Ani be, anime.
Unikałem tego jak mogłem, ale już nie dałem rady wytrzymać - muszę napisać coś o anime. Obyci z tematem mogą odpuścić sobie lekturę. Ci, którzy krzywią się na widok wielkich oczu i mundurków szkolnych niech lepiej nie rozpędzają się pochyleni ku najbliższej ścianie... Sam już nie wiem dla kogo to piszę...
"Te głupie chińskie bajki robią dzieciom sieczkę z mózgów, powodują epilepsję i zboczenia seksualne. A w tych komiksach dla małych dzieci są gołe tyłki, brutalne sceny i tryskająca krew!" - zetknęliście się już z tym? A może ktoś Wam znajomy nadal ogląda animowane bajki, pomimo że już ma -dzieści lat na karku? Pół biedy gdyby to były rodzime "Reksia", "Pomysłowe Dobromiry" itd. Przeszłyby nawet disneje albo inne hamerykańskie zwariowane melodie. Ale nie, to muszą być te chińskie crapy z oczami na pół twarzy. Co sprawia, że ludzie to oglądają? Na czym polega ten fenomen?
Dlaczego japońska animacja jest taka popularna?
Bo nie ma ograniczeń. Powstają tytuły dla dzieci (tych jest stosunkowo niewiele), młodzieży i dorosłych. Są to przedstawiciele każdego rodzaju filmowej rozrywki: sci-fi, komedie, horrory, kryminały, romanse, filmy akcji, kung-fu a nawet muzyczne. Każdy znajdzie coś dla siebie. Stylistyka jest też całkowicie różna - od przerysowanych, karykaturalnych postaci, umownych konturów, surrealistycznych wizji po bardziej realistyczne i szczegółowe ujęcie świata. Światy również są bardzo zróżnicowane - szarobure, kolorowe, fantastyczne, realne. Fabularnie serie prześcigają się o coraz to wymyślniejsze historie, chociaż nie brak kilku schematów, należących do kanonu danego gatunku. Na drodze zdarza się napotkać istne arcydzieła jak i niskobudżetowe gnioty. Tak samo jak w świecie 'żywych' filmów.
Pytanie tylko: czemu bez aktorów?
O tym lepiej opowiedziałby Mr Jedi, który niestety nie ma zbyt wiele czasu, ciesząc się urokami polskiej wszechgłupoty... Więc napiszę swoje własne pseudointeligentne wywody na ten temat.
No właśnie, czemu? [zastanawia się] Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Ale od początku. A na początku anime jako takie nie istniało. Zaczęło rozwijać się dopiero w latach 50' za sprawą wpływów pana Walta D , pewnych Braci W od zwariowanych melodii i pewnej wytwórni z lwem w ramce (w której pracowali panowie Wiliam & Józek). Sic, japońska animacja powstała właśnie dzięki tej ze wschodu. Tytuły takie jak Astro boy, Czarownica Sally czy Biały Lew Kimba zdobyły sobie niemałą popularność. Jednak nadal były tylko niszową rozrywką dla najmłodszych.
Przełom nastąpił dopiero w latach 70', kiedy Japonia już otrząsała się z kryzysu powojennego (może nie otrząsała, ale wszczęła szybki postęp). Pieniędzy nie było, a filmy robić się chciało. Pozostawała produkcja animowana z uwzględnieniem cięć kosztów (klatki kopiuje się nawet dzisiaj), a że zaplecze mangowe miało się całkiem dobrze, to materiału na ekranizacje nie brakowało. To właśnie wtedy powstał obecnie najdłuższy serial animowany na świecie który emitowany jest do dziś. Sazae-san, o której mowa, na początku tego roku dobiła do 2000 (dwóch tysięcy) odcinków.
W miarę jak rynek się rozrastał, a konsumpcja stworzyła wielkie wytwórnie, takie jak Kadokawa (która produkowała również gry). Od zarania japońskiej animacji (lat 50) przetrwało Bandai, które pochłonęło już bezliku mniejszych studiów. W latach 80 wyrosło mnóstwo małych i prężnie rozwijających się stajenek. W jednej z nich narodził się mesjasz świata animowanego, a stajenką tą było Ghibli. Hayao Miyazaki to Michał Anioł ręcznej animacji i Juliusz Verne pośród reżyserów. Jeżeli zobaczycie kiedyś jego nazwisko w liście płac to miejcie świadomość, że macie do czynienia z arcydziełem gatunku. Ale nie samym Miyazakim rynek żyje.
Do dzisiaj anime rozrosło się do gigantycznych rozmiarów i jest jednym z najistotniejszych dziedzin rozrywki w Japonii. Stoi na równi z filmem i grami komputerowymi. Ostatnio mówi się o recesji, ale spowodowane jest to rozległością i rozdrobnieniem - powstają tak mało oryginalne twory, że Japończykom najnormalniej w świecie nie chce się ich oglądać. A stereotypem typowego studia jest ciasne pomieszczenie zawalone papierami, gdzie przy biurku siedzi zarośnięty facet w średnim wieku i przerysowuje w transie kolejne kadry żywiąc się jedynie kawą i dostaje za to śmieszne pieniądze, które starczają mu jedynie na utrzymanie egzystencji w zapuszczonej kawalerce, w której cieknie kran, a okna są brudne. Pomnóż to kilkadziesiąt razy i będziesz miał wielkie studio.
Co się ogląda?
Tyle tych przyziemnych dywagacji, czas skupić się na produkcie.
