Skocz do zawartości
niziołka

[Free] Dyskusje o Free Sesji

Polecane posty

Dobra, karta gotowa, cały dzień ją planowałem...Oceniajcie!

_ _ _ _ _ __ _ _ __ _

Imię: Balian Feuren, ps. ?Strzelec?

Rasa: Człowiek

Wiek: 26 lat

Klasa: Najemny morderca

Historia

Detektyw Ray Moorlove usiadł przed biurkiem, po czym otworzył kluczykiem sejf. Wyjął z niego plik dokumentów. Na okładce było napisane:

Akta

Balian ?Strzelec? Feuren

Urodzony: 1230, 26 I

Imię ojca: Nieznane

Imię matki: Nieznane

Glina przejrzał okładkę, jego wzrok spoczął przez chwilę na pieczątce ?Tajne?. Westchnął i otworzył teczkę.

Podejrzany o kilkanaście morderstw, wymienionych na ostatnich stronach. Prawdopodobnie działa na zlecenie. Wychował się w sierocińcu, gdzie został podrzucony tylko z kartką, na której było ?Balian Feuren?. Z zeznań świadków wynika, że od wczesnych lat był trudnym dzieckiem. Wprawdzie był dość dobrym uczniem, jednakże miał skłonności do agresji. Był silny, jak na swój wiek i wykorzystywał to do szantażu swoich rówieśników. Po paru upomnieniach można było zauważyć pewną poprawę. Ważne: Balian z chęcią uczęszczał na zajęcia strzeleckie i zapasy. Gdy osiągnął pełnoletniość, opuścił przytułek. Po tym okresie mamy bardzo mało danych na jego temat.

Raymond spojrzał na widniejący obok tekstu portret pamięciowy. Wysoki, barczysty mężczyzna, ciemnowłosy, piwne oczy, szrama na lewym policzku. Nieprzyjemny typ. I to bardzo. Następne strony przejrzał tylko pobieżnie. Były na nich zeznania świadków jego dzieciństwa. Rzucało się w oczy kilka powtarzających się cech, wymienianych przez nich, mianowicie: ?sprytny?, ?cwany?, ?silny?, jak także ?impulsywny?, ?agresywny?, ?niemiły?. Ray przewrócił kartki na stronę z opisami morderstw, które mógł podejrzany dokonać. Od razu widział pewne zależności. Ofiary były bogate, wpływowe(kupcy, politycy), miały dużo wrogów, z których każdego stać było na wynajęcie mordercy. Każdą zabił jeden bełt z kuszy, oddany z dość sporej odległości. Z zeznań informatorów wynikało, że morderca używał specjalnych szkieł w odpowiednio wyprofilowanej tubie, które miały ponoć zwiększać celność. Nie było wiadomo nic więcej, oprócz tego, że po półświatku krążyła plotka, jakoby to był właśnie ?Strzelec?(nazywany tak z powodu pokaźnych rozmiarów kuszy, z którą się nie rozstawał. Nie była ona jednak jego jedyną bronią, widać go było czasem z bardzo dobrym mieczem u pasa i nożem w cholewie buta. Oba ostrza były równie skuteczne w jego rękach, co potwierdzało paru bezrękich, tudzież pozbawionych oczu bandytów, którzy razem kiedyś go napadli) był ich sprawcą. Moorlove wstał i podszedł do okna, rozmyślając. Dostał tę sprawę już dobre pół roku temu, pracował nad nią intensywnie i tylko tyle osiągnął. ?Czeka mnie dużo roboty?, pomyślał, otwierając okno i wpuszczając do środka świeże powietrze. Razem z bełtem, który utkwił mu w oku. I następnym, płonącym, który wbił się w drewniane biurko i je zapalił.

500 metrów dalej Balian chował kuszę pod stóg siana, gdzie leżał już miecz. Wszystkie ewentualne dowody właśnie płonęły razem z tym cwaniaczkiem- detektywem, a on jutro w przebraniu wyjedzie z miasta i zaszyje się w lasach niedaleko kopalń?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Glina przejrzał okładkę, jego wzrok spoczął przez chwilę na pieczątce ?Tajne?.

"Glina"? Gramy w realiach fantasy i póki co nie spotkałem się na naszej sesji z takim określaniem strażników czy stróżów prawa. Trochę mi to za bardzo śmierdzi współczesnością.

Detektyw Ray Moorlove usiadł przed biurkiem, po czym otworzył kluczykiem sejf.

Biurko, sejf, akta, sprawa - te wszystkie określenia pasują jak ulał do sesji detektywistycznej, a nie do naszego średniowiecza, prędzej bym tu jakąś skrzynię widział. Czytając tekst widzę XIX - wiecznego detektywa w Anglii, który stara się rozwikłać sprawę. Bardziej mi to Holmesa przypomina, tylko gdzie ten Watson?

Raymond spojrzał na widniejący obok tekstu portret pamięciowy.

Nie wiem czy to było specjalnie, czy nie miałeś pomysłu, ale taka zrzynka z nazwiska detektywa, który pojawia się w "Wiedźminie" zupełnie mi się nie podoba. Tworzymy własny świat, a ty umieszczasz gościa jakby żywcem z jakiejś gry, tak jakbyś nie miał sam pomysłu.

Moorlove wstał i podszedł do okna, rozmyślając. Dostał tę sprawę już dobre pół roku temu, pracował nad nią intensywnie i tylko tyle osiągnął. ?Czeka mnie dużo roboty?, pomyślał, otwierając okno i wpuszczając do środka świeże powietrze. Razem z bełtem, który utkwił mu w oku. I następnym, płonącym, który wbił się w drewniane biurko i je zapalił.

Logiki w tym za wiele nie ma. Chodzi mi tutaj o postępowanie tego zabójcy. Widać bardziej skupia się na mordowaniu niż na myśleniu. Skoro detektyw tak mało osiągnął, mimo posiadania mnóstwa dokumentów i pół roku czasu nie zdołał nic ustalić, to profesjonalny zabójca nie ryzykowałby starając się go zabić. Tak naprawdę sam naraził się na większą szkodę, bo łatwiej będzie strażnikom wpaść na jego ślad. Myśląc rozsądnie to śledczy był raczej marny, więc można go było spokojnie pozostawić przy życiu, a tak na jego miejsce może trafić ktoś bardziej uzdolniony.

Podsumowując. Jestem na NIE. Nie podoba mi się cała otoczka. Bardziej przypomina mi Sherlocka z książek Conana Doyla niż świat fantasy w jakim rozgrywa się akcja. Po wtóre ciężki grzech jakim było umieszczanie nazwiska postaci z "Wiedźmina". Jestem zdania, że należy wymyślać własne, a nie iść na łatwiznę. Po trzecie dziwne zachowanie zabójcy, które wymyka się logice. Kolejny minus to sama karta. Za długa ona nie jest, ot opisuje ściganego morderce, ale praktycznie nic nie mówi o samej postaci. Końcówka też jest trywialna - detektyw ginie od strzału z kuszy. No i w końcu ostatnie: sama postać nie jest przedstawiona w historii, niczym się nie wyróżnia, nie pokazujesz jej unikalności. Nie potrzeba nam kolejnego zabójcy na sesji, bo i tak jest już dość tłoczno.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ FD- Czyli najgorsza w tym wszytkim jest historia, tak? Zastanawiam się, czemu nikt jak na razie nie wypomniał mi tej lunety, przymocowanej do kuszy. Nazwisko- chciałem zrobić aluzję. Taki żart. Ale racja, zżyna z Wieśka. Your point. Na listę poprawek. Nielogiczne zachowanie też. Ale da się to wyjaśnić- powiedz mi, czy według Ciebie wywieszony po całym mieście portret mordercy pomógłby mu? Raczej nie, ale to też muszę sprecyzować. Albo po prostu całkowicie zmienię historię...Bo też racja, za dużo tu współczesności. Ale ogólnie mógłbym grać strzelcem uzbrojonym w taką swoistą "snajperkę"?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ale taka zrzynka z nazwiska detektywa, który pojawia się w "Wiedźminie" zupełnie mi się nie podoba.

Swoją drogą, ten Marlowe natychmiast powinien kojarzyć się z Philipem Marlowe i Raymondem Chandlerem. Pierwszy jest fikcyjnym detektywem z klimatów noir wymyślonym przez tego drugiego :). Miałem cichą nadzieję że to odniesienie do nich, ale skoro "zaledwie" Wiedźmin... :P

Co do karty - potwierdziły się moje obawy, zresztą FaceDancer dostatecznie sprawę naświetlił. Po prostu styl pisania pasuje nie do fantasy a do powieści detektywistycznej osadzonej w zupełnie innej epoce, tyle tylko że zamiast pistoletów i noży są kusze i miecze. Jestem na nie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po ostrej krytyce FaceDancera w stosunku do brylanta aż poważnie zastanowiłem się nad umieszczeniem tu swojej karty, ale niech będzie, nie miejcie ani grama litości, panowie :wink:

Imię: Gangash

Rasa: Kościotrup

Wiek: Bliżej (oraz dalej) nieznany, nieumarłym jest od ok. 40 lat.

Klasa: Łowca nieumarłych

Historia:

Jestem Gangash, data narodzin nieznana, śmierci także...

Kreślę pochyło swoją ręką, karczma w której jestem została opuszczona przez ludzi, idealny wręcz przybytek dla kogoś takiego jak ja. W tym miejscu właśnie stała moja ulubiona tawerna, wiele tu piwa wypiłem z kumplami, walk na pięści stoczyłem, zresztą karczemnych burd też nie unikałem. Wprowadziłem się tu przed kilkoma dniami, szósty, czy siódmy rok po śmierci, umyka to mej pamięci, a pomyśleć, że przez ten okres praktycznie nic się nie wydarzyło. To miejsce jest żywym dowodem, że wszystko przemija, w tym i ludzkie życie. Jak wszedłem, to szybko odnalazłem stary stół przy którym zawsze siedziałem, tutaj też zacząłem teraz kreślić nożem historię swojego życia. Wiedziałem, że to nic nie zmieni, ale w jakiś sposób słowa stanowiły dla mnie towarzystwo, bo nikt inny nie potrafił mi go zapewnić, nawet moi rzekomi bracia: pozostali nieumarli.

***

Nie chcę pisać o swojej śmierci, nie chcę nawet jej wspominać, stało się, odszedłem, dużo ważniejsze jest to, że jednak wróciłem. Przypadek? Cud? Czy jest to szczęście? Czy raczej pech... Nieprawdą jest, że nienawidzę swojego stanu, wcale się nie zmieniłem w głębi, po prostu zamiast żyć - jestem martwy. Jedynym, co mnie naprawdę dręczy, jest samotność, lecz mam swoje sposoby by ją odegnać, jedne lepsze, drugie gorsze, ciężko stwierdzić które z nich zaliczają się do tych pierwszych bądź drugich. Zapisałem już wszystkie stoły, pod spodami większości z nich także, mimo to piszę teraz na ścianach, czuję się lepiej przekazując im swoje myśli, wspomnienia, uczucia, zupełnie jakby to coś dla mnie znaczyło. A przecież nie powinienem mieć uczuć. Tak naprawdę to jestem zmęczony, fizycznie co prawda nie czuję potrzeby snu, lecz ciężko by było mi znieść to wszystko bez uciekania się od czasu do czasu w czerń. Te momenty wytchnienia dają mi siły by znieść kolejne dni. Mimo to, nie chcę z tym skończyć, czepiam się tego nie-życia z jakąś siłą, czyli ono musi coś dla mnie znaczyć. Nie sądzę, bym bał się śmierci, raz już odszedłem, nie boli to aż tak bardzo. Jest jeszcze inna rzecz, która nadaje sens mojej egzystencji, choć w sposób raczej pokrętny:

***

Uzbrojenie tej pary było raczej liche, jeden z nich ściskał drewnianą pałkę - mógł być groźny, lecz drugi ściskał wyłącznie długą włócznię z żelaznym grotem. Oba kościotrupy ruszyły jednocześnie do ataku zbliżając się z dwóch stron w moim kierunku, postanowiłem zignorować włócznika i wyprzedzić atak tego z pałką, on mógłby mnie poranić. W tym wypadku pomogła przewaga długości mojego miecza, wyprowadzając pchnięcie uszkodziłem kręgosłup szkieletu, którego cios rozbił się o ziemię w pewnej odległości ode mnie. Jednocześnie na plecach poczułem grot włóczni w plecach, lecz niewprawne ręce wroga nie zdołały mi uczynić większych szkód. Zostawiając tego pierwszego na pastwę losu skierowałem swoją uwagę na włócznika, a jego następne pchnięcie zostało odbite przez mój miecz. Szybciej zdołałem powrócić do pozycji bojowej, więc wyprowadziłem szybki cios, by nie miał szansy go zablokować. Uderzenie, wspomagane symbolem zagłady nieumarłych, gładko rozcięło jego kości na poziomie klatki piersiowej. Tuż po tym dobiłem drugiego kościotrupa, który jeszcze wił się po ziemi mając nadzieję na szansę wyprowadzenia ataku. Nie ma to jak dobra walka, w takich właśnie momentach czuję, że naprawdę żyję, a nie tylko nie-żyję w postaci nieumarłego. Z grobowca wysunęła się jeszcze jedna postać, światło księżyca, padając na nią, ukazało mi kolejnego kościotrupa, tyle, że w pełnym rynsztunku bojowym. Nosił na sobie napierśnik, skutecznie osłaniający newralgiczny kręgosłup, jego czaszka przyozdobiona była nosowym hełmem, na ramieniu zawieszoną miał okrągłą tarczę, a prawa ręka dzierżyła pokaźnych rozmiarów buławę. Wydałem z siebie okrzyk bojowy niemal równo z wrogim stworem - czeka mnie ciężka walka!

***

Do karczmy wróciłem po długim czasie, a wchodząc tu, po raz pierwszy chyba, miałem wrażenie, jakbym wracał do domu, nie tylko ja się zżyłem z tym miejscem, ono zżyło się również ze mną. Zarazem, w chwilach wytchnienia ciężko uciec od rozmyślań. Można się zastanawiać, dlaczego, jako nieumarły, sam poluję na sobie podobnych, taki właśnie był mój zawód za życia, a fakt kontynuowania go po śmierci nie jest znowu taki dziwny. Mogę szczerze powiedzieć, że sam jestem swoim panem, decyduję o swoim bycie i nie słucham niczyich rozkazów. Wielu nieumarłych za to istnieje wyłącznie po to by służyć swym panom, bądź zabijać, co jest charakterystycznym zjawiskiem u wszystkich bezpańskich szkieletów bądź zombie. Właśnie na nich poluję. Pamiętam, co z początku, kiedy samotność było mi ciężej znieść - miałem nadzieję na zrozumienie u nekromantów - myliłem się.

***

Zamieszanie w pobliżu mojego domostwa okazało się nie być jakąś tam zagubioną karawaną, wszystko wskazuje na to, że do mojego skromnego przybytku zawitał nie kto inny jak nekromanta - z towarzystwem. Prawdopodobnie w niektórych kręgach moja pozycja jest już znana, świadczy o tym fakt, że on nie szukał nikogo innego, jak mnie. Nie mogłem powiedzieć, żebym był zadowolony z spotkania - ten czarownik nie widział nikogo innego poza sobą samym, a jak stanął ze mną twarzą w twarz z miejsca zaczął mnie zaklinać bym mu służył. Odmówiłem. Niektórzy osobnicy nie mogą zrozumieć, że nie wszystko im podlega. Jak ruszyłem do ataku to jednym zwyczajnym sztychem zakończyłem jego żywot, nie zdążył się zasłonić w jakikolwiek chociaż sposób. Jak widać ten nekromanta był tak zadufany w swoją potęgę, że nawet nie utrzymywał w okół siebie jakiejkolwiek tarczy - żałosne. Zaraz po tym na moich oczach rozpadła się większość towarzyszących mu nieumarłych, z wyjątkami. Wiedziałem, że ci, którzy zostali na placu są tacy sami jak ja, powracający - by wciąż toczyć swój żywot, lecz już w formie nieumarłego. Nie poświęciliśmy sobie wiele czasu, rozeszli się w pokoju a ja zostałem w miejscu, które nazywam domem - ciekaw jestem jak teraz toczą się ich losy. Na swój sposób już za życia uważałem, że nie ma z góry określonego zła, że nekromanci, podobnie jak magowie, dzielą się na tych w porządku oraz nędzników. Ale wszystko zdaje się wskazywać na to, że jednak nie mam racji, w swoim nie-życiu spotkałem łącznie pięciu nekromantów - dwóch z nich zabiłem, w tym tego, który padł przed chwilą. A spotkanie z pozostałą trójką tylko o włos nie stało się tragiczne dla mnie, w gruncie rzeczy miałem jednak sporo szczęścia. Każdy z nich był taki sam, żądni władzy, brali jej okruszki decydując o oddziałach utworzonych przez siebie nieumarłych, uważali się za wielkich, kiedy byli niczym więcej niż pospolitymi nędznikami. Przestałem już wierzyć w "dobrych" nekromantów - by w ogóle wziąć się za tę sztukę trza mieć chyba całkowicie przegniłe serce.

***

Podczas snu - zawsze wszelkie widoczne funkcje nieumarłego zamierają, gdyby ktoś mnie teraz dostrzegł wziąłby mnie za zwyczajnego trupa leżącego w rogu karczmy, błogosławiłem tę umiejętność już niejednokrotnie, pozwalała zapomnieć o sprawach ciężkich dla mnie. Lecz rzecz jasna trzeba było się budzić, nigdy nie obawiałem się, że ktoś mnie zaskoczy w tym miejscu, już od koło 30 lat mieszkałem w tym miejscu - i poza wizytami nieumarłych, bądź nekromantów - nikt tu nigdy nie zachodził. Trakt prawdopodobnie przestał być używany, a nawet wędrowcy - zanim zawędrowali do mojej tawerny - zwykle byli rozszarpywani przez dzikie bestie będące w pobliżu, mnie nigdy nie ośmieliły się tknąć. Nie spotykałem się z ludźmi, od razu nasłali by na mnie paladynów którzy zresztą też niewiele by czekali przed atakiem. Ja ich akurat świetnie rozumiałem, będąc żywym także uważałem nieumarłych za pozbawione emocji potwory, dopiero po śmierci zrozumiałem, że sprawa przedstawia się ociupinkę inaczej. Nie mogłem wymagać od innych tego, co sam zrozumiałem dopiero po śmierci. Za życia szkoliłem się na łowcę nieumarłych, miałem z nimi niemiłe przeżycia związane z śmiercią niektórych członków rodziny. Nie porzuciłem starej drogi po śmierci, ba, teraz nawet jestem nią w stanie podążać lepiej. Wiem, którzy nieumarli są warci śmierci, a którzy nie. Zresztą, ja nie wierzę w uwalnianie duszy, na swój sposób każdy nieumarły trzyma się swojego istnienia kurczowo dwiema rękami - dlatego unikałem ludzi, nigdy nie nazwałbym siebie samobójcą. Aż do pewnego momentu...

***

Wyprzedziwszy duży oddział udało mi się dojrzeć jego cel, nie miałem najmniejszego pojęcia, że w tej okolicy znajduje się wioska. Choć niezbyt długo, oddział liczący ok. setki szkieletów i zombie maszerował w tamtą stronę z żądzą mordu w oczach. Na swój sposób chciałem pomóc mieszkańcom, ale jak miałem mierzyć się samotnie z taką liczbą? Długo się nad tym nie zastanawiałem, w karczmie odkryłem nieźle zachowany płaszcz z kapturem, zdecydowanie zbyt wielki, ale skutecznie zakrył moją twarz oraz sylwetkę, na ręce nałożyłem zniszczone rękawice i gotów do boju ruszyłem w kierunku wioski. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie zdołają uciec, nieumarli zaskoczyli mieszczan, tak, że pospiesznie ładowali swój dobytek, lecz w końcu się zmęczą, a wtedy niezmarła horda spadnie im na karki - nie mogłem do tego dopuścić. Szybko stwierdziłem, że pierwsze wrażenie bywa mylne - ci nieumarli nie sprawiali wrażenia rozgarniętych, a ich uzbrojenie było nędzne, jakieś motyki, kije, topory bądź pałki. Powoli plan zaczął formować się w mojej głowie. Ruszyłem z boku powalając jakiegoś rosłego szkieletu uderzeniem w czuły punkt, którego trafienie zwykle kończyło się rozpadem całej konstrukcji, jest to miejsce znane nawet nowicjuszom łowców nieumarłych, i, także mój słaby punkt. Nieumarli powoli zbliżali się w kierunku wioski, niestety nie mogłem ich powstrzymać, lecz robiłem co mogłem by zwrócić swoją uwagę. Wreszcie, gdy powaliłem siódmego stwora - nieoczekiwanie odwrócili się oni w moim kierunku a ich oczy błyszczały, wpatrując się w swój nowy cel. Czyli wszystko szło zgodnie z planem. Powoli zacząłem odwrót jednocześnie nie schodząc z oczy nieumarłych, kiedy już oddaliłem się od wioski, zrzuciłem z siebie płaszcz, który tak niewygodnie krępował moje ruchy. Co pewien czas pozwalałem żeby jeden z nich zbliżył się do mnie na odległość miecza by go powalić mocnym uderzeniem. Będąc człowiekiem mógłbym się martwić o to, czy mogę wiecznie się cofać, że się zmęczę, a wtedy te stwory obskoczą mnie ze wszystkich stron - batalia toczyła się na równych zasadach, wszyscy byliśmy nieumarłymi więc walka mogła skończyć się tylko całkowitym zejściem jednej ze stron. Mijały dni, lecz walka wciąż trwała - co pewien okres czasu pozwalałem jednemu z wrogów się na mnie rzucić by się z nim błyskawicznie rozprawić. Nędzne wyposażenie oraz głupota przeciwników działały na moją korzyść, szarżowali oni bez planu, rzucając się pojedynczo, tańcząc dokładnie według mojego rytmu, padając jeden po drugim. Piątego dnia powaliłem już ostatnich z tej bandy, to był dla mnie prawdziwy szok - samodzielnie rozbiłem w puch spory oddział. Tego dnia każdy, kto mógł wędrować w pobliżu karczmy usłyszałby dzikie okrzyki radości, to był mój dzień, byłem wręcz pijany radością ze zwycięstwa, w tym dniu - po raz pierwszy - byłem w pełni usatysfakcjonowany tym, że jestem nieumarłym, tego dnia bardzo wiele się dla mnie zmieniło.

