Skocz do zawartości
  • wpisy
    10
  • komentarzy
    28
  • wyświetleń
    7900

Przyczajony Jaguar, ukryty Kasumi Ninja


LesniczyNiezliczy

617 wyświetleń

Atari Jaguar i Kasumi Ninja - dziworecenzja

34z11k3.png

Powiem nieskromnie i dobitnie: mam Atari Jaguara i jestem z niego dumny. Niewiele dobrego się mówi o tej konsoli. Ba, o Jaguarze - może poza ogólnymi, niezbyt pochlebnymi faktami - w ogóle niewiele się mówi. Jak jednak Leśniczy Niezliczy, ów dumny posiadacz tegoż niezwykłego gatunku w swoim rezerwacie, odnosi się do tych faktów?

Zgadza się w nimi stu procentach, w szczególności załamując ręce nad konstrukcją pada.

Darzę jednak to zwierzę swoistą sympatią. Co jakiś czas wrzucam nawet do slotu jakąś grę (nie żebym miał ich dużo - Jaguar żywi się niestety całkiem drogimi jeszcze kartridżami) i oddaje się "rewolucyjnej", 64-bitowej rozrywce.

Dzisiaj jednak postaram się przybliżyć trochę, co w tej konsoli mnie - i nie tylko mnie - drażni, a co zachwyca. Zrobimy to przy okazji grania w Kasumi Ninja.

Wygląd konsoli? Całkiem znośny, choć pozbawione osłony antykurzowej gniazdo kartridży, czerwony guzik zasilania i logo konsoli wydają się być bardzo samotne pośród morza grafitowo-czarnego, niezbyt grubego plastiku. Wisienką na torcie niskobudżetowości obudowy niech jednak będzie krzemowa płytka, która wystaje z tyłu urządzenia i służy do... Podłączenia eurozłącza. Łał.

Technikalia nie są moją mocną stroną, ale bebechy Jaguara to swoisty Obcy w świecie konsol: dwa procesory (nazwane Tom i Jerry), pół tuzina czipów, garść zworek i zastęp elfów. Dość powiedzieć, że jest to konstrukcja wielce niecodzienna i wyjątkowo nieprzyjazna dla programistów. Z punkty widzenia PR-owców i graczy ważne było jednak to, że suma summarum, wszystkie te technikalia dawały nam 64-bitową rozrywkę. Konkurencja oferowała wtedy 16 bitów, dodajmy dla porządku, więc zgodnie z hasłem reklamowym Jaguara, sami mieliśmy policzyć, na którą konsolę mieliśmy naciągnąć rodziców.

Kartridże do naszego stworzenia również zdradzają ślady absurdu. Nad prostopadłościenną kasetką z nalepką (w naszym wypadku jest na niej twarz wściekłego nindżitsu rodem z Shinobi!) znajduje się wygięty walec, który na moje oko służy tylko do grędożenia dalwanieckich stadmuków.

Następnie należałoby chwycić pada. Stworzenie to oceniam jako najdziwniejsze z całego gatunku jaguarów. Przede wszystkim jest duże, szare i z czerwonymi guzikami. Leży w dłoni o dziwo bardzo wygodnie! Brak w nim co prawda nóżek, różek czy jakkolwiek nie nazywać dolnych wihajstrów za które trzymamy dzisiejsze pady, bo przestrzeń przypadającą na nie wypełniona została reliktem z odleeeegłej przeszłości. Tak odległej jak lata 80 i m.in. Atari 5200, do którego nagle Atari postanowiło nawiązać. Uważajcie bowiem: nie dość, że pad ma tylko TRZY (później wprowadzono wersję z sześcioma) klawisze akcji, ZERO shoulder-buttonów czy spustów... To ma jeszcze KLAWIATURĘ NUMERYCZNĄ. Korzystanie z niej to mordęga dla palców i doprawdy nie wiem, co Atari chciało nią osiągnąć. Nawet w strzelankach 3D (w których Jaguar radził sobie nawet nieźle), gdzie gwiazdozbiór przycisków mógł służyć do zmiany broni, umiejscowienie guzików zmusza do odwrócenia głowy od pola bitwy i spojrzenia na pad. Skoro jednak strzelanki 3D stanowiły jeden z najmocniejszych punktów platformy, to czemu nie ma - wprowadzonych już w SNES-ie - shoulder-buttonów? I po co wprowadzać rewolucyjną konsolę, która ma tylko trzy przyciski (Street Fighter II, hit nad hity, wymagał już sześciu klawiszy funkcyjnych)?

