Najlepsza gra na imprezy? Guitar Hero, powiesz. Tekken. Mortal Kombat. W porządku, powyższe gry nadają się do wspólnej zabawy, ale nie wiesz, co to jest życie, póki nie sprawdzisz Nidhogga. Totalne objawienie!
Pod koniec 2012 roku wyszła niepozorna gierka pod tytułem Hotline Miami. Okazała się doskonale zaprojektowana. Łączyła świetną oprawę z wkręcającą, arcadową mechaniką. Gdy spędziłem przed nią dziesiątki godzin, zastanawiałem się, kiedy kolejna gra zrobi na mnie takie wrażenie. Jednocześnie jedyne, czego nie dawało mi Hotline Miami to możliwość gry z kolegą przy jednym komputerze.
I nagle, na początku tego roku, usłyszałem o Nidhoggu. Grze o pojedynkach szermierczych rozgrywanych między kolorowymi ludkami. I nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie szereg niuansów, które czynią tę grę małym arcydziełkiem.
Grałem w jakiś milion gier z walką mieczem i zwykle, choć efektowne, tamte pojedynki były dość głupie i sprowadzały się do beznamiętnego klepania paru guzików.
Tym, czym wyróżnia się Nidhogg spośród innych gier tego sortu, jest fizyczność broni. Oznacza to, że miecz jest niezależnym obiektem, który w kontakcie z przeciwnikiem przeszywa go i zabija. To się wydaje oczywiste, jak się o tym opowiada, ale poważnie- większość gier traktuje miecze jako przedłużenie ręki.
Tutaj walka przypomina to, co przypominać powinna. Trzeba przechytrzyć przeciwnika wybijając mu miecz z ręki, nadziewając go i dokonując innych pchnięć, rzutów i naskoków. System jest prosty, ale jednocześnie całkiem bogaty. Cały czas odkrywam nowe sztuczki i z czasem nauczyłem się bronić nawet wtedy, gdy właśnie utraciłem swoje oręże.
Nieważne, czy wybierzemy multiplayer, lokalny turniej czy walkę ze sztuczną inteligencją, zasada jest zawsze ta sama. Każda plansza ma dwa końce. Zabawę rozpoczynasz na środku i starasz się przeforsować na drugi koniec, a twój przeciwnik- w przeciwną stronę. Coś jak przeciąganie liny, tylko fajne. Pojedynki trwają od kilkudziesięciu sekund do- przy zaciętym pojedynku- kilkudziesięciu minut, bo nawet w krytycznym momencie sytuacja może się odwrócić na korzyść przegrywającego.
Dzięki temu, gra ma wielki potencjał na imprezy. Nic nie zastąpi zaciętego starcia z drugim graczem przy jednym komputerze! Mechanika wspomnianego Hotline Miami nie pasowała do gry dla wielu, to jest dla dwóch, graczy. Tutaj jest do tego stworzona. Oczywiście nie umniejszam sztucznej inteligencji, bo zaskoczyła mnie niejednokrotnie i zmasakrowała jak Korwin lewaka.
Oprawa, jaka jest, każdy widzi. Jestem fanem pixel artu, a w nidhoggowym wydaniu jest wyjątkowo śliczny, przy akompaniamencie
Aha, jeszcze ciekawostka. Nazwa Nidhogg podchodzi od poniższego gentlemana.
I to nie jest nazwa z [beeep], bo powyższy jegomość jak najbardziej występuje w grze. W jakiej roli? Sam zobacz.
Wpis pochodzi z bloga tudominik.pl Mam też fanpage. Czasami wrzucam na niego kaye do gier, więc warto śledzić.
Aha, jeszcze jedno, do zobaczenia na urodzinach CD-Action w Hali Ludowej! Jeśli ktoś ma ochotę na piwo (albo inne czady) po imprezie, można coś zorganizować Jeśli ktoś jedzie wtedy do Wrocławia z Katowic, chętnie zabiorę się wspólnie.
4 komentarze
Rekomendowane komentarze