Nareszcie jest.
Wystawa młodych, ambitnych talentów.
Muzeum pęka w szwach. Istna wylęgarnia kultury.
Zaś na parterze ochoczo powitała mnie Pani ubrana w nudny, żółty tiszert z jednorożcem. Ze sztuką nic wspólnego nie miała.
Niewielka grupka osób podziwiająca płótna autorów jeszcze nieznanych.
Eureka, w końcu odnalazłam ludzi artyzmem przesyconych.
= Uszanowanie Państwu...
= Jedną chwileczkę. Konsolidujemy.
= Oczywiście. Poczekam.
*Cisza*
= Ach.
*Cisza*
= Och.
*Cisza*
= Cudowne przedstawienie ulotności chwili.
= Ma Pani rację. Ta głębia. Ta gra kolorów.
= Wybornie.
= Ach.
*Cisza*
= Przepraszamy. Byliśmy w twórczym transie.
= Zrozumiałe. A Państwo to...?
= Ignacy Pasimordka, zaś to moja konkubina, Maria Twarzoszczęka.
= Miło mi. Zaś ja Zofia Łucja Nielicha. A ten Pan?
= Ten o z Tybetu. Porozumiewa się na migi. Zna Pani język migowy?
= Nie miałam okazji.
= Wielka szkoda. Straciliśmy okazję do konstruktywnej konwersacji.
= Przepraszam, ale co przedstawia to dzieło?
= To, Pani kochana, jest toaleta.
= Mario, bądź wulgarniejsza. O to tu chodzi. Sztuka to niewypowiedziane słowa i nie puszczone w obieg myśli.
= Dobrze. Kibel, zaś wewnątrz fekalia.
= Mario...
= Kupa.
= Ojej, prawdziwa awangarda.
= Pani złota, polecam Pani sektor teatralny. Za pół kwadransa odbędzie się tam mała inscenizacja.
= Ignacy...
= Racja. Za niespełna osiem minut. Ależ jestem wulgarny!
= Ignacy ty tygrysie.
Odeszłam.
Doprawdy, ludzie przyszłości. Młode pokolenie geniuszy.
Ruszyłam więc przed siebie mijając to kolejne grupki artystów. Świeżość ich umysłów onieśmielała mnie.
Pomieszczenie wypełnione barwnie wystrojonymi gośćmi, gęstobrodych niemało.
Jakież moje szczęście. Miejsce zajęłam w pierwszym rzędzie.
= Serdecznie witamy na małym spektaklu. Klepnijcie wszyscy i patrzcie. Pani ze świnią też.
Kurtyna poszła. Oklaski zabrzmiały.
Kobiety w strojach drzew zakołysały się z wiatrem.
*Szuuuuuuuuuuuu*
Palce imitowały liście. Las liściasty. Cóż za pomysł!
*Szuuuuuuuuuuuu* naśladując przy tym wiatr.
Między brzozą a krzakiem suchym leżała nieprzytomna grzybiarka.
Zapewne otruta muchomorem.
Zaś z łomotem wyskakuje mężczyzna w stroju banana. Młody bananik, żółciutki jak mleczyk.
Idąc tak przed siebie nie spostrzegł zatrutej grzybiarki.
Nagle zaś...
Sru!
Banan potyka się nadepnąwszy skórki grzybiarki.
Grzybiarka wysmarowana olejem rzepakowych, niezwykle śliska jej skórka.
Leży tak banan, sczerniał. I koniec.
Kurtyna w dół.
O matulu, jakże widownia krzyczy, jakże oni płaczą!
Klaszczę więc by w tłum się zgrać.
Starsza pani w płaszczu z mysich ogonków sięga po telefon.
= Synku mój, ja dzwonię by ci powiedzieć że w końcu odnalazłam sens istnienia mojego, twojego ojca i naszego kota Czyngis Chana.
Wielkie poruszenie. Naprawdę, zagrane pierwszorzędnie.
Kierując się do wyjścia zostałam zaczepiona przez dwójkę młodych kobiet.
Jedna przywdziewała maskę konia ozdobioną kurzymi piórkami, druga zaś dzierżyła w dłoni gumowy miecz świetlny,
= Przepraszamy najmocniej...
= Słucham, nie gniewam się.
= Razem z siostrą zachodzimy w głowę czy obraz ten ukazuje początek bądź koniec świata.
Nadmienię, iż obraz ten przedstawiał mężczyznę malującego własnym przyrodzeniem oblicze nieznanego mi gatunku zwierzęcia.
Byłam nieco zbita z pantałyku.
= Sądzę, iż powinny Panie ciągnąc zapałki. To sprawa losowa.
= A drzazgi nie ugodzą w usta?
= Rękoma ciągnąć, Pani serdeczna.
= Dziękujemy więc z całego serca. Doceniamy pomoc.
Opuszczając gmach pełen kultury nie mogłam pojąc jak wiele oblicz sztuki jeszcze nie znałam.
Doprawdy,
muszę się jeszcze wiele nauczyć o sztuce fspułczesnej.
Jeżeli posiadasz t-shirt z jednorożcem i uraziłam Twoje uczucia,
moje kondolencje.
Handluj z tym.
19 komentarzy
Rekomendowane komentarze