Skocz do zawartości

Wiatry w polu

  • wpisy
    23
  • komentarzy
    26
  • wyświetleń
    11860

Kilka słów o... Fifie 17


Bregowicz

1347 wyświetleń

Staje na bramce, bo gruby: Bregowicz

Przyczajony niczym kot na otwartą puszkę makreli w pomidorach, ukryty jak pieniądze w portfelu, unikając smutnego spojrzenia parzącego z okładki Fify 16 odpaliłem jej następczynie. Po kilku godzinach gry sam, niestety, nie miałem lepszego. Ale po kolei*…

17-nastka mamiła od pierwszych chwil prezentacji na letniej konferencji EA zmianami przez duże Z. Nowe, nowe, nowe. Co? Wszystko! Nowy silnik, nowa forma zabawy, nowa piłka. I nie jakieś pierdu-pierdu zrobione na szybcika, aby sprzedać nam nowy sposób życia jak to było na ukazaniu światu pewnego smartfona pewnej firmy. Wszystko wyglądało jakby główną myślą najnowszej edycji było „żeby ślad w growych annałach po człowieku został”. Jednogłośnie za gwiazdę twórcy uznali tryb „Droga do sławy”. Znudzony poprzednimi poprawkami mały nerdzik jak ja znowu odczuł nieokiełznaną chęć poharatania w wirtualną  gałe i gdyby nie powstrzymał go wewnętrzny głos rozsądku, rzuciłby banknotami w monitor ku chwale Wielkiego Preordera.

Wyszło niestety gorzej, niż ktoś mógłby się spodziewać. I to nie jest wina samego trybu fabularnego, który jest wypychany w głównym menu przed szereg. Nawet więcej, jest najjaśniejszym elementem tej edycji! Oczywiście jeśli nie jesteś zwolennikiem „w fifie tylko multi”. Początki wyglądają całkiem smakowicie - nareszcie mamy do czynienia z kimś kto ma charakter i co szokujące, nawet głos. Alex Hunter (jeśli żyłeś w jaskini, tak się nazywa główny bohater) zaprasza nas na parę lat swojego piłkarskiego życia, które wbrew pozorom nie jest tak nudne jak można wysnuć po usłyszeniu suchych faktów – młody gracz kopie piłkę, poci się, kopie więcej, a na koniec i tak wygrywają Niemcy, a on sam przeżywa kolejny dramat. Sceny serwowane przez grę ogląda się bez zbędnego zgrzytania zębów i klepania się po czole z niedowierzania jacy kretyni wyglądają z naszego ekranu, co było na porządku dziennym w analogicznym trybie w NBA 2k16. Ba, historia choć prosta, przyciąga i zachęca do śledzenia, co jest dużym plusem, ponieważ w początkowych godzinach gry proporcje samego grania do oglądania wynoszą mniej-więcej 1:3.

Dalej wychodzą jednak dość irytujące problemy. Całość jest ograniczona tylko do 1 sezonu**, ledwie liźniesz bycie kolejnym Messim czy innym Krzynówkiem, by po chwili kończyć przygodę. Która sama w sobie wygląda zresztą na rozciągnięty samouczek, ot - kop piłkę do kolegi, użyj loba na bramkarzu, zrób 5 sztuczek, by zaimponować trenerowi. A jak już jesteśmy przy trenerze. Facjaty wszystkich trenerów najwyższej ligi angielskiej odwzorowane są fantastycznie. Szkoda tylko, że służą w głównej mierze za tło, a naszym głównym mostem między szatnią a boiskiem jest identyczny dla wszystkich drużyn pan X, służący radą lub opieprzeniem w scenkach przerywnikowych. Plotki głoszą, że tak naprawdę Ci wszyscy X-y to są klony tworzone przed angielską federację, by odciążyć menadżerów, ale kto tam ich wie. Kolejną wadą jest to, że wszystko jest tworzone pod fabułę, a nie pod wyczyny grającego. Co z tego, że miotasz się na treningu, jakby zależało od tego Twoje życie i jesteś pierwszy we wszelkich rankingach, skoro w scenariuszu jesteś w rezerwach. Zostaniesz tam i koniec, aż nie postanowimy inaczej***. Odbiera to przyjemność z wszelkiego budowania swojego poziomu, skoro obijamy co chwila szklany sufit.  Nie pomaga również fakt, że grając jako typowy napastnik jesteśmy skazani na patrzenie jak to nasi współgracze, nazywani pociesznie przeze mnie debilami, nawet nie próbują odebrać piłki przeciwnikowi przez 10 z 15 minut jakie uzyskałeś  w zaufaniu Jurgena Arsene’a Mourinho wchodząc pod koniec drugiej połowy. Jeśli w zamyśle twórców miał być to samouczek dla początkujących graczy w fife, to szczerze gratuluję odwagi – nic tak nie zniechęca do produkcji jak niewykonanie powierzonych zadań ze względu na niski iloraz inteligencji graczy sterowanych przez komputer, a nie z winy samego trzymającego pada.

Całość jednak jest przyjemną formą spędzenia wolnego czasu. Parę godzin z życiorysu zabierze, a człowiek po wszystkim nie odczuje moralnego kapcia w gębie. Największe zło kryje się w całej reszcie. Pozostały tryby nie zmieniły się praktycznie w ogóle. Tryby kariery zerżnięto prawie 1:1 z gotowego arkuszu w firmie metodą kopiuj-wklej.

Tworzenie własnej gwiazdy i prowadzenie jest przyjemne do, góra, dwóch sezonów, potem mozolne rozwijanie swoich umiejętności nie daje w ogóle satysfakcji. Żeby podbić swój poziom trzeba robić, po raz kolejny, coś czego nie robiliśmy do tej pory najczęściej w ogóle. Jesteśmy beznadziejni w sztuczki –> musimy robić sztuczki –> ale nam nie wychodzą, bo –> jesteśmy beznadziejni w sztuczki. I karuzela śmiechu kręci się dalej. Czemu po sezonie wszystkie nasze dokonania boiskowe się zerują i nikt o nich nie pamięta? Nabiłeś 100 bramek? Pech. W nowej drużynie jesteś zerem. Czemu ciągle nie mamy żadnego kontaktu z naszymi fanami?  Jesteś opoką, przystanią, okrętem całej drużyny, wygrywasz wszystko samodzielnie. Nikt oprócz Ciebie się nie cieszy, gdy zejdziesz z boiska. Czemu, CIĄGLE, zarabiamy pieniądze za kontrakty i nie mamy żadnego powodu, by walczyć o wyższe, skoro i tak nigdzie ich nie zbieramy, a więc też nie mamy jak ich wydać? Czemu wszystkie notatki prasowe są robione na jedno kopyto i mają maksymalnie 2, 3 wersje, które zarzygują gracza swoją powtarzalnością po godzinie rozgrywki? I za jaką cholerę mojej gwieździe zawsze urywają język, gdy nałoży swoją pierwszą meczową koszulkę, w wyniku czego nigdy nie krzyknie radośnie po strzelonej bramce, wygranym turnieju.

W trybie menadżerskim jest tylko odrobinę lepiej. Dalej fajnie łupie się sezon i zdobywa puchary, gdyż mamy kontrolę nad całą drużyną, nie mamy więc problemu z ich mentalnością ułomka****, ale… CZEMU nasi podwładni nie mają ciągle żadnego charakteru, chemii między sobą, czemu nie możemy mieć na nich większego wpływu, choćby przez ukształtowanie pozycji na której grają. Czemu są tak ciągle upierdliwie rozciągnięte i ślamazarne negocjacje, a zmiana obecnych kontraktów sprowadza się do dawania takiej stawki jaką żąda piłkarz, a my nie mamy jak uargumentować odmowy?

