Skocz do zawartości

Uniwersum Darnerian

  • wpisy
    24
  • komentarzy
    178
  • wyświetleń
    21983

''Wilcze stado'' - rozdział dwunasty


Bazil

957 wyświetleń

No cóż, witam ponownie. Aby pokazać raz jeszcze, że nie byłem gołosłowny.

Tym razem zdołałem uniknąć poważniejszego obsuwu w publikacji nowego kawałka. Mam szczerą nadzieję, że uda mi się utrzymać takie tempo - szczególnie że następny planowany kawałek będzie już trudniejszy do napisania.

W aktualnym, już dwunastym, znów odwiedzamy na chwilę Auvelian. Ten kawałek nie jest tak długi, jak poprzedni, ma też dość spokojny charakter... Aczkolwiek powiem tyle, że pojawia się tutaj pewien "łącznik" z treścią rozdziału jedenastego (gwoli ścisłości, jego końcówką). Od tego momentu napięcie ma już stopniowo rosnąć.

Z drugiej strony, zastanawiam się, czy nie zrobić celowo lekkiego opóźnienia - mój czołowy krytyk bowiem, straciwszy wątek, zabrał się za toto od początku, a ja liczę, że nadgoni materiał i coś jednak rzeknie. Pożyjemy, zobaczymy. Tymczasem, N'joy.

==============================================================================

 

 

- XII -

 

         Obserwując z zewnątrz uszkodzenia, jakich doznał „Arnael 178”, Aer’imel nie mógł się nadziwić, że prawie wszyscy obecni na pokładzie – włącznie z nim samym – przeżyli trafienie i upadek maszyny. Niemniej, było już oczywiste, że jednostka dowodzenia armeliena w najbliższym czasie nigdzie nie poleci. Wprawdzie reduktory grawitacyjne były w większej części sprawne, co zresztą pozwoliło im bezpiecznie wylądować, ale główne silniki, wraz z większością rufowego segmentu kadłuba, zostały całkiem zniszczone. Naprawa doznanych przez „Arnaela 178” uszkodzeń nie wchodziła w grę, nie w obecnej sytuacji, kiedy tkwili wciąż w głuszy, rozbiwszy nowy prowizoryczny obóz. Wprawdzie mieli ze sobą sprzęt naprawczy – w tym nanospawarki – ale nie posiadali wystarczająco dużo materiałów, aby odtworzyć zniszczone elementy okrętu dowodzenia. Było oczywiście jeszcze całe mnóstwo innych uszkodzeń – Aer’imuel otrzymał już na ten temat dokładny raport – ale nie trzeba było się wdawać w szczegóły. Wystarczał rzut oka na „Arnaela 178” aby domyślić się, że jest uziemiony.

         -  Obawiam się, że chwilowo będziemy musieli skorzystać z jednego z Akile – rzekł stojący obok dowódcy Tai’koves – Myślę, że będzie możliwe zmodyfikowanie oprogramowania jego pokładowego komputera plikami z „Arnaela 178”, aby dało się z niego koordynować oddziały.

         -  Później – odparł Aer’imuel, nieco lekceważąco – Na razie musimy przywrócić porządek. Część rannych żołnierzy z legionów Khai’noela i Mon’siaela wciąż czeka na ustabilizowanie i transport do głównych sił, wiele pojazdów wymaga jeszcze naprawy, nadal też nie otrzymałem pełnego raportu po akcji ani listy strat.

         -  Już wkrótce je panu udostępnię – odezwał się Khae’avilen – Na chwilę obecną, może się pan pocieszać myślą, że odnieśliśmy sukces. Terranie są w odwrocie i próbują się przegrupować daleko za linią frontu. Zyskaliśmy dużo czasu, nim podejmą ponowną próbę ataku. Natomiast nasze własne straty są… akceptowalne.

         -  Ile z reguły trwają uzupełnienia do waszych jednostek? – zapytał armelien, wkładając lekką troskę w swój mentalny głos.

         -  To zależy od wielu czynników – odrzekł oficer – Przede wszystkim od dostępnych rezerw oraz zakresu szkolenia, jaki muszą przebyć rekruci. Dobrze pan wie, że tylko nieliczni wyrażają chęć dołączenia do Arm’imdel, przy czym ci z Avn’khor ustanawiają limity dla naszej formacji. Nawet, jeżeli komuś zależy na akcesie doń, ale chwilowo brak wolnych miejsc, przechodzi do rezerwy i czeka, aż zostanie mu dana szansa. A jeśli w danym okresie…

         -  W porządku – przerwał Aer’imuel – Nie potrzebuję na ten temat wykładu. Chciałem jedynie usłyszeć szczerą odpowiedź.

         -  Nie jestem w stanie udzielić takowej. Na razie proponuję, abyśmy nie liczyli na żadne uzupełnienia, lecz zatroszczyli się o tych, którzy wciąż są z nami. Będą nam jeszcze bardzo potrzebni i o ile możności, nie możemy ich stracić. Już teraz straciliśmy ich wielu.

         Armelien spojrzał na Khae’avilena.

         -  Skoro o tym mowa – podjął ostrożnie – jakie są nastroje wśród żołnierzy?

         -  Nie jestem pewien, jakiej odpowiedzi pan oczekuje – odparł imolien – Śmierć w walce jest dla nich codziennością. To, co się wydarzyło, nie jest niczym, do czego by już nie przywykli. Są też psychicznie gotowi do kolejnej bitwy, jeżeli zajdzie konieczność wydania takowej.

         -  Domyślam się tego – oznajmił Aer’imuel – Chciałbym jednakowoż usłyszeć o nastrojach żołnierzy w innej, bardziej… osobistej dziedzinie. Mianowicie, jaka jest ich opinia na temat nowego dowódcy.

         Khae’avilen odwzajemnił spojrzenie dowódcy.

         -  Chce pan wiedzieć, jakiej ocenie poddali pana podwładni? – mentalny głos oficera barwiło lekkie zdziwienie – Nie spotkałem jeszcze Aon’emua, ani tym bardziej nikogo z Avn’khor, kto tak bardzo by o to dbał.

         -  Jak już mówiłem, wywodzę się z niższych warstw społecznych, tak jak wy. Poza tym, jestem dostatecznie doświadczony, aby zdawać sobie sprawę, że opinia podwładnych o dowódcy ma znaczący wpływ zarówno na dyscyplinę, jak i na morale. Obowiązkiem żołnierza jest słuchać rozkazów, ale z drugiej strony ma, z mego punktu widzenia, pełne prawo żywić wątpliwości co do nieracjonalnych czy też oczywiście błędnych decyzji dowódcy. Decyzji, które mogą być równie, jeśli nie bardziej szkodliwe, jak insubordynacja.

         Khae’avilen zrobił krótką pauzę, jak gdyby przetrawiał słowa dowódcy. Albo też czekał, aż wzrośnie w nim napięcie. Aer’imuel czekał jednak na odpowiedź z zupełnym spokojem, nie okazując żadnych emocji.

         -  Rozumiem – powiedział wreszcie – że i tym razem zależy panu na szczerej odpowiedzi?

         -  Zakładam, iż jest to pytanie retoryczne.

         -  Istotnie. A zatem mogę rzec, iż wśród naszych Arm’imdel cieszy się pan już opinią ryzykanta. Wrażenie takie wywołała w szczególności pańska decyzja, aby przypuścić atak bezpośredni na wrogą artylerię. Atak, który tylko dzięki znacznemu łutowi szczęścia nie okazał się samobójczy. Poza tym, nasi żołnierze ogólnie nie są przyzwyczajeni do frontowych uderzeń na oddziały, które w równie znacznym stopniu przeważałyby nas tak liczebnie, jak i pod względem posiadanego sprzętu oraz wsparcia. Sam podejście pod cel musiało się wiązać ze stratami, i to dość znacznymi.

         Oficer znów przerwał na chwilę, jak gdyby obserwując reakcję dowódcy. Ten jednak wciąż pozostawał spokojny – w milczeniu przyjmował do wiadomości słowa podwładnego, nie nabierając jednak do nich emocjonalnego stosunku.

         -  Z drugiej strony – ciągnął Khae’avilen, a armelien mógłby przysiąc, iż jego mentalny głos jest teraz łagodniejszy – uwadze żołnierzy nie umknął fakt, że sytuacja, w jakiej pana postawiono, również była dość nietypowa, patrząc przez pryzmat operacji, jakie zwyczajowo prowadzimy. Rozkazy nadeszły pospiesznie, nie mieliśmy bezpośredniego wsparcia klonów, które wzięłyby na siebie ostrzał, byliśmy ogólnie zdani na siebie. Prawdziwą winę, jeśli chodzi o rozmiary strat, ponosi według nas Isal’umaven oraz jego brak zdecydowania, przez który nie dokonał prawidłowej alokacji dostępnych sił. Wiadomo, że wytracił uprzednio wiele frontowych jednostek w wyniku terrańskiego, ale powinien był przecież zaplanować właściwe użycie Arm’imdel do obrony granic.

         Khae’avilen raz jeszcze zrobił pauzę, nim kontynuował.

         -  Nade wszystko, uwadze naszych żołnierzy nie umknął fakt, iż przy pańskiej skłonności do nadmiernego ryzyka, jest pan również gotów do poniesienia owego ryzyka na równi ze zwykłymi żołnierzami. Nakazując „Arnaelowi 178” bezpośredni atak, naraził pan także własne życie. Oczywiście, to nie do końca chwalebne, gdyż łatwość w stawianiu na szalę swego życia, nie daje jeszcze moralnego prawa do pociągania za sobą innych… ale niemniej, było to imponujące. Gdyby pan to rozważył, mógłby pan sam zostać Arm’imdel, prawdziwym wojownikiem.

         -  Dziękuję za tak szczerą i wyczerpującą wypowiedź – odrzekł Aer’imuel, nieznacznie skinąwszy głową – Wnioskuję zeń, iż Arm’imdel na chwilę obecną… akceptują mnie jako dowódcę?

         -  Zasadniczo tak właśnie jest – potwierdził Khae’avilen – Ponadto, abstrahując od wszystkiego, co powiedziałem, oraz od poniesionych strat, poprowadził nas pan przecież do zwycięstwa, i to nad przeważającymi siłami wroga. To chyba najbardziej istotne. Żołnierz jest w stanie przetrzymać nawet ogromne trudności, jeżeli zwycięża w walce.

         -  Innymi słowy, zdałeś ten egzamin, Aer – wtrącił Tai’koves z rozbawieniem – Choć nie przygotowały cię do tego bitwy, jakie stoczyłeś na czele zwykłych Shilai.

         -  Można to tak ująć – zgodził się imolien – Teraz, skoro już to uzgodniliśmy, chciałbym zapytać, jakie ma pan dla nas rozkazy na chwilę obecną.

