Życie ludzkie jest kruche...
Wigilia. Jak byłem mały czekałem z utęsknieniem na ten dzień... w końcu to gwiazdka... moc prezentów i w ogóle. Od kilku lat jakoś nie czekam na ten dzień... pieniądze dostaje na początku grudnia i z tego kupuje sobie prezent, czy co tam chce. Nie przepadam za świętami również z powodu, że muszę wyjeżdżać, a to do rodziny, a to do znajomych. To jest żenujące, tym bardziej, że w mojej rodzinie nie ma moich rówieśników. Co będę poczynał z dziesięciolatkami?
24.12.2009, szesnasta gwiazdka w moim życiu. Wspólnie z rodzicami i siostrą poszliśmy do babci na wigilię. Wszystko bylo jak co roku, od wejścia czuć było zapachy z kuchni, w pokoju stół był już udekorowany a pod choinką leżał stosik prezentów. Weszliśmy i usiedliśmy do stołu. Wygłupiałem się z Tatą, rzadko mam na to okazje, bo co tydzień wyjeżdża na delegacje. No więc mama i siostra pomagały babci dokańczać stół i potrawy. W końcu usiedliśmy do stołu, wszyscy. Tata, jako głowa rodziny wstał, podał każdemu opłatek i wygłosił, krótką ale sensowna mowę. Opłatek został przełamany między domownikami. Przyszła pora na czerwony barszcz. Po zjedzeniu zabrałem się z tatą za karpia. Rozkroił go ostrożnie i podał mi porcję karpia. Zacząłem jeść. Wszystko było ok, tata chciał nałożyć sobie swoją porcję... i nagle zaczął kasłać. Myślałem, ze się zakrztusił. Nic jeszcze nie zdążył zjeść, poza barszczem. Mama krzyknęła żebym go poklepał. Zrobil się cały czerwony nie mógł złapać oddechu, osunął się z krzesła na podłogę... Zaniemówiłem. Pukałem go w plecy... byłem bez radny. Patrzyłem jak ojciec sie dusi... Wewnątrz się gotowałem. Że nie moge mu pomóc... W kilku milisekundach przeleciały mi przed oczyma wszystkie dobre chwile spędzone z ojcem... Pomyślałem, że to koniec.... zacząłem panikować...
Dobrze, że babcia była kiedyś pielęgniarką. Podeszła do taty, podniosła jakoś jego ręce i mu próbowała pomóc. Chwilę po tym odkaszlną i wstał. Nic mu sie nie stało. Z głupim uśmieszkiem na twarzy powiedział: Kłaczek... W takiej chwili miał jeszcze ochotę na żarty... podziwiam go. Usiadł na krześle, otworzyłem okno żeby przewietrzyć a mama kazała Mu sciągnąć garnitur i krawat. Łzy samoczynnie leciały mi z oczu. I nie dlatego, że jestem [beeep] czy coś... pomyślałem, że mogłem stracić ojca... jedyny męski autorytet... człowieka, który zawsze był dla mnie życzliwy, a kiedy wymagała tego sytuacja stanowczy... Nie chce o tym mysleć co by było gdyby nie babcia...
Tata pracuje w firmie zajmującej się ubojem zwierząt i padliny. Kiedyś, pracując 2km za miastem projektował tylko maszyny do tego. Dzisiaj się zmienilo. Od dwóch lat na pięć dni wyjeżdża 200km od domu. Jest kierownikiem w tym zakładzie pracy. Musi pilnować czy wszystko idzie zgodnie z planem. Jest to ubojnia zwierząt. Przez pięć dni musi gnić w tym smrodzie i oparach gnijącego mięsa... przez pięć dni. Przed jego wyjazdami był zdrowy, nic mu nie było, bynajmniej nie przypominam sobie czegoś gorszego. Bardzo mu to zniszczyło zdrowie...
Najgorsze jest to, że uważa on, że nic się nie stało, że się zakrztusił. Tylko się pytam jak, skoro nic nie zjadł i nastąpiło to po kolejnym ataku tego dziwnego kaszlu. Nie chce iść do szpitala, zapewnia, że wszystko jest dobrze. Pewnie, dobrze. A co gdyby stało się to kiedy prowadziłby samochód? Albo gdyby szedł gdzieś do miasta albo co? Nie da mu się przetłumaczyć, że to dla jego dobra. On wie lepiej....
Cóż, musiałem o tym opowiedzieć... Te przeżycia zmobilizowały mnie do myślenia, co by było gdyby. O rozmyślaniu na temat kruchości życia ludzkiego. Że należy szanować bliskich, bo nie zna się dnia ani godziny. Mam nadzieję, że to się już więcej nie powtórzy, i że to było naprawdę "zakrztuszenie". Swoją drogą musi iść do tego lekarza... Przepraszam za wszystkie popełnione błędy, ciągle jestem w szoku. Może uznacie mnie za dziwaka... Ale kocham bliskich i nie wyobrażam sobie życia bez nich... Cóż, święta dopiero się rozpoczęły... Tak więc wesołych Świąt i szczęśliwego nowego roku... pozdrawiam.
2 Comments
Recommended Comments