Skocz do zawartości

Netherrealm Trench

  • wpisy
    3
  • komentarzy
    7
  • wyświetleń
    2545

Radioaktywna nowela - recenzja Metro: Last Light


stasiokobylka

503 wyświetleń

Nuklearna apokalipsa w słowiańskim stylu to kapitalny pomysł na grę. W naszej strefie kulturowej owianej wspomnieniem Czarnobyla powyższy pomysł wydaje się jeszcze lepszy. Metro: Last Light jest idealną odpowiedzią dla wszystkich spragnionych atomowych wrażeń. Nie będzie to jednak przygoda ani łatwa ani przyjemna. Razem z kostuchą na nasz zły krok czekają radioaktywne opary, mutanty i przede wszystkim ludzie. Nas niestety ciężko zmienić nawet w obliczu zupełnie nowego życia.

metro-last-light-general-screenshot-21-620x348.png

Pierwszym aspektem produkcji, który zrobił na mnie kolosalne wrażenie jest świat przedstawiony. Ukraińska ekipa doskonale wykorzystała zawarty w nim potencjał, jest poniekąd narratorem historii. Udało się to osiągnąć dzięki zróżnicowaniu lokacji oraz zabawą klimatem. Doskonale prezentuje ten aspekt spacer po przystankach podziemnej kolejki. Pierwsza stacja, Polis, to baza naukowców oraz żołnierzy. Gdy tylko do niej wchodzimy od razu czuć ducha operacji wojskowej. Zgoła odmiennie wygląda sytuacja na kulturalnej stolicy metra, Teatralnajej. Nie zaznamy tu wojskowej musztry, a zobaczymy historię z perspektywy zwykłych ludzi. Dzieciaki biegają, podchmieleni staruszkowie poprawiają swój stan upojenia, a reszta ludzi zajmuje się swoimi przyziemnymi sprawami, jakby to dziwnie nie zabrzmiało w obliczu post nuklearnym. Z kolei, kiedy postawimy stopę w Wenecji od razu czuć, że jest to stacja zepsucia. Brud, syf i ubóstwo tam panujące bije po oczach na odległość. A do tego wszechogarniający żebracy proszący szanownego kierownika o wsparcie finansowe. Gdy tylko znajdziemy się w danym miejscu od razu wiemy, czego można się tu spodziewać, bez tłumaczeń innych. Jak w rzeczywistości, wchodzisz w obskurne osiedle to wiesz, czym się to może skończyć. Są też miejscówki, które klimatem aż kipią. Olbrzymia w tym zasługa detalów i szczegółów, do których twórcy przywiązują ogromną wagę. Na piedestał wychodzą tutaj obdrapane freski ze ścian cerkwi oraz kaplica ze szpitala. Wydawałoby się, że na ich brak można przymknąć oko, ale dzięki temu, że są będziemy skakać z wrażenia.

Screenshot12597.bmp.png

Jednak nawet największa speluna w metrze jest lepsza od tego, co się dzieje na zewnątrz. To jest dopiero walka o przetrwanie. Atakujące z każdej strony mutanty, latające monstrum czekające tylko, aby nas chwycić i pożreć to tylko wierzchołek góry lodowej. Sama powierzchnia jest śmiercionośną zarazą, która odpieramy tylko dzięki masce gazowej. Gdy zabraknie nam filtrów albo, co gorsza maska ulegnie destrukcji pozostanie nam czekać tylko na anielskie zastępy. Sama maska stanowi też pewny element świata przedstawionego. Mogłoby się wydawać zwykły przedmiot, lecz jest to ściana, która oddziela głównego bohatera od środowiska. Ścianę tę można porysować, pobrudzić czy zaplamić krwią, a ona taki obraz świata nam odwzoruje. Dobrze, że możemy ją przeczyścić, co robiłem nader często, aby choć trochę rozjaśnić obraz atomowej zagłady.

Jak powszechnie wiadomo nie ma historii bez bohaterów, a na tych Metro Last Light skupiło się należycie intensywnie. Postacie, które spotkamy są niezwykle zróżnicowane. Większość jest bardzo charakterystyczna, raz spotkanych nie zapomnimy do końca przygody. Idealnym przykładem jest tutaj Chan. Początkowo jawiący się, jako nieco sfiksowany idealista z biegiem zdarzeń wyrasta na wprowadzającego w historię drugie dno. Wisienką na torcie jest to, że owe sylwetki nie są w żadnym przypadku czarno-białe. Och, jak mnie denerwuje, gdy twórcy przedstawiają ludzi jak robotów zaprojektowanych do czynienia dobra bądź zła. Tutaj nie ma takiej opcji. Nawet Artem - główny bohater, popełnia nie zawsze godziwe czyny, choć w gruncie rzeczy to złoty chłopak. W tym miejscu nie da się pominąć również osoby Pawła. Bohater, wybawca i świetny kamrat z biegiem czasu ujawnia swoją prawdziwą naturę. Nawet nie swoją, a ideologii, która nim zawładnęła.

MetroLL-2013-05-19-00-28-30-44.jpg

Fabuła w grze FPS, jakże to abstrakcyjnie brzmiące hasło. Oczywiście zdarzają się perełki, lecz w ogromie otaczających nas pod tym względem nowicjuszy gubią się w tłumie. Ach, jak dobrze, że zajmujemy się diamentem. Posiada, co prawda jedną rysę związaną z nieco niepotrzebnym wątkiem wynikającym bardziej z grafomanii niż potrzeby jego wprowadzenia, jednak zatraca się on przy doskonałym wrażeniu ogółu. Metro jest idealnym przykładem, że nie liczy się cel tylko droga. Historia kręci się głównie wobec przeżyć oraz uczuć bohaterów. Pozwala to odnaleźć się w niej niemal mimowolnie, ponieważ porusza tematy, z którymi stykamy się na naszym łez padole jak nostalgia, wspomnienia, wiara czy tęsknota. Poniekąd zmusza nas abyśmy popatrzyli na nią nie z widoku naszego fotela, ale oczami postaci. Nuklearne piekło w niej zawarte wydaje się doprawdy aż nazbyt realne. Może się też tak wydawać, ponieważ Metro bardzo sprytnie i dyskretnie raczy nas przemyśleniami dotyczących naszej cywilizowanej rzeczywistości. A bywają to często gorzkie rozterki jak te dotyczące chociażby wojny czy władzy. Dzięki temu zabiegowi pięknie zatraca się linia pomiędzy tymi dwoma światami, co pozwala czerpać wrażenia z fabuły całymi garściami. I jeszcze deser, od naszych wyborów będzie zależało zakończenie. Jest to system 0 i 1 więc od początku wiadomo, jakie czyny skutkują, happyendem, jednak dzięki temu historia będzie jeszcze bardziej osobista.

Moja przygoda z Metro 2033 zakończyła się już na samym początku. Głównym winowajcom był ( i nadal jest) fatalny system strzelania. Nie mogłem porzucić tych obaw i przed rozpoczęciem drugiej części trochę się obawiałem demonów przeszłości. Na szczęście odeszły w zapomnienie. Twórcy włożyli ogrom pracy żeby faszerowanie amunicją przeciwników sprawiało satysfakcje. Zasób oręża także nie pozostawia nic do życzenia. Możliwość tuningowania naszej broni w celowniki, magazynki czy tłumiki od razu przywodzi na myśl uproszczoną wersję multi w Call of Duty. Zresztą to nie jedyne skojarzenie z tą serią, a w szczególności z jej pierwszą częścią. Jednym z elementów ekwipunku są apteczki, które mogą przynieść ukojenie, gdy sytuacja jest krytyczna. Są one opcjonalne, gdyż zdrowie i tak samo się regeneruje, mimo to stanowią miły relikt przeszłości. Bliźniaczo podobnym wydaje się pomysł wprowadzenia notatek na ekranie loadingu misji. Znakomita sprawa, proszę więcej i częściej.

2013-05-14_00045-e1368571931140.jpg

W Last Light możemy zrezygnować ze strzelania na rzecz skradania. Muszę przyznać, że cichy sposób egzekucji wrogów sprawiał niezwykłą przyjemność. Mankamentem jest jednak liniowość skrytobójstwa. Wiele plansz posiada tylko jedną ścieżkę wyznaczoną do cichej eliminacji, jeśli z niej skoczymy i wróg nas zauważy, poskutkuje to rozpoczęciem wymiany ognia. Metro jednak nie jest typowa składanką i takie wyważenie powyższych elementów wydaje się racjonalne. Znakomitą rolę odgrywają także misje, w których zagłębiamy się jedynie w świat przedstawiony. Są one nie tylko idealnym odetchnięciem od pełnego akcji głównego zamysłu, ale pozwala ciekawskim eksploratorom rozwiązać zawiłość tym samym wciągnąć jeszcze bardziej w opowiedzianą historię.

Korzystając z poruszenia tematu liniowości muszę wspomnieć, że niestety przez cały czas gra ciągnie nas za rączkę jak przedszkolaka stwarzając jedynie złudne wyobrażenie swobody i wolności. Jasne, prawie zawsze jest kilka dróg, którymi możemy podążać, ale wszystkie i tak prowadzą do Rzymu. Udało się od tego obiec w przypadku zadań pobocznych, o których można się wręcz nie dowiedzieć. Sam główkowałem po kiego grzyba dostałem pluszowego misia, jako nagrodę dla super strzelca, później się okazało, że dzięki niemu mogłem przywrócić na twarzy dziecka, choć odrobinę uśmiechu.

Metro:Last Light to pozycja wręcz obowiązkowa. Po powiedzmy szczerze, średniej o ile nie słabej pierwszej części można się było obawiać, że ukraińskie studio nie podoła ciężarowi. Ekipa stanęła jednak na wysokości zadania poprawiając niemal każdy aspekt. Druga część moskiewskiej przygody może śmiało stawać w szranki z najlepszymi. Tą przygodę ciężko jest zapomnieć.

OCENA: 5/5

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...