Od dawna wyczekiwałem na tak ambitną produkcję jaką okazał się serial HBO. "True Detective" to dojrzała, mroczna opowieść, klimatem porównywalna z "Se7en" Finchera, przedstawiająca śledztwo dwóch, z pozoru różnych policjantów w sprawie seryjnego mordercy.
Na wstępie zaznaczę, że jestem ogromnym fanem kryminałów i thrillerów i jak tylko dowiedziałem się, że HBO w najnowszej produkcji obsadziło w głównych rolach dwóch rewelacyjnych aktorów jakimi są Matthew McConaughey i Woody Harrelson nie mogłem doczekać się premiery. Nie zawiodłem się. Stopniowo budowane napięcie, intrygująca zbrodnia, a przede wszystkim znakomity duet detektywów, te aspekty sprawiły, że serial oglądałem jak zahipnotyzowany. Chodź schematy wydawały się wtórne jak w każdym klasycznym kryminale, tutaj zostały pokaźnie rozbudowane, a same śledztwo przeplata się z bardzo ważnym wątkiem relacji aspołecznego Rusta z ambitnym Martinem, wątek ten został podzielony na dwie osie fabularne. Dialogi dwóch głównych bohaterów są siłą napędową "True Detective". Wymiany poglądów, przedstawianie własnych ideologii i naruszanie stref prywatności zbliża ich do siebie, mimo początkowej niechęci. Co wyróżnia ten policyjny duet od innych nam znanych z kina czy telewizji? Przede wszystkim autentyczność. Obydwaj nie kryją się z własnymi odczuciami, bezustannie wzajemnie się oceniają, mówią gdy nie chcą ingerować w życie drugiego, jednak gdy przychodzi co do czego są w stanie poświęcić się dla partnera. Prawdziwa, męska przyjaźń, chcę się rzec. Oczywiście złożoność ich relacji rozwijała się przez kilka odcinków prowadząc do punktu kulminacyjnego, który zachwiał długoletnią więzią. Dodajmy do tego tajemniczą zbrodnie, zaskakujące zwroty akcji i prowincjonalną, ciężka atmosferę mokradeł Luizjany. Brutalność i bezpardonowe ukazywanie jak niekiedy nasi główni bohaterowie wykraczają poza granicę prawa sprawia, że skonstruowana intryga zyskuje na sile. Co rusz podrzucane zostały nam nowe poszlaki, jak i fałszywe tropy, dzięki czemu widzowie na bieżąco mogli prowadzić dywagacje na temat domniemanego mordercy.
Od strony technicznej serial prezentuje się wyśmienicie, wystarczy spojrzeć na rewelacyjne intro. Genialna wpasowująca się w lata dziewięćdziesiąte muzyka, czy szerokie ujęcia kamery nadają serialowi depresyjnej pustki. McConaughey i Harrelson stworzyli duet, który spokojnie można określić już mianem kultowego. Role drugoplanowe stoją na dobrym poziomie, chodź bez rewelacji, wyróżnić można Michelle Monaghan, wcielającą się w postać żony Martiego. Czy serial wyznacza nowe trendy w gatunku? W żadnym wypadku, jednakże rozbudowuje aspekt psychologiczny do granic możliwości. Zarzucić można scenarzystom pominięcie paru wątków jednak cała historia tworzy doskonałą spójność, zamkniętą w ośmiu odcinkach. Z pewnością rarytas dla każdego kinomana, 'serialoholika' szukającego mrocznej, ambitnej fabuły z wybitnym aktorstwem.
1 komentarz
Rekomendowane komentarze