''Wilcze stado'' - rozdział dwunasty
No cóż, witam ponownie. Aby pokazać raz jeszcze, że nie byłem gołosłowny.
Tym razem zdołałem uniknąć poważniejszego obsuwu w publikacji nowego kawałka. Mam szczerą nadzieję, że uda mi się utrzymać takie tempo - szczególnie że następny planowany kawałek będzie już trudniejszy do napisania.
W aktualnym, już dwunastym, znów odwiedzamy na chwilę Auvelian. Ten kawałek nie jest tak długi, jak poprzedni, ma też dość spokojny charakter... Aczkolwiek powiem tyle, że pojawia się tutaj pewien "łącznik" z treścią rozdziału jedenastego (gwoli ścisłości, jego końcówką). Od tego momentu napięcie ma już stopniowo rosnąć.
Z drugiej strony, zastanawiam się, czy nie zrobić celowo lekkiego opóźnienia - mój czołowy krytyk bowiem, straciwszy wątek, zabrał się za toto od początku, a ja liczę, że nadgoni materiał i coś jednak rzeknie. Pożyjemy, zobaczymy. Tymczasem, N'joy.
==============================================================================
- XII -
Obserwując z zewnątrz uszkodzenia, jakich doznał „Arnael 178”, Aer’imel nie mógł się nadziwić, że prawie wszyscy obecni na pokładzie – włącznie z nim samym – przeżyli trafienie i upadek maszyny. Niemniej, było już oczywiste, że jednostka dowodzenia armeliena w najbliższym czasie nigdzie nie poleci. Wprawdzie reduktory grawitacyjne były w większej części sprawne, co zresztą pozwoliło im bezpiecznie wylądować, ale główne silniki, wraz z większością rufowego segmentu kadłuba, zostały całkiem zniszczone. Naprawa doznanych przez „Arnaela 178” uszkodzeń nie wchodziła w grę, nie w obecnej sytuacji, kiedy tkwili wciąż w głuszy, rozbiwszy nowy prowizoryczny obóz. Wprawdzie mieli ze sobą sprzęt naprawczy – w tym nanospawarki – ale nie posiadali wystarczająco dużo materiałów, aby odtworzyć zniszczone elementy okrętu dowodzenia. Było oczywiście jeszcze całe mnóstwo innych uszkodzeń – Aer’imuel otrzymał już na ten temat dokładny raport – ale nie trzeba było się wdawać w szczegóły. Wystarczał rzut oka na „Arnaela 178” aby domyślić się, że jest uziemiony.
- Obawiam się, że chwilowo będziemy musieli skorzystać z jednego z Akile – rzekł stojący obok dowódcy Tai’koves – Myślę, że będzie możliwe zmodyfikowanie oprogramowania jego pokładowego komputera plikami z „Arnaela 178”, aby dało się z niego koordynować oddziały.
- Później – odparł Aer’imuel, nieco lekceważąco – Na razie musimy przywrócić porządek. Część rannych żołnierzy z legionów Khai’noela i Mon’siaela wciąż czeka na ustabilizowanie i transport do głównych sił, wiele pojazdów wymaga jeszcze naprawy, nadal też nie otrzymałem pełnego raportu po akcji ani listy strat.
- Już wkrótce je panu udostępnię – odezwał się Khae’avilen – Na chwilę obecną, może się pan pocieszać myślą, że odnieśliśmy sukces. Terranie są w odwrocie i próbują się przegrupować daleko za linią frontu. Zyskaliśmy dużo czasu, nim podejmą ponowną próbę ataku. Natomiast nasze własne straty są… akceptowalne.
- Ile z reguły trwają uzupełnienia do waszych jednostek? – zapytał armelien, wkładając lekką troskę w swój mentalny głos.
- To zależy od wielu czynników – odrzekł oficer – Przede wszystkim od dostępnych rezerw oraz zakresu szkolenia, jaki muszą przebyć rekruci. Dobrze pan wie, że tylko nieliczni wyrażają chęć dołączenia do Arm’imdel, przy czym ci z Avn’khor ustanawiają limity dla naszej formacji. Nawet, jeżeli komuś zależy na akcesie doń, ale chwilowo brak wolnych miejsc, przechodzi do rezerwy i czeka, aż zostanie mu dana szansa. A jeśli w danym okresie…
- W porządku – przerwał Aer’imuel – Nie potrzebuję na ten temat wykładu. Chciałem jedynie usłyszeć szczerą odpowiedź.
- Nie jestem w stanie udzielić takowej. Na razie proponuję, abyśmy nie liczyli na żadne uzupełnienia, lecz zatroszczyli się o tych, którzy wciąż są z nami. Będą nam jeszcze bardzo potrzebni i o ile możności, nie możemy ich stracić. Już teraz straciliśmy ich wielu.
Armelien spojrzał na Khae’avilena.
- Skoro o tym mowa – podjął ostrożnie – jakie są nastroje wśród żołnierzy?
- Nie jestem pewien, jakiej odpowiedzi pan oczekuje – odparł imolien – Śmierć w walce jest dla nich codziennością. To, co się wydarzyło, nie jest niczym, do czego by już nie przywykli. Są też psychicznie gotowi do kolejnej bitwy, jeżeli zajdzie konieczność wydania takowej.
- Domyślam się tego – oznajmił Aer’imuel – Chciałbym jednakowoż usłyszeć o nastrojach żołnierzy w innej, bardziej… osobistej dziedzinie. Mianowicie, jaka jest ich opinia na temat nowego dowódcy.
Khae’avilen odwzajemnił spojrzenie dowódcy.
- Chce pan wiedzieć, jakiej ocenie poddali pana podwładni? – mentalny głos oficera barwiło lekkie zdziwienie – Nie spotkałem jeszcze Aon’emua, ani tym bardziej nikogo z Avn’khor, kto tak bardzo by o to dbał.
- Jak już mówiłem, wywodzę się z niższych warstw społecznych, tak jak wy. Poza tym, jestem dostatecznie doświadczony, aby zdawać sobie sprawę, że opinia podwładnych o dowódcy ma znaczący wpływ zarówno na dyscyplinę, jak i na morale. Obowiązkiem żołnierza jest słuchać rozkazów, ale z drugiej strony ma, z mego punktu widzenia, pełne prawo żywić wątpliwości co do nieracjonalnych czy też oczywiście błędnych decyzji dowódcy. Decyzji, które mogą być równie, jeśli nie bardziej szkodliwe, jak insubordynacja.
Khae’avilen zrobił krótką pauzę, jak gdyby przetrawiał słowa dowódcy. Albo też czekał, aż wzrośnie w nim napięcie. Aer’imuel czekał jednak na odpowiedź z zupełnym spokojem, nie okazując żadnych emocji.
- Rozumiem – powiedział wreszcie – że i tym razem zależy panu na szczerej odpowiedzi?
- Zakładam, iż jest to pytanie retoryczne.
- Istotnie. A zatem mogę rzec, iż wśród naszych Arm’imdel cieszy się pan już opinią ryzykanta. Wrażenie takie wywołała w szczególności pańska decyzja, aby przypuścić atak bezpośredni na wrogą artylerię. Atak, który tylko dzięki znacznemu łutowi szczęścia nie okazał się samobójczy. Poza tym, nasi żołnierze ogólnie nie są przyzwyczajeni do frontowych uderzeń na oddziały, które w równie znacznym stopniu przeważałyby nas tak liczebnie, jak i pod względem posiadanego sprzętu oraz wsparcia. Sam podejście pod cel musiało się wiązać ze stratami, i to dość znacznymi.
Oficer znów przerwał na chwilę, jak gdyby obserwując reakcję dowódcy. Ten jednak wciąż pozostawał spokojny – w milczeniu przyjmował do wiadomości słowa podwładnego, nie nabierając jednak do nich emocjonalnego stosunku.
- Z drugiej strony – ciągnął Khae’avilen, a armelien mógłby przysiąc, iż jego mentalny głos jest teraz łagodniejszy – uwadze żołnierzy nie umknął fakt, że sytuacja, w jakiej pana postawiono, również była dość nietypowa, patrząc przez pryzmat operacji, jakie zwyczajowo prowadzimy. Rozkazy nadeszły pospiesznie, nie mieliśmy bezpośredniego wsparcia klonów, które wzięłyby na siebie ostrzał, byliśmy ogólnie zdani na siebie. Prawdziwą winę, jeśli chodzi o rozmiary strat, ponosi według nas Isal’umaven oraz jego brak zdecydowania, przez który nie dokonał prawidłowej alokacji dostępnych sił. Wiadomo, że wytracił uprzednio wiele frontowych jednostek w wyniku terrańskiego, ale powinien był przecież zaplanować właściwe użycie Arm’imdel do obrony granic.
Khae’avilen raz jeszcze zrobił pauzę, nim kontynuował.
- Nade wszystko, uwadze naszych żołnierzy nie umknął fakt, iż przy pańskiej skłonności do nadmiernego ryzyka, jest pan również gotów do poniesienia owego ryzyka na równi ze zwykłymi żołnierzami. Nakazując „Arnaelowi 178” bezpośredni atak, naraził pan także własne życie. Oczywiście, to nie do końca chwalebne, gdyż łatwość w stawianiu na szalę swego życia, nie daje jeszcze moralnego prawa do pociągania za sobą innych… ale niemniej, było to imponujące. Gdyby pan to rozważył, mógłby pan sam zostać Arm’imdel, prawdziwym wojownikiem.
- Dziękuję za tak szczerą i wyczerpującą wypowiedź – odrzekł Aer’imuel, nieznacznie skinąwszy głową – Wnioskuję zeń, iż Arm’imdel na chwilę obecną… akceptują mnie jako dowódcę?
- Zasadniczo tak właśnie jest – potwierdził Khae’avilen – Ponadto, abstrahując od wszystkiego, co powiedziałem, oraz od poniesionych strat, poprowadził nas pan przecież do zwycięstwa, i to nad przeważającymi siłami wroga. To chyba najbardziej istotne. Żołnierz jest w stanie przetrzymać nawet ogromne trudności, jeżeli zwycięża w walce.
- Innymi słowy, zdałeś ten egzamin, Aer – wtrącił Tai’koves z rozbawieniem – Choć nie przygotowały cię do tego bitwy, jakie stoczyłeś na czele zwykłych Shilai.
- Można to tak ująć – zgodził się imolien – Teraz, skoro już to uzgodniliśmy, chciałbym zapytać, jakie ma pan dla nas rozkazy na chwilę obecną.
- Nie sądzę, aby chwila obecna wymagała nowych rozkazów – odparł Aer’imuel – Nic nie zrobimy, dopóki nie nadejdą instrukcje ze sztabu. Terranie nie zaatakują ponownie w najbliższym czasie, nasze myśliwce patrolują okoliczne sektory, a my musimy przecież zainteresować się zregenerowaniem sił.
- A co z terrańskimi jeńcami, armelien? – zapytał Tai’koves – Wciąż tutaj są, nasi żołnierze ich pilnują, ale musimy coś postanowić w ich kwestii. Co zatem uczynimy?
Aer’imuel pomyślał o więźniach – frontowych terrańskich żołnierzach, którzy albo nie zdołali wycofać się z pola walki i złożyli broń przed Auvelianami, albo też byli ranni i z tego względu nie byli w stanie zbiec. Ich liczebność szła w setki i na razie nie było pomysłu, co z nimi zrobić. Wydzielono jedynie obszar obozu, na którym ich umieszczono.
- Na razie nic – powiedział wreszcie – Skoro w najbliższym czasie i tak nie będziemy opuszczali tego miejsca, Terranie z równym powodzeniem mogą zostać z nami. Później możemy jedynie wyselekcjonować wyższych rangą oficerów i odesłać ich, na pokładach Akile, do kwatery głównej na przesłuchanie.
