Znanego i kochanego przez wsie narody Revanchista kompozytora upadek i kres twórczości bolesny
Niechaj narodowie wżdy postronni znają iż muzyka stracili, iż muzyka nie mają. Revanchist się skończył.
Mam z nim na pieńku od mniej więcej jedenastu lat, odkąd to spotkałem go po raz pierwszy w studiu kanału pierwszego Polskiego Radia. Był odpowiedzialny za dobór tematów muzycznych pod audycje i ogólnie za oprawę użytkową, takie tam bzdury i pierdoły. Ja, młody jeszcze dziennikarz muzyczny, udałem się do niego z prośbą o poszukanie jakiejś serbskiej piosenki z lat sześćdziesiątych jako podkład do audycji mojego szefa, którego nazwisko wyleciało mi z pamięci z prozaicznego powodu - rozlazły był to typ i dosyć nudny, zaś po odejściu z Radia szybko zerwałem znajomości z jego pracownikami.
Revanchist był wówczas ledwo co studencikiem ludologii, dorabiającym sobie w Radiu niejako przypadkiem - jego ciocia, a moja nauczycielka prawa prasowego, przyjaźniła się z szefem działu kadr i poprosiła o znalezienie jakiejś drobnej fuchy dla siostrzeńca, "przyjemnego i wesołego chłopaczka." Co Polskie Radio się wycierpiało z owym "chłopaczkiem," to ich.
Miał temperament, oj tak. Zasłynął zwłaszcza z wysyłania gniewnych listów do rady programowej za wpuszczanie na antenę ateistów i przygłupów. Wylewał kawę na ludzi, którzy go jakoś zdenerwowali. Celowo mylił ścieżki dźwiękowe a czasem wręcz zagłuszał poszczególne bloki tematyczne swoją didżejską fantazją, bo jak inaczej nazwać puszczanie Maryli Rodowicz wspak w wolnym tempie? Przy tym podrywał bezkarnie wszystkie dziennikarki, także mężatki. Nie wiem, czy z którąkolwiek zdołał wejść w dwuznaczną sytuację, ale jednej co najmniej złamał serce i zostawił z depresją. Żonie mojego współpracownika literackiego, Iwana M. Pyszkina, zresztą.
Mówiąc grzecznie, irytował mnie ustawicznie. Tamta serbska piosenka okazała się ścieżką dźwiękową z Lucky Luke'a, za co ochrzan dostałem naturalnie ja. On zaś chichotał za wyciszoną szybą, żrąc fistaszki z papierowej torebki, jak jakiś czarny charakter z komiksu. Nie wspomnę już ile razy kradł mi z szafki książki, żeby na przypadkowych stronach wymazać markerem kutasy. I wiązał mi w butach sznurówki, absurd.
Po odejściu z Radia myślałem, że to już koniec. Jestem wolny. Revanchist nie istnieje. Nic bardziej mylnego - przecież został prominentnym członkiem społeczności CD-Action. Gazetę tę kupowałem jakieś pięć lat temu, dla syna, od tamtej pory nie miałem jej w rękach. I dobrze, bo podobno farba odłazi i brudzi ręce, poza tym nowe egzemplarze koszmarnie śmierdzą. O blogach dowiedziałem się od przyjaciółki mojej żony, pisującej tu czasem jakieś felietony.
Ba, felietony dla publiki licealnej nie mogą być trudne, stwierdziłem. Toteż założyłem i ja bloga na CD-Action i dzielnie walczyłem z namolnym reżymem, kochałem i nienawidziłem, tryumfowałem i umierałem, miałem zwyczajnie dobrą zabawę. Do czasu, gdy ponownie potrzebowałem pomocy Revanchista.
Piszę wraz z moim współpracownikiem, wzmiankowanym Pyszkinem, kilka opowiadań do antologii rosyjskiej naszego starego przyjaciela z Petersburga. Sergiej Ż. poprosił mnie o poszukanie jakiegoś muzyka, który mógłby skomponować utwór muzyczny dla telewizyjnej reklamy, zdając sobie sprawę z mojej znajomości z polską sceną muzyki alternatywnej. Niestety, jedynym człowiekiem w Polsce deklarującym się jako specjalista od dziewiętnastowiecznej muzyki rosyjskiej wplecionej gustownie w saksofonowe motywy noir jest Andrzej T., znany Wam jako Revanchist.
Poprosiłem go dzisiaj, po dłuższej rozmowie o życiu i śmierci, o podjęcie się tej kompozycji. Odmówił w sposób wulgarny i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Wobec tego czuję się usprawiedliwiony i wywlekam nasze brudy na światło dzienne. Revanchist się skończył, Panie i Panowie. Revanchist jest nikim.
16 komentarzy
Rekomendowane komentarze