Wiele lat przed tym, jak Daenerys Targaryen wydana została za khala Drogo, a młody Bran zapadł w śpiączkę, po Westeros podróżował Dunk ? wędrowny rycerz.
Sypiał najczęściej pod gołym niebem, brał udział w turniejach, bronił dam, a od czasu do czasu załapał się na jakąś ucztę, w międzyczasie naiwnie wpajając Jaju ? swemu pyskatemu, lecz bardzo lojalnemu giermkowi ? rycerskie ideały. Innymi słowy: robił dokładnie to, czym nie parali się główni bohaterowie sagi Martina, zazwyczaj urodzeni bądź wychowani w przepychu, a przynajmniej komfortowych warunkach. Nie planował skrytobójczych zamachów, ba, w przeciwieństwie do swojego giermka nie potrafił nawet czytać ani pisać, nie przehandlował też rycerskiego sumienia za oferowane przez lordów ciepłą strawę, wyczesaną klacz i miękkie łoże.
Jednocześnie Martin zadbał o to, by świat przedstawiony w trzech opowiadaniach, będących w zasadzie prequelem Pieśni lodu i ognia, okazał się równie zły. Wysoko postawieni spiskują, wykorzystują swoje pozycje, trwa nieustanna i nieczysta walka o władzę i bogactwo, trudno nie zauważyć zepsucia rycerstwa. Ta quasi-średniowieczna konwencja ? z intrygami, bękartami, politycznymi małżeństwami, etykietą, raczkującą medycyną ? lekko tylko zabarwiona fantasy, niezbyt do mnie przemawia, lecz kolejne strony przewracałam nadspodziewanie szybko. Nie tylko przez intrygujące sytuacje, w jakich stawia Dunka autor ? a to młody rycerz musi sprawdzić się w próbie siedmiu na Łąkach Ashford, a to pertraktować w imieniu lorda Osgreya z Czerwoną Wdową, a to znowu trafia na ślub, by podjąć próbę wygrania smoczego jaja. Martin na wylot zna stworzoną przez siebie konwencję i choć niejednokrotnie gubiłam się w tytułach i heraldyce, trudno mi nie docenić zręczności, z jaką żongluje nazwiskami, herbami i postaciami.
Naprawdę jednak za rok pamiętać będę głównie dwie rzeczy. Przede wszystkim przewijający się przez wszystkie rozdziały duet ? Dunk, niemal wyrwany z Pieśni o Rolandzie, jest rycerzem stereotypowym, a przez to bezbarwnym, jednak można to zrzucić na karb zdobywania przez niego pozycji i stawiania pierwszych kroków po śmierci swego mistrza. Jego giermek Jajo jest wyrazisty od pierwszej sceny: bezczelny, wygadany, dumny, zdecydowany ? trudno nie odnieść wrażenia, że to on w dużej mierze ?robi? zebrane w Rycerzu Siedmiu Królestw nowele. Ba, podczas lektury niejednokrotnie pojawiała się w mojej głowie myśl, że charakterem to Dunk bardziej nadaje się na giermka. Drugim pamiętnym elementem jest zakończenie środkowego opowiadania, które wywołało we mnie oburzenie tak silne, że mogę jedynie pogratulować autorowi. (Tych, którzy teraz obstawiają śmierć kluczowych postaci, muszę zmartwić albo ucieszyć ? wprawdzie na stronach zbioru trup ściele się gęsto, głównie wskutek zabaw kopią w czasie turniejów, lecz Martinowi udało się poskromić swój fetysz mordowania, kogo popadnie). I wymierzyć siarczysty policzek ? deus ex machina, nawet jeśli jak ulał pasuje do realiów świata, to wciąż deus ex machina.
Sięgając po Rycerza Siedmiu Królestw, na pewno nie należy nastawiać się na literacką ucztę czy zwroty akcji rodem z Gry o tron ani oczekiwać nader zawiłej fabuły ? to raczej Martinowski odpowiednik Opowieści o wiedźminie Sapkowskiego czy Hobbita Tolkiena: lekki, ciekawy i niespecjalnie wymagający. Dopiero w ostatniej z nowelek, Tajemniczym rycerzu, całość nabiera prawdziwego rozmachu, lecz to historia zdecydowanie najsłabsza z całej trójki ? po ukończeniu jej odłożyłam pozycję na półkę z mieszaniną ulgi i satysfakcji.
22/23 czerwca 2014
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze