Skocz do zawartości

Wiatry w polu

  • wpisy
    23
  • komentarzy
    26
  • wyświetleń
    11856

Uncharted 4, wersji na Xb... bez żartów, na GrajStację 4 - opinia po przejściu


Bregowicz

1305 wyświetleń

„Wow.” To moje pierwsze odczucie po odłożeniu pada. Zarazem gigantyczny spoiler do tej, pożal się naturo,  powiedzmy że recenzji, ale nie będę ukrywał i sprzedawał pseudo tajemnicy, by nabić wyświetlenia. To zwyczajnie dobra gra jest!

Po raz czwarty trafiamy w skórę Nathana Drake’a*, który po szalonych rozbojach i niejednej przedziurawionej nabojami koszuli, wreszcie znalazł swoje miejsce, jakże spokojniejsze, ciche i nieokryte kurzem po wybuchu, u boku kochającej żony. Sielanka w ciągu dnia**, uczciwa robota przynosząca legalne zyski, piękny dom zachęcający do zapuszczenia korzeni. Człowieka jednak czasem suszy i ciągnie ku starym zwyczajom, więc gdy tylko pojawia się brat, Sam Drake z propozycją wyprawy, wystarczy tylko lekko się zaprzeć, odmówić raz, dwa, góra dziesięć razy i ponownie trafiamy na znane, swojskie otoczenie. Wybuchy, wspinaczki bez zabezpieczeń, oczywiste upadki, gdyż zabezpieczenia jednak by się przydały, od czasu do czasu drobne otarcia się o śmierć. I dialogi. Całe morza, oceany dialogów.

Twórcy bowiem pokazują wielokrotnie, że nie robią gier z całkowitym, niezrozumiałym wyłączeniem mózgu na doświadczenia wyciągnięte z poprzednich swoich produkcji. Patrzę na Ciebie Ubi. Wiele elementów, które faktycznie zagrało w innych grach, szczęśliwie zostały przeszczepione do omawianego tytułu. Głównie widać ślady The Last of Us – od przesuwania skrzyń, by dostać się tam, gdzie wcześniej stało ZOMO nie da się wejść w inny sposób, poprzez akrobatykę kooperacyjną z drugą postacią, po (co odczujemy najbardziej) ciągłe towarzyszenie głównemu bohaterowi jednej ze znanych lub świeżych pod względem opatrzenia osób. Jasne, zdarzają się miejsca, gdzie jesteśmy sami***, ale przez większość czasu, ktoś nam zawsze depcze po piętach i współuczestniczy w wymianie, czasem zgryźliwych, czasem zwyczajnie spełniających rolę informacji, tekstów. Jeśli ktoś  ceni sobie kontemplowanie krajobrazów bądź  powolne przeczesywanie okolicy w poszukiwaniu skarbów, których poukrywane jest, drobnica, 109, może się miejscami wręcz zirytować. Nie raz i nie dwa zdarzyły mi się sytuacje podczas których, zaglądając pod każdy oddalony od miejsca docelowego kamień, byłem zmuszony do wysłuchania jakim jestem skończonym kretynem i powinienem skoczyć na jedyną dostępną półkę, a nie podskakiwać jak podekscytowany królik w nadziei, że zgarnę plus 1 do znalezisk. Pozostali? Będą się cieszyć z każdej rozmowy, ponieważ właściwe dialogi są napisane naprawdę świetnie, obsypane humorem w momentach luźniejszych, okryte powagą, gdy tego sytuacja wymaga. Dodajmy do tego odczuwalną chemię między aktorami głosowymi i w efekcie nie mamy problemu z zaakceptowaniem obserwowanych działań. Jeśli ktokolwiek wątpił jak wyjdzie wprowadzenie tak ważnej postaci jak starszy brat dopiero w ostatniej części serii – rozluźnij mięśnie i zaparz sobie dzbanek wrzątku dla zdrowotności, ponieważ pierwsze sceny określające relację rodzeństwa wyreżyserowano tak dobrze, podając dodatkowo dość logiczne wytłumaczenie wcześniejszej nieobecności tego starszego, że ani przez chwilę nie czułem, by mi wciskano twardy kit przez dziurki do nosa.

I to jest główna zaleta tej produkcji, zachęcająca do wyruszenia w podróż. To na jej garbie spoczywa właśnie zatrzymanie gracza przy ekranie. Sam skarb Sama, piracka fortuna Avery’ego, nie daje bowiem wielkiego powodu do ryzykowania życiem. Widać, że taka decyzja była świadoma, rozumiem, że Niegrzeczne Psy chciały skupić się na osobistej opowieści, spychając element historyczno-przygodowy na dalszy plan. Zresztą, takie podejście nie jest nowe, już w poprzedniczce można było zauważyć większy nacisk na związek Nathan-Sully. Tyle, że po wielkim, niezwykłym, jedynym w swoim rodzaju, innowacyjnym, 10/10**** tytule należy się spodziewać, że wszystko zrobi na pełnej bulwie. Bo widzicie, dostajemy w trakcie zarys pirackiego światka, wielkiej fortuny, zdrady, potęgi. Ale mało się czegokolwiek dowiadujemy. Ba, w trakcie gry poznajemy nazwiska 8 sławnych piratów. Sławnych, bo tak nam mówią. Nie mówią jednak za wiele co oni dokonali, czemu są właściwie sławni, do tego nie mamy nawet jak uszeregować tych postaci w swoich szufladkach umysłu. Są rzucone za szybko, z maksymalnym stłoczeniem, by następnie praktycznie do nich nie wrócić. Wielka szkoda, gdyż podstawy klimatu, złoto okryte tajemnicą, naprawdę dawały dużo nadziei. Z całej serii, dwójka, z piękną krainą Shangri-La, nadal jest zdecydowanym liderem.