- Nie możemy ich tak długo trzymać – zauważył Khae’avilen – W odróżnieniu od nas, za to na podobieństwo zwykłych zwierząt, Terranie potrzebują pożywienia. My nie możemy im takowego udzielić z własnych zapasów, a zaopatrzenie przejęte od samych Terran jest zbyt skąpe, abyśmy mogli żywić jeńców dłużej, niż przez dwa dni. I to przy minimalnych racjach, na ile jestem w stanie ocenić.
- Dlaczego nie wyselekcjonujemy oficerów już teraz – zasugerował Tai’koves – i nie zabijemy pozostałych więźniów?
Dla Aer’imuela taka propozycja była absolutnie nie do przyjęcia – i to bynajmniej nie dlatego, że żywił do Teran jakąkolwiek sympatię czy też żałował ich losu.
- To głupota – skonstatował krótko – Naprawdę, Tai, nie posądzałbym cię o takową. Powinieneś zdawać sobie doskonale sprawę, iż jeśli mamy kiedykolwiek przewodzić Terranom, nie powinniśmy ich przekonywać, że jesteśmy zwykłymi barbarzyńcami. Zbędna i niecelowa przemoc nie jest kluczem do właściwych rządów. Tyle mogę stwierdzić nawet ja, który nie zajmuję się polityką, ani też socjologią.
- Ma pan słuszność, oczywiście – Tai’koves skłonił się pokornie – Co zatem należy uczynić z jeńcami? To, o czym powiedział imolien, jest również ponagleniem. Trzeba podjąć decyzję.
- Dajcie mi czas do namysłu – odrzekł Aer’imuel – Powiadasz, imolien, iż mamy jeszcze, szacunkowo licząc, dwa dni?
- Zgadza się – potwierdził Khae’avilen.
- Zatem odczekajmy ten czas. Jeżeli rozkazy nie zmuszą nas do zmiany miejsca bazowania, wykorzystamy dostępne desantowce i inne statki, aby przenieść jeńców dalej za linię frontu, najlepiej do okupowanych już przez nas, terrańskich miast. Tam powinni otrzymać wikt oraz schronienie. Jeżeli natomiast wyjdzie na to, że nie pozostaniemy tutaj na dłużej, wówczas porzucimy jeńców.
- Porzucimy? – powtórzył Tai’koves – Jak to?
- Po prostu pozostawimy ich tutaj. Będą mieli możność przedostać się na własną rękę do swoich oddziałów, albo też oddadzą się w ręce innej naszej jednostki, która zajmie się nimi wedle uznania dowódcy.
- Czyż ich powrót na terrańską stronę nie będzie oznaczał, że już wkrótce ponownie staną do walki z naszymi żołnierzami? – zauważył Khae’avilen.
- Wątpię. W takim stanie, ranni i zdemoralizowani, nie przyniosą większego pożytku swoim dowódcom, przynajmniej w bliskim czasie.
- Czy nie możemy przenieść ich za naszą linię frontu już teraz? – zapytał Tai’koves.
- Wolałbym tego nie robić, o ile sytuacja mnie nie zmusi. Desantowce mogą być nam potrzebne w każdej chwili, nie chcę ich angażować do dalekich lotów z terrańskimi jeńcami na pokładzie. Mam natomiast wątpliwości co do tego, czy Isal’umaven zgodzi się użyczyć nam w takowym celu inne statki.
- Może wyselekcjonujemy chociaż jeńców, abyśmy od razu wiedzieli, kogo nie warto odsyłać Terranom? – zasugerował Khae’avilen.
- To w gruncie rzeczy dobry pomysł. Zajmie się pan tym?
- Jak najbardziej, armelien.
Zaledwie jednak oficer ruszył się z miejsca, a uwagę jego – a przede wszystkim samego Aer’imuela – odwrócił przekaz, jaki przyszedł niespodziewanie na podręczny komunikator dowódcy. Ten natychmiast odebrał transmisję.
- Armelien – Aon’emua momentalnie rozpoznał mentalny głos Egon’thiera – Myślę, że mam coś, co pana zainteresuje.
- Cóż takiego? – zapytał Aer’imuel beznamiętnie.