         -  Nie sądzę, aby chwila obecna wymagała nowych rozkazów – odparł Aer’imuel – Nic nie zrobimy, dopóki nie nadejdą instrukcje ze sztabu. Terranie nie zaatakują ponownie w najbliższym czasie, nasze myśliwce patrolują okoliczne sektory, a my musimy przecież zainteresować się zregenerowaniem sił.

         -  A co z terrańskimi jeńcami, armelien? – zapytał Tai’koves – Wciąż tutaj są, nasi żołnierze ich pilnują, ale musimy coś postanowić w ich kwestii. Co zatem uczynimy?

         Aer’imuel pomyślał o więźniach – frontowych terrańskich żołnierzach, którzy albo nie zdołali wycofać się z pola walki i złożyli broń przed Auvelianami, albo też byli ranni i z tego względu nie byli w stanie zbiec. Ich liczebność szła w setki i na razie nie było pomysłu, co z nimi zrobić. Wydzielono jedynie obszar obozu, na którym ich umieszczono.

         -  Na razie nic – powiedział wreszcie – Skoro w najbliższym czasie i tak nie będziemy opuszczali tego miejsca, Terranie z równym powodzeniem mogą zostać z nami. Później możemy jedynie wyselekcjonować wyższych rangą oficerów i odesłać ich, na pokładach Akile, do kwatery głównej na przesłuchanie.

         -  Nie możemy ich tak długo trzymać – zauważył Khae’avilen – W odróżnieniu od nas, za to na podobieństwo zwykłych zwierząt, Terranie potrzebują pożywienia. My nie możemy im takowego udzielić z własnych zapasów, a zaopatrzenie przejęte od samych Terran jest zbyt skąpe, abyśmy mogli żywić jeńców dłużej, niż przez dwa dni. I to przy minimalnych racjach, na ile jestem w stanie ocenić.

         -  Dlaczego nie wyselekcjonujemy oficerów już teraz – zasugerował Tai’koves – i nie zabijemy pozostałych więźniów?

         Dla Aer’imuela taka propozycja była absolutnie nie do przyjęcia – i to bynajmniej nie dlatego, że żywił do Teran jakąkolwiek sympatię czy też żałował ich losu.

         -  To głupota – skonstatował krótko – Naprawdę, Tai, nie posądzałbym cię o takową. Powinieneś zdawać sobie doskonale sprawę, iż jeśli mamy kiedykolwiek przewodzić Terranom, nie powinniśmy ich przekonywać, że jesteśmy zwykłymi barbarzyńcami. Zbędna i niecelowa przemoc nie jest kluczem do właściwych rządów. Tyle mogę stwierdzić nawet ja, który nie zajmuję się polityką, ani też socjologią.

         -  Ma pan słuszność, oczywiście – Tai’koves skłonił się pokornie – Co zatem należy uczynić z jeńcami? To, o czym powiedział imolien, jest również ponagleniem. Trzeba podjąć decyzję.

         -  Dajcie mi czas do namysłu – odrzekł Aer’imuel – Powiadasz, imolien, iż mamy jeszcze, szacunkowo licząc, dwa dni?

         -  Zgadza się – potwierdził Khae’avilen.

         -  Zatem odczekajmy ten czas. Jeżeli rozkazy nie zmuszą nas do zmiany miejsca bazowania, wykorzystamy dostępne desantowce i inne statki, aby przenieść jeńców dalej za linię frontu, najlepiej do okupowanych już przez nas, terrańskich miast. Tam powinni otrzymać wikt oraz schronienie. Jeżeli natomiast wyjdzie na to, że nie pozostaniemy tutaj na dłużej, wówczas porzucimy jeńców.

         -  Porzucimy? – powtórzył Tai’koves – Jak to?

         -  Po prostu pozostawimy ich tutaj. Będą mieli możność przedostać się na własną rękę do swoich oddziałów, albo też oddadzą się w ręce innej naszej jednostki, która zajmie się nimi wedle uznania dowódcy.

         -  Czyż ich powrót na terrańską stronę nie będzie oznaczał, że już wkrótce ponownie staną do walki z naszymi żołnierzami? – zauważył Khae’avilen.

         -  Wątpię. W takim stanie, ranni i zdemoralizowani, nie przyniosą większego pożytku swoim dowódcom, przynajmniej w bliskim czasie.

         -  Czy nie możemy przenieść ich za naszą linię frontu już teraz? – zapytał Tai’koves.

         -  Wolałbym tego nie robić, o ile sytuacja mnie nie zmusi. Desantowce mogą być nam potrzebne w każdej chwili, nie chcę ich angażować do dalekich lotów z terrańskimi jeńcami na pokładzie. Mam natomiast wątpliwości co do tego, czy Isal’umaven zgodzi się użyczyć nam w takowym celu inne statki.

         -  Może wyselekcjonujemy chociaż jeńców, abyśmy od razu wiedzieli, kogo nie warto odsyłać Terranom? – zasugerował Khae’avilen.

         -  To w gruncie rzeczy dobry pomysł. Zajmie się pan tym?

         -  Jak najbardziej, armelien.

         Zaledwie jednak oficer ruszył się z miejsca, a uwagę jego – a przede wszystkim samego Aer’imuela – odwrócił przekaz, jaki przyszedł niespodziewanie na podręczny komunikator dowódcy. Ten natychmiast odebrał transmisję.

         -  Armelien – Aon’emua momentalnie rozpoznał mentalny głos Egon’thiera – Myślę, że mam coś, co pana zainteresuje.

         -  Cóż takiego? – zapytał Aer’imuel beznamiętnie.

         -  Za pozwoleniem… myślę, że będzie prościej, jeżeli przekażę to panu poprzez aparaturę na pokładzie „Arnaela 178”.

         -  Niechaj tak będzie. Proszę się ze mną skontaktować powtórnie, za około jeden loan. Będę na mostku.

 

* * *

 

         Mostek na okręcie Aer’imuela – choć obecnie niektóre terminale komputerowe oraz stanowisko sternika były niesprawne – zasadniczo nadal sprawdzał się jako centrum dowodzenia podległej mu armii. Zasadnicza różnica polegała oczywiście na tym, że było to w tej chwili centrum dowodzenia o charakterze stacjonarnym, a nie mobilnym. Niemniej, armelien już od wejścia postępował tak, jak zwykle – zlustrował wzrokiem tych techników, którzy wciąż byli obecni, a następnie zasiadł na swoim starym stanowisku dowódcy. Nie musiał czekać długo na transmisję od Egon’thiera.

         -  Armelien – odezwał się oficer, przemawiając poprzez łącze telepatyczne – Zgłaszam się do pana z meldunkiem od zwiadu.

         -  Domyślam się, iż wykryto coś istotnego? – zapytał Aer’imuel, w dalszym ciągu nie okazując żadnych emocji.

         -  Jeden z naszych szwadronów myśliwskich zgłosił kontakt bojowy na północ od naszego centrum dowodzenia. Dwa zmodyfikowane terrańskie desantowce typu D-44 Archanioł. Leciały w kierunku wschodnio-północno-wschodnim, kiedy je przechwycono.

         -  Działanie naszych myśliwców? – armelien ożywił się nieznacznie.

         -  Oba wrogie desantowce zestrzelone. Próbowały lądować awaryjnie, ale wobec stopnia doznanych uszkodzeń, nie miały na to szans. Przypuszczalnie nikt nie przeżył. Uznałem, że powinien pan o tym wiedzieć. Transmituję nagranie miejsca upadku wrogich maszyn, jakie wykonały nasze myśliwce.

         Na jednym z ekranów holo konsoli komunikacyjnej po chwili pojawił się obraz, który bez wątpienia pochodził z jednej z zewnętrznych kamer myśliwca klasy Kevathel. Pilot maszyny krążył wokół miejsca, gdzie pośród leśnej gęstwiny tkwiły dwa roztrzaskane transportery. Były tak zniszczone, że z trudem dało się je rozpoznać – przypuszczalnie zostały zestrzelone rakietami subatomowymi. Z każdego z wraków unosił się słup dymu.

         -  Dziękuję za troskę – rzekł Aer’imuel – Jest to bowiem istotnie godne uwagi. Dwa samotne desantowce, lecące gdzieś za linię frontu. Wszystko wskazuje na wrogą operację specjalną.

         -  Istotnie, armelien – zgodził się Egon’thier – Wygląda na to, że ją udaremniliśmy.

         -  Wygląda – powtórzył dowódca – ale pozory mogą mylić. Nagranie nie potwierdza bowiem, że zginęli wszyscy, którzy przebywali na pokładach tych desantowców.

         -  Jakie są rozkazy, armelien?

         -  Niech pan wyśle tam swoich ludzi i nakaże im zbadać miejsce upadku maszyn. Niech sprawdzą, co lub kogo przewoziły i poszukają ocalałych. Myślę, że dwa oddziały powinny ku temu wystarczyć.

         -  Jak najbardziej, armelien. Zgłoszę się do pana ponownie, kiedy będziemy mieli już pełny raport.

         Oficer rozłączył się, a Aer’imuel musiał przyznać, że poczuł swego rodzaju ulgę, że rozmowa już się zakończyła. Nie zapomniał utarczki, w jaką wdał się z Egon’thierem jeszcze w kwaterze głównej. Imolien przeprosił wówczas za swoje zachowanie, ale było oczywiste, że w kontaktach personalnych traktuje obecnego dowódcę z rezerwą.

         Teraz zaś, choć mentalna samokontrola Egon’thiera była niemal doskonała, Aer’imuel mógł przysiąc, że wyczuł w jego głosie lekką urazę. Legion imoliena otrzymał rozkaz odłączenia się od głównych sił, przez co musiał zetrzeć się w walce z południowym skrzydłem terrańskiej armii i na własną rękę odciążyć wojska Vis’maela. Armelien nie zakładał wcześniej, że będzie to przesadnie trudne – walczący w tej sytuacji na dwa fronty Terranie nie powinni byli sprawić wojownikom Arm’imdel zbytnich trudności. Czyżby jednak się pomylił – i legion Egon’thiera poniósł w efekcie poważne straty? W dalszym ciągu nie dysponował na ten temat szczegółowym raportem. Otrzymał tylko dość ogólne meldunki o poziomie strat.

         Powrócił myślami do niedawnej rozmowy z Khae’avilenem, na temat panujących wśród Arm’imdel nastrojów. Aer’imuel powtarzał sobie, iż nie powinien poświęcać takim sprawom nadmiernej uwagi, lecz mimo to odczuwał lekkie zaniepokojenie. Czyżby wyznania Khae’avilena nie były jednak do końca szczere? Aczkolwiek, w takiej sytuacji armelien zapewne by to wyczuł. Czy zatem po prostu nie miał pełnej świadomości o opinii swoich żołnierzy na temat nowego dowódcy, zaś Egon’thierem kierowało uprzedzenie?

         Pomyślał, że powinien później porozmawiać na ten temat także z pozostałymi oficerami. Ich zaufanie było mu potrzebne, jeżeli nadal miał przewodzić Arm’imdel.

