Skocz do zawartości

Blog pisany nocą

  • wpisy
    31
  • komentarzy
    90
  • wyświetleń
    39755

Rządy Róży


849

492 wyświetleń

?Rule of Rose? zawładnęła moją wyobraźnią kilka lat temu, gdy tytuł gry pojawił się w Action-Redaction przy okazji komentarza do jednego ze słynnych artykułów na temat demoralizującego wpływu gier komputerowych. Wizja roztaczana przez autora owego tekstu wyglądała niezwykle interesująco: oto trafiamy do Anglii z lat trzydziestych XX w., do sierocińca, w którym dzieci ?pozbawione opieki i nadzoru dorosłych ustanowiły własną hierarchię i system rządów?. W dalszej części wywodu pojawiają się zarzuty, iż gra epatuje erotyzmem i przemocą, wbrew pozorom jednak artykuł nie jest przepełniony jedynie wyrazami ?świętego oburzenia?, lecz bardzo trafnie prezentuje kilka motywów i problemów pojawiających się w grze. I choć znajdują się w nim tendencyjne cytaty, a jego wydźwięk i zawarta opinia o grze są negatywne, sprawia, że ?Rule of Rose? zagnieżdża się w umyśle czytelnika.

300px-Style.png

Chciałbym napisać, że ów tekst był zapowiedzią medialnych sporów, które rozgorzały wokół gry, ale sporów nie było. Opinie o dziele studia Punchline wygłaszały osoby, spośród których każda kolejna miała coraz mniejszy kontakt z grą, a swoje zdanie opierała na plotkach i ?czarnych legendach? narosłych wokół produkcji. Koniec końców wiele krajów wycofało się z dystrybucji tytułu, a Punchline nie wydało później już żadnej gry.

Jaki więc obraz ?Rule of Rose? ma teraz postronny gracz? Otóż tytuł ten jest wariacją na temat ?Władcy Much? Goldinga, ma kontrowersyjną fabułę i kiepski gameplay. No cóż. Tylko co do gameplay'u mogę się całkowicie zgodzić.

?Prawo Róży? jest na wpół baśnią, a na wpół opowieścią psychologiczną. Nasza protagonistka, dziewiętnastoletnia Jennifer zmaga się z traumą, którą przeżyła jako dziecko w sierocińcu. Zadaniem gracza jest ?przeżyć? ponownie wspomnienia bohaterki, uzupełnić olbrzymie luki w pamięci i samodzielnie poskładać w całość zdarzenia, które miały miejsce przed laty. Sprowadza się to do przemierzania sporych lokacji z mnóstwem drzwi, rozwiązywania zagadek logicznych, szukaniem kluczy, przemieszczaniem się z punktu A do B, okazjonalnie wdając się w potyczki z małymi diabełkami, które reprezentują podświadomy opór Jennifer przed konfrontacją ze wspomnieniami.

To prawda. Rozgrywka, mająca być w zamyśle czymś pomiędzy ?Silent Hillem? a ?Haunting Grounds? (tak słyszałem, grałem tylko w pierwszy z wymienionych tytułów), jest wykonana fatalnie. Gdy do protagonistki dołącza labrador Brown, wszystko sprowadza się do podtykania mu pod nos przedmiotów, by nasz pies, kierując się węchem, doprowadził nas do postaci, która jest właścicielem danej rzeczy bądź kolejnego przedmiotu, na którym należy powtórzyć operację. Jeśli to zawiedzie, czeka nas naciskanie klamek w setce drzwi, by znaleźć te jedyne, które się otworzą i pchną historię do przodu. Urozmaiceniem są walki z diabełkami, które wyraźnie przesuwają ciężar z ?horror? na ?survival?. Jennifer jest tylko przerażoną, bezbronną dziewczyną, która sama nie wie, co się wokół niej dzieje, więc jej zdolności bojowe znajdują się pomiędzy ?śladowe? a ?brak?. Z kolei mechanika potyczek, wykrywanie kolizji i trafień zamieniają starcia w koszmary. Chyba nie w ten sposób twórcy chcieli osiągnąć ów efekt.

422px-AristocratAd.png

Powyższe zarzuty wynikają z ograniczeń budżetu. W pewnym momencie twórcy stanęli przed wyborem ? dopracować rozgrywkę czy fabułę? Zdecydowali się na to drugie. I całe szczęście.