Większość anime jest ekranizacjami mang (jap. - komiks) oraz tak zwanych light novels - czyli lekkiej literatury (której powstają megatony). Tendencja konsumpcji postępuje z roku na rok - nowe tytuły muszą być bardziej 'hip' od starszych, muszą przyciągać większe grono widzów, być bardziej reklamowane. Rezultatem jest tzw. hype na dany tytuł - wszyscy oglądają, wszyscy rozmawiają i dyskutują tylko o tytule, który odniósł sukces - czyli po prostu stał się szeroko promowanym fastfoodem.
Do takich rzeczy lepiej podchodzić z rezerwą, bo opinie często nie są adekwatne do rzeczywistej jakości i przeważnie znajdzie się mniej popularny a bardziej wartościowy tytuł.
Hype najczęściej powodują animce z półki shonen - czyli jak sama nazwa wskazuje, skierowanych do nastoletnich chłopców. Takie produkcje charakteryzują się wartką, trzymającą w napięciu akcją, widowiskowymi pojedynkami, supermocami i rozbudowaną (czasami wręcz tasiemcową) fabułą.
typowi przedstawiciele gatunku
Jednak warto poszukać głębiej i sięgnąć po kultowe klasyki oraz poważniejsze produkcje przeważnie skierowane do dojrzałego widza. Oznaczenie "seinen" (jap młody człowiek) noszą tytuły, tworzone z myślą o bardziej wymagających odbiorcach. Zwykle prezentują bardziej mroczne, poważne historie, niekiedy ubarwione purpurą i flakami. Berserk, Monster, Blame, Black God - te nazwy mówią same za siebie. Oczywiście nie samymi sugestywnymi klimatami człowiek żyje, więc natrafić można również na twory, typu Cowboy Bebop (sci-fi blues), Trigun (western sci-fi), Spice and Wolf (... tego raczej się nie zaszufladkuje), 5 Centimeters Per Second (romans), Ghost in the Shell (sci-fi), Cat Soup (filozficzny), Mindgame, Perfect Blue (psychologiczne), Mushishi (okruchy życia, fantastyka), Tengenn Toppa Gurren Laggan... No właśnie. Przy tym ostatnim wchodzimy na grunt jednego z większych prądów japońskiej rozrywki i fantastyki naukowej - Wielkich Robotów.
Nie ma to jak biegające i strzelające kilkunastometrowe stalowe kolosy, naszprycowane elektroniką i kosmicznymi technologiami. Pociąg do technologii Japońców skutkuje coraz bardziej wyszukanymi maszynami (dominują pancerze w stylu samurajskiej zbroi, jednak zdarzają się takie dziwadła w stylu Evangeliona, Zeartha czy Rahxephona) i anime z nimi w roli głównej. Jednak nie zawsze tak jest. Generalnie takie anime dzielą się na dwie kategorie: "o robotach" i "z robotami". Jak już się domyślacie, w tych pierwszych wszystko kręci się wokół mechów - są jedyną nadzieją ludzkości, mają supermoce a czasem nawet są inteligentne. Takie super-roboty. Druga odmiana traktuje mechy bardziej ... hmm... przedmiotowo. Bohaterami są piloci, a mechy są jedynie ich bronią i pancerzem. Mamy więc realistyczne opowieści wojenne z linii frontu, jak Mobile Suit Gundam albo epickie sagi pokroju Generała Daimosa. To tyle o robotach - więcej o nich byłby w stanie opowiedzieć pewien ImpulseM, któremu metal w żyłach płynie (a jest on ekspertem w temacie).
Kolejnym nurtem w japońskiej animacji jest fanserwis. Jeżeli firma podupada to musi jakoś przypodobać się potencjalnym klientom. W tym celu rozpieszcza widzów mało skomplikowanymi tworami, w których pełno ładnych panienek, majtek i biustonoszy, głównemu bohaterowi często leci krew z nosa, a humor opiera się na dwuznacznych sytuacjach. Ze względu na lekko erotyczne zabarwienie, takie tytuły określa się mianem ecchi. Więc jeżeli chcecie sztuk walki i zdzierających się ubrań, to Ikkitousen, Sekirei albo Tenjou Tenge zdają egzamin. Są też klimaty fantasy (Zero no Tsukaima, Queen's Blade), satyryczne (Colorful) i przybliżające się do romansideł (Love Hina).
Kolejna ofiara fanserwisu
Romansów również jest ci u nas dostatek - chociażby taki Clannad czy Toradora. W sumie mógłbym wymieniać tak dalej, podając przykłady z każdego istniejącego gatunku, ale to nie miałoby sensu, bo największą przyjemnością (przynajmniej dla mnie) jest samodzielne odkrywanie interesujących tytułów.
Na koniec chciałbym zachęcić wszystkich do odwiedzenia naszego kącika na FA - można poczytać o wielu interesujących tytułach, albo poradzić się tutejszych ekspertów w dziale polecanek. Jeżeli chcecie bardziej oficjalnego źródła informacji, to polecam serwis http://tanuki.pl . Przydatny jest również portal http://myanimelist.net , który zawiera jedną z najbardziej kompletnych baz tytułów, jak i legion użytkowników. Rzadko kiedy można spamiętać wszystko co się widziało - uporządkowana lista bardzo ułatwia życie.
Jeżeli nie oglądacie anime, a jesteście ciekawi ki to diaboł, wiedzcie, że z tym jest jak z grami - jeżeli trafi się jedno, które się spodoba, to człek wyciąga ręce po więcej. A dna nie widać, bo ile się nie odkryje, to zaledwie czubek góry lodowej.
21 komentarzy
Rekomendowane komentarze