 

* * *

 

         -  Imolien, cel w zasięgu – zameldował jeden z żołnierzy poprzez łącze konwencjonalne.

         -  Bądźcie ostrożni – odrzekł Egon’thier – To może być zasadzka. Ktoś mógł przeżyć, istnieje też możliwość, że teren został zaminowany.

         -  Spokojnie, imolien. Nic na to nie wskazuje. My zaś tak czy inaczej zachowujemy ostrożność.

         -  Doskonale. Raportujcie na bieżąco.

         Oficer, odziany w pancerz wspomagany jak zwykli żołnierze, trzymał się nieco z tyłu grupy, jednak nawet z tej pozycji widział dość dobrze, co się dzieje. Gdy postąpił jeszcze kilkanaście kroków, także on mógł ujrzeć wrak jednego z terrańskich desantowców. Pocisk odpalony przez Kevathela poważnie go uszkodził, unicestwiając prawy silnik i rozpruwając przedział ładunkowy. Z tego względu, Arm’imdel powątpiewali, czy ktokolwiek przeżył upadek maszyny. Rozrzucone po okolicy, zmasakrowane ciała, tylko powiększały owe wątpliwości.

         -  Zajrzyjcie do przedziału desantowego – zarządził Egon’thier – i sprawdźcie jeszcze okolicę.

         Sam wciąż obserwował bieg wydarzeń z dystansu, na wszelki wypadek – ale widział na wzierniku przeziernym swojego hełmu obraz, transmitowany przez systemy optyczne jednego z żołnierzy. Ten, zbliżywszy się do maszyny, ostrożnie rozejrzał się po jej wnętrzu. Było tam jeszcze kilkunastu martwych żołnierzy, zmasakrowanych w stopniu nie pozostawiającym wątpliwości, iż nie żyją.

         -  Wstępna identyfikacja ciał? – zapytał imolien, choć w gruncie rzeczy domyślał się odpowiedzi, bazując na własnych obserwacjach.

         -  Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z oddziałem specjalnym – odrzekł jeden z żołnierzy – Tak, jak zakładał to armelien.

         -  Istotnie – zgodził się Egon’thier, maskując lekki chłód w swoim mentalnym głosie – Nasz nowy dowódca znów miał rację.

         -  Jest w tym jednak coś dziwnego, imolien – dodał wojownik – Ten desantowiec przewoził Sorevian. Wiemy również, że przy drugim wraku znaleziono zwłoki żołnierzy terrańskich.

         -  Trudno tego nie dostrzec. Czy jednak jesteście w stanie określić formacje?

         -  Również i to jest dostrzegalne, imolien, dla każdego, kto miał z nimi do czynienia. To terrańscy Marines oraz soreviańscy komandosi z OSA. Znaleźliśmy też jednego zabójcę Genisivare.

         -  Musimy przeszukać całą okolicę – oznajmił Egon’thier, rozglądając się dookoła – oraz ustalić, ilu żołnierzy dokładnie przewoziły te desantowce. Jeśli będzie to konieczne, ustanowimy perymetr, aby zapobiec ucieczce ocalałych. Będę musiał to zasugerować dowódcy i poprosić o dodatkowych żołnierzy…

         -  Imolien – wtrącił jeden z wojowników, badający miejsce upadku drugiej z terrańskich maszyn – Sprawdziliśmy już bezpośrednią okolicę wraku. Znaleźliśmy łącznie dwadzieścia jeden ciał, sami Terranie. Przeszukujemy jeszcze okolicę w poszukiwaniu tych, którzy mogli zostać wyrzuceni z pokładu desantowca, zanim uderzył o ziemię.

         -  W porządku – odrzekł Egon’thier – Będę czekał na wasz raport.

         Wtem uwagę oficera momentalnie przykuł kolejny meldunek, tym razem od członka grupy, której sam towarzyszył.

         -  Imolien – powiedział, nieznacznie uniesionym głosem – Wykryliśmy jednego, który chyba ocalał. Sensory wykazują funkcje życiowe.

         -  Gdzie? – rzucił Egon’thier, ożywiony.

         -  Za desantowcem. Nie widać go jeszcze, leży gdzieś na ziemi, z dala od maszyny.

         -  Zajmijcie się nim. Ustabilizować, o ile będzie to możliwe, a potem przygotować do transportu jako jeńca. Może dowiemy się od niego, o co tu chodzi.

         -  Tak jest, imolien.

         Egon’thier podążył śladem swoich żołnierzy, tym razem podchodząc bliżej. Ominął wrak desantowca i przebył małą nieckę, w jakiej ten wylądował, by ostatecznie stanąć na okalającym ją, delikatnym zboczu. Z tej pozycji mógł dostrzec leżącego na ziemi, soreviańskiego wojownika, do którego podchodzili już z uniesioną bronią Arm’imdel.

         Błyskawiczny rzut oka pozwolił oficerowi stwierdzić, iż ocalały jaszczur należy do zabójców Genisivare. Wskazywał na to noszony przezeń, czarny kombinezon, który był obecnie w większej części zniszczony. Sam gad odniósł straszliwe obrażenia – dolna połowa jego ciała praktycznie nie istniała, pozostały jedynie kikuty nóg oraz ogona. Nie mogąc wstać, pełzał jedynie po ziemi. Zakrawało na cud, że nadal żyje.

         Podziw Egon’thiera z żywotności Sorevianina nie odwrócił jednak jego uwagi od czegoś dużo ważniejszego – on i inni Arm’imdel weszli na wzniesienie akurat na czas, by ujrzeć, jak jaszczur po raz ostatni dotyka pazurem panelu sterowniczego na nadgarstku. Zaledwie to zrobił, a rozległo się głośne, miarowe pikanie.

         -  Uciekać! – zawołał Egon’thier.

         Ci Auvelianie, którzy mieli ku temu sposobność – w tym dowódca – cofnęli się do niecki. Inni po prostu rzucili się płasko na ziemię. Mieli na to zaledwie parę alnów, po których umieszczony w kombinezonie zabójcy Genisivare ładunek wybuchowy eksplodował, unicestwiając Sorevianina i przy tym raniąc znajdujących się zbyt blisko żołnierzy. Kiedy przebrzmiał już huk, Egon’thier ostrożnie podniósł się z ziemi.

         -  Sanitariusz – oznajmił jeden z Arm’imdel, zdumiewająco spokojnym w tej sytuacji głosem – Potrzebujemy sanitariusza, mamy rannych.

         -  Shial – zaklął Egon’thier – Wezwijcie dodatkowe drużyny. Musimy przyspieszyć nasze poszukiwania. Znajdźcie ocalałych… i tym razem upewnijcie się, że przeżyją, byśmy mogli się czegoś od nich dowiedzieć.

 

To be continued...

20 komentarzy


Rekomendowane komentarze

"Jest dobrze", pomyślałem, zakładkując dzisiaj dziesiąty rozdział, "jeszcze tylko to i jeden następny".

- Nope! - stwierdził Speeder. :P

Tymczasem, moje czytanie trwa dalej.

Link do komentarza

"Jest dobrze", pomyślałem, zakładkując dzisiaj dziesiąty rozdział,

Miało być powoli.

Tymczasem ja dopiero dziś poprawiłem na blogu ten fragment z, jak to ująłeś, "Dragonball Z".

Link do komentarza
Myślę, że będzie możliwe zmodyfikowanie oprogramowania jego pokładowego komputera plikami z ?Arnaela 178?, aby dało się z niego koordynować oddziały.
Proszę, wywal to modyfikowanie oprogramowania plikami, bo mi skóra cierpnie...
insubordynacja
Ech, dawno temu zarzuciłem ci, że w twoich napisanych po angielsku tekstach (na dA) używasz sformułowań żywcem wziętych z polskiego, które w angielskim nie mają sensu. A tutaj, dokładnie odwrotnie, wsadziłeś ten dziwaczny pół-anglicyzm (podpowiedź: słowo którego szukasz to "niesubordynacja").

Mam też wątpliwości co do tej sceny, gdzie Khae'avelian szczegółowo opisuje opinie swoich żołnierzy na temat Aer'imuela. Kiedy on zdążył zebrać od nich tyle danych?

Ok, czas może, żebym podsumował wrażenie z czytania całości, skoro jestem świeżo po.

Muszę powiedzieć, że opowiadanie jest lepsze niż pamiętałem. A na pewno ciekawsze.

Gdy czytałem je pierwszy raz, nie zwróciłem jakoś uwagi na to, jak interesujące są tu niektóre relacje między postaciami.

"Cicha rywalizacja" Matsona z Akode została pokazana bardzo dobrze. Nigdy wprost nie zostało przez nikogo powiedziane, że coś takiego się dzieje, za to było dokładnie widać te uszczypliwości na każdym kroku. Przy okazji, Akode wcale nie był ponad takim zachowaniem, więc to chyba był pierwszy, napisany przez ciebie, taki faktycznie wywyższający się nad Terran Sorevianin. :D

Moim zdaniem nawet niekonieczna była ta scena, gdzie Akode wyznaje, że ma uprzedzenia wobec Terran, ale im nie pozwala dochodzić do głosu, itd... mam wrażenie, że ciekawsze było jego zachowanie, gdy tego nie wiedzieliśmy.

Właśnie, cała ta scena, z psionikiem czytającym bez skrupułów myśli Akodego, a potem z resztą osób które włączają się do dyskusji... prawdę mówiąc, zdawała się niesamowicie wymuszona w celach ekspozycyjnych. Wszyscy nagle zapomnieli o manierach i wypytują Akodego o osobistą historię. A ten, zmiast kazać im... ekhm... to grzecznie odpowiada.

Drugą interesującą relacją jest Zhack i Zera. I przez "interesującą" mam na myśli, że widać, jak współzależność depresji i apatii Zhacka oraz bezczelność i brak skrupułów Zery (nie wspominając o psychopatii)... składają się na coś, co zapewne zakończy się tragedią dla nich obojga. Piękne i smutne zarazem.

Swoją drogą, gratulacje, po tym co już się wydarzyło nie lubię Zery.

Za to nieco mnie rozczarowały fragmenty o Auvelianach.

Nie to, że są złe, ale raczej takie... zwyczajne, no.

Ich przykazanie tłumienia emocji praktycznie w ogóle nie wpływa na ich życia, skoro muszą się tego trzymać tylko w okazjonalnych kontaktach z kapłanami (których i tak nikt nie lubi), a w rozmowach z "pospólstwem" wręcz nie wypada tego robić. W efekcie relacje międzyauveliańskie wyglądają raczej tak samo jak ludzkie, z tym że mają dodatkowo kanał na dokładne przekazywanie emocji.

No i Aer'imuel zdaje się być nieco niekompetentny, mam wrażenie. Ale może to tylko wrażenie.

W każdym razie, jestem opowiadaniem pozytywnie zaskoczony. I jest mi nawet nieco szkoda, że część "dyskusyjna" już się zakończyła i teraz to już tylko akcja. Krótko mówiąc, czuję się jak przy "Niebie i Piekle".

Ale to chyba dobry znak. :>

Link do komentarza

A tutaj, dokładnie odwrotnie, wsadziłeś ten dziwaczny pół-anglicyzm

A mało to takich anglicyzmów? Niejaki Sapkowski w jednej ze swoich powieści też użył np. słowa "pacjencja".

Mam też wątpliwości co do tej sceny, gdzie Khae'avelian szczegółowo opisuje opinie swoich żołnierzy na temat Aer'imuela. Kiedy on zdążył zebrać od nich tyle danych?

Eee... a nie wystarczyłoby, żeby po prostu słuchał powierzchownych myśli otaczających go żołnierzy? Chyba telepatom akurat nietrudno byłoby się rozeznać, co się innym w głowach lęgnie.

"Cicha rywalizacja" Matsona z Akode została pokazana bardzo dobrze. Nigdy wprost nie zostało przez nikogo powiedziane, że coś takiego się dzieje, za to było dokładnie widać te uszczypliwości na każdym kroku. Przy okazji, Akode wcale nie był ponad takim zachowaniem, więc to chyba był pierwszy, napisany przez ciebie, taki faktycznie wywyższający się nad Terran Sorevianin.

Cieszę się, że wyszło to dostrzegalnie i subtelnie zarazem, choć prawdę mówiąc, liczyłem poza tym na stworzenie lekkiego trójkąta Akode - Matson - McReady. Ci dwa ostatni także kilka razy sobie dogryzali i wtedy Akode był stroną rozjemczą (z kolei McReady kilkakrotnie "godził" Akodego i Matsona).

Nie do końca też rozumiem to ostatnie zdanie. Znaczy, kiedy Matson kieruje pod adresem Akodego przytyki, wtedy to tylko niewinne uszczypliwości, ale kiedy to Akode kieruje przytyki pod adresem Matsona, to już się wywyższa? :P

Moim zdaniem nawet niekonieczna była ta scena, gdzie Akode wyznaje, że ma uprzedzenia wobec Terran, ale im nie pozwala dochodzić do głosu, itd... mam wrażenie, że ciekawsze było jego zachowanie, gdy tego nie wiedzieliśmy.

No dobra, ale wtedy z kolei w ogóle nie miałbyś świadomości, że coś jest z tym facetem nie tak - znałbyś tylko jego "maskę".

Właśnie, cała ta scena, z psionikiem czytającym bez skrupułów myśli Akodego, a potem z resztą osób które włączają się do dyskusji... prawdę mówiąc, zdawała się niesamowicie wymuszona w celach ekspozycyjnych. Wszyscy nagle zapomnieli o manierach i wypytują Akodego o osobistą historię. A ten, zmiast kazać im... ekhm... to grzecznie odpowiada.

Po pierwsze myśli Akodego były na tyle natarczywe i na tyle powierzchowne, że psionik nie musiał się wcale wczytywać, żeby je usłyszeć. Po drugie... skoro już taki temat wypłynął, to czy nie lepiej byłoby, aby Akode już zdobył się na krótkie zwierzenia, choćby po to, aby Matson i McReady nie wyobrażali sobie nie wiadomo czego i nie postrzegali Akodego jak tykającą bombę zegarową?

Drugą interesującą relacją jest Zhack i Zera. I przez "interesującą" mam na myśli, że widać, jak współzależność depresji i apatii Zhacka oraz bezczelność i brak skrupułów Zery (nie wspominając o psychopatii)... składają się na coś, co zapewne zakończy się tragedią dla nich obojga. Piękne i smutne zarazem.

Nie zapominaj, że ta parka pozostaje ze sobą na dłużej, niż na to jedno opowiadanie - przecież pracują razem - więc nie ma tu opcji, aby doszło do jakieś konkluzji, definitywnie rozstrzygającej sprawy między nimi. Poza tym, Zera wbrew pozorom nie jest aż do tego stopnia nieczuła, żeby doprowadzać Zhacka na skraj załamania nerwowego - jak Zhack sam o niej w opowiadaniu powiedział, nawet ona nie przekracza pewnych granic. Poza tym, dla Zery mam już zaplanowaną całkiem inną tragedię, ale to materiał na osobną historię, która może się nawet nie doczekać realizacji (bo to tak naprawdę tom drugi cyklu "Fatum Darnerian" - a ten stoi pod wieeelkim znakiem zapytania). Dość powiedzieć, że mam w głowie taką scenę, w której Zhack - pierwszy i jedyny raz - ujrzy Zerę płaczącą... z rozpędu powiedziałbym, że rzewnymi łzami, ale ona i tak nie może ronić łez.

Swoją drogą, gratulacje, po tym co już się wydarzyło nie lubię Zery.

Ale czego ty mi gratulujesz? Nie było to wcale moim zamierzeniem. Po prawdzie, to z całej twojej wypowiedzi, najbardziej zmartwiło mnie właśnie to jedno zdanie... Przez resztę wieczora i połowę następnego dnia chodziłem struty i myślałem, co ja mam teraz z tym fantem zrobić. Owszem, zastanawiałem się wcześniej przykładowo, czy aby jednak nie przeginam z tym jej nastawieniem "mam wszystkich i wszystko gdzieś"... no, ale żeby aż tak?

Za to nieco mnie rozczarowały fragmenty o Auvelianach.

Nie to, że są złe, ale raczej takie... zwyczajne, no.

Ich przykazanie tłumienia emocji praktycznie w ogóle nie wpływa na ich życia, skoro muszą się tego trzymać tylko w okazjonalnych kontaktach z kapłanami (których i tak nikt nie lubi), a w rozmowach z "pospólstwem" wręcz nie wypada tego robić.

Tu już podstawową przeszkodą jest założenie, iż trudno uznać za interesujące postaci, które nie mają żadnych uczuć. Więc przyjąłem założenie, że Auvelianie, na których skupia się narracja, są dziwni wedle standardów własnej rasy. Starając się zbudować wrażenie "inności" skupiałem się zaś na tym cokolwiek kwiecistym języku, jakim posługują się Auvelianie, oraz na ich stosunku do emocji jako zjawiska.

Krótko mówiąc, czuję się jak przy "Niebie i Piekle".

Ale to chyba dobry znak. chytry_prosty.gif

Tja. A ja tymczasem uważam, że to bardzo dobrze, iż u nas w Wieluniu otwarto niedawno Empik i jestem z tego powodu cały szczęśliwy - bo ten krótki komentarz z Zerą naprawdę mnie dobił.

Nie, żebym narzekał, bo przecież twoja opinia jest ogólnie bardzo pozytywna... no, ale żeby Zera...? Nie tak miało być...

Link do komentarza
A ja tymczasem uważam, że to bardzo dobrze, iż u nas w Wieluniu otwarto niedawno Empik i jestem z tego powodu cały szczęśliwy

W tym momencie napisałbym coś o Empiku, ale boję się, że wywołałbym w ten sposób flejm. :P

Co do "insubordynacji" - szybkie spojrzenie na Google'a wykazało, że wprawdzie to słowo jest używane, ale w słownikach nie ma o nim ani - nomen omen - słowa. IMO już lepiej dla bezpieczeństwa dać tę "niesubordynację".

Sam rozdział był dla mnie OK, a szczególnie zaintrygował mnie fragment z desantowcami. Jakoś średnio chce mi się wierzyć, że postanowiłeś nagle zabić głównych bohaterów opowiadania. Chyba że to ma być dywersja, a z treści utworu wynika, iż oni sami zaatakują od tyłu (o czym mogłem zapomnieć, bo nie przypominałem sobie poprzednich rozdziałów), wtedy wszystko jasne. :D

Link do komentarza
A mało to takich anglicyzmów? Niejaki Sapkowski w jednej ze swoich powieści też użył np. słowa "pacjencja".
No cóż, nie mam zbyt dobrej opinii o Sapkowskim, więc to niezbyt dla mnie argument. :P
Eee... a nie wystarczyłoby, żeby po prostu słuchał powierzchownych myśli otaczających go żołnierzy?
Wszystkich tych kilku tysięcy? D:
Znaczy, kiedy Matson kieruje pod adresem Akodego przytyki, wtedy to tylko niewinne uszczypliwości, ale kiedy to Akode kieruje przytyki pod adresem Matsona, to już się wywyższa? tongue_prosty.gif
Wcale tego nie powiedziałem. :P

Po prostu nie było wcześniej jaszczura, który by się wywyższał ponad niewinne uszczypliwości.

No dobra, ale wtedy z kolei w ogóle nie miałbyś świadomości, że coś jest z tym facetem nie tak - znałbyś tylko jego "maskę".
A nie dało się tego wprowadzić jakoś subtelniej? Niekoniecznie w tamtym momencie, bo moim zdaniem wtedy nie wniosło to aż tak wiele.
Po pierwsze myśli Akodego były na tyle natarczywe i na tyle powierzchowne, że psionik nie musiał się wcale wczytywać, żeby je usłyszeć.
Wiesz, jedna sprawa jest usłyszeć, a druga krzyknąć do całego towarzystwa "haha, ten facet ma problemy!".

Czy psioników nie uczą manier, biorąc pod uwagę to, jakie mają moce? Straszne niedopatrzenie!

Po drugie... skoro już taki temat wypłynął, to czy nie lepiej byłoby, aby Akode już zdobył się na krótkie zwierzenia, choćby po to, aby Matson i McReady nie wyobrażali sobie nie wiadomo czego i nie postrzegali Akodego jak tykającą bombę zegarową?
Cóż, faktycznie masz tu rację.
Nie zapominaj, że ta parka pozostaje ze sobą na dłużej, niż na to jedno opowiadanie - przecież pracują razem - więc nie ma tu opcji, aby doszło do jakieś konkluzji, definitywnie rozstrzygającej sprawy między nimi.
Wcale nie miałem na myśli, że coś takiego musi się zdarzyć w tym opowiadaniu. Po prostu widać, że ich relacja jest na dłuższą metę... niezbyt zdrowa.
Poza tym, Zera wbrew pozorom nie jest aż do tego stopnia nieczuła, żeby doprowadzać Zhacka na skraj załamania nerwowego
Wcale nie myślę, by tą tragedią miało być załamanie Zhacka. Raczej to, że jego apatia połączona z krwiożerczością Zery sprawi w końcu, że Zhack pozwoli jej na zbyt wiele.
(bo to tak naprawdę tom drugi cyklu "Fatum Darnerian" - a ten stoi pod wieeelkim znakiem zapytania)
A dlaczego? Czy ze względu na mierną, w twoich oczach, jakoś części pierwszej nie zamierzasz kontynuować tego?
z rozpędu powiedziałbym, że rzewnymi łzami, ale ona i tak nie może ronić łez
Nie może? Ktoś wypalił jej oczy?
Ale czego ty mi gratulujesz? Nie było to wcale moim zamierzeniem. Po prawdzie, to z całej twojej wypowiedzi, najbardziej zmartwiło mnie właśnie to jedno zdanie... Przez resztę wieczora i połowę następnego dnia chodziłem struty i myślałem, co ja mam teraz z tym fantem zrobić. Owszem, zastanawiałem się wcześniej przykładowo, czy aby jednak nie przeginam z tym jej nastawieniem "mam wszystkich i wszystko gdzieś"... no, ale żeby aż tak?
Ej, ej, dlaczego zaraz struty?

