Skocz do zawartości

Fanboj i Życie

  • wpisy
    331
  • komentarzy
    500
  • wyświetleń
    138751

Czego zabrakło mi w Gate…


muszonik

771 wyświetleń

...a co było w Osi Czasi, cyklu Com.pl, World War Z, Bolo Universe, Wojnie Z Posleenami, sadze 1632 oraz zapewne wielu innych military fiction?

Zacznijmy od krótkiego wyjaśnienia. Gate to, mam wrażenie, że dość popularne anime z poprzednich kilku sezonów. Stanowi ono adaptację mangi, będącą z kolei adaptację powieści autorstwa Takumi Yanai o tym samym tytule. Opowiada o oddziałach Japońskich Sił Samoobrony, które trafiają do krainy fantasy, by ustabilizować panująca w niej sytuację oraz uniemożliwić dokonywanie z niej ataków na terytorium Kraju Kwitnącej Wiśni.

Gate jest dość typowym przedstawicielem gatunku, który ostatnimi czasy lubię, czyli military fiction. Niestety moim zdaniem umiarkowanie udanym w porównaniu z konkurencją.

O gatunku:

W skrócie: military (science) fiction jest podgatunkiem fantastyki opowiadającym o fikcyjnych konfliktach zbrojnych. W Polsce jest on raczej umiarkowanie popularny pozostając na uboczu ortodoksyjnego fandomu fantastyki. W tej chwili na rynku reprezentuje go w głównie wydawana przez Rebis twórczość Davida Webera oraz polscy pisarze publikowani przez Warbook.

Na pierwszy rzut oka gatunek ten nie poraża fabułą. Wręcz przeciwnie, opis założeń lub streszczenie wielu jego reprezentantów jest co najmniej zniechęcający, a czasem wręcz wydaje się głupkowaty. Niemniej często są to pozycje wyjątkowo sprawnie napisane, tchnące akcją, dramatyzmem, inteligentne, dowcipne, a momentami też wzruszające. Ich prostota, wobec licznych, przekombinowanych i często pretensjonalnych książek fantastycznych jest niejednokrotnie odświeżająca.

Fabuła większości takich utworów są nieskomplikowana: oto mamy grupę (przeważnie) żołnierzy, którzy uzbrojeni w rację moralną oraz duże ilości ciężkiego sprzętu walczą ze straszliwym, a często też nieziemskim wrogiem. Na tle inwazji rozmaitych kosmitów i podróży w czasie pojawiających się na kartach amerykańskiej pisarzy wyprawa do krainy magii i miecza, jaka przypadła w udziale Japończykom jest wręcz zachowawcza.

O czym w tekście nie będzie:

Zanim przejdę do właściwego tekstu chciałbym zaznaczyć, że bynajmniej nie przeszkadza mi, że za tem temat zabrali się Japończycy. Owszem, nacja ta ma sporo za uszami, a autor znany jest ze swoich poglądów, jednak ani w anime, ani w mandze nie zauważyłem niczego, co zasługiwałoby na potępienie. Powieści nie czytałem. Ale powiedzmy sobie szczerze: Siły Samoobrony to nie armia imperialna. Natomiast jeśli chodzi o treści propagandowe, to amerykanie robią dokładnie identyczne rzeczy.

Tematem będzie czysty odbiór dzieła.

Tak więc czego mi zabrakło w Gate?

Realnego zagrożenia:

Pierwszą rzeczą, której brakowało mi w Gate było realne zagrożenie. Nie chodzi mi tutaj o oderwanie od rzeczywistości scenariusza konfliktu, a raczej o to, że konfrontacja była zbyt nierówna, a jedynym, co tak naprawdę powstrzymywało Japończyków przed podbojem całego świata była dobra wola. Od samego początku widać było bowiem, kto w tej grze rozdaje karty, kto ma miażdżącą przewagę militarną, materiałową i moralną, po czyjej stronie walczą odważniejsi żołnierze i kto ma lepszych dowódców.

Oczywiście zestawienie wróg straszny i zły (o tym później) kontra dobrzy i wszechpotężni wojownicy jest typowe dla military fiction, jednak powiedzmy sobie szczerze: Imperium, mimo oczywistej wrogości nie stanowiło większego zagrożenia dla Japonii. Wręcz przeciwnie: ta była je w stanie bez większego wysiłku zmiażdżyć i to relatywnie małymi siłami.

Prawdę powiedziawszy to nawet trudno zrozumieć, dlaczego tego nie zrobiła. Z dużym prawdopodobieństwem zrzucenie kilku bomb kasetowych lub białego fosforu na stolicę, albo rozjechanie czołgami zbrojnej w miecze piechoty byłoby po prostu szybsze i tańsze niż zabawa w czasochłonny proces dyplomatyczny z lokalnym kacykiem. Następnie należałoby po prostu skazić jakimś fosgenem okolice Wrót Wymiarowych (w planie minimum, jeśli chcemy, żeby nie przechodziły przez nie armie) lub zagnać ludność do kopalń uranu (jeśli chcemy okupować planetę dla kopalin) i byłoby pozamiatane.

Jeśli natomiast Japończycy nie chcieli brudzić rączek, to niezłym pomysłem byłoby wyposażenie czarnych elfów, kreto- lub królikoludzi w kałachy, granatniki przeciwpancerne oraz większą ilość amunicji, a te samodzielnie Imperium by zdemontowały. W Gate niestety podział sił był zbyt nierówny, by ten układ był sensowny. Wyraźnie Imperium zabrakło czegoś, co mogłoby przeciwstawić Japończykom: odpowiednio potężnej magii, dużych, czerwonych smoków w służbie wojskowej, nieumarłych i golemów odpornych na kule lub czegokolwiek innego, co byłoby w stanie przeciwstawić się człowiekowi ze strzelbą.

Dramatyzmu:

Drugi problem Gate to niestety niewielki dramatyzm akcji. Prawdę mówiąc w porównaniu z wieloma innymi seriami tego typu jej poziom jest nad wyraz statyczny. Dla przykładu: w Wojnach Z Posleenami w zasadzie od samego początku wiadomo, że ludzkość czeka piekło. Jeszcze przed setną stroną pierwszego tomu możemy poznać plany obrony Ziemi i dowiadujemy się, że utrzymanie Błękitnej Planety wymagać będzie pogodzenia się z faktem, że całe narody pójdą pod nóż, zmasowanych ataków nuklearnych na lądujących obcych, oddaniem wielu miast, a być może też wywołania z premedytacją nuklearnej zimy. Jedynym gwarantem zachowania ciągłości istnienia gatunku ludzkiego jest natomiast ewakuacja części ludności poza planetę.

W World War Z, w szczególności w okresie miedzy Yonker's Bay, a Wielką Kontrofensywą istnienie ludzkości także zawisło na włosku, a zarówno rządy, wojsko jak i cywile muszą chwytać się desperackich środków, by przeżyć. Powieść na tym etapie tchnie pesymizmem, co szczególnie widać w epizodzie Żółtej Łodzi Podwodnej, Ukraińskiego Czołgisty czy Kanadyjskich Uchodźców. Ogromne połacie lądu są pod kontrolą Zombie, wśród uciekinierów szerzą się choroby i kanibalizm, wojsko jest w stanie bronić jedynie twierdz w górach i zapewnić nieregularne dostawy do odciętych przeciwników. Widzimy strategiczne odwroty oddziałów, gdy dowództwo musi wybierać: ochrona cywili czy zachowanie zdolności obronnych, dochodzi do użycia broni masowej zagłady, zarówno przeciwko zombie jak i roznoszącym zarazę cywilom.

W „Pierwszym uderzeniu” (drugi tom Posleenów) widzimy sceny o innym wydźwięku, choć równie przygnębiające: heroiczną ofiarę wojsk inżynieryjnych, pilotów szkolnej eskadry bojowej, strażaków i cywilnych ochotników, którzy giną osłaniając ucieczkę kobiet i dzieci z oblężonego Frederickburga.

Po wymienionych książkach widać jakim tak naprawdę piekłem jest wojna i czuć ciężar dokonywanych decyzji. W Gate: nie za bardzo.

 

Ciąg dalszy na Blogu Zewnętrznym.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...