Skocz do zawartości

Fantasy Park

  • wpisy
    6
  • komentarzy
    0
  • wyświetleń
    2583

Historia pewnej przesyłki cd. II


KomandorAdamaMP

351 wyświetleń

III. Korian

Korian, gdy tylko dotarł do koszar zaczął szybkie przygotowania do podroży. Nie kłopotał się siodłaniem konia, zlecił to stajennemu a sam udał się do kwatermistrza po suchy prowiant. W drodze do swojej kwatery spotkał Derega. Właściwie prawie na niego wpadł.

- Gdzie tak pędzisz chłopcze. - zapytał.

- Wysyłają mnie do Main. Serg powinien być zadowolony słysząc to. Wiesz powrót do starych porządków i zlecenia codziennie. - uśmiechnął sie Korian.

- Nie wnikam z czym jedziesz ale to trochę dziwne. Bądź ostrożny chłopcze.

- Będę. Jak zawsze. - i pobiegl po schodach do siebie.

Kurierów rzadko spotykały na wyspie złe przygody, ale Dereg dobrze wbił Korianowi do głowy pewne sztuczki. Miał z dawna przygotowana torbę. Jej zawartość nie zmieniała się. Były w niej fałszywe listy do i od nieistniejących postaci które nie zdradzały prawdziwych wiadomości w przypadku zgubienia lub kradzieży torby. Prawdziwe listy przewoził w sprytnie ukrytych wodoszczelnych kieszeniach swojej starej skórzanej kurtki. Bardziej niz. kiedykolwiek w tym momencie wydawało mu sie to właściwe. Do juk spakował prowiant i zrolowany koc. Do pasa przytroczył swój stary ale jak dotąd niezawodny sztylet. Na ramiona zarzucił oficjalny płaszcz z godłem gońców i Tengo i wyszedł na dziedziniec.

Koń już czekał. Była to śliczna kasztanowa klacz z białą strzałką na czole. Korian nigdy nie przywiązywał sie do koni. Zbyt często je wymieniał. Potrafił jednak na pierwszy rzut oka dostrzec piękne i szybkie zwierze. Zarzucił na nią juki, dosiadł i wyjechał z koszar. Droga przez miasto nie zabrała mu wiele czasu. Wyjechał przez południową bramę i ruszył traktem który prowadził do Kentu. Wił sie on wzdłuż wybrzeża najpierw na południe, a potem na wschód, gdyż Kent leżał na małym półwyspie około 500 kilometrów w tamtym kierunku. Oczywiście istniały i inne drogi jednak Korian z doświadczenia wiedział ze ta była najlepiej utrzymana i podróżowało sie nią szybciej.

Minęło już południe i miął przed sobą jeszcze około 7 godzin dziennego światła postanowił je wykorzystać jak najlepiej. Nie żałował konia. Wybrzeże Skali było gęsto zaludnione a na trakcie który wybrał było pełno zajazdów gdzie mógł wymienić klacz na świeżego wierzchowca. Gońcy mieli prawo zabierać ze stajni w karczmach każdego wypoczętego konia który by im odpowiadał w zastaw oddając zmęczonego. W drodze powrotnej zazwyczaj posługiwał sie tymi samymi zwierzętami dzięki czemu dziennie był w stanie przejechać czasem nawet ponad 100 kilometrów. Z jego obliczeń wynikało ze przed samym wieczorem powinien dotrzeć do Rumi, niewielkiej rolniczej osady gdzie jak pamiętał można było w karczmie dostać doskonałego smażonego dorsza. Oczywiście kurierzy nigdy nie płacili za jedzenie i nocleg. Nie byli przez to ulubionymi klientami, czemu Korian sie nie dziwił. Taki Serg potrafił w czasie posiłku porządnie nadszarpnąć piwne zapasy dowolnego karczmarza .

Pogoda dopisywała, trakt był twardy wiec mijał wsie i większe osady nie wstrzymując kłusującego konia. Jedyna wada był kurz, który w czasie utrzymującej sie suszy, przez te kilka godzin zdarzył całkiem pokryć mu twarz. Zmierzchało gdy dotarł do Rumi. Bez problemu znalazł zajazd i stajnie do której wprowadził konia. Dokładnie wytarł spocone boki klaczy wiechciami siana. Zabrał ze sobą trochę owsa wiec nasypał jej w pusty żłób i gdy ostygła napoił ją. Dopiero potem udał sie do karczmy zaspokoić swój głód. W głównej sali siedziało kilka osób, widok wieczorem w wiejskich osadach bardzo powszechny.

