Skocz do zawartości

Bust3ra Miejsce w Świecie

  • wpisy
    20
  • komentarzy
    30
  • wyświetleń
    11358

"Raz sierpem, raz młotem...", czyli Red Faction II


Buster27

617 wyświetleń

Zaczynam dostrzegać pewną prawidłowość w grach z tej serii. Wygląda na to, że co drugie Red Faction jest słabsze od dobrej poprzedniczki. Czyżby parzyste części były poddawane działaniu jakiejś tajemniczej klątwy? Czy Red Faction II jest słabsze od oryginału? Cóż?

Zacznijmy od tego, że wiele aspektów z jedynki zostało zmienionych. To naturalne, w końcu to sequel. Niby tak, ale poza zmianami mechanicznymi, prawie całkowicie odcięto się od historii opowiedzianej w ?jedynce?. Sprawia to, że RFII jest redfakszynowym rodzynkiem i kiedy wszystkie pozostałe części marki opowiadają ponadczasowe historie o problemach górników, to ta mówi Marsowi ?papa? i przenosi nas do ziemskiego miasta Commonwealth, w którym pięć lat po rebelii na Marsie, dyktator Victor Sopot wraz z korporacją Ultor za pomocą nanotechnologii tworzy armię super żołnierzy. Uciskany lud po raz kolejny tworzy Czerwoną Frakcję i powstaje. Po jego stronie staje szóstka nano żołnierzy, w tym Alias, czyli my, a ich celem staje się zrobienie Sopotowi z tyłka istnego festiwalu.

I o ile w pierwszej części można było zauważyć pewne odniesienia do totalitaryzmu (w tym przypadku raczej w wydaniu komunistycznym), choćby poprzez epatowanie czerwienią, czcionkę oraz symbol młota w logo, to w ?dwójce? twórcy uderzają nas tym młotem w twarz, a następnie malują nasze ciało na czerwono za pomocą krwi. Sama nazwa miasta, w którym toczy się akcja ? Commonwealth, czyli Wspólnodobrów ? to jawne odniesienie do komunizmu. Do tego dochodzi jeszcze rosyjsko brzmiący Victor Sopot oraz Molov, jeden z naszych kompanów. Nawet wygląd głównego złego przypomina Stalina. Jaram się takimi smaczkami, przyznam, ale tylko, jeżeli są ona podawane w sposób subtelny.

Poza tym i kilkoma małymi dziurkami fabularnymi, opowiedziana historia jest jak najbardziej okej. Niestety, tylko okej. Problemem jest, znowu, brak osobowości bohaterów. Nasi towarzysze pojawiają się co jakiś czas na dwie sekundy, mówią ?Alias, wysadź to i to?, po czym znikają. Ich jedyną osobowością jest ich specjalizacja, to znaczy ? Shrike to mistrz kierownicy, Quill to strzelec wyborowy. Nawet sam Sopot to źle napisany antagonista. Pojawia się raz w całej grze i, poza groźbami, nie mówi nic. Jak mam nienawidzić gościa, którego kompletnie nie znam? Wyłącznie nadawane co jakiś czas przez megafony propagandowe hasła są świetne, bo nadają grze specyficznego klimatu.

Dobra jest też muzyka, która, podobnie jak w części pierwszej, skupia się na elektronicznych brzmieniach. Różnica jest jednak taka, że tutaj to pasuje, bo gra utrzymana jest klimatach cyberpunku, a całość dzieje się w olbrzymiej metropolii pełnej wysokich wieżowców (chociaż miasto i tak wygląda jak PRL-owskie blokowisko, co, jak zakładam, jest zabiegiem celowym). Niestety to, oraz poprawna reszta dźwięków, to jedyne, co w kwestii dźwięku zrobiono dobrze. Voice acting jest już fatalny. Postaci brzmią, jakby brały udział w ?Dlaczego ja??, zbliżony jest też poziom dialogów. ?Not bad? Repty brzmiało jakby do ucha sprośne rzeczy szeptał mi niepokojący pan z wąsem. Mam zapewnione koszmary do końca życia? Dopełnieniem tego wszystkiego jest fakt, że wymawiane kwestie nijak mają się do ruchu ust. Inne animacje również są koślawe i przez całą grę budziły we mnie politowanie. Samej strony graficznej nie ma co oceniać, minęło przecież dwanaście lat od premiery. Jest jednak lepiej w porównaniu do jedynki, choć dzieli je tylko rok.