- Za pozwoleniem… myślę, że będzie prościej, jeżeli przekażę to panu poprzez aparaturę na pokładzie „Arnaela 178”.
- Niechaj tak będzie. Proszę się ze mną skontaktować powtórnie, za około jeden loan. Będę na mostku.
* * *
Mostek na okręcie Aer’imuela – choć obecnie niektóre terminale komputerowe oraz stanowisko sternika były niesprawne – zasadniczo nadal sprawdzał się jako centrum dowodzenia podległej mu armii. Zasadnicza różnica polegała oczywiście na tym, że było to w tej chwili centrum dowodzenia o charakterze stacjonarnym, a nie mobilnym. Niemniej, armelien już od wejścia postępował tak, jak zwykle – zlustrował wzrokiem tych techników, którzy wciąż byli obecni, a następnie zasiadł na swoim starym stanowisku dowódcy. Nie musiał czekać długo na transmisję od Egon’thiera.
- Armelien – odezwał się oficer, przemawiając poprzez łącze telepatyczne – Zgłaszam się do pana z meldunkiem od zwiadu.
- Domyślam się, iż wykryto coś istotnego? – zapytał Aer’imuel, w dalszym ciągu nie okazując żadnych emocji.
- Jeden z naszych szwadronów myśliwskich zgłosił kontakt bojowy na północ od naszego centrum dowodzenia. Dwa zmodyfikowane terrańskie desantowce typu D-44 Archanioł. Leciały w kierunku wschodnio-północno-wschodnim, kiedy je przechwycono.
- Działanie naszych myśliwców? – armelien ożywił się nieznacznie.
- Oba wrogie desantowce zestrzelone. Próbowały lądować awaryjnie, ale wobec stopnia doznanych uszkodzeń, nie miały na to szans. Przypuszczalnie nikt nie przeżył. Uznałem, że powinien pan o tym wiedzieć. Transmituję nagranie miejsca upadku wrogich maszyn, jakie wykonały nasze myśliwce.
Na jednym z ekranów holo konsoli komunikacyjnej po chwili pojawił się obraz, który bez wątpienia pochodził z jednej z zewnętrznych kamer myśliwca klasy Kevathel. Pilot maszyny krążył wokół miejsca, gdzie pośród leśnej gęstwiny tkwiły dwa roztrzaskane transportery. Były tak zniszczone, że z trudem dało się je rozpoznać – przypuszczalnie zostały zestrzelone rakietami subatomowymi. Z każdego z wraków unosił się słup dymu.
- Dziękuję za troskę – rzekł Aer’imuel – Jest to bowiem istotnie godne uwagi. Dwa samotne desantowce, lecące gdzieś za linię frontu. Wszystko wskazuje na wrogą operację specjalną.
- Istotnie, armelien – zgodził się Egon’thier – Wygląda na to, że ją udaremniliśmy.
- Wygląda – powtórzył dowódca – ale pozory mogą mylić. Nagranie nie potwierdza bowiem, że zginęli wszyscy, którzy przebywali na pokładach tych desantowców.
- Jakie są rozkazy, armelien?
- Niech pan wyśle tam swoich ludzi i nakaże im zbadać miejsce upadku maszyn. Niech sprawdzą, co lub kogo przewoziły i poszukają ocalałych. Myślę, że dwa oddziały powinny ku temu wystarczyć.
- Jak najbardziej, armelien. Zgłoszę się do pana ponownie, kiedy będziemy mieli już pełny raport.
Oficer rozłączył się, a Aer’imuel musiał przyznać, że poczuł swego rodzaju ulgę, że rozmowa już się zakończyła. Nie zapomniał utarczki, w jaką wdał się z Egon’thierem jeszcze w kwaterze głównej. Imolien przeprosił wówczas za swoje zachowanie, ale było oczywiste, że w kontaktach personalnych traktuje obecnego dowódcę z rezerwą.
Teraz zaś, choć mentalna samokontrola Egon’thiera była niemal doskonała, Aer’imuel mógł przysiąc, że wyczuł w jego głosie lekką urazę. Legion imoliena otrzymał rozkaz odłączenia się od głównych sił, przez co musiał zetrzeć się w walce z południowym skrzydłem terrańskiej armii i na własną rękę odciążyć wojska Vis’maela. Armelien nie zakładał wcześniej, że będzie to przesadnie trudne – walczący w tej sytuacji na dwa fronty Terranie nie powinni byli sprawić wojownikom Arm’imdel zbytnich trudności. Czyżby jednak się pomylił – i legion Egon’thiera poniósł w efekcie poważne straty? W dalszym ciągu nie dysponował na ten temat szczegółowym raportem. Otrzymał tylko dość ogólne meldunki o poziomie strat.
Powrócił myślami do niedawnej rozmowy z Khae’avilenem, na temat panujących wśród Arm’imdel nastrojów. Aer’imuel powtarzał sobie, iż nie powinien poświęcać takim sprawom nadmiernej uwagi, lecz mimo to odczuwał lekkie zaniepokojenie. Czyżby wyznania Khae’avilena nie były jednak do końca szczere? Aczkolwiek, w takiej sytuacji armelien zapewne by to wyczuł. Czy zatem po prostu nie miał pełnej świadomości o opinii swoich żołnierzy na temat nowego dowódcy, zaś Egon’thierem kierowało uprzedzenie?
Pomyślał, że powinien później porozmawiać na ten temat także z pozostałymi oficerami. Ich zaufanie było mu potrzebne, jeżeli nadal miał przewodzić Arm’imdel.
* * *
- Imolien, cel w zasięgu – zameldował jeden z żołnierzy poprzez łącze konwencjonalne.
- Bądźcie ostrożni – odrzekł Egon’thier – To może być zasadzka. Ktoś mógł przeżyć, istnieje też możliwość, że teren został zaminowany.
- Spokojnie, imolien. Nic na to nie wskazuje. My zaś tak czy inaczej zachowujemy ostrożność.
- Doskonale. Raportujcie na bieżąco.
Oficer, odziany w pancerz wspomagany jak zwykli żołnierze, trzymał się nieco z tyłu grupy, jednak nawet z tej pozycji widział dość dobrze, co się dzieje. Gdy postąpił jeszcze kilkanaście kroków, także on mógł ujrzeć wrak jednego z terrańskich desantowców. Pocisk odpalony przez Kevathela poważnie go uszkodził, unicestwiając prawy silnik i rozpruwając przedział ładunkowy. Z tego względu, Arm’imdel powątpiewali, czy ktokolwiek przeżył upadek maszyny. Rozrzucone po okolicy, zmasakrowane ciała, tylko powiększały owe wątpliwości.
- Zajrzyjcie do przedziału desantowego – zarządził Egon’thier – i sprawdźcie jeszcze okolicę.
Sam wciąż obserwował bieg wydarzeń z dystansu, na wszelki wypadek – ale widział na wzierniku przeziernym swojego hełmu obraz, transmitowany przez systemy optyczne jednego z żołnierzy. Ten, zbliżywszy się do maszyny, ostrożnie rozejrzał się po jej wnętrzu. Było tam jeszcze kilkunastu martwych żołnierzy, zmasakrowanych w stopniu nie pozostawiającym wątpliwości, iż nie żyją.
- Wstępna identyfikacja ciał? – zapytał imolien, choć w gruncie rzeczy domyślał się odpowiedzi, bazując na własnych obserwacjach.
- Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z oddziałem specjalnym – odrzekł jeden z żołnierzy – Tak, jak zakładał to armelien.
- Istotnie – zgodził się Egon’thier, maskując lekki chłód w swoim mentalnym głosie – Nasz nowy dowódca znów miał rację.
- Jest w tym jednak coś dziwnego, imolien – dodał wojownik – Ten desantowiec przewoził Sorevian. Wiemy również, że przy drugim wraku znaleziono zwłoki żołnierzy terrańskich.
- Trudno tego nie dostrzec. Czy jednak jesteście w stanie określić formacje?
- Również i to jest dostrzegalne, imolien, dla każdego, kto miał z nimi do czynienia. To terrańscy Marines oraz soreviańscy komandosi z OSA. Znaleźliśmy też jednego zabójcę Genisivare.
- Musimy przeszukać całą okolicę – oznajmił Egon’thier, rozglądając się dookoła – oraz ustalić, ilu żołnierzy dokładnie przewoziły te desantowce. Jeśli będzie to konieczne, ustanowimy perymetr, aby zapobiec ucieczce ocalałych. Będę musiał to zasugerować dowódcy i poprosić o dodatkowych żołnierzy…
- Imolien – wtrącił jeden z wojowników, badający miejsce upadku drugiej z terrańskich maszyn – Sprawdziliśmy już bezpośrednią okolicę wraku. Znaleźliśmy łącznie dwadzieścia jeden ciał, sami Terranie. Przeszukujemy jeszcze okolicę w poszukiwaniu tych, którzy mogli zostać wyrzuceni z pokładu desantowca, zanim uderzył o ziemię.
- W porządku – odrzekł Egon’thier – Będę czekał na wasz raport.
Wtem uwagę oficera momentalnie przykuł kolejny meldunek, tym razem od członka grupy, której sam towarzyszył.
- Imolien – powiedział, nieznacznie uniesionym głosem – Wykryliśmy jednego, który chyba ocalał. Sensory wykazują funkcje życiowe.
- Gdzie? – rzucił Egon’thier, ożywiony.
- Za desantowcem. Nie widać go jeszcze, leży gdzieś na ziemi, z dala od maszyny.
- Zajmijcie się nim. Ustabilizować, o ile będzie to możliwe, a potem przygotować do transportu jako jeńca. Może dowiemy się od niego, o co tu chodzi.
- Tak jest, imolien.
Egon’thier podążył śladem swoich żołnierzy, tym razem podchodząc bliżej. Ominął wrak desantowca i przebył małą nieckę, w jakiej ten wylądował, by ostatecznie stanąć na okalającym ją, delikatnym zboczu. Z tej pozycji mógł dostrzec leżącego na ziemi, soreviańskiego wojownika, do którego podchodzili już z uniesioną bronią Arm’imdel.
Błyskawiczny rzut oka pozwolił oficerowi stwierdzić, iż ocalały jaszczur należy do zabójców Genisivare. Wskazywał na to noszony przezeń, czarny kombinezon, który był obecnie w większej części zniszczony. Sam gad odniósł straszliwe obrażenia – dolna połowa jego ciała praktycznie nie istniała, pozostały jedynie kikuty nóg oraz ogona. Nie mogąc wstać, pełzał jedynie po ziemi. Zakrawało na cud, że nadal żyje.
Podziw Egon’thiera z żywotności Sorevianina nie odwrócił jednak jego uwagi od czegoś dużo ważniejszego – on i inni Arm’imdel weszli na wzniesienie akurat na czas, by ujrzeć, jak jaszczur po raz ostatni dotyka pazurem panelu sterowniczego na nadgarstku. Zaledwie to zrobił, a rozległo się głośne, miarowe pikanie.
- Uciekać! – zawołał Egon’thier.
Ci Auvelianie, którzy mieli ku temu sposobność – w tym dowódca – cofnęli się do niecki. Inni po prostu rzucili się płasko na ziemię. Mieli na to zaledwie parę alnów, po których umieszczony w kombinezonie zabójcy Genisivare ładunek wybuchowy eksplodował, unicestwiając Sorevianina i przy tym raniąc znajdujących się zbyt blisko żołnierzy. Kiedy przebrzmiał już huk, Egon’thier ostrożnie podniósł się z ziemi.
- Sanitariusz – oznajmił jeden z Arm’imdel, zdumiewająco spokojnym w tej sytuacji głosem – Potrzebujemy sanitariusza, mamy rannych.
- Shial – zaklął Egon’thier – Wezwijcie dodatkowe drużyny. Musimy przyspieszyć nasze poszukiwania. Znajdźcie ocalałych… i tym razem upewnijcie się, że przeżyją, byśmy mogli się czegoś od nich dowiedzieć.
To be continued...
20 komentarzy
Rekomendowane komentarze