Skocz do zawartości

Wiatry w polu

  • wpisy
    23
  • komentarzy
    26
  • wyświetleń
    11856

Battlefield 1 - wrażenia z trybu dla pojedynczego gracza


Bregowicz

1149 wyświetleń

Nuci pod nosem motyw całej serii: Bregowicz

Seria Battlefield powraca! I na sklepowe półki, po przerwie na Battlefront, i do historycznej Wielkiej Wojny. Po gwiezdnowojennym urlopie studio DICE przywraca także do menu kampanie, a nie popierdółkowate misje na 10 minut. Czy warto próbować?

Gra swoją premierę ma 21 października i będzie dostępna na komputery z systemem Okienek, IksPudle Jeden oraz GrajStacji 4. Ten materiał jest pisany w oparciu o to, co dostają subskrybenci EA Access na Xboxie One, który od jakiegoś czasu zmienił swoją formułę. Obecnie każdy kto opłaci daninę dostaje „darmowe” gry bez zmian i bez limitów. Te występują w przypadku premierowych tytułów. Do ogrania nadal mamy 10 godzin, ale nie pełnej produkcji tylko „wersji próbnej”. Podyktowane jest to tym, że w tych 10 godzinach zazwyczaj można zamknąć niespieszne przejście fabuły w wysokobudżetowych hiciorach od EA nie uzależniając się jednocześnie od trybu multi. A jaki to byłby biznes?

Pierwsze chwile po włączeniu? Wszystko wygląda zachwycająco, nawet w przypadku ogrywania tytułu na konsoli. Oczywiście pod względem  technologicznym, bo wszędzie mamy do czynienia z plaskającym błotem, brudem, otaczającą śmiercią i depresyjnym klimatem wojny, ale gdy spojrzy się na sam sposób prezentacji, gra oszałamia. Gąsienice czołgu grzęzną w mokrą, rozjeżdżoną papkę, która wcześniej, prawdopodobnie, była drogą. Budynki przy odpowiednim ostrzale zapadają się w sobie (oprócz największych zbiorów kamieni jak młyn, w którym podda się najwyżej część ściany). Ludzie boleśnie się zataczają po postrzale w szyję. Codzienną szarość zmagań od czasu do czasu zmienia eksplodujący zbiornik w gazem bądź inny człowiek, dość pechowo bawiący się miotaczem ognia, w nagłym, porażającym rozmachem i soczystą czerwonością wybuchu.

Do tego sam początek naprawdę zachęca do grania mocnym kopnięciem w czoło. Stajemy się bowiem młodzikiem wysłanym na front, zdezorientowanym co się dzieje. Broń w łapę, tu jest spust, celujesz na wprost, strzelasz i nie pytasz… By po chwili zginąć. Ekran ciemnieje, zapamiętujemy nazwisko, wiek, raptem 30 lat. Jesteśmy nowym rekrutem, musimy wybronić inną pozycję. Staramy się i znowu czeka nas zgon. Kolejny młodzik, kolejna śmierć, nawet nie znamy jego imienia, tylko wiek, 18 lat. Naprawdę ciekawe rozpoczęcie gry wojennej, która mimo niezbyt pozytywnej konkluzji (uwaga, „wojna to zło i śmierć”) zachęca do poznania dalszej części w przeciwieństwie do tego co dostawaliśmy w Battlefieldzie 3 (powaga kija do szczotki połączona z klimatem równie interesującym jak szara ściana), W 4-ce (wszechobecna nuda wywołująca opad pada, za kanapę, a gdy się odwrócisz, automatyczne przełączenie na tryb multi, jak to działa?) i Star Warsach (zero istnieje czy nie? Może mieć wartość?). Potem niestety jest… gorzej.

