Skocz do zawartości

Z teki Cadianina

  • wpisy
    3
  • komentarzy
    9
  • wyświetleń
    2350

Autor jest martwy? Jaki autor?


Guardsman

641 wyświetleń

Ten tekst to polemika z felietonem Crossa z aktualnego numeru CD-Action.

Pokrótce go streszczę: ww. redaktor napisał, że twierdzenie "gry to sztuka" jest o tyle kulawe, że sztuka powinna mieć autora - a takowego zwyczajnie w przypadku gier poza wyjątkami nie ma, i ubolewał nad tym. Pytam jednak - czy powinniśmy się dziwić temu stanowi rzeczy?

Owszem, drzewiej bywało inaczej, o czym każdy najstarszy góral wam powie. Dwie dekady temu fakt, że grę robi taki John Carmack czy Lord British miał znaczenie, czego z kolei nie obserwujemy dzisiaj - i tu Crossowi przyznaję rację.

Ale zawsze jest jakieś ale.

Jest ono takie, że zaszła zmiana proporcji pomiędzy gościem od konceptu a ilością podwykonawców, która siłą rzeczy zabiła instytucję owego gościa od konceptu zastępując go całym sztabem gości od konceptu dla zachowania łańcucha dowodzenia. Mówiąc jaśniej: żeby tworzyć nowatorskie projekty, studia branżowe musiały zwiększyć ilość pracowników, by wyrobić się w czasie (wyznaczanym przez wydawców i ich potrzeby finansowe) z dostarczaniem tych projektów graczom. Więc o ile jedna-dwie osoby odpowiedzialne za kreatywność ogarniały jako tako pracę trzydziestoosobowego studia, to już pracy całej centurii nie otoczą właściwą atencją. Rada? Powiększenie również działu zajmującego się kreatywnością. Mówiąc jeszcze prościej: żniwo wielkie, robotników mało, czas płynie nieubłaganie i gospodarz tylko jeden, więc by robotników było więcej, więcej musi być też gospodarzy. Więc taki Carmack nagle odkrywa, że oprócz niego nad deską kreślarską z projektem nowego Quake'a stoi cała drużyna takich jak on, i każdy z osobna ma inną koncepcję gry. To się nie mogło skończyć dobrze, i faktycznie, od pewnego momentu gry naprawdę nowatorskie robią się coraz rzadsze. Ale jak któraś się już pojawi, to robi wrażenie jeszcze większe niż robiłaby, gdyby taki stan w branży nie nastąpił.

Ale czy jednak musiał? No cóż, można teoretycznie tego uniknąć i dać stuosobową ekipę pod zarząd jednej, lecz w praktyce ciężko trafić na osobę odpowiednią do takiego zadania, a jak się nie znajdzie takowej, kończy się to marnie. Przykład z brzegu - nowa Castlevania, gdzie pewien dyletant (na nazwisko spuścmy kutrynę milczenia) wcinał się w produkcję na każdym jej etapie, można by powiedzieć jak rasowy reżyser. Wyszło wiadomo co, więc mamy konkluzję - w grach AAA nie ma miejsca na tworzenie gry pod dyktando jednej osoby, gdyż niezwykle rzadko znajdujemy geniusza twórczego pokroju Kojimy Hideo, a jeśli takowego niet, produkcja okazuje się porażką.

Herezja? Spójrzmy chociażby na branże indie: tam wartościowe projekty tworzone przez jedną osobę trafiają się może jeden raz na sto przypadków, lecz na szczęście pozostałe 99 upadają na tyle cicho, byśmy o nich nie słyszeli. Na podobną proporcję nie ma miejsca w branży AAA, więc tam sztab konceptorów jest bezpieczniejszym rozwiązaniem dla twórców.

Żeby było śmieszniej, w branży filmowej podobne zjawisko zaszło dawno temu - kiedy tylko powstał Hollywood, swoje do powiedzenia mieli oprócz reżysera scenarzysta, scenograf, montażysta, operator, człowiek od efektów specjalnych, kostiumolog... W efekcie prędko reżyserem zostawał ten, który miał na siebie przyjąć odpowiedzialność za fiasko produkcji. Współpracę z indywidualistami pokroju Kubricka filmowcy uważali za koszmar.

Do czego zmierzam? Do tego, że żeby powstała gra AAA godna uwagi, musi nad jej warstwą koncepcyjną pracować wiele osób, co siłą rzeczy zabija instytucję autora. Wyjątki pokroju Kojimy są, no właśnie, wyjątkami. A indywidualizm autora zostawmy indykom, gdyż one mogą sobie na to pozwolić. A to, że powstaje tak mało (na tle całości) dobrych produkcji z segmentu indie, pozostawiam bez komentarza.

2 komentarze


Rekomendowane komentarze

Cross podał Kojime jako jednego z lepszych autorów. Co niestety jest tak kompletnym głupstwem, że aż szkoda gadać. Później autor podał kilka innych przykładów ze świata gier AAA.

Dlaczego autor patrzy na growy odpowiednik Hollywood i narzeka na brak jakości? Dla mnie to zagadka. Jeżeli patrzylibyśmy teraz na przemiery kinowe, to raczej niewiele filmów można by nazwać sztuką. Bo nie tam należy patrzeć

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...