Przejdźmy jednak już do gry, w której wita nas silący się na akcent, tajemniczy azjatycki głos. A wita nas on nas nie byle gdzie, bo w tajemniczej, rozświetlonej płomieniami komnacie (uuuu...), po której poruszamy się swobodnie z perspektywy pierwszej osoby. Kasumi Ninja jest bijatyką 1 na 1, ale nie uświadczymy w niej standardowego ekranu wyboru postaci. Zamiast tego podchodzimy do jednej z dwóch wystawionych w owej sali statui i odkrywamy, że w ten sposób wybieramy sobie zawodnika.

Czy zaiste jest ich tylko dwóch? Jakkolwiek jest to dziwne, to kolejnych kombatantów odkryjemy w trakcie toczenia walk. Już na starcie odkrywamy więc dwa fatalne pomysły: beznadziejny system wybierania zawodników i ich niepotrzebnego odblokowywania. Szybko gra nadrobi nam to wszystko humorem, bo już za parę chwil odkryjemy, że najfajniejszym aspektem kombatantów są ich beznadziejne stroje (nindżitsu wyglądają jak wciśnięci w za duży, wymięty skafander) i imiona. Co powiecie na Indianina Pakawę? Albo dzielną policjantkę Danję? Albo ninję Habakiego? Kiedy ów nieszczęsny azjatycki narrator wymawia ich imiona, nawet rezerwatowe hot-dogi uśmiechają się spod warstwy keczupu i musztardy.

Dalej nie jest zresztą lepiej: postacie są co prawda digitizowane (jak w MK, z którym Kasumi Ninja miało ewidentnie konkurować), ale animacje - już żałosne. Idę też o zakład, że podwykonawcą opóźnień w sterowaniu musiało być PKP. Co więcej, jeden ze specjalnych ciosów w grze to ognista kula wystrzeliwująca spod kiltu brodatego Szkota. O łał bejbe.

Jaguar ma to do siebie, że niestety kiepsko wychodzi mu wyświetlanie dynamicznych scen - znakomita większość gier, w którą grałem, ruszała się na ekranie telewizora jak mucha w smole. W Kasumi Ninja, grze reprezentującej gatunek skrajnie dynamiczny, owa anemiczność jest nad wyraz widoczna i doskwierająca. Całość dobija sterowanie, które utrudnia nam wykonanie jakichkolwiek specjalnych ruchów. Nie żeby zresztą było co oglądać - efekty specjalne w tej grze wyglądają jak rezultaty kilku kliknięć w Photoshopie. Oczywiście nie muszę dodawać, że w takich okolicznościach wypracowanie jakiejkolwiek techniki walki nie wchodzi w ogóle w grę?

Plansze - każdy uczestnik dostał swoją - też uderzają brakiem weny i monotonnością. Najbliżej im chyba do kolażu zrobionego z wycinków gazet. Nie mogę odmówić im swoistego uroku... Ale gdzie są te 64 bity, gdzie moja feeria barw i next-genowa moc obliczeniowa Jaguara? Kolory wyglądają na bardzo wyprane...

Ciężko polecić tą grę "poważnemu" graczowi. Kasumi Ninja jest natomiast bez wątpienia ciekawym kąskiem kolekcjonerskim. To taka mała ikonka, wcielenie wszystkich wad Jaguara i ukazanie ich w takiej formie, że ciężko czasami myśleć o pomyłce. To gra, z której można się bezczelnie pośmiać. To gra to podsumowanie wszystkich argumentów, dlaczego Jaguar nie osiągnął sukcesu.

Jednak jest w niej i w Jaguarze coś więcej. Moja kolekcja gier retro nie byłaby z pewnością taka sama, gdyby nie Jaguar i Kasumi Ninja. Trudno przejść mi obok tej konsoli, której twórcy - jak się wydaje - uczynili dosłownie wszystko, by zaliczyła klapę. A konsola nie była pozbawiona potencjału: Alien vs Predator jest po prostu świetny (gdyby nie brak porządnej automapy, zapewne byłby to mój ulubiony FPS), Doom i Wolfenstein 3D to wspaniałe, wykonane z pietyzmem porty. Iron Soldier to także kawał grywalnej mecharozwałki. Atari jest jednak winne samemu sobie. Za niedostrzeżenie postępu, jakiego dokonała konkurencja.

Kasumi Ninja traktuje też jako swoistą wizytówkę tej konsoli. I trochę jako takiego konsolowego "Dwugłowego rekina atakuje" (swoją drogą polecam wszystkim fanom kina klasy co najwyżej B).

Dzięki, Hand Made Software i Atari. Naprawdę, szczerze dzięki za tą grę!

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...