Dosyć mam już pisania o Kingu. Nie dlatego, że czuję przesyt recenzowaniem książek tego samego autora, lecz dlatego, że w każdym tekście mam ochotę napisać to samo. Wśród elementów, jakie powinny się znaleźć w rzetelnej recenzji nowej powieści Kinga, powinny znaleźć się kolejno:
1. Wspomnienia. King ma na koncie dziesiątki pozycji, z czego wiele, zwłaszcza tych najstarszych, czytałam z wypiekami na twarzy. Wracanie myślami do niektórych, takich jak To, po latach wciąż wprawia mnie w zachwyt i sprawia, że kupuję kolejne powieści niegdysiejszego mistrza horroru, choć wiem, czego mogę się spodziewać. King jest jednym z tych autorów, którzy znacząco wpłynęli na moje preferencje czytelnicze ? dorastałam z nim i bardzo cenię jego literaturę, stąd tym trudniej przechodzić mi do punktu drugiego.
2. Rozczarowanie. W ciągu ostatnich 18 miesięcy zrecenzowałam kolejno Joyland, Doktora Sen oraz Pana Mercedesa i Przebudzenie jedynie potwierdza moje wcześniejsze obserwacje: muza Kinga, o której (czy raczej o którym) wspominał w Jak pisać. Pamiętnik Rzemieślnika,uciekła z jego piwnicy. To smutne, ale być może nieuchronne. Takiemu Gaimanowi uciekła dawno temu. Taki Masterton nigdy muzy nie miał. Stephen King robi wszystko, by udawać, że płodny etap jego życiu nadal trwa, lecz przypomina to okłamywanie listonosza, że martwa babka jest chora, by dostać jej rentę. Boli mnie to, bo nie cierpię pożegnań, i wciąż mam nadzieję, że muza na powrót zasiedli piwnicę jego domu w Bangor. Tylko z każdą kolejną książką coraz trudniej mi w to wierzyć.
3. Nadzieje (lub ich brak). Nie jest tak, że Przebudzenie jest fatalne. To poziom Joylandu, Doktora Sen czy Dolores Claiborne, z odrobiną alchemii i odrobiną herezji ? o kilka długości wyprzedza tragicznego Pana Mercedesa, do którego czytania musiałam się zmuszać. Problemem Przebudzenia jest to, że nie porywa, nie straszy i nie zaskakuje, a więc nie ma tego, za co kochałam prozę Kinga kilkanaście lat temu. Na ten rok planowane są przynajmniej dwie nowe powieści, zbiór opowiadań The Bazaar of Bad Dreams oraz Finders Keepers, czyli druga część trylogii rozpoczętej Panem Mercedesem. O tej ostatniej powiem tylko tyle, że nie wierzę w nią kompletnie ? jeśli King nie pójdzie za przykładem Stiega Larssona i nie zmieni choć trochę konwencji kontynuacji, potraktuję Finders Keepers oraz jej następczynię jako powieść do odbębnienia i zapomnienia, bo z kryminałami autorowi ewidentnie nie po drodze. Jednak jako że krótsze formy wychodzą mu nieźle, widzę w The Bazaar of Bad Dreams potencjał do tego, by w przeciwieństwie do Przebudzenia porywać, straszyć i zaskakiwać. Chwilę przed premierą udam więc, że ostatnie książki Kinga napisał ktoś inny, po czym zaszyję się pod kocem, włączę muzykę z BioShocka i skrzyżuję palce na szczęście.
10 stycznia 2015
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze