Przeczytałam, że dziś runął jeden z filarów fantasy. Świat, który inspirował świat gier i seriali dla telewizji przestał się rozrastać. Nie zniknie całkowicie, bo ta część, serie książek, które znam zawsze będą dla mnie żyć i kocham do nich wracać, ale pozostawią niedosyt. Nie zobaczę dorastania młodego Sama, nie dowiem się, co wymyśli Moist von Lipwig, by urozmaicić i skomplikować swoje życie, ani nie dowiem się, przed jakim nieszczęściem uratują świat moje ukochane czarownice. Wydawało mi się, że prędzej doczekam śmierci Babci Weatherwax niż Sir Terry'ego Pratchetta.
Również dzięki niemu wzmacniałam licealne przyjaźnie, kwitła wymiana książek. Powstało emocjonalne przywiązanie łączone z konkretnym gatunkiem, konkretnymi autorami.
WIelki Żółw A'Tuin, który dźwiga Świat Dysku na grzbiecie dodryfwował do krańca kosmosu i w końcu uderzył w pustkę. Ciekawe, czy ktoś go kiedyś poprowadzi dalej?
Przez ostatnie tygodnie przygotowywałam strój na Pyrkon. Moje pierwsze podejście do cosplayu i do samego konwentu. W jakiś niepojęty sposób wybrałam akurat Susan z "Wiedźmikołaja" (mało brakowałoby, a byłabym Nianią Ogg). Teraz nie wiem, czy w ogóle to kontynuować, by nikogo nie urazić, wszak to wnuczka Śmierci. Dobrze jednak, że zanim świat stał się odrobinę bardziej smutny, zdążyłam zrobić Mrocznego Piskacza. Przynajmniej mam towarzysza i biurkowego przypominacza.
Każdemu z pisarzy dziękuję za otwarcie swojego świata dla czytelników i za niesamowitą inspirację.
7 komentarzy
Rekomendowane komentarze