Skocz do zawartości

Uniwersum Darnerian

  • wpisy
    24
  • komentarzy
    178
  • wyświetleń
    21983

''Wilcze stado'' - rozdział czternasty


Bazil

597 wyświetleń

Czyli jednak pojutrze, a nie jutro. Niemniej - dotrzymałem obiecanego terminu. Możecie mnie nie bić. chytry.gif

Dzisiaj znów powracamy na chwilę do Auvelian - w tym rozdziale powinno się wyjaśnić parę rzeczy, które wcześniej mogły wam wydawać się niezrozumiałe. Staram się pomału dążyć do zamknięcia tego projektu, który trwa już o wiele dłużej, niż pierwotnie planowałem, a potem... cóż, zastanawiam się, co dalej.

Po pierwsze, rozważam, czy nie wypadałoby wlepić jeszcze mini-kompendium dotyczącego Auvelian. Znów mógłbym w tym celu wykorzystać to, które widnieje już na mojej stronie na DA - wymagałoby ono jedynie lekkiego dopracowania. Po drugie, przychodzi mi na myśl pomysł pokazania wam paru nieco starszych utworów, osadzonych w moim uniwersum - FA to nie pierwszy sajt, gdzie prezentowałem publicznie swoją tfu-tfu-tfurczość. Niemniej, także nad nimi musiałbym najpierw popracować - głównie z tego względu, że od czasu ich napisania to i owo się w moim uniwersum pozmieniało i chciałbym zmodyfikować te opowiadania tak, aby były w pełni kanoniczne.

Kolejny projekt, który mam w głowie, będzie już przeze mnie tworzony z zamiarem opublikowania go w "Nowej Fantastyce", więc nie ujrzycie go na blogu... chyba że panowie z rzeczonego pisma poślą mnie na drzewo i odmówią publikacji moich wypocin. Dlatego właśnie, w zastępstwie, mógłbym pokazywać na razie utwory starsze. Przy okazji, może ktoś rzeknie, czy pomiędzy starymi, a nowymi dziełami widać jakąś progresję... czy raczej regresję.

No dobrze, na razie pozostańmy przy "Wilczym stadzie". Oto i ciąg dalszy.

=============================================================================

 

 

- XIV -

 

         Znad linii drzew wynurzył się niespodziewanie subatomowy pocisk rakietowy i od razu skierował się na wiszący w górze desantowiec klasy Akile. Pilot maszyny usiłował go zestrzelić przy pomocy pokładowego działka, ale nie zdążył – ładunek eksplodował tuż przy lewym silniku. Maszyna natychmiast wymknęła się spod kontroli i weszła w ruch obrotowy, w szybkim tempie opadając na ziemię.

         -  Nie zbliżać się – zarządził Egon’thier poprzez łącze konwencjonalne – Do wszystkich jednostek powietrznych, wycofajcie się poza zasięg wrogich wyrzutni. Zwiążemy ich walką na ziemi.

         Podgląd taktyczny na wzierniku przeziernym jego hełmu pozwalał mu łatwo ocenić sytuację. Ścigany oddział soreviańskich i terrańskich żołnierzy zajął pozycje na zalesionym wzgórzu, a drogę ucieczki odcięły mu dwie inne grupy wojowników Arm’imdel. Wszyscy elitarni auveliańscy wojownicy dotarli tutaj, kiedy jeden z oddziałów poszukiwawczych zameldował wykrycie uciekinierów. Ci zdołali zmusić Auvelian do odwrotu, lecz teraz, gdy żołnierze Arm’imdel przybyli w większej liczbie, nie mogli im się już wymknąć. W tej sytuacji, mogli już zrobić tylko to, co zrobili – znaleźć możliwie dogodną pozycję i bronić się do końca.

         Egon’thier poczuł coś na kształt podziwu z waleczności swoich oponentów. Mimo wszystko, byli wojownikami, tak jak on sam – miał do nich szacunek. Ich los był jednak przypieczętowany i Auvelianin zastanawiał się, czy nie byłoby w ich sytuacji rozsądniej skończyć ze sobą, tak jak zrobił to śmiertelnie ugodzony zabójca Genisivare. Jeżeli brali udział w tajnej operacji, powinni doskonale wiedzieć, że nie mogą się dostać żywi w ręce wroga. Najwidoczniej zamiast samobójstwa, woleli śmierć w walce. Ich problem polegał na tym, że Egon’thier był doskonale świadom ich wartości jako jeńców i ufał, że nie zapewni im takiej śmierci. Przynajmniej nie wszystkim.

         -  Ilu ich tam jeszcze jest? – zapytał – Jakie formacje?

