Krótkie wolne po sesji zaowocowało trzema nowymi recenzjami (XCOM 2 i Resident Evil 0 HD wkrótce). A później wracamy do normy sprzed premiery Fallouta 4 ...
To, że w Star Wars: Battlefront łatwo będzie się fanom filmowego cyklu zakochać, wiedzieliśmy już po pierwszych materiałach promocyjnych. Czy jednak produkcja DICE zasłużyła sobie również na miłość fanów gier?
Nigdy nie zaczynam recenzji od opisu oprawy graficznej, pozwólcie jednak na drobny wyjątek, gdyż jest ona głównym powodem, dla którego Battlefront chwyta za serce dosłownie parę sekund po wylądowaniu na serwerze i ujrzeniu, z jaką chirurgiczną precyzją skopiowano z taśm i archiwów Lucasa wygląd świata znanego ze starej trylogii. Poczucie bycia tam jest niezwykle silne, a technika fotogeometrii w wykonaniu DICE - zapewne za dużo większe pieniądze, niż koszt produkcji Ethana Cartera - to najwyższy światowy poziom. Obsesyjnie wierny sadze jest każdy element ekwipunku czy nawet wyścielające leśne przestrzenie pomiędzy drzewami runo i paprotki. Innymi słowy, strona wizualna chwyta za serce tak mocno, że ciężko odejść od komputera nie poznawszy uprzednio każdego zakamarka na mapach.
Zapraszamy na serwery
Battlefront to w zasadzie wyłącznie multiplayer. Dla pojedynczego gracza oferuje garstkę niepowiązanych fabułą, krótkich misji, które można powtarzać dla lepszych ocen - a to spełnić wymóg czasowy, a to nie narażać bohatera na zbyt dużą utratę zdrowia. Zadania są zróżnicowane, a choć krótkie, wypełnienie wszystkich z odpowiednim wynikiem zajmuje dość sporo czasu. Tak po prawdzie to jednak raczej tylko garść samouczków. Jeden uczy zabawy jako bohater, drugi pozwala polatać, jeszcze inny potestować cięższe maszyny. Wystarczy jednak spędzić na serwerach dosłownie parę minut, żeby dojść do wniosku, że kampania z prawdziwego zdarzenia nie jest już wcale potrzebna.
Jest tak dlatego, że multiplayer sprawia wrażenie kompletnego doświadczenia. To nie tyle forma deseru, co rzecz fundamentalna. Ma sporo naprawdę ciekawych trybów (o czym poniżej), często wychodzących poza standard oferowany przez shootery. Owszem, można zarzucać produkcji niewielką ilość contentu, a cena season passa trochę boli. Z drugiej jednak strony taką już mamy niestety w branży normę, a nie widzę, żeby praktyka zalania gracza potokiem DLC była w przypadku Battlefronta miała okazać się bardziej naganna, niż w innych przedstawicielach gatunku.
Casual czy nie casual?
Przed premierą zdarzało mi się w rozmowach z paroma osobami użyć zwrotu "to pewnie będzie taki casualowy Battlefield, dla ludzi którzy lubią Star Warsy, ale niekoniecznie hardkorowe gry". Rzeczywiście, całość została dostosowana głównie pod preferencje tych, którzy rzadziej goszczą przed monitorami. Zlikwidowano przede wszystkim konieczność przeładowywania broni, którą zastąpiono przegrzewaniem się sprzętu. W praktyce wystarczy chwilę odczekać, a blastery odzyskują sprawność. Po przekroczeniu stanu krytycznego można wrócić szybko do akcji, poprzez naciśnięcie odpowiedniego klawisza we wskazanym przez wskaźnik momencie - wtedy chłodzenie blastera trwa naprawdę szybko. Nie trafienie w odpowiedni moment skutkuje natomiast tym, że przez dłuższą chwilę stajemy się zupełnie bezbronni.
Czego jeszcze możemy się spodziewać? Przede wszystkim ograniczenia broni do jednej sztuki. Standardowy blaster uzupełniają wyłącznie dostępne pod klawiszami "1-4" karty. Pierwsze trzy wybieramy sami - granaty, wywołujące większe obrażenia bronie czy pasywne, zmniejszające na jakiś czas przegrzewanie się broni czy stabilizujące celownik. Wszystkie karty, poza pasywnymi, obowiązuje przy tym jedynie krótki cooldown, więc jeżeli tylko się za często nie ginie, nie trzeba się martwić, że w końcu zabraknie środków rażenia. Ostatni slot to natomiast losowe jednorazówki, zdobywane po wbiegnięciu na odpowiednie znaczniki na mapach.