***

Z czasem nastrój uniesienia prysł, a ja, rzecz jasna, wróciłem do swojego starego życia, lecz wiedziałem, że nie zostanę tu już zbyt długo. Od czasu do czasu moje myśli kierowały się ku mieszczanom których udało mi się ocalić, pewnie już dawno uciekli, przekonani, że umarłem bohaterską śmiercią w ich obronie - a horda nieumarłych posuwa się za nimi chcąc ich zgładzić, nigdy nie poznają prawdy. Osobną kwestią było również, czy ktoś był świadkiem tego starcia, w gruncie rzeczy posuwaliśmy się przez pięć dni i nie zdziwiłbym się gdyby jakiś wędrowiec miał okazję przyjrzeć się mej walce. I tak z pewnością uznał to za jakieś lokalne starcie między nieumarłymi. Tak czy inaczej nie czułem się tu już bezpieczny, a poza tym, karczma też swoje przeżyła, po ok. 30 lat mieszkania wszystko zaczynało się sypać. Napisami pokryłem już cały budynek, historią życia, której nikt nigdy nie przeczyta, one już zaczynały blaknąć. Od pamiętnej bitwy minęły dwa lata, a ja czułem, że czas ruszać w drogę. Porzuciłem swój dom, zamieszkany przez tyle lat, przede mną stoją nowe wyzwania.

Charakter: Gangashowi często dokucza samotność, lecz jakoś sam nigdy nie szuka towarzystwa, tego, czym jest większość nieumarłych on nie ma zamian akceptować, a ludzie z zasady nie akceptują jego. Posiada on sztywny kodeks honorowy i niesprowokowany całkowicie unika zadawania śmierci osobom żyjącym, oczywistym wyjątkiem od tej reguły są nekromanci, do których zresztą Gangash jest całkowicie zrażony. Podejrzliwy w stosunku do magii, a jeśli tylko ma odpowiedni nastrój, to w towarzystwie objawia się jego poczucie humoru, które pozwala mu nawet na autoironię w stosunku do swej śmierci. Za życia zapalczywy, po śmierci flegmatyczny i ostrożny, zwykle myśli kilka razy przed podjęciem odpowiedniej decyzji.

Ekwipunek: Poza strzępami ubrać nosi on przy sobie niewielki sztylet, którym przez lata dziobał w ścianach karczmy, nie przydaje się on raczej do niczego więcej, lecz Gangash nosi go ze względu na sentyment. Poza tym nosi miecz, zaliczany do tego z gatunku półtora-ręcznych, które co prawda można nosić w jednej dłoni, ale o wiele wygodniej jest trzymać w obu. Na jednej ze stron klingi wyryty został symbol zagłady nieumarłego czyniąc tę broń skuteczną przeciwko tym stworom, a z drugiej strony wyryta jest klątwa własności, która sprawia, że w jakikolwiek sposób właściciel nie zgubił broni, tak ona zawsze wróci do niego, klątwa nakierowana jest na Gangasha.

Zalety:

+ Wysoka odporność na wszelką broń kłutą, włóczni bądź strzał.

+ Niezbyt potężny, zaklęty miecz.

+ Nie męczy się.

+ Szkolony przeciwko nieumarłym

+ Ograniczona ochrona przed bronią sieczną.

+ Całkowita niewrażliwość na trucizny.

Wady:

- Powolny, flegmatyczny.

- Skuteczny niemal wyłącznie przeciwko nieumarłym.

- Wrażliwy na obrażenia obuchowe.

- Bardzo wrażliwy na zaklęcia przeciwko nieumarłym.

- Ograniczona podatność na magiczną kontrolę.

- Odrzutek i samotnik, ludzie oraz większość żyjących ras z miejsca go wyklina.

Wiem, wiem jaki będzie pierwszy komentarz, że on jest zbyt mocny, zabił niemal setkę nieumarłych i tak dalej. Chciałbym zaznaczyć, że dokładnie opisałem jakim cudem mu się to udało, banda była słabo uzbrojona i jeszcze gorzej rozgarnięta, a Gangash mógł grać na zwłokę. Z sprytniejszymi nieumarłymi bądź jakąkolwiek inną rozumną rasą takie coś nigdy by mu się nie udało. No i też zdaję sobie sprawę z faktu, że mamy tu drugiego kościotrupa, ale musiałem wstawić Gangasha, z pewnych powodów, które niech pozostaną milczeniem. Jeśli chcecie mogę zawsze przygotować coś innego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to znowu ja ponarzekam. Widać, że pisać umiesz i jesteś kreatywny, ale czytając twoją kartą mocno się wynudziłem. Musiałem się wręcz przymuszać do tego, by brnąć dalej przez kolejne akapity. Przypomina mi się Maverick, który też wszystkich wynudzał swoimi opisami przeżyć wewnętrznych. Tutaj niby jest jakaś akcja, ale napisana w sposób, który nie przekazuje emocji. Nie odczuwam w tym tekście, że coś się dzieje. Poza tym brakuje tutaj najważniejszej rzeczy - jak bohater stał się tym, kim jest. Jeśli został wskrzeszony przez nekromantów, to powinno być zaznaczone jak uwolnił się spod ich wpływu. Kolejna sprawa - znaczną część przygody będzie stanowiła obecność w grupie, współpraca z innymi graczami. O ile nieumarli w postaci Reva (posługuje się iluzjami i potrafi zawładnąć ciałem słabszych ludzi) i SeRa (ukrywa swoją tożsamość dzięki zbroi) są w stanie ukryć swoje prawdziwe pochodzenie. U ciebie byłoby to trudne, bo nie wymieniłeś takiej możliwości w karcie. Ponadto napisałeś, że jesteś dość powolny i skuteczny właściwie jedynie przeciwko nieumarłym. To praktycznie eliminuje Gangasha z walki, bo na sesji przeważają raczej starcia z żywymi.

Póki co wstrzymuję się od głosu. Zaletami są na pewno umiejętność pisania i kreatywność, ale czegoś mi w tej karcie brakuje. Tego czegoś czym potrafiłaby zauroczyć czytelnika, albo przynajmniej pozwolić przeczytać ją bez ziewania.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@brylant

W sumie wszystko już powiedzieli Face i Rankin - ta karta aż razi współczesnością. Pieczątka z napisem tajne, sejfy na kluczyk, dokładne akta spraw, przydzielany do śledztwa detektyw, takie rzeczy nie pasują do czasów, w których gramy. Do tego bandyci pozostający przy życiu po napadzie na mordercę do wynajęcia - na moje oko ktoś taki raczej nie wypuszcza osób, które mogą podać jego rysopis. A nie wierzę, że mu uciekli - ciężko się biega, gdy trzeba się przejmować odciętymi dłońmi czy wydłubanymi oczyma. Dorzucić do puli uwag można jeszcze sprawę rysopisu - coś zbyt dokładne wiadomości co do wyglądu osoby, która zabija przeważnie na odległość. No i coś ciężko mi jest wyobrazić sobie sierociniec, w którym zamiast wykorzystywać dzieci do pracy funduje im się zapasy i zajęcia strzeleckie.

Zbyt wiele uwag i niepasujących do siebie rzeczy jak na kartę, przy której spędziłeś niby cały dzień. Jestem na nie.

@barowei

W sumie karta mi się podoba, pomysł na pewno ciekawy. Mnie czytanie zbytnio nie nudziło, choć rzeczywiście trochę mało dynamicznie przedstawiona walka (ale z drugiej strony trwała kilka dni i do tego walczyli nieumarli - więc czy w ogóle była dynamiczna?:P). Jedyny poważniejszy błąd jaki rzuca mi się w oczy to zabicie dwójki nekromantów i ujście z życiem ze starcia z trojgiem kolejnych - jakoś mi się to nie widzi, tym bardziej, że sam stwierdziłeś powolność swojej postaci. Nie potrafię sobie wyobrazić nawet słabego nekromanty, który przegrywa ze szkieletem, a co dopiero ździebko potężniejszych. Przy okazji mógłbyś dorzucić informację w jaki sposób twoja postać zginęła i została 'wskrzeszona'. Ponadto to, o czym wspomina Face - przekonanie do siebie którejś z ekip jestem jeszcze sobie w stanie wyobrazić, ale jak zamierzasz z nami podróżować? Mieszczanie czy inni wieśniacy raczej nie zareagują pozytywnie na chodzący szkielet, a tego nie da się chyba ukryć na dłuższą metę, nawet pod płaszczem.

Jeśli wyjaśnisz/poprawisz te nieścisłości będę na tak, w tej chwili również się wstrzymam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po ostrej krytyce FaceDancera w stosunku do brylanta aż poważnie zastanowiłem się nad umieszczeniem tu swojej karty, ale niech będzie, nie miejcie ani grama litości, panowie :wink:

Heh, napisać złą kartę też trzeba umieć :).[skromyn uśmiech]

A by poprawić ją i umieścić w tym samym temacie, trzeba mieć upór/masochistyczne skłonności. Raczej te drugie.

Imię: Balian Feuren, ps. ?Strzelec?

Rasa: Człowiek

Wiek: 26 lat

Klasa: Najemnik

Historia

Łuna pożarów rozjaśniała nocne niebo, ukazując obrońcom setki orków, którzy po spaleniu okolicznych wiosek, których mieszkańcy zdążyli się ukryć w zamku, gotowali się do szturmu. Nie chcąc się narażać na ostrzał robili to w sporej odległości od zamku. Ustawiali katapulty, montowali wieże oblężnicze. Nie ukrywali się, mając poczucie bezpieczeństwa przed ostrzałem. Mylili się jednak.

- [beeep] wołowe, ruszcie dupska i na mury! Orkowie szykują się do ataku!

Głos wkurzonego dziesiętnika natychmiast postawił na nogi cały oddział. W tym młodego, ciemnowłosego chłopaka o piwnych oczach, który natychmiast wziął swoją kuszę, która stała obok niego, oparta o ścianę. Kusznik wstał i ukazał swą barczystą sylwetkę i mięśnie, które pozwalały przypuszczać, że potrafił napiąć kuszę jedną ręką, ciągnąc po prostu za cięciwę. Tak też było w istocie.

Dwaj orkowie spacerowali pomiędzy krzątającymi się pobratymcami. Obaj nosili zbroje, a jeden na dodatek wilczą skórę. Oznakę wodza klanu.

- Grash?ghalu, co myślisz o czekającym nasz szturmie?- odezwał się wódz

- Będzie łatwo?Ludzi jest mało i są przerażeni. Zgnieciemy ich!

Balian, ów czarnowłosy młodzieniec, obserwował właśnie krzątaninę we wrogim obozie, gdy zobaczył dwóch wyróżniających się orków w drogich zbrojach, z których jeden miał na sobie także wilczą skórę.

- Szefie- odezwał się do stojącego obok dziesiętnika- widzi pan tam tych dwóch orków, którzy po prostu se spacerują? Tam, na lewo do tej wielkiej wieży oblężniczej.

- Koło wieży, powiadasz? Czekaj, ja też ich widzę, ale słabo. Masz bystry wzrok, młody. Zauważyłeś tą wilczą skórę? To przywilej dostępny tylko dla wodza klanu. Czekaj, co ty robisz z tą kuszą? Nie trafisz z tej odległości.

- Zawsze mogę spróbować. To tylko jeden bełt?.

- Będzie łatwo?Ludzi jest mało i są przerażeni. Zgnieciemy ich!

- Doskonale, tego po tobie oczekiwałem. Ogłoś po obozie, że gdy zajmiemy zamek, mogą?

BŹDZIUF! Grash?ghal przetarł oczy z krwi i zobaczył swego wodza padającego na ziemię, z bełtem kuszy wbitym w pierś.

- Niemożliwe! Trafił! Skurczysyn trafił!- rozlegały się szmery pośród stojących na blankach żołnierzy. Dziesiętnik spojrzał z podziwem na podkomendnego i powiedział

- Idziemy do dowódcy, raz, dwa. Hilfes, przejmij dowodzenie.

- Jak?Jak mogli? Z takiej odległości?Dranie!- Grash?ghal patrzył oszołomiony na martwego wodza. Otrząsnął się. Czas na zemstę.

