Batwtorek - Batdupek, czyli o tym, jak zepsuć bohatera (All Star Batman & Robin The Boy Wonder)
All Star Batman & Robin The Boy Wonder
Scenariusz: Frank Miller
Rysownik: Jim Lee
Pamiętam, że gdy odpakowałem swój pierwszy komiks z Batmanem (?Joker?) w oczy rzuciła mi się papierowa nakładka, oplatająca album. Wielkie litery dumnie promowały serię ?Mistrzów Komiksu?, a tuż obok widniały zminiaturyzowane okładki innych albumów z tej serii. Jednym z tych albumów był właśnie ?All Star Batman & Robin?, co szczególnie mnie nie zdziwiło, bo przecież w oczy rzucało się nazwisko Miller. Dopiero niedawno udało mi się zapoznać z tym ?dziełem? i rzec ze smutkiem muszę, że przydomek ?mistrzowie? autorom tego komiksu z pewnością się nie należy?
? przynajmniej za ten komiks, bo przecież zarówno Frank Miller (TDRK), jak i Jim Lee (Hush) mają na koncie doskonałe tytuły, co więc mnie naszło, by tak negatywnie rozpoczynać recenzję ?All Star???, ech, nie mam ochoty pisać całego tytułu, a skrót (ASB&RtBW?) także nie pasuje, więc nazywać go będę ?Batdupkiem?. Dlaczego? Bo doskonale odzwierciedla metamorfozę niegdyś honorowego i szlachetnym mrocznym rycerzem Gotham. Co bardziej boli ? za tą zmianę odpowiada Miller, który przecież niegdyś całkowicie odmienił wizerunek Batmana. O dziwo postanowił zrobić to ponownie, tylko że w XXI wieku, a towarzyszyć miała mu najnowsza perełka komiksu ? Jim Lee. Co poszło nie tak?
To zależy, czego oczekuje się od komiksu. Historia Batmana znów została cofnięta, tym razem do momentu, w którym nietoperzoczłek postanawia zwerbować pod swe skrzydła Dicka Greysona ? pierwszego Robina. Pierwszy zeszyt (album zawiera ich 9, mowa o wydaniu angielskim oczywiście) bądź ?epizod? przedstawia nam zarys intrygi ? Bruce Wayne wraz z ponętną Vicki Vale wybiera się na cyrkowe przedstawienie prowadzone przez Latającą Rodzinę Graysonów. Bruce od dawna śledził losy juniora Greysona, widząc w nim potencjał na swego następcę. Niestety show kończy się tragicznie, rodzice Dicka zostają zamordowani, on sam zostaje zabrany przez przekupionych policjantów, Vicki Vale ląduje w ciężkim stanie w szpitalu, a Batman zostaje posądzony o kidnaperstwo. Wszystkiemu zaś towarzyszą wybuchy, strzały, tłuczone szkło, ogień i krzyki bólu. Jednym słowem ? dzieje się.
I dzieje się dalej i dalej, przez kolejne 8 epizodów. Do intrygi wmieszana zostaje Liga Sprawiedliwych, niezbyt lubiąca Batmana (z wzajemnością), na moment podziwiamy Batgirl, gdzieś tam pojawia się Joker (całe dwie strony), Catwoman (pół strony), Czarny Kanarek (cała masa stron) i z jakiegoś powodu Zielona Latarnia (powoduje ból głowy). Postaci jest tak wiele, że aż brakuje miejsca na samego Batmana, przez co nawet gdy się pojawia, to przeważnie miażdży czyjeś kości. I robi to z uśmiechem. I tu pojawia się największy bat-problem komiksu ? Batman to [beeep] z krwi i kości. Doprawdy, nie mam pojęcia, co takiego brał Miller, by w ten sposób opisać tą postać ? prawdopodobnie chciał po raz kolejny zmienić jego osobowość, tak jak w ?TDRK?. Problem w tym, że tam Batman był nieco zgorzkniałym starcem, lecz wciąż wzbudzał sympatię, czego o nowym Batmanie rzec nie można.
Gdyby komiks posiadał ten styl kreski, to byłby dużo lepszy
Przykłady? Jest ich całe mnóstwo ? od kanonicznego już ?I?m goddamn Batman?, powtarzanego z uporem maniaka co kilka stron, sadystyczne odnoszenie się do Robina, grożenie Alfredowi, wesoła rozwałka policjantów, torturowanie ofiar (psychiczne), przerośnięte EGO, lekceważące traktowanie innych herosów, brak poszanowania dla własności społecznej, przesadne podkreślanie swej siły etc. etc., gdy tylko widziałem jego gębę na panelu, to od razu robiło mi się niedobrze. W sumie ciężko mi było polubić jakąkolwiek postać w komiksie ? Robin to przesadnie indywidualna jednostka, Jokera prawie nie ma, Superman i Zielona Latarnia to głąby jakich mało, a Czarny Kanarek wiele nie mówi.
