Skocz do zawartości

Fanboj i Życie

  • wpisy
    331
  • komentarzy
    500
  • wyświetleń
    138755

Przeczytane w kwietniu 2017:


muszonik

425 wyświetleń

Kwiecień dla mnie był nadspodziewanie dobrym miesiącem czytelniczym, choć ogólnie było średnio. Takie wrażenie wynikło z tego, że zasadniczo nie spodziewałem się przeczytać nadmiernie wielu książek w tym czasie.

Spowodowane to było blokadą jakiej na czytanie doznałem po zakończonej lekturze „Lenn i wasali”. Blokadzie, którą na szczęście szybko udało się przełamać.

Kawaleria kosmosu

Ocena: 7/10

Sławna, czy też może raczej: niesławna powieść Heinleina oraz jedna z książek, które zrodziły nurt military fiction.

„Kawaleria” pisana jest z perspektywy Juana „Johnnego” Ricko, młodego rekruta, potem żołnierza, podoficera i koniec końców oficera ziemskich sił zbrojnych w trakcie międzygwniezdnej wojny, jaką ludzkość toczy z insektoidalnymi obcymi. W międzyczasie autor snuje społeczno-filozoficzne rozważania na naturą cnót obywatelskich, wojny, powinności etc.

Mocną stroną książki są opisy służby wojskowej i walki. Co interesujące, zwłaszcza jak na tak starą pozycje (Heinlein napisał ją bowiem 1955 roku) powieść praktycznie się nie zestarzała. Jest to o tyle ciekawe, że opisywany przez niego trening wojskowy, używany sprzęt etc. musiały być już wówczas skrajnie awangardowe, a po dziś dzień budzą podziw dla jego wyobraźni. Zaryzykowałbym, że autor miał większe rozeznanie w temacie współczesnej technologii militarnej, niż większość żyjących obecnie pisarzy.

Wadą pozycji jest natomiast moim zdaniem główny bohater. Ricko jest postacią tak naprawdę mało charyzmatyczną, z którą trudno się identyfikować. Przeciwnie: sprawia wrażenie osobnika raczej płytkiego i dość głupiego, a na pewno gamoniowatego, pozbawionego głębszych przemyśleń.

Warto napisać też kilka słów o ideologii książki. Otóż: „Żołnierze kosmosu” są jedną z najbardziej kontrowersyjnych powieści science fiction, jakie kiedykolwiek zostały wydane, a autora oskarżano o rasizm, faszyzm i militaryzm.

O ile oskarżenia o ten pierwszy z całą pewnością są nietrafione i oparte wyłącznie o grę słów, tak także myśli faszystowskiej tak naprawdę w książce nie widać. Rozumiem, co denerwuje w niej osoby o lewicowych poglądach, bo autor faktycznie bardzo mocno skrytykował w powieści ich poglądy. Jednak sam idei faszystowskich nie głosi. Ba! Gdyby pisał w kraju faszystowskim, to za „Żołnierzy kosmosu” pewnie trafiłby co najmniej do więzienia. Natomiast książka z całą pewnością jest silnie militarystyczna. Mam też poważne wątpliwości, czy wymyślony przez Heinleina system by faktycznie działał. Prawdopodobnie skończyłby jak każda inna oligarchia.

Drobna przysługa

Ocena: 7/10

Akta Dresdena, tom niepotrzebny – tak w zasadzie można byłoby streścić tą książkę.

Otrzymujemy do naszych rąk 10 już tom przygód maga-detektywa z Chicago. Tom, który tak naprawdę mógłby nie istnieć, gdyż w żaden sposób nie popycha do przodu fabuły ani nie rozwija postaci, a w szczególności głównego bohatera. Bohaterowie więc jeżdżą, strzelają, walczą z kilkoma różnymi rodzajami potworów o odmiennej proweniencji. Wszystko niby jest w porządku, ale w zasadzie nic z tego nie wynika. Ich sukcesy natomiast ostatecznie zostają zaprzepaszczone przez spryt nieprzyjaciół.

Wygląda to trochę tak, jakby Butcher nie miał pomysłu na ten tom.

Wicked bronze ambition:

Ocena: 8/10

Czternasty i ostatni wydany (oraz napisany) tom Akt Garretta. Wiele dziesięcioleci temu w mieście Tun Faire odbywał się tak zwany Turniej Mieczy, w trakcie którego magicznie uzdolnione dzieci zabijały się, by zwycięzca rozgrywek mógł przejąć ich moce. Ostatnie jego wydanie zostało jednak sabotowane przez uczestników, a organizatorzy wycięci w pień. Niestety w czasach dzisiejszych turniej został uruchomiony ponownie. Uczestnicy, obecnie będący już emerytowanymi dziadkami zwracają się do Garretta, by pomógł im chronić życia wnuków…

O ile osobiście uważam Akta Garretta za słabszy cykl niż Akta Dresdena, to ten tom znacznie bardziej przypadł mi do gustu. Po pierwsze: Glen Cook odchodzi od komediowej atmosfery rodem z Pratchetta, której to oddawał się od kilku poprzednich książek. Zamiast tego wraca do mroczniejszych tematów z początków cyklu.

Po drugie: o ile Cook ma jednak gorszy warsztat niż Butcher, tak Garrett jest postacią dużo lepiej rozwijaną, niż Dresden. Bohaterowie obydwu powieści są dość podobni: są w podobnym wieku (Garrett w „Ambicjach” jest prawdopodobnie po czterdziestce, Dresden w „Drobnej przysłudze” jej powoli dobiega), trudnią się podobnymi zawodami w podobnych okolicznościach, to Dresden w zasadzie się nie rozwija, mimo że wszystkie inne postacie w tym uniwersum rozwój przechodzą. W efekcie nasz mag pozostaje osobnikiem mało szanowanym, niedojrzałym abnegatem klepiącym biedę w dużej mierze z własnej winy: bo tylko narzeka i przepuszcza mijające go okazje. Źle, oj źle to się dla niego skończy.

Garrett już po pierwszej powieści kupił dom, potem wynajął służącego, z czasem jego usługi zaczęły polecać sobie coraz bardziej wpływowe osoby, dzięki czemu został specem od bezpieczeństwa w największej w mieście sieci browarów. Miał ofertę stałej pracy od lokalnego szefa mafii (Dresden też taką otrzymał), od lokalnej policji (Dresden był konsultantem, ale koniec końców ją stracił), od kontrwywiadu i to ust kogoś, kto w zasadzie był premierem kraju. Wszystkie trzy odrzucił, bo za bardzo lubił swoją pracę. Koniec końców, wraz z szefem wzmiankowanego browaru oraz szefem manufaktury szewskiej został współudziałowcem dużej fabryki, a z byłym skrytobójcą Morleyem Dotesem: sieci modnych restauracji. Wżenił się w zamożny ród czarnoksiężników, szefuje agencji detektywistycznej współpracującej z kilkunastoma świetnymi specjalistami oraz licznymi pracownikami tymczasowymi...

O sztuce kulinarnej ksiąg dziesięć:

Ocena: 8/10

Apicjusz był żyjącym około 50 roku przed naszą erą, rzymskim patrycjuszem oraz utracjuszem. Odziedziczywszy po swym ojcu majątek w wysokości 200 milionów sestercji, przetracił go na uczty, po czym, zorientowawszy się, że zostały mu już tylko resztki miał popełnić samobójstwo. Zanim jednak się zabił napisał książkę.

Tak się składa, że książka ta jest jedynym (aczkolwiek kilka przepisów pojawia się też w zachowanych pracach o agronomii) zabytkiem starożytnego, bardzo ongiś rozwiniętego piśmiennictwa kulinarnego (znamy nazwiska nieco ponad 750 imion autorów książek kucharskich, jednak żadna z ich prac się nie zachowała). Apicjusz jakim dysponujemy prawdopodobnie jest jakąś późną wersją dzieła, bowiem zawiera przepisy sygnowane nazwiskami osób, które żyły po śmierci autora.

Ogólnie rzecz biorąc mamy tu do czynienia z wydaniem źródła. Tak więc książka składa się z dwóch części: strony parzyste zajmuje łaciński oryginał, nieparzyste: jego tłumaczenie i przypisy. Wydanie jest straszne. Nie przypomina książki wypuszczonej na rynek relatywnie niedawno (tzn. w 2012 roku), pod względem edytorskim przypomina te kilka książek pochodzących z wydawnictw podziemnych, jakie mam w swojej kolekcji.

Jeśli natomiast chodzi o treść to jest to lektura bardzo ciekawa i pouczająca, w szczególności dla historyków-amatorów i rekonstruktorów.

Od Abydos do Akcjum: wojny morskie w czasach hellenistycznych:

Ocena: 7/10

O wojnach morskich toczonych w starożytności mam niewielkie pojęcie. Miałem więc nadzieję, że książka ta poszerzy moją wiedzę w tym temacie i do pewnego stopnia tak się stało. Dowiedziałem się z niej bowiem, że wojny morskie miały w tym okresie głównie znaczenie pomocnicze w stosunku do walk toczonych na lądzie. Tzn. głównym celem działań na morzu były: blokady portów i oblężonych miast, transport żołnierzy, sprzętu i prowiantu do wojska, odcięcie przeciwników od możliwości rekrutowania najemników z Hellady i Wielkiej Grecji oraz odcięcia Egiptu i / lub Rodos od dostaw drewna, które pomogłyby im zbudować flotę.

Dowiadujemy się też całkiem sporo o statkach używanych w tym okresie i ich budowie, choć moim zdaniem brakuje trochę wykresów i grafik, które pomogłyby zrozumieć o czym pisze autor.

Przyczepić się należy też do warstwy edytorskiej, w szczególności zaś korekty, którą robiono chyba maszynowo (tzn. w Microsoft Wordzie), książka jest bowiem pełna typowych dla tego edytora błędów, w rodzaju podstawień jednego „poprawnego” wyrazu w miejsce drugiego, zupełnie nie pasującego do kontekstu (typu „po”, „bo”, „może”, „noże” etc.) dodanych zapewne przez autokorektę.

W ostatecznym rozrachunku książka niestety dość nudna, nawet jak na opracowanie historyczne. Połowę treści da się streścić do „bili się głównie na lądzie, przy okazji trochę pływali po morzu”.

 

Post drugi raz przeczytać można na Blogu Zewnętrznym.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...