Pierrr... muchy i komary jeee...
No popatrz, a rano nie miałem pomysłu jak by tu odświeżyć blogaska. Zatem ten wpis będzie poruszał kilka ważkich tematów dotyczących zarówno:
a) społeczeństwa
b) filozofii
c) geografii
d) biologii
e) mojego standardowego pieprzenia po nocy. Werbalnie ma się rozumieć.
Dzisiaj przeszedłem chrzest bojowy. Jak wiedzą krewni i znajomi chimka, mieszka rzeczony obywatel w Warszawie. Za około dwa tygodnie mam zamiar wyruszyć w Bory Tucholskie na niezobowiązujące pogańskie spotkanko. Trochę piwa (kłamię, ale ćśśś), sporo gadania, kajakowanie po jeziorze Długim, spanie pod namiotem, kąpiele na waleta w świetle księżyca i inne takie tam wynalazki. Ale - skoro mamy jezioro, a raczej ciąg jezior, rzekę, oraz zarośla i generalnie "mokro", wiecie co to oznacza?
Mosquitocide.
Tak, pieprzone komary. Nawet na stronce OBOD (OBOD to największa na świecie organizacja druidyczna, jakby ktoś nie wiedział) swego czasu był przezabawny tekst, że druidzi generalnie obdarzają miłością wszystkie istoty żywe.
Z wyjątkiem komarów.
Uważam że wszystkie istoty mają prawo do życia (no, czasem z wyjątkiem ludzi ). Uważałem kiedyś i nadal gdzieś to we mnie jest, że - jak uczą praktyki i teorie Zen - każda żyjąca istota ma naturę Buddy.
Buddyzm pierwotny wyznacza pewną hierarchię w Sansarze. Im gorsza jest Twoja karma, tym niżej w hierarchii spadasz i tym mniejsze szanse są na powrót "w górę". Cholera... Nie wiem czyimi wcieleniami są komary, ale taki Hitler, Stalin, Charlie Manson czy Richard Ramirez to muszą być naprawdę fajni goście przy istotach które spadły do roli komarów.
Dzisiaj byliśmy z kumplem z roboty, a także współlokatorem, na myjni samochodowej. Coś nam w samochodzie potwornie kisło (hehe, umie się bałaganić!) i postanowiliśmy to znaleźć. Sprawcą okazał się być karton soku, a raczej teraz już czegoś na kształt beaujolais nouveau. Mniejsza z tym. Stałem sobie przy samochodzie, jak każdy porządny brygadzista i... Byłem dosłownie pożerany przez te cholerne komary. W ciągu kilku minut stoczyłem zażartą walkę o przetrwanie i wygrałem. Wróciłem jednakże z kilkudziesięcioma bąblami. Ale tych stworów padła co najmniej setka.
I zastanawia mnie właśnie jeden fakt. Warszawa jedyne co ma to pieprzony kawałek rzeki, w której żyje co najwyżej Dagon, a i to nie jest pewne. Jakim cudem na Kabatach zebrały się takie komarze grupy uderzeniowe? To podejrzana sprawa. Jakieś teorie?
Tak czy inaczej - chrzest bojowy mam za sobą. Gdy będę jechał w Bory muszę pamiętać o zabraniu bazooki i kilku karabinów maszynowych. Każdy przecież pamięta doskonały skecz Monty Pythona o polowaniu na komary, nie?
NIE MA NIC BARDZIEJ GROŹNEGO NIŻ RANNY KOMAR!
Cóż - trza być twardy Pogan a nie mientka nindża.
Na koniec - to do czego odnosi się tytuł: http://www.youtube.com/watch?v=h5tKnWQ_pmM
5 Comments
Recommended Comments