Kilka zastrzeżeń mam też względem samego gameplayu. Choć w większości wszystko jest tak, jak w poprzedniczce, to jest kilka rzeczy, które schrzaniono. Z tych mniejszych problemów, celownie jest odrobinę zbyt pływające i brakuje napisów, przez co w ferworze walki łatwo zgubić watek. Główną wadą są natomiast niesamowicie głupi przeciwnicy. Ich taktyka walki opiera się wyłącznie na staniu i pruciu w nas ołowiem. Tylko co sprytniejsi potrafią czasem zaskoczyć gracza i uciec, aby ukryć się za skrzynką. Jednak w większości przypadków stoją i czekają. Zdarzyło się nawet, że pewien pan nie zauważył mnie mimo to, że stałem tuż koło niego. Apogeum głupoty osiągnięte zostało natomiast w finałowej walce, podczas której jakimś cudem udało mi się zglitchować jego AI, dzięki czemu geniusz zbrodni próbował ustrzelić mnie przez ścianę, a ja mogłem spokojnie pakować ołów w jego, wystający zza przeszkody, tyłek.

Na plus trzeba policzyć zmiany w misjach. Większość to oczywiście zwykły shooter, ale od czasu do czasu Shrike zabiera nas w podróż jedną ze swoich maszyn, a gra zamienia się w celowniczek na szynach. Na całe szczęście Volition zrezygnowało z fatalnych misji skradankowych i sterowania pojazdami. No, powraca tylko etap, w którym dane nam jest pośmigać łodzią podwodną, ale on akurat był dobry.

Oczywiście, kto to widział iść na wojnę z gołymi rękoma. Dostajemy zatem szereg broni. Mniej lub bardziej zróżnicowanych. Do nich nie mogę się przyczepić. Tragedią jest natomiast sposób ich wyboru. Pukawki rozsiano na klawiszach 1-9, ale już w żaden sposób nie opisano tego, jaką broń dany klawisz zawiera. Podgląd wyświetla się jedynie, jeśli wyboru dokonujemy poprzez ŚPM. I, choć nie jest to ani wygodne, ani szybkie, to byłem zmuszony z tego korzystać.

Głównym zarzutem fanów było ograniczenie Geo-Moda. Faktycznie, został on zmarginalizowany, bo niszczyć można jedynie pewne części budynków. Odniosłem jednak wrażenie, że dopiero teraz jest on sensowny i wygląda lepiej, ale wciąż jest on jakby niepotrzebny. Musimy go wykorzystać może dwa razy w całej grze, w tym podczas jednego z zadań pobocznych (których jest trochę, ale żadne z nich nic nie daje). Niestety sprawiło to, że świetne poziomy z ?jedynki?, które dawały nam kilka możliwości na dojście do celu, zamieniły się na liniowe korytarze.

Kolejną rzeczą, którą chciałbym omówić jest coś kompletnie dla mnie niezrozumiałego. Mianowicie, singleplayerowy multiplayer. Wygląda na to, że twórcy stwierdzili, że multik z jedynki będzie lepiej działać, jeśli wykastrujemy go z funkcjonalności online. Dostaliśmy dzięki temu możliwość pogrania z botami w DM, TDM, Capture the Flag, Bagmana (punkty nabija się poprzez noszenie paczki), Regime (właściwie to samo, co bagman, ale z czapką) oraz Arenę (DM z rundami i jednym życiem na każdą). Na język pcha się pytanie; po co?

Red Faction II to gra nierówna. W miarę fajna historia ze świetnym klimatem jest zabijana przez nietrafione rozwiązania gameplayowo. Pominąłem pojawienie się w grze zombie, co było chyba w jakiś sposób wytłumaczone, ale przez brak napisów umknęło mi to, ponieważ skupiałem się na walce z tym dziadostwem. O dziwo, bawiłem się przy tym całkiem dobrze. Zawdzięczam to pewnie krótkiemu, bo trzygodzinnemu, czasowi gry. Jest to zdecydowanie najsłabsze Red Faction, chociaż, w przeciwieństwie do Armageddonu, nie zarżnęło marki.

Grać? Można

2 komentarze


Rekomendowane komentarze

Nie grałem, a chciałbym. Co prawda RF nigdy jakoś mnie tak nie jarało, jak inne serie, ale i tak chciałbym.

A to dobra pora, bo na GreenManGaming jest promocja na RF między innymi, więc jedynkę i dwójkę można po funcie wyrwać, a z kodem zniżkowym z Łowców Gier cena spada do 0,79 funta ;)

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...