Wskocz na serwer i leć strzelać
Uproszczenia widać nawet w tak prostych kwestiach jak znacznik jakości połączenia z serwerem. Zazwyczaj w sieciówkach stosuje się wskaźnik pingu, a stali bywalcy serwerów wiedzą, od jakiej wartości zaczyna być nieprzyjemnie. Tutaj zastąpiono go czytelną dla każdego ikonką wyświetlającą się w rogu ekranu, gdy są problemy z połączeniem. Nie ma też zbyt wielu opcji modyfikacji ekwipunku i personalizacji wyglądu. Wszelkie działania DICE na rzecz uczynienia gry przyjazną tym, których przyciągnęło wyłącznie logo Star Wars, mogą wydawać się zbrodnią. Jestem jednak w stanie to zrozumieć i zaakceptować z prostego względu - zauważyłem, że osiągam tu trochę lepsze wyniki, niż w innych sieciowych shooterach, co chyba jednak wiąże się z bardziej casualową publiką.
Wreszcie znajdziemy jeszcze jeden element - bardzo ciekawy patent na zwiększenie intensywności starć - na radarze wyświetlają nam się w różnych kolorach czerwieni kierunki, gdzie można znaleźć wrogów. Im bardziej zaciekła bójka się gdzieś toczy, tym bardziej jaskrawy kolor. Niby jest to kolejne uproszczenie, tyle że bardzo trafione. Działa to świetnie w trybach wymagających współpracy, bo jednak dla większości bardzo naturalnym odruchem jest biec tam, gdzie się coś dzieje, a przecież w kupie siła. Dzięki temu lokalny wariant podboju nabiera rumieńców i bardziej przypomina prawdziwe starcia. Mapy są spore, ale dzięki koncentracji pojedynków w kilku punktach, nie ma tu Battlefieldowego poczucia zabawy w podchody.
Battlefield czy nie Battlefield?
Pierwszą, tak się składa że krótszą połowę recenzji Battlefronta mamy już za sobą i ustaliliśmy, że połowa moich przedpremierowych odczuć sprawdziła się - to rzeczywiście gra o bardziej niedzielnym charakterze, niż standardowe gry sygnowane logiem DICE. Zostaje nam jeszcze kwestia pokrewieństwa z Battlefieldem, a tu już odpowiedź nie jest jednoznaczna - wszystko zależy od trybu zabawy. Jest rzeczywiście cała masa momentów, kiedy zabawa przypomina typowy podbój z militarnego cyklu. Z drugiej strony często odnosi się wrażenie, że obie produkcje to zupełnie inne bajki - i w takich właśnie trybach gra mi się najlepiej.
Można sprawić, że Han Solo zginie!
Zakochałem się w module o wdzięcznej nazwie Bohaterowie kontra złoczyńcy. Do zabawy stają tu naprzeciwko siebie dwie drużyny złożone z sześciu graczy. W każdej ekipie trójka to zwyczajne jednostki imperium/rebeliantów, reszta wciela się natomiast w sławy ze świata Gwiezdnych Wojen, zarówno bohaterów (Luke, Leia, Han Solo) jak i łotrów (Darth Vader, Kanclerz Palpatine, Boba Fett). Bohaterowie mają po kilka umiejętności, czyniących ich wymiataczami na polu bitwy - talenty są zróżnicowane, ale zbyt szybko je poznajemy, głównie ze względu na niewielką ilość postaci. Zabawa przypomina klasyczny Deathmatch, z tą różnicą, że podzielony na rudny. W każdej gra się do końca limitu czasowego lub momentu, kiedy jedna ze stron straci swoje jednostki specjalne.
Gdy wybije gong, punkty przyznawane są ekipie, która zachowała więcej szefów - w przypadku remisu, runda jest powtarzana, ale z zachowaniem przez graczy indywidualnego dorobku punktowego. To fajny tryb, bo bieganie byle gdzie nie popłaca. Herosi są tak dopakowani, że przeciętny rebeliant/szturmowiec nie ma z nimi najmniejszych szans - nawet kompletny cienias biorący myszkę pierwszy raz do ręki poradziłby sobie w charakterze bohatera ze zwykłym przeciwnikiem. Na pomoc przychodzą na szczęście wspomniane wskaźniki na radarze. Ogółem trzeba przywyknąć do dziwnego balansu, ale to naprawdę przyjemny tryb. Jeżeli w ogóle kupię season passa to chyba głównie dla zapowiadanej paczki nowych bohaterów i łotrów...
Tryb Bohaterowie Kontra Złoczyńcy występuje także w innym wariancie, gdzie bohater jest tylko jeden, a padających jak muchy oprawców z blasterami aż siedmioro. Można zażartować, że to takie trochę zubożone Evolve i coś w tym jest. Brakuje w zasadzie tylko gigantycznych rozmiarów poczwary i ewolucji. Jestem jednak zdania, że wariant z drużynami herosów sprawdza się lepiej. Tu nie ma zbyt wiele miejsca na taktyki inne niż podbiegnij, ostrzelaj, spawn, powtórz schemat...