Powiedziałem to jak komplement, ponieważ bez stosowania żadnych tanich chwytów udało ci się odwrócić moją opinię o postaci. I wcale nie mówię, że taka Zera to kiepska postać! Nie trzeba przecież postaci lubić, żeby była dobra. Wcześniej Zera była badassem i nieco zabawną postacią... teraz jest do tego groźna.

A jeśli chciałeś, żeby sympatia czytelnika była po jej stronie... może nie trzeba było robić z niej psychopatki? :D

Tu już podstawową przeszkodą jest założenie, iż trudno uznać za interesujące postaci, które nie mają żadnych uczuć.
Nie mają a nie ukazują publicznie to dwie różne rzeczy.
Starając się zbudować wrażenie "inności" skupiałem się zaś na tym cokolwiek kwiecistym języku, jakim posługują się Auvelianie, oraz na ich stosunku do emocji jako zjawiska.
To drugie faktycznie ci się udało, to pierwsze... jakoś nie zauważyłem zbytnio.
Tja. A ja tymczasem uważam, że to bardzo dobrze, iż u nas w Wieluniu otwarto niedawno Empik i jestem z tego powodu cały szczęśliwy - bo ten krótki komentarz z Zerą naprawdę mnie dobił.
I poszedłeś do Empika zapijać smutek? D:

Speeder, przepraszam, nie chciałem. Nie spodziewałem się tego. ):

Link do komentarza

Sam rozdział był dla mnie OK, a szczególnie zaintrygował mnie fragment z desantowcami. Jakoś średnio chce mi się wierzyć, że postanowiłeś nagle zabić głównych bohaterów opowiadania. Chyba że to ma być dywersja, a z treści utworu wynika, iż oni sami zaatakują od tyłu (o czym mogłem zapomnieć, bo nie przypominałem sobie poprzednich rozdziałów), wtedy wszystko jasne.

No wiesz... w tej katastrofie nie musieli zginąć wszyscy żołnierze - część mogła przeżyć. I teraz są zmuszeni kontynuować misję ze szczątkami stanu wyjściowego swoich jednostek... albo stwierdzają, że w tej sytuacji przerywają operację i problemem pozostaje ucieczka z wrogiego terenu na własny...

Poza tym, to byłaby dziwna dywersja, gdyby posłali jakichś kolesi po to tylko, by dali się zabić, neh? tongue_prosty.gif

No cóż, nie mam zbyt dobrej opinii o Sapkowskim, więc to niezbyt dla mnie argument.

Wiem o tym - ale inni już mają, i w tym sęk.

Poza tym, może to być też zboczenie z wykonywanej przeze mnie aktualnie pracy.

Wszystkich tych kilku tysięcy?

Dlaczego wszystkich? Jakaś reprezentatywna grupa by nie wystarczyła?

A nie dało się tego wprowadzić jakoś subtelniej? Niekoniecznie w tamtym momencie, bo moim zdaniem wtedy nie wniosło to aż tak wiele.

No cóż, powiedzmy, że byłem trochę niecierpliwy. Wprawdzie - wbrew temu, co przewidujesz - jeszcze odrobiny wymianów poglądów będzie przed akcją, zanim nasze wilki dotrą do celu, ale będzie to już (jak również zachowanie wojaków po samej akcji) zwieńczenie całości.

Wiesz, jedna sprawa jest usłyszeć, a druga krzyknąć do całego towarzystwa "haha, ten facet ma problemy!".

Przecież nie krzyknął. To Akode nie utrzymał nerwów na wodzy, wyczuwając lub domyślając się, że psionik go odczytuje.

Wcale nie miałem na myśli, że coś takiego musi się zdarzyć w tym opowiadaniu. Po prostu widać, że ich relacja jest na dłuższą metę... niezbyt zdrowa.

No wiesz, wprawdzie to Dheon odgrywa rolę "terapeuty" Zhacka, ale to wcale nie oznacza, że i Zera nie może mu w celny sposób przygadać, skłaniając do refleksji nad własnym zachowaniem (już raz coś takiego zrobiła w podrzuconym ci przeze mnie, fragmencie drugiego tomu "Fatum Darnerian"). Właściwie to już od jakiegoś czasu mam koncept, że Zera coś takiego w "Wilczym stadzie" zrobi.

Wcale nie myślę, by tą tragedią miało być załamanie Zhacka. Raczej to, że jego apatia połączona z krwiożerczością Zery sprawi w końcu, że Zhack pozwoli jej na zbyt wiele.

Na to raczej nie ma szansy. Po pierwsze, Zhack przy całej swojej apatii w żadnym razie nie pozostałby obojętny na oczywiste bestialstwo, po drugie Zera ma mimo wszystko swoje pokręcone poczucie honoru. Inaczej już dawno obróciłaby żądzę krwi przeciwko pierwszym lepszym ofiarom, tak jak się tego w jednym z rozdziałów obawiał Zhack. To zresztą sprawia, że - co już powiedziałem (nie wiem, komu - tobie, Knight Martiusowi czy HHF) - pogardzałaby, i to głęboko, swoim "odpowiednikiem" od Shata'lin, znaczy Illailą.

A dlaczego? Czy ze względu na mierną, w twoich oczach, jakoś części pierwszej nie zamierzasz kontynuować tego?

Jeśli uważasz, że toto jest mierne tylko w moich oczach, zawsze mogę ci podesłać kopię... A realizacja tego projektu pod znakiem zapytania z tego prostego względu, że jedzie na skrajnie banalnym schemacie o pogoni za artefaktami starożytnej cywilizacji.

Nie może? Ktoś wypalił jej oczy?

Ech... jest gadem - gady nie ronią łez.

Powiedziałem to jak komplement, ponieważ bez stosowania żadnych tanich chwytów udało ci się odwrócić moją opinię o postaci.

Ale ja tego nie chciałem! Powiedziałeś, że Zera to jedna z twoich ulubionych postaci - dlaczego miałbym robić tak, żeby cię skłonić do jej znielubienia?

I wcale nie mówię, że taka Zera to kiepska postać! Nie trzeba przecież postaci lubić, żeby była dobra. Wcześniej Zera była badassem i nieco zabawną postacią... teraz jest do tego groźna.

A jeśli chciałeś, żeby sympatia czytelnika była po jej stronie... może nie trzeba było robić z niej psychopatki?

No cóż, weseli psychopaci pokroju Caleba (vide Blood) i inni tego typu antybohaterowie cieszą się dość dużą popularnością. Nawet jeśli osoby żywiące do nich sympatię wolałyby nie spotkać ich osobiście. Z kolei Zera, przy całej swojej psychotycznej osobowości i złośliwości, wyznaje mimo wszystko pewne fundamentalne normy. Zwróć zresztą przykładowo uwagę na jej nastawienie do Terran, a konkretnie do wątów Terran pod adresem Sorevian za takie czy inne krzywdy. Raz nabija się z nich, że pewnie czekają tylko, aż jaszczury przyjdą ich przeprosić, że nie dały się pozarzynać. Innym razem, słuchając historii Scotta, z powagą (bo nie uśmiechnęła się wtedy złośliwie, tylko sardonicznie - a to wbrew pozorom spora różnica) mówi, że ta historia jest dziwnie podobna do historii Saiera.

To drugie faktycznie ci się udało, to pierwsze... jakoś nie zauważyłem zbytnio.

Może po prostu nie zwracałeś uwagi? tongue_prosty.gif

I poszedłeś do Empika zapijać smutek?

Nieee, po prostu lubię do Empiku chodzić i lubię w nim robić zakupy. A ponieważ do bardzo niedawna jedyny odwiedzany przeze mnie Empik (właściwie Empiki) mieścił się w Łodzi - gdzie już nie przebywam, bo jako magister (ech... jak to dumnie brzmi... naprawdę jestem magistrem? Ja wciąż czuję się gówniarzem...) studiować już nie muszę.. Spróbuj zrozumieć moją radość, że teraz Empik jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nawet nie śniłem, że w Wieluniu coś takiego będzie. A jak naszą nową galerię w minioną sobotę otworzyli, od razu powędrowałem do rzeczonego Empiku i sprawiłem sobie wszystkiego po trochu - jedną książkę ("Hobbita" w pięknym wydaniu w twardej oprawie), jeden film ("Monty Python i Święty Graal"), jedną grę ("Batman: Arkham Asylum") i na deser jeszcze egzemplarz Fantastyki.

Zapijać smutku zaś w tygodniu nie mogę, choćbym bardzo tego chciał. A to z tego prostego względu, że nazajutrz o 7:30 muszę być w pracy. I dojeżdżam do niej samochodem.

Speeder, przepraszam, nie chciałem. Nie spodziewałem się tego.

Aj tam, nie przepraszaj od razu. Jak już ochłonąłem, stwierdziłem, że niepotrzebnie aż tak bardzo się tym przejąłem. Niemniej - jedna z pierwszych postaci z mojego uniwersum, o których rzekłeś, że je lubisz i nazwałeś swoimi ulubionymi. A tu nagle widzę tekst, że teraz już jej nie lubisz. To był szok. I wszystko byłoby cacy, gdyby znielubienie przez ciebie tej postaci było faktycznie moim celem.

Link do komentarza
Wiem o tym - ale inni już mają, i w tym sęk.
No niestety. Dlatego nie czytam polskiej literatury fantasy.

Aczkolwiek wciąż mam nadzieję, że pokolenie pisarzy - fanów Sapkowskiego za mojego życia przeminie.

Poza tym, może to być też zboczenie z wykonywanej przeze mnie aktualnie pracy.
Coś związanego z insubordynacją? :P
Dlaczego wszystkich? Jakaś reprezentatywna grupa by nie wystarczyła?
Założę więc, że "przeczytał" kilku żołnierzy z brzegu i uznał że reszta czuje się tak samo... ok.
Przecież nie krzyknął. To Akode nie utrzymał nerwów na wodzy, wyczuwając lub domyślając się, że psionik go odczytuje.
Nie krzyknął, ale zaczął komentować, gdy Akode zwrócił mu uwagę. Mam wrażenie, że kurtuazja nakazywałaby raczej ciche wypełnienie prośby.
No wiesz, wprawdzie to Dheon odgrywa rolę "terapeuty" Zhacka, ale to wcale nie oznacza, że i Zera nie może mu w celny sposób przygadać, skłaniając do refleksji nad własnym zachowaniem
Więc pewnie źle odczytałem sceny z nimi. Nie twierdzę, że Zera działa na szkodę Zhacka, ale... no, zresztą już mówiłem.
Na to raczej nie ma szansy. Po pierwsze, Zhack przy całej swojej apatii w żadnym razie nie pozostałby obojętny na oczywiste bestialstwo, po drugie Zera ma mimo wszystko swoje pokręcone poczucie honoru. Inaczej już dawno obróciłaby żądzę krwi przeciwko pierwszym lepszym ofiarom, tak jak się tego w jednym z rozdziałów obawiał Zhack. To zresztą sprawia, że - co już powiedziałem (nie wiem, komu - tobie, Knight Martiusowi czy HHF) - pogardzałaby, i to głęboko, swoim "odpowiednikiem" od Shata'lin, znaczy Illailą.
Czyli fałszywy alarm.