         -  Czterech komandosów OSA, dwóch terrańskich Marines i jeden zabójca Genisivare, imolien – odrzekł dowódca drugiego oddziału – Ten ostatni ma amunicję z inhibitorami psionicznymi, zastrzelił już trzech naszych. Proszę mieć się na baczności.

         -  Musimy uderzyć z trzech stron naraz – orzekł Egon’thier – Zajmijcie pozycje i meldujcie gotowość do ataku na mój znak. Pamiętajcie, starajcie się ich unieszkodliwić, a nie zabić. Chcemy mieć ich żywych.

         -  Tak jest, imolien.

         Towarzyszący dowódcy Arm’imdel podeszli pod wzgórze z aktywnymi osłonami, wzmocnionymi ich własną psioniczną energią. Wojownicy podzielili się na trzy mniejsze oddziały, z których każdy szedł luźną tyralierą, w nieznacznych odstępach. Egon’thier podążał w drugim szeregu, mając przed sobą żołnierzy idących na czele. Mógł wziąć udział w walce i na własne oczy obserwować jej przebieg, lecz jednocześnie nie narażał się zbytnio na trafienie.

         Prawdopodobnie ocaliło mu to życie.

         Auvelianie byli mniej więcej w połowie wzniesienia, kiedy nagle wychynęli ze swoich kryjówek trzej żołnierze – dwaj Sorevianie i jeden Terranin. Arm’imdel widzieli ich już od jakiegoś czasu poprzez sensory i zareagowali niemal natychmiast, ale spóźnili się dosłownie o ułamek alnu.

         -  Uwaga – rzucił Egon’thier, całkiem niepotrzebnie, gdyż wojownicy z pierwszego szeregu z własnej inicjatywy przypadli niżej do ziemi. Nie wszyscy uczynili to samodzielnie. Promienie laserowe i hipersoniczne pociski, przebijając się przez okoliczne drzewa, dosięgły trzech Arm’imdel. Jeden wyszedł z tego bez szwanku, osłonięty tarczą, dwaj pozostali otrzymali bezpośrednie trafienia.

         Egon’thier z trudem zachował samokontrolę, widząc, jak biegnący tuż przed nim żołnierz pada, poszatkowany pociskami z soreviańskiego karabinu, które najwyraźniej przedarły się przez osłonę energetyczną. Drugi, w pewnej odległości, zginął natychmiast, gdy wiązka lasera – wystrzelona w trybie fali ciągłej – najpierw przeciążyła jego tarczę, a potem ugodziła go prosto w twarz.

         -  Nie zatrzymywać się – nakazał imolien – Tu nie znajdziecie dobrej osłony. Musimy zdobyć ich pozycję.

         Jego słowa i tym razem były zasadniczo formalnością, gdyż wojownicy nie zamierzali zalegać pod ogniem nieprzyjaciela. Jeden z nich zajął miejsce rannego towarzysza, przed Egon’thierem, ochraniając dowódcę. Dochodzące przez komunikator meldunki wskazywały, że pozostałe grupy podchodzące pod wzgórze także napotkały opór. Broniący się mieli nie tylko przewagę wysokości – strzelali, żeby zabić, podczas gdy Arm’imdel nie mieli takiego luksusu.

         Wrogowie raz jeszcze złożyli się do strzału, lecz tym razem Auvelianie byli na to przygotowani. Jeden z nich trafił Terranina w ramię, zaledwie ten się wychylił, przez co Marine wypuścił karabin. Drugi Arm’imdel wymierzył w jednego z jaszczurów, który jednak znów okazał się szybszy – nie ranił auveliańskiego żołnierza śmiertelnie, ale zepsuł jego własny strzał. Trzeci Auvelianin celnie ugodził Sorevianina, także trafiając w ramię, lecz nie wywarło to takiego skutku, jak u Terranina.

         W następnej chwili w dół zbocza ciśnięte zostały trzy niewielkie przedmioty.

         -  Granaty! – oznajmił Egon’thier i tym razem wszyscy Arm’imdel padli na ziemię, możliwie daleko od ładunków wybuchowych. Jeden z nich chwycił granat, który upadł blisko niego i natychmiast odrzucił go w dal.

         Rozległy się trzy eksplozje, a imolien poczuł ze swojego miejsca wzbudzone przez nie fale uderzeniowe, lecz po krótkich oględzinach stwierdził, że ani on, ani pozostali członkowie jego oddziału, nie zostali ranni. Podniósł się do kolan i powtórnie spojrzał w górę zbocza.

         -  Osłaniają swój odwrót! – jeden z żołnierzy wykrzyczał mentalnie ostrzeżenie.

         Egon’thier, który także to zauważył, bez wahania uniósł karabin, celując w nogi jaszczura, który uchodził już na położoną wyżej pozycję, blisko szczytu wzniesienia. Przestrzelił je obie, dwoma strzałami następującymi zaraz po sobie. Sorevianin upadł i potoczył się kawałek w dół zbocza. Zanim jeszcze się zatrzymał, sięgnął szponiastą dłonią do pasa.

         -  Uwaga – ostrzegł imolien – Nie dajcie mu…

         Było już jednak za późno. Odbezpieczony granat subatomowy eksplodował, zabijając jaszczura natychmiast.

         -  Shial – zaklął Egon’thier – Oby się to już nie powtórzyło.

         Podgląd taktyczny pozwolił mu stwierdzić, że pozostałe trzy atakujące grupy także zmusiły Sorevian i Terran do odwrotu na szczyt wzgórza. Z meldunków oraz obrazu sytuacji wynikało, że nieprzyjacielscy komandosi przemieścili się niemal równocześnie. Imolien nie umiał tego wyjaśnić, ale ta synchronizacja w działaniach jego wrogów wzbudziła w nim złe przeczucia. Im szybciej ich opór zostanie złamany, tym lepiej.

         -  Ogień zaporowy – rozkazał przez łącze konwencjonalne – Przyprzeć ich do ziemi ogniem zaporowym i nacierać.

         -  Czy to nie zbyt wielkie ryzyko, imolien? – zaponował dowódca drugiego oddziału – Jeśli wystawią się na ostrzał, możemy ich zabić.

         -  To jest rozkaz, imonael – Egon’thier nadał swemu głosowi ton nieznoszący sprzeciwu – Macie ich zneutralizować tak szybko, jak to tylko możliwe.

         -  Tak jest, imolien.

         Walka od samego początku była przesądzona, lecz osaczeni ludzie i jaszczury mieli wyraźny zamiar drogo sprzedać swoje życie. Teraz Arm’imdel udaremnili im nawet ten zamiar – ich pierwsze szeregi zaczęły strzelać w sposób ciągły tuż nad głowami wrogów, w miejscach, gdzie się kryli. Nie mogli już nawet odpowiedzieć ogniem – dwaj spośród Sorevian wychylili się z takim zamiarem, ale nie zdążyli, gdyż padli z przestrzelonymi głowami. Wystrzelone przez nich pośmiertnie serie poleciały w powietrze.

         Egon’thier obserwował to, z coraz większym trudem opanowując zdenerwowanie. Po prawdzie, większość spośród obecnych tu soreviańskich i terrańskich komandosów można było poświęcić – wystarczyło, że choć jeden z nich dostanie się żywy w ręce Auvelian. Gotów był nakazać przerwanie ognia, gdyby zbyt wielu podjęło podobnie desperacką próbę oporu, co dwa zabite przed chwilą jaszczury.

         Natarcie Arm’imdel postępowało teraz bardzo szybko. Żołnierze z trzech różnych oddziałów schodzili się już pod szczytem wzniesienia, zaraz mieli dopaść wrogich pozycji. Egon’thier w tej chwili obawiał się jedynie tego, że na tak krótkiej odległości Sorevianie mogą wciągnąć jego żołnierzy w walkę wręcz. Ufał, że do tego nie dojdzie – w zwarciu jaszczury były zabójcze.

         Wkrótce jednak miał przeklinać własną krótkowzroczność, zdawszy sobie sprawę, że jego obawy zostały zasiane nie tam, gdzie trzeba.

         Nagle cały szczyt wzniesienia, wraz z wrogimi pozycjami obronnymi, został rozerwany przez potężną subatomową eksplozję. Siła wybuchu cisnęła Arm’imdel wstecz – niektórzy z nich zostali poważnie ugodzeni. Egon’thier stał w pewnej odległości, toteż nic bezpośrednio mu nie zagroziło, lecz w pierwszej chwili po prostu zamarł w zupełnym bezruchu, całkowicie skonfundowany i przepełniony niedowierzaniem w to, co się stało.

         Jego przeczucia były słuszne. Najwyraźniej jego wrogowie myśleli podobnie, jak on sam i rzeczywiście postanowili skończyć ze sobą. Postanowili jednak najwyraźniej, że zrobią to dopiero wtedy, gdy nie pozostanie im już żadne inne wyjście.

         -  Sprawdźcie, czy któryś nie ocalał – zarządził wypranym z emocji głosem, gdy huk eksplozji całkiem już przebrzmiał – To musiał być ładunek burzący… może te ich pance…

         -  Imolien – wszedł mu w słowo dowódca drugiego oddziału – Jest oczywiste, że wszyscy nie żyją. Odczyty sensorów to potwierdzają. Brak oznak życia.

         Egon’thier wiedział o tym – sam widział przecież, co wykazują detektory jego własnego kombinezonu – lecz pomimo tego tliła się w nim jeszcze przez chwilę irracjonalna nadzieja, że może jest inaczej. Słowa imonaela przywróciły mu poczucie rzeczywistości i w pełni uprzytomniły mu, jak bardzo był naiwny, dopuszczając do siebie takie myśli.

         -  Zaminowali wzgórze – oznajmił beznamiętnie, choć zdawał sobie sprawę, że mówi truizmy – Założyli ładunki wybuchowe na własnych pozycjach i czekali tylko, aż będą mogli zabrać ze sobą jak najwięcej z nas.

         -  Istotnie, imolien – zgodził się oficer – Od początku zakładali, że tego nie przeżyją.

         Nikt nie powiedział tego głośno, ale wszyscy wiedzieli, że to oznacza całkowite fiasko akcji. Ich głównym zadaniem było wzięcie jeńców, tymczasem nie pozostał już nikt żywy, kto mógłby im udzielić informacji. Kilku dobrych żołnierzy zginęło przy tym na próżno.

         -  Wezwijcie z powrotem nasze desantowce – nakazał Egon’thier, odzyskując powoli panowanie nad sobą – Zebrać rannych i zabitych, wracamy do bazy.

         Imolien zachowywał się spokojnie, choć w gruncie rzeczy miał ochotę krzyczeć. Nie mógł się pogodzić z niepowodzeniem misji. Najbardziej zaś nie uśmiechało mu się to, że wieści o swej porażce będzie musiał zanieść właśnie swojemu aktualnemu dowódcy.

 

* * *

 

         Od chwili, kiedy Aer’imuel odebrał meldunek o śmierci wszystkich komandosów wroga, minęło już kilka loanów, toteż armelien zdążył opanować emocje i sprawował pełną mentalną samokontrolę w chwili, gdy w prowizorycznym obozie wylądowały desantowce grupy Egon’thiera. Imolien od razu skierował się do prowizorycznej rampy wejściowej uszkodzonego „Arnaela 178”, gdzie oczekiwał go już przełożony, a także Khae’avilen.

         -  Błagam o wybaczenie, armelien – powiedział z wystudiowaną pokorą, kiedy już się zbliżył – Zawiedliśmy…

         -  Później o tym porozmawiamy – uciął Aer’imuel – W swoim czasie przedstawi mi pan raport z akcji i poda usprawiedliwienie swojej porażki. Jeśli wyda mi się adekwatne, zwolnię pana z odpowiedzialności. Na razie jednak… mamy pilniejsze sprawy na głowie. Proszę iść z nami, na mostek.

         Oficer posłusznie podążył za dwoma starszymi rangą towarzyszami. Armelien tłumaczył mu sytuację w drodze na miejsce.

         -  Kiedy tu pana nie było – podjął, zachowując beznamiętny ton – nakazałem sprawdzić kilka rzeczy, przede wszystkim namiary intruzów oraz ogólny obraz sytuacji na naszym odcinku frontu. Tai’koves powinien mieć już dla nas gotowy raport. Nie mamy wprawdzie jeńców, ale tak czy inaczej, cała sytuacja wymaga od nas poczynienia pewnych ustaleń. Te zaś mogą być naprawdę ważne.

         -  Oraz zaważyć na tym, co się dalej stanie – dodał Khae’avilen – Akcja nieprzyjaciela, którą najwyraźniej udaremniliśmy, nie może pozostać bez odpowiedzi.

         -  Słusznie – zgodził się Aer’imuel – Nikt z nas nie ma żadnych wątpliwości, że to musiała być tajna operacja wroga. Pytanie brzmi, co dokładnie zamierzali?

         Nikt nie wyraził swojej teorii, gdyż w tej właśnie chwili trzej oficerowie przestąpili próg mostka, gdzie oczekiwał ich już Tai’koves, stojący przy głównym wyświetlaczu taktycznym. Towarzyszyli mu Khai’noel oraz Mon’siael, pogrążeni w rozmowie. Na widok przełożonego, wszyscy przybrali oficjalną postawę.

         -  Myślę, że możemy zrezygnować z ceremoniału – oznajmił Aer’imuel, po czym zwrócił się do swojego zastępcy – Tai, czy masz już wszystkie dane, o które prosiłem?

         -  Jak najbardziej – odrzekł Tai’koves uniżenie – Wraz z imolien Khai’noelem oraz Mon’siaelem omawialiśmy właśnie sytuację.

         -  Ufam się podzielicie się z nami swoimi domysłami. Na razie jednak… zacznijmy od samego początku. Proszę, niech panowie podejdą bliżej.

         Teraz wszystkich sześciu oficerów skupiło się przy wyświetlaczu, który ukazywał w tej chwili obraz znacznego fragmentu rejonu thoraliańskiego. Na mapie zaznaczone zostały zarówno ich własne pozycje, jak i miejsca dostrzeżenia i zestrzelenia wrogich desantowców, a także lokalizacja wzgórza, gdzie ocaleli komandosi bronili się przed atakiem wojowników Egon’thiera – z zaznaczeniem prawdopodobnej trasy ich ucieczki od miejsca upadku maszyn.

         -  Pierwsze i najważniejsze – podjął Aer’imuel – jest ustalenie, jakim kursem podążali intruzi, zanim zostali przechwyceni. A co za tym idzie, do jakiego celu prawdopodobnie dążyli.

         -  Sprawdziliśmy to na podstawie raportu od pilotów Kevatheli, które ich zestrzeliły, armelien – oświadczył Tai’koves – Nie byli w stanie podać ich dokładnego namiaru, ale stwierdzili, że w chwili wykrycia nieprzyjacielskie desantowce leciały w kierunku północno-północno-wschodnim. Potem skręciły na północ, usiłując zgubić pościg, ale nie zdążyły.

         -  Zakładając, że nie podążali do celu okrężną drogą – odezwał się Khae’avilen – musiał znajdować się w przybliżeniu właśnie na północnym-północnym wschodzie.

         -  Sprawdziłeś to? – zapytał armelien swojego zastępcę – Jakie mamy ważne obiekty, do których mogliby zmierzać?

         -  Cóż, nanieśliśmy na mapę taktyczną ich przybliżony kurs i z naszych obserwacji wynika w sposób jednoznaczny, że najbardziej prawdopodobnym celem ich misji wydaje się być bateria artylerii planetarnej pod zajętym przez nas terrańskim miastem… Agrelią.

         -  Co więcej – wtrącił Mon’siael – po przeszukaniu wraków desantowców, znaleźliśmy na ich pokładach znaczną ilość broni oraz ładunków wybuchowych. Wskutek zniszczeń dokonanych przez rakiety, były w znacznej części bezużyteczne, ale nie zdetonowały.

         Aer’imuel przytaknął. Używana we współczesnych głowicach bojowych technika była zbyt skomplikowana, aby eksplozja zewnętrznego pochodzenia była w stanie zainicjować ich ładunek. Dlatego właśnie, nawet po całkowitym zniszczeniu terrańskich maszyn, przewożone na ich pokładach uzbrojenie mogło ocaleć.

         -  To wydaje się oczywiste – skonstatował Khai’noel – Ich misja polegała na tym, by zinfiltrować naszą bazę, ustanowioną przy baterii, po czym wysadzić całą artylerię w powietrze. Wtedy nie stanowiłaby już żadnego zagrożenia dla terrańskiej floty, za to wszystkie nasze siły w tym regionie byłyby narażone na ogień orbitalny.

         -  Istotnie, to oczywiste – zgodził się Aer’imuel, pozwalając pozostałym Auvelianom odczuć ogarniające go powątpiewanie – Aż nazbyt, pozwolę sobie zauważyć. Poza tym, to nie ma najmniejszego sensu.

         -  Jakże to?

         -  Po co Terranie i ich alianci mieliby niszczyć tę baterię? – armelien pokręcił głową, nie kryjąc niedowierzania – Oni nie działają w ten sposób. Artyleria planetarna to nie tylko poważna inwestycja, ale także atut w każdej kampanii. O wiele bardziej opłaca się zdobywać takie baterie w otwartej ofensywie, co nasi wrogowie przeważnie robią, jak i my sami. Ich niszczenie to zwykłe marnotrawstwo, oznaka desperacji… albo zwykłej niekompetencji.

         -  Ma pan słuszność – zgodził się Mon’siael – Czyżby zatem cel misji tych żołnierzy był inny? Może mieli przedrzeć się do Agrelii i zorganizować tam ruch oporu? To czasami się zdarza.

         -  Owszem, imolien, ale nie w podobnych okolicznościach – zaoponował armelien – Nie tak blisko linii frontu, teraz, kiedy główne siły terrańskiej armii są o krok od własnoręcznego zdobycia tego miasta oraz tej baterii. Takie operacje są przeprowadzane z reguły w głębi naszych pozycji. Przygotowanie i zorganizowanie słusznej skali rebelii wymaga wielu środków oraz czasu. Nie sprzyjałaby temu bliskość generalnej ofensywy. W takiej sytuacji, ruch oporu w Agrelii byłby pozbawiony realnego znaczenia.

         -  Czyżbyśmy mieli jednak do czynienia z desperacją, lub też niekompetencją? – rzekł Khai’noel; jego mentalny głos był wyzuty z powagi.

         -  Wątpię – odparł krótko Aer’imuel, po czym ponownie zwrócił się do zastępcy – Tai, zebrałeś dane na temat tras przelotowych i rejonów patrolowych naszych myśliwców?

         -  Oczywiście, armelien. Natychmiast naniosę je na mapę taktyczną.

         Po chwili na wyświetlaczu istotnie pojawiły się nowe obrazy, prezentujące planowane ruchy auveliańskich patroli. Linia wyznaczająca pierwotny kurs terrańskich desantowców prawie mijała region działania jednego z takowych patroli, zbiegającego się w czasie z przelotem ludzkich maszyn. Prawie.

         -  Źle wyznaczyli kurs? – zauważył Khae’avilen – Przecież mogli poprowadzić swoje desantowce na granicy regionów patrolowych, to utrudniałoby ich wykrycie. Na takich namiarach, narażali się na spotkanie z naszymi myśliwcami.

         -  Czyżby istotnie niekompetencja? – zasugerował Khai’noel, nie porzucając wyzutego z powagi tonu.

         -  Także w tym wypadku śmiem wątpić – zaprzeczył Aer’imuel – Zarówno terrańskie, jak i soreviańskie oddziały specjalne mają dostęp do najnowszych danych wywiadowczych. Jeśli zaś idzie o nieprzyjacielski wywiad, nie skierowałby takich komandosów na operację, nie zebrawszy uprzednio wszystkich niezbędnych informacji. Musieli zatem dysponować danymi na temat działań naszych myśliwców patrolowych w tym regionie, to pewne.

         -  A zatem? – wtrącił Khae’avilen.

         -  Patrząc na sposób wytyczenia trasy wnioskowałbym, że dążyli do tego, iż zostaną przez nas wykryci. Lecąc tak blisko granicy regionu patrolowego, zakładali jednak zarazem, że uda im się zbiec. Chcieli, by jedynie ich dostrzeżono, nie przechwycono.

         -  Do czego pan zmierza, armelien? – odezwał się milczący do tej pory Egon’thier.

         -  Zmierzam do tego – odrzekł powoli Aer’imuel – że według mojej teorii, ta operacja specjalna i ten oddział były jedynie przynętą. Miały odwrócić naszą uwagę, skierować z dala od… właściwego celu wroga.

         -  Zakładając, że ma pan rację – odezwał się ponownie Khae’avilen – wydaje się mało prawdopodobne, aby chodziło o ofensywę głównych sił. Do wytropienia i zlikwidowania garstki komandosów wystarczyłyby nam relatywnie niewielkie siły. Nawet jeśli mielibyśmy oddelegować takowe do Agrelii… nic by to nie zmieniło w skali całego odcinku frontu.

         -  Słusznie – zgodził się armelien – Jest tylko jedno wyjaśnienie. Akcja, którą właśnie udaremniliśmy, to nie jedyna operacja specjalna wroga, jaką zamierzał przeprowadzić w najbliższym czasie. Wszystko wskazuje na to, że nie cieszyła się nawet najwyższym priorytetem.

         Na chwilę zapanowało pełne napięcia milczenie. Przerwał je sam Aer’imuel.

         -  Tai, sprawdziłeś rozmieszczenie naszych sił i obiektów wojskowych w regionie thoraliańskim, tak jak cię poinstruowałem?

         -  Za pozwoleniem, armelien – rzekł oficer z lekkim mentalnym uśmiechem – Jeszcze jedno takie pytanie, a poczuję się urażony. Mówiłem przecież, że przygotowałem wszystko, o co mnie pan poprosił.

         -  Przyjmij moje przeprosiny – odparł dowódca, także uśmiechając się mentalnie – i pokaż wreszcie, co udało ci się znaleźć.

         -  Służę – powiedział Tai’koves, skinąwszy nieznacznie głową, po czym naniósł nowy obraz na wyświetlacz holo; na mapie taktycznej pojawiło się kilka nowych obiektów, które reprezentowane były przez miniaturowe modele, przybliżające ich charakter i funkcję – Poza wspomnianą uprzednio baterią artylerii planetarnej, oraz usytuowaną przy niej bazą, mamy tutaj relatywnie niewiele placówek, których sabotaż mógłby przynieść Terranom wymierną korzyść. Obroniona przez nas baza wojskowa, kierowana przez armelien Vis’maela, to raz. Placówka produkcyjno-zaopatrzeniowa 327 oraz stacjonujący przy niej garnizon, to dwa. Położone nieco dalej od frontu miasto Korath, gdzie nasze siły policyjne musiały niedawno stłumić bunt mieszkańców, to trzy. Jest jeszcze kolejna, mniejsza baza, gdzie stacjonują szwadrony myśliwskie biorące udział w patrolach, numery taktyczne to…

         -  Placówka 327? – przerwał Aer’imuel – To brzmi znajomo… gdzie to jest?