Jak już zacząłem o pięknie, Uncharted 4 zwyczajnie miażdży grafiką. Ja wiem, ja wiem, nie jest to zginający jelita benchmark odpalony w 4K w, na oko, 500 klatkach na sekundę, ale „raptem” 1080p i 30 klatek. Ale co z tego? Projekty lokacji są zwyczajnie… genialne, pierwszy raz od zakupu PS4 faktycznie korzystałem z trybu fotograficznego i funkcji łapania screenów w locie. Zatrzymywałem się w każdym nowym miejscu, nawet jeśli był ze względu na okoliczności fabularne tworzony z myślą godną początków poprzedniej generacji*****, kadrowałem odpowiednie ujęcie i tworzyłem małe arcydzieła godne najgodniejszego miejsca w ekskluzywnych galeriach sztuki. A przynajmniej mam takie wrażenie. Użycie większej ilości barw, sprawiających w zakłopotanie zwykłego, stereotypowego faceta****** dodatkowo pogłębia odczucie zachwytu. Krótko – jest na czym zawiesić oko.

Rozgrywka też daje frajdę. Naprawiono wreszcie te upierdliwie nietrafione strzelanie z trójki, wyrównano również mieszankę walki i eksploracji. Przyznam szczerze, pod koniec gry, cichy głosik w mojej głowie szeptał, że wymian ognia było wyjątkowo mało, co akurat całkowicie mi pasuje. Późniejsze statystyki i liczba zabitych przez Nate’a-do-rany-przyłóż, opiewająca na ponad 540 trochę zmieniła moje odczucie. W swoje łapy otrzymujemy dwie nowe zabawki. Linka i dżip. Ta pierwsza sprawia, że przemykanie od półki do półki jest znacznie przyjemniejsze, zachęcając do częstszej zmiany pozycji, przelatywania nad głowami tych mięczaków jakimi są nasi przeciwnicy i pokonywania ich z pieśnią na ustach. Przynajmniej takie są założenia. W praktyce, zwłaszcza na wyższym poziomie trudności niż normalny, dłuższe fikołki dają takie same efekty jak spacer pod wypełnionym stadionem Legii w szaliku Wisły i twierdzenie, że seksualność tej pierwszej stoi pod znakiem zapytania. Z kolei dżip jest bez wad. Jazda, czysto zręcznościowa, nie męczy, a nawet daje powód do śmiechu, gdy akurat, zupełnie przypadkiem, wjedziemy pod wodospad – zniesmaczone miny i zmoczone koszulki – lub akurat pokręcimy po błocie – podpowiem, będzie WSZĘDZIE. Naturalnie, wszystko się zmienia, gdy zagramy drugi raz, wiemy gdzie jechać albo nie mamy ochoty tracić czasu na znajdźki. Wtedy półotwarte tereny, na których nie dzieje się zupełnie nic oprócz wspomnianych już dialogów, może trochę znużyć i sprawiać wrażenie służących do rozciągnięcia czasu gry. Gdyby tylko dodać tam większą ilość materiałów uzupełniających bazę danych o świecie.

A jak już wspomniałem o czasie gry. Według wewnętrznego zegara w produkcji, przejście całości, licząc też zaglądanie w każdy kąt, ale bez większej staranności (62 skarby na 109), zajęło mi 18 godzin. Czas, którego zupełnie nie żałuję, podczas którego nie nudziłem się  ani przez minutę. Tytuł ten należy do grona bardzo dobrych, takich których, aż żal nie znać, jeśli akurat masz sprzęt odpowiedni do jego uruchomienia. Nie jest bez wad, idealnym go nie nazwę i nawet nie zamierzam, ale zagrać, jeśli tylko lubisz ten gatunek, naprawdę warto. Nie wytarmosił mną jak pralka nieszczęśliwie zamkniętym pekińczykiem - tak zrobił Wiedźmin 3 lub GTAV - ale odkładam pudełko z płytką z przeświadczeniem, że seria została zakończona należycie, że twórcy naprawdę ją uwielbiają. Oceny nie wystawiam, bo dałbym niższą niż mój sentyment do tej serii krzyczy, a wewnętrzny konflikt nie jest akurat mi potrzebny.

* „Nieeee. Serio?” Serio, serio!

**Maślanka na wieczór? Hehe! Nie? Och, ok.

*** My, pad, Nate i jego krwawiąca rana

**** I tego typu podobne teksty, które można znaleźć na każdym pudełku z grą, niezależnie czy mówimy o hicie miażdżącym umysły maluczkim, czy o bezczelnej zrzynie i auto plagiacie zasługującym  na 4/10, bo akurat nie zniszczył twardego dysku ofierze, która akurat dała się złapać i kupiła te badziewie.

*****Pst. Szare ruiny, do których idziemy przez buroszare korytarze, a potem wychodzimy na prześliczną szarość otwartych lokacji, bo #realizm.

****** Jest więcej kolorów niż 3 podstawowe? Witch craft!

Uncharted™ 4_ Kres złodzieja_20160511191532.jpg

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...