?Rule of Rose? opowiada o czasie w historii sierocińca ?Różany Ogród?, w którym, jakkolwiek banalnie brzmi to określenie, w tajemniczych okolicznościach zaczęli znikać opiekunowie. Opowiada o dzieciach, głównie dziewczynkach, które bez opieki, bez wychowania, bez dorosłych, próbują uporządkować zastaną rzeczywistość. Skojarzenia z dziełem Goldinga są jak najbardziej na miejscu, jednak to, co stanowi o odmienności ?Rule of Rose? od ?Władcy Much?, to pierwsza, którą się dostrzega i najbardziej oczywista z pozornie niewielkich różnic: ?Władca Much? traktuje o chłopcach, a ?Rule of Rose? o dziewczynkach. Choć oba dzieła łączy motyw okrucieństwa dzieci, to każde z nich przedstawia inny aspekt. Jeśli chłopiec chce być okrutny, to użyje przemocy. Ale jeśli dziewczynka chce być okrutna...

Różnic i podobieństw jest oczywiście więcej, ale chciałem zwrócić uwagę właśnie na ten kluczowy element, który sprawia, że nawet jeśli poznaliśmy jeden z tych tytułów, to obcując z drugim, nie będziemy mieli wrażenia powtarzalności. Golding w swoim utworze rozprawia raczej o ludzkiej naturze w ogóle, podczas gdy twórcy ze studia Punchline chcą skupić się na ??tajemniczej i niezrozumianej? naturze dziewczyn?.

***

Mógłbym w tym miejscu zacząć omawiać psychologiczne aspekty produkcji. Mógłbym wskazać na bogatą symbolikę gry. Mógłbym wypunktować najciekawsze motywy i wątki, ale tego nie zrobię. ?Rule of Rose? nie jest bowiem intelektualną ucztą, nie jest rozprawą czy analizą pod postacią gry komputerowej. Jest przede wszystkim, wybaczcie określenie, cholernie smutną opowieścią.

Jeśli zapomnimy o ?zewnętrznej powłoce? fabuły, o tym, że Jennifer walczy z traumą, a spojrzymy na historię z własnej perspektywy, a więc gracza, dla którego wszystko jest nowe, wszystko rozgrywa się teraz, a zakończenie nie zostało jeszcze napisane ? wtedy odkryjemy niezwykły świat. Gdy czytam Goldinga, jestem uprzedzony o alegoryczności książki. Mniej lub bardziej świadomie analizuję świat przedstawiony, przyporządkowuję sylwetki bohaterów do postaci historycznych, wyodrębniam zawarte w powieści tezy... ?Prawo Róży? natomiast oferuje mi baśń. Baśń, a więc świat dorosłych oczami dziecka. Każda dziewczynka jest księżniczką, każdy chłopiec księciem, a w pobliskim lesie mieszka straszliwy Bezpański Pies.

Gra pozwala mi zobaczyć zagubione, spragnione czy wręcz głodne miłości dzieci. Pozwala mi zobaczyć ich nie nieporadne, nie często zabawne, jak u maluchów, próby zrozumienia świata, lecz brutalne i często przerażające działania, które w widzu jednak mogą wzbudzić tylko litość i żal. Są więc w tej grze podteksty erotyczne (ale subtelne i uzasadnione), jest przemoc, jest okrucieństwo... Ale pod tym wszystkim są rozpaczliwe poszukiwania zasad, sensu, potrzeba wychowania i miłości.

***

Nie mogę polecić nikomu, by zagrał w ?Rule of Rose? (sam jej nie przeszedłem), chyba że naprawdę jest w stanie zacisnąć zęby i przedrzeć się przez nieudolny gameplay ? wtedy proszę bardzo; 120$ na amazonie, albo... no, wiadomo (emulator PS2 jest na wyciągniecie ręki).

Ale chciałbym polecić coś innego. Z racji tego, że ?Rule of Rose? nie jest warta zagrania, lecz zdecydowanie jest warta, by się z nią zapoznać, proponuję jedną z youtube'owych serii ?Let's Play?. Proponuję także, by w nowej karcie przeglądarki otworzyć sobie wiki ?Rule of Rose? (która jest nieoceniona, jeśli chodzi o uporządkowanie opowieści i jej analizę), by na bieżąco uzupełniać informacje. Finalnie, gdy już obejrzycie napisy końcowe, proponuję kanał na YT oraz stronę jakiegoś gościa, który rozłożył grę na czynniki pierwsze. Dosłownie.

?Rule of Rose? nie odniosła sukcesu. Nie znajduje się w panteonie oryginalnych survival horrorów. Ale myślę, że ta ?niszowość? tytułu tylko mu pomaga. Dzięki poczuciu, że obcujemy z przedziwną, zapomnianą baśnią, jest ona w stanie poruszyć nas jeszcze bardziej.

http://youtu.be/jig_BSvn8wE

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...