- Że jak?! On zabił wodza klanu?

- Tak, generale, mam na to dziesiątki świadków.

Stali teraz w głównej wieży zamku, w gabinecie dowódcy. Balian patrzył to na generała, to na dziesiętnika. Widać było, że obaj są wstrząśnięci. Oficer spojrzał na chłopaka. ?Młody ma potencjał do zostania dobrym żołnierzem?, pomyślał. ?Dobrze zbudowany, celnie strzela, a miecz wiszący u jego boku nie jest tam dla ozdoby. Doskonały materiał. Musiał się nieźle napracować przy szkoleniu.?

- Brawo, żołnierzu. Jak macie na imię?

- Balian, sir.

- Brawo, Balianie, brawo. Czeka cię nagroda i awans.

Nagle do pokoju wbiegł adiutant . Orkowie ruszyli.

Dwa dni później

Szpital polowy na zamku

Generał szedł między wiwatującymi żołnierzami. Wygrali. Ale tylko dzięki temu, że orkowie, żądni zemsty, zaatakowali, nim przygotowali sensowny plan i przygotowali wszystkie machiny. Dzięki temu młodemu chłopakowi, który leżał z okropnymi poparzeniami twarzy. On pierwszy wybiegł z gabinetu i pognał do obrony. W biegu naciągnął kuszę i po dotarciu na miejsce zaczął strzelać do orków, którzy zaczęli wdzierać się na mury. Oddał kilka strzałów(celnych) i po raz kolejny ładował broń, gdy obok niego spadł płonący pocisk z orkowej katapulty. Teraz generał patrząc na jego twarz widział wstrząsający widok. Cała prawa strona twarzy była spopielona, poparzona. Będzie miał to do końca życia?

Po kilkumiesięcznej kuracji Balian opuścił wojsko i zaczął pracować na własny rachunek. Pewnego dnia dotarł do niego mag i poprosił o testowanie jego nowego wynalazku. Balianowi tak się spodobało jego zastosowanie i skuczetność, że go zatrzymał.

- Panie strzelcu, daleko jeszcze?

- Stul dziób i słuchaj.

Między drzewami stało kilkunastu ludzi w mundurach. Tylko jeden się wyróżniał: w ręku trzymał ogromną kuszę, na której była zamocowana dziwna tuba, a na sobie miał ciemnozielony płaszcz z kapturem, który zakrywał twarz. U jego boku wisiał miecz.

- Słyszysz? To ci bandyci, radują się teraz z łupów.

- Racja, racja?opłacało się hrabiemu pana wynająć. Dobrze, my się nimi już zajmiemy, a pan...

- Zaatakuję ich z flanki. Wiem więcej o wojaczce od ciebie. Do dzieła!

Charakter: Agresywny, impulsywny, nie lubi towarzystwa, odludek. Dawniej wesoły młodzik, dzisiaj pochmurny morderca.

Ekwipunek: Miecz, plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami i bardzo duża kusza z zamontowaną lunetą(dar od pewnego czarodzieja).

Zalety: Doskonały strzelec, dobrze walczy mieczem. Potrafi poruszać się w lesie.

Wady: Ma problemy z nawiązaniem kontaktów(blizny), nie wie nic o magii, jako iż chodzi bez pancerza jest wrażliwy na ciosy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tę kartę czytało mi się o wiele przyjemniej. Wypatrzyłem tylko jedną literówkę i jedyny mniej wiarygodny fragment to to jak Bailan sobie zwyczajnie (?) "zatrzymał" najwyraźniej prototypowy (zatem bardzo cenny?) wynalazek maga. Jeśli ta sprawa zostanie satysfakcjonująco wyjaśniona, będę na tak :)

...Mam też pewne obawy co do zdolności do współpracy z drużyną, ale to w końcu preferencje, a nie przymus.

---

masochistyczne skłonności.

High five :]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@FaceDancer

Tak, jak na to teraz patrzę to też jestem w stanie zauważyć, że tekstowi brakuje akcji, z jednej strony to wynika to z samej postaci Gangasha - lecz z pewnością nie chciałbyś się męczyć z czymś takim za każdym razem, kiedy będziesz czytać mój post. Tak więc - obiecuję poprawę - choć dopiero na sesji, za nic nie chce mi się ponownie pisać tej historii... Jeżeli jednak stałoby się tak, że jednak mój styl by się nie poprawił, to uroczyście przyrzekam wysłać moją postać tam, gdzie jej miejsce w trybie natychmiastowym (mowa o zaświatach). Proszę tylko o mały kredyt zaufania. :wink:

Co do skuteczności wyłącznie przeciwko nieumarłym, tę wadę dodałem jakoby na siłę, by Gangash nie sprawiał wrażenia przepakowanego, ale nie pomyślałem, że to może go skutecznie wykluczyć z 90% walk, rzecz jasna zastąpię to czymś innym.

@Felessan

No cóż, rozumiem co masz na myśli mówiąc o mało dynamicznej walce, niestety moja postać to kościotrup, a nie ninja z Konohy, ale pomyślę nad tym. :tongue:

No a w sprawie nekromantów to na swój sposób masz rację, lecz mam spore wątpliwości. Po pierwsze, to chyba jednak nad interpretowałeś ten fragment. Nigdzie nie było opisane, że walczył z pozostałą trójką, pisałem tylko, że omal nie skończyło się to tragicznie, miałem wtedy na myśli, że o mało co się nie dostał pod ich kontrolę (co, dla Gangasha, prawdopodobnie jest zdecydowanie gorsze od śmierci). Co do słabego nekromanty przeciwko szkieletowi, to teraz ja Ciebie nie rozumiem. Wydawało mi się, że poziom postaci powinien być równy, a z tego co piszesz to powinien pokonywać mnie pierwszy lepszy czarodziej, co mi się wydaje iść w złą stronę. Ale już pominąwszy ten fakt, to jednak moja postać nie jest pierwszym lepszym szkieletem, którego krasnolud z młotem ma na jeden cios.

I tu właśnie przechodzimy do śmierci oraz powstania z martwych mojej postaci, nie będę tego zamieszczał w historii, bo to nie ma w niej najmniejszego znaczenia. Gangash zginął zwyczajnie, mało bohatersko - podczas burdy w karczmie, kiedy jeden z bywalców przypadkiem zbyt mocno wyrżnął mu w łeb. Historia powstania z zmarłych jest jeszcze bardziej banalna, po prostu mój łowca nieumarłych pewnego dnia stwierdził, że w grobie jest wyjątkowo ciasno i chciał się jak najszybciej wygrzebać, do dziś zresztą może błogosławić skąpstwo ludzi, ponieważ nikt nie chciał zakupić zabijanej gwoździami trumny. Przez ten okres czasu, zanim zagnieździł się w karczmie, nic ciekawego nie robił, więc dopiero od tego momentu zaczyna się właściwa historia. Mogę to stwierdzić z ręką na sercu - nie był w to zamieszany żaden nekromanta.

No i wreszcie ostatnia kwestia, od momentu zapoznania się z waszymi postami przez cały czas myślałem jak załatwić problem z kontaktowaniem się z ludźmi jednocześnie nie niszcząc mojego wyobrażenia o tej postaci, tak więc, oto poprawka karty (uwaga do FaceDancera - mimo, że w niektórych akapitach doszło do drobnych zmian, to przeczytaj tylko ten ostatni, bo wyłącznie on wnosi treści nowe).

Imię: Gangash

Rasa: Nieumarły - powracający. Ci nieumarli cechują się większą mocą oraz niezależnością w porównaniu do zwyczajnych kościotrupów. Powstają oni bez udziału nekromancji, a sposób ich powstania oraz cel egzystencji pozostaje pytaniem, także dla nich samych. Jak większość nieumarłych mogą być oni kontrolowani przez nekromantę za pomocą zaklęć umożliwiających zawładnięcie nieumarłymi.

Wiek: Bliżej (oraz dalej) nieznany, nieumarłym jest od ok. 40 lat.

Klasa: Łowca nieumarłych

Historia:

Jestem Gangash, data narodzin nieznana, śmierci także...

Kreślę pochyło swoją ręką, karczma w której jestem została opuszczona przez ludzi, idealny wręcz przybytek dla kogoś takiego jak ja. W tym miejscu właśnie stała moja ulubiona tawerna, wiele tu piwa wypiłem z kumplami, walk na pięści stoczyłem, zresztą karczemnych burd też nie unikałem. Wprowadziłem się tu przed kilkoma dniami, szósty, czy siódmy rok po śmierci, umyka to mej pamięci, a pomyśleć, że przez ten okres praktycznie nic się nie wydarzyło. To miejsce jest żywym dowodem, że wszystko przemija, w tym i ludzkie życie. Jak wszedłem, to szybko odnalazłem stary stół przy którym zawsze siedziałem, tutaj też zacząłem teraz kreślić nożem historię swojego życia. Wiedziałem, że to nic nie zmieni, ale w jakiś sposób słowa stanowiły dla mnie towarzystwo, bo nikt inny nie potrafił mi go zapewnić, nawet moi rzekomi bracia: pozostali nieumarli.

***

Nie chcę pisać o swojej śmierci, nie chcę nawet jej wspominać, stało się, odszedłem, dużo ważniejsze jest to, że jednak wróciłem. Przypadek? Cud? Czy jest to szczęście? Czy raczej pech... Nieprawdą jest, że nienawidzę swojego stanu, wcale się nie zmieniłem w głębi, po prostu zamiast żyć - jestem martwy. Jedynym, co mnie naprawdę dręczy, jest samotność, lecz mam swoje sposoby by ją odegnać, jedne lepsze, drugie gorsze, ciężko stwierdzić które z nich zaliczają się do tych pierwszych bądź drugich. Zapisałem już wszystkie stoły, pod spodami większości z nich także, mimo to piszę teraz na ścianach, czuję się lepiej przekazując im swoje myśli, wspomnienia, uczucia, zupełnie jakby to coś dla mnie znaczyło. A przecież nie powinienem mieć uczuć. Tak naprawdę to jestem zmęczony, fizycznie co prawda nie czuję potrzeby snu, lecz ciężko by było mi znieść to wszystko bez uciekania się od czasu do czasu w czerń. Te momenty wytchnienia dają mi siły by znieść kolejne dni. Mimo to, nie chcę z tym skończyć, czepiam się tego nie-życia z jakąś siłą, czyli ono musi coś dla mnie znaczyć. Nie sądzę, bym bał się śmierci, raz już odszedłem, nie boli to aż tak bardzo. Jest jeszcze inna rzecz, która nadaje sens mojej egzystencji, choć w sposób raczej pokrętny:

***

Uzbrojenie tej pary było raczej liche, jeden z nich ściskał drewnianą pałkę - mógł być groźny, lecz drugi ściskał wyłącznie długą włócznię z żelaznym grotem. Oba kościotrupy ruszyły jednocześnie do ataku zbliżając się z dwóch stron w moim kierunku, postanowiłem zignorować włócznika i wyprzedzić atak tego z pałką, on mógłby mnie poranić. W tym wypadku pomogła przewaga długości mojego miecza, wyprowadzając pchnięcie uszkodziłem kręgosłup szkieletu, którego cios rozbił się o ziemię w pewnej odległości ode mnie. Jednocześnie na plecach poczułem grot włóczni w plecach, lecz niewprawne ręce wroga nie zdołały mi uczynić większych szkód. Zostawiając tego pierwszego na pastwę losu skierowałem swoją uwagę na włócznika, a jego następne pchnięcie zostało odbite przez mój miecz. Szybciej zdołałem powrócić do pozycji bojowej, więc wyprowadziłem szybki cios, by nie miał szansy go zablokować. Uderzenie, wspomagane symbolem zagłady nieumarłych, gładko rozcięło jego kości na poziomie klatki piersiowej. Tuż po tym dobiłem drugiego kościotrupa, który jeszcze wił się po ziemi mając nadzieję na szansę wyprowadzenia ataku. Nie ma to jak dobra walka, w takich właśnie momentach czuję, że naprawdę żyję, a nie tylko nie-żyję w postaci nieumarłego. Z grobowca wysunęła się jeszcze jedna postać, światło księżyca, padając na nią, ukazało mi kolejnego kościotrupa, tyle, że w pełnym rynsztunku bojowym. Nosił na sobie napierśnik, skutecznie osłaniający newralgiczny kręgosłup, jego czaszka przyozdobiona była nosowym hełmem, na ramieniu zawieszoną miał okrągłą tarczę, a prawa ręka dzierżyła pokaźnych rozmiarów buławę. Wydałem z siebie okrzyk bojowy niemal równo z wrogim stworem - czeka mnie ciężka walka!