Za sterami droida
Do lubianych przeze mnie trybów zalicza się także zabawa polegająca na kradzieży ładunków z bazy przeciwnika i pilnowaniu swoich - tak, by po 10 minutach zabawy mieć ich więcej, niż druga drużyna. Można skończyć rozgrywkę przed czasem, ale wymaga to wypunktowania przeciwnej drużyny do zera - a takie mecze zdarzały mi się wbrew pozorom rzadko. Najczęściej zabawa jest zacięta i wygrywa się o włos lub remisuje. Żałuję tylko, że DICE nie zablokowało umieszczania w pobliżu ładunków specjalnych min eksplodujących przy zbliżeniu się do nich przeciwnika. Przeczy to jak dla mnie idei dobrej zabawy. Nie jestem również przekonany do wszelkich trybów opierających się o pilotowanie myśliwca, bieganie robotami itp. Z drugiej strony też nie czuję się adresatem takich rzeczy, więc nawet bym się trochę zdziwił, gdyby chciało mi się przy tym siedzieć.
Długowieczność
Podstawowym problemem, jaki wiąże się z Battlefrontem jest fakt, że gra już po około 15 godzinach przestaje zaskakiwać. Po 25-30 kończy się zaś odblokowywanie nowych broni, skórek postaci - i powtarza się sytuacja z Bad Company 2, które porzuciłem dlatego, że brakowało nagród za zdobywanie kolejnych poziomów. Jedyna różnica względem BC2 polega na tym, że kolejne stopnie doświadczenia nie wymagają tak wielu punktów, więc da się zdobyć maksymalny pięćdziesiąty poziom postaci, nim gra się znudzi. Potencjalnie problem z brakiem zawartości może zwalczyć rzekomo dość spory zastrzyk zawartości związanej z season passem - sam jednak wstrzymam się do jego zakupu przynajmniej do czasu zaprezentowania jakichś nowych herosów do mojego ulubionego trybu.
No i wbrew pozorom, mimo marki Star Wars, przyszłość wersji pecetowej już teraz nie jest pewna. Od premiery minęło raptem kilka miesięcy, a część trybów świeci takimi pustkami, że trudno znaleźć chętnych do zabawy. Niby wyszukiwanie kompanów do zabawy nie trwa długo, ale tylko pod warunkiem wybrania jakiegoś popularnego trybu. Poza tym gra nie zna pojęcia balansu! Jeżeli traficie do kiepskiego teamu, będziecie przegrywać cały czas dopóki: a) drużyna nie weźmie się w garść, b) świetni gracze (cieniasy) nie wyjdą z serwera, a na ich miejsce nie zalogują się cieniasy (świetni gracze), c) stwierdzicie, że macie dość i przy następnym losowaniu będziecie mieć więcej szczęścia. Jeszcze gorsze są jednak sytuacje, gdy nagle przed samą rozgrywką większość jednej z drużyn wyparuje - Battlefront nie widzi wtedy problemu w uruchomieniu starć 9 na 1, odczekując tylko parę dodatkowych sekund, bo na pewno ktoś wskoczy na serwer. Siły wyrównają się dopiero, gdy pojawi się paru nowych, kogo gra rzuci na pomoc soliście, czyli zwykle w połowie meczu. Krótko mówiąc żenada totalna, żeby zaawansowana technologicznie produkcja z 2015 roku nie posiadała tak prostej opcji.
Wygląda więc na to, że duży zwrot w stronę niedzielnych graczy trochę się na DICE zemścił - chociaż udało się ich przyciągnąć i w miarę sprzedać grę, nigdy nie będzie to grupa tak wierna jak złożona z bardziej hardkorowych odbiorców publika. Oni pozachwycają się genialnym klimatem Star Warsów, po czym znudzą się samym graniem. Wniosek jest prosty, jeżeli interesować się Battlefrontem to głównie na konsoli. Produkcje od DICE wcześniej tam praktycznie nie istniały, ta jednak ma o wiele bardziej kanapowy charakter. Najogólniej Battlefront pozostanie jeszcze przez jakiś czas na moim dysku - choćby ze względu na fakt, że chcę nadrobić parę brakujących leveli i nie bawić się w ponowny download 30 gb w przypadku, gdy season pass okaże się wart uwagi - ale nie jest to dzieło na miarę Black Ops III. Jasne, wygrywa klimatem, wywołuje zauroczenie, ale kiedy przywykniemy do piękna wirtualnego świata i przestaniemy zwracać na nie uwagę, gra się w niego po sieci wyraźnie gorzej, niż w grę od Acti...
Ocena 7/10
Plusy:
+ Genialny klimat
+ Znakomita oprawa graficzna
i rewelacyjna optymalizacja
+ Potrafi zauroczyć
+ Interesujące tryby gry
+ Bardzo fajne mapy
Minusy:
- Im dalej w las tym mniej tu do roboty
- Brak autobalansu gry!!!
- Brak listy serwerów!!!
- Niektóre tryby są już martwe
PS. Grafika zyskuje dodatkowo po odpaleniu gry na monitorze 21:9. Sam taki posiadam i potwierdzam, że efekt jest obłędny.
9 komentarzy
Rekomendowane komentarze