Joker... tak... ciężko przedstawiać postać, którą każdy komiksowy entuzjasta znać powinien, przynajmniej nie łatwo zrobić to w sposób oryginalny i pozbawiony sztampy. Kryminalista o białej karnacji i zielonych włosach nie jest łatwy do precyzyjnego zdefiniowania, owszem jest szaleńcem albo osobnikiem najlepiej przystosowanym do życia w XXI wieku w wielkim mieście, ale... nieważne... oto on w pełnej krasie...

Portret postaci to zamysł ogólny ukazany poprzez pryzmat komiksów, w których się pojawiła. Często może się zatem zdarzyć, że spore fragmenty tekstu nie będą go wcale dotyczyć. Wszystko tylko po to, aby przybliżyć Wam czym te komiksy są. Dodać szerszą perspektywę, przecież Joker nie byłby taki sam bez szlachetnego adwersarza.
Od pierwszego pojawienia się nietoperza na stronach Detective Comics w 1939 nie upłynęło wiele czasu, gdy Batman zyskał własny komiks, w którego pierwszym numerze z kwietnia 1940 roku pojawił się Joker. Można zatem powiedzieć, że nadworny klaun był w Gotham od samego początku. Jego pierwszą ofiarą był Henry Clardige. Milioner mimo protekcji policji wraz z wybiciem północy padł na podłogę z groteskowym uśmiechem na twarzy. Co zresztą powtórzono w opisanym niżej The Man Who Laughs, ale nie uprzedzajmy faktów. Zawiązki pochodzenia zwariowanego mordercy można było odkryć dopiero w 1951 roku. Numer 168 z lutego po raz pierwszy pokazał jak czarny charakter w kostiumie Red Hooda skacze do silnie wzbogaconej chemią wody i zmienia kolor skóry oraz włosów. Wyglądał jak żartownisie z cyrku, co skłoniło go do przyjęcia imienia znanego z talii kart. Napisany przez Billa Fingera i narysowany przez L. S. Schwartza numer potraktował 13 stron z konceptem Red Hooda bardzo poważnie, niestety lata później komiks dotknęła cenzura i czytelnicy stali się świadkami zmian, które uniemożliwiły dalszą mroczną eksplorację tej postaci.
We wspomnianej opowieści z 1951 roku Batman był zafascynowany prawdziwą tożsamością człowieka zwanego czerwonym kapturem, parał się tą zagadką od wielu lat. Gdy złoczyńca zniknął w chemicznych odpadach uznano go za martwego. Superbohater bez trudu odkrył kim naprawdę był czerwony rabuś, sam zainteresowany wyjawił, że był pracownikiem laboratoryjnym, dopóki nie postanowił ukraść milion dolarów i przejść na emeryturę. Zabawne jak to ostatecznie się potoczyło, wątek doskonale rozwinięty w The Killing Joke.
Książe zbrodni w 88 numerze Worlds Finest (wspólnego tytułu Batmana i Supermana) po raz pierwszy połączył siły z Lexem Luthorem, zaś w 163 numerze Batmana schwytał bohatera i jego ?słynnego? pomocnika Robina po to, aby urządzić im proces sądowy ? on sam był sędzią, byli też Joker prokurator okręgowy i cała banda w ławie przysięgłych. Werdykt oczywiście mógł być tylko jeden ? winni. Ten przykład to chyba jedna z najlżejszych w twórczą głupotę opowieści, która powinna dać do zrozumienia jak ważna była poważna geneza Batmana i Jokera. W tej kampowej erze świr o bladej cerze posiadał nawet samochód z własnym motywem, prawdziwy Jokemobil. Dopiero w 251 numerze Batmana postać wróciła do swoich morderczych korzeni. Z nieszkodliwego figlarza ponownie stała się osobowością wzbudzającą strach. O?Neil i Adams zaczęli intrygującą historię od trupa, gdy Gordon pokazuje go herosowi. Okropnie wykrzywiona twarz, zatrzymana w czasie w chwili szerokiego i paskudnego uśmiechu (przypomina to późniejszą publikację The Man Who Laughs). Prowadzący śledztwo mroczny rycerz odkrył, że jego nemezis zabijał swoich dawnych podwładnych. Zdołał zabić 4 z 5 dawnych współpracowników, gdy bohater w końcu do niego dotarł znalazł się w zamkniętym akwarium, żeby uratować życie piątej ofiary sam dobrowolnie zgodził się skoczyć do zbiornika z rekinem. Po zabiciu drapieżnika Batman gonił złoczyńcę po plaży, gdy ten poślizgnął się na plamie oleju... oj te środowiskowe morały. Szaleniec o urokliwym uśmiechu bez trudu ponownie mógł cieszyć się popularnością, po raz kolejny zaskarbiając sobie uwagę nowych fanów. Ich baza rosła, aż wreszcie w 1975 roku, gdy obrońca Gotham stał się postacią mroczną i poważną pojawił się pierwszy numer komiksu zatytułowanego The Joker. Co prawda było to tylko dziewięć numerów, jednakże seria ta wyraźnie zaznaczyła, iż czarne charaktery również mogą mieć własne serie, które mogą odnieść sukces.
Przeszłość określona tytułami Detective Comics i Batman nie ima się jednak do kilku bardzo wyjątkowych publikacji, z których każda wniosła coś nowego do postaci Jokera, pogłębiając jego i tak już chaotyczny profil psychologiczny. Złotą erą dla klauna stały się lata ?80, gdy Frank Miller w 1986 opracował The Dark Knight Returns wszystko się zmieniło. Sportretowany tam geniusz zła był jego ekstremalną wersją, gotową zakończyć swoją relacje z superbohaterem nawet kosztem własnego żywota. Choć jest to bardzo niezależna i zamknięta historia to zrodziła wiele pomysłów odnośnie tego, co można z wyszczerzonym psychopatą jeszcze zrobić. Świat przekonał się o tym fakcie w 1988, gdy prawdziwy potencjał postaci wyszedł na wierzch wraz z ukazaniem się niezapomnianego The Killing Joke.
Po wyżej wymienionych wydaniach i innych takich jak ?Watchmen? i ?V for Vendetta? pojawiła się całkiem nowa energia w komiksach, które stały się wartościowymi dziełami literatury nowoczesnej. Nastały czasy noweli graficznych, które zresztą ciągle trwają. Niestety i nowele dotknął ten sam problem jak wszystko, co dobre i się sprzedaje ? komercjalizacja. Ale wracając do wydawanego wówczas w zeszytach Zabójczego żartu poruszane tam wątki rozwijają powstałe dekady wcześniej pomysły ? Red Hood, chemikalia itp. - jednocześnie z łatwością zaskakując czytelnika nowatorskim i wcześniej niespotykanym podejściem do narracji prowadzonej tym razem z perspektywy tego złego. Zabójczy żart pokazał nowe możliwości tkwiące w historiach o superbohaterach.
Ponieważ Killing Joke opisywałem już osobno przejdę do kolejnej, nie mniej ważnej opowieści zwanej ?Arkham Asylum: A Serious House on Serious Earth? (1989). W niej Joker jest przewodnikiem Batmana po ośrodku. Osobą, która wskazuje drogę (czyli względnie pojawia się w roli pasterza, obrońcy, czyli osoby postrzeganej w dobrym świetle) i w pewien pokręcony sposób staje się jedynym buforem bezpieczeństwa dla nietoperza. Wspominałem już kiedyś, że Kevin Conroy podchodził do swojej roli uważając, że to Batman jest prawdziwą osobowością, a Bruce Wayne jest fałszywym przebraniem. Tutaj ta idea objawia się w ekstremalnej postaci, gdyż eksploruje tę tezę zadając pytanie czy ten bohater nie jest przypadkiem bardziej szalony od swoich wrogów? Skoro Batman to jego prawdziwa osobowość, to znaczy, że jest szalony?
Fabuła prezentuje się następująco. Oto azyl Arkhama zostaje opanowany przez niestabilnych psychicznie przestępców. Wariatkowo domaga się, by dołączył do nich największy szaleniec, czyli Batman.
Najistotniejszym elementem wśród groteskowych, malowniczych i szaleńczych kadrów jest wspomniane poddanie w wątpliwość poczytalności mrocznego rycerza, który musi się zmierzyć z obecnym w posiadłości demonem. Stwór ten ma postać nietoperza dla czytelników to może nowy przeciwnik, ale nie dla bohatera. Autor znalazł najlepszego adwersarza dla herosa i użył nietoperza przeciw nietoperzowi. Walka z takim przeciwnikiem tylko pozornie jest nowa dla rycerza. Komiks, bowiem daje do zrozumienia, że starcie z tym stworzeniem nocy w umyśle Batmana trwa od dawna. Ponieważ jest już doświadczony latami działalności i potyczek z księciem zbrodni nie poddaje się szaleństwu, a gdy patrzy w czarną otchłań wie, iż otchłań odpowiada mu spojrzeniem, czekając na chwilę słabości, czekając na odpowiedni moment, aby go pochłonąć.
Wracając do Jokera, widząc go w wariatkowie ma się wrażenie, że jest tam najbardziej trzeźwo myślącą istotą, także pomysł tzw. ?super sanity? (super zdrowia psychicznego) wydaje się być naturalnym krokiem i logiczną częścią tego świata. Klaun codziennie wymyśla siebie na nowo, by dopasować się, jak najlepiej do otoczenia i sytuacji, w której się znalazł. Czasem jest nieszkodliwym figlarzem (nawiązanie do lat cenzury i całkowicie nieziemskich lat Batmana z tamtych czasów), żeby w jednej chwili zmienić się w morderczego maniaka.
Dla scenarzysty Granta Morrisona to była pierwsza praca nad historią ze świata Batmana. Zainspirowany dziełem Millera, Grant chciał stworzyć swoją własną wersję ikonicznych postaci, poprzez gęste użycie symboliki. Jak w kręgach piekielnych tak i w Arkham bohater zapuszcza się coraz głębiej, by odkryć prawdę kryjącą się za Amadeuszem Arkhamem i jego pracą. Symbol, symbol goni a całość zanurzona jest w niewyjaśnionym nadprzyrodzonym fenomenie, który wypełnia sale i korytarze przybytku. Spotykając wielu swoich wrogów, poznając ich szaleństwo odkrywa siebie samego. Podróż pełna szaleństwa prowadzi do jądra ciemności, którym tak naprawdę jest sam Batman. Kluczowa jest jego motywacja do walki ze złem, jego bliskość względem zła, bowiem aby skutecznie je pokonać musi je najpierw zaakceptować w samym sobie. Zresztą to mroczne alter ego właśnie wielokrotnie Joker próbował wydobyć z niego w grze o tym samym tytule. Obsesja psychopatycznego mordercy, który pragnie nawracać innych na swoje wyznanie jest zapisana wielkimi zgłoskami w wielu mediach, poczynając od Zabójczego żartu a na wspomnianej, słynnej serii gier kończąc (która zresztą nie mogłaby powstać bez tego wyjątkowego albumu). Także w AA Joker pragnie upadku bohatera, by poddał się szaleństwu, tym razem nie jest to wynik jego zmyślnego planu, lecz obcowania z szaleńcami, zobaczenia społecznego zwyrodnienia z bliska. Witając nietoperza wita go jak gościa we własnym domu. Jest to tym dziwniejsze, że sam autor przyznał, że konstrukcja tej historii jest jak konstrukcja domu.
Zrealizowany stylem rysownika zamysł miał odzwierciedlać inność projektu, jego eksperymentalizm jakże daleki od kryminalnych przygód w Gotham wpasował się w styl filmu Burtona i modę na bohatera wywołaną Hollywoodzką produkcją. Historia zastygła na granicy między snem a jawą stała w opozycji do realistycznej pracy Franka Millera. Da się jednak zauważyć, iż powieść pogłębia jego koncept, który można dostrzec w TDKR ? człowiek nietoperz ma obsesję na punkcie walki ze złem. Psychodeliczne rysy twarzy, przerażająco jaskrawe kolory potęgują wrażenie, że superbohater równie dobrze mógłby być jednym z osadzonych w tym wariatkowie. Mieszanka malowideł, rysunków, fotografii stworzyła wyjątkowy stylistycznie kolarz, portretujący w bardzo głośny i klaustrofobiczny sposób ośrodek dla chorych psychicznie przestępców. Efekt wizualny wzmaga typografia Gaspara Saladino. Jego przypisanie różnych czcionek każdej z postaci stało się trendem wykorzystywanym później w wielu innych komiksach, także tych ze stajni Marvela. Inne chmurki dialogowe, typ czcionki i kolor pomagały rozróżnić między sobą występujące tam postacie, wprowadzały pozorny ład w tym osobliwym chaosie. Batman miał czarną chmurkę z białymi literami, Maxie Zeus dostał niebieską chmurkę z Grecką czcionką, a Joker nie miał żadnej, jedynie czerwoną przypominającą graffiti na murach czcionkę. Co tylko podkreślało charakter postaci niepodległy żadnemu autorytetowi i rządom innych, nawet w postaci przestrzeni zamykającej jego słowa.
Nie podoba mi się jeden element pokazany w Arkham Asylum. Mianowicie wątek Jokera niejako zakochanego w Batmanie, czytając między wierszami homoseksualny podtekst jest widoczny i wykorzystany potem w ?Death of the Family?. Na szczęście tylko na tym się skończyło, bowiem jacyś ważni ludzie uważali, że czytelnicy odbierając go jako geja mogą uznać granego przez Nicholsona Jokera w filmie jako postać transwestyty (Morrison chciał nieco ubarwić jego ciuszki w stylu Madonny tamtych lat). Innych seksualnych przesłanek w AA (ciekawy i może nieprzypadkowy skrót?) nie brakuje ? Mad Hatter był pedofilem, Clayface był postrzegany jako ?AIDS z dwoma nogami?.
Praca McKeana i Morrisona bardzo szybko stała się częścią mitu mrocznego strażnika. Do 2004 roku sprzedano blisko pół miliona kopii, teraz według strony Granta Morrisona ponad 600 tys., to oznacza, że jest to najlepiej sprzedająca się w historii oryginalna powieść graficzna. W osiągnięciu tej liczby z pewnością pomogła posiadana również przeze mnie wersja z 2005 roku, wydana w 15 rocznicę ukazania się oryginału edycja zawiera scenariusz z dodatkowymi notami, wyjaśniającymi użytą w albumie symbolikę. Komiks nie łatwy w odbiorze, ale jego przeczytanie daje wielką satysfakcję.
Kolejnym tytułem na mojej skromnej liście jest ?The Man Who Laughs? z 2005 roku. Fabuła komiksu rozpoczyna się parę miesięcy (3 miesiące) po opisanym w Killing Joke wypadku, który zmienił niedoszłego Red Hooda w Jokera. Nikt jeszcze nie wie o jego istnieniu, to jest jego pierwsza zbrodnia ? w sprzeczności do Killing Joke.
Policjanci znajdują 9 ciał w opuszczonym budynku fabryki. Ciała są oszpecone, twarze trwale zastygłe w grymasie śmiertelnego uśmiechu, ktokolwiek to zrobił ćwiczył na swoich ofiarach. Bruce Wayne spotyka się z Henrym Clardigem w Gotham Gentleman Club, gdy nagle na ekranie tv reporterka zaczyna się krztusić, po czym wybucha śmiechem i pada. Na ekranie pojawia się klaun ubrany w fioletową marynarkę i zapowiada śmierć jednego z bardziej prominentnych mieszkańców miasta - Clardige?a. Bogacz ma zginąć tej samej nocy o północy. Gordon i Batman łączą siły, by go powstrzymać. Policja zjawia się w miejscu zamieszkania milionera, wszystkie pokoje, okna wejścia i wyjścia są pilnowane, a i tak Henry ginie zanosząc się śmiechem. Szaleniec wyznacza kolejną ofiarę na antenie ? Jay W. Wilde. Gdy wydaje się, że Joker nie ma żadnego motywu poza sianiem terroru Batman wpada na trop Chemical Breakdown, ale czy aby na pewno to wystarczy, żeby zrozumieć szaleńca, by powstrzymać Jokera? Zbrodniarz nie jest łatwy do rozpracowania. Sprawy komplikują się bardziej, gdy ogłasza on, że następnym celem jest Bruce Wayne.
Historię oparto na pierwszym występie nikczemnika w Batman nr 1 (1940), a tytuł biorąc pod uwagę wygląd postaci oczywiście bardziej odniosi do filmowej adaptacji powieści Victora Hugo aniżeli samej książki. Grany przez Conrada Veidta tytułowy człowiek, który się śmieje stał się inspiracją dla postaci Jokera. W tym samym wydaniu, oprócz historii z klaunem zamieszczono przygody Batmana i Alana Scotta (Green Lantern).
Ed Brubaker i Doug Mahnke wykonali kawał przerażającej roboty. Wygląd oraz uśmiech księcia zbrodni i jego ofiar rzadko wygląda tak niesmacznie, podniośle okropnie i jednocześnie tak klasycznie. Ta subtelnie anonsowana realistyczna groteska to w dużej mierze zasługa filmu z 1928 roku, Joker chyba nigdy tak bardzo nie przypominał Veidta z filmu.
Fabuła prowadzona jest rozsądnie bez przedwczesnego zdradzania wszystkich kart w trakcie gry. Ciąg zdarzeń najbardziej służy rozwojowi postaci i ich motywów, osobowości itp. Wspomaga to suspens i utrzymanie uwagi czytelnika aż do samego końca. Batman pośrednio tworzy Jokera, gdy Red Hood w pośpiechu ucieka przed Batmanem i wpada do zbiornika pełnego chemikaliów. Batman Burtona tak właśnie tłumaczył przybycie do Gotham największego superłotra, oprócz części dotyczącej Red Hooda. Joker jest w tym komiksie przestępcą psychopatą o nierozpoznanym potencjale. Drapieżnikiem o dzikiej, trudnej do przewidzenia naturze. Tworzy zagrożenie z nikomu nieznanych motywów. Wiele osób ginie, żeby jego zbrodniczy plan mógł się powieść. W tajemniczy sposób zabija publicznie rozpoznawalne osoby, co stanowi spore wyzwanie dla policji, Gordona i mrocznego rycerza. Jego prawdziwym celem jest odwrócenie uwagi stróżów prawa i kierowanie się oryginalnym planem, który ujął w krótkim poemacie własnej próby:
One By One
They?ll Hear My Call
Then This Wickied Town
Will Follow My Fall
Dziełu Brubakera nie można odmówić pomysłowości i klimatu. W bardzo dobry sposób nawiązuje on do początków szaleńca w komiksie, łącząc jego pierwszy występ z opowieścią zawartą w Zabójczym żarcie. Jest naturalnym następcą swoich poprzedników i godnym tytułem do wymienienia z nimi w jednym zdaniu. Uczucie autentyzmu, który wzbudza tutaj król żartu wpasowuje się w klasyczne jego postrzeganie, dodając własną cegiełkę do współczesnego mitu, tę chłodną naturę szaleństwa i gorący temperament mordu.
Ostatnią pozycję na liście ważnych komiksów z punktu widzenia samej postaci jest dzieło Briana Azarello zatytułowane banalnie ? Joker. Pod względem fabularnym nie jest to najlepsza opowieść, zdecydowanie odstaje od swoich poprzedników, ale na swoje szczęście ma Lee Bermejo. Rysownik jak rzadko, kiedy pozwolił wydobyć ze scenariusza to, co najlepsze i w pełni ukazać światu jego potencjał. Nowoczesna wersja wyglądu psychopaty stała się inspiracją dla twórców filmu ?The Dark Knight?, Ledger (nie)przypadkowo wyglądem przypomina tę właśnie iterację naczelnego wariata Gotham. Sam Bermejo nie jest pewien czy filmowcy pod wpływem jego pracy poszli w właśnie tym kierunku, mogli posłużyć się opublikowanym szkicem artysty z 2006 roku.
Joker tym razem nie ucieka z AA, lecz zostaje z niego zwolniony. Sam twierdzi, że nie jest już szalony. Tymczasem pod jego nieobecność koledzy po fachu zostawili go na lodzie, dzieląc między sobą pozostawiony przez pana J biznes. Historia opowiadana jest z perspektywy Johnny?ego Frosta drobnego rzezimieszka o łagodnej naturze, który przyjeżdża podwieźć słynnego mistrza zbrodni. Jak łatwo można się domyśleć klaun nie jest z tego powodu zadowolony. Między tymi dwoma rodzi się nić porozumienia.
Nowoczesna wizja przestępczego świata portretuje Killer Croca jako sporych rozmiarów, czarnoskórego osiłka, zresztą także inni kryminaliści przywdzieli nowocześniejsze szaty ? Riddler, Penguin, Two-face. Joker stał się zarazą, na którą nie ma lekarstwa Batman zaś jest jedynie postacią tła, strachem na wróble, jego obecność jedynie wyczuwana przez przestępców.
Nawet tytułowy (anty)bohater postrzegany jest odrobinę z boku, z perspektywy Frosta. Chociaż tak naprawdę ten komiks jest o nim, to jest tak tylko do pewnego stopnia,. Efektem tych starań jest inny od dotychczasowych portretów Jokera. W niemal każdym komiksie był niepoczytalny, nieobliczalny i niebezpieczny. To się zmieniło, gdy czytelnicy dostali od Brubakera darmowy wgląd w zwyczajny dzień kochanka Harley Quinn. Nowe sytuacje ordynarnego dnia dają wiele nowych możliwości, kontekstów i zachowań. Wprawdzie już bez podglądu do jego przeciętnego życia (gdy nic nie planuje) fascynował czytelnika swoim zachowaniem, ukrytą w sobie głębią i filozofią. Tym razem jest psychicznie i fizycznie odpychający, czyny dnia codziennego wzmacniają jego ohydną obskurność ponad wszystko inne. Kreska w osiągnięciu tego efektu wyjątkowo pomaga.
Niepokojąca praca dała wytrącający z równowagi efekt, jako jedna z nie wielu zdołała przedostać się pod powierzchnię enigmatycznej psychiki Jokera. Wprawdzie trochę zaprzecza jego życiowej filozofii, w której pieniądze są jedynie środkiem do celu - przecież tak naprawdę nie dba o nie - nie wiem, czy to jest zwyczajnie sprawa honoru między przestępcami, ale zielonowłosemu ewidentnie w tej powieści zależy jedynie na kasie. Nie zostaje to wyjaśnione, tak jak twórcy nie borykali się kwestią ? dlaczego został zwolniony, ale ostatecznie pisząc teraz o tej postaci nie wypada nie wspomnieć o tej noweli.
Niezależnie od autora, niezależnie od wizji Joker to postać bardzo podatna na wielowymiarowość, zmiany i rozmaite style rysownicze... no może poza Jimem Lee (jego Joker jest okropny). Psychopatyczny przestępca, którego wyznaniem jest chaos, a śmierć obsesją zdążył zafascynować czytelników na całym świecie. Robił to od samego początku swojego istnienia, w latach ?50 i ?60 zdążył złagodnieć tylko po, to by wrócić w latach ?80 i przypomnieć sobie o swojej ulubionej kochance ? morderstwie. W obrębie samego komiksu mieliśmy już wiele ciekawych historii z jego udziałem, a gdy otworzy się oczy na inne media jak animacje, gry i filmy okaże się, że to tylko jedna porcja większego tortu.
3 Comments
Recommended Comments