- Witam, potrzebuje posiłku dla siebie i konia oraz kwatery na noc - oświadczył Korian karczmarzowi pokazując glejt gońców. - Niech ktoś podsypie więcej owsa mojej klaczy by nabrała sil przez noc.

- Oczywiście - mruknął karczmarz. - Przygotuje kwaterę, a na kolacje dla Pana co przygotować?

- Jadłem tu nie raz doskonałego smażonego dorsza. Poproszę go i kufel piwa.

Po tych słowach Korian zajął wolna ławę przy stole pod jedna ze ścian i sącząc znośnie smakujące piwo przyglądał sie gawiedzi. Mężczyźni skupiali się w grupkach, obsiadając wokół mniejsze lub większe stoły. Przy niektórych było głośniej niż przy innych. W końcu jednak uwaga wszystkich skupiła się w jednym miejscu. W największej i najgłośniejszej grupie rej wodził potężny mężczyzna z długimi czarnymi włosami i imponująca brodą.

- Mówię wam po raz kolejny nie możemy pozwolić, żeby jakiś gryzipiórek z Tengo dyktował nam po ile mamy sprzedawać nasz plony. Z każdym sezonem coraz bardziej nas przyciskają. Dobrze wiecie, że tegoroczne ceny nie są warte nawet naszej pracy. Chłopy tak być nie może! - krzyczał na całą salę akcentując swoją wypowiedź donośnymi uderzeniami pięścią w stół.

- Dobrze mówi! - poparł brodacza kolejny autochton także wstając. - Susza wyjątkowo dała nam się we znaki tego roku. Kłosy mają po parę ziaren, kartofle są wielkości pestek. Sam niedawno widziałem po ile sprzedają nasze zborze w Tengo. Trzy a nawet cztery razy drożej niż my! Tyle wam powiem przyjaciele, robią z nami to samo co z każdą portową ladacznicą. i to wszyscy pankowie z Tengo do spółki.

Przychylne, ale równie oburzone okrzyki i przekleństwa wypełniły znowu sale gwarem. każdy dokładał swoje. gdy trochę się uspokoiło znad innego stołu podniósł się starszy chłop.

- A co wy głupcy chcecie z tym zrobić? Co możecie zrobić?! - zapytał głośno. - Mówiłem i prosiłem: nie oddawajcie w dzierżawę, nie sprzedajcie naszych młynów, gorzelni i warsztatów. Skusiły was szybkie pieniądze wtedy to teraz macie! Wszystkie młyny i gorzelnie należą teraz do jednego, jak to nazwaliście gryzipiórka z Tengo. I sprzedacie mu plony za tyle ile wam powie i jeszcze go w ręce będziecie całować. Inaczej sprowadzi sobie co mu potrzeba z innych stron Wyspy, a wy nie weźmiecie nawet i tych groszy!

- Nie sprzedamy! Wolimy żeby zgniło! - rozległy się krzyki w tłumie, nieźle już rozeźlone.

- A pewnie! Zgnije! - krzyknął także rozgniewany stary. - A za co zapłacicie podatki? Zabiorą wam ziemię, wygnają z domów i zakują w kajdany na galerach!

- Nie damy się! W kupie siła! - krzyknął brodacz wygrażając pięścią. - Niech jeno przyjdą!

- Gadanie i gadanie! Sami woźmy na targi do Tengo! Nie będziemy się panków prosić. - odezwał się ktoś z głębi sali.

- Próbowałem. Mało brakowało a zlicytowali by mi wóz i konia bo zabrakło pieniędzy na opłaty targowe i urzędników. Szkoda zachodu - odezwał się inny ponurym głosem.

- To co mamy zrobić? - zapytał ktoś głosem w którym już przebrzmiewały echa rozpaczy.

- Dogadać się. Próbować negocjować, może uda się podnieść ceny. - krzyknął znów stary chłop.

- Tak, ale wcześniej spalić wszystkie młyny! - ryknął brodacz, tłukąc pięścią w stół. - A co nam? Postawimy sobie nowe!

- Czemu nie? - zakpił stary. - Tyle, że wtedy z Tengo wyślą wojsko i spalą nasze osady za bunt. Tego chcecie? Pamiętajcie, pokorne ciele dwie matki ssie. Nic nie wskóracie hardością.

- Pieprzyć pokorę dziadku! - ryknął na niego brodacz.

- Zablokujmy młyny i gorzelnie. Nie dadzą nam lepszych cen to nie wpuścimy tam towarów z innych okolic. Wtedy będą musieli z nami gadać, a wojska nie wyślą - włączył się do konwersacji kolejny rozmówca.

- To jest myśl. Tak zróbmy! - rozległy się przychylne głosy po czym w karczmie zaczęło się uspokajać. Dyskusje ograniczały się do mniejszych grupek. Karczmarz odbił świeżą beczkę piwa i kufle znów zaczęły płynąć gęsto.

Korian dostał wreszcie swojego dorsza. Zajadając go ze smakiem rozmyślał nad sceną, której przed chwila był świadkiem. W swoich podróżach często spotykał się z podobnymi problemami. Chyba jeszcze nie spotkał zadowolonych mieszkańców wsi. Dziękował bogom za to, że nie urodził się jako jeden z nich. Dobrze wiedział, że była to grupa społeczna, która jako pierwsza doznawała krzywd przy najmniejszych spadkach koniunktury lub jakichkolwiek zawirowaniach.

- A ty panku na co się gapisz? - rozległ się nagle ryk. Korian uniósł głowę znad talerza i z niepokojem dostrzegł, ze brodaty olbrzym patrzy wściekle w jego kierunku. Zignorował go jednak i trochę szybciej zaczął połykać ociekające tłuszczem i masłem kawałki ryby.

- Pytałem na co się gapisz chłoptasiu? - brodacz nie chciał dać widocznie za wygraną. Korian Uśmiechnął się do niego.

- Na swoją kolacje przyjacielu. - odpowiedział widząc, że i tak nie uniknie konfrontacji.

- Śmiejesz się ze mnie? - zapytał groźnie brodacz , podchodząc i stając nad Korianem. - Chłopaki ten cherlak śmieje się z nas!

Przy stole brodacza rozległy się śmiechy. Towarzystwo widocznie oczekiwało dobrego przedstawienia. Cała sala patrzyła na Koriana.

- Jestem gońcem i tylko tędy przejeżdżam. - powiedział Korian marszcząc czoło. Napad na gońca na służbie był poważnym przestępstwem. - Nie szukam kłopotów.

- Goniec? - krzyknął brodacz. - Czasem i do nas dostarczają coś tacy jak ty. To nigdy nie jest nic dobrego. Zabieraj się stąd zaraz. Nie ma tu dla ciebie miejsca.

Po tych słowach brodacz strącił kufel Koriana, który rozbił się o podłogę.

- To goniec Karl - odezwał się donośnie karczmarz. - Ma większe prawo tu być niż ty.

- Kicham na to! - krzyknał brodacz. - Skoro nie chcesz odejść to wystąp tu do mnie na srodek gównonoszu!

- Jest na służbie, zostaw go Karl - krzyknął karczmarz ponownie. - Nie chce tu żadnych burd.

Korian dostrzegł, że to nic nie da. Brodacz był zbyt pijany i zbyt wściekły by po prostu odpuścić.

- Widzicie go panowie? - krzyknął Karl zwracając się do swoich towarzyszy. - Chłopczyk woli zasłonić się swoim pięknie wymalowanym płaszczykiem niż zachować się jak prawdziwy mężczyzna. Znam takich jak ty. Tchórzy! Rozdeptałem setki takich jak ty maszerując w piechocie podczas Inwazji.

- Też walczyłem - powiedział Korian patrząc brodaczowi prosto w oczy.

- Ho, ho żołnierzyk - ryknął śmiechem Karl. - Walczyłeś czy rozkładałeś nogi jako markietanka w swoim oddziale?

To była kropla która przelała puchar cierpliwości Koriana. Poderwał się na nogi i stanął naprzeciw brodacza. Ten był o głowę wyższy od niego. Korian nie przejął się tym jednak. Miał zaprawę w walce wręcz.

