Jeśli w ciągu kilku najbliższych tygodni znajdziecie się w zapomnianym przez Boga i ludzi zapupiu zwanym Grudziądzem - unikajcie czerwonych Suzuki Swiftów z L-ką na dachu. Bezwzględnie.
Nigdy nie wiecie, czy przypadkiem nie mam danego dnia kursu na prawo jazdy.
Akurat skończyłam ustawowe osiemnaście wiosen, co dla moich rodziców oznaczało konieczność posłania mnie do szkółki jazdy celem nauczenia mnie, jak się nie rozjeżdża kotów, psów, krawężników i pieszych łażących jak święte krowy. Oraz paru innych, mniej istotnych rzeczy typu "linia ciągła to nie nadmiar farby" lub "jak używać sprzęgła, żeby nie zgasić silnika". Mam jeszcze do nadrobienia sześć godzin (dwa spotkania) z teorii, ale nie przeszkodziło to w zapisaniu mnie na praktykę. Ot, stracę tylko dwie godziny hiszpańskiego, nie żeby bardzo mnie to bolało...
Jeśli nie mieliście okazji uczyć się na prawo jazdy - od razu uprzedzam: zapomnijcie o placu manewrowym. Na pierwszej jeździe spędzicie tam kilka chwil potrzebnych na wytłumaczenie, jak się ustawia fotel i lusterka, trzyma kierownicę i który pedał jest który, ewentualnie poćwiczycie ruszanie, zmianę biegów czy skręcanie - a potem wezmą was na miasto.
W moim przypadku nie było nawet placu manewrowego, a jedynie kawałek pustego parkingu. Witamy w Grudziądzu, a teraz wyskakiwać z zawieszeń.
Gwoli ścisłości - nie śmigałam od razu po naprawdę ruchliwych drogach czy głównych, najeżonych tramwajami i remontami ulicach. Zamiast tego pojechałam na przemysłowe obrzeża miasta, sklejone z dziur, kałuży, kilku przejazdów kolejowych i okazjonalnego skrawka wyremontowanej drogi. No i rond, które chyba najlepiej zapamiętałam z całej jazdy. Wiecie, jak pokrążycie sobie po takich, pozawracacie, poskręcacie... Zostaje w pamięci.
Po drodze udało mi się:
- trzy razy zgasić silnik przy wrzuconej jedynce
- nie rozjechać kota, psa i kilkunastu pieszych
- zostać wyprzedzoną (i nie wjechać w krawężnik)
- wyminąć małego TIR-a i kilka dostawczaków (patrz wyżej)
- ze dwa razy wrzucić piątkę zamiast trójki (nie mam pojęcia, jak)
- o mały włos wjechać na wysepkę przy skręcie w lewo
Wnioski?
Jeździć w butach z cieńszą podeszwą. Ciepłe adidasy z bieżnikiem grubym na prawie dwa centymetry sprawdzą się w zimnej-jak-cholera gotyckiej bazylice (kończyłam dziś rekolekcje), ale niekoniecznie na pierwszej jeździe samochodem. Wiecie, trudno wyczuć gaz.
Starać się nie zjeżdżać na prawo. Taki mały, irytujący atawizm, łatwo wtedy oszlifować krawężnik lub zgubić podwozie na poboczu.
Nie spinać się. Ręce miałam w miarę luźne, ale kark... auć.
Nauczyć się ruszania. Wiecie, jak puszczać sprzęgło i wciskać gaz, żeby samochód nie startował z szarpnięciem. Szkoda, że nie mogę tego robić na domowym samochodzie.
Wrażenia?
Hmmm... nie czułam stresu. W ogóle. Nie spinałam się (poza wspomnianym karkiem), nie szalałam, nie bałam się. Jak na pierwszą jazdę przy zerowym doświadczeniu - całkiem nieźle.
Chyba.
- 13
31 komentarzy
Rekomendowane komentarze