***

Do karczmy wróciłem po długim czasie, a wchodząc tu, po raz pierwszy chyba, miałem wrażenie, jakbym wracał do domu, nie tylko ja się zżyłem z tym miejscem, ono zżyło się również ze mną. Zarazem, w chwilach wytchnienia ciężko uciec od rozmyślań. Można się zastanawiać, dlaczego, jako nieumarły, sam poluję na sobie podobnych, taki właśnie był mój zawód za życia, a fakt kontynuowania go po śmierci nie jest znowu taki dziwny. Mogę szczerze powiedzieć, że sam jestem swoim panem, decyduję o swoim bycie i nie słucham niczyich rozkazów. Wielu nieumarłych za to istnieje wyłącznie po to by służyć swym panom, bądź zabijać, co jest charakterystycznym zjawiskiem u wszystkich bezpańskich szkieletów bądź zombie. Właśnie na nich poluję. Pamiętam, co z początku, kiedy samotność było mi ciężej znieść - miałem nadzieję na zrozumienie u nekromantów - myliłem się.

***

Zamieszanie w pobliżu mojego domostwa okazało się nie być jakąś tam zagubioną karawaną, wszystko wskazuje na to, że do mojego skromnego przybytku zawitał nie kto inny jak nekromanta - z towarzystwem. Prawdopodobnie w niektórych kręgach moja pozycja jest już znana, świadczy o tym fakt, że on nie szukał nikogo innego, jak mnie. Nie mogłem powiedzieć, żebym był zadowolony z spotkania - ten czarownik nie widział nikogo innego poza sobą samym, a jak stanął ze mną twarzą w twarz z miejsca zaczął mnie zaklinać bym mu służył. Odmówiłem. Niektórzy osobnicy nie mogą zrozumieć, że nie wszystko im podlega. Jak ruszyłem do ataku to jednym zwyczajnym sztychem zakończyłem jego żywot, nie zdążył się zasłonić w jakikolwiek chociaż sposób. Jak widać ten nekromanta był tak zadufany w swoją potęgę, że nawet nie utrzymywał w okół siebie jakiejkolwiek tarczy - żałosne. Zaraz po tym na moich oczach rozpadła się większość towarzyszących mu nieumarłych, z wyjątkami. Wiedziałem, że ci, którzy zostali na placu są tacy sami jak ja, powracający - by wciąż toczyć swój żywot, lecz już w formie nieumarłego. Nie poświęciliśmy sobie wiele czasu, rozeszli się w pokoju a ja zostałem w miejscu, które nazywam domem - ciekaw jestem jak teraz toczą się ich losy. Na swój sposób już za życia uważałem, że nie ma z góry określonego zła, że nekromanci, podobnie jak magowie, dzielą się na tych w porządku oraz nędzników. Ale wszystko zdaje się wskazywać na to, że jednak nie mam racji, w swoim nie-życiu spotkałem łącznie czterech nekromantów - w tym tego, którego zabiłem przed chwilą. Spotkanie z pozostałą trójką za to tylko o włos nie skończyło się tragiczne dla mnie, w gruncie rzeczy jednak nieprosto jest przejąć nade mną kontrolę. Każdy z nich był taki sam, żądny władzy, zlizywał jej okruszki decydując o oddziałach utworzonych przez siebie nieumarłych uważając się za kogoś wielkiego, kiedy był niczym więcej niż pospolitym nędznikiem. Przestałem już wierzyć w "dobrych" nekromantów - by w ogóle wziąć się za tę sztukę trza mieć chyba całkowicie przegniłe serce.

***

Podczas snu - zawsze wszelkie widoczne funkcje nieumarłego zamierają, gdyby ktoś mnie teraz dostrzegł wziąłby mnie za zwyczajnego trupa leżącego w rogu karczmy, błogosławiłem tę umiejętność już niejednokrotnie, pozwalała zapomnieć o sprawach ciężkich dla mnie. Lecz rzecz jasna trzeba było się budzić, nigdy nie obawiałem się, że ktoś mnie zaskoczy w tym miejscu, już od koło 30 lat tu mieszkałem - i poza wizytami nieumarłych, bądź nekromantów - nikt tu nigdy nie zachodził. Trakt prawdopodobnie przestał być używany, a nawet wędrowcy - zanim zawędrowali do mojej tawerny - zwykle byli rozszarpywani przez dzikie bestie będące w pobliżu, mnie nigdy nie ośmieliły się tknąć. Nie spotykałem się z ludźmi, od razu nasłali by na mnie paladynów którzy zresztą też niewiele by się zastanawiali przed atakiem. Ja ich akurat świetnie rozumiałem, będąc żywym także uważałem nieumarłych za pozbawione emocji potwory, dopiero po śmierci zrozumiałem, że sprawa przedstawia się ociupinkę inaczej. Nie mogłem wymagać od innych tego, co sam zrozumiałem dopiero po śmierci. Za życia szkoliłem się na łowcę nieumarłych, miałem z nimi niemiłe przeżycia związane z śmiercią niektórych członków rodziny. Nie porzuciłem starej drogi po śmierci, ba, teraz nawet jestem nią w stanie podążać lepiej. Wiem, którzy nieumarli są warci śmierci, a którzy nie. Zresztą, ja nie wierzę w uwalnianie duszy, na swój sposób każdy nieumarły trzyma się swojego istnienia kurczowo dwiema rękami - dlatego unikałem ludzi, nigdy nie nazwałbym siebie samobójcą. Aż do pewnego momentu...

***

Wyprzedziwszy duży oddział udało mi się dojrzeć jego cel, nie miałem najmniejszego pojęcia, że w tej okolicy znajduje się wioska. Choć nie wyglądało na to, że postoi zbyt długo. Horda licząca ok. setki szkieletów i zombie maszerowała w tamtą stronę z żądzą mordu w oczach. Na swój sposób chciałem pomóc mieszkańcom, ale jak miałem mierzyć się samotnie z taką liczbą? Długo się nad tym nie zastanawiałem, w karczmie odkryłem nieźle zachowany płaszcz z kapturem, zdecydowanie zbyt wielki, ale skutecznie zakrył moją twarz oraz sylwetkę, na ręce nałożyłem zniszczone rękawice i gotów do boju ruszyłem w kierunku wioski. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie zdołają uciec, nieumarli zaskoczyli mieszczan, tak, że pospiesznie ładowali swój dobytek, lecz w końcu się zmęczą, a wtedy niezmarła horda spadnie im na karki - nie mogłem do tego dopuścić. Szybko stwierdziłem, że pierwsze obawy były mylne - ci nieumarli nie sprawiali wrażenia rozgarniętych, a ich uzbrojenie było nędzne, jakieś motyki, kije, topory bądź pałki. Powoli plan zaczął formować się w mojej głowie. Ruszyłem z boku powalając jakiegoś rosłego kościotrupa uderzeniem w czuły punkt, którego trafienie zwykle kończyło się rozpadem całej konstrukcji, jest to miejsce znane nawet nowicjuszom łowców nieumarłych, i - także mój słaby punkt. Nieumarli powoli zbliżali się w kierunku wioski, niestety nie mogłem ich powstrzymać, lecz robiłem co mogłem by zwrócić swoją uwagę. Wreszcie, gdy powaliłem siódmego stwora - nieoczekiwanie odwrócili się oni w moim kierunku a ich oczy błyszczały, wpatrując się w swój nowy cel. Czyli wszystko szło zgodnie z planem. Powoli zacząłem odwrót jednocześnie nie schodząc z oczu nieumarłych, kiedy już oddaliłem się od wioski, zrzuciłem z siebie płaszcz, który tak krępował moje ruchy. Wycofując się, pozwalałem co pewien czas żeby jeden z nich zbliżył się do mnie na odległość miecza by go powalić mocnym uderzeniem. Będąc człowiekiem mógłbym się martwić o to, czy mogę wiecznie się cofać i czy czasem się nie zmęczę, a wtedy te stwory gotowe będą obskoczyć mnie ze wszystkich stron. Batalia jednak toczyła się na równych zasadach, wszyscy byliśmy nieumarłymi więc walka mogła skończyć się tylko całkowitym zejściem jednej ze stron. Mijały dni, lecz starcie wciąż trwało - co pewien okres czasu pozwalałem jednemu z wrogów się na mnie rzucić by się z nim błyskawicznie rozprawić. Nędzne wyposażenie oraz głupota przeciwników działały na moją korzyść, szarżowali oni bez planu, rzucając się pojedynczo, tańcząc dokładnie według mojego rytmu, padając jeden po drugim. Piątego dnia powaliłem już ostatnich z tej bandy, to był dla mnie prawdziwy szok - samodzielnie rozbiłem w puch spory oddział. Tego dnia każdy, kto mógł wędrować w pobliżu karczmy usłyszałby dzikie okrzyki radości, to był mój dzień, byłem wręcz pijany radością ze zwycięstwa, w tym dniu - po raz pierwszy - byłem w pełni usatysfakcjonowany tym, że jestem nieumarłym, tego dnia bardzo wiele się dla mnie zmieniło.

***

Z czasem nastrój uniesienia prysł, a ja, rzecz jasna, wróciłem do swojego starego życia, lecz wiedziałem, że nie zostanę tu już zbyt długo. Od czasu do czasu moje myśli kierowały się ku mieszczanom których udało mi się ocalić, pewnie już dawno uciekli, przekonani, że umarłem bohaterską śmiercią w ich obronie - a horda nieumarłych posuwa się za nimi chcąc ich zgładzić, nigdy nie poznają prawdy. Osobną kwestią było również, czy ktoś był świadkiem tego starcia, w gruncie rzeczy walczyliśmy się przez pięć dni i nie zdziwiłbym się gdyby jakiś wędrowiec miał okazję przyjrzeć się mej walce. I tak z pewnością uznał to za jakieś lokalne starcie między nieumarłymi. Tak czy inaczej nie czułem się tu już bezpieczny, a poza tym, karczma też swoje przeżyła, po ok. 30 lat mieszkania wszystko zaczynało się sypać. Napisami pokryłem już cały budynek, historią życia, której nikt nigdy nie przeczyta, one już zaczynały blaknąć. Od pamiętnej bitwy minęły dwa lata, a ja czułem, że czas ruszać w drogę. Porzuciłem swój dom, zamieszkany przez tyle lat, przede mną stoją nowe wyzwania.

***

- Wejść - polecił chłodny głos z wnętrza.

Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie pod naporem mej ręki. Wchodząc do izby pierwszym, co rzuciło mi się w oczy był stolik z świecą stojący reprezentacyjnie pośrodku pokoju. Rozglądając się na boki mogłem ujrzeć wiele walających się w różnych magicznych sprzętów, lecz nigdzie nie można było dojrzeć łóżka, bądź paleniska, które mogłoby ocieplać izbę oraz nad którym można by gotować strawę. Skierowałem wzrok na postać siedzącą przy stoliku, papiery na nim położone prawdopodobnie miały symulować fakt, iż nieumarły ten jest zajęty - z marnym skutkiem. Szybko przypomniałem sobie znane mi fakty o gospodarzu - nazywa się Almis, jest czarodziejem, który zmarł przed pięćset laty, lecz nie ma nic wspólnego z nekromancją, bądź liszostwem. Nie zmienia to faktu, że jest prawdopodobnie jednym z najpotężniejszych nieumarłych.

- No, z czym do mnie przychodzisz? - Zirytowany głos maga całkowicie wyrwał mnie z rozmyślań.

- Miałem nadzieję na jakieś zaklęcie, które pozwoliłoby mi ukryć się pośród ludzi. Jest to ważna dla mnie sprawa, mam czym zapłacić.

- Ukryć się, powiadasz? Pokaż no mi swoją zapłatę.

- Proszę - powiedziawszy to wyjąłem zza pazuchy worek z jakimiś ingrediencjami, śmieszną, czarną różdżkę i naszyjnik zdecydowanie śmierdzący magią. Były to rzeczy posiadane przez tego przeklętego nekromantę którego udało mi się zabić. Nieumarły przez chwilę się wpatrywał w te rzeczy. Po chwili podniósł na mnie oczy i odezwał się:

- Zwiesz się Gangash, tak? - Nie czekając na moją odpowiedź zaraz kontynuował - doskonale, weźmy się do roboty, maskowanie to naprawdę skomplikowana sprawa.

Zaczął krzątać się po izbie klnąc pod nosem. Tymczasem ja obserwowałem go, przerzucającego różne sprzęty - o których istnieniu pewnie już dawno zdążył zapomnieć - nie wyglądał na ani trochę bezbronnego. Nawet zaskoczony w najgorszej dla siebie chwili mógł bez problemów unicestwić spory oddział wrogów - tym dziwniejsza wydawała się jego ostrożność, każdy ruch był zaplanowany, a pozycja taka, by w każdej chwili mógł się obrócić i powitać wroga śmiertelnym zaklęciem. "Im twa moc staje się większa tym groźniejsi stają się twoi wrogowie" - przypomniała mi się sentencja znana jeszcze za życia, patrząc na Almisa nietrudno było uwierzyć, że jest to prawda. Po chwili powrócił on trzymając szary, znoszony płaszcz oraz chustę o kolorze ludzkiej skóry.

- Trzymaj, załóż to na siebie - powiedział dając mi płaszcz. - Chustę nałożysz za chwilę.

- Z czego ona jest? - Spytałem się patrząc na nią podejrzliwie.

- Skóra zdjęta z człowieka, chyba nie będziesz mieć skrupułów akurat teraz?

- Ot, ciekawość - wzruszyłem ramionami narzucając na siebie płaszcz.

Almis tymczasem stanął za mną i zaczął obwiązywać moją głowę tą "chustą" - była ona dłuższa niż oczekiwałem. I ograniczała moje pole widzenia, nie oślepiała mnie całkowicie głównie dlatego iż w moją zdolność widzenia wpleciona była magia. Poza płaszczem jeszcze nałożyłem na swoje ciało skóry które miały je osłaniać - lecz dalej nie wiedziałem jak on chce mnie upodobnić do człowieka. Po chwili zaczął zaklinanie - wysłuchiwanie jego monotonnych zaklęć szybko okazało się prawdziwą torturą, tym bardziej, że nie mogłem nawet drgnąć. Po krótkim czasie mag zakończył swoje zaklęcia i wycofał się, a w jego oczach wyczytać można było zadowolenie i satysfakcję.

- No, wszystko poszło doskonale, nadałem ci ludzką sylwetkę, a za pomocą chusty upodobniłem twoją twarz do ludzkiej, spójrz!

"Spójrz, spójrz, z tym cholernym dziadostwem nic nie widzę" - przemknęło mi przez głowę, lecz po chwili zamarłem. Z lustra wpatrywał się we mnie z zdumieniem człowiek, budowa wydawała się normalna, twarz ludzka, nawet oczy można było dojrzeć, szkoda, że właśnie ich nie mogę użyć do patrzenia. Głowę miałem łysą - i dobrze, żadna siła nie zmusi mnie do nałożenia peruki.

- No - roześmiał się zadowolony z siebie czarodziej. - Użyłem prostych zaklęć iluzji na tych ubraniach by ci nadać jako taki wygląd, no i patrz na efekty!

- Prostych, czy nie lepiej by było użyć potężniejszej magii by magowie nie przejrzeli mnie z miejsca na wylot?

- Ha, widać, że wcale się nie znasz na magii, im bardziej skomplikowane i potężne zaklęcia tym mocniej oddziaływają na wszystkich magów w okolicy. Za to takie proste zaklęcia nie zwrócą na siebie uwagi żadnego z tych czarowników, no chyba, że sam zwrócisz na siebie uwagę, ale wtedy to już wyłącznie twoja wina.

- Dobra, dobra, problem w tym, że cały ten sprzęt skutecznie utrudnia mi walkę, nie dość, że gorzej widzę to jeszcze moje ruchy są ograniczone...

- Na to nic ci poradzę, rzecz jasna poinstruuję się jak zdjąć z siebie te rzeczy a potem założyć z powrotem nie wpływając na zawartą w tych przedmiotach magię.

Nic z tego nie rozumiałem, ale słuchałem jego instrukcji wiedząc, że to może mieć spore znaczenie dla mojego przetrwania. Po pewnym czasie byłem w stanie już sam się przebrać, czyli byłem gotów. Lecz mag jeszcze ze mną nie skończył:

- Czekaj, Gangashu, nie chciałbyś otrzymać pewnej rady ode mnie?

- I tak nie mam za nią czym zapłacić - odburknąłem zniechęcony.

- Nie ma to najmniejszego znaczenia, a chyba nie chcesz mnie urazić odmową, prawda? - "No tak..."

Podszedłem do stolika ponownie, nawet na swój sposób będąc ciekaw, co ma mi on do powiedzenia.

- Bardzo się cieszę, że opuściłeś wreszcie tę swoją nędzną chałupę - zaczął. - Na świecie wiele się mówi, akurat o tobie. Jesteś z pewnością jedynym nieumarłym szkolonym do walki z innymi nieumarłymi, a ja jestem dobrze poinformowany o takich sprawach. Wiesz pewnie, że ostatnimi czasy, kiedy moc nekromantów osłabła - szykują się ważkie wydarzenia.

- O czym ty mówisz? Nie mam o tym najmniejszego pojęcia - to, o czym mówił coraz mniej zaczynało mi się podobać, czyżbym wiedział w jaką stronę to zmierza?

- To jednak nie wiesz? Nie dziwi mnie to, słuchaj mnie więc, i to uważnie. Nekromanci są słabsi niż kiedykolwiek, po wielkiej wojnie z istotami żyjącymi panuje tu całkowity chaos. To jest okazja dla powracających - w tym i dla ciebie. Najwięksi z nich nazwali się rycerzami śmierci i zbierają siły by odebrać władzę tym zadufanym w sobie magom. W wielkiej wojnie pomiędzy nieumarłymi to właśnie ty masz największe doświadczenie w zwalczaniu ich. Przyłącz się do rycerzy śmierci, czeka cię chwała i potęga jako jednego z nich, a w dodatku będziesz mógł nareszcie zadać śmierć nekromantom - to ci właśnie radzę.

Milczałem przez dłuższą chwilę, nawet nie miałem zamiaru próbować sobie wyobrazić ogromu zamieszania, jakie mnie czeka, po chwili odpowiedziałem:

- Nie, nie wydaje mi się, żeby to miało sens, czy mam zastąpić jedno zło - drugim? Widzę, że popełniłem błąd ruszając w drogę akurat teraz, lecz nie pozostaje mi nic innego jak oddalić się z tych okolic. A ty, magu? Po czyjej jesteś stronie?

Almis parsknął z pogardą.

- Nie mam zamiaru układać się z nekromantami, ostrzegam cię, Gangash, twoje szlachetne idee zgubią cię, ludzie nie będą ich mieli niszcząc ciebie. Ciesz się tym przebraniem, lecz nie wszystko trwa wiecznie, kiedy zrozumiesz wreszcie, że nie masz miejsca wśród ludzi to skieruj się na zachód od mojej siedziby - tam są nieumarli, którym jesteś potrzebny. Możemy stworzyć lepszy świat - bez bata nekromantów. Przemyśl to!

- Jasne - odrzekłem mu. - Żegnaj.

- Do zobaczenia - mruknął. - Bo ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie wątpię, że rychło się spotkamy.

Odchodząc, puściłem jego słowa mimo uszu - lecz nie dały mi one spokoju wciągu kilku najbliższych dni.

Charakter: Gangashowi często dokucza samotność, lecz jakoś sam nigdy nie szuka towarzystwa, tego, czym jest większość nieumarłych on nie ma zamiaru akceptować, a ludzie z zasady nie akceptują jego. Posiada on sztywny kodeks honorowy i niesprowokowany całkowicie unika zadawania śmierci osobom żyjącym, oczywistym wyjątkiem od tej reguły są nekromanci, do których zresztą Gangash jest całkowicie zrażony. Podejrzliwy w stosunku do magii, a jeśli tylko ma odpowiedni nastrój, to w towarzystwie objawia się jego poczucie humoru, które pozwala mu nawet na autoironię w stosunku do swej śmierci. Za życia zapalczywy, po śmierci flegmatyczny i ostrożny, zwykle myśli kilka razy przed podjęciem odpowiedniej decyzji.

Ekwipunek: Nosi on przy sobie niewielki sztylet, którym przez lata dziobał w ścianach karczmy, nie przydaje się on raczej do niczego więcej, lecz Gangash nosi go ze względu na sentyment. Poza tym nosi miecz, zaliczany do tego z gatunku półtora-ręcznych, które co prawda można nosić w jednej dłoni, ale o wiele wygodniej jest trzymać w obu. Na jednej ze stron klingi wyryty został symbol zagłady nieumarłego czyniąc tę broń skuteczną przeciwko tym stworom, a z drugiej strony wyryta jest klątwa własności, która sprawia, że w jakikolwiek sposób by właściciel nie zgubił broni, tak ona zawsze wróci do niego, klątwa nakierowana jest na Gangasha. Ma również ubranie - płaszcz, skóry oraz chustę z ludzkiej skóry która imituje ludzką twarz.

Zalety:

+ Wysoka odporność na wszelką broń kłutą - głównie włócznie bądź strzały.

+ Niezbyt potężny, zaklęty miecz.

+ Nie męczy się.

+ Szkolony przeciwko nieumarłym

+ Ograniczona ochrona przed bronią sieczną.

+ Całkowita niewrażliwość na trucizny.

+ Pewna (nie całkowita) ochrona przed magiczną kontrolą. Wpływa na to fakt, że on jest łowcą nieumarłych.

Wady:

- Powolny, flegmatyczny.

- Posiada słaby punkt na kręgosłupie charakterystyczny dla wszystkich szkieletowatych nieumarłych.

- Wrażliwy na obrażenia obuchowe.

- Bardzo wrażliwy na zaklęcia przeciwko nieumarłym.

- Podatność na magiczną kontrolę charakterystyczna dla wszystkich nieumarłych.