Aczkolwiek... każdemu zdaje się, że panuje nad swoją bestią. Ale czy można dać na coś takiego gwarancję?

Swoją drogą, ciekawa obserwacja, bo właśnie miałem powiedzieć, że Zera chyba się czymś od Shata'lin zaraziła... choć te pierwsze Wilcze Stada pojawiły się przed crossoverem?

Ech... jest gadem - gady nie ronią łez.
https://youtu.be/GD6qtc2_AQA
Ale ja tego nie chciałem! Powiedziałeś, że Zera to jedna z twoich ulubionych postaci - dlaczego miałbym robić tak, żeby cię skłonić do jej znielubienia?
No wiem, że pewnie nie chciałeś, ale udało ci się! Patrz, zrobiłeś to nawet bez próbowania. :D
No cóż, weseli psychopaci pokroju Caleba (vide Blood) i inni tego typu antybohaterowie cieszą się dość dużą popularnością.
No nie wiem... ciężko nazwać Caleba (czy Blood) czymś popularnym. Już raczej wspomniałbym o serialach jak Breaking Bad czy Dexter, czy cała setka sequeli i prequeli z Hannibalem Lecterem.

No i tak, cieszą się, choć ja ich w większości nie lubię.

Zwróć zresztą przykładowo uwagę na jej nastawienie do Terran, a konkretnie do wątów Terran pod adresem Sorevian za takie czy inne krzywdy. Raz nabija się z nich, że pewnie czekają tylko, aż jaszczury przyjdą ich przeprosić, że nie dały się pozarzynać. Innym razem, słuchając historii Scotta, z powagą (bo nie uśmiechnęła się wtedy złośliwie, tylko sardonicznie - a to wbrew pozorom spora różnica) mówi, że ta historia jest dziwnie podobna do historii Saiera.
Akurat to drugie... nie pamiętam kontekstu, ale miałem wrażenie, że ktoś się obraził na to co powiedziała wtedy. Nie...?
Spróbuj zrozumieć moją radość, że teraz Empik jest dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Ech... a ja tak dawno nic nie czytałem, mimo że we Wrocławiu Empików pełno.
Link do komentarza

Coś związanego z insubordynacją?

Nie, ale sporządzanie projektów orzeczeń i innych pism procesowych wymaga użycia formalnego języka. A użycie słów trudnych i obcych, w tym takich anglicyzmów, jest mile widziane.

Założę więc, że "przeczytał" kilku żołnierzy z brzegu i uznał że reszta czuje się tak samo... ok.

"Grupa reprezentacyjna" to dla ciebie kilku żołnierzy z brzegu?

Nie krzyknął, ale zaczął komentować, gdy Akode zwrócił mu uwagę. Mam wrażenie, że kurtuazja nakazywałaby raczej ciche wypełnienie prośby.

OK, więc może skłonił Akodego do wyznań właśnie dlatego, aby tamci lepiej wiedzieli, co mu (ich dowódcy przecież) w duszy gra?

Więc pewnie źle odczytałem sceny z nimi.

No wiesz, na razie mu jeszcze celnie nie przygadała - tylko bagatelizowała jego problemy.

Swoją drogą, ciekawa obserwacja, bo właśnie miałem powiedzieć, że Zera chyba się czymś od Shata'lin zaraziła... choć te pierwsze Wilcze Stada pojawiły się przed crossoverem?

A czy widziałeś kiedyś, żeby Zera zabiła Bogu ducha winną osobę? Tym, co odróżnia ją od pospolitego psychola, jest właśnie fakt, że daje upust swojej żądzy krwi w słusznej (o tyle, o ile - bo, jak sam kiedyś stwierdziłeś, w moim uni nie ma ras jednoznacznie dobrych i jednoznacznie złych) sprawie i nie zabija osób przypadkowych (no, chyba że może na przykład zarżnąć jakichś żołnierzy wroga, którzy pilnują jej celu lub po prostu mają nieszczęście przebywać w jego pobliżu... ale to wciąż żołnierze, a nie niczemu niewinne ofiary).

No wiem, że pewnie nie chciałeś, ale udało ci się! Patrz, zrobiłeś to nawet bez próbowania.

Tylko że ja liczyłem akurat, że tobie się wręcz spodoba jej ogólna "wredność". A nie, że ją za to znielubisz. Ale jeśli uznałeś, że ona ma zwyczaju, niczym Shata'lin, mordować także osoby niczemu niewinne... Nie wiem tylko, dlaczego tak o niej pomyślałeś, skoro ten tekst Zhacka (a raczej narratora wykładającego jego myśli) - "Chwilami Zhack odnosił wrażenie, że mogłaby kiedyś stracić nad sobą panowanie i obrócić żądzę krwi przeciwko towarzyszom broni lub pierwszym lepszym ofiarom" - sugeruje wyraźnie, że Zera NIE zabija pierwszych lepszych ofiar.

No nie wiem... ciężko nazwać Caleba (czy Blood) czymś popularnym.

Takie wrażenie może powodować fakt, że sława serii Blood już dawno przebrzmiała, ale Caleb wciąż ma swoje grono fanów. Jeszcze parę lat temu, jak był w CDA ten dział kulturalny, i te reklamy nowych filmów w formie pasków komiksowych, to Caleb w jednej z takich reklam się pojawił (konkretnie zapowiedzi nowego "Rambo" - wśród stojących na jednym z obrazków bohaterów z gier, którym jakiś mądrala mówi, że są już niepotrzebni, bo Rambo powrócił, wyraźnie stoi także Caleb).

No i tak, cieszą się, choć ja ich w większości nie lubię.

Jakiś powód, dlaczego? Oczywiście, ja takich psycholi, co to mordują bez sensu, też nie znoszę (ba! Oglądając te filmy z serii "Paranormal Activity" byłem w finałowych scenach bardziej wkurzony, niż przestraszony - że ta zwariowana pinda morduje najpierw swojego męża, a potem innych ludzi, tak kompletnie bez sensu, bez powodu...), ale co innego psychole, które w ostatecznym rozrachunku robią coś pozytywnego - vide wspomniany Caleb. Zwłaszcza, jeśli rzucają przy tym złośliwymi tekstami.

Akurat to drugie... nie pamiętam kontekstu, ale miałem wrażenie, że ktoś się obraził na to co powiedziała wtedy. Nie...?

Nie, nikt się nie obraził... w ogóle...

Ech... a ja tak dawno nic nie czytałem, mimo że we Wrocławiu Empików pełno.

No cóż - jeżeli jednak wbijesz do Wielunia, można by doprowadzić do takiego paradoksu, że z wrocławskiego (czyli tak jakby "własnego") Empiku nic nie kupiłeś, ale w wieluńskim już tak tongue_prosty.gif.

Link do komentarza
"Grupa reprezentacyjna" to dla ciebie kilku żołnierzy z brzegu?
No dobra, wybacz małą wiarę. Po prostu nie umiem sobie wyobrazić, jak on mógł przeczytać myśli tak dużej grupy żołnierzy, porozrzucanych po dziesiątkach desantowców, i to w czasie akcji i przy zagrożeniu życia.
OK, więc może skłonił Akodego do wyznań właśnie dlatego, aby tamci lepiej wiedzieli, co mu (ich dowódcy przecież) w duszy gra?
Nawet jeśli dla dobra misji, to wciąż było to moim zdaniem niejakie świństwo...
A czy widziałeś kiedyś, żeby Zera zabiła Bogu ducha winną osobę? Tym, co odróżnia ją od pospolitego psychola, jest właśnie fakt, że daje upust swojej żądzy krwi w słusznej (o tyle, o ile - bo, jak sam kiedyś stwierdziłeś, w moim uni nie ma ras jednoznacznie dobrych i jednoznacznie złych) sprawie i nie zabija osób przypadkowych
A czy zabójczynie Shata'lin zabijały niewinnych? Odnosiłem wrażenie, że ich grzechem było raczej bestialstwo wobec - winnych bądź nie, jak to stwierdzić? - żołnierzy wroga. Przed którym Zera ponoć też się nie wzbrania.
Nie wiem tylko, dlaczego tak o niej pomyślałeś, skoro ten tekst Zhacka (a raczej narratora wykładającego jego myśli) - "Chwilami Zhack odnosił wrażenie, że mogłaby kiedyś stracić nad sobą panowanie i obrócić żądzę krwi przeciwko towarzyszom broni lub pierwszym lepszym ofiarom" - sugeruje wyraźnie, że Zera NIE zabija pierwszych lepszych ofiar.
Ale też sugeruje, że mogłaby. :D
Caleb wciąż ma swoje grono fanów. Jeszcze parę lat temu, jak był w CDA ten dział kulturalny, i te reklamy nowych filmów w formie pasków komiksowych, to Caleb w jednej z takich reklam się pojawił
Niewątpliwie, "hardkorowi" (czyt. starzy) gracze Caleba kojarzą, co nie znaczy że jest popularny. Ja np. wiem że on jest z Blood, ale poza tym nic o nim (no, może tylko to że rzuca tekstami, bo wtedy była moda na Duke'a).
Jakiś powód, dlaczego?
Naturalnie, ale to temat na tyradę, której nie zamieszczę w tych komentarzach, najwyżej na PW. :P
No cóż - jeżeli jednak wbijesz do Wielunia, można by doprowadzić do takiego paradoksu, że z wrocławskiego (czyli tak jakby "własnego") Empiku nic nie kupiłeś, ale w wieluńskim już tak tongue_prosty.gif.
Umowa stoi, choć najpierw muszę sprawdzić, czy da się lokalnie nabyć ebooki. Bo jestem od niedawana szczęśliwym posiadaczem czytnika. Jeśli nie, to pozostaje mi Internet, po wsze czasy... :P
Link do komentarza

No dobra, wybacz małą wiarę. Po prostu nie umiem sobie wyobrazić, jak on mógł przeczytać myśli tak dużej grupy żołnierzy, porozrzucanych po dziesiątkach desantowców, i to w czasie akcji i przy zagrożeniu życia.

Ale podczas jakiej akcji i przy jakim zagrożeniu życia? Mało to czasu upłynęło już PO bitwie, który Arm'imdel spędzili na uprzątaniu bałaganu, przegrupowywaniu się, zbieraniu rannych, konserwacji sprzętu, etc, etc?

Nawet jeśli dla dobra misji, to wciąż było to moim zdaniem niejakie świństwo...