Już nie będę nawet długo wspominał o zeszłorocznej porażce, czyli pucharze kobiet, zepchnięty tutaj w dalsze rejony „turnieju”, nadal będący w swojej zamkniętej formie. Czy twórcy uważają chętnych zagrania kobietami za dziwnych fetyszystów, którzy mogą się pobawić swoimi chorymi zabawkami, ale w izolacji od innych, „normalnych”? Nie można było umożliwić rozgrywki mieszanej, choćby lokalnie, na kanapie? Prowadzić swojej własnej kobiecej drużyny w trybie kariery?

Mogę wręcz odczuć fizyczny ból jak widzę, że każda kolejna edycja jest robiona bez pomysłu, bez żadnej pasji do piłki, nikt, absolutnie nikt, nie ma planu na rozwój swojej gry. Do tej pory, od FIfy 12, całość osiągnęła określony, dobry poziom i twórcy dają nam do zrozumienia, że nie wiedzą co zrobić dalej, a trzeba co rok coś wydać. Wprowadzane są zmiany, które wyglądają na efekty dramatycznej burzy mózgów, gdy termin goni, co powoduje, że zamiast pozytów, wprowadzają zamęt. Ale co roku sytuacja się dalej powtarza, bo coś „na pudełko trzeba wstawić” i uzasadnić wydanie pełnoprawnej kontynuacji. Już od dawna nie pamiętam Fify, która w ogólnym kształcie i tym co oferuje nie wyglądałaby akceptowalnie w formie DLC za góra 40 złotych, by uzyskać te kosmetyczne poprawki i aktualizacje składów, które nam wpychają co rok.  

„Droga do sławy” jest niezłym promyczkiem ewentualnej poprawy, ale nie tłumaczy wydania na nią 160-260 złotych zależnie od edycji, skoro poprzedniczka oferuje w ogromnej, przytłaczającej większości to samo, przy niższej cenie. Fifa 17 to świetna gra, mocne 7+ lub nawet 8 na dziesięć, ale jedynie w momencie, kiedy wymażesz sobie z głowy fakt, że istnieją poprzednie tytuły. Jeśli grało się w jej poprzedniki, jej ocena spada drastycznie, na 5, ewentualnie plus za fabułkę. Reszta jest absolutnym autoplagiatem,  którego przed nazwaniem kaszalotem chroni to, że przynajmniej nie psuje obrony niepotrzebnym kombinowaniem jak w Fifie 15. Uwielbiam Fifę, ale w tym przypadku, w tej serii, mamy do czynienia z gorszą sytuacją niż z nieszczęsnym urywaniem złotych jaj kurze zwanej „Assassin’s Creed X Random Ubisoft Serie”. Tam bowiem przynajmniej otoczenie się zmienia i zwiedzamy inne rejony.

 

Ps. Zmienił się silnik. Szał. Gra nadal wygląda ładnie. Twarze najpopularniejszych graczy wyglądają realniej niż na żywo. Szkoda tylko, że piłkarze z takiej topowej ligy jak np. ekstraklasa (ale też inni, mniej topowi) wyglądają jak zbite przez Pudziana poduszki z naklejonym własnym wizerunkiem i są podobno z twarzy do #nikogo.

*jak powiedział minister planując budżet

** Wcześniej pisałem o kilku latach. Kłamałem? A skąd! Po prostu zaczynamy jako młodzieniaszek, którego przerasta własna piłka, a po 5 minutach następuje szybki przeskok do znanego z trailerów pewnego siebie Herkulesa.

*** - Ty śmieciu – zakrzyknęła gra śmiejąc się diabelsko

****Tak, wiem, że można grać całą drużyną, gdy stworzyłem swojego mini-mnie i uniknąć irytacji, ale po co? Przecież tak nie rozwiniesz efektownie swojej postaci.

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...