Skocz do zawartości

Czarna Biblia Pawlaka

  • wpisy
    63
  • komentarzy
    579
  • wyświetleń
    73955

Brak kosmicznego smalcu, czyli jak umarł Marsjanin


pavlaq89

680 wyświetleń

[media=]

Byłem w kinie na "Marsjaninie"

Tak się składa, że uwielbiam filmy sicence-fiction i często są one pierwszym moim wyborem, kiedy mam coś obejrzeć. Tym bardziej w kinie. Wczoraj takim właśnie sposobem obejrzałem z moją lepszą połową "Marsjanina" i, chociaż nastawiałem się sceptycznie, film urzekł mnie prawie w każdym aspekcie. Aktorzy dawali z siebie wszystko, nawet Matt Damon, który o dziwo był bardzo przekonujący w swojej roli. Fabuła to, jak w przypadku Fury Road, reprezentant kina "W tę i z powrotem". Muzyka jest nawet nastrojowa - miejscami bardzo przypomina soundtrack z Mass Effecta. Bardzo ładnie prezentują się widoki marsjańskiej okolicy, kręcone pewnie na pustyni w Teksasie i przepuszczone przez czerwony filtr. Wnętrza bazy i statku są bardzo futurystyczne, ale realistycznie odwzorowują potencjalny rozwój technologii w niedalekiej przyszłości.

Uważaj, bo to, co możesz za chwilę przeczytać nie jest spoilerem, ale może zepsuć Ci zabawę.

No i jak to w science-fiction bywa, żeby film trzymał się kupy trzeba coś zmyślić. Kilka ciekawostek o czerwonej planecie, które tkwiły mi w głowie skutecznie mi o tym przypominały. Co zatem zostało przekłamane na potrzeby filmu?

Mars jest martwy nie bez powodu. Pomimo, że znajduje się w strefie przyjaznej dla życia w Układzie Słonecznym, nie posiada pola magnetycznego, które by to ewentualne życie ochroniło przed wiatrem słonecznym i wszędobylskim promieniowaniem kosmicznym.

Ryzyko wystawienia na to ostatnie wymienione są w filmiku promocyjnym z Neilem deGrasse Tysonem i wygodnie wytłumaczone kosmicznym smalcem. W porządku, a reszta?

Mars_atmosphere.jpg

Zacznijmy od marsjańskiej atmosfery. Jej ciśnienie to zaledwie 7-9 hPa. W porównaniu do naszej normy 1013 hPa to prawie próżnia. Tak cienka atmosfera złożona w większości z dwutlenku węgla nie chroni absolutnie przed promieniowaniem UV, którym bombarduje słońce. Sama planeta znajduje się z 1,5-krotnie dalej od naszej gwiazdy niż my, ale skutki opalenizny byłyby o wiele gorsze. W trailerze widzimy okoliczności, w jakich nasz główny bohater zostaje rozdzielony z załogą - burza piaskowa. Świetnie pokazane zniszczenia a latające naokoło kawałki wyposażenia robią wrażenie zagrożenia i dodają dramatyzmu. Tyle, że nie odwzorowują rzeczywistości. Owszem, wiatry na Marsie są w stanie osiągnąć prędkość 300 km/h, jednak przy tej gęstości powietrza, nie miałyby one siły nawet załopotać amerykańską flagą, wbitą w marsjański grunt. Jedyne co zostaje porwane na wietrze to malutkie drobiny pyłu, które są w stanie wisieć w powietrzu dzięki niskiemu przyciąganiu planety. Widać to najlepiej na zdjęciach lądownika marsjańskiego Opportunity, który niestety nie był wyposażony w szczotkę do paneli słonecznych i musiał wyłączyć część funkcji w dalszej części misji z powodu niedoboru prądu.

PIA15114_sol1282_L456atc-500x429.jpg

Selfie po 3 latach od lądowania

PIA15115_sols2811-14_L456atc_br2small-500x416.jpg

I po 7 latach

Największym problemem jest ziemia. Nie, nie Ziemia, a ziemia na Marsie. Jego gleba. Nie dość, że sama ma niewielką pojemność termiczną przez co na planecie jest tak cholernie zimno (to po części też zasługa mało funkcjonalnej atmosfery) to jeszcze jest trucizną dla człowieka. Dosłownie. W 2008 lądownik Phoenix dostarczył dane o tym, że Marsjańska gleba jest jeszcze bardziej obca niż nam się wydawało. Jest tak przez zawartość nadchloranów w jej składzie (ok 1%), które są mocnymi utleniaczami i w kontakcie ze skórą powodowałyby poparzenia, a wdychane - poważne uszkodzenia płuc. To nie jest coś, co chciałbyś przekopywać gołą ręką, tudzież trzymać w swojej kabinie. Plusy są takie, że dałoby się używać ich jako paliwa. Z tego powodu ziemniaki raczej by na marsjańskiej glebie nie wyrosły i główny bohater filmu najprędzej umarłby z głodu.

Jeżeli w ogóle.

Biorąc pod uwagę fakty, Mark i jego załoga nie mieliby w ogóle problemów z burzą piaskową i misja szłaby dalej jak z płatka. Dosłownie, ponieważ wszystko waży tam 1/3 tego, co na Ziemi. Film ma też kilka niekonsekwencji, ale to typowe dziurki w scenariuszu. Gdyby twórcy trzymali się absolutnego realizmu, nie mógłbym obejrzeć tej niesamowitej walki astronauty z przeciwnościami losu. Postać wykreowana przez autora powieści przejawia świetnie tok myślenia i pracę eksploratora kosmosu. "Marsjanina" nie czytałem, ale wiem to z innej lektury: "An astronaut's guide to life on Earth" Chrisa Hadfielda, którą bardzo polecam. Zadziwiająco twórcy pokazali Hermesa, który wiózł astronautów w tę długą podróż - cała stacja kosmiczną z kompletem przestrzennych modułów, które zapewne latami były montowane na ziemskiej orbicie i przygotowywane do najdłuższego, najdalszego lotu ludzi z dala od ich rodzimej planety.

A czym jest kosmiczny smalec?

Dawno temu, jeszcze w czasach gimbazy, czytałem internetowy komiks "LOSUX". Opowiadał on o trudach i zmorach licealnego życia (które po części się sprawdziły). Jednym z bohaterów był bałwanem, który bardzo lubił pić wódkę. Dziwicie się pewnie jakim cudem się nie roztapiał?

KcSL1.jpg

Kosmiczny smalec jak dla mnie brzmi lepiej. Tak od tamtej pory nazywałem to, co jest opisywane jako plot device, czyli zasada, rzecz lub czynnik, który popycha fabułę dalej. Bez niej kluczowe elementy historii rozproszyłyby się a akcja nie dotarłaby do oczekiwanego finału. Tak więc kiedy będziecie się zastanawiać czemu pewne bzdurne rozwiązania są zawarte w aktualnie pochłanianej przez Was fikcji, wiedzcie, że to był moment, w którym twórca scenariusza musiał zasięgnąć po czerwony przycisk z napisem "plot device", żeby ją dokończyć. Im rzadziej przycisk jest wciskany, tym historia toczy się bardziej naturalnie.

W moim odczuciu jeżeli twórcy przynajmniej wytłumaczą istnienie takiego urządzenia to wybaczam im jego użycie - w tym przypadku nieroztapiajacy się bałwan stał się w komiksie wiarygodną postacią, bo twórca określił zasadę, która działa w jego świecie i nikt nie może tego podważyć. Jednak w innych przypadkach, np. ktoś bełkocze o wielgachnym mechu, który utrzymuje się w pionie bo ma tytanowy szkielet i napędzany jest silnikami diesla(!) to krew mnie zalewa. Tak, mówię o Tobie, Pacific Rim.

Koniec końców polecam każdemu obejrzeć "Marsjanina", bo to po prostu dobre kino sci-fi. Nawet jeżeli nie płaczecie ze wzruszenia na bliski widok startującej w kosmos rakiety, albo nie przechodzą Was ciarki kiedy postać w skafandrze stawia kroki na nieznanym gruncie, zapewniam, że nie będziecie się nudzić.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...