A tak na marginesie - ten sztuczny uśmiech Akodego, gdy pokazuje jedno, a myśli całkiem co innego, jest niby OK?

A czy zabójczynie Shata'lin zabijały niewinnych? Odnosiłem wrażenie, że ich grzechem było raczej bestialstwo wobec - winnych bądź nie, jak to stwierdzić? - żołnierzy wroga. Przed którym Zera ponoć też się nie wzbrania.

Zależy jeszcze, co ty rozumiesz przez słowo "bestialstwo". Samo zabijanie żołnierzy wroga jest normalnym działaniem podczas wojny, więc nazywanie "bestialstwem" tego, że zabójczyni iluś tam tych żołnierzy morduje, jest... conajmniej dziwne (szczególnie że ci sami żołnierze, gdyby szczęście im dopisało, wcale nie potraktowaliby owej zabójczyni łagodniej). Przy tym było po prostu powiedziane, że Zera lubi zabijać - a nie pastwić się nad ofiarami, jak robi to Illaila od Shata'lin. Tego już Zera nie lubi i za takie właśnie zachowanie (między innymi) by Illailą pogardzała. Według Zery, w pastwieniu się nie ma żadnej zabawy (to, że jest to przy okazji w jej mniemaniu niegodne prawdziwego wojownika, to inna sprawa), bo ona lubi wygrywać, lubi czuć, że jest od przeciwnika lepsza, silniejsza... A to, że się przykładowo znęca nad kimś, kto nie może się bronić, wcale jej takiego wrażenia nie daje, bo to przecież żadnych umiejętności nie wymaga i tak potrafi zrobić każdy.

Ale też sugeruje, że mogłaby.

Nie-e, sugeruje jedynie, że Zhack się takiego scenariusza obawia.

Niewątpliwie, "hardkorowi" (czyt. starzy) gracze Caleba kojarzą, co nie znaczy że jest popularny. Ja np. wiem że on jest z Blood, ale poza tym nic o nim (no, może tylko to że rzuca tekstami, bo wtedy była moda na Duke'a).

Akurat Blood z Duke'iem ma niewiele wspólnego, tak pod kątem wygłaszanych przez bohatera tekstów, jak i ogólnego nastroju w grze. Jedyne, co je łączy, to easter egg na poziomie Dark Carnival - sekretny pokoik, w którym dyndają, powieszone za nogę, zmasakrowane zwłoki Duke'a (jak się je bronią potraktuje, wówczas Caleb mówi przeciągle "shake it, baby"). Ba! Blood pod kątem klimatu w grze miał niewiele wspólnego z jakimkolwiek dostępnym wówczas FPSem.

Umowa stoi, choć najpierw muszę sprawdzić, czy da się lokalnie nabyć ebooki. Bo jestem od niedawana szczęśliwym posiadaczem czytnika. Jeśli nie, to pozostaje mi Internet, po wsze czasy...

Nie rozglądałem się za nimi (a powinienem, bo też planuję kupno czytnika), ale powinny tam być.

Link do komentarza

Ale podczas jakiej akcji i przy jakim zagrożeniu życia? Mało to czasu upłynęło już PO bitwie, który Arm'imdel spędzili na uprzątaniu bałaganu, przegrupowywaniu się, zbieraniu rannych, konserwacji sprzętu, etc, etc?

Ok, masz rację, mój błąd. Nie zauważyłem jakoś tego, że oni musieli spędzić trochę czasu przy tej rozbitej jednostce dowodzenia.
A tak na marginesie - ten sztuczny uśmiech Akodego, gdy pokazuje jedno, a myśli całkiem co innego, jest niby OK?
Może moralnie nie do końca, ale kłamstwo nie jest zabronione. A prywatność to prawo.

Poza tym, czy jest coś złego w białych kłamstwach?

Zależy jeszcze, co ty rozumiesz przez słowo "bestialstwo". Samo zabijanie żołnierzy wroga jest normalnym działaniem podczas wojny, więc nazywanie "bestialstwem" tego, że zabójczyni iluś tam tych żołnierzy morduje, jest... conajmniej dziwne (szczególnie że ci sami żołnierze, gdyby szczęście im dopisało, wcale nie potraktowaliby owej zabójczyni łagodniej). Przy tym było po prostu powiedziane, że Zera lubi zabijać - a nie pastwić się nad ofiarami, jak robi to Illaila od Shata'lin. Tego już Zera nie lubi i za takie właśnie zachowanie (między innymi) by Illailą pogardzała. Według Zery, w pastwieniu się nie ma żadnej zabawy (to, że jest to przy okazji w jej mniemaniu niegodne prawdziwego wojownika, to inna sprawa), bo ona lubi wygrywać, lubi czuć, że jest od przeciwnika lepsza, silniejsza... A to, że się przykładowo znęca nad kimś, kto nie może się bronić, wcale jej takiego wrażenia nie daje, bo to przecież żadnych umiejętności nie wymaga i tak potrafi zrobić każdy.
Ach, no rozumiem. Ja właśnie zrozumiałem, że Zera lubi się pastwić, przez to całe jej gadanie o piciu krwi i naleganie, by mogła cel zamordować z bliska (karabinem snajperskim ciężko kogoś torturować).
Nie-e, sugeruje jedynie, że Zhack się takiego scenariusza obawia.
Czyli co, Zhack całkowicie się myli? Jego wnioski są bezpodstawne?
Akurat Blood z Duke'iem ma niewiele wspólnego, tak pod kątem wygłaszanych przez bohatera tekstów, jak i ogólnego nastroju w grze. Jedyne, co je łączy, to easter egg na poziomie Dark Carnival - sekretny pokoik, w którym dyndają, powieszone za nogę, zmasakrowane zwłoki Duke'a (jak się je bronią potraktuje, wówczas Caleb mówi przeciągle "shake it, baby"). Ba! Blood pod kątem klimatu w grze miał niewiele wspólnego z jakimkolwiek dostępnym wówczas FPSem.
No, Blood i Duke miały ten same engine, co widać.

Co do klimatu to się zgodzę, ale mimo wszystko Blood nie zapisał się jakoś bardzo widocznie w annałach historii gier komputerowych.

Nie rozglądałem się za nimi (a powinienem, bo też planuję kupno czytnika), ale powinny tam być.
To może poszukamy razem, jeśli już do tego Wielunia wpadnę? :P
Link do komentarza

Ach, no rozumiem. Ja właśnie zrozumiałem, że Zera lubi się pastwić, przez to całe jej gadanie o piciu krwi i naleganie, by mogła cel zamordować z bliska (karabinem snajperskim ciężko kogoś torturować).

Tylko że ona lubi zabijać z bliska nie dlatego, że wtedy się pastwić można, tylko po prostu dlatego, że bardziej uderza to do jej pierwotnej natury (Sorevianie w stanie dzikim zabijali przecież z bliska, kłami i pazurami), a poza tym jest jeszcze bliskość ofiary, emocje (zarówno własne, jak i tego, kogo Zera właśnie zabija), zapach krwi tak intensywny, jak to tylko możliwe - takich rzeczy nie ma przy zastrzeleniu delikwenta z daleka.

Czyli co, Zhack całkowicie się myli? Jego wnioski są bezpodstawne?

Powiedzmy, że ryzyko takiego scenariusza istnieje, ale można je uznać za pomijalnie małe.

No, Blood i Duke miały ten same engine, co widać.

Engine build to się nazywa - no i w dalszym ciągu jest to kwestia czysto techniczna, która nie przesądza o podobieństwie gier pod żadnym innym względem. Pierwszy Half-Life bazował na mocno zmodyfikowanym silniku Quake'a, a jednak nie był doń w niczym podobny.

Co do klimatu to się zgodzę, ale mimo wszystko Blood nie zapisał się jakoś bardzo widocznie w annałach historii gier komputerowych.

Zapisał się, zapisał - a to głównie przez wzgląd na całkowite zerwanie z dotychczasowymi konwencjami w grach FPS. Nie mówię tu o mechanice rozgrywki (bo Blood nadal opierał się na szukaniu różnego rodzaju kluczy i walce z bossami co ileś tam leveli), ale właśnie o świecie, w jakim rozgrywała się gra. Koniec z pozytywnym bohaterem, śmiesznymi potworkami, normalnymi lokacjami czy ratowaniem świata. Ta gra nie tylko niosła ze sobą nigdzie niespotykany dotąd ładunek brutalności, ale też przenosiła kierowaną przez gracza postać w skrajnie mroczne środowisko, z takimi upiększeniami krajobrazu, jak zwłoki w różnym stadium rozkładu, powieszone czy też ponabijane na pale. Do tego dochodzi jeszcze sam Caleb, który wyraźnie czuje się w tym chorym świecie jak ryba w wodzie.

To może poszukamy razem, jeśli już do tego Wielunia wpadnę?

Byłem wczoraj na miejscu, pytałem i... powiedziano mi, że nie mają w ofercie e-booków (audiobooki - a i owszem). Ale wiesz, jak to jest z Empikami - jak czegoś akurat nie mają, a ty to chcesz, możesz po prostu zamówić.

Swoją drogą, nie bardzo wyobrażam sobie rozprowadzanie e-booków metodą tradycyjną. To nie ściąga się ich raczej poprzez Internet?

Link do komentarza

Tylko że ona lubi zabijać z bliska nie dlatego, że wtedy się pastwić można, tylko po prostu dlatego, że bardziej uderza to do jej pierwotnej natury (Sorevianie w stanie dzikim zabijali przecież z bliska, kłami i pazurami), a poza tym jest jeszcze bliskość ofiary, emocje (zarówno własne, jak i tego, kogo Zera właśnie zabija), zapach krwi tak intensywny, jak to tylko możliwe - takich rzeczy nie ma przy zastrzeleniu delikwenta z daleka.

Hmm... mógłbym powiedzieć, że taki sposób zabijania jest dla ofiary bardziej bolesny niż zastrzelenie z daleka. Poza tym napawanie się emocjami ofiary... zdecydowanie Zera tańczy na tej granicy pastwienia się.
Powiedzmy, że ryzyko takiego scenariusza istnieje, ale można je uznać za pomijalnie małe.
No dobrze, a co z ryzykiem nieprofesjonalizmu?
Zapisał się, zapisał - a to głównie przez wzgląd na całkowite zerwanie z dotychczasowymi konwencjami w grach FPS. Nie mówię tu o mechanice rozgrywki (bo Blood nadal opierał się na szukaniu różnego rodzaju kluczy i walce z bossami co ileś tam leveli), ale właśnie o świecie, w jakim rozgrywała się gra. Koniec z pozytywnym bohaterem, śmiesznymi potworkami, normalnymi lokacjami czy ratowaniem świata. Ta gra nie tylko niosła ze sobą nigdzie niespotykany dotąd ładunek brutalności, ale też przenosiła kierowaną przez gracza postać w skrajnie mroczne środowisko, z takimi upiększeniami krajobrazu, jak zwłoki w różnym stadium rozkładu, powieszone czy też ponabijane na pale. Do tego dochodzi jeszcze sam Caleb, który wyraźnie czuje się w tym chorym świecie jak ryba w wodzie.
Ok, pewnie łatwiej byłoby mi o tym dyskutować, gdyby grał w więcej niż demo Blooda, ale...

Koniec z pozytywnym bohaterem i śmiesznymi potworkami? Nie wiem, czy potworki z Dooma można uznać za śmieszne, ale na pewno nie były aż takie różne od tych z Blooda, jeśli chodzi o zamysł i styl.

Co do pozytywnego bohatera, to nie chce mi się wierzyć, że Caleb to pierwszy antybohater w historii gier.

Poza tym, owszem gra była do skrajności krwista i ponura, ale... ok, to odczucie subiektywne, ale nie powiedziałbym, żeby samo to zrewolucjonizowało gatunek. Widziałem Blooda raczej jako slasherową wariację na znany temat, niż nową jakość.

Byłem wczoraj na miejscu, pytałem i... powiedziano mi, że nie mają w ofercie e-booków (audiobooki - a i owszem). Ale wiesz, jak to jest z Empikami - jak czegoś akurat nie mają, a ty to chcesz, możesz po prostu zamówić.

Swoją drogą, nie bardzo wyobrażam sobie rozprowadzanie e-booków metodą tradycyjną. To nie ściąga się ich raczej poprzez Internet?

Noo... na pewno raczej się ściąga przez internet. :D

Ale byłoby mi wygodnie, gdybym mógł wejść do sklepu z garścią złotówek i kupić ebooka. A że nigdy nie pytałem, to nie mogłem być pewny.

Link do komentarza

Hmm... mógłbym powiedzieć, że taki sposób zabijania jest dla ofiary bardziej bolesny niż zastrzelenie z daleka.

To już zależy od tego, gdzie i jak delikwent oberwie. Jak Khazei się w "Niebie i piekle" znęcał nad terrańskim żołnierzem, użył do tego karabinu - i to mu w zupełności wystarczyło, by faceta torturować.

Poza tym napawanie się emocjami ofiary... zdecydowanie Zera tańczy na tej granicy pastwienia się.

Tańczyć na granicy, a przekroczyć ją, to jednak dwie różne sprawy...

No dobrze, a co z ryzykiem nieprofesjonalizmu?

Też pomijalnie małe :P. Szczególnie że dostała już nauczkę, kiedy była w Gildii Skrwawionej Dłoni (do czego jest kilkakrotnie nawiązywane).

Koniec z pozytywnym bohaterem i śmiesznymi potworkami? Nie wiem, czy potworki z Dooma można uznać za śmieszne, ale na pewno nie były aż takie różne od tych z Blooda, jeśli chodzi o zamysł i styl.

No cóż, pierwsze słyszę, by potworki z Dooma uznawano za straszne - a już w szczególności takie chodzące autoparodie, jak koziołki (Hell Knight) czy też różowe diabełki (Pinky Demony). No i Doom miał mimo wszystko dobrego bohatera i szczątkową fabułę, sprowadzającą się do tego, że główny hero jako jednoosobowa armia czyści bazę UAC z wszelkiego plugastwa.

Co do pozytywnego bohatera, to nie chce mi się wierzyć, że Caleb to pierwszy antybohater w historii gier.

Ale w gatunku FPS na pewno.

Link do komentarza
To już zależy od tego, gdzie i jak delikwent oberwie. Jak Khazei się "Niebie i piekle" znęcał nad terrańskim żołnierzem, użył do tego karabinu - i to mu w zupełności wystarczyło, by faceta torturować.
No dobrze, ale to nie było przecież z odległości strzału snajperskiego... prawda? Nie pamiętam dokładnie sceny...

A i owszem, w walce z bliska można próbować nie zadawać bólu... ale czy Zera to robi?

Tańczyć na granicy, a przekroczyć ją, to jednak dwie różne sprawy...
Ale rozdział jest subiektywny...
No cóż, pierwsze słyszę, by potworki z Dooma uznawano za straszne - a już w szczególności takie chodzące autoparodie, jak koziołki (Hell Knight) czy też różowe diabełki (Pinky Demony).
Moment, a potwory z Blooda ktoś za straszne uważał? Makabryczne i zakrwawione owszem, ale czy straszne?
No i Doom miał mimo wszystko dobrego bohatera i szczątkową fabułę, sprowadzającą się do tego, że główny hero jako jednoosobowa armia czyści bazę UAC z wszelkiego plugastwa.
No, ztym nie mogę się kłócić... jeśli to ma aż takie znaczenie.
Ale w gatunku FPS na pewno.
...Na pewno?
Link do komentarza

No dobrze, ale to nie było przecież z odległości strzału snajperskiego... prawda?

Z odległości strzału snajperskiego też można oberwać tak, żeby zostać śmiertelnie ranionym - ale nie zginąć od razu, tylko jeszcze przed dłuższy czas się męczyć.

A i owszem, w walce z bliska można próbować nie zadawać bólu... ale czy Zera to robi?

Pewnie nie, ale to jest przecież WOJNA, no na litość Boską... Co ona, ma może niby jeszcze podawać tym wrogom narkozę przed poderżnięciem im gardeł?

Moment, a potwory z Blooda ktoś za straszne uważał? Makabryczne i zakrwawione owszem, ale czy straszne?

Na pewno nie były zrobione tak, by ktoś mógł uznać je za śmieszne.

No, z tym nie mogę się kłócić... jeśli to ma aż takie znaczenie.

A nie ma? Już ci mówiłem na PW, że to wszystko kwestia konwencji oraz okoliczności - masz dwóch facetów, którzy tak samo zabili innego człowieka, ale jeden z nich zostanie przez ten czyn uznany za bohatera (bo zabił wroga na wojnie), a inny za zwykłego bandytę (bo zabił, żeby kogoś okraść, albo nie zapanował nad emocjami).

...Na pewno?

Na pewno. No, chyba że umiesz mi wskazać antybohatera z wcześniejszej produkcji.

Link do komentarza
Z odległości strzału snajperskiego też można oberwać tak, żeby zostać śmiertelnie ranionym - ale nie zginąć od razu, tylko jeszcze przed dłuższy czas się męczyć.
Ok, masz rację. I w sumie, ktoś mógłby przecież zostać psychopatycznym snajperem-dręczycielem.
Pewnie nie, ale to jest przecież WOJNA, no na litość Boską... Co ona, ma może niby jeszcze podawać tym wrogom narkozę przed poderżnięciem im gardeł?
Ok, starczy tej dyskusji. Ani ja, ani ty, nie zmienimy pod jej wpływem zdania o Zerze.
Na pewno nie były zrobione tak, by ktoś mógł uznać je za śmieszne.
Ok, to mamy różne poczucie humoru. Bo mnie śmieszyli ci krzyczący z hiszpańska mnisi (potem się okazało, że to nie hiszpański, ech, byłem ignorantem), czy kopanie głów szkieletów.

Nie mówiąc już o RĄCZCE Z ADAMSÓW.

A nie ma? Już ci mówiłem na PW, że to wszystko kwestia konwencji oraz okoliczności - masz dwóch facetów, którzy tak samo zabili innego człowieka, ale jeden z nich zostanie przez ten czyn uznany za bohatera (bo zabił wroga na wojnie), a inny za zwykłego bandytę (bo zabił, żeby kogoś okraść, albo nie zapanował nad emocjami).
Z tego co wiem, to Caleb rozwalał tam głównie jakiś zły kult, nawet jeśli robił to z egoistycznych pobudek, więc...
Na pewno. No, chyba że umiesz mi wskazać antybohatera z wcześniejszej produkcji.
Ja bym powiedział, że jeśli ty chcesz mi udowodnić jakąś tezę, to powinieneś dostarczyć dowody. Tak to zwykle działa.

Ale nie zależy mi aż tak w tym przypadku. Na pewno nie będzie mi się chciało przekopywać historii wczesnych FPSów.

Link do komentarza

To chyba będzie, według terminologii z Unreal Tournament, "multi Ok"...

Ok, starczy tej dyskusji. Ani ja, ani ty, nie zmienimy pod jej wpływem zdania o Zerze.

Nie wierzę, że to mówię, ale odnoszę wrażenie, że nazbyt naiwnie traktujesz kwestię żołnierskiej profesji...

Ok, to mamy różne poczucie humoru. Bo mnie śmieszyli ci krzyczący z hiszpańska mnisi (potem się okazało, że to nie hiszpański, ech, byłem ignorantem), czy kopanie głów szkieletów.

Nie mówiąc już o RĄCZCE Z ADAMSÓW.

Rączki z Adamsów jakoś nie pamiętam. A jeśli sama konstatacja o niebyciu śmiesznym ci nie pasuje, mogę w takim razie stwierdzić, że przeciwnicy w tej grze nie zostali zrobieni tak, aby wydawali się śmieszni komuś, kto nie ma czarnego poczucia humoru.

Z tego co wiem, to Caleb rozwalał tam głównie jakiś zły kult, nawet jeśli robił to z egoistycznych pobudek, więc...

I przy tym rozwalaniu nie przejmował się przypadkowymi ofiarami czy powodowanymi zniszczeniami. Nawet na sam koniec gdy, jak zabił już Tchernoboga, to przed odejściem podziurawił jeszcze Tommygunem jakiegoś faceta, który go wkurzył. A wkurzył go po prostu tym, że przyszedł z gadką w tonie "tyś nas wyzwolił od wielkiego zła, bla, bla, bla"...

Ja bym powiedział, że jeśli ty chcesz mi udowodnić jakąś tezę, to powinieneś dostarczyć dowody. Tak to zwykle działa.

Nie, to tak nie działa... Facet, jak mam ci dostarczyć dowody NIEISTNIENIA czegoś? Nie ma, to nie ma - to ty mi pokaż, że jest.

Link do komentarza
To chyba będzie, według terminologii z Unreal Tournament, "multi Ok"...
Stary, ja tu widzę tylko double Ok. :D
Nie wierzę, że to mówię, ale odnoszę wrażenie, że nazbyt naiwnie traktujesz kwestię żołnierskiej profesji...
Raczej mamy inne poglądy na moralność tejże profesji...
Rączki z Adamsów jakoś nie pamiętam. A jeśli sama konstatacja o niebyciu śmiesznym ci nie pasuje, mogę w takim razie stwierdzić, że przeciwnicy w tej grze nie zostali zrobieni tak, aby wydawali się śmieszni komuś, kto nie ma czarnego poczucia humoru.
Ok, to już jest skrajnie subiektywne potraktowanie tematu. Nie mam jak na nie odpowiedzieć.
Nie, to tak nie działa... Facet, jak mam ci dostarczyć dowody NIEISTNIENIA czegoś? Nie ma, to nie ma - to ty mi pokaż, że jest.
Ok, masz racje, sorry, machnąłem się.
Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...