ale opaski przyssawkowe mogłem bez problemu założyć na... stopy. A więcej nie potrzebowałem.

Portier zaoferował swoje usługi; skaner terenu tymczasem oznajmił mi (bezgłośnie, rzecz jasna), że zmapował okoliczne struktury. Wyszczerzyłem zęby naśladując ludzki "uśmiech" i powiedziałem:

- My z Sojuszu do doktorra Krrramerrra.

Założyłem przyssawki na nogi i skoczyłem na próbę. Jeśli się nie przeliczyłem, powinienem przyczepić się do ściany przynajmniej z parę pięter wyżej. Nie poprzestałem na tym i natychmiast odbiłem się ponownie, zostawiając resztę z portierem na dole.

- Spotkamy się na górze! - huknąłem im jeszcze.

Zawsze byłem ciekaw, ile może zająć wspinaczka moim tempem na szczyt takiej budowli. Jeśli jednak zobaczę, że nie dam rady... cóż, złożę króciutką wizytę jakiemuś mieszkańcowi i skorzystam z tej całej windy.

___

Do gry wchodzi kondycja fizyczna (i silna wola jeśli zabraknie mu pary) + aspekt "bardzo zwinny". Wybaczcie, ale po prostu nie mogłem się oprzeć :3

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ledwo przybyliśmy, a tu już atak. Hmm, SI widać już nas wykryło i podjęło działania obronne. Trzeba będzie być ostrożnym, SI potrafią być groźne. Jeśli ludzie zechcieli się z nimi bawić, to chyba też zdają sobie z tego sprawę. Tak to jest, jak się tworzy takie byty i nie potrafi z nimi dogadać. Zastępy naukowców przygotowują podstawy kodu, rozwijają program, uczą go, poszerzają świadomość... jak życie z próbówki. Tworząc coś własnymi rękami i ucząc jak własne dziecko nawiązujesz więź, tam tego brakuje. Są jak... moment, gdzie on pobiegł? A tak, rakiety! Natychmiast chwytam za stery i staram się przyjąć pociski na siebie. Pole to wytrzyma. Następnie kontynuuję lot w stronę celu uważając na kolejne niebezpieczeństwa. Na wszelki wypadek monitoruję też oprogramowanie statku i wszelki próby hackowania, nie wiadomo czego jeszcze SI spróbuje.

-------------------

Używam pilotażu w razie zagrożeń.

PP: 5

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...