Skocz do zawartości

The Zoldening

  • wpisy
    139
  • komentarzy
    640
  • wyświetleń
    79754

All you need is ignoring the movie - All You Need Is Kill vs Edge of Tomorrow/Na Skraju Jutra


zoldator

2384 wyświetleń

Często przy filmowych adaptacjach książek słyszy się tą jedną, ale wyjątkowo głośną bandę ludzi krzyczących "Książka jest lepsza!". W moim przypadku wyjątkowo dotkliwi są Glorious Pieśń Lodu i Ognia Fandom, dla których jeśli w ogóle lubisz serial, to jesteś automatycznie gorszym typem człowieka, powinieneś dostać raka i umrzeć w męczarniach. Szkoda, że w tym akurat przypadku świetny serial powstał na bazie średniej książki, ale to swoją drogą. Tutaj skupimy się czymś innym, mianowicie nie-trójcy All You Need Is Kill, czyli książce, mandze i filmie. Od razu mówię, spoliers ahead.

All-You-Need-Is-Kill-First-Image.jpg

Wszystko zaczęło się od wspomnianej książki Hiroshiego Sakurazaki, w Polsce błędnie nazywanej Na Skraju Jutra i wydawanej w szpetnej okładce, z ryjem Toma Cruise'a (który to też przez jego udział w aktywnym pogarszaniu filmu będzie obiektem wielu żartów z mojej strony), podziękujcie filmowi. Nie jest to z pewnością wybitne dzieło literatury, ale całkiem dobra lektura. Skupia się na postaci Keijiego Kiriyi, który zostaje wciągnięty w pętlę czasu i zmuszony jest powtarzać bitwę, w której ginie, w kółko i w kółko. Tak wygląda główne założenie fabularne, do poszczególnych elementów przejdziemy przy porównywaniu książki/mangi i filmu. Dlaczego książki i mangi razem? Ponieważ to drugie jest po prostu przeniesieniem tego pierwszego na inny grunt. Wydarzenia i postaci są te same, najwyżej to pierwsze ulega lekkiej, naprawdę nieznacznej zmianie ze zwykłej konieczności. Ciężko jest pewne rzeczy przenieść z tekstu na ilustrację, dlatego rozumiem ten zabieg. I, tak jak już mówiłem, nie są to zmiany znaczące. Film z kolei... Welp, all you needed was not to f*ck up. And yet you did.

Youtube Video -> Oryginalne wideo

Powiem to od razu, nie lubię filmu bez mała w ogóle i uważam, że tylko trzy rzeczy zrobił dobrze:

1) Książka i manga zostały wydane w Polsce. Tłumacz mangi, którego miałem okazję spotkać na krakowskiej premierze Berserka (Go. Buy. Berserk. NOW!) powiedział wprost, że Japończycy poprzez tłumaczenie mangi na inne języki promowali film i całą jego otoczkę. A fakt, że książka została wydana z plakatem filmowym na okładce i zmienionym tytułem, żeby fani filmu się rzucili, mówi sam za siebie.

2) Mimiki nie wyglądają tragicznie i ogólnie efekty specjalne są widowiskowe, ale umówmy się, to to nawet Transformersom Baya się udało.

3) Cały temat powtarzania bitwy i ciągłego umierania bohatera został całkiem nieźle oddany i widać rozwój tej postaci z nikogo w prawdziwą maszynę do zabijania. Kiedyś usłyszałem porównanie, że ten film to zasadniczo gra wideo i tak jest. Przede wszystkim nasuwa się porównanie do serii Souls, gdzie giniesz tylko po to, żeby stać się lepszym i nauczyć się więcej. Na tym też polega to uniwersum.

Cała reszta jest... Ugh... Po kolei.

Po pierwsze, najbardziej trywialne, nienawidzę tytułu. All You Need Is Kill wyróżnia się, brzmi świetnie i pasuje. W pewnym momencie jedna z postaci tłumaczy Kiryi fragment kodeksu Samurajów, który mówi, że jedyne czego potrzebujesz to wprawić się w zabijaniu. I do tego nawiązuje tytuł. Podczas gdy Na Skraju Jutra to najbardziej stereotypowy tytuł czegokolwiek sci-fi, jaki w życiu słyszałem. Możesz to walnąć na Star Trek, Star Wars, Battlestar Galactica, Stargate czy cokolwiek, i wciąż będzie pasowało. Dlatego też aktywnie odmawiam nazywania wszystkiego oprócz filmu tym tytułem. Bo film akurat sobie na to zasłużył.

Po drugie, nienawidzę uzachodnienia, jakie jest wszechobecne w filmie. Wielkie, ciężkie kombinezony, które zasadniczo rzecz biorąc są bez mała mecha i ważące dwieście kilogramów topory bojowe zostały usunięte. Zamiast nich mamy... coś. Najbliżej temu chyba do egzoszkieletu. Wygląda to tak, że na nogi żołnierza zakładane są mechaniczne glany, na ręce coś w rodzaju rękawic przypominających koparki, na tors szelki (dosłownie, szelki, ponieważ to cię ochroni przed obcymi), a na głowę hełm, który nic nie zasłania. Cała twarz żołnierza jest odsłonięta, ponieważ musimy pokazać ryj Toma Cruise'a, na który prawdopodobnie poszła połowa naszego budżetu. W całym filmie jest jeden, w miarę porządnie wyglądający design, który pojawia się dwa razy w czasie jego trwania. Mówię tu o osobistej gwardii Rity, i choć wciąż jest to kompletne zero w porównaniu z mangą, jest dużo lepiej nić cała reszta. Pamiętacie, kiedy w filmie Iron Man usunęli maskę Tony'ego, żeby pokazać twarz Roberta Downey'a Jr.? Nie? Ano fakt, przecież byli na tyle sprytni, aby nie zrujnować designu i jednocześnie pokazać twarz aktora, poprzez widok z kokpitu! Kto by pomyślał? Pomijam fakt, że postaci w tych "kombinezonach" poruszają się tak, że wystarczy puścić Walk the Dinosaur w tle i komedia dzieje się sama. A topory bojowe wymienili na jeden miecz, i to góra półtoraręczny, podczas gdy powinien to być miecz Gutsa albo Dragon Bone Smasher z Demon's Souls. Wiecie, czemu Dredd z 2012 jest świetnym filmem? Bo nie zrujnowali samych siebie przez potrzebę pokazania twarzy Karla Urbana i cenzurę.

all-you-need-is-kill-4895417.jpg

No właśnie, cenzura... Oto problem. W książce i mandze mamy wojnę. Żołnierze giną w własnych szczynach, pocie, gównie i krwi. Po godzinach spędzonych w tych zbrojach są ledwo żywi, rozrywani na strzępy przez mimiki. Odrywane kończyny, dziury w klatce piersiowej, pręty wbite w mózgi, dzieci rozrywane w pół, odrywane głowy. To się tu dzieje, bo to jest wojna. Z frakcją, której jedynym celem jest cię zabić. Nie ma więźniów, nie ma niewolników, są tylko ofiary.

all-you-need-is-kill-4802689.jpg

Ale nie w filmie! Przecież PG 12+ musi się stać! Krew na wojnie? Kto o tym słyszał! Niech z każdego żołnierza wylewają się ryje Toma Cruise'a!

A tak na serio, w filmie nie ma nic. Kilka kropelek krwi z zadrapań i jedna scena, w której bohater doznaje poparzeń i to jest wszystko. Nienawidzę cenzury na siłę. Ona mnie gryzie w Wolverine, bo w tym filmie ludzie powinni być rozdzierani na strzępy, a Logan powinien regenerować sobie całe fragmenty ciała, a nie pomniejsze rany. To właśnie czyniło grę tak udaną, bo była 18+, nie 12+. Cenzura powstrzymuje mnie też od obejrzenia nowego Robocopa. A Edge of Tomorrow to jedna wielka cenzura.

Kolejnym problemem są zmiany w samych mimikach. Nie wiem, jak zostało to rozwiązane w mandze, ponieważ drugi tom ma się w Polsce dopiero ukazać, ale w książce tak zostało to opisane. Mimiki przybyły na ziemię w formie nanomaszyn, i po tym, jak zmieniły pewnego amerykańskiego senatora w maszynę do zabijania, trafiły na dno oceanu i złączyły się z rozgwiazdami. Następnie rozpoczęły ewolucję i ruszyły na ląd. Najpierw w niegroźnej, rozlazłej formie, po czym przystosowały się do zagrożenia, jakim są ludzie, i przyjęły bardziej agresywną formę. Są opisane jako bezkształtne, pół mechaniczne, pół organiczne istoty, które mają jeden cel - oczyścić planetę z wszelkiego życia i przystosować ją do zamieszkania przez swoich panów. Dlatego zostawiają po sobie toksyczną ziemię, na której nic nie może wyrosnąć i zatruwają całe opanowane przez siebie środowisko. Tak to wygląda w książce, w filmie natomiast... Meteor walnął pod Hamburgiem, kosmici wyszli, zaczęli strzelać do ludzi, wojna. Nie otrzymujemy żadnego innego wytłumaczenia, po prostu to. I nie twierdzę, że to w książce to jakieś arcydzieło, ale przynajmniej jest. Podczas gdy tutaj mamy Dzień Niepodległości 2. Same ich designy nie wyglądają tragicznie, ale nie są też niczym, czego na przykład w Matrixie nie widziałem. Ot, takie robotki z bardzo kosztowną animacją. Za to, co mnie bardziej gryzie, to ich brak pancerza. W jednej ze scen Tom Rujnuję Ten Film Cruise wychodzi z "kombinezonu" i zabija jednego zwykłym shotgunem, a drugiego metalowym prętem. W książce ich pancerze były tak twarde, że wyłącznie specjalne kafary były w stanie je przebić, a te kombinezony były po to, żeby żołnierz mógł w ogóle udźwignąć broń o kalibrze zdolnym je choćby zarysować. Nie wspominając o tych toporach. Jeśli możecie je zranić zwykłą bronią palną, to po co są te kombinezony, skoro zwykłe M16 załatwia sprawę? Nie wspominając o czołgach i artylerii? Lotnictwo? Nie musicie cosplayować koparki, żeby móc wygrać tę wojnę, wiecie?

all-you-need-is-kill-4708791.jpg

Kolejnym problemem są postaci. Sierżant Ferrell został zmieniony z doświadczonego, umięśnionego wojownika i swego rodzaju mentora, który dba i ćwiczy swoich żołnierzy w... Uhh... Zostaje zmieniony w typowego cowboya z Texasu, który mówi ze śmiesznym akcentem, ma cwaniacki uśmieszek i każe swoim żołnierzom jeść karty do gry, jeśli nakryje ich na hazardzie. Jednostka głównego bohatera to oczywiście ociekający testosteronem, amerykańscy marines, którzy ciągle się z niego nabijają i aktywnie próbują zabić, poprzez odmawianie wyjaśnienia mu jak zdjąć zabezpieczenie z broni. Mają nawet kobietę, która ma w sobie prawdopodobnie więcej testosteronu niż typowa siłownia w godzinach szczytu, ponieważ twórcy za dużo naoglądali się Aliens ostatnimi czasy. Mogę poświęcić chwilę na to, żeby opowiedzieć o tym, jak niedające się lubić i męczące są postaci żołnierzy, którzy rzucają żartami w stylu "Coś jest nie tak z twoim kombinezonem. Siedzi w nim trup!"? 'Murica!

Albo ja coś przespałem, albo sam powód, dla którego główny bohater zostaje wrzucony do tej bitwy jest idiotyczny. Nie jest nawet żołnierzem, jest twarzą medialną. Ma stopień majora w departamencie relacji publicznych, czy cokolwiek. Zostaje wysłany do walki, ponieważ jak on tam będzie to ludzie zaczną bardziej wierzyć w wygraną, czy coś równie tępego. Wytłumaczenie na zasadzie "BO FABUŁA MUSI SIĘ DZIAĆ!" nie pomogło żadnej grze Dejwidza Kadże, nie pomoże i tu.

Podsumowując, Edge of Tomorrow to okropna adaptacja, która bez mała wszystko robi gorzej i spokojnie można odłożyć ją na półkę obok amerykańskiej Godzilli z lat 90 i filmu Dragon Ball. Szkoda, że nie pracował tutaj del Toro, prawdopodobnie dałby radę zrobić coś więcej. Jeśli ktoś dowiedział się o istnieniu książki przez film, zróbcie sobie przysługę i przeczytajcie ją. Jest dużo lepsza w każdym calu, a manga dużo ładniejsza. To jest dobitny przykład tego co się dzieje, gdy Ameryka próbuje zrobić coś japońskiego. I teraz jestem tylko utwierdzony w przekonaniu, że Pacific Rim i Godzilla 2014 to diamenty w tym szambie. Obydwie wersje są już dostępne po Polsku, więc droga wolna. A jeśli nie czytałeś ani nie oglądałeś, to wyświadcz sobie przysługę i przeczytaj.

all-you-need-is-kill-4803879.jpg

2 komentarze


Rekomendowane komentarze

Daję spóźnionego plusa, bo przez Ciebie kupiłem to wczoraj razem z polskim Berserkiem i czekam na kolejny tom.

Zostaje wysłany do walki, ponieważ jak on tam będzie to ludzie zaczną bardziej wierzyć w wygraną, czy coś równie tępego.

Wow, serio. W mandze przez chwilę ktoś myśli, że Rita jest taką właśnie wydmuszką medialną, co okazuje się nieprawdą po dwóch stronach. Widzę że scenarzystom aż nadto spodobał się ten pomysł.

Link do komentarza
przez Ciebie kupiłem to wczoraj razem z polskim Berserkiem i czekam na kolejny tom.

Yes, YES! Chyba w grudniu ma się pojawić, jeśli dobrze pamiętam rozkładówkę JPFu.

Widzę że scenarzystom aż nadto spodobał się ten pomysł.

Rita sama w sobie też jest twarzą medialną w tym filmie, na jej zdjęcie na autobusie można się pogapić kilkadziesiąt razy w trakcie seansu. Co tym bardziej mnie zastanawia, po kiego im Cage w tym wszystkim? Jakby nie można było dać zwykłego żołnierza, wyszłoby na to samo.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...