W kolejnym rozdziale stajemy się młodym kierowcą czołgu i sam koncept mógł się udać – growa wersja pancernych bez psa lub gra-adaptacja filmu z męską częścią Brangeliny*, to byłoby coś. Ale to co dostajemy wydaje się robione z dobrymi intencjami, ale coś nie wypaliło w trakcie. Załoga, tak istotna z punktu widzenia funkcjonowania czołgu, nasza mała rodzina zamknięta w szczelnej pułapce, jest zupełnie nieistotna. Nie dowiadujemy się o nich praktycznie nic (o naszym protagoniście zresztą też), więc siłą rzeczy nie możemy nawiązać jakiś relacji, martwić się o ich los, w wyniku czego obowiązkowa „dramatyczna” śmierć robi na nas takie samo wrażenie jak 20 klona przeciwnika, którego przed chwilą przejechaliśmy, czyli żadne. Z tego co można wywnioskować, każda część opowieści (a ich jest legion 6) dzieje się w innych rejonach i z innymi postaciami mającymi pokazać inne aspekty wojny, więc trudno byłoby oczekiwać rozbudowanych charakterów, ale takie zupełnie odpuszczenie wywołuje jedynie niesmak i poczucie lekceważenia tego co robię i po co to robię.

Zwłaszcza, że sama robota nie wywołuje żadnych większych (a tym bardziej pozytywnych) emocji. Znajdź, obroń, wystrzel wszystko co się rusza, do tego podane w nieszczęśliwej formie. Z czym bowiem kojarzy się seria Battlefield? Z ogromnymi mapami! Co dostajemy w kampanii? Ograniczone do bólu mapki niesilące się na jakikolwiek rozmach. Widać to zwłaszcza w otoczce leśnej – nie dość, że wybór ścieżki ograniczony jest do 3 (które i tak za zakrętem spotykają w jednym miejscu) to jeszcze (dodatkowo!) zabraniające szaleństwa po mapie sztucznymi ścianami z drzew. Twórcy tak się bali, że gracz zgubi się i biedny zniechęci się do fabuły?

Dosypmy do tego obowiązkową ilość bugów i różnorakich (ale naprawdę drobnych) błędów, których nie można było ominąć w takim toku wydawniczym (trzymamy się ściśle terminu, wypuszczamy grę, łatamy tworząc dodatki z Season Passa, a potem tworząc dodatki siedzimy nad kolejną grą). Przenikanie postaci przez solidne bunkry nawet już mnie nie dziwią. Na szczęście nie zdarzyło mi się zgubić pod mapą, co jest miłe. Boli za to niezdarność twórców do ukrycia pewnych mechanik. W pewnym momencie bowiem gra wymusza zdobycie określonego miejsca na mapie. Miejsce te jest zlokalizowane po prawej stronie budynku. Jego objechać i mój zmysł taktyczny podpowiedział mi, że dokonując tego zaskoczę swoich przeciwników, więc tak zrobiłem. Wrogowie zaskoczeni. Twórcy też. W miejscu, którym spokojnie kosiłem wrogów znajdowało się miejsce desantu kolejnych. Tyle, że bez żadnego zamaskowania. Ot, nie ma wroga? Pyk! I już jest. Pachnie to odrobinę budżetówką.

Ogólne moje odczucia są ambiwalentne. Z jednej mamy niesamowity klimat i wygląd produkcji, a strzelanie jest wyjątkowo soczyste. Prolog, w którym się zaznajamiamy tuż po odpaleniu kampanii jest świetnym przeżyciem.  Z drugiej strony machają do nas dziwności w projektowaniu lokacji i wyjątkowo płytkie postaci i zadania, które przed nami stawiają twórcy w pierwszym, dłuższym rozdziale, zniechęcający do dalszej gry. Jak wyglądać będą kolejne, tego nie wiem, ponieważ tylko to mogłem zbadać w ramach abonamentu. Sam absolutnie nie jestem przekonany, ale gdy ktoś i tak kupi tytuł dla steka całego dania – trybu multi – może spróbować i sałatki – fabularnej przygody. Nie wywoła zgrzytów piasku między zębami jak w poprzedniczkach, a zawsze może dopełnić doznań, jakich dostarczy mięsko.

Ps. Prolog i rozdział „Krew i Błoto” zajęły mi mniej więcej 2 i pół godziny nieśpiesznego grania. I według samej produkcji jest to 2/6 całości. Dużo życia się na to nie straci.

* „Furia” z 2014 roku. Może nie ambitny jak izraelski dramat filozoficzny, ale obejrzeć można, a nawet przyjemnie spędzić czas.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...