- Odrzutek i samotnik, w przypadku wykrycia ludzie oraz większość żyjących ras z miejsca go wyklina.

- Kiedy nosi swój strój maskujący jego zdolności walki są ograniczone - ma gorszą widoczność oraz utrudnione wykonywanie ruchów.

UWAGA!!!

Ostatni akapit historii - ten najdłuższy - muszą przeczytać wszyscy którzy spotkają moją postać.

No i skończyłem, Face, gdybyś był tak miły i powiedział mi, czy przy ostatnim akapicie też się wymęczyłeś, bo chcę wiedzieć, czy to co zaprezentowałem pokazuje jakąkolwiek poprawę^^ (by nie było, ja prywatnie jestem z tego zadowolony).

Heh, napisać złą kartę też trzeba umieć :).[skromyn uśmiech]

Mistrzu, czy mogę zostać Twoim padawanem? :tongue:

Samej karty nie ocenię, bo nie mam do tego żadnych uprawnień, ale jest lepiej :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@brylant

Od razu lepiej - tym razem udało ci się przedstawić tą postać bardziej realistycznie. Co do lunety od maga to chyba rzeczywiście lepiej by było, gdyby została kupiona a nie 'zatrzymana dla siebie'. No chyba, że mag nie przeżył zatrzymania ^^ Pytanie jedno - dlaczego twoja postać chodzi bez pancerza? Rozumiem, że to strzelec, więc jakaś płytówka mogłaby utrudniać strzelanie, ale przynajmniej jakaś kolczuga czy inna skórzana zbroja powinny być. W końcu był żołnierzem a tacy z reguły doceniają dobrą zbroję. Ale to w sumie szczegóły (które jednak przydałoby się wyjaśnić). Ciekawi mnie jeszcze opinia innych (macha do Face'a), niemniej ja jestem na TAK.

@barowei

Nie zrozumiałeś mnie troszkę ^^ Nie wymagam, żeby twoją postać pokonał pierwszy lepszy czarodziej. Po prostu nekromanci to osobnicy, którzy szkolą się do kontroli/wskrzeszania/wykorzystywania nieumarłych a więc siłą rzeczy są wobec nich dużo bardziej skuteczni niż reszta ludzi. Sam zresztą napisałeś, że twoja postać podatna jest na magiczną kontrolę, a któż taką rzuci lepiej i szybciej niż nekromanta? Teraz kwestia tych skór maskujących - mogą być, jednak nie uważasz, że są 'troszeczkę' niewygodne? Sam zdecydowałbym się prędzej na jakiś amulet nakładający iluzję. Ale skoro lubisz utrudniać sobie życie ^^ Ale do sedna - mimo tych wątpliwości jestem na TAK. Sesji przyda się trochę świeżych postów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, wracając do nekromantów to polecam ci jeszcze raz zapoznać się z akapitem mówiącym o nekromantach (ich liczba zmniejszona do czterech), rasą postaci (teraz już zaznaczyłem, iż nie jest zwyczajnym tam kościotrupem) oraz zaletami i wadami (dzięki umiejętnościom łowcy nieumarłych jest bardziej odporny na kontrolę niż większość powracających - wyłączając rycerzy śmierci). IMHO - na tle twojego wyobrażenia o nekromantach - skuteczność mojej postaci przeciwko nim nie jest znowu tak niska.

A co do przebrania, to no właśnie - moją pierwszą myślą też był przedmiot nakładający iluzję, lecz budził on zbyt wiele pytać natury praktycznej (np. czy iluzja będzie działać nawet w przypadku dotykania mojej postaci). W dodatku niektórzy mogliby się czepić, że Almis tak po prostu wręczył mojej postaci potężny (a więc i cenny) przedmiot natury magicznej. Skóry i płaszcz za to wydały mi się o wiele bardziej realistyczne, a w dodatku niewygoda związana z noszeniem ich stawi moją postać niejednokrotnie w dylemacie, czy zdjąć to ułatwiając sobie walkę jednocześnie ryzykując wykrycie przez istoty żyjące.

No i mam nadzieję, że nikt nie wyrazi sprzeciwu mojemu wkrętowi w fabułę FS związanemu z postępującą wojną domową pomiędzy nieumarłymi - nie mogłem się temu oprzeć. :tongue:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poprawki, panie i panowie!!

Imię: Balian Feuren, ps. ?Strzelec?

Rasa: Człowiek

Wiek: 26 lat

Klasa: Najemnik

Historia

Łuna pożarów rozjaśniała nocne niebo, ukazując obrońcom setki orków, którzy po spaleniu okolicznych wiosek, których mieszkańcy zdążyli się ukryć w zamku, gotowali się do szturmu. Nie chcąc się narażać na ostrzał robili to w sporej odległości od zamku. Ustawiali katapulty, montowali wieże oblężnicze. Nie ukrywali się, mając poczucie bezpieczeństwa przed ostrzałem. Mylili się jednak.

- [beeep] wołowe, ruszcie dupska i na mury! Orkowie szykują się do ataku!

Głos wkurzonego dziesiętnika natychmiast postawił na nogi cały oddział. W tym młodego, ciemnowłosego chłopaka o piwnych oczach, który natychmiast wziął swoją kuszę, która stała obok niego, oparta o ścianę. Kusznik wstał i ukazał swą barczystą sylwetkę i mięśnie, które pozwalały przypuszczać, że potrafił napiąć kuszę jedną ręką, ciągnąc po prostu za cięciwę. Tak też było w istocie.

Dwaj orkowie spacerowali pomiędzy krzątającymi się pobratymcami. Obaj nosili zbroje, a jeden na dodatek wilczą skórę. Oznakę wodza klanu.

- Grash?ghalu, co myślisz o czekającym nasz szturmie?- odezwał się wódz

- Będzie łatwo?Ludzi jest mało i są przerażeni. Zgnieciemy ich!

Balian, ów czarnowłosy młodzieniec, obserwował właśnie krzątaninę we wrogim obozie, gdy zobaczył dwóch wyróżniających się orków w drogich zbrojach, z których jeden miał na sobie także wilczą skórę.

- Szefie- odezwał się do stojącego obok dziesiętnika- widzi pan tam tych dwóch orków, którzy po prostu se spacerują? Tam, na lewo do tej wielkiej wieży oblężniczej.

- Koło wieży, powiadasz? Czekaj, ja też ich widzę, ale słabo. Masz bystry wzrok, młody. Zauważyłeś tą wilczą skórę? To przywilej dostępny tylko dla wodza klanu. Czekaj, co ty robisz z tą kuszą? Nie trafisz z tej odległości.

- Zawsze mogę spróbować. To tylko jeden bełt?.

- Będzie łatwo?Ludzi jest mało i są przerażeni. Zgnieciemy ich!

- Doskonale, tego po tobie oczekiwałem. Ogłoś po obozie, że gdy zajmiemy zamek, mogą?

BŹDZIUF! Grash?ghal przetarł oczy z krwi i zobaczył swego wodza padającego na ziemię, z bełtem kuszy wbitym w pierś.

- Niemożliwe! Trafił! Skurczysyn trafił!- rozlegały się szmery pośród stojących na blankach żołnierzy. Dziesiętnik spojrzał z podziwem na podkomendnego i powiedział

- Idziemy do dowódcy, raz, dwa. Hilfes, przejmij dowodzenie.

- Jak?Jak mogli? Z takiej odległości?Dranie!- Grash?ghal patrzył oszołomiony na martwego wodza. Otrząsnął się. Czas na zemstę.

- Że jak?! On zabił wodza klanu?

- Tak, generale, mam na to dziesiątki świadków.

Stali teraz w głównej wieży zamku, w gabinecie dowódcy. Balian patrzył to na generała, to na dziesiętnika. Widać było, że obaj są wstrząśnięci. Oficer spojrzał na chłopaka. ?Młody ma potencjał do zostania dobrym żołnierzem?, pomyślał. ?Dobrze zbudowany, celnie strzela, a miecz wiszący u jego boku nie jest tam dla ozdoby. Doskonały materiał. Musiał się nieźle napracować przy szkoleniu.?

- Brawo, żołnierzu. Jak macie na imię?

- Balian, sir.

- Brawo, Balianie, brawo. Czeka cię nagroda i awans.

Nagle do pokoju wbiegł adiutant . Orkowie ruszyli.

Dwa dni później

Szpital polowy na zamku

Generał szedł między wiwatującymi żołnierzami. Wygrali. Ale tylko dzięki temu, że orkowie, żądni zemsty, zaatakowali, nim przygotowali sensowny plan i zmontowali wszystkie machiny. Dzięki temu młodemu chłopakowi, który leżał z okropnymi poparzeniami twarzy. On pierwszy wybiegł z gabinetu i pognał do obrony. W biegu naciągnął kuszę i po dotarciu na miejsce zaczął strzelać do orków, którzy zaczęli wdzierać się na mury. Oddał kilka strzałów(celnych) i po raz kolejny ładował broń, gdy obok niego spadł płonący pocisk z orkowej katapulty. Teraz generał patrząc na jego twarz widział wstrząsający widok. Cała prawa strona twarzy była spopielona, poparzona. Będzie miał to do końca życia?

Po kilkumiesięcznej kuracji Balian opuścił wojsko i zaczął pracować na własny rachunek. Pewnego dnia dotarł do niego mag i poprosił o testowanie jego nowego wynalazku.

- Więc Balianie, co myślisz o mojej lunecie?

- To epokowy wynalazek, proszę pana. W połączeniu z tą ogromną kuszą zwiększa zasięg strzału dwa razy!

- Dzięki za pochwałę, mały.

Byli teraz w sypialni czarodzieja, który leżał chory w łóżku.

- Mały- odezwał się mag- Niedługo umrę, nie, nie zaprzeczaj! Posłuchaj- cały mój majątek przejmie Zakon. Cały...za wyjątkiem lunety.

- Jak to?

- Lunetę zatrzymasz ty. Nikt inny nie będzie w stanie jej użyć, zbudować i tak dalej. Jak myślisz, po co ci tłumaczyłem, jak się ją tworzy? To za dobra broń, by dostał ją jakiś żądny krwi generał. Ciebie zaś znam i ufam tobie. Zatrzymaj ją.

Parę dni później czarodziej zmarł. Balian wyjechał pogrążony w smutku.

- Panie strzelcu, daleko jeszcze?

- Stul dziób i słuchaj.

Między drzewami stało kilkunastu ludzi w mundurach. Tylko jeden się wyróżniał: w ręku trzymał ogromną kuszę, na której była zamocowana dziwna tuba, a na sobie miał ciemnozielony płaszcz z kapturem, który zakrywał twarz. Pod płaszczem miał kolczugę. U jego boku wisiał miecz. Na rękach miał skórzane rękawice.

- Słyszysz? To ci bandyci, radują się teraz z łupów.

- Racja, racja?opłacało się hrabiemu pana wynająć. Dobrze, my się nimi już zajmiemy, a pan...

- Zaatakuję ich z flanki. Wiem więcej o wojaczce od ciebie. Do dzieła!

Charakter: Agresywny, impulsywny, nie lubi towarzystwa, odludek. Dawniej wesoły młodzik, dzisiaj pochmurny morderca.

Ekwipunek: Miecz, plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami(pieniądze, racje żywnościowe, koce) i bardzo duża kusza z zamontowaną lunetą(dar od pewnego czarodzieja)i sporym zapasem amunicji.

Zalety: Doskonały strzelec, dobrze walczy mieczem. Potrafi poruszać się w lesie. Jest dość silny, by napiąć kuszę jedną ręką w bardzo krótkim czasie.

Wady: Ma problemy z nawiązaniem kontaktów(blizny), nie wie nic o magii.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobra czas ocenić karty (macha do Felessana). Niestety, barowei, ale widzę, że nie ma dla ciebie miejsca wśród nas... Żartuję :tongue: ostatni akapit napisany w sposób, który nie powodował już u mnie senności, chociaż był chyba najdłuższy. Jestem na TAK, ale mam nadzieję, że nie będziesz nas krzywdził wrzucając długaśne posty. Nie mówię tutaj akurat o sobie, bo sam czytam wszystkie posty jakie się pojawią na sesji. Wielu graczy, nawet tych doświadczonych (macha do P_aula) nie ma ochoty zbytnio zabierać się do czytania widząc takie kobyły. Oczywiście nie obyło się bez jednego zgrzytu:

No i mam nadzieję, że nikt nie wyrazi sprzeciwu mojemu wkrętowi w fabułę FS związanemu z postępującą wojną domową pomiędzy nieumarłymi - nie mogłem się temu oprzeć.

Będę miał coś przeciwko i to dość sporo. Pierwszą FS zakończyliśmy ustaleniem, że ci "źli nieumarli" zostali pokonani i teraz liżą rany, czekając na swój czas. "Dobrzy" nieumarli wrócili z powrotem do siebie, separując się od reszty świata. Wszystko zostało zapisane. Oczywiście istnieje taka możliwość - idąc za tym co stworzył Revotur - że skoro Źli będą wysyłali swoich agentów, by mącić w świecie żywych, to Dobrzy również będą coś robili, by temu przeciwdziałać. Nie ma tu jednak mowy, o tym, że ta wojna postępuje, bo kulminacyjny punkt konfliktu jest już za nami.

brylant - Też jestem na TAK. Wszystko zostało poprawione, nie zauważyłem większych błędów. Karta może nie jest jakaś urzekająca, ale jest napisana najzupełniej poprawnie.

No to teraz czekamy na na to, aż inni zdecydują się ruszyć i ocenić karty. Póki co macie po dwa głosy na TAK, ale coś się obawiam, że towarzystwo się rozleniwiło i trochę sobie poczekacie, na ten ostatni głos.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A mógłby ktoś streścić, co się teraz wyprawia?
Jasne :=] W tym poście Tur pokrótce opisał dotychczasowe wydarzenia III edycji FS a owóż zaczyna się tym postem :=) Co nowego się wydarzyło? Przeczytaj ostatnie posty - ktoś wydostał się z Bractwa, mój mag popełnił efektowne samobójstwo w związku z wpadnięciem na oddziały armii. To jest akurat nowy pomysł fabularny, bo wcześniej planowany był quest z kopalnią. Wydaje mi się, że tyle :=)
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@FaceDancer

Mhm, chciałbym tylko wiedzieć, czy sam fakt wojny domowej pomiędzy nekromantami, a rycerzami śmierci (którzy z całą pewnością nie są "dobrymi" nieumarłymi) ci się mocno nie podoba, czy to, że ta wojna może dotyczyć teraźniejszej przygody? Ja oczywiście rozumiem ustalenia z pierwszej sesji, ale tak w gruncie rzeczy, to chyba jednak ciężko stwierdzić potwierdzić w jaki sposób liżą te rany - ja wymyśliłem powstających rycerzy śmierci którym marzy się władza, na co rzecz jasna nekromanci nie mogą pozwolić. Lecz są to walki wyłącznie między nieumarłymi - więc, jeśli nie życzysz sobie takich wkrętów w fabułę to przecież bez problemu mogę stwierdzić, że wojna toczy się hen, hen daleko i nikogo tu to nie obchodzi. :biggrin: No i, nie martw się, dopilnuję by posty były krótkie i rzeczowe - tak, że zostaną przeczytane a nikt nawet nie zwróci na to uwagi. :tongue:

Hejho! Pora brać się do roboty, a pewien rozpadający się kościotrup pragnie zrobić trochę zamieszania!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lecz są to walki wyłącznie między nieumarłymi - więc, jeśli nie życzysz sobie takich wkrętów w fabułę to przecież bez problemu mogę stwierdzić, że wojna toczy się hen, hen daleko i nikogo tu to nie obchodzi.

To zależy jak to ująć. Wojna w stylu full scale nie wchodzi w grę. Jednak jakieś pozakulisowe walki potężnych grup rycerzy śmierci z lokalnymi nekromantami już nie będą przeszkadzały. Po prostu nie może się to odbywać w stylu regularnej wojny, ale raczej walkę o wpływy pomiędzy konkretnymi grupami, które pilnują, żeby śmiertelni nic o nich nie wiedzieli i nie wściubiali nosa w nie swoje sprawy. Zobaczymy jak to opiszesz, ale najlepiej skonsultuj się ze mną przez GG jak bedziesz miał jakiś pomysł :smile:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@FaceDancer

I wszystko gra, podany przez ciebie koncept najlepiej oddaje moje wyobrażenia o tym konflikcie.:tongue:

A poza tym - pozwolę sobie zwrócić uwagę brylantowi. Popełniłeś chyba ten sam błąd co niegdyś pewien smoczy rycerz - z tego co mi wiadomo to postać SRa kryje się pod pancerzem, dlatego nie wiem jakim cudem twoja postać mogła rozpoznać w nim szkieleta. Poprawcie mnie, jeśli się mylę - to moje prywatne odczucie (choć poparte tym, co niegdyś udało mi się wyczytać grzebiąc w tutejszych dyskusjach).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie mylisz się. Dobrze, że zwróciłeś na to uwagę bo mi jakoś to umknęło. Za to rzucił mi się w oczy inny problem. Mianowicie - nie wiem jak reszta graczy, ale niezbyt podoba mi się ten skrót spotkania z oddziałem Bractwa. Kiedyś, już przy tworzeniu mojej karty Darek bodajże zwrócił mi uwagę, że tak się nie powinno robić - jeśli z kimś rozmawiasz, to rozmawiaj a nie kwituj to zwykłym "porozmawialiśmy i sobie poszedłem". Nie chcę się już czepiać istnienia samego oddziału bo nie precyzowaliśmy chyba czy i ile takowych Bractwo posiada.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się z Felessanem. Free sesja wymaga jednak zatrzymania się i pewnej kontemplacji, a nie pędzienia naprzód w tempie TGV. To, że opisy powinny być w miarę ktrótkie nie oznacza, że mamy lecieć "po łebkach", trzeba się przyłożyć do postów, bo to buduje klimat.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To co przeczytałem w ostatnim poście skłoniło mnie do poważnego zastanowienia się nad tym czy dopuszczenie brylanta do sesji nie było błędem. Mnóstwo błędów już w pierwszym poście. Wymienię te, które rzuciły mi się w oczy.

Skradałem się przez las z kuszą w rękach. Stąpałem powoli i ostrożnie, nie chcąc wydać żadnego hałasu. Byłem w drodze już od paru dni i zmierzałem do Khelbergu, gdy natknęłem się na oddział Bractwa.

Tutaj pierwsza część posta. Niby nic ciekawego, ale po dodaniu następnego fragmentu otrzymujemy mieszankę wybuchową.

I teraz chyba szczęście mi dopisało. Już po jednym dniu. Obserwowałem orka, szkielet i jakichś ludzi idących z nimi. Widziałem jakiegoś szalonego maga, który wysadził się w powietrze ze sporym oddziałem wojsk królewskich. Powoli podszedłem w ich kierunku, trzymając ich na celowniku lunety. Gdy znalazłem się dość blisko, cicho, ledwie tak, by mnie usłyszeli powiedziałem.

Wcześniej oddział Bractwa był wstanie wytropić strzelca, mimo, że ten skradał się i był bardzo ostrożny. Mimo, że w naszej drużynie jest dwóch speców od ukrywania się i tropienia, to odnajdujesz nas w ciągu zaledwie jednego dnia, a ponadto musimy być bardzo tępawi, skoro udaje ci sie nas zaskoczyć. W końcu ludzie Bractwa spokojnie cię odnaleźli. Co tam, że ukrywamy się przed żołnierzami i nadstawiamy oczu i uszu we wszystkich kierunkach! Tobie i tak udaje się zajść nas od tyłu! To jedna tylko nieścisłość na którą chyba nikt nie zwrócił uwagi.

Odpowiadałem im zgodnie z prawdą i w końcu dowiedziałem się, że szukają po pobliskich lasach jakiejś bandy awanturników, która namordowała od groma ludzi w mieście.

I tutaj samobój, drogi panie. Otóż to nie Bractwo depcze nam po piętach, ale raczej Straż Miejska, ewentualnie Gildia Magów, która chciała nas wykorzystać do pewnej misji. Twoi zleceniodawcy mogą o nas wiedzieć, co nieco, ale to nie oni akurat poświęcają nam swoją główną uwagę. Mają inne problemy.

Obserwowałem orka, szkielet i jakichś ludzi idących z nimi. Widziałem jakiegoś szalonego maga, który wysadził się w powietrze ze sporym oddziałem wojsk królewskich.

W przeciwieństwie do Felessana jak tylko przeczytałem moment o "szkielecie" to natychmiast mnie szlag trafił. Tutaj wychodzi niedokładne czytanie kart postaci. Jeśli się już w pierwszym poście chce włączać do akcji z nami, to trzeba się zaznajomić dokładnie komu przyjdzie stawić czoło, a nie kompromitować takimi błędami. Zabawne jest to, że widziałeś dwóch najlepszych tropicieli, ale już ogromnego półorka trzymającego jeńca, który nie posiada żadnych zdolności do kamuflażu już przeoczyłeś. Kolejny cud! Albo po prostu nie wiedziałeś, że on jest razem z nami w drużynie...

Post nie jest zbyt długi, a to są już trzy kardynalne błędy. Jeszcze można się przyczepić do tego zabicia od groma ludzi. Chociaż sumując dokonania Marcusa, można jakoś to uznać. Bardziej logiczne byłoby zgłoszenie się po nagrodę do Straży Miejskiej, która poszukiwała zbiegów i oferowała sporą sumkę pieniędzy. W końcu to im zaleźliśmy najbardziej za skórę, no i ubiliśmy co najmniej kilku.

- Stójcie i nie ruszajcie się, jeśli chcecie przeżyć. Mogę wam pomóc.

Heh. Dążysz do konfrontacji. Jeśli zostawimy już tego nieszczęsnego posta, to będzie ciekawie, ale zastanawiam się co zrobisz, jeśli nie będziemy postępować zgodnie z instrukcjami. Zabijesz nas? :laugh:

Podsumowując to jest to chyba jedna z większych wpadek jakie pamiętam na FS. Sam zaliczyłem jedną, kiedyś na pierwszej FS, ale nie było to już zaraz w pierwszym, krótkim poście. Przez moment zastanawiałem się, czy nie zgłosić wotum nieufności wobec gracza, ale jestem w dobrym humorze, więc się z tym wstrzymuję. W końcu dla newbiesów mam trochę więcej cierpliwości. Mam nadzieję, że drugi z nowych graczy nie zaliczy takiej kompromitacji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@up(everyone)

Jakbym był w nastroju do żartów powiedziałbym "Leave me alone". Nie jestem. Słusznie zwrócone uwagi: pędzenie po łebkach, niedokładne przeczytanie tak kart postaci jak i ostatnich postów na Sesji; logiczne myślenie zaburzone gorączką circa 37 stopni- pisałem na laptopie i ogólnie zbyt duży pośpiech. Przepraszam za taką wpadkę...

jedna z większych wpadek jakie pamiętam na FS.

Darn, to bolało... :wallbash::rozpacz:

Ale ogólnie przepraszam za moje takie błędy. Poprawię się.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...