- No koguciku, pokaż co potrafisz - zaśmiał się Karl bez żadnego ostrzeżenia uderzając sierpowym prosto w podbródek przeciwnika. Korian zatoczył się i upadł na podłogę. W oczach na chwile mu pociemniało. Poderwał się jednak szybko, przybrał postawę, której nauczył go jeszcze Dereg i kopnął brodacza w kolano. Gdy ten się zachwiał, wyprowadził cios w gardło olbrzyma i po sekundzie rozbił mu nos. Zakrwawiony i załzawiony Karl, jeszcze bardziej rozwścieczony rzucił się na Koriana próbując go obalić. Korian wiedział, że to byłby jego koniec, nie wyrwałby się z uścisku tak silnego przeciwnika. Udało mu się odskoczyć. Nastąpiła gwałtowna wymiana ciosów, z których kilka dotarło do Koriana. Na jego szczęście olbrzym był pijany i szybko się męczył. Przy kolejnej szarży brodacza, Korian podstawił mu nogę i przewrócił. Szybko jak błyskawica usiadł na nim okrakiem i walił po twarzy pięściami aż tamten opadł bezwładnie. W końcu wstał lekko się zataczając i ciężko dysząc. Omiótł spojrzeniem salę.

- No tak. Dojem teraz moją rybę jeśli nikt już nie ma nic przeciwko - powiedział i opadł ciężko na swoje miejsce. Z pewną satysfakcja dostrzegł, że przyjaciele Karla próbujący pozbierać go z podłogi patrzą na niego ze zdumieniem i strachem. Karczmarz z szerokim uśmiechem postawił przed Korianem nowy kufel piwa.

- Z moich prywatnych zapasów -powiedział mrugając. - Niezła walka.

Piwo było ciemne, pieniste i tak gęste, że prawie dało się gryźć. Korian dawno już nie pił podobnego. Z trudem zabrał się za resztki kolacji. Ambicja nie pozwoliła mu krzywić się z bólu przy każdym ruchu szczeki. Powoli uspokajał się w czym pomagał mocny trunek, ale adrenalina nadal buzowała mu w żyłach. Rzadko dawał się ponieść emocjom. Zwykł unikać podobnych sytuacji, ale czasem coś w nim pękało.

Trochę się zdziwił gdy jakiś czas później podszedł do niego brodacz. Nadal nie zmył z napuchniętej twarzy całej krwi.

- No przyjacielu - powiedział nieco bełkotliwie. - Nie ma co, masz uderzenie. Dokopałeś mi, ale i zasłużyłem sobie.

Korian w pierwszej chwili osłupiał, ale kiwnął głową i wskazał brodaczowi miejsce naprzeciw siebie.

- Dawno mnie nikt tak nie sponiewierał. Jestem Karl jak już zauważyłeś pewnie. Gdzie walczyłeś?

- Na murach Tengo podczas oblężenia, a potem pod Logos i Tenen. - odparł Korian.

- Byłeś przy upadku Logos? - zapytał Karl. - Ja też. Do tej pory nie mogę pozbyć się wspomnienia tamtego widoku i smrodu.

- Ja też - mruknął Korian. nie był zachwycony, że przywołano mu te wspomnienia.

Bitwa o Logos była czymś po czym niektórzy tracili swoje człowieczeństwo. Rozwścieczeni porażką oblężenia Tengo, najeźdźcy wylądowali pod Logos. Zdobyli miasto i zmasakrowali je. Po trzech dniach nie pozostał w nim nikt żywy. Połączone siły północnych miast Tengo, Main i ??.. gdy tam dotarły zastały tylko trupy i zgliszcza. Bitwa, która później rozgorzała miała ogromne znaczenie. Niesieni na skrzydłach nienawiści i chęci zemsty wyspiarze rozbili liczniejsze siły najeźdźców i zmusili ich do odwrotu na statki. Dało to miastom czas do zorganizowania lepszej obrony gdy przybyła druga fala sił inwazyjnych. Wtedy to miasta dostrzegły, że jeśli się nie zjednoczą to zginął jak Logos.

Karl wkrótce odszedł zapraszając Koriana do swojej kuźni gdyby kiedyś przejeżdżał jeszcze przez Rumi. Sam goniec tez zbierał się już by odejść do swojego pokoju gdy znów wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Dosiadła się do niego piękna ciemnowłosa włosa dziewczyna. Miała na sobie prosta suknię z tych jakie noszą wszystkie mieszczanki i wycierała ręce mokrą ścierką.

- Zyskałeś sobie szacunek całej okolicy, nikt jeszcze nie znokautował Karla, panie gońcu - powiedziała uśmiechając się uroczo. - Jak ci smakowała ryba?

Koriana zatkało.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...