Skocz do zawartości

Strumień świadomości

  • wpisy
    37
  • komentarzy
    75
  • wyświetleń
    28805

Jak Bloodborne chwycił mnie i nie puścił


Tribe

697 wyświetleń

O grach From Software do tej pory słyszałem i nieco czytałem. Dużo dobrego, ale też jawiący się z tych danych obraz kazał mi myśleć, że absolutnie nie są to gry dla mnie, jako że w swoim czasie wolnym raczej wolę skupiać się na rzeczach przyjemnych, a nie frustrujących. Rzekomo pieruńsko wysoki poziom trudności skutecznie sprawiał, że od "Soulsów" trzymałem dotychczas bezpieczny dystans. Konieczność posiadania Games for Windows Live (dziś na szczęście już martwego i zakopanego gdzieś w dole za wsią, gdzie nikt o nim nie pamięta) do odpalenia pierwszego Dark Souls też nie pomagała. To jednak temat na inny, równie długi tekst.

No i wyszło w końcu to Bloodborne. Nie ukrywam, że koncept mrocznego, stylizowanego na czasy wiktoriańskie miasta z szalejącą plagą dziwnej choroby zamieniającej ludzi w bestie od samego początku wydawał mi się bardzo pociągający. Uwielbiam powieści grozy Poego, Lovecrafta, Kinga, z przyjemnością oglądam stare i nowe horrory o wampirach, wilkołakach i innych legendarnych bestiach, a oprócz tego moje PS4 już od jakiegoś czasu domagało się czegoś, co wprawiłoby jego napęd w miłe wirowanie, dlatego długo z zakupem nie zwlekałem.

BloodborneIllustrations3.jpg

Złe dobrego początki

Pierwsze momenty spędzone z grą postaram się przedstawić w następującej, streszczonej mocno transkrypcji: "Ok, klimat jest niesamowity, to na pewno. O, zginąłem, no dobra. Ha, jeszcze raz umarłem, ale dotarłem nieco dalej. Ups, kolejna śmierć... Eee... dokąd mam iść? Ah, tam. No, dobra, jestem już dość daleko, byle teraz głupio nie umrzeć... KURRR!.... tka na wacie. Wróciłem do początku i mam zero blood echoes. Pierniczę to, idę zjeść kolację". To ostatnie to dlatego, że akurat zrobił się wieczór.

Tak, pierwsze mniej więcej sześć godzin było walką z grą i samym sobą, bo w pewnym momencie dotarła do mnie okrutna prawda, że wydałem 200 złotych na coś, w czym nie jestem w stanie nic przejść, a skutkiem tego nie czerpię za wiele przyjemności. Byłem bliski złamania się i odsprzedania tytułu. Nie dlatego, że mi się nie podobał, bo podobał bardzo, tylko dlatego, że spędzony przy nim czas wydawał się straconym. I bardzo dobrze, że w tamtym momencie jednak się zawziąłem.

2015-MAR-Bloodborne-art-1.jpg

Eureka

Bo Bloodborne cierpliwość, uwagę, skupienie, nagradza jak mało gier, jeżeli w ogóle jakaś (poza innymi dokonaniami From Software). Balansuje na cienkiej granicy, na której frustracja i satysfakcja próbują się nawzajem zepchnąć w przepaść, ale skonstruowana jest tak, żeby to jednak ta druga miała lekkie fory. Robi to nie tylko genialnie zbudowanym modelem rozgrywki, przypominającym mocno oldschoolowe gry akcji i platformówki, ale też klimatem ciężkim i gęstym jak smoła. Zgodnie z tradycją From Software, fabuła jest, i to bardzo bogata, ale jeśli nie uważasz, możesz przejść całą grę i nadal nie mieć bladego pojęcia, o co chodziło. Nie będzie dużym spoilerem, jeśli powiem, że nieliczne w grze cutscenki także wyjaśniają niewiele i są krótkie, nawet te końcowe. Trzymają się konsekwentnie wyznaczonego sposobu opowiadania fabuły i zmuszają gracza do śledzenia każdego szczegółu z oczami wpatrzonymi w ekran i, opcjonalnie, lekko otwartą buzią.

Przez nieuwagę ominąć można także w zasadzie połowę lokacji i związanych z nimi bossów, a często odkrycie, jak do nich dotrzeć, przeczy normalnym instynktom przeciętnego gracza. Pytanie, które ja często zadawałem grze podczas swoich łowów było - "CO SIĘ WŁAŚNIE STAŁO!?". Niestety, podobnie jak w przypadku "CO TO ZA MIEJSCE?!" i "CZEMU ON MNIE ZABIŁ?!", odpowiedzi musiałem udzielić sobie sam. W tym miejscu chciałbym też polecić wszystkim osobom, które jeszcze nie miały styczności z Bloodbornem, aby do czasu przejścia gry wstrzymały się z oglądaniem w internecie jakichkolwiek materiałów pomocniczych. Przejście całości w tym wypadku może zająć dłużej, a zrozumienie pewnych kwestii, także fabularnych, nastąpić później albo wcale, ale moment objawienia to rzecz unikalna, której warto doświadczyć samemu, bo i w prawdziwym życiu nie zdarza się za często smile_prosty.gif

bloodborne-gamescom.jpg

Długi kij i licha marchewka

Osobiście odłożyć grę i nawet zacząć myśleć o innych mogłem dopiero wtedy, kiedy ujrzałem napisy końcowe. Byłem z siebie niesamowicie dumny, bo początkowo wszystko wyglądało naprawdę krucho. Jednak w momencie, gdy gracz przestępuje ten naprawdę wysoki próg wejścia, czeka go jedna z najbardziej angażujących i przykuwających do monitora gier w historii elektronicznej rozrywki. Całość doświadczenia mogę przedstawić na prostym przykładzie konfontacji z pojedynczym przeciwnikiem - jeśli nie będziesz ostrożny - zabije Cię, nawet jeden z potencjalnie najsłabszych i "najpierwszych", ledwo powłóczących nogami wrogów. Bez skrępowania zacznie Cię okładać tym, co akurat ma w ręku, bądź też samą łapą, bądź też, w niektórych przypadkach, oderwaną łapą trzymaną w innej łapie, i po chwili będziesz gryźć ziemię, a przy okazji stracisz swój całe zdobyte dotychczas doświadczenie. Jeśli jednak dobrze ocenisz zagrożenie, będziesz uważnie śledzić ruchy i w odpowiednim momencie wystosujesz atak, czeka Cię chwila niesamowitej glorii i spełnienia przy akompaniamencie stosownego skowytu bestii i smugi czerwonej krwi., wydobywającej się z jego parszywych bebechów. Patrzysz, jak niemilec rażony siłą Twojego ataku ląduje gdzieś w rynsztoku, a jego pasek życia momentalnie i nieubłaganie się kurczy. W tym momencie ogarnia Cię ciepła fala zadowolenia i, nieco podbudowany, masz ochotę bezzwłocznie stawiać czoła kolejnym wyzwaniom. I tak jest w przypadku regularnych przeciwników, emocje towarzyszące starciom z GENIALNIE zaprojektowanymi bossami trzeba przeżyć samemu, bo są ciężkie do opisania. Wiem tylko, że podczas nich serce wali mocniej niż Kirkhammer, jedna z broni w grze. Wciąga to piekielnie.

Trochę na podobnej zasadzie działa świat przedstawiony, bo przecież nie samą mechaniką gra stoi. Yharnam jest bardzo jednolite i konsekwentne w przekazie. Bardzo mrocznie, bardzo nieprzyjazne, niepokojąco puste, a postaci czy lokacji w grze, które nie wywołują symptomów depresji/ obrzydzenia/ niechęci jest jak na lekarstwo. Łatwo jest już w początkowych etapach zniechęcić się do tego pozornie monotonnego i nieciekawego środowiska. Jeśli jednak zagłębisz się w ten świat, zaczniesz oddychać tym stęchłym powietrzem, wypełnionym smrodem rozkładających się zwłok i starych kamienic, wtedy zaczniesz zauważać, co pod tą makabryczną otoczką gra ma Ci do opowiedzenia, jaka głębia tkwi w każdym napotkanym mieszkańcu Yharnam, czy to przyjaznym czy wrogim, i jaka tajemnica tkwi w tytułowej krwi i klątwie bestii. I jest to historia tyleż mroczna, co intrygująca.

3637955.jpg?display=1&htype=0&type=mc2

Get on with it

Co przez to wszystko tak naprawdę chcę powiedzieć to chyba to, że do gier warto podchodzić z postawą chętną do zaangażowania. Sporo współczesnych tytułów pod tym względem rozleniwia, nawet genialne skądinąd GTA V czasami przytępia zmysły, zalewając nas falami prostych do pokonania wrogów i dając jasne cele oznaczone szczegółowo na mapie. Bloodborne, jak i zapewne Soulsy idą pod prąd temu trendowi. Nie są to gry szczególnie trudne - to raczej współczesnemu graczowi może być trudno je poczuć, wejść w ich świat i chcieć go zrozumieć. Warto się jednak przemóc i przypomnieć sobie, albo też będąc młodszym odkryć, jak to bywało drzewiej, kiedy graliśmy tak naprawdę w ciemno, nie mając szczegółowych instrukcji ani jasnej drogi przejścia gry. Kiedy musieliśmy postawić na nasze przeczucie, które nie zawsze prowadziło nas w dobrym kierunku, ale każde własnoręczne odkrycie kolejnego elementu dawało dziką satysfakcję.

Ja w Bloodborne, mimo sześćdziesięciu godzin na liczniku i zaglądaniu w każdy kąt, jak się okazało po przejściu gry, ominąłem bardzo wiele, między innymi nie uzyskałem "prawdziwego" zakończenia. Dlatego też po krótkim odpoczynku zamierzam rozpocząc kolejny cykl łowów w Yharnam. Jeśli ktoś z was, drodzy Tropiciele, szuka towarzysza w trudach, to polecam się.

Mój nick na PSN - Immafirin (jako avatar mam mordę Kratosa z God of War).

Zapewne w najbliższym czasie zrobię też któreś już podejście do Dark Souls, jako że nie wymaga już GFWL. Mam nadzieję, że nie zmieni na negatywne mojego mniemania o From Software i ojcu serii, Hidetace Miyazakim.

I oczywiście - Fear the old blood.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...