         -  Tu, armelien – Tai’koves zaznaczył punkt na mapie – Z dala od linii frontu. Stanowi główny węzeł zaopatrzeniowy na tym odcinku frontu. To dlatego strzeże jej cały garnizon, łącznie pięć pełnych legionów, choć złożonych jedynie z Shilai’rev.

         -  Istotnie. Grupa komandosów nie pokona całego garnizonu, lecz może dokonać sabotażu, który utrudni funkcjonowanie bazy. Nie to jednak budzi moje skojarzenia. Czyżby Terranie wiedzieli coś, o czym ja sam nie…

         Nagle dowódcę olśniło. Sięgnął pamięcią wstecz, do trwającego kilka dni, bezczynnego pobytu w kwaterze głównej wojsk inwazyjnych na Aratronie.

         -  Tai – rzekł armelien – Czy byłbyś w stanie sprawdzić jeszcze… rozkład lotów naszego drogiego przełożonego? Chciałbym coś sprawdzić.

         Mentalny, porozumiewawczy uśmiech zastępcy starczył Aer’imuelowi za odpowiedź.

 

To be continued...

8 komentarzy


Rekomendowane komentarze

W końcu mam trochę czasu na skrobnięcie komentarza, czy raczej wymówkę, żeby niektóre obowiązki odłożyć na później. :P

Przeczytałem rozdział "Wilczego stada" jako pierwszy, tylko, szczerze mówiąc, nie wiem, co o nim napisać. Trochę liczyłem na to, że wyjaśnią się niektóre szczegóły na temat planu "Wilków" (pozapominało się tego i owego ;)). Ogólnie po prostu czekam na ciąg dalszy, szczególnie że odnoszę wrażenie, iż historia jakoś wkrótce dobiegnie końca.

Z rzeczy czysto językowych pamiętam, że jeden błąd zwrócił moją uwagę, tylko nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie on był. Wiem jedynie, że w jakiejś kwestii mówionej.

Link do komentarza

Przeczytałem rozdział "Wilczego stada" jako pierwszy, tylko, szczerze mówiąc, nie wiem, co o nim napisać. Trochę liczyłem na to, że wyjaśnią się niektóre szczegóły na temat planu "Wilków" (pozapominało się tego i owego).

Dziwię się, że na to narzekasz, bo w sumie wyjaśniła się tutaj jedna rzecz, która od jakiegoś czasu budziła twoje wątpliwości - mianowicie, co to była za heca z tym oddziałem, który przechwycili Auvelianie, lecz najwyraźniej to nie ten sam oddział, do jakiego należą bohaterowie opowiadania? No więc w tym rozdziale okazuje się, że to była przynęta - komandosi, którzy mieli przeprowadzić pozorowaną operację specjalną i odciągnąć uwagę Auvelian od prawdziwego celu.

Ogólnie po prostu czekam na ciąg dalszy, szczególnie że odnoszę wrażenie, iż historia jakoś wkrótce dobiegnie końca.

No cóż, trzeba będzie jeszcze opisać właściwą akcję - poświęcę pewnie na to ze dwa rozdziały, może trzy.

Pozostaje mi tylko jeszcze poczekać, aż Kefcia się odezwie, a tymczasem... chodzi mi po głowie jedno pytanie. Czy nie było aby jeszcze jakiegoś tekstu od ciebie, który chciałeś, żebym przeczytał i skomentował, a w końcu tego nie zrobiłem?

Link do komentarza
Dziwię się, że na to narzekasz, bo w sumie wyjaśniła się tutaj jedna rzecz, która od jakiegoś czasu budziła twoje wątpliwości - mianowicie, co to była za heca z tym oddziałem, który przechwycili Auvelianie, lecz najwyraźniej to nie ten sam oddział, do jakiego należą bohaterowie opowiadania? No więc w tym rozdziale okazuje się, że to była przynęta - komandosi, którzy mieli przeprowadzić pozorowaną operację specjalną i odciągnąć uwagę Auvelian od prawdziwego celu.

No i ja właśnie myślałem, że w tym rozdziale zostanie przypomniany ten właściwy cel, ale może jednak trochę się niecierpliwię. Niemniej jednak fakt, wyjaśnia się tu rzecz, co do której rzeczywiście miałem wątpliwości.

chodzi mi po głowie jedno pytanie. Czy nie było aby jeszcze jakiegoś tekstu od ciebie, który chciałeś, żebym przeczytał i skomentował, a w końcu tego nie zrobiłem?

Do opisu pasuje mi tylko odnowiona wersja "Przyjaciela". Nawet jeśli nie całość, to przynajmniej ekspozycje dotyczące tamtejszego uniwersum i ew. eskapada do kryjówki bandytów.

