Mój problem z ?ambitną" fantastyką
Jak wiadomo czytam fantastykę i to nawet w dość dużych ilościach. Problem polega na tym, że czytam fantastykę niewłaściwą, to znaczy: fantasy, pseudo-kryminały oraz wszystko, co zawiera duże czołgi strzelające do siebie z dużych armat, co niektórym ludziom w Internecie bardzo przeszkadza. Przeszkadza, bo powinienem zająć się New Weird i Hard Science Fiction, a fakt, że tego nie robię świadczyć ma o moim intelektualnym lenistwie. Istnieje jednak kilka powodów, z których ?ambitną fantastyką? się nie zajmuję i nigdy nie zajmę. Generalnie więc z mojego punktu widzenia ta ma kilka problemów:
Tematy, które mnie nie interesują
Głównym powodem, który sprawia, że nie czytam książek uważanych za ?ambitną fantastykę? jest fakt, że niestety za taką uważane są pozycje poruszające tematy, które mnie nie interesują. O ile np. opowieść o czołgach jest dla mnie całkiem przyjemna z powodów rozrywkowych, tak ciężka pozycja analizująca logiczne efekty podróży w czasie i pętli czasowych, socjologiczne rezultaty pojawienia się sztucznej inteligencji albo kontaktu z obcą cywilizacją już nie. Spowodowane jest to prostym faktem: nic mnie one nie obchodzą. Po prostu mnie to nie interesuje.
Po pierwsze: owszem, to bardzo dobrze jeśli człowiek posiada szerokie zainteresowania wykraczające poza jego dziedzinę oraz poza zaspokajanie najprostszych przyjemności. Niemniej jednak nikt nie ma obowiązku interesować się wszystkim. O ile kwestie sztuki wojennej mnie nawet pociągają, tak niestety wymienione tematy już nie, tak samo, jak nie obchodzą mnie zagadnienia związane z ichtiologią, uprawą bakłażanów czy malarstwem renesansowym. A nie da się ukryć, że wszystkie te trzy rzeczy mogłyby się okazać wiele bardziej rozwijające, intelektualnie stymulujące lub po prostu przydatniejsze pod względem praktycznym, niż dowolna problematyka Science Fiction. I nie sądzę, by brak zainteresowania nimi był powodem do wstydu.
Po drugie: nie przeczę, że istnieje możliwość, iż ludzkość w przyszłości faktycznie opracuje sztuczną inteligencję lub spotka obcą cywilizację (bo podróże w czasie raczej nigdy nie będą możliwe), niemniej jednak nie jestem pewien, czy w takim przypadku ?wiedza? wyciągnięta z Science Fiction do czegoś nam się przyda (i czy na pewno najważniejszą jej dziedziną nie będzie taktyka walki z użyciem samoświadomych czołgów). Po prostu: trudno analizować cokolwiek na niewidziane. Nie wiadomo na jakim poziomie rozwoju będzie wówczas ludzkość. Nie wiadomo, jak będą wyglądali obcy czy na jakich zasadach działać będzie sztuczna inteligencja, jakie cele będą przyświecać zarówno nam jak i im... Tak więc wartość poznawcza tego typu spekulacji jest co najmniej wątpliwa. To fikcja literacka nie dająca jakichkolwiek twardych danych mogących przełożyć się na rzeczywistość.
Po trzecie: wątpliwa jest sama metodologia. Generalnie prognozowanie długookresowe jest bardzo trudne. Tak trudne, że w praktyce nie jest możliwe przewidzenie czegokolwiek w dłuższym okresie, niż 5 lat. Spowodowane jest to istnieniem trendów ukrytych, których istnienia nie jesteśmy świadomi. Po prostu: w chwili, gdy my czekamy na wyniki naszych prognoz ktoś inny może pracować nad wynalazkiem, który odmieni całą ludzkość i jej życie do tego stopnia, że go nie poznamy.
?Nauka filozofii z piosenek?
Nie przeczę, istnieją dziedziny, na temat których science fiction może próbować się wypowiadać całkiem skutecznie, jak na przykład rozwój obecnie istniejących technologii. Niemniej jednak tu nadal pojawia się inny problem: istnieją ludzie, którzy potrafią robić to lepiej. Przykładem mogą być tu ekonomiści, bowiem prognozowanie (prowadzone w sposób naukowy i sensowny) jest ważnym elementem tej nauki.
I z całym szacunkiem dla pisarzy Hard Science Fiction, ale większe wyobrażenie o kierunku, w jakim idzie nasz świat daje ?Trzecia rewolucja przemysłowa?, ?Koniec pracy? czy ?TheBiotechCentury? Jeremiego Rifkina (przy całej jego skłonności do przesady) albo publikacje George Friedmana w rodzaju ?The next 100 years? lub innego Stratford Strategic Forecasting. I to nie tylko dlatego, że twórczość tych osób i instytucji zawiera takie smaczki, jak mechy walczące o bazy kosmiczne na księżycu.
I uprzedzę typowy kontrargument: zdarza mi się czytać tego typu książki.
Ogólnie to uważam, że człowiek, który ukończył studia wyższe na kierunku związanym z naukami społecznymi nie powinien swojego światopoglądu budować na literaturze pięknej, tak samo, jak geograf nie powinien swej wiedzy opierać o książki Cejrowskiego, a biolog lub lekarz o Animal Planet.
Dziwność nad dziwnościami i wszystko dziwność
Wyjdźmy teraz z pola Hard Science Fiction, bowiem jest to gatunek, który w prawdzie nie budzi mojego zainteresowania, ale go szanuję. Istnieje jednak duża liczba powieści zaliczanych do ?ambitnej? fantastyki, które również do mnie nie przemawiają, a Hard Science Fiction nie są.
Chodzi o różnego rodzaju powieści, które są dziwne. I to dziwne dla samego udziwniania.
Wybaczcie, ale nie należę do ludzi, którzy na książkę, której nie zrozumieli reagują stwierdzeniem, że musi być wyjątkowo mądra. Przeciwnie, uważam się za człowieka dość inteligentnego, a przy tym oczytanego. Jeśli więc czegoś nie rozumiem, to najprawdopodobniej spowodowane jest to jakiegoś rodzaju błędami pisarza, a raczej nie moimi. Albo faktem, że w powieści nie ma niczego do zrozumienia, a autor ukrywa ten fakt za efektownym słowotokiem.
Po drugie: nie interesują mnie eksperymenty z formą. Należę do tych staromodnych konserwatystów, którzy uważają, że książki czyta się dla treści, a nie dla sposobu, w jaki ktoś stawia literki. Tak więc więc interesuje mnie bardziej przesłanie i przebieg fabuły, niż rezultaty czyichś eksperymentów.
Ciąg dalszy jak zwykle na zewnątrz.
2 komentarze
Rekomendowane komentarze