Właśnie z Kanarkiem też są tu związane jakieś zagrania, których nie do końca rozumiem. Da się w ?Batdupku? zauważyć dziwną skłonność scenarzysty, do prezentowania skrajnego feminizmu ? wpierw pojawia się właśnie Kanarek, o dziwo pracująca w pełnym kostiumie barmanka w podłym pubie. Oglądamy ją, jak to spokojnie sobie pracuje, znosząc wszelkie docinki i słodkie słówka bywalców, aż wreszcie jeden dotyka jej tyłka i zaczyna się demolka, bardzo efektowna, lecz demolka. Kolejną wielką damą jest Wonder Woman ? pojawia się w szóstym epizodzie, tuż przed LS, a na samym wstępie już w nas uderza swą głęboką pogardą dla rodzaju męskiego. Jak to ją krzywdzą, jak to kobiety krzywdzą, jakie to głupie i niepotrzebne, i jeszcze określa facetów jak przedmioty ? no po prostu ograniczona baba. Niestety pojawienie się członków LS wcale sytuacji nie poprawia, bo na pierwszy plan wychodzi patetyczny i bezradny Superman oraz dwóch idiotów ? Zielona Latarnia i Człowiek-Guma (czy jakoś tak, w każdym razie bęcwał z poczuciem humoru 13-latka). Charaktery są więc mdłe i odrażające. Bardzo zasmucił mnie fakt, iż w tym komiksie leży i kwiczy element, który dotychczas był dla mnie Millerowskim pewnikiem ? narracja. Przez absolutnie cały komiks powtarza się pewne słowa ? zrobione to zostało specjalnie, lecz jakoś dobrze nie działa. Batman powtarza, jaki to jest ?goddamn?, Kanarek ma wrażliwość na słówko ?chunky?, Batgirl opowiada nam o ?bullshitin? her dad? dziesięć razy!
Przejdźmy może do strony graficznej ? sporo słyszałem o twórczości Jima Lee, wielu nie szczędziło pochlebnych opinii, głównie za album ?Batman: Hush?, którego do dziś nie miałem okazji przeczytać, a jedynie przeglądać. Zasiadłem więc do niego z ciekawością, lecz szybko zaczęło mi się robić mdło ? Jim Lee owszem, jest mistrzem, ale fotoszopa i rozwałki. Nie zrozumcie mnie źle, nie ma nic złego w porządnej rozwałce, ale do dobrego rysunku potrzeba też nieco więcej. Postacie są wybitnie stworzone w stylu ?amerykańskiej mangi? ? mamy więc gigantyczne, perfekcyjnie krągłe biusty, owalne mięśnie i doskonałe ciała. Lee stosuje też ciekawy styl cieniowania, polegający na rysowaniu wielu równoległych kresek i zagęszczaniu ich wraz z narastającą ciemnością. Z tym, że ten komiks wcale mroczny nie jest, co trochę się kłóci z umieszczonym na tyle tytułem ?A Darker Knight? ? dominuje tu czerwień, brąz i ostra żółć. Szkło lata na wszystkie strony, podobnie jak krew i woda. Walki wyglądają niezwykle efektownie, lecz brak im porządnej dynamiki, moim zdaniem. Wszystko zdaje się takie? statyczne. Widać też mało chwalebną obróbkę komputerową (zamazane wybuchy). Oczywiście zachowany został godny podziwu rozmach, obfitujący w epickie kadry i mocne ujęcia, a także dziwactwa, jak złożona w środku, 6-stronicowa rozkładówka, prezentująca Batcave.
Podsumowując ? ?Batdupek? (vol I, nie widziałem nigdzie kolejnych części) rozczarował mnie zupełnie, zarówno od strony fabularnej, jak i rysunkowej. Spodziewałem się czegoś, co mnie znów wciągnie w swój świat, sprawi, że zostanę poruszony ciekawymi charakterami, coś mnie zaskoczy albo przerazi. Zamiast tego wszystkiego dostałem grubiańskiego Batmana, zadziornego Robina i głupią, nietrzymającą się kupy fabułę z dodatkiem innych herosów, w sumie nie bardzo wiadomo po co dodanych. Widać, że pomysł był niezły ? problem stosunku Batmana do reszty herosów, lecz został on przegięty i zamazany tak bardzo, że odkładałem ten album z niesmakiem, teraz zaś żałuję wydanych nań pieniędzy. Polecam miłośnikom młócki i jędrnych piersi, a ja, jako bat-fan czuję się zniesmaczony. Niesmaku nie zdołały zmyć nawet kapitalne okładki alternatywne, stworzone przez samego Millera w tym jakże charakterystycznym stylu. Brać po przecenie. Dużej.
13 komentarzy
Rekomendowane komentarze