Głupi pomysł sfotografowania przyrody:
Piszę ten post, ponieważ jest ładna pogoda. Od jakiegoś czasu zawsze, gdy są takie warunki zamiast siedzieć w domu zasuwam gdzieś o polach i lasach próbując wykonać zdjęcia przyrody. Niektóre, mniej nieudane widzieć można w okolicach tego posta (inne oglądać można na moim drugim blogu, ale tam nie ma na razie jeszcze wielu wpisów, ani niczego). Dzisiejszy dzień jest odstępstwem od reguły, co wynika z prostego powodu: chwilowo jestem uziemiony, bo w warsztacie nie skończyli naprawiać mojego roweru (o tym dalej). Jest więc czas na chwilę refleksji. Ta prowadzi do prostego wniosku.
Świeże powietrze to nie zawsze jest zdrowie.
Bezpośredni impuls:
Bezpośrednim impulsem do powstania tego posta jest wczorajsza (tzn. z 26 kwietnia) przygoda, w trakcie której mało nie straciłem życia, choć na szczęście skończyło się wyłącznie na stratach finansowych. Mianowicie: pojechałem sobie do rezerwatu przyrody w pobliskiej miejscowości na ścieżkę turystyczną. Zjeżdżając z górki najechałem na kłodę.
Przednie koło roweru w spotkaniu z nią zadziałało dobrze, bowiem są w nim amortyzatory.
Tylne natomiast przywaliło w nią tak mocno, że nie było co z niego zbierać. Ja wyleciałem z siodełka i przygrzałem w drzewo rower, zleciał ze skarpy i musiałem go wyciągać (przy okazji poszły jeszcze hamulce i pedały). W zasadzie jedynym kawałkiem, który przetrwał wypadek bez szwanku była tytanowa rama (i na szczęście: rowerzysta). Całość strat to pięćset złotych.
A papierowi RPG-owcy narzekają, że ich hobby jest drogie.
Wypadki i ludzka solidarność – rzecz naprawdę bezcenna:
Pierwsza rzecz o której należy napisać jest nieocenione zachowanie ludzi będących świadkami rozmaitych tragedii i nieszczęść. Niestety zdarzyło mi się już kilka razy nieść rower na plecach z powodu takiej, a nie innej przygody, której sprawcą zazwyczaj była pęknięta dętka (w tym raz musiałem transportować go z rozciętą oponą, bo wjechałem na rozbite szkło). Zachowanie gawiedzi w takich przypadkach ujawnia głębokie pokłady empatii naszego społeczeństwa. Każdy, po prostu każdy menel, osiedlowa plotkara i wiejski głupek musi wówczas do człowieka podejść i z miną świadczącą o tym, że uważa się za wielce dowcipnego zapytać:
- Dlaczego nie jedziesz?
Niosąc ten rower piętnaście kilometrów przez okolicę podmiejską miałem wrażenie, że zaraz wpadnę w szał i zacznę ludzi bić. A było czym.
Przecież kurde widzą, że tylne koło trzymam w drugiej ręce.
Dzikie zwierzęta: najmniejsze zagrożenie
Było czym, bo moim zdaniem na łąki i do lasu bez gazu pieprzowego i pałki teleskopowej bezpieczniej się nie wybierać. Wbrew pozorom powodem nie są dzikie zwierzęta.
Niedźwiedzia w tych okolicach widziano raz, wilka dwa razy, choć ja osobiście w to nie wierzę (dlaczego napiszę w punkcie ostatnim), z węży widziałem głównie rozjechane zaskrońce.
Z pozostałej fauny dla ludzi najgroźniejsze są kolejno: kleszcze, komary i osy. Są jeszcze szerszenie, ale one wbrew pozorom nie są zbyt agresywne.
Raz widziałem tropy być-może-dzika i to na świeżym śniegu. Wykonałem wówczas obrót o sto osiemdziesiąt stopni i poszedłem w inną stronę.
Wbrew pozorom groźniejsza może być flora, choć tu oczywiście bardziej si trzeba postarać. Dla chcącego jednak nic trudnego, do tej pory udało mi si bowiem znaleźć tojad, szalej i całe połacie wilczej jagody.
Dziwni ludzie:
Powodem dla którego noszę tyle uzbrojenia są homo sapiens. Oraz fakt, że człowiek podczas dłuższej wycieczki jest sam, otoczony pustkowiem. A potem zdarza mu się spotkać dziwnych osobników. Fakt, że jedna z moich ulubionych tras wiedzie do miejsca, gdzie kilka lat temu faktycznie doszło do bandyckich porachunków pominę.
Przykładowo: jadę sobie kiedyś przez pola, nieopodal lasu. W lesie, zamaskowany w krzakach stoi samochód. W samochodzie siedzi dwóch typów, o fizjonomiach wskazujących, że powinni siedzieć gdzie indziej. Patrzą na mnie złym wzrokiem. Prócz nas w promieniu trzech kilometrów nie ma nikogo innego.
A ja się zastanawiam: turyści? Dealerzy? Ukraińscy przemytnicy? Kłusownicy? Złodzieje drewna? Leśnicy?
Na wszelki wypadek udaje, że ich nie widzę.
Lokalsi:
Inny dzień. Jadę leśną dróżką. Z naprzeciwka idzie rolnik. Rolnik ma erekcję. Widać to, bo prącie wystaje mu z rozporka i sterczy w niebo. Nadaje to nowego znaczenia pojęciu „obserwowanie ptaszków”.
Co na patologie się napatrzę to moje.
Ciąg dalszy na blogu zewnętrznym.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.