Link do komentarza

Ten rozdział całkiem mi się podobał, zwłaszcza fragment w którym Auvelianie próbują dojść do planu ludzi, którzy my, jako czytelnicy, znaliśmy od początku. Choć trochę smutne jest, jak mało Aer?imuel wierzy we własny wywiad. :P

Znad linii drzew wynurzył się niespodziewanie subatomowy pocisk rakietowy.
Nie wiem, może to tylko moje subiektywne wrażenie, ale ten opis zdaje się być niezamierzenie śmieszny. Jakby rakieta chowała się za drzewami i nagle postanowiła zaskoczyć wszystkich ujawniając się i wybuchając.
Podgląd taktyczny na wzierniku przeziernym
Czy naprawdę konieczne jest mówienie, że przez wziernik da cię coś zobaczyć? To się chyba rozumie tak jakby samo przez się.
nie mogli im się już wymknąć. W tej sytuacji, mogli już zrobić tylko to, co zrobili
Powtórzenie.
Link do komentarza

No i ja właśnie myślałem, że w tym rozdziale zostanie przypomniany ten właściwy cel, ale może jednak trochę się niecierpliwię.

Ejże, no przecież cel właściwy jest znany niemal od samego początku opowiadania i ono przez cały czas o nim traktuje. Dopiero w ostatnich rozdziałach pojawiły się wskazówki (najpierw ta nagła wiadomość, którą otrzymał Yaron i która wyraźnie nie wprawiła go w zadowolenie, teraz jeszcze te ostatnie słowa Aer'imuela w aktualnym epizodzie), że pojawi się coś jeszcze. Będzie to ujawnione w piętnastym rozdziale (jest już w większej części napisany).

Ten rozdział całkiem mi się podobał, zwłaszcza fragment w którym Auvelianie próbują dojść do planu ludzi, którzy my, jako czytelnicy, znaliśmy od początku. Choć trochę smutne jest, jak mało Aer?imuel wierzy we własny wywiad.

Ale jaki wywiad? Aer'imuel nie ma żadnych konkretnych informacji, że Terranie planowali w jego aktualnym rewirze jakąś operację specjalną - ma tylko zeznanie dwóch pilotów i poszlaki, jakie z niego wynikają.

Nie wiem, może to tylko moje subiektywne wrażenie, ale ten opis zdaje się być niezamierzenie śmieszny. Jakby rakieta chowała się za drzewami i nagle postanowiła zaskoczyć wszystkich ujawniając się i wybuchając.

Ej, no, przecież tak mniej więcej było. :chytry:

Czy naprawdę konieczne jest mówienie, że przez wziernik da cię coś zobaczyć? To się chyba rozumie tak jakby samo przez się.

Nie rozumiem tej uwagi. Znaczy powinienem tylko napisać o "podglądzie taktycznym", który znajduje się nie wiadomo, gdzie?

Link do komentarza

Ale jaki wywiad? Aer'imuel nie ma żadnych konkretnych informacji, że Terranie planowali w jego aktualnym rewirze jakąś operację specjalną - ma tylko zeznanie dwóch pilotów i poszlaki, jakie z niego wynikają.

Ok, źle się wyraziłem, chodziło mi o kontrwywiad. :D

Nie rozumiem tej uwagi. Znaczy powinienem tylko napisać o "podglądzie taktycznym", który znajduje się nie wiadomo, gdzie?

Chodzi mi konkretnie o "wziernik przezierny". Jaki inny mógłby być? Miałby blokować wzrok noszącego?
Link do komentarza

Ok, źle się wyraziłem, chodziło mi o kontrwywiad.

Kilku oficerów, wysnuwających prywatne wnioski z obserwowanych faktów, to jeszcze nie kontrwywiad.

Chodzi mi konkretnie o "wziernik przezierny". Jaki inny mógłby być? Miałby blokować wzrok noszącego?

"Wziernik przezierny" to akurat istniejące i funkcjonujące określenie, będące naszym odpowiednikiem angielskiego "head-up display" (w skrócie HUD).

Link do komentarza

Kilku oficerów, wysnuwających prywatne wnioski z obserwowanych faktów, to jeszcze nie kontrwywiad.

Nie no, miałem na myśli nie ich, tylko ich myślenie, że Terranie i Sorevianie mają oczywiście wszystkie dane o ich wewnętrznych operacjach i logistyce. wink_prosty.gif

"Wziernik przezierny" to akurat istniejące i funkcjonujące określenie, będące naszym odpowiednikiem angielskiego "head-up display" (w skrócie HUD).

No to pozostaje mi jedynie pokiwać z politowaniem głową nad kolejnym zrypanym "oficjalnym" tłumaczeniem